wtorek, 29 kwietnia 2014

Projekt „Żyrinowski”: jak długo jeszcze?


W wielkiej polityce pojawił się  w czasach radzieckich. Władimir Żyrinowski jest jedynym politykiem z tamtych czasów, który przetrwał do dziś. Niedawne skandale z jego udziałem postawiły jednak pod znakiem zapytania jego dalszą karierę. Tym bardziej, iż nacjonalistyczny elektorat Żyrinowskiego przechodzi stopniowo na stronę prezydenta Putina. Dymtrij Trawin uważa jednak, iż stary mistrz populistycznego PR nie da się jeszcze wysłać na emeryturę.



Autor: Dmitrij Trawin







Żaden inny polityk rosyjski nie może konkurować z Władimirem
Żyrinowskim pod względem długowieczności. 



Władimir Wolfowicz Żyrinowski pozostaje poza konkurencją. Znów udało mu się wyróżnić, zaistnieć w naszej rzeczywistości politycznej - i to na tle obecnych wydarzeń. A przecież mogłoby się zdawać, iż teraz właśnie jego partia LDPR, z wytartymi, oklepanymi pomysłami powinna znaleźć się na marginesie, tracąc zainteresowanie. A jednak Żyrinowskiemu udało się zwrócić na siebie uwagę, zmusić innych, by znów zaczęli o nim mówić i to w chwili, gdy zajęci jesteśmy Ukrainą i Krymem. Coś podobnego osiągnąć potrafią tylko prawdziwi mistrzowie PRu.

Co dzieje się dookoła nas? Kryzys rosyjskiej gospodarki nikogo nie interesuje, społeczeństwo nie zastanawia się skąd weźmiemy „kasę” za dwa-trzy lata. Spadek rosyjskich ratingów jest przedmiotem zainteresowania tylko ze strony specjalistów. Miliony ludzi dyskutują na temat „Republiki Donieckiej” i „kijowskiej junty”. Na tym tle, dzięki okazanemu młodej dziennikarce grubiaństwu, Żyrinowskiemu znów udało się zwrócić na siebie uwagę. Na temat incydentu z jego udziałem wypowiedziało się kierownictwo Dumy oraz Rosyjska Cerkiew Prawosławna.

Na pierwszy rzut oka, mogłoby się wydawać, iż Żyrinowski wykopał sobie głęboki polityczny grób. I że kojarzony z jego nazwiskiem, liczący sobie ćwierć wieku projekt polityczny, wymyślony jeszcze w ZSRR, dożywa ostatnich dni. W istocie Władimir Wolfowicz osiągnął to, na czym zależy mu najbardziej – zainteresowanie jego osobą ze strony wielomilionowego audytorium. Publiczność tego rodzaju żyje od skandalu do skandalu, od plotki, do plotki.  Mimo iż chodzi na wybory, nie chce by zawracano jej głowę poważnymi problemami, gospodarką, czy polityką. Reagując szybko na zmieniające okoliczności, przywódca LDPR potrafi widownie tę zagospodarować.  

Wcześniej Żyrinowski plasował się na prawym skrzydle naszego spektrum politycznego. Władimir Putin wraz z Partią „Jedna Rosja”, potrafił łączyć ludzi reprezentujących różne poglądy. Żyrinowski bajdurzył, fantazjował, komunikując się ze swoim nie całkiem zrównoważonym elektoratem. Jego zwolennicy nie potrafili dostrzec, do jakiego stopnia rzeczywistość rozmija się z jego patetyczną retoryką. W ślad za swym wodzem, starali się tak szybko podnieść z kolan, by dać radę jeszcze podskoczyć. W czasach masowej konsumpcji, przeważająca część ludności wspierała Putina, jego wyborcom nie chciało się podskakiwać, zależało im na normalnym życiu, dobrobycie rodziny. Dzięki Putinowi, wielkość i sukcesy kraju były dla nich źródłem satysfakcji moralną.

Do niedawna taki podział elektoratu funkcjonował skutecznie. Dzięki niemu Kreml podczas każdych wyborów mógł zbierać obfite plony. W rezultacie, głosy publiki umiarkowanie wiernopoddańczej oraz glosy publiki nieco egzaltowanej wpadały do jednego kotła. W nim szykowano oryginalne danie pod nazwą „Plan Putina”. Obecnie jednak, sytuacja polityczna ulega transformacji, w niej tkwi źródło różnych zagrożeń dla interesów LDPR.

"Skok na południe"


Od niedawna Putin w swej retoryce i w swych działaniach zaczął przesuwać się na prawo. Jak się łatwo domyślić, przejęcie kontroli nad Krymem nie jest identyczne z „ostatnim skokiem na południe” (aluzja do książki Władimira Żyrinowskiego pod takim tytułem, opublikowanej w 1993 roku – „mediawRosji”). Według Żyrinowskiego o jego urzeczywistnieniu można będzie mówić wtedy, gdy rosyjskiemu żołnierzowi uda się obmyć buty w Oceanie Indyjskim. Ale obecny kurs Putina nie da się już nazwać umiarkowanym. Łatwiej w nim spostrzec ślady retoryki Żyrinowskiego, niż ostrożne działania Putina z lat minionych. Prezydent Rosji najwyraźniej nie obawia się konfliktu z łatwą do określenia częścią swego elektoratu – tą, dla której ważny jest dobrobyt, a nie histeria narodowa, i liczą się wartości europejskie. Może to oznaczać, iż możliwą stratę głosów tej kategorii obywateli Kreml zechce zrekompensować odbierając glosy Żyrinowskiemu.

Z punktu widzenia Putina jest to konieczny manewr. Sytuacja gospodarki rosyjskiej obecnie zmienia się na gorsze. Części ludności potrzebny jest stały wzrost dochodów, Kremlowi trudno będzie zachować poparcie tej części społeczeństwa. Przyklejając jej łatkę „zdrajcy narodowego”, czy „banderłogi” (głupie plemię małp z powieści Kiplinga, tego określenia Putin użyl w jednym ze swoich dawnych przemówień – „mediawRosji”) łatwo będzie ją zrzucić ze swego pokładu. Zamiast niej można się będzie teraz odwołać do ludzi odczuwających uniesienie na fali rzekomych sukcesów w polityce zagranicznej. Ich glosy zamienią stare głosy oddawane na Putina.

W tym układzie Żyrinowskiemu będzie coraz trudniej zbierać plony wyborcze. Jego tradycyjny wyborca może odejść do obozu Putina. Prezydent jest młodszy, jego działania wzbudzają wrażenie, ma na koncie realne sukcesy. Partia Żyrinowskiego upodobniła się teraz do znanej z powieści Bułhakowa „osietriny drugiej świeżości”. Sprzedać ją nie łatwo, gdy na półkach dostępny jest świeższy i smaczniejszy towar.


Nowe sposoby walki


Jakie kroki w tej sytuacji podejmuje Żyrinowski? Nie poddaje się. Szuka nowych i nie standartowych sposobów walki. Szokowanie publiczności do tej pory przynosiło niezłe rezultaty, więc Żyrinowski zawsze chętnie korzystał z tej taktyki, bez względu na sytuację polityczną. Czegóż więc nie wymyślał w niedalekiej przeszłości? Gdy się rozmarzy, zamyka restauracje McDonalds, dzieli Ukrainę między Polskę i Rosję, buduje ogrodzenie z drutu kolczastego wzdłuż Kaukazu północnego, ustala reguły zachowań seksualnych we własnej partii i targuje się z Kyrgyzstanem na temat jeziora Issyk-kul.

Podobne podejście do polityki może nie być przekonujące dla człowieka zainteresowanego polityką i starającego się podejmować decyzje wyborcze w taki sposób, by odpowiadały jego politycznym interesom. A jednak w naszej rzeczywistości nie brakuje ludzi gotowych głosować „dla draki”. Im nie chodzi o skorygowanie polityki państwowej. Gotowi są nagrodzić oklaskami najzabawniejszego klowna, czy przewracającego się na scenie artystę. Taki wyborca nie traktuje polityki poważnie, od polityków domaga się zazwyczaj na tyle dużo, iż ich rzeczywiste działania zawsze budzą jego niezadowolenie. W rezultacie wyborca taki glosuje „na złość”, w ten sposób karze całą klasę polityczną i doprowadza sytuację do absurdu.

Taka publiczność istnieje w rzeczywistości. Żyrinowskiego w polityce zawsze charakteryzował absolutny realizm, więc bez oporów zaapeluje do tego audytorium. Pod tym względem nie będzie miał konkurentów. Putin jako prezydent nie może sobie pozwolić na otwartą klownadę, a poza tym nie jest mu ona potrzebna. Styl Putina jest inny. Za to cały szereg innych klownów, stawiających w polityce pierwsze kroki,  nie posiada własnej partii ani możliwości, by ją założyć. Żyrinowski jest więc monopolistą. Jak mi się wydaje, w wyborach 2016 roku uda mu się zdobyć całkiem znaczącą liczbę głosów, choć stuknie mu już wtedy siedemdziesiąt lat.


Jak zmiażdżyć przeciwnika?


Projekt „Żyrinowski” może się zetknąć z jeszcze innymi trudnościami. Mogą one wynikać ze wzrostu konkurencji i negatywnych emocji wewnątrz obozu władzy i różnych jego frakcji. Jak wiadomo, wszystkie obecne w parlamencie partie działają na rzecz Kremla, jednak nienawidzą się nawzajem bardziej, niż nienawidzą liberałów. Każda ugrupowanie pro-kremlowskie stara się o zwiększenie swego elektoratu, osiągnięcie tego celu stanie się prostsze, gdy najpierw uda się zmiażdżyć przeciwnika.

Partię „Sprawiedliwa Rosja” udało się osłabić niemal zaraz po ostatnich wyborach do parlamentu. Jej lider Siergiej Mironow popełnił poważny błąd, pozwolił sobie przez jakiś czas prowadzić walkę ze świętym kremlowskim kursem, prowadzonym pod sztandarami Putina. Dziś idiotyczny błąd popełnił Żyrinowski i być może jego przeciwnicy będą starali się ze wszystkich sił osłabić go, przedstawiając jako skandalistę. Wystarczy umówić się ze stacjami telewizyjnymi, by jak najczęściej pokazywały jego co bardziej ekscentryczne występy. Będzie to tym łatwiejsze, iż sami dziennikarze czują się obrażeni przez Żyrinowskiego i wielu z nich gotowych jest bojkotować wszelką jego działalność.

Władimira Żyrinowskiego czeka teraz seria trudnych wyzwań. Podejmuje wielkie ryzyko. A jednak do tej pory, większość jego ekstrawagancji kończyła się sukcesem. W rosyjskiej polityce nie ma już ani jednego polityka, który tak jak on rozpocząłby karierę jeszcze w czasach radzieckich i obecny jest w niej do dziś. Co ciekawe, Żyrinowski wciąż ma szansę, by nie utonąć.


Artykuł ukazał się na stronie petersburskiej agencji Rosbałt:







*Dmitrij Travin, ekonomista, profesor Uniwersytetu Europejskiego w St. Petersburgu, dyrektor Ośrodka Studiów nad Procesami Modernizacji. 








Inne artykuły Dmitrija Trawina na blogu „Media-w-Rosji”:




W Rosji zaobserwować można pierwsze objawy sytuacji rewolucyjnej. Coraz częstsze są przypadki, gdy niekontrolowany przez władze, ślepy gniew ludu rozstrzyga, co jest dozwolone, a co nie. Może on jednak, tak jak w 1917 roku, zniszczyć państwo – ostrzega Dmitrij Trawin. Nie obroni go charyzma jednego człowieka. Rosja potrzebuje odpowiedzialnej opozycji zdolnej do przezwyciężenia nadciągającego kryzysu.




Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





piątek, 25 kwietnia 2014

Więzienie dla Aleksieja Nawalnego


Niecały rok temu, Kreml gotów był spierać się z Aleksiejem Nawalnym środkami politycznymi. Jednak w związku z wydarzeniami na Ukrainie atmosfera w Rosji zmieniła się zasadniczo. W sytuacji stanu nadzwyczajnego Kremlowi potrzebni są nie opozycyjni politycy, a wrogowie narodu. Od czasów radzieckich wiadomo, jak się z nimi rozprawić. Najłatwiej wysłać ich do więzienia.



Artykuł dla internetowego wydania colta.ru napisała trojka moskiewskich publicystow i działaczy obywatelskich: Olga Romanowa, Maksym Trudoliubow, Oleg Salmanow.






Niecały rok temu, Kreml gotów był walczyć z Aleksiejem Nawalnym środkami 
politycznymi. Teraz jednak ma zamiar wysłać go do więzienia. 


Wczoraj w Sądzie Zamoskworieckim dla miasta Moskwy rozpoczął się proces nad Aleksiejem Nawalnym i jego bratem Olegiem: obydwaj stoją pod zarzutem machinacji finansowych, przy ich pomocy, jak uważa oskarżyciel,  udało im się wyłudzić sumę 27 milionów rubli. Inny zarzut dotyczy legalizacji pieniędzy zdobytych na drodze przestępczej.  Historyczne znaczenie tego wydarzenia polega na tym, iż dotychczasowe próby podejmowane przez władze, by rozgrywkę z Nawalnym prowadzić środkami politycznymi, uznano za niewarte kontynuacji. Wygląda na to, iż Nawalny, polityk i działacz zaangażowany w walkę z korupcją powinienem być przygotowany, że zostanie skazany na karę więzienia, mimo, iż na ostatnich wyborach mera Moskwy udało mu się wśród jej mieszkańców zebrać dwa razy więcej głosów, niż którykolwiek z pozostałych kandydatów opozycyjnych. Co zmieniło się na przestrzeni minionych ośmiu miesięcy?

Co pozostało bez zmian?


Bez zmian pozostało instrumentarium, stare i wypróbowane. W ciągu minionych dziesięciu lat, w prasie wielokrotnie ukazywały się artykuły podobne do tych, jakie oczerniały braci Nawalnych. Publikowano je, by ułatwić wysłanie za kratki kogokolwiek, za cokolwiek. W podobny sposób osądzono Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa, przedsiębiorcę Aleksieja Kozłowa (męża Olgi Romanowej, współautora artykułu - "mediawRosji"), wpływowego zastępcę mera Moskwy w czasach Jurija Łużkowa, Aleksandra Riabynina. Tylko ostatni ze skazanych, wice-mer Riabynin, były pracownik firmy „INTEKO” usłyszał w sądzie niewielki wyrok warunkowy. Artykuły 159 (machinacje) i 160 (wyłudzenie, lub narażenie na straty) Kodeksu Karnego Federacji Rosyjskiej, dodatkowo uzupełnione o zarzut legalizacji (art. 174 KK RF) są sformułowane nadzwyczaj mętnie. Oparta na nich praktyka sądowa cechuje się wyjątkową selektywnością.  W rezultacie specjaliści, zetknąwszy się z zarzutami sformułowanymi w oparciu o te artykuły, szukają przede wszystkim odpowiedzi na pytanie „Cui prodest?” (kto odniósł korzyść?).

Aleksieja i Olega Nawalnych będzie sądzić sędzina Sądu Zamoskworieckiego Jelena Korobczenko. To dla nas nic nowego. Działacze ruchu na rzecz praw obywatelskich dobrze znają sędziów Moskiewskiego Obwodu Centralnego.  Jelena Korobczenko nie jest wyjątkiem. „Sądziła mnie dwa razy – pisze o niej dziennikarz Siergiej Parchomienko. – postawiono mi dwa zarzuty, oba sformułowano w oparciu o zeznania dwóch różnych policjantów. Obydwaj zatrzymali mnie w tej samej chwili, w tym samym miejscu, ale jak się okazało na różnej podstawie. Na rozprawie przedstawiliśmy odpowiednie dokumenty, zeznania świadków, nagranie video – na sędzinie nie zrobiły one żadnego wrażenia. W rezultacie postawiła swój podpis pod dwoma sporządzonymi szablonowo postanowieniami, nie zwróciwszy uwagi,  iż jedno z nich zawierało zapis o karze dziesięć razy większej,  niż przewidziana przez prawo” (Siergieja Parchomienko skazano, obok wielu innych obywateli , za udział w akcji antywojennej w końcu lutego. Inny wyrok usłyszał za to, że przyszedł do Sądu Zamoskworieckiego w dniu ogłoszenia wyroku w sprawie więźniów Placu Błotnego). Jednak Parchomienko należy do szczególnej kategorii obywateli - jako członek Terytorialnej Komisji Wyborczej z prawem głosu znajduje się pod ochroną prawa. Tę kategorię obywateli można pociągnąć do odpowiedzialności karnej tylko za osobistym zezwoleniem Prokuratora Moskwy.

Także Aleksiej Nawalny zna dobrze sędzinę Korobczenko. Trafił do aresztu razem z Parchomienko. Aresztowanie Nawalnego zostało dokładnie sfilmowane, on sam, tak o tym pisze: „Obejrzeli video, przekonali się, że nie było żadnych okrzyków i w rezultacie napisali w postanowieniu sądu: „podnosił okrzyki i machał rękoma”. W sprawie „Yves Rochas”, także będzie mnie sądzić sędzina Korobczenko. To jej udało się zobaczyć na video moje okrzyki i skandowanie haseł. W tym sądzie niczego nie uda mi się dowieść.”

Właśnie dlatego Aleksiej Nawalny opublikował dokumenty z akt sprawy (tom pierwszy), jego zdaniem one właśnie dowodzą jego niewinności. Wśród nich jest i oświadczenie kierownictwa firmy „Yves Rochas”, stwierdza się w nim, że firma nie poniosła strat, nie utraciła też możliwego do osiągnięcia zysku. Z drugiej strony zawiera ono stwierdzenie, iż usługi oferowane przez „Gławpodpiskę” , firmę braci Nawalnych, były tańsze od  4% do 15 % niż u konkurencji. Aleksiej jest przekonany, iż wytoczenie sprawy sądowej na podstawie podobnego materiału jest skrajną głupotą.

Nawalny się myli. Brak strat, brak skargi ze strony ofiary, lub pozwu nie powstrzymuje rosyjskiego sądownictwa. Pod tym względem, nie dzieje się nic nowego. Taka właśnie była sprawa wytoczona prawniczce firmy Jukos, Swietlanie Bachminie. Oskarżono ją o wyłudzenie 18 miliardów rubli od firmy „Tomsknieft”, skazano ją na siedem lat pozbawienia wolności. Wybrano dla niej stosunkowo egzotyczny pakiet paragrafów,  artykuły 160 i 199 (przestępstwa podatkowe). Dlaczego zrezygnowano ze zwykłego w takich przypadkach zarzutu o legalizację nielegalnie zdobytych pieniędzy?

- „Tak to wymyślono” – odpowiada Bachmina, sama prawnik z zawodu. Jeszcze w okresie śledztwa, nie mówiąc już o rozprawie sądowej, przedstawiciele firmy „Tomsknieft’” całkowicie oficjalnie, powtarzając to wielokrotnie, oświadczali , iż nie ponieśli ani kopiejki strat. Na śledczych, na sądzie, ani na prokuratorze nie zrobiło to żadnego wrażenia. Za to w sprawie braci Nawalnych, tego rodzaju oświadczenie o stratach zostało wydane przez firmę „Yves Rochas”, odwołano je dopiero później.

Co się zmieniło?


„Zobaczcie jaka różnica! W sprawie Ministerstwa Obrony (od wielu miesięcy toczy się w Rosji śledztwo w sprawie korupcji w Ministerstwie Obrony – „mediawRosji”) straty są, winnych nie ma. „Yves Rochas” strat nie poniósł, ale oskarżeni są.” – żartują na Twitterze. Ale braciom Nawalnym nie jest do śmiechu. Śledczy uważają, iż ostatecznym beneficjentem w ich sprawie jest niewielka fabryczka produkujący koszyki, własność ich rodziców. Jeśli więc (a raczej nie jeśli, lecz kiedy?) sąd wyda wyrok skazujący, będzie to oznaczać niemal automatycznie podjęcie śledztwa w sprawie Ludmiły i Anatolija Nawalnych, rodziców obu braci.

Takich przypadków w bogatej historii współczesnego rosyjskiego sądownictwa i ochrony prawa jeszcze nie było. Po raz pierwszy, w oparciu o oczywiste motywy polityczne, zakładnikiem zostaje cała rodzina, włącznie z sędziwymi rodzicami.

Nowość tej sytuacji polega także na tym, iż druga rozprawa sądowa nad Aleksiejem Nawalnym rozpoczyna się w całkowicie zmienionej w Rosji atmosferze politycznej. Niecały rok temu, nacisk ze strony społeczeństwa mógł wywrzeć wpływ na decyzję Kremla postawionego przed dylematem,  posadzić, czy nie? Pierwsza rozprawa sądowa nad Nawalnym, w sprawie „Kirowlasu”, zakończyła się skazaniem warunkowym . Osiem miesięcy temu, Nawalny mógł jeszcze korzystać z instrumentów polityki publicznej. Choć kandydat obozu władzy miał do dyspozycji cały zasób dających automatyczną przewagę środków administracyjnych, zespołowi Nawalnego, w ciągu niecałych trzech miesięcy, udało się zdobyć poparcie niewiele niższe od niezbędnego do przeprowadzenia II tury glosowania. W zeszłym roku, Kreml gotów był uczestniczyć w polemikach z przeciwnikami politycznymi. Obecnie jednak podjęto próbę wysłania Nawalnego za kratki. Niedawny eksperyment, prawdopodobnie, uznano za zbyt niebezpieczny.

Całkowicie zmieniła się sytuacja. Podstawowa różnica między wczoraj i dziś wynika z pojawienia się nowych podziałów między ludźmi. W wyniku uaktywnienia się Moskwy w polityce zagranicznej, a także w reakcji na nie ze strony innych państw, podziały te uległy zaostrzeniu. Te głębokie podziały w nowym kształcie stanowią ważną część polityki Kremla. Rodzi się pytanie, co łączy wydarzenia globalne takie, jak destabilizacja wokół Rosji z takimi wydarzeniami lokalnymi, jak prześladowanie opozycjonistów?

Ten związek jest prosty. Wczoraj, zrobienie z Nawalnego wroga narodu było trudne, dziś jest o wiele łatwiejsze. Władze rosyjskie przypomniały sobie technologię świetnie znaną z czasów radzieckich: surowo i bezlitośnie prześladować ludzi niewinnych. Korzysta się przy tym z metod wulgarnej propagandy, organizuje szczucie mniejszości, fabrykuje śmieszne zarzuty i lipne procesy sądowe. Rosja pogrąża się dziś w ulubionej przez kagebeszników wszystkich czasów sztucznie tworzonej sytuacji nadzwyczajnej. W niej oskarżenia przestaną być już śmieszne i proces nie będzie wyglądać już tak bezsensownie.  Sytuacja stanu nadzwyczajnego potrzebna jest po to, by takie drobiazgi jak praworządność  przestały niepokoić.

Z drugiej strony stracą znaczenie pytania o samego Nawalnego. Czy może jest trochę nacjonalistą, czy bardziej pasuje do niego określenie populista? Czy na demonstracji 6 maja 2012 roku nie powinien był usiąść na chodniku? Dla polityki rosyjskiej nadeszły nowe czasy. Nawalny jest pierwszym politykiem nowych czasów, gotowym moralnie do tego, by za swe poglądy zapłacić więzieniem.  

Oryginał artykułu można znaleźć na stronie colta.ru:
http://www.colta.ru/articles/specials/3008





*Olga Romanowa (ur.1966), dziennikarka, działaczka ruchu obywatelskiego, założycielka organizacji „Rosja za kratami”. Jesienią zamierza uczestniczyć jako kandydatka opozycji w wyborach do Rady Moskwy.





*Maks Trudoliubow (ur.1970), dziennikarz, redaktor działu „Komentarze” gazet "Wiedomosti". Stypendysta Uniwersytetu Harvarda.







*Oleg Salmanow (ur.1974), dziennikarz gazety „Wiedomosti”









Obserwuj i polub nas na Facebooku:  https://www.facebook.com/mediawrosji






czwartek, 24 kwietnia 2014

Gniewny Joe Biden w Kijowie: mdli nas od waszej korupcji



Wizyta wiceprezydenta USA Joe Bidena w Kijowie trwała 36 godzin. Podczas rozmów z politykami ukraińskimi Biden nie ograniczył się do słów otuchy i wsparcia. Podniesionym głosem domagał się od ukraińskich parlamentarzystów, by na serio zabrali się do walki z rakiem korupcji. Moskiewski tygodnik opozycyjny „The New Times” podsumowuje rezultaty wizyty Joe Bidena na Ukrainie.




Autor: Maksym Szwiejc, Kijów



Wiceprezydent USA Joe Biden spędził na Ukrainie 36 godzin. Władze w Kijowie spodziewały się, że Waszyngton wyciągnie do nich pomocną dłoń i zagwarantuje wsparcie wojskowe na wypadek rosyjskiej interwencji. Zamiast tego Kijowowi dano do zrozumienia, by z problemami na Wschodzie Ukrainy dawał sobie radę sam. Biden obiecał tylko, iż Ameryka wesprze przeprowadzenie uczciwych i demokratycznych wyborów oraz udzieli Ukrainie pomocy finansowej. I jeszcze: amerykański gość skrytykował obecne władze za brak gotowości do walki z korupcją. Jak się wydaje zapowiedź p.o. prezydenta Oleksandra Turczynowa, iż cala struktura władzy na Ukrainie poddana zostanie gruntownej reformie nie wywarła na Joe Bidenie specjalnego wrażenia.

Wsparcie moralne zamiast wojskowego



"Nie potraficie walczyć zkorupcją. Świat nie
będzie się temu przyglądał z obojętnością" -
Joe Biden ostrzegał władze w Kijowie
Jeszcze przed przyjazdem Bidena, Waszyngton oświadczył, iż jego wizyta będzie miała na celu udzielenie Ukrainie wsparcia moralnego. Zachód w ten sposób zamierzał podkreślić swoje poparcie dla obecnych władz. Kijów spodziewał się więcej. W przeddzień wizyty, jak dowiedział się „The New Times” ze swych źródeł rządowych, Kijów bardzo liczył na obietnicę wsparcia ze strony Waszyngtonu na wypadek nowej rosyjskiej interwencji zbrojnej. Ukraińskie władze nie skrywały nadziei na ogłoszenie przez Amerykę nowych skierowanych przeciw Rosji sankcji oraz udzielenie Ukrainie gwarancji pomocy finansowej.

Zgodnie z programem Biden spotkał się w Kijowie z Oleksandrem Turczynowem oraz premierem Arsenijem Jaceniukiem. Odwiedził także ambasadę USA oraz Sobór Michajłowski, gdzie podczas rewolucji ukrywali się uczestnicy protestu. Jednak żadnych konkretnych rezultatów jego wizyta nie przyniosła.

Biden oświadczył, iż należy pomóc Ukrainie w przeprowadzeniu wyborów prezydenckich, wyznaczonych na 25 maja. Występując w Radzie Najwyższej podkreślił, iż będą one „wydarzeniem najwyższej rangi w historii państwa ukraińskiego”.

Wiceprezydent USA mówił wiele na temat zmniejszenia zależności energetycznej Ukrainy, jego zdaniem obecne władze powinny zintensyfikować prace w tej dziedzinie. Biden dodał, iż Ameryka gotowa jest do udzielenia pomocy: „Waszyngton jest gotów wesprzeć wysiłki władz mające na celu konsolidację państwa, a także zapewnienie krajowi niezależności energetycznej. Możecie wyobrazić sobie, na ile wasza sytuacja byłaby lepsza, gdybyście mogli powiedzieć Rosji, iż swój gaz może zostawić dla siebie.” Jednak w jego wystąpieniu zabrakło informacji o tym, jak konkretnie Waszyngton będzie pomagał Ukrainie w walce z energetycznym uzależnieniem.

Wiceprezydent USA wypowiedział się z uznaniem o niedawnych zmianach w życiu politycznym na Ukrainie. Wyraził także nadzieję, iż kraj będzie w stanie „zrealizować te oczekiwania, jakie pojawiły się jeszcze w czasie rewolucji pomarańczowej”. Jego zdaniem Ukraina ma teraz „drugą szansę”.

Przedstawiciel Obamy nie tylko nie przedstawił szczegółów obiecanej Kijowowi pomocy finansowej, lecz dał również do zrozumienia, iż Ukraina nie może się spodziewać pomocy wojskowej ze strony NATO. W najlepszym wypadku USA są gotowe do udzielenia Ukrainie „pomocy technicznej. Waszyngton wyśle na Ukrainę hełmy, środki łączności i lekarstwa o wartości 15 milionów dolarów. I to wszystko.

W przeddzień wizyty, amerykański ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa Barry Pavel mówił o tym, iż Biden może obiecać Ukrainie środki obrony powietrznej. Jego zapowiedź jednak się nie potwierdziła. „Ukrainie potrzebna jest uzbrojenie dla obrony przed rosyjska inwazją. Jeśli wizyta Bidena będzie miała znaczenie wyłącznie symboliczne, to w rezultacie podróż ta nic nie da. Kiedy Biden wyjedzie z Ukrainy, wszystko pozostanie tam, jak jest” – uprzedzał amerykański ekspert. Jak się wydaje, jego ocena się potwierdziła.

Mdli nas…

Turczynow podczas spotkania z Bidenem wiele razy podkreślał, iż na Ukrainie rozpoczęto „proces odbudowy i reformowania całej struktury władzy wykonawczej.” „Nasz plan zakłada stopniową modernizację instytucji państwowych, a także budowę nowego modelu stosunków między państwem i obywatelami.” - obiecał. Pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy skarżył się także, iż Rosja nie realizuje przyjętych na siebie w Genewie zobowiązań i nie wycofuje sil zbrojnych z rejonu wspólnej granicy. Ale jak się wydaje Biden nie zwrócił szczególnej uwagi na słowa Turczynowa.

Wiceprezydent USA nieoczekiwanie, w stosunkowo ostrej formie, skrytykował Ukrainę, występując pod jej adresem ze szczególnie ostrymi zarzutami. „Nie potraficie wałczyć z korupcją. Świat nie będzie się temu przyglądał zamkniętymi oczami. Cały czas podkreślacie, iż potrzebujecie pomocy w energetyce, ale ta właśnie dziedzina jest u was całkowicie skorumpowana.” – te słowa Bidena wypowiedziane pod adresem deputowanych Rady Najwyższej, przekazał jej były spiker Wołodymyr Łytwyn. Jeśli wierzyć Łytwynowi, Biden nazwał ukraińską korupcję rakiem, od którego wszystkim już „zbiera się na wymioty”.

Z jednej strony numer dwa w amerykańskiej administracji obiecał Ukrainie wsparcie w jej staraniach o kredyt w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a także zapewnił, iż Ameryka nigdy nie uzna aneksji Krymu, z drugiej dodał, iż Kijów powinien „wsłuchać się w głos Wschodu i Południa i usłyszeć go.” Biden dał także do zrozumienia, że Ameryka nie zgodzi się z przesunięciem terminu wyborów, o czym w Kijowie mówi się od dawna.

Źródła „The New Times” w parlamencie Ukrainy potwierdziły, iż w pewnych momentach Biden nie ukrywał rozdrażnienia. Politycy w Kijowie, niestety, zbyt wiele oczekiwali od Zachodu, sami jednak nie dają sobie rady z przeciągającym się w kraju kryzysem politycznym. W kuluarach Rady Najwyższej mówiono o tym, iż w końcu trwającego dwie godziny spotkania z parlamentarzystami Biden zaczął mówić podniesionym głosem, zwłaszcza, gdy krytykował brak woli ze strony władz do walki z korupcją. Najmocniejszy prztyczek od wiceprezydenta USA spotkał deputowanych w związku z brakiem gotowości z ich strony do przegłosowania wniosku o powołaniu do życia Biura do Walki z Korupcją a także nowej ustawy o zamówieniach publicznych.

Rozmawiając z deputowanymi Rady, Biden oświadczył, iż USA nie przekażą Ukrainie pomocy wojskowej dla walki z Rosją. Waszyngton nie ma pewności – powtarzali deputowani – iż Kijów będzie w stanie „ prawidłowo zagospodarować pomoc”.

Pod koniec spotkania Biden użyl już nieco łagodniejszego tonu. Oświadczył, iż jeśli Kijów wprowadzi niezbędne reformy gospodarcze i instytucjonalne, to Ukraina może liczyć już w najbliższych latach na kilka kredytów sięgających w sumie 50 miliardów dolarów. Ameryka będzie także gotowa pomóc Ukrainie w pracach nad wydobyciem gazu łupkowego.

Ze źródeł w sztabie wyborczym kandydata na stanowisko prezydenta Petra Poroszenko magazyn „The New Times” dowiedział się, iż Biden dal jasno do zrozumienia: Ukraina może liczyć na 27 miliardów dolarów od MFW, ale nie dostanie choćby kopiejki, jeśli nie zademonstruje determinacji w „walce z korupcją”.

Aleksandr Orchimienko, prezydent Ukraińskiego Centrum Analiz jest przekonany, iż Biden zażądał od Turczynowa jak najszybszego przeprowadzenia zapowiadanych reform. Amerykańska administracja uważa, iż jak do tej pory proces reformowania kraju idzie zbyt wolno.

Ameryka zachęca do wojny

Niezależny politolog Aleksander Bluminow mówi, iż wizyta Bidena w Kijowie może też mieć drugie dno. „Władze amerykańskie zachęcają Kijów do wojny. Nasze marionetki czują, jak ktoś pociąga za sznurki”. Bluminow dodaje, iż można zaobserwować „przedziwną synchronizację wizyt amerykańskich VIPów z zaostrzeniem sytuacji”.

„Poprzednim razem odwiedził nas dyrektor CIA. Zaraz po zakończeniu wizyty rozpoczęto tak zwaną operację antyterrorystyczną. Wystarczyło pięć godzin od chwili, gdy p.o. prezydenta Turczynow usłyszał od niego słowa o pełnym poparciu ze strony USA dla podejmowanych przez Kijów działań. Ameryka rozwiązała ukraińskim władzom ręce. Jeszcze wcześniej z oświadczeniem wystąpił wielki przyjaciel Ukrainy, senator McCain. Jego zdaniem trzeba dozbroić Ukrainę. W nagłówku gazety „Washington Post” można było przeczytać, iż jeśli „Ukraina zostanie zmuszona do wojny, mamy obowiązek udzielenia jej pomocy.” Po zakończeniu wizyty Bidena, Turczynow znów wypowiedział się o konieczności wznowienia „Operacji antyterrorystycznej”. – podsumowuje Bluminow. I dodaje: „Jak tu nie wierzyć w konspirologiczną interpretację. Specjaliści od podlewania oliwy do ognia kontynuują swoją robotę. I nie pochodzą oni ani z Rosji, ani z Ukrainy.”


Oryginał artykułu można znaleźć na stronie tygodnika "The New Times": http://www.newtimes.ru/articles/print/81785/


Obserwuj i polub nas na Facebooku:  https://www.facebook.com/mediawrosji








środa, 23 kwietnia 2014

W telewizji pokazali…


Wpatrzona w ekrany telewizorów Rosja traktuje telewizję jako główne źródło rozrywki oraz informacji.  Od lat największą gwiazdą jest w niej prezydent Putin. Z trudem mogą konkurować z nim seriale i kilku popularnych showmanów. Znana specjalistka w zakresie mediów, Arina Borodina tłumaczy, dlaczego Kreml tak pilnie dba o kontrolę nad telewizją.


W końcu marca Arina Borodina wystąpiła na seminarium w moskiewskiej Wyższej Szkole Ekonomii. Na łamach magazynu „Bolszoj Gorod” jej prelekcję „Co ogląda współczesny telewidz?” omówiła Ksenia Iwanina.




Największą gwiazdą telewizyjną współczesnej Rosji jest od lat  prezydent
Putin. Szczególnym powodzeniem cieszą się jego poslania noworoczne. 



1. Program Pierwszy telewizji rosyjskiej ma w Moskwie tylu samo widzów, co średnio, poza stolicą,  na terenie Rosji


Dwadzieścia bezpłatnych programów, dostępnych na terenie całego kraju składa się dziś w Rosji na ofertę telewizji tradycyjnej. Wśród nich są Program Pierwszy, stacja Rossija – 1 (należąca do spółki państwowej WGTRK)  oraz NTV. Dwa pierwsze programy mają status państwowych, natomiast NTV teoretycznie nie jest stacją państwową. Z formalnego punktu widzenia jest stacją prywatną, jednak pakiet kontrolny jej akcji należy do Gazprombanku. Ogólnie 45% telewidzów w kraju ogląda te trzy programy. W Moskwie wynik jest podobny, pomimo większej dostępności rozrywki alternatywnej - kin, teatrów, różnorodnych imprez. Pod tym względem różnica pomiędzy Moskwą i średnią krajową jest zadziwiająco mała.


2. Moskwianie lubią seriale kryminalne

Rankingi nie przynoszą odpowiedzi na pytanie "podoba się, czy nie", ale pokazują na co jest zapotrzebowanie. Zagadka: dlaczego wszystkie seriale nadawane o 19:30 przez stację NTV są kryminalne? Formuła zawarta jest już w samych tytułach: "Zona" ("Więzienie"), "Mientowskije wojny" ("Gliniarskie wojny"), "Szamany" ("Szamani"), "Lesniki" ("Leśnicy"), "Morskije diawoły" ("Morskie diabły"). Ogląda się je  przede wszystkim w Moskwie, a nie,  jak się często uważa, na prowincji.

3. Twierdzenie, że internet zastąpi telewizję jest dużą przesadą. Sądząc po rankingach, z roku na rok, znaczenie telewizji nie ulega istotnemu zmniejszeniu.

Programy o zasięgu krajowym mają ogromną moc, nic więc dziwnego dlaczego władza tak się trzyma telewizji. Im dalej od Moskwy, tym telewizja ma większe znaczenie jako nośnik informacji i środek komunikacji. Często w niewielkich miastach po siódmej wieczorem telewizor staje się głównym członkiem rodziny, najważniejszym rozmówcą. Jest to poważny problem i dramat, ale na razie nie widzę alternatywy dla telewizji. Najpopularniejsze audycje z reguły mają stabilną ilościowo widownię i dlatego tak długo utrzymują się w eterze.



"Vremia", codzienny program informacyjny Pierwszego Programu gromadzi
w całej Rosji gigantyczne audytorium. 

4. Wydarzenia na Ukrainie wywróciły eter do góry nogami. Poczynając od stycznia ilość widzów programów informacyjnych zwiększyła się o około 20%

Weźmy dane dla Moskwy za tydzień od 17 do 23 marca. Pozycję lidera zajmuje program "Wriemia" (codzienny wieczorny program informacyjny) nadawany przez  Program Pierwszy, na drugim miejscu jest audycja "Woskriesnoje wriemia" (nadawane w niedzielę, podsumowujące wydarzenia tygodnia, analityczne wydanie programu "Wriemia"), a na trzecim – "Gołos" (konkurs talentów muzycznych). Pozostałe pozycje w pierwszej dziesiątce okupują programy informacyjne, wyjątkami są w niej serial "Durnaja krow'" ("Zła krew") i program rozrywkowy "Tocz' w tocz'" ("Kropka w kropkę" - uczestnicy z pomocą specjalistów zamieniają się w sobowtóry gwiazd).
Skąd się bierze aż taka ilość wiadomości? Możemy różnić się w ocenach polityki państwa, ale wpływ tego, co pokazuje telewizja państwowa jest kolosalny. Nawet w 2008 roku, podczas konfliktu zbrojnego w Osetii Południowej programy informacyjne nie pracowały tak skutecznie. Wówczas program "Wriemia" oglądało średnio od 15% do 20% telewidzów, obecnie, w ciągu ostatnich trzech tygodni gromadził on co najmniej 25% widzów. Wiadomości wyparły z wieczornego pasma prime time programy rozrywkowe. Zwiększono czas przeznaczony na poszczególne wydania wiadomości, po 10 materiałów w każdym z nich poświęconych jest Ukrainie.
Jeśli od rana do wieczora powtarza się w nich, że wszystko to jest robota banderowców i faszystów, to trudno oczekiwać, by widzowie mieli jakieś wątpliwości i dopuszczali myśl, iż być może są tam też nie-banderowcy i nie-faszyści (choć to oni są zdecydowana większością).
Internet nie jest alternatywnym źródłem informacji, czasem przeszkodą w podłączeniu się do sieci jest brak możliwości finansowych, czasem ludziom brakuje właściwych nawyków.

5. W ostatnich 12 lat w rosyjskiej telewizji największą popularnością cieszyły się seriale i noworoczne orędzia prezydenta

Niedawno przygotowałam dużą analizę dla internetowego wydania Lenta.ru zatytułowaną "Kraj Putina i seriali". Przedstawiłam w niej antologię programów cieszących się największą popularnością w ostatnich 12 latach. Połączyłam wszystkie dane z archiwum firmy TNS Russia od 2002 roku, przeczesałam je, zajrzałam do archiwum własnych publikacji. Jakie programy rosyjscy widzowie oglądają najchętniej? Na pierwszym miejscu z kolosalną przewagą znalazły się seriale. Na drugim – filmy, telewizyjne premiery obrazów produkowanych dla kina. Na trzecim – programy informacyjne. Dalsze pozycje zajmują: programy muzyczne, rozrywkowe, sportowe, talk show, projekty specjalne. Ale i tak co roku liderem rankingów jest noworoczne orędzie prezydenta ! To wyjątkowa sytuacja!

6. W przekroju roku 2014 najpopularniejszym tematem pozostanie Olimpiada, nie Ukraina.

Najważniejsza dla Rosjan jest jazda figurowa, Olimpiada wzrusza, nawet jeżeli nie jesteśmy miłośnikami sportu. To transmisje na żywo, widowisko masowe. Transmisje na żywo budzą niezwykle silne emocje. Im dalej od Moskwy, tym są one bardziej odczuwalne i ważniejsze. Olimpiada w Soczi pobiła wszelkie wyobrażalne rekordy telewizyjne, poprzednie igrzyska w Vancouver, czy w Turynie cieszyły się o wiele mniejszą popularnością.
Pod względem oglądalności pierwsze miejsce zajęła ceremonia otwarcia, obejrzało ją prawie 38% widzów, drugie ceremonia zamknięcia – 36%, a następnie mecz hokejowy Rosja – USA. Program informacyjny "Wiesti" nadawany w przerwach również utrzymał swój udział w widowni.
Rekordową transmisją w ostatnich 15 latach były mistrzostwa świata w piłce nożnej, które przykuły do ekranów 75% widzów.  Drugie miejsce zajęły mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2008 roku, mecz Hiszpania – Rosja, 70% widzów. Skąd te wyniki? Kibicujemy naszym. Jeżeli przyjrzeć się badaniom, to co roku piłka nożna wchodzi do rankingów najpopularniejszych transmisji. Noworoczne orędzie prezydenta nie trafiło na najwyższą pozycję jedynie w 2010 roku, wówczas przegrało z decydującym meczem Rosji z reprezentacją Niemiec.



Maksym Gałkin, Andriej Małachow, Jewgienij Petrosjan (od lewej) -
trzy wielkie gwiazdy telewizji w Rosji. Tylko ich programy i mecze
piłki nożnej mogą konkurować z wystąpieniami Władimira Putina. 


7. Putin, Gałkin, Petrosjan, Małachow – telewizyjne osobowości dekady

O kim mówi się na wizji najczęściej? O Władimirze Putinie. Drugie miejsce zajmuje Maksym Gałkin, na początku lat 2000-nych cieszył się fantastyczną popularnością. Na antenie Programu Pierwszego prowadził  wówczas widowisko noworoczne, konkurencyjne wobec noworocznego orędzia Putina. Gałkin i Putin to dwaj telewizyjni bohaterowie początków XXI w. Jedynym, kto zbliżył się do nich był Jewgienij Petrosjan. Krytykuje się go za prymitywny humor, ale stacja telewizyjna,  która utrzymuje się z reklamy nie może zrezygnować z formatu przynoszącego jej wysokie pozycje w rankingach.
W drugiej połowie lat 2000-nych na czoło wysunął się Andriej Małachow ze swoim programem "Pust' goworiat" ("Niech mówią" - audycja zbliżona do "Rozmów w toku" Ewy Drzyzgi). W roku 2010 Małachow zajmował ósme miejsce, w 2011 zajął czwarte, a w 2013 – piąte. Kobieca widownia w Moskwie oszalała na punkcie jego programu.
Jeden z tematów zaprezentowanych w jego programie był absolutnie wyjątkowy: piosenkarka i gwiazda Ałła Pugaczowa zjawiła się w studio „Pust; govoriat” razem z córką Kristiną Orbakaite, by na antenie, na żywo podzielić się z widownią rodzinnym dramatem.  Były mąż Kristiny, Rusłan Bajsarow uniemożliwił matce kontakty z synem Denim. Dzięki programowi Małachowa rodzice dziecka zawarli rozejm, ojciec oświadczył, że syn wraca do matki.  
"Pust' goworiat" to wyjątkowe zjawisko telewizyjne. W naszym kraju całkowicie zanikła formuła politycznego talk-show. Andriej Małachow zajął tę niszę, widz masowy pokochał go bezgranicznie.  Audycja nadawana jest w paśmie prime time pięć razy w tygodniu. W ciągu ostatnich pięciu lat żadna inna audycja w telewizji rosyjskiej nie gromadziła na terenie całego kraju tak wielkiej widowni..




Gwiazdy rosyjskiej telewizji:

Maksym Gałkin (1976), aktor, parodysta, prowadzący rozrywkowych programów telewizyjnych, piosenkarz. Od przeszło dziesięciu lat wielka gwiazda rosyjskiej telewizji. Na początku kariery zwrócił na siebie uwagę zabawnymi parodiami rosyjskich polityków Jelcyna, Żyrinowskiego. W swoich występach parodiował także prezydenta Putina . Żonaty ze starszą od niego piosenkarką Ałłą Pugaczową. Krytycznie ocenił ustawę o zakazie „propagandy homoseksualnej”.

Jewgienij Petrosjan (1945), rosyjski artysta estradowy, komik, aktor. Popularność zdobył jeszcze w czasach radzieckich. Występował w niezliczonych programach telewizyjnych, filmach, koncertach. Rekordy popularności przez lata bił jego cotygodniowy program „Smiechorama” (do tej pory wyprodukowano 776 odcinków), pokazywany od 1994 roku, najpierw przez Program I, obecnie przez stację Rossija.

Andriej Małachow (1972), dziennikarz telewizyjny, showman, prowadzący programów rozrywkowych. Od 2005 roku prowadzi talk show „Pust” govoriat”, jeden z największych hitów telewizji rosyjskiej ostatnich lat. 


8. W Tiumeniu telewidzowie lubią seriale NTV, w Sankt Petersburgu – mecze Zenitu, w Kazaniu pierwsze miejsce zajmują wiadomości o katastrofie lotniczej, w Jekaterynburgu i Moskwie – audycja "Gołos"
Dwadzieścia największych miast Rosji różni się znacząco pod względem gustów telewizyjnych. Znamienny pod tym względem jest przykład Wołgogradu. Grudniowe akty terrorystyczne przeprowadzone w tym mieście nie zmieniły telewizyjnych preferencji mieszkańców, o wiele chętniej oglądali widowiska noworoczne wszystkich stacji od programów informacyjnych.
Telewizja oczywiście ponosi wielką odpowiedzialność za to, co pokazuje. Ale nie można idealizować samego widza. Na widzu także spoczywa odpowiedzialność za dokonywany przez niego wybór.



*Arina Borodina (ur. 1973), medioznawca, ceniona publicystka. Występuje w programie radiostacji „Echo Moskwy” i „Swoboda”, jej komentarze na temat telewizji ukazują się w wiodących moskiewskich gazetach i czasopismach.




Tłum. A.S.


Oryginał dostępny pod adresem:



Obserwuj i polub nas na Facebooku:  https://www.facebook.com/mediawrosji




wtorek, 22 kwietnia 2014

Powrót czerwonego ludzika


O udziale tajemniczych zielonych ludzików w przyłączeniu Krymu do Rosji pisała cała prasa światowa. Ale warto także zwrócić uwagę na ludzika innego koloru. Ukrywał się przez ponad dwadzieścia lat. Teraz czerwony ludzik obudził się i szuka rewanżu. Zaczął od Ukrainy. Białoruska pisarka Swietłana Aleksijewicz ostrzega, iż skutki jego działań będą odczuwalne latami. Fragmenty wywiadu udzielonego Radiu Swoboda.



Rozmowę prowadził Aleś Daszczynski




Aleś Daszczynski:

W artykule opublikowanym niedawno przez gazetę Frankfurter Allgemeine Zeitung pisała Pani o tym, iż na fali patriotyzmu w Rosji wraca stalinizm. Pani zdaniem ma on teraz charakter prawosławny. Jakie są przyczyny tego zjawiska?


Kim jest czerwony ludzik?


Swietłana Aleksijewicz:

Widzę jedną: mały czerwony ludzik ukrywał się latami, ale pozostawał żywy, choć bolało go poczucie klęski. To nie on był autorem ”pieriestrojki”, za nią odpowiadał Gorbaczow z częścią inteligencji. Mały czerwony ludzik obudził się nieoczekiwanie w kraju całkowicie sobie nieznanym. Czerwonemu ludzikowi zależało na jednym, chciał dostatniego życia. Nie w głowie było mu studiowanie historii, nie czytał ani Sołżenicyna, ani Szałamowa. Jego oczekiwania się nie spełniły, nastąpiły czasy dzikiego kapitalizmu, ludzi okradziono, kraj stał się obiektem grabieży.  Stąd żądza rewanżu, gotowość do udziału w małej zwycięskiej wojnie, To uczucie w duszy czerwonego ludzika siedzi głęboko, na nie nakładają się sentymenty imperialne wielkiej Rosji. Jak widać. to tłumaczenie jest dość banalne. Ale chciałabym też powiedzieć, że to nie jest robota jednego Putina, w rzeczywistości kawałek Putina siedzi w każdym rosyjskim obywatelu. Straciłam wielu rosyjskich przyjaciół, tak ich podnieciły terminy „anschluss”, „aneksja”. Mały czerwony ludzik nie jest tylko jakimś „robolem” – to także ludzie władzy. Ich świadomość pozostała czerwona, choć mają kieszenie napchane pieniędzmi. Dla Europy to chuliganeria, w Europie wszystko działa inaczej. Życie w niej regulują mechanizmy wolnego państwa obywatelskiego. Na nich trzyma się sprawdzona  konstrukcja społeczeństwa obywatelskiego. 20 lat – to z pewnością krótki okres. Czy pamięta pan, o co przed laty spierało się dwóch wielkich pisarzy rosyjskich, Szałamow i Sołżenicyn? Sołżenicyn uważał, iż obóz oczyszcza człowieka, uszlachetnia, z obozu człowiek wychodzi lepszym. Szałamow twierdził, iż doświadczenie obozowe nie uczy niczego dobrego, psuje człowieka, ogranicza jego zdolność do życia – do obozu. Teraz ten mały czerwony ludzik wyszedł z obozu. Czym był zajęty przez ostatnich dwadzieścia lat? Znów wybudował obóz. Na to nałożyło się jeszcze prawosławie w jego najczarniejszej odmianie.

Daszczynski:
Krym to też robota czerwonych ludzików?

Aleksijewicz:
Niestety, część odpowiedzialności leży po stronie Ukrainy, choć jej możliwości pod każdym względem są bardzo ograniczone. Mam tam sporą rodzinę, wszystkim żyje się bardzo trudno. Kiedy przyglądamy się Ukrainie z dystansu. wpadamy w pułapkę idealizacji tego wielkiego kraju. Wszyscy wyszliśmy ze społeczeństwa ukształtowanego przez przemoc, nie mamy innego doświadczenia. Gdy ktoś używa siły, wydaje nam się, iż w ten sposób dowodzi swej wielkości. Mam wrażenie, iż Krym rzeczywiście wypowiedział się w głosowaniu za przyłączeniem do Rosji. Ja też uważam, iż Sewastopol jest rosyjskim miastem. Ale to, co (i jak) się tam wydarzyło ma niewiele wspólnego z cywilizowanym sposobem rozwiązywania konfliktów. Budowa nowego świata po zakończeniu II wojny światowej kosztowała nas wiele trudu. Ustanowienie reguł rządzących nim było wielkim wyzwaniem. A tutaj okazało się, iż na wszystko można napluć, i że zajmuje to zaledwie kilka tygodni. Mam poczucie wielkiej klęski. To samo odczuwa wielu ludzi mojego pokolenia, Putin zniszczył ostatecznie nasze marzenie o europejskiej Rosji. 

Bialoruś także w ogromnym stopniu jest uzależniona od Rosji. I my moglibyśmy ruszyć w kierunku Europy, ale teraz stanęliśmy wobec tak wielkiej siły, iż nawet Łukaszenka zobaczył na jak krótkiej prowadzony jest smyczy. Nie da rady się z niej zerwać. Kiedy w społeczeństwie budzą się tego rodzaju ciemne demony, ich energia umacnia władzę centrum. Taka sytuacja może trwać bardzo długo, ucierpi nie jedno pokolenie, wiele pokoleń będzie zatrutych tym jadem. Dzisiejsza elita rosyjska nie traktowała poważnie istnienia państwa ukraińskiego. Białoruskiego też. Nasze problemy z historią sprawiły, że mówimy po rosyjsku. Nasz niewielki naród był zawsze obiektem ucisku, nigdy nie żył swoim własnym życiem. Tu nie chodzi o czyjeś plany, mamy swoje własne problemy historyczne i własne kompleksy narodowe.

Przyszłość Ukrainy


Daszczynski:
Jak się Pani wydaje, jaka przyszłość czeka Ukrainę?


Swetłana Aleksijewicz jest znana ze swego krytycznego stosunku wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki

Aleksijewicz:
Obawiam się, że możemy stać się świadkami wojny partyzanckiej w niektórych obwodach Ukrainy. Wierzę w siłę społeczeństwa ukraińskiego. Podobał mi się pierwszy Majdan, i drugi, uczestniczący w nim ludzie. W wypadku tego drugiego, oczywiście istnieje problem „Prawego Sektora”, jego radykałów, ale sami ludzie podobali mi się. Ale jest jeszcze kwestia polityków, to oni manipulowali Majdanem, przekształcili go w coś innego, to jest ta odwrotna strona medalu. Niestety w chwili obecnej Ukraina jest słaba, to wszystko może się skończyć tragicznie bez gospodarczej i politycznej pomocy ze strony Europy i Ameryki. Bez niej scenariusz jugosłowiański jest całkiem realny. Społeczeństwu na Ukrainie żyje się bardzo trudno, rozdrażnienie społeczne jest widoczne. Bardzo łatwo nauczyć biednych ludzi nienawiści. Państwo ukraińskie uda się uratować, jeśli sytuacja gospodarcza nie wyjdzie spod kontroli, jeśli pojawi się odpowiedni przywódca, nie taki emocjonalny jak Tymoszenko, a ktoś rozumny, silny, zdolny do trzeźwego rozumowania. Z kimś takim Rosja będzie się liczyć, zwłaszcza, iż Zachód w odniesieniu do Ukrainy demonstruje spory stopień jednomyślności, zaś Rosja zdała sobie sprawę z jego siły. Znam wielu ludzi na Ukrainie, którzy wierzą w przyszłość. Na pewno, trzeba żyć na Ukrainie, żeby móc się wczuć w sytuację. Choć rozczarowała mnie postawa niektórych moich rosyjskich przyjaciół, jestem pod wrażeniem ludzi na Ukrainie. Dziś Ukraina przeżywa trudne czasy, ale ten kraj ma przyszłość.

Putin? Wydaje mi się, iż uda się powstrzymać jego militarystyczne zapędy. Mam takie wrażenie, iż on sam chciałby się z tego wycofać. Putin jednak podjął się misji, obsadził w pewnej roli, teraz musi się w niej odpowiednio wykazać. Zwykłemu człowiekowi trudno przez cały czas zachowywać wielkość, utrzymywać swego rodzaju mesjańską pozę. Mam wrażenie, że obserwując Putina ulegamy pewnej mistyfikacji. Rosji brakuje dziś sił, by rzucić wyzwanie całemu światu.

Daszczynski:
Putin mówi, iż nie wierzy, by banderowcy uznali nową władzę.

Aleksijewicz:
Jak mi się zdaje, on w to szczerze wierzy. Na Kremlu Ukraina nie jest traktowana poważnie, jako oddzielne państwo. Tam się wydaje, iż jeśli ktoś porzucił rosyjski trakt, dopuszcza się zdrady. Pod adresem własnej elity formułowane są podobne zarzuty, jeśli nie jesteście z nami, dopuszczacie się „zdrady narodowej”. Na tym tle, nawet Łukaszenka nie wydaje się takim dyktatorem jak Putin. Na Białorusi w każdym razie nie uchwalono takich bezmyślnych ustaw, jak te rosyjskie o mniejszościach seksualnych, czy obronie prawosławia. Aż się zdziwiłam, że nie powtórzyliśmy wszystkich tych idiotyzmów.

Nie jest nam teraz łatwo z Europą, tam zupełnie nie potrafią nas zrozumieć. Ale Europa i Ameryka zachowały zdrowy rozsądek. Tymczasem co mówią moi rosyjscy znajomi? Że zachodni politycy to słabeusze. Tacy jednak są współcześni politycy reprezentujący społeczeństwo. Ich wyborcy nie chcą zakładać mundurów i z bronią w ręku ruszyć do boju. Ludzie kochają życie, potrafią żyć, cenią inne wartości. Żaden generał w Europie nie powie czegoś takiego, co tak nie dawno powiedział Graczow (minister obrony w czasach Borysa Jelcyna – „mediawRosji”)„nasi chłopcy z uśmiechem umierają w Czeczenii”. Takie zdanie mógł wygłosić tylko człowiek, sama nie wiem jak go określić, taki, który dopiero co zlazł z barykady, a przedtem spędził na niej całe życie.



*Swietłana Aleksijewicz (ur. 1948), wybitna pisarka białoruska, autorka reportażowych książek, filmów i sztuk teatralnych, Jej utwory tłumaczono na wiele języków. Po polsku ukazały się m.in. „Krzyk Czarnobyla” (2000) oraz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” (2010). Jest laureatką wielu nagród i wyróżnień.









Oryginał wywiadu można znaleźć na stronie Radia Swoboda:
http://www.svoboda.org/content/article/25352997.html 



Obserwuj i polub nas na Facebooku:  https://www.facebook.com/mediawrosji



czwartek, 17 kwietnia 2014

Pomyje i obelgi


Jego ojciec budował rakiety kosmiczne. Cioteczny brat zginął w Afganistanie. Dziadek był czołgistą, mama pracowała w wytwórni jodoformu. Sam Arkadij Babczenko, nim został dziennikarzem, wstąpił na ochotnika do wojska, brał udział w kampanii czeczeńskiej. Jego rodzina i on sam służyli Rosji jak mogli najlepiej. Dlatego trudno mu się pogodzić z tym, iż w odwet za jego obecność na Majdanie, w Rosji nazywa się go teraz banderowcem, piątą kolumną i zdrajcą narodu.




Autor: Arkadij Babczenko




Nazywam się Arkadij Arkadiewicz Babczenko. Mam trzydzieści siedem lat, wyższe wykształcenie, jestem żonaty i wychowuję córkę.

Kiedy miałem dziewiętnaście lat, Ojczyzna obuła mnie w kierzowe buciory, wcisnęła do ręki automat, wsadziła do opancerzonego transportera i powiedziała: „Jedź!”. I pojechałem „przywracać porządek konstytucyjny” – tak wtedy nazywano wojnę.


Arkadij Babczenko na jednej z moskiewskich demonstracji zorganizowanyh
przez opozycję demokratyczną.

Gdy miałem dwadzieścia dwa lata, poszedłem do wojskowej komendy uzupełnień i tym razem już dobrowolnie zaciągnąłem się do wojska. I znów pojechałem na wojnę. Od 1999 r. wojna zmieniła nazwę. Teraz była to „operacja antyterrorystyczna”. „Przy czym przez sto dwa dni uczestniczył bezpośrednio w działaniach bojowych” – zapisano w mojej książeczce wojskowej.

W nagrodę za te dwie wojny Ojczyzna ofiarowała mi bezpłatne przejazdy oraz ekwiwalent pieniężny zamiast dotychczasowych ulg. Dobre i to.

Mój cioteczny brat, Siergiej Babczenko, poległ w Afganistanie. Na samej granicy. Poprzedni rocznik odchodził do cywila, a na ich miejsce przysłano poborowych. Od razu wysłano ich na akcję. Brat zgłosił się na ochotnika i poszedł zamiast niedoświadczonych „kotów”. Natknęli się na bandę przemycającą heroinę. Brat obsługiwał karabin maszynowy. Zabili go strzałem w głowę. Jego jedynego w tej potyczce. Kula snajpera. Dziś imię Siergieja widnieje na pomniku ku czci poległych żołnierzy w Baszkirii, skąd pochodził.

Mój ojciec, Arkadij Ławrientiewicz Babczenko, pracował przy budowie rakiet kosmicznych. Był inżynierem-konstruktorem, miał pracę z kategorii „ściśle tajne przez poufne” w Centralnym Biurze Konstrukcyjnym Budowy Maszyn Ciężkich (CKB TM) . Odpowiadał za okablowanie kabin w rakietach. Jego ostatnie zlecenie dotyczyło wyposażenia wahadłowca „Buran”. Ojciec spędzał w delegacjach po pół roku. Na Bajkonurze mieszkał w hotelu robotniczym. Natomiast w Moskwie miał dwa pokoje przechodnie, zajmował je wraz z żoną, synem, mamą, ojcem, bratem i jego rodziną. Te dwie klitki to był nasz jedyny majątek. Nic innego nie mieliśmy, ani samochodu, ani garażu, ani daczy. 

W latach ’90-tych, po tym jak „Buran” poleciał w kosmos pierwszy i ostatni raz, a potem wszystko szlag trafił, ojciec nie zajął się handlem. Nie poszedł też kraść. Kompletnie nie miał do tego smykałki. Urodził się po to, by wysyłać w kosmos rakiety. I aż do śmierci rysował te swoje, nikomu już nie potrzebne, projekty. Żył niemal w nędzy.

Zmarł na apopleksję w 1996 r. Byłem wtedy na wojnie. Nawet się nie pożegnaliśmy.

Mój dziadek, Ławrientij Pietrowicz Babczenko, stuprocentowy Kozak zaporoski, był czołgistą. Brał udział w walkach nad rzeką Chałchin-Goł. Był trzy razy ranny, w tym raz ciężko. Przypłacił to zdrowiem. Zmarł w 1980 r., miałem wtedy trzy lata.

Jego żona, Jelena Michajłowna Kupcowa (to nazwisko zostało jej po pierwszym mężu. Jej panieńskiego nazwiska nie znam, bo babcia skrzętnie je ukrywała. Owszem, była Żydówką.) w czasie wojny pełniła wartę na dachach domów i gasiła bomby zapalające. Kiedy pojawiła się możliwość emigracji, nigdzie z Rosji nie wyjechała, została w kraju. Całe życie pracowała, do samej śmierci. W kotłowni, w piwnicy naszego domu, przez okrągłą dobę raz na trzy dni.

Zmarła jakieś dwa miesiące po śmierci syna. Byłem wtedy jeszcze na wojnie. O przepustce na pogrzeb nie było mowy.

Nazwisko mojej prababki brzmiało „Bachtiarowa” (tak, wśród przodków miała Tatarów), do Moskwy przyjechała w latach trzydziestych. Wraz z dwójką dzieci zamieszkała w szkole, w maleńkim pomieszczeniu gospodarczym. I w tej właśnie szkole przepracowała potem całe swoje życie.

Jej córka, a moja babcia, przez całą wojnę, od czternastego roku życia, pracowała przy produkcji jodoformu. To takie żółte kryształki, stosowane do przypalania ran po urwanych kończynach. A potem w ramach akcji „frontu pracy” szła rozładowywać wagony z węglem, albo pomagać przy wyrębie lasu.

Natomiast jej brat, a mój cioteczny dziadek, zwiał na front w wieku piętnastu lat, już w pierwszych miesiącach wojny. Wrócił dopiero w 1950 r., bo walczył na Dalekim Wschodzie.

Jej wnuczka, to znaczy moja mama, przyjeżdżała do mnie do Czeczenii. Widziała wszystko na własne oczy. A potem zaadoptowała sześcioro dzieci.

Pierwsze dziecko, które pojawiło się w naszej rodzinie, było zaadoptowane. I drugie też. Dopiero trzecie, córka, jest moim rodzonym dzieckiem.

Teraz mama prowadzi rodzinny dom dziecka. Wszystkie dzieci pochodzą z Lipiecka, z rodzin patologicznych. Wiadomo, alkoholizm.

Dziadek mojej żony, Piotr Gorkanow, najprawdziwszy Mordwin, w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej walczył w jednostkach chemicznych. Tam stracił wzrok. Do samej śmierci mieszkał na wsi, a w piecu palił drewnem. Był weteranem i inwalidą wojennym, ale przez całe życie nie doczekał się podłączenia do sieci gazowej.

Mój teść, chorąży, czystej krwi Mordwin, służył w Niemczech. Po upadku ZSRR wraz z dwójką dzieci i żoną tułał się po koszarach i hotelach robotniczych.

Przez wszystkie te dziewiętnaście lat, odkąd stałem się pełnoletni – a właściwie to nawet wcześniej, od 1993 r. – żyłem w tym syfie, tak samo jak i moi rodacy. Zawsze byłem tam, gdzie mojemu krajowi działa się krzywda. Trzeba było iść pod moskiewski Biały Dom – szedłem. Trzeba do Czeczeni – nie ma sprawy. Problemy w Południowej Osetii, Krymsku czy Błagowieszczeńsku? - maszerowałem bez gadania.

Przez cały ten czas i ja, i moja rodzina, moi przodkowie i krewniacy, byliśmy dla kraju całkiem przyzwoitymi Rosjanami.

Kiedy trzeba było bić Japońca nad Chałchin-Goł, albo za marne grosze wspierać podbój kosmosu, albo produkować jodoform dla frontu lub koczować z dziećmi po koszarach, albo ginąć w Tadżykistanie, karmić wszy w Czeczenii czy adoptować niczyje dzieci – wtedy byliśmy Rosjanami.

W Czeczenii nikt jakoś nie proponował mi, żebym złożył broń i spadał w cholerę do swojej „chachłackiej” Ukrainy [„chachły” – pogardliwe określenie Ukraińców]. Bo kiedy dla dobra rosyjskiej Ojczyzny trzeba kopnąć w kalendarz, rosyjska Ojczyzna nie wnika, czy jesteś Żydem, czy nie.

Wtedy Ojczyzna zna tylko jedną narodowość – mięso armatnie,

„Spad” do „Chachlandii” zasugerowano mi dopiero po wojnie.

Sugerowali oczywiście ci, którzy w życiu nie byli na żadnej wojnie.

Takiej ilości pomyj i obelg, jaką w ciągu ostatnich miesięcy wylano na mnie i na moich bliskich, nie doświadczyłem przez całe moje wcześniejsze życie.

Na „żydo-banderowskim i faszystowskim” Majdanie nikt ani razu, w żadnych okolicznościach, nie spytał mnie o narodowość. Prawy Sektor walczył na barykadach ramię w ramię z Rosjanami, Żydami, Tatarami Krymskimi, Ormianami. I w nosie miał ich pochodzenie. Po prostu w nosie. Bo oni walczyli o coś zupełnie innego i ważniejszego.

A w Ojczyźnie…

Ten człowiek, który w imię walki o kremlowski tron pozwolił na rozpętanie drugiej wojny czeczeńskiej, osobiście nigdy i nigdzie nie walczył za swoją Ojczyznę. Nawet Afganistanu udało mu się uniknąć. A od czasu, gdy na dobre dorwał się do władzy, na sprowokowane przez siebie wojny (Gruzja, Krym) posyła młodziutkich, nieopierzonych poborowych. Nie siebie i nie swoje własne dzieci. I ten właśnie człowiek grzmi z trybuny, że to ja, który poszedłem na tę jego [czeczeńską] wojnę na ochotnika, to właśnie ja jestem zdrajcą, wrażym agentem i wyrzutkiem.

Teraz nagle stałem się dla Ojczyzny Żydem, „Chachłem”, banderowcem, piątą kolumną i „zdrajcą narodu”.

Boże, dziwny jest ten świat…


Tłumaczenie K.K


Tekst ukazał się w moskiewskim magazynie „The New Times”. Można go znaleźć pod adresem: http://www.aboutru.com/2014/04/babchenko-19/



* Arkadij Babczenko (ur.1977), rosyjski dziennikarz i prozaik. Autor tłumaczonej na wiele języków, wydanej także w Polsce książki „Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii”. Laureat licznych nagród rosyjskich i międzynarodowych.




Obserwuj i polub nas na Facebooku:  https://www.facebook.com/mediawrosji