Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pussy Riot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pussy Riot. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 kwietnia 2014

„Pussy Riot” w Parlamencie Europejskim: „Więcej sankcji dla reżimu Putina.”


Nie wolno dopuścić, by po rosyjskiej agresji na Krym, Rosję znów oddzieliła od Europy  żelazna kurtyna. Obywatelom Rosji trzeba pomóc, by mogli na własne oczy zobaczyć, jak wygląda europejskie życie. Potrzebne są uproszczone przepisy wizowe. Należy też koniecznie rozszerzyć listę objętych sankcjami urzędników i oligarchów związanych z Putinem. 

W Parlamencie Europejskim dziewczyny z „Pussy Riot”, Nadia Tołokonnikowa i Masza Aliochina, wyłożyły prosto z mostu, co myślą o reżimie Putina.

Publikujemy tezy ich wystąpienia zamieszczone na Facebooku Nadii.


Tak jak zapowiedziały po wyjściu na wolność Nadia i Masza zajęły sie na serio działalnością publiczną. W Parlamencie Europejskim wystąpiły przeciw nowej żelaznej kurtynie dzielącej Rosje od Europy. 


O czym mówiłyśmy dzisiaj w Parlamencie Europejskim...
1.
Istnieje niebezpieczeństwo, iż znów rozdzieli nas żelazna kurtyna.
Putin pragnie znów oddzielić Europę od Rosji przy pomocy żelaznej kurtyny. Wszystko co robi, temu służy. Na ekranach telewizji prowadzona jest oszalała propaganda antyzachodnia, tak jak robiono to w czasach Związku Radzieckiego i zimnej wojny.
2.
Kurtyna – nie.
Mieszkańcom Rosji żelazna kurtyna nie jest potrzebna. Potrzebują jej Putin, jego urzędnicy i oligarchowie. Dzięki niej, mogą bezkarnie ogłupiać społeczeństwo i napychać sobie kieszenie pieniędzmi z ropy i gazu. Wszyscy dookoła są wrogami. Oprócz Putina. Przy jego aprobacie, niektórzy przyjaciele prezydenta pomogą zarabiać po 138 milionów rubli miesięcznie (12 milionów zlotych), tyle wynosi całkowicie legalna pensja Igora Sieczina.
Życie Putina i jego otoczenia opiera się na heglowskiej zasadzie: „Jeśli fakty przeoczą mojej teorii, tym gorzej dla faktów”. Tak funkcjonują w Rosji wszystkie media kontrolowane przez obóz Putina.
3.
Tak dla rozszerzenia sankcji w stosunku do urzędników i oligarchów Putina.
Unia Europejska winna poważniej potraktować kwestię surowych sankcji wobec rosyjskiej elity odpowiedzialnej za rozpętanie agresji wobec Ukrainy i za panującą w kraju korupcję. Lista ludzi objętych sankcjami powinna zostać rozszerzona.
4.
Nie – dla sankcji wobec samej Rosji.
Sankcje nie powinny obejmować mieszkańców Rosji. Na liście ludzie objętych nimi powinni znajdować się wyłącznie ludzie z elity odpowiedzialnej za agresję wobec Krymu i rozkradanie zasobów państwowych.
5.
Tak – dla rozszerzenia kontaktów między Europą i Rosją i dla liberalizacji przepisów wizowych dla obywateli Rosji.
Starajmy się nie pozwolić Putinowi na odtworzenie upragnionej przez niego żelaznej kurtyny. Potrzebne są bliższe kontakty między Rosją a krajami zachodnimi, obejmujące takie dziedziny jak kulturę i obronę praw człowieka. Jesteśmy zwolenniczkami uproszczenia przepisów wizowych dla zwykłych obywateli Rosji. To ważne, by mieli szansę, by odwiedzić Europę i zobaczyć ją osobiście, nie oczami kremlowskiej propagandy.
6. Mieszkańcom Krymu potrzebna jest pomoc ze strony Europy.
W związku z przejęciem kontroli nad Krymem przez Rosję, jego mieszkańcy znaleźli się w trudnej sytuacji prawnej. Mogą spodziewać się trudności, ubiegając się o wizy do krajów zachodnich. Jeśli Unia Europejska odwróci się od nich, ludzie ci pozostaną oko w oko z putinowskimi oligarchami i ze złodziejami już znajdującymi się na liście osób objętych sankcjami. To oni wezmą się za interesy w dziedzinie nieruchomości, zalewając betonem znajdujące się pod ochroną części krymskiego wybrzeża. To oni wyślą do więzienia aktywistów występujących w obronie przyrody Krymu.



Nadia i Masza uważają, iż elita reżimu Putina winna boleśniej odczuć sankcje ze strony Europy.
7.
Proponujemy rozszerzenie listy osób objętych sankcjami . Powinny one jeszcze bardziej dotknąć putinowską elitę. W szczególności chcielibyśmy, by na liście znalazły się następującego osoby.
- Dmitrij Miedwiediew. Przez dłuższy czas na Zachodzie, a także do pewnego stopnia i w Rosji  uważano go za przedstawiciela „liberalnego skrzydła” rosyjskich władz. W rzeczywistości Dmitrij Miedwiediew okazał się obłudnym i wstrętnym wykonawcą poleceń Putina.
- Igor Sieczin. To on jest w rzeczywistości szefem surowcowego kompleksu Rosji. Szef korporacji „Rosnieft’”, nadzoruje też blok siłowy w otoczeniu Putina.
- Roman Abramowicz. Kluczowy oligarcha w otoczeniu Putina. Znacząca część jego aktywów została już zainwestowana na Zachodzie.
- Wiktor Wekselberg. Oligarcha z otoczenia Putina i Miedwiediewa. Nadzoruje sektor wysokich technologii w rosyjskiej gospodarce, projekt Skołkowo. Odpowiada osobiście za nieefektywne wykorzystanie funduszów i ich defraudację.


Oryginał można znaleźć pod adresem: https://www.facebook.com/tolokno/posts/725807244116830


Inne teksty poświęcone Pussy Riot opublikowane przez „Media-w-Rosji”:


1.

Krótki zapis z blogu Nadieżdy Tołokonnikowej mówi sam za siebie...

2.

Po wyjściu na wolność na podstawie amnestii dziewczyny z zespołu Pussy Riot dzielą się z mediami obozowymi doświadczeniami. W przejmującym wywiadzie udzielonym opozycyjnej moskiewskiej "Nowoj Gazietie" Maria Aliochina opowiada o swojej trwającej dwa lata walce o godność i poszerzenie granic wewnętrznej wolności.

3.

Pussy Riot: więzienne życie Nadii Tołokonnikowej


Nadieżda Tołokonnikowa z zespołu Pussy Riot odsiaduje wyrok w Zakładzie Karnym numer 14, w wiosce Parts, w Republice Mordowia. Przez 9 dni w końcu września prowadziła strajk głodowy, by zaprotestować przeciwko panującym w obozie warunkom.

Jelena Masjuk, dziennikarka opozycyjnej Nowej Gaziety jest jednocześnie członkiem prezydenckiej Rady Praw Człowieka. Z tego tytułu dwukrotnie była członkiem komisji prowadzącej inspekcję w obozie Tołokonnikowej. Podczas ostatniej wizyty komisji Tołokonnikowa prowadziła już swój strajk głodowy. Jelena zapisała z nią obszerną rozmowę opublikowaną na łamach "Nowej Gaziety". 





Dołącz do nas na Facebooku: https://www.facebook.com/mediawrosji





czwartek, 6 marca 2014

Wstrząs mózgu. Kolejny napad na Pussy Riot.

Krótki zapis z blogu Nadieżdy Tołokonnikowej mówi sam za siebie...


Zostałyśmy napadnięte. Zdarzyło się to w Niżnym Nowgorodzie, dokąd przyjechałyśmy, aby wystąpić w obronie kobiet osadzonych w tutejszym obozie, przeciw szykanom, jakimi poddawane są ze strony administracji więziennej. Napadu dokonały niżegorodzkie „tituszki” za aprobatą miejscowego centrum „E” (do walki z ekstremizmem).




Masza Aliochina doznała wstrząsu mózgu. Napastnicy rozpylili nam w oczy toksyczną, przezroczystą ciecz. Pryskali ze strzykawki do oporu. W oczy. Przez dziesięć minut nie widziałyśmy niczego, potem wzrok powoli wraca. Potem ciekną łzy, oczy czerwienieją, patrzenie sprawia ból.

Jeśli idzie o zieloną farbę, Bóg z nią, możecie nas nią oblewać codziennie. Mogę do obozu przyjść w kolorze zielonym.Nnajważniejsze dziś dla mnie, to jak pomóc skazanym, karanym przez administrację za prawdę.

Ale wstrząs mózgu, to po co? I poparzenie oczu? Oraz celowe i cyniczne zadawanie bólu?

W obozie IK-2 w Niznym Nowogordzie, dokąd się dziś wybieramy kwitnie korupcja, regularnie naruszane są prawa pracownicze osadzonych tu skazanych. Skazane proszą nas o pomoc i my nie możemy im odmówić. Idziemy do obozu, nie zwracając uwagi na to, iż to co robimy nie podoba się miejscowej policji i miejscowym „tituszkam”. 


Blog „Media-w-Rosji”. Pozostałe publikacje na temat Pussy Riot.

 

 

Maria Aliochina (Pussy Riot): skazana nie jest człowiekiem, a workiem z rzeczami.

 

Po wyjściu na wolność na podstawie amnestii dziewczyny z zespołu Pussy Riot dzielą się z mediami obozowymi doświadczeniami. W przejmującym wywiadzie udzielonym opozycyjnej moskiewskiej "Nowoj Gazietie" Maria Aliochina opowiada o swojej trwającej dwa lata walce o godność i poszerzenie granic wewnętrznej wolności.

 

Piekło na ziemi. Kobieta w obozie pracy w czasach Putina.

 

Siedziały w obozach w Mordowii, tam gdzie zesłano też solistkę Pussy Riot Nadię Tołokonnikową. Malowany przez nie obraz obozowej egzystencji jest jeszcze czarniejszy od relacji Nadii. 

 

Pussy Riot: więzienne życie Nadii Tołokonnikowej

 


Nadieżda Tołokonnikowa z zespołu Pussy Riot odsiaduje wyrok w Zakładzie Karnym numer 14, w wiosce Parts, w Republice Mordowia. Przez 9 dni w końcu września prowadziła strajk głodowy, by zaprotestować przeciwko panującym w obozie warunkom. 

Jelena Masjuk, dziennikarka opozycyjnej Nowej Gaziety jest jednocześnie członkiem prezydenckiej Rady Praw Człowieka. Z tego tytułu dwukrotnie była członkiem komisji prowadzącej inspekcję w obozie Tołokonnikowej. Podczas ostatniej wizyty komisji Tołokonnikowa prowadziła już swój strajk głodowy. Jelena zapisała z nią obszerną rozmowę opublikowaną na łamach "Nowej Gaziety". 


sobota, 28 grudnia 2013

Maria Aliochina (Pussy Riot): skazana nie jest człowiekiem, a workiem z rzeczami.


Po wyjściu na wolność na podstawie amnestii dziewczyny z zespołu Pussy Riot dzielą się z mediami obozowymi doświadczeniami. W przejmującym wywiadzie udzielonym opozycyjnej moskiewskiej "Nowoj Gazietie" Maria Aliochina opowiada o swojej trwającej dwa lata walce o godność i poszerzenie granic wewnętrznej wolności.

Jelena Kostiuczenko, Nowaja Gazieta:
Jak znalazłaś się na wolności?

Maria Aliochina, Pussy Riot:
Po wyroku Marię Aliochinę skierowano do obozu karnego
Bieriezniaki w Permskim Kraju za Uralem
Na polecenie Dyżurnego Przedstawiciela Naczelnika Obozu wezwano mnie do obozowej dyżurki. Tam nas wzywają często. Chodzimy tam, gdy w jakiejś sprawie żądają od nas wyjaśnień, na przykład kiedy którejś z nas zsunie się z głowy chustka. Tym razem wezwano mnie o ósmej rano. Zaprowadzono do Izby Kontroli Osobistej, to w odległości dwóch kroków. Tam ogłoszono mi postanowienie o amnestii. Zrobiono to w obecności wszystkich zastępców naczelnika obozu karnego, byli tam także szefowie różnych służb obozowych. Przyniesiono moje rzeczy. Poszliśmy do samochodu. Wcześniej, kiedy wysyłano mnie w etap, odbywało się to podobnie. Ale kiedy tym razem zobaczyłam czarną Wołgę, szczerze mówiąc, zareagowałam ze zdziwieniem.
Jechałaś na tylnym siedzeniu?
Tak. Tam siedzieli jeszcze dwaj konwojenci. Na początku sprzedano mi bajkę, że jedziemy do prokuratury. Ale potem zorientowałam się, że jedziemy w innym kierunku. Wysadzili mnie na dworcu, pożegnali się, życzyli powodzenia. Taki to był konwój.

Chciałaś odmówić skorzystania z amnestii?
No jasne. Ale amnestia to rozporządzenie dla zakładu karnego, nie dla mnie. W tym wypadku, byłam po prostu pionkiem.

Co wtedy poczułaś ?
Torby. Poczułam ich ciężar (śmieje się). To było jak w filmie. Cała sytuacja była bardzo filmowa. Ale bywa, iż w takich najostrzejszych, wyrazistych momentach, czujesz się czasem, jakby z zewnątrz.

Widziałaś Filipa przez te dwa lata?
Naturalnie. Przyjeżdżali do mnie. I do obozu w Bieriezniakach i Niżnim też.
Wystraszył się w obozie?

Nie. Pokój do widzeń jest całkiem zwyczajny, z łóżkiem, stołem, są w nim nawet zabawki. Jemu się spodobało, nie zapłakał ani razu. Filip jak na swój wiek jest bardzo dorosły (syn Marii ma 6 lat – EK). Zadziwiające. Jest bardzo poważny…  Ale jestem tez przerażona, bo te dwa lata nie mogą pozostać bez wpływu….

Tabu

Miałam 87 fantastycznych dredów. Pomogła mi je zrobić jedna z dziewczyn, wyglądały bardzo profesjonalnie. Ale teraz ruda farba w obozie została zabroniona, dawniej można było się dogadać, ale po moich warkoczykach, już nie.

Dlaczego zabroniona?

Na podstawie rozporządzenia zastępcy naczelnika obozu do spraw bezpieczeństwa i pracy operacyjnej. W obozie obowiązuje wiele różnych zakazów. Głowę wolno myć tylko w łaźni (bani) w specjalnie wyznaczonym dniu. W oddziale nie wolno. Jeśli się pobrudzisz, to trzeba załatwić specjalne zezwolenie u oddziałowej.

Nie wolno znajdować się w miejscu przeznaczonym na sen w czasie nie przeznaczonym na sen. Tam można się znajdować tylko od 21,20 do 5,30. Jeśli poczytamy sobie regulamin obowiązujący więźniów w Oświęcimiu albo Buchenwaldzie, odnajdziemy w nim podobieństwa do naszego. Tam nie wolno było siedzieć na pryczach. Czytałam Primo Leviego, Imre Kertesza, mam za sobą lekturę radzieckich dysydentów. To się powtarza, ta historia z miejscem do spania. Jest w tym jakaś szalona inercja. Wszystko powtarza się z roku na rok, ministerstwo zatwierdza te same przepisy i regulaminy. Jeśli jednak pozwolić skazanemu siedzieć na łóżku w czasie nie przeznaczonym na sen, to powstrzymałoby to rehabilitację skazanego przestępcy?
Wszystkie te zasady nie obowiązują stale, tylko od czasu do czasu. Nazywa się to „zaostrzeniem dyscypliny” – to takie dokręcenie śruby. Przez dłuższy czas nikt niczego nie zauważa, ale potem, nagle, jeśli znajdą w twojej szafce nocnej, ciasteczko, albo okruszki, może zostać sporządzony raport o nie przestrzeganiu przez skazaną „warunków sanitarnych”
I jeszcze. Nawet jeśli nie jadasz w stołówce, masz obowiązek tam chodzić. Minimum trzy razy w ciągu dnia. Jeśli to jest obóz z „miejscówkami” (ogrodzony teren przylegający do poszczególnych baraków), tak jak w Bieriezniakach, to oznacza to codziennie stratę 40-50 minut. Najpierw oddziałowa ustawia nas w szeregu, potem całą kolumną idziemy do stołówki, tam spędzamy 20 minut. Po wyjściu znów ustawiamy się w szeregu i kolumną marszową wracamy na nasz plac. Godzina zmarnowana na nic. Siedzisz i obserwujesz, co dzieje się dookoła. Latem wszędzie czuć brudny zapach intymnych podpasek.

Obóz

W ogóle nie jadłaś obozowego jedzenia?

Próbowałam, degustowałam. To było dla mnie interesujące. Wydaje mi się, że w obozie niżegorodzkim wyżywienie jest lepsze, niż w permskim kraju.  

W obozie nie ma wegetarianek. Jadłam, to co przysyłano mi w paczkach, tarłam marchewkę.
Jedzenie w obozie ma wielkie znaczenie. To tam jedyna dostępna przyjemność. Bardzo cenione jest jedzenie domowe, kotlety, kartofle. Ale zezwolenie na paczkę z podobnymi produktami musi podpisać naczelnik oddziału sanitarnego-medycznego.

Bez drutu kolczastego rosyjskie obozu wyglądałyby jak zwykła
fabryka z dobudowanym do niej hotelem robotniczym. 
Przeważająca część skazanych to narkomanki. Jest ich około 70%. Im wszystko jedno, co jedzą. Najważniejsze, żeby było jak najwięcej i możliwie słodkie. Po aresztowaniu, kiedy mija zatrucie narkotykowe zaczynają bardzo dużo jeść. Najbardziej lubią słodką herbatę z czekoladkami.
Kolejna liczebnie część skazanych to kobiety, które popełniły szczególnie ciężkie zbrodnie, są odpowiedzialne ze śmierć innej osoby. W ich wypadku dotykamy rożnych kwestii związanych z feminizmem. Są to zwykle kobiety w starszym wieku mające na sumieniu śmierć mężów, albo partnerów życiowych. Przedtem musiały znosić ich alkoholizm, były regularnie bite. Wszystkie powtarzają tę samą historię. Pił, bił, nie wytrzymałam.

Podczas śledztwa nie bronią się. Przyznają się do winy i godzą się na rozpatrzenie ich sprawy  w ramach szczególnej procedury. Bywają często skazywane na wyroki nie uwzględniające ich doświadczenia. W Bieriezniakach siedziała na przykład pewna kobieta, skazana na 8 lat. Osiem ! Ale jeśli ją regularnie bito i ona wystąpiła w swojej obronie, trudno skazywać ją za zwykłe morderstwo. Kobieta mieszkająca na wsi, albo w osadzie typu miejskiego, ma tylko dom, w dodatku na spółkę z takim partnerem. Nie może sprzedać domu, bo jest on pozbawiony jakiejkolwiek wartości. Nie może odejść, bo nie ma dokąd. Nie może przegonić swojego partnera, bo on także jest tam zameldowany. Może zwrócić się do organów ścigania, zatrzymają go, ale po wyjściu na wolność będzie ją bil jeszcze bardziej. Nie mamy w kraju żadnych mechanizmów ochrony kobiety od przemocy. Kobiety nie maja do kogo się zwrócić. Wpadają w pułapkę. Takich kobiet jest bardzo dużo.
No i są jeszcze skazane za przestępstwa gospodarcze – 5%.

Ile kobiet siedziało w twoich obozach?
W obu -po 1100-1200 skazanych. I tu i tam podstawowym zajęciem było krawiectwo. Cały czas obowiązuje dyscyplina, kobiety spędzają czas w towarzystwie swojej brygady. W Bieriezniakach jest też wydział wikliniarski, produkowane są również materace, w Niżnim Nowgorodzie wyroby metalowe, opakowania ozdobne.

Starano się nie dopuszczać mnie do pracy w brygadzie. W Bieriezniakach byłam instruktorem obozowej szkoły zawodowej, wcześniej sama przechodziłam szkolenie. Pilnowałam, by ludzie, którzy ani razu w życiu przedtem nie siedzieli przy maszynie do szycia i nie umieli szyć, nie zrobili sobie krzywdy. W Niżnim Nowgorodzie pracowałam jako bibliotekarka. To jest dobre zajęcie, powierzono mi je na prośbę obwodowego Zarządu Służby Więziennictwa (FSIN). Zależało im na tym, bym zamilkła więc starali się stworzyć mi komfortowe warunki. Tam były dwie biblioteki, obozowa i szkolna. Pracowałam w szkolnej.
Kto przychodził do twojej biblioteki?

Dorośli bez wykształcenia, szkołę kończyli w obozie. Uczyli się od 5ej do 11ej klasy. Niektórzy nawet korespondencyjnie studiują na wyższych uczelniach. Przychodzono do mnie po wiersze i podręczniki. Czasem proszono mnie, bym coś dla nich wybrała. Dziewczyny, z którymi się kontaktowałam interesowały się Foucault, podarowałam im jego książkę „Nadzorować i karać”, bardzo je zaciekawiła. Miałam swoją własną mini-bibliotekę, dzieliłam się nią. Tam bardzo lubi się wiersze. Podobał się Gieorgij Iwanow, Mandelsztam też. Im się rzeczywiście dużo podobało. Połykały te utwory błyskawicznie. Ale cenzura ! Cenzura w obozie jest nieskończenie tępa.

Na przykład?
Dochodziło do tego na przykład, iż człowieka, który przynosił mi prasę, zmuszano do tego, by nożyczkami wycinał kadry z filmu Larsa von Triera. Widok gołego ciała na ekranie, albo na obrazku u administracji obozu wzbudza, nie wiadomo dlaczego, strach i drżączkę. Domagają się, by podobne rodzaju obrazki natychmiast niszczyć. Przecież to śmieszne. W obozie do łaźni chodzi po 50 osób na raz. I co, one tam chodzą w futrach? To są dorosłe kobiety, widzą się nawzajem codziennie. A tam w obozie, zabrania się nawet, na wszelkiego rodzaju imprezach „kulturalnych” pokazywać z gołymi ramionami. Nawet pod balowe sukienki należy zakładać jakieś idiotyczne golfy.

W Bieriezniakach nie miałam żadnego kontaktu z oddziałem wychowawczym, mnie nie wypuszczano poza „miejscówkę” należącą do naszego baraku. A tu (w obwodzie niżegorodzkim) miałam okazję, by poznać wszystkie tutejsze porządki. Chciałam zorganizować klub filmowy. Straciłam ponad tydzień, by przekonać administrację, by pozwoliła pokazać „Piękność dnia”. Tłumaczyłam, ze kobiety obejrzą film z zainteresowaniem. Usiłowałam sformułować jakieś argumenty, mówiłam o „wychowawczej roli Bunuela”. Boże ! Chciałam pokazać „Melancholię”. Choćby po jednym filmie światowych klasyków. Starałam się wybierać filmy w jakimś stopniu aktualne dla kobiet. Ale w odpowiedzi słyszałam uparte „nie”.

Książki

Dużo przeczytałaś książek?

Tak, czytałam, czytałam. Kiedy jeszcze siedziałam w izolatce w Bieriezniakach, miałam możliwość oglądania kina. Ściągnęłam do celi telewizor i video, przedtem przekopałam się przez nasz kodeks. To wszystko jest przewidziane przez prawo. Skazanych przebywających w „bezpiecznym miejscu” obowiązuje regulamin zwykły. Więc jeśli „regulamin zwykły”, to kiedy znajdujesz się w oddziale, w nim  jest telewizor. W kodeksie postępowania karnego jest nawet paragraf zezwalający krewnym na przekazywanie skazanym do obozu radioodbiorników i telewizorów. Do tego udało mi się ściągnąć nawet czajnik. Wszyscy go mają. A mnie co? też był potrzebny. Ogólnie rzecz biorąc, byli gotowi na wszelkie ustępstwa, żebym tylko nie wychodziła z tego „bezpiecznego miejsca”.
Mieli nadzieję, że bezpośrednio stamtąd wyślą mnie w etap. Wsadzili mnie tam i jak mi się zdaje, czekali na papiery z Moskwy. Żeby na tej podstawie przenieść mnie do innego obozu.

Kiedy wyszłam z izolatki, administracja przez „więzienny aktyw” przekazała skazanym, żeby się ze mną nie kontaktowały.
Kiedy złożyłam w sądzie apelację od nałożonych na mnie w obozie kar dyscyplinarnych, nie zawieziono mnie nawet na rozprawę. Podłączono video aparaturę, w ten sposób nawiązano łączność, podłączono także faks. Dostarczono odpowiednie wyposażenie techniczne. Kiedy poprosiłam o warunkowe zwolnienie, także nie zawieziono mnie do sądu, w Bieriezniakach nie pozwalano mi jeździć dokądkolwiek. A ja nie ukrywałam, że jak tylko znajdę się poza granicami obozu, przy pierwszej okazji, opowiem wszystko co o nim myślę. Więc w procesach sądowych uczestniczyłam z obozu, obserwowało mnie 5 video rejestratorów, w obecności wszystkich naczelników, siedzących w tym samym pomieszczeniu, w którym odbywało się to niby posiedzenie sądu. Plus, zarządzono wówczas zaostrzenie regulaminu, bez najmniejszego uzasadnienia. Kłódki na drzwiach prowadzących na plac przed barakiem, każdego ranka zaostrzona kontrola. W tamtej chwili głodówka była jedynym wyjściem. Mój błąd polegał na tym, że nie wyjaśniłam przyczyn głodówki w formie pisemnej. Po prostu poskarżyłam się na kłódki. Ale one były tylko symbolem tego, co wyprawiała administracja. Powiesili je na drzwiach prowadzących do mojego oddziału i do oddziału tej jedynej dziewczyny, która mnie wówczas wspierała. Cały obóz chodził i skarżył się  jakiego ma pecha. 

Jak to się stało, że trafiłaś do pojedynczej celi?
W obozie są tacy ludzie, którzy wypełniają instrukcje administracji, nawet najbardziej obrzydliwe. Jak tylko po przejściu kwarantanny skierowano mnie do oddziału, przeniesiono także do niego skazane o najdłuższych wyrokach, zmuszone przez okoliczności do współpracy z administracją. I to one sprowokowały konflikt. 


Podczas pobytu w obozie w Bieriezniakach Maria Aliochina
w sądzie domagała się anulowania nałożonych na nią
kar dyscyplinarnych. 
Najpierw namawiały mnie do podjęcia głodówki na znak protestu przeciw postępowaniu administracji, ale kiedy odmówiłam, zaczęto im grozić. To było jasne od początku, one były prowokatorkami, ale nie rozumiałam, co powinnam yrobić. Dlatego poszłam do oficera operacyjnego, to on podyktował mi tekst prośby o przeniesienie w „bezpieczne miejsce”, podpisałam ją. I tylko wtedy, kiedy odprowadził mnie do pojedynczej celi, zrozumiałam, o co tu chodziło. Już z rozmowy z naczelnikiem wydziału operacyjnego powinnam była zrozumieć, że to jego robota. Ale wtedy, jeszcze nie orientowałam się w gąszczu oficjalnych i nieoficjalnych zasad i przepisów. Siedziałam po raz pierwszy. „Bezpieczne miejsce”, jak się okazało, znajdowało się na terenie karceru.

Ile dostałaś kar dyscyplinarnych?
 W Bieriezniakach cztery, trzy z nich anulował sąd. W obwodzie niżegorodzkim na początku bano się pisać na mnie raporty, im się zdawało, że będę się z nimi sądzić.
Dlatego w tym obozie robiłam, to co chciałam. Potem zdarzył się konflikt z jedną z kobiet, ona nie odchodziła od telefonu i donosiła na pozostałe. Jak to powinnam powiedzieć w grzecznej formie? Ostrzegłam ją, że jej przyłożę. I do tego wykonałam określone ruchy i gesty. Jakieś osoby postanowiły mnie powstrzymać. W rezultacie dostałam naganę ustną, to najdrobniejsza możliwa do wymierzenia kara dyscyplinarna.
Co to znaczy nie odchodziła od telefonu?

W oddziałowej świetlicy jest podłączony telefon. Każdy funkcjonariusz administracji ma swój numer. W takim wypadku, kiedy skazana chce coś powiedzieć o którejś ze swoich współtowarzyszek, telefonuje do oficera operacyjnego i melduje się: „Ja skazana, taka i taka melduję”.

Przy wszystkich?
Oczywiście przy wszystkich. Tam żyją tak wszyscy.

Po co to robią?
To jest bardzo proste. Mamy tu do czynienia z „jednostką o pozytywnej charakterystyce”, która stara się o warunkowe zwolnienie przed ukończeniem wyroku. Taka jednostka powinna pomagać w pracy administracji obozowej.

Dyscyplinarną karę, pozbawiającą warunkowego zwolnienia można złapać za wszystko. Chustka zsunęła się z głowy. Nawet nie ma takiej potrzeby, by osobiście zauważył to funkcjonariusz. Wystarczy, że inna skazana, odpowiednio poinstruowana napisze stosowne wyjaśnienie: widziałam ją bez chustki. Na podstawie takiego dokumentu sporządzany jest raport, skazana otrzymuje karę dyscyplinarną i w ten sposób staje się „jednostką o negatywnej charakterystyce”.
Odczuwam wstręt, kiedy widzę, jak człowiek rezygnuje z zasad i sprzedaje współtowarzysza, z którym dosłownie wczoraj jadł jeszcze z tego samego talerza. Pierwsze dwa razy to się robi z trudem. Trzeci, już spokojnie. A czwarty z radością.

Z radością?
Tak. Wielu skazanych odczuwa coś w rodzaju euforii, jeśli udaje im się kogoś „zgnoić”. Nazywają to „zgnój”. W obozie przechodzą lekcję, jak to robić. Takie przeszkolenie odbywa się pod hasłem stosowania prawa. W imieniu Federacji Rosyjskiej. Kiedy zaczynasz rozumieć, jak bardzo to jest rozpowszechnione, i jak wielu ludzi to dotyka, ogarnia cię uczucie niesmaku.

Po wyjściu na wolność Maria Aliochina i Nadieżda Tołokonnikowa
spotkały się w Krasnojarsku, by omówić plany na przyszłość. 
I to samo czujesz także wtedy, kiedy kobiety wypowiadają na przykład takie słowa: „I w porządku, widziałam więzienie. To nic szczególnego. Będę się zajmować, tym co przedtem”. Kiedy słyszysz je na przykład od handlujących narkotykami. W obozach karnych uczą konsekwentnie, iż jedyna efektywna metoda zdolna okazać na człowieka wpływ, to knut. Niektóre zaczynają to usprawiedliwiać, racjonalizować, pragną, by go stosowano, inne odczuwają lęk. Nie widzą żadnej alternatywy.
To, jak sama rozumiesz, czyste szaleństwo. A ty jesteś wewnątrz. Nagle przestajesz rozumieć, czy z tobą samą jest wszystko w porządku. Pobyt w obozie karnym wywołuje jeszcze inne konsekwencje – przestajesz rozumieć, prawidłowo oceniać świat rzeczywisty. Strach przed wyjściem na wolność jest bardzo powszechny. To silny lęk.

Widziałaś takich ludzi?
Tak. Obserwujesz wstrząsającą przemianę, kiedy osoba wczoraj jeszcze zajmująca w obozie stanowisko funkcyjne, należąca do aktywu obozowego, pełna wiary w siebie, nagle gaśnie w oczach. I wszystko dlatego, że już za dziesięć dni nadejdzie termin wyjścia na wolność, a tu człowiek nie ma pojęcia jak tam żyć. Więc widzisz jak siedzi i rozmyśla głośno, że nie potrafi żyć na wolności, że potrafi żyć tylko tutaj, że nie ma pojęcia od czego tam zacząć. Czuje, że jest w sytuacji bez wyjścia i powtarza to bez końca.

Samoorganizacja

W obozach kobiecych nie ma w ogóle samoorganizacji. Tak to funkcjonuje, nie jest nikomu potrzebna. Przy mnie w niżegorodzkim obozie karnym IK-2 siedziało siedem dziewczyn. Do końca wyroku zostało im od dwóch miesięcy do dwóch lat. One wierzą, że będą w stanie bronić swoich praw. Coś takiego zdarzyło się tam po raz pierwszy. Było mi przykro, kiedy je zostawiałam, nawet nie pożegnałyśmy się. Będę z nimi utrzymywać kontakt. Jak mi się zdaje, na wolności będę mogła zrobić dla nich więcej.

Najbliższe kontakty w tym obozie utrzymywałam z Olgą Szaliną. To aktywistka „Innej Rosji”, jest stalinistką, kłóciłyśmy się na cały obóz. Zwróciłam uwagę, iż ona w zonie zachowywała się bardzo aktywnie. Jeśli Olga organizowała jakąś imprezę, rozrywkę, to potrafiła dla swojego oddziału zrobić bardzo dużo, ceniono ją także w administracji obozowej. Jednocześnie nigdy nie szkodziła innym skazanym, to spotyka się bardzo rzadko. Kiedy mnie tu przeniesiono, ją odesłano do karceru.
Dlatego, że obie byłyście „polityczne”?

No tak, jak mi się zdaje administracja starała się, byśmy się nie stykały. Rzecz jasna Oldze to się nie spodobało. I postanowiła zaskarżyć ten karcer. W sądzie. Obserwowałam tę rozprawę. Dwa tygodnie po jej zakończeniu, w ramach oddzielnej procedury, zachowując tajemnicę, zmuszono ją do spakowania rzeczy i posadzono do awtozaka. Doszły do nas pogłoski, że przeniesiono ją do obwodu kemerowskiego.
To jeszcze jeden przykład ilustrujący, jak system naszej Służby Więziennictwa (FSIN) traktuje ludzi, nawet tych, którzy jakby się zdawało cieszą się niezłą reputacją administracji obozowej. Skazana nie jest człowiekiem, a workiem z rzeczami, który można przerzucić z obozu do obozu, z obozu do więzienia śledczego, zawsze skontrolować, coś skonfiskować, a jeśli się komuś zechce to i wypuścić na wolność.

Ale pozostali skazani nie są ślepi, wszystko widzą. Wyciągają wnioski. I w końcu zaczynają działać. Trzeba im pomóc. Zwłaszcza tym, którzy nie znają wszystkich mechanizmów.
A skąd ty znasz mechanizmy?

Świetną szkołą był dla mnie pobyt w „bezpiecznym miejscu”, w Bieriezniakach, na początku mojego wyroku.
Tam obserwowała mnie kamera video. Funkcjonariusze regularnie przeglądali zapis z niej i zwracali uwagę na moje zachowania. Ja, na przykład, włączałam telewizor o piętnaście minut później, niż to przewidziane w regulaminie, oni w odpowiedzi próbowali pisać raport. W takich momentach uczysz się cierpliwości, uczysz się odpowiadać w taki sposób, żeby dla wszystkich było jasne, iż to ty masz rację, a nie oni. Studiujesz nasze prawo.

Kiedy wywieziono Olgę, zebrałam materiały i napisałam artykuł opublikowany przez moskiewski magazyn „The New Times”. Do obozu zaczęły przyjeżdżać kontrole. Kobiety zauważyły, że ktoś zwrócił na obóz uwagę. Powoli zaczęłam odnajdować osoby, oceniające tak samo, to co się w nim działo. Zaczęłyśmy się spotykać regularnie, choć czułyśmy też nacisk ze strony administracji. Kontaktowałyśmy się, spotykałyśmy na papierosa. Na wszystkie posypały się raporty, ale one zaczęły rozmawiać z działaczami ruchu praw człowieka. Potem inne kobiety, zobaczyły, że tych pierwszych nie rozstrzelano, więc i one się dołączyły. W rezultacie Komitet Przeciwko Torturom zapisał ponad 30 zeznań. Dotyczyły one wszelkiego rodzaju naruszeń praw przysługujących skazanym, a także kradzieży wynagrodzeń i stażu. W Komitecie obiecano, że te zeznania zostaną opracowane w najbliższej przyszłości i opublikowane. Rozmawiałam z nimi o tym już po wyjściu na wolność, to trzeba doprowadzić do końca.
Co to takiego kradzież stażu?

Zaraz wytłumaczę. Mam ze sobą rozliczenia. Przed wyjściem na wolność nie przechodziłam rewizji osobistej (wyciąga kilka cienkich karteczek).
To jedyne potwierdzenie tego, że skazana w obozie pracuje. Pasek rozliczeniowy. Wydawany jest za każdy miesiąc. Wszystkie szwaczki w obozie pracują po sześć dni w tygodniu, czyli 24 dni w miesiącu. Ale oficjalnie skazanym zalicza się siedem przepracowanych dni, albo dwa.

Dlaczego?
Także zastanawiałam się nad tym. Te dane wysyłane są do Funduszu Emerytalnego, w Urzędu Skarbowego. Obóz nie wysyła rzeczywistych danych i dzięki temu wielokrotnie udaje mu się zmniejszyć wysokość obowiązkowych wypłat socjalnych i emerytalnych.


Dziewczyny z Pussy Riot po wyjściu na wolność na pierwszej
konferencji prasowej w Moskwie. 
Popatrz. Wynagrodzenie skazanej za listopad 2012 roku – 195 rubli (20 złotych). Za tę sumę skazana ma sobie kupić produkty na Nowy Rok. A ona, tak jak wszystkie pracowała sześć dni w tygodniu.
Teraz obejrzyj mój pasek. Zobaczysz jak bardzo się różni. Wynagrodzenie 5000 rubli (500 złotych), znajdziesz w nim także podpunkt o rozmiarach minimalnego wynagrodzenia za pracę. On powinien znajdować się na każdym pasku.

W ogóle nie odczuwałaś strachu?
Strachu? Tak, bałam się. Zupełnie niedawno. Napisałam o jednej z kobiet. Chorowała na marskość wątroby. Właśnie w ostatni czwartek wysłano ją etapem do szpitalu przy areszcie śledczym. Przypadkowo znalazłam się w okolicy bramy. Te żelazne wrota nazywane są śluzą. Wsadzali ją do awtozaka. Wyciągnęłam do niej rękę, żeby się pożegnać. Miała siną bezwładną dłoń, jakby zrobioną z waty, bez kości. I ta dziewczyna, z okropnie spuchnięta twarzą, żółtymi oczami, ciężko było na nią patrzeć. Wydawałoby się ciężko chory człowiek,  wszyscy to widzą, wszyscy wiedzą, tylko niczego nie da się zrobić. Dlaczego nie można śmiertelnie choremu człowiekowi pozwolić umrzeć na wolności?

Upłynęły dwa lata. Jak je teraz oceniasz?
To był nieprawdopodobnie cenny czas. To może brzmi paradoksalnie, ale obozowe doświadczenie pomogło mi odnaleźć wolność wewnętrzną. Pobyt za kratami dyscyplinuje. I wyzwala. Rzeczywiście tworzy pewnego rodzaju ramy, między którymi trzeba wybierać. Wyobraźmy sobie, że na ciebie krzyczą. Albo zmuszają do zrobienia czegoś, czego nie chcesz. I że to powtarza się po kilka razy dziennie. Masz wtedy wybór. Możesz zrobić, lub powiedzieć „nie”. Jeśli konsekwentnie mówisz „nie”, odnajdujesz w sobie cechy, których wcześniej nie dostrzegałaś, nie uważałaś za ważne. To mam na myśli, kiedy mówię o odnajdywaniu wolności wewnętrznej. Wtedy pojawia się przekonanie, że możesz stawić temu systemowi opór. Tak to działa. I pewnie nie ma w tym niczego strasznego.

Oryginał wywiadu można znaleźć: http://www.novayagazeta.ru/society/61604.html



Także na blogu inne materiały o sprawie Pussy Riot i warunkach panujących w rosyjskich obozach karnych:


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piekło na ziemi. Kobieta w obozie pracy w czasach Putina.

Siedziały w obozach w Mordowii, tam gdzie zesłano też solistkę Pussy Riot Nadię Tołokonnikową. Malowany przez nie obraz obozowej egzystencji jest jeszcze czarniejszy od relacji Nadii. 

Nadiu, napisałaś prawdę! Ani słowa przesady….

We wrześniu 2013 roku solistka grupy Pussy Riot napisała swój list otwarty. Opowiedziała w nim o niewolniczej pracy skazanych, o poniżeniu jakie spotyka je za najmniejsze uchybienia. Trzy byłe skazane, które wyroki swoje odsiedziały w Mordowii przyjechały do Moskwy, by potwierdzić słowa Tołokonnikowej.

Federalna Służba Więziennictwa (FSIN RF) przeprowadziła kontrolę w obozie IK-14, w którym odsiadywała wyrok Nadieżda Tołokonnikowa. Komisja Kontrolna nie stwierdziła, by naruszano regulamin. 

Te kobiety nie siedziały za politykę. Nie utrzymują, iż skazano je za niewinność, przyznają się do swoich przestępstw. W wywiadzie udzielonym „The New Times” opowiadają o koszmarze obozu kobiecego. Dowiemy się od nich, dlaczego uwięzione kobiety nigdy nie składają skarg, dlaczego są gotowe pracować za darmo. I dlaczego więzienie nie resocjalizuje człowieka, a na odwrót degraduje go i niszczy jego charakter. 

„Włożę ci do kieszeni 15 gramów – i wrócisz do obozu”

Kira Sagajdarowa:

Mam 29 lat. Urodziłam się na Białorusi. Moja prawdziwa matka, z powodu ciemnego koloru mojej skóry oddala mnie do domu dziecka. Adoptowała mnie pewna kobieta, później z domów dziecka zabrała jeszcze ośmioro dzieci mulatów, potem stworzyła pierwszy w Związku Radzieckim rodzinny dom dziecka. Udało mi się zdać na studia, przyjęto mnie na informatykę. Jednak rzuciłam naukę, poszłam do pracy, w 2006 roku pojechałam z moim chłopakiem do Moskwy. Mam za sobą dwa wyroki. W obozie IK-2 odsiadywałam wyrok 5 lat i 6 miesięcy za kradzież w znacznych rozmiarach i fałszowanie dokumentów. Teraz, po wyjściu na wolność, staram się o wszystkim zapomnieć, chcę rozpocząć wszystko od początku.

Kiedy docierasz do obozu i trafiasz na kwarantannę, tam najpierw pytają Cię o wykształcenie. A potem zadają następne pytanie – potrafisz szyć? Ja im powiedziałam, że potrafię posługiwać się komputerem, więc zostałam skierowana do pracy w studio telewizyjnym. Odpowiadałam za filmowanie różnego rodzaju organizowanych w obozie imprez kulturalnych, czy wydarzeń. Filmowałam je w towarzystwie oddziałowej, potem montowałam, w końcu mój reportaż pokazywano w obozowej telewizji. W końcu 2011 roku nadszedł termin, kiedy mogłam poprosić o warunkowe zwolnienie. Ale już wówczas w moich aktach odnotowano wiele naruszeń regulaminu. Dowiedziałam się od administracji obozowej, że nie mam szans na warunkowe. Być może, im się nie chciało szukać kogoś, kto zastąpiłby mnie w studio telewizyjnym. Za co spotykały mnie kary regulaminowe? Za cokolwiek…  Znaleziono u mnie telefon komórkowy, albo za to, że przez plac obozowy przeszłam sama, bez naszej brygady.

Pyta mnie Pani, dlaczego nikt się nie skarży. To nie ma sensu. Naczelnik obozu rozmawiał ze mną przed wyjściem na wolność: ”Jeśli po twoim wyjściu w Internecie pojawi się cokolwiek na nasz temat, obiecuję ci, przyjedziesz na widzenie do przyjaciółki, my ci podrzucimy do kieszeni 15 gramów, i wrócisz do zony.” To nie była pusta groźba.

Pisanie skarg nie tylko jest bez sensu, może także być niebezpieczne. Od tego człowiekowi może być tylko gorzej. Siedziały w naszym obozie dwie cudzoziemki, Niemka i Finka. Jeśli dobrze pamiętam Finka miała na imię Blukling. Potem przeniesiono je do IK-14, tam gdzie siedziała Tołokonnikowa. Niemka umarła niemal od razu, chorowała na cukrzycę, w IK-2 dostawała insulinę, ale w IK-14, żeby ją dostać, trzeba było czekać w długiej kolejce, mówili u nas, że jej po prostu nie dostawała. A Finka, przy pomocy wychodzącej na wolność kobiety przekazała na zewnątrz skargę, że w obozie odmawiają jej leczenia. Ta kobieta oszukała Finkę, przekazała skargę do obozowego oddziału operacyjnego. Finkę ukarano. To była kobieta w podeszłym wieku, odesłano ją do karceru, odebrano jej obuwie ortopedyczne, okulary, laskę, założono jej chodaki, zrobili z niej warzywo. Na wolność wyszła w wózku inwalidzkim. Nikt nie wziął jej w obronę. W obozie dla kobiet nie ma więźniów „autorytetów”, tak jak w męskim.

Jeszcze jedna historia z mojego doświadczenia, razem ze mną w warunkach zaostrzonego rygoru siedziała dziewczyna, Gulnaz Janajewa. Pokłóciła się z którąś ze skazanych na kilka dni przed przyjazdem bliskich na widzenie. Funkcjonariusze obozu nie próbowali nawet wyjaśnić co i jak. Wyciągnęli na plac obie skazane i przyłożyli im zdrowo. Ci sami funkcjonariusze potem błagali Gulnaz na kolanach, „Zbadamy Cię teraz, jeśli z Tobą będzie wszystko w porządku, pozwolimy ci na widzenie, ale jeśli jesteś bardzo posiniaczona, ty sama napiszesz, że rezygnujesz z widzenia.” Na to Gulnaz odpowiedziała: „Nie będę niczego pisać, widzę się z rodzicami raz na rok”. Na to oni zaczęli ją prosić, by nie skarżyła się przed krewnymi.  Oni nie mogli odmówić widzenia, jej brat w Baszkirii zajmował wysokie stanowisko, w obozie bano się, że zrobi skandal.

„Jeśliby mnie ogolili, przykryłabym się rękami”

Irina Dardykina:

Mam 32 lata, urodziłam się i wyrosłam w Kołomnie. Moi rodzice umarli, mam tylko młodszego brata. Byłam narkomanką, czasami kradłam. Mam za sobą dwa wyroki. Ostatni raz osądzono mnie za kradzież, rabunek i narkotyki. Dostałam 3 lata. Wyszłam na wolność w czerwcu 2012. Siedziałam w obozie IK-2 w Mordowii, położonym w osadzie Jawas. Niedawno wyszłam za mąż. Z moim mężem poznałam się korespondencyjnie, podczas odsiadki. On sam siedział po sąsiedzku. Bardzo się kochamy. Moim marzeniem jest teraz remont mieszkania, chciałabym żyć jak normalni ludzie.

Pracowałam w pracowni artystycznej. (Nadia Tołokonnikowa prosiła, żeby zamiast szwalni w IK-14 przeniesiono ją do tego rodzaju pracowni). Administracja obozowa nie zgodziła się (The New Times).

Kiedy wysłano mnie do tej pracy, od razu dowiedziałam się, że żadnego wynagrodzenia tam nie będzie. Ja powiedziałam, nie chcę szyć, mogę za to rysować bezpłatnie, to o wiele lepsze niż brud i nie kończąca się praca w szwalni plus stale wisząca nad nami groźba, że nas wyślą do karceru. 

Kiedy tylko przyszłam do pracowni, dostaliśmy nowe zamówienie od kierownictwa. Zlecono nam wykonanie 50 matrioszek, na każdej z nich miałyśmy narysować twarz jakiejś kobiety. Albo prokuratorki z Moskwy, albo jakiejś szyszki z Zarządu Federalnej Służby Więziennictwa. Rysowałyśmy na podstawie fotografii, zdaje się, ze któraś z nich obchodziła pięćdziesiąte urodziny.

Następne zlecenie dostałyśmy od jakiegoś cudzoziemca. Był kimś w rodzaju sponsora naszego obozu. Malowałyśmy dla niego matrioszkę składającą się z trzydziestu elementów. Malowałyśmy jego samego, jak gdyby podjeżdżał na koniu ku carewiczowi Iwanowi. Dostałyśmy także zlecenie na matrioszkę złożoną z pięćdziesięciu elementów, zleceniodawcą był jakiś moskiewski milioner. Jemu zachciało się, by na matrioszce były wymalowane wizerunki całej jego rodziny, żony, dzieci bliźniaki i dom z pięknymi schodami.

W okolicach Nowego Roku zamawiano zazwyczaj wielkie matrioszki przedstawiająca Dziadka Mroza. Pewnego razu dostarczono nam szkice projektowe, chodziło o matrioszki, do których pakowano butelki z koniakiem. Miały być ogromne, gdzieś tak połowa mojego wzrostu. Zamówienie przyszło z mordowskiej fabryki alkoholu, opiewało na 20 sztuk matrioszek, zmieścić się w nich musiały pięciolitrowe butelki. Niby na prezenty. Lalki miały przedstawiać dziewczyny z Mordowii w ludowych kostiumach. Dyrektor fabryki obiecał, że kupi najdroższe farby, najdroższe pędzelki, żebyśmy tylko wykonały jego zamówienie.

Zrobiłyśmy, co do nas należało. Dyrektor był zadowolony. Przyniósł nam potem do obozu z wolności masę słodyczy, torty. Pracowałyśmy prawie nielegalnie. Kiedy przyjeżdżała komisja kontrolna, ukrywano nas, jak gdyby tej pracowni artystycznej w obozie w ogóle nie było. Na terytorium zony stał mały wagon z piecykiem, był w nim tapczan, spałyśmy na nim po kolei. Zamówień było bardzo dużo. Poganiano nas, żebyśmy wykonywały je szybciej. Funkcjonariusze przychodzili do nas i prosili, byśmy robiły różne lalki także dla ich krewnych. Jedna z funkcjonariuszek zażądała byśmy na plecaku namalowały Myszkę Miki. Funkcjonariusze są zazwyczaj skąpi, nikt z nich nie chce wydawać pieniędzy, zwłaszcza wtedy, gdy można nas wykorzystać bezpłatnie. A to musiałyśmy namalować dla przedszkola grzybki, albo kwiatki. Spróbuj odmówić,  kiedy domaga się tego jeden z funkcjonariuszy! Zagryzą potem człowieka, podczas każdej kontroli będą drobiazgowo rewidować. Będą nas poniżali. Za najdrobniejsze przewinienie mogą ogolić na łyso. Jeśliby ze mną tak zrobili, ja bym cały czas przykrywała głowę rękami, to okropne poniżenie.

24 października powiesiła się Tania Czapurina. Miała 30 lat, może trochę więcej. Pracowała jako szwaczka, ale nie dawała rady wypełniać normy. Zawsze zostawała po godzinach. W różny sposób ją karano, musiała stać w klatce, nocami nie spała. Posadzili ją za zabójstwo, na wolności został mąż i dwoje dzieci. Tego dnia, kiedy się powiesiła, wybierałam się do stołówki. Przyglądam się, a ona stoi ze szmatą i wiadrem. I mówi do mnie: „Jestem taka wyczerpana, nie jestem w stanie, znowu kierują mnie do robót porządkowych”.

Szum podniósł się wieczorem, kiedy okazało się, że zadusiła się własną chustką, w komórce, w domu dziecka. Później w papierach cenzora odnaleziono pocztówkę, jaką napisała do swoich dzieci. Tam było o tym, że je kocha, i że niedługo znów będą razem. Męczono nie tylko ją, ale ona po prostu nie wytrzymała. I powiesiła się. Naczelnik obozu powiedział wtedy na placu apelowym: „Wieszajcie się, ile chcecie, mnie wszystko jedno, powieście się wszystkie.”

„Pójdziesz na skargę, po prostu cię zabiją”

Irina Noskowa:

Mam 29 lat. Urodziłam się w Briańsku. Kiedy miałam 10 lat, zostałam bez rodziców. Oddano mnie do domu dziecka. Wtedy zaczęłam kraść. Po raz pierwszy za kradzież kieszonkową dostałam półtora roku obozu lekkiego. Po raz drugi posadzili mnie za kradzież dwóch telefonów komórkowych. Kosztowały 11 tysięcy rubli. Skierowano mnie do obozu IK-2 w osadzie Jawas. Moje marzenie – żeby to było ostatni raz, żebym już więcej nie trafiała do więzienia.

Pracowałam w szwalni. Tam obowiązuje zasada: jeśli nie wykonujesz normy, po prostu cię biją. Brygadzistki biją, bije szef produkcji u siebie w gabinecie (w redakcji dysponujemy nazwiskami wszystkich funkcjonariusze, o których mówiły skazane- The New Times). Szef produkcji ma szafkę. W niej stoi deska. Zwykła deska, długa i szeroka. Odwracasz się twarzą w kierunku ściany, ręce przed siebie i on zaczyna bić. Przy tym mówi, patrz na obraz. Zastępca naczelnika obozu trzyma w szafie czerwone rękawice bokserskie, służą mu do bicia skazanych. W tym obozie nie znam dobrych funkcjonariuszy, wszyscy są źli. Idziesz do zony przemysłowej, uśmiechasz się, a funkcjonariusze pytają: „ Co ci tak wesoło? Wędruj do sztabu!”A tam mogą Ci przyłożyć pałą, potem wracasz do obozu. Za nic. Nie wiem, skąd się bierze ich dzikość i złość.

Szyłyśmy mundury „Wicher”. Zgodnie z dokumentami na wydziale powinny pracować 43 szwaczki. Nasza norma – 112 mundurów. W rzeczywistości w szwalni pracowało 25-30 szwaczek. A normę podnoszono nam do 170 mundurów. Nie dążyłyśmy. To było niemożliwe. Nie wychodziłyśmy z fabryki, żyłyśmy tam na stale. Kiedy na wolność wychodziły najlepsze szwaczki, na ich miejsce przychodziły dziewczyny, które nigdy w życiu nie widziały maszyny do szycia. Po czterech dniach zaczynano się nad nimi znęcać. Ciągnięto je za włosy. Popychano je tak, by uderzały się o maszyny. Nie chcę nawet szczegółowo mówić o wszystkim, co z nimi wyprawiano. W obozie robią z ludzi inwalidów. Wszystko bezkarnie. Jeśli nie daj Boże, pójdziesz poskarżyć się na któregoś funkcjonariusza, mogą po prostu zabić. Kiedy z naszym etapem przywieziono mnie do obozu, skierowano mnie do części sanitarnej. Tam na podłodze leżała kobieta z sinymi wargami. Z gabinetu wychodzili lekarze, jeden z drugim tylko przeskakiwali nad nią. W obozie nikt nie ratuje nikogo. Jeśli umierasz, nie ma sprawy, nie jesteś potrzebna, nikt cię leczyć nie będzie.





Film "Konkurs" nakręcony kilka lat temu daje wyobrażenie o życiu kobiet w rosyjskich łagrach. "Konkurs piękności" to rozrywka, która nie zmienia codziennej rzeczywistości. 

„Tołokonnikowa nie powiedziala wszystkiego„

Kira Sagajdarowa:

Mówią, że Tołokonnikowa zajmuję się własnym pi-arem.  Nas, byłe skazane, ten osobisty PR nie interesuje. W rzeczywistości administracja obozu bardzo boi się jawności. Po takich listach, jak Tołokonnikowej, na jakiś czas funkcjonariusze zaprzestają swoich gierek z pobiciami, z rękawicami bokserskimi. Jak mi się wydaje, Nadia nie wszystko powiedziała, można było powiedzieć więcej. Ale ja ze swej strony nigdy nie słyszałam, by w obozie IK-14 funkcjonariusze bili skazane. Jeśli w naszym obozie IK-2 funkcjonariusze mogą nam sami wykręcać ręce, to w obozie IK-14 robią to za nich zaufane skazane.

Irina Noskowa:

Nadia jest super, napisała prawdę i niczego nie przekręciła. Napisała tak, jak jest, do jakiego stopnia nas  poniżają. Ja sama raz zostałam wysłana do karceru na pięć dni. Zapytałam, za co mnie to spotkało… Odpowiedziano mi, że za wygląd zewnętrzny. W karcerze, kiedy otwierane są drzwi do celi, trzeba złożyć raport: wymagane jest głośne i wyraźne podanie nazwiska. Potem należy wymienić artykuł kodeksu karnego, termin rozpoczęcia kary i jej zakończenia. Tak trzeba zrobić za każdym razem, niekiedy dziesięć razy w ciągu dnia, tyle razy ile otwierane są drzwi. Potem mówią ci: „wychodź”. Trzeba odwrócić się do ściany i rozstawić nogi zgodnie z szerokością ramion. Potem mogą przyłożyć pałką, albo zmuszają cię do biegania w charakterze jaskółki. Trzeba stanąć na palcach i biegać. Jeśli dyżurna ma zły nastrój, takie bieganie może potrwać bardzo długo. Któregoś razu biegałyśmy tak przez 40 minut. Ty tak biegasz, a oni dają ci kuksańce.

„Tego obozu nie zapomnisz”

Irina Dardykina:

Swoich pierwszych dwóch wyroków w ogóle nie pamiętam. Ale ostatniego obozu nie mogę zapomnieć. Przecież nie cały czas rysowałam matrioszki. Musiałam także szyć, a ja szyć nie umiem. Więc swoje dostałam. Oczywiście, mamy na sumieniu przestępstwa, nikt nie spodziewa się, że będą nam usuwać pyłek spod nóg. Ale to co z nami wyprawiano, przekracza dopuszczalne granice. Kobiety śpią po dwie godziny na dobę, nie dostają lekarstw. Przywieziono do nas chore na AIDS, obóz dostaje lekarstwa, ale im nie dają tyle, ile potrzeba. To trudno sobie wyobrazić,  jak szybko w obozie umierają dziewczyny chore na AIDS.

Kira Sagajdarova:

Obóz niszczy psychikę. Taka presja uniemożliwia resocjalizację. Ona budzi w nas najgorsze instynkty. Dawniej nie potrafiłabym przejść obojętnie obok człowieka, który źle się czuje, dziś pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi. Tu zawsze może się zdarzyć, że prokurator, nie daj Boże, znajdzie dla człowieka nowy paragraf.

Irina Noskowa:

Na początku pobytu w obozie, jeśli któraś ze skazanych, albo ktoś z funkcjonariuszy obraził mnie, albo poniżył, czułam, że gotowa jestem dać mu w twarz. Ale mój system nerwowy jest dziś tak rozhuśtany, że myślę teraz inaczej, bicie nie ma sensu, lepiej od razu zabić.

Kira Sagajdarowa:

Ten system można zmienić, ale pod warunkiem, że ktoś zabierze wszystkich obozowych kacyków. Powinni odejść Siergiej Wasilijewicz Porszyn, były naczelnik obozu (pracuje dziś w Mordowskim Zarządzie Służby Wwięziennictwa), Wiaczesław Aleksandrowicz Kimiajew (zastępca naczelnika do spraw operacyjnych) i Siergiej Wladimirowcz Ryżow (teraz pełni funkcję tymczasowego naczelnika obozu).

Irina Dardykina:

Siedziałam w tym obozie od 2010 do 1013. Ile razy widziałam jak Kimiajew wykręcał się sianem. On rzeczywiście niczego się nie bał. Przyjeżdżały komisje, sporządzały uwagi, ale potem wszystko udawało się zamieść pod dywan. Pewna kobieta powiesiła się w domu dziecka, inna w celi, jeszcze jedna przecięła sobie żyły. Cały obóz boi się Kimiajewa, i skazane i funkcjonariusze. Wystarczy zobaczyć jak wychodzi do zony: ”Ja sto razy powtarzać nie będę. Można odnieść wrażenie, jak gdyby chciał powiedzieć: ”No banderłogi, podejdźcie tu bliżej”. Wszyscy trzęsąc się, milczą. Funkcjonariusze nie odchodzę, nie ma dla nich innej pracy. Więc cierpią w milczeniu, a potem odgrywają się na nas skazanych.

Relacje byłych skazanych spisała Zoja Swietowa

Fotografie: Igor Starkow

Relacja ukazała się na łamach magazynu "The New Times"

*Zoja Swietowa, rosyjska publicystka, laureatka wielu rosyjskich i międzynarodowych nagród. Autorka publikacji z dziedziny praw człowieka. 

piątek, 4 października 2013

Pussy Riot: więzienne życie Nadii Tołokonnikowej

Nadieżda Tołokonnikowa z zespołu Pussy Riot odsiaduje wyrok w Zakładzie Karnym numer 14, w wiosce Parts, w Republice Mordowia. Przez 9 dni w końcu września prowadziła strajk głodowy, by zaprotestować przeciwko panującym w obozie warunkom. 

Jelena Masjuk, dziennikarka opozycyjnej Nowej Gaziety jest jednocześnie członkiem prezydenckiej Rady Praw Człowieka. Z tego tytułu dwukrotnie była członkiem komisji prowadzącej inspekcję w obozie Tołokonnikowej. Podczas ostatniej wizyty komisji Tołokonnikowa prowadziła już swój strajk głodowy. Jelena zapisała z nią obszerną rozmowę opublikowaną na łamach "Nowej Gaziety". 

Jak wynika z najświeższych wiadomości dochodzących z mordowskiego łagru Nadia Tołokonnikowa po 9 dniach ze względów zdrowotnych zawiesiła głodówkę. Zapowiada jednak, gotowość do jej wznowienia, jeśli jej postulaty nie zostaną spełnione. 

Publikujemy na naszym blogu pełny tekst  przejmującej rozmowy Jeleny Masjuk i Nadieżdy Tołokonnikowej. 

System Wychowania Zbiorowego.

Jelena Masjuk:
- Nadiu, znajduje się tu Pani już prawie rok, spotkałyśmy się wcześniej prawie 9 miesięcy temu. Mówiła Pani wtedy, że wszystko tu Pani odpowiada, że wszystko jest w porządku. Co więc zmieniło się, że poczuła się Pani zmuszona do ogłoszenia głodówki.

Nadieżda Tołokonnikowa: 
- Dziewięć miesięcy temu rzeczywiście nie mogłam powiedzieć niczego innego. W stanowczej formie wyjaśniono mi wówczas co się ze mną stanie, jeśli powiem coś innego. Głównym źródłem tej informacji były te skazane, które utrzymują kontakty z administracją zakładu karnego. Na przykład Starsza Dyżurna naszego oddziału, to jest ta kobieta, która ustala zasady zachowania i odpowiada za przestrzeganie regulaminu.

- Jak brzmi jej nazwisko?

- Ładina. Długo myślałam o tym, czy wolno mi w ogóle wymieniać nazwiska innych skazanych. To kwestia moich zasad etycznych. Chodzi o to, iż wymieniając niektóre nazwiska, mogę tym samym zaszkodzić innym skazanym. Ale w końcu doszłam do wniosku, iż mogę wymienić niektóre, choćby po to, by moje wypowiedzi nie były gołosłowne. Milczałam zbyt długo, próbowałam ukrywać ich działania, działania sprzeczne z prawem. Ale teraz czuję się zmuszona, by wymienić te osoby.

Nadieżda Tołokonnikowa podczas rozmowy z Jeleną Masjuk. 
W jaki sposób nasze starsze dyżurne egzekwują w oddziale regulamin? Od pierwszych dni pobytu w zakładzie karnym Ładina dała mi do zrozumienia, iż w żadnym wypadku nie wolno mi wysyłać jakichkolwiek skarg, wniosków, czy próśb pod adresem administracji zakładu karnego, lub innych kompetentnych instancji. Od samego początku tłumaczono mi to z pomocą wulgarnych obelg, krzyków, gróźb. Sens tego wszystkiego da się objaśnić tak, my tu siedzimy od dawna, przeszłyśmy wiele, ty się z czymś takim nigdy nie stykałaś, nigdy nie doświadczyłaś tych okropności z jakimi my zetknęłyśmy się w „Dwójce” (to jest w Zakładzie Karnym numer 2, one przyjechały tutaj w 2009 z ZK2, wtedy kiedy dzielono skazane, na te, które siedzą po raz pierwszy, i te które trafiły do obozu po raz kolejny). I rzecz jasna, poprzez Ładinę dano mi do zrozumienia, że nie powinnam składać jakichkolwiek skarg, a jeśli się nie posłucham, to konsekwencje poniosą wszystkie skazane. Regulamin jest tu tak skonstruowany, iż jeśli skarży się choć jedna skazana, na warunki więzienne, na warunki pracy, to cierpią przez to wszystkie. Nazywa to się „system  zbiorowego wychowania”.

W grudniu, kiedy rozmawiałyśmy ze sobą, wypowiadałam się na temat kolonii bardzo ostrożnie, przede wszystkim dla tego, że nie chciałam zaszkodzić pozostałym skazanym. Słyszałam już o tym systemie wychowania zbiorowego. Wszyscy tu i tak byli zmęczeni przygotowaniami do wizyty komisji, byłyśmy wykończone jeszcze przed Waszym przyjazdem.

- A co tu robiono przed naszym przyjazdem?

- Kilka dni przed waszym przyjazdem rozpoczął się staranny remont. Tak dzieje się zawsze przed przyjazdem komisji, administracja usiłuje usunąć jakieś usterki, jednak wszystkie skazane zmuszane są wówczas do wysiłku ponad ludzkie siły. Skazane wykonują dniówkę w strefie produkcyjnej, potem wracają do swoich oddziałów i nocami wykonują pracę niezbędne do usunięcia usterek, tak by zdążyć przed przyjazdem komisji.

Oto co zrobiono wówczas w grudniu. Zarządzono wówczas pełną wymianę łóżek. Wcześniej spałyśmy na łóżkach piętrowych, ale jak się zdaje, jest to niezgodne z przepisami, tu chodzi o ilość metrów kwadratowych przeznaczonych na jednego człowieka. Tak więc w ciągu tych dwóch dni wymieniłyśmy wszystkie łóżka, najpierw przenosiłyśmy łóżka z drugiego piętra na parter, a te z parteru, piętrowe wystawiałyśmy na dwór. Do zakładu przywieziono dywany, jakich wcześniej nie było tu nigdy, to pewnie dlatego, iż postanowiono pokazać komisji jakie tu mamy świetne warunki, jak u nas miło i sympatycznie, dlatego położono dywany w naszej sypialni. I co jeszcze? W całej kolonii przeprowadzono totalne sprzątanie, szczotkami do zębów udrażniałyśmy kaloryfery, tak jak to robią w wojsku. Musiałyśmy odmalować wszystkie pomieszczenia, instalowałyśmy dodatkowe termometry, ocieplałyśmy nasze pomieszczenia. Trzeba było usunąć wszystkie usterki, które mogłaby zauważyć komisja. Dzień pracy podczas pobytu komisji zostaje skrócony do czwartej po południu, ze skazanym przeprowadzone zostały dodatkowe rozmowy wychowawcze, wytłumaczono nam, iż jeśli któraś zechce się poskarżyć, iż nasz dzień pracy trwa zwykle 16, albo 12 godzin na dobę, albo na jakiekolwiek inne naruszenia Kodeksu Pracy, to pretensje należy mieć do siebie, nie do Administracji.

Wówczas, bezpośrednio przed wizytą Komisji zostałam wezwana przez Kuprianowa (zastępca naczelnika Zakładu Karnego IK-14). Powiedział mi, iż powinnam wziąć pod uwagę, iż jeśli swoim zachowaniem dam im powód do niepokoju, to potem oni zrobią ze mną to samo. Rozumiesz wszystko jak trzeba? I ja odpowiedziałam: - "Rozumiem".

Przede wszystkim nie niepokoiłam się o siebie, byłam gotowa na wiele, że wyślą mnie do aresztu karnego, lub w jakieś inne bezpieczne miejsce. Problem polegał na tym, że jednocześnie także na innych wywierano presję. Jest mi nieprzyjemnie, kiedy ta presja związana za mną, przenoszona jest na innych. Administracja specjalnie zastawia na mnie tego rodzaju pułapkę, rozumiem, że moje skargi w żadnym wypadku nie przyczynią się do poprawy sytuacji, przeciwnie wszystkim z tego powodu stanie się jeszcze gorzej.

- W swoim podaniu pisze Pani:  „Zwracam się z prośbą do administracji Zakładu Karnego IK-14 o podjęcie kroków mających na celu odizolowanie mnie w oddzielnym pomieszczeniu.” Jakie pomieszczenia miała Pani na myśli, celę, jaka nazywana jest oficjalnie „bezpieczne miejsce”, to w jakim znajduje się Pani teraz, czy jakieś inne miejsce?

- Miałam na myśli izolację w czasie głodówki, tak o tym stanowi prawo, i obserwację przez pracownika służby zdrowia. Wydawało mi się, że do tego nadaje się więzienna izba szpitalna. Ale ja nie miałam na myśli „bezpiecznego miejsca” tak, jak to jest ujęte w artykule 13 (Prawo skazanych do osobistego bezpieczeństwa – przyp. EM) Kodeksu Postępowania Karnego Federacji Rosyjskiej. Przede wszystkim dlatego, iż odizolowanie w takim miejscu nie daje gwarancji osobistego bezpieczeństwa. Ja o tym pisałam w swoim podaniu dotyczącym głodówki, bowiem najbardziej zagraża mi niebezpieczeństwo ze strony administracji, dopiero potem ze strony skazanych, które ogólnie rzecz biorąc traktują mnie nie najgorzej, lub po prostu obojętnie. Współwięźniarki zaczynają zachowywać się gorzej, jeśli skłoni je do tego administracja. Niebezpieczeństwo grozi mi ze strony administracji. Ja na prawdę nie rozumiem, co się chce osiągnąć, przez przetrzymywanie mnie w zakładzie karnym.

Mam wrażenie, że moja sytuacja może zmienić się w dowolnej chwili i zależy to głównie od administracji, oni mogą ze mną zrobić co zechcą, jak tylko poczują, że prasa i opinia publiczna przestają mi poświęcać tyle uwagi co przedtem.

- Nadiu, w swoim podaniu napisała Pani o tym, że Kuprianow groził Pani śmiercią. Jak konkretnie brzmiały jego pogróżki?

- Rozmawialiśmy a zamianie szesnastogodzinnej dniówki na dwunastogodzinną.

- A dlaczego nie na ośmiogodzinną?

- Ja zdawałam sobie sprawę, że jeśli równocześnie nie zostaną zmniejszone normy produkcyjne, to skazane na pewno nie zdążą uszyć tyle samo w ciągu ośmiogodzinnego dnia pracy. To się po prostu nie da, czysto fizycznie. Dlatego podeszłam do sprawy realistycznie, poprosiłam o wprowadzenie 12 godzinnego dnia pracy. Jestem przekonana, że 12 godzin wystarczy, by uszyć tyle, ile przewidują normy. Praca po 16 godzin na dobę jest wyczerpująca. Wszystkim stale chce się spać i w rzeczywistości w ciągu tych 16 godzin udaje się zrobić tyle, ile bez tego zmęczenia można by zrobić w ciągu 12. Bardzo długo nie mogłam zrozumieć komu i po co potrzebny jest ten 16 godzinny dzień pracy, w sytuacji, kiedy ludzie śpią po 4 godziny na dobę. Mam swoja roboczą odpowiedź na to pytanie – kiedy ludzie są zmęczeni, łatwiej ich zastraszyć i łatwiej nimi komenderować. Zwłaszcza, że na normy produkcyjne nie ma to wpływu.

- A co szyjecie obecnie?

- Czarne mundury dla policji z czerwonym lampasem.

- Co powiedział Kuprianow, kiedy poprosiła Pani o zmianę 16 godzinnej dniówki na 12 godzinną?

- Mówiłam, że kiedy ludzie pracują po 16 godzin na dobę, to jest źródłem wielkich napięć między nimi. Powiedziałam, że jak mi się wydaje, takie warunki nie są dla na odpowiednie, także i dla mnie osobiście. Na to on odpowiada:  „W porządku, zrobię tak, że Twoja brygada od poniedziałku będzie wychodzić przed czwartą, ale powinnaś przy tym zrozumieć, że już więcej nie będziesz skarżyć się na nieodpowiednie warunki. Na tamtym świecie nikt się nie skarży". To są jego słowa.

- Wydało się Pani, że to groźba pod jej adresem?

- Oczywiście, potraktowałam to jako pogróżkę. Mam wszelkie podstawy, by tak to rozumieć. Powinnam wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym w tej historii, epizodzie majowym. W maju również usiłowałam zorientować się jak w rzeczywistości funkcjonuje nasz zakład karny. Mój adwokat Dmitrij Dinze wysłał skargę do Prokuratury Generalnej na zakład karny, na to jakie panują w nim warunki życia i pracy. Kiedy skarga została wysłana znajdowałam się w Potmie, na rozprawie sądowej, brałam w niej udział, to była pierwsza rozprawa w kwestii zwolnienia warunkowego. Kiedy wróciłam do Zakładu Karnego, gdzieś po dziesięciu dniach, poczułam jakąś straszną wywieraną na mniej presję.

- Kiedy to się działo?

- Kiedy wróciłam do Zakładu poddano mnie niewiarygodnej rewizji, takiej jakiej nigdy u nikogo nie było. Rewidowali mnie funkcjonariusze, oprócz tych młodszych stopniem, którzy zajmują się tym na co dzień, przyszli także pracownicy wydziału do spraw bezpieczeństwa i wydziału operacyjnego, przyszedł także osobiście sam Kuprianow. Kiedy funkcjonariusze sprawdzali moje rzeczy, on sam zrobił mi uwagę, że się z nim nie przywitałam w regulaminowy sposób. To jest podstawa do nagany, ale w tym wypadku nagany nie ogłoszono. Ale całą tę sytuację mogłam jednoznacznie zinterpretować jako przejaw niezadowolenia pod moim adresem, ze strony administracji. Na początku nie zrozumiałam dlaczego tak się stało, myślałam, że może to jest związane z moim wystąpieniem w sądzie.

- A dlaczego na wiosnę zrezygnowała Pani z usług mecenasa Dinze?

- Przyczyną była gigantyczna presja jaką zaczęto na mnie wywierać w związku z jego skargą dotyczącą warunków życia w Zakładzie Karnym FKU IK – 14. Natychmiast, po kilku dniach, po moim powrocie z sądu do zakładu, dano mi do zrozumienia, że moja sytuacja się zmieniła, że tak jak przedtem już nie będzie, że czeka mnie życie o wiele  trudniejsze. Dlaczego zrezygnowałam z pomocy Dinze? Zaczęto wówczas wywierać nacisk na najbliższych mi ludzi, zrozumiałam wtedy, iż jeśli nie zerwę kontaktów z tym człowiekiem, on najbardziej rozdrażniał administrację Zakładu (mówiono mi o tym, że to właśnie ten adwokat nie podoba im się najbardziej), to presja na bliskich mi ludzi i ich i cierpienia się nie skończą.

- Ale obecnie wznowiła Pani współpracę z tym adwokatem?

- Tak, tak właśnie jest. Obecnie mam dwóch adwokatów, Chrunową i Dinze. Ale zaprzestałam też milczenia, bo zrozumiałam, ze w sposób pokojowy, poprzez rozmowy…. Jak mówili mi w maju: „Po co wynosisz to wszystko tam, dalej, my możemy tu na miejscu dogadać się w każdej sprawie. Jeśli coś ci się nie podoba, przychodzisz, opowiadasz co ci doskwiera, mówisz o tym nam i my to naprawiamy". Ale ja zrozumiałam, że tak to działać nie będzie.

Ja mogę wytrzymać rewizję, bo nie mam niczego zabronionego. Ale rozpoczęły się naciski na ludzi, z którymi w tym, albo innym momencie, tu, w Zakładzie Karnym nawiązywałam jakieś kontakty. Administracja w ten sposób podjęła próbę odizolowania mnie i pozbawienia kontaktów ze współskazanymi.

- Jakiego rodzaju to były naciski? Na kogo je wywierano?

- Albo grożono oficjalną naganą, albo ją ogłaszano w raporcie. Mogę tu wspomnieć kierowniczkę biblioteki, skazaną Swietłanę Rozenrauch, kiedyś oddawałam jej książki. Opowiadałam o tym w naszej rozmowie grudniowej.

- Ja widziałam te książki, jakie Pani przywiozła z aresztu śledczego.

- Tak. Ale Rozenrauch powiedziano, że ode mnie nie wolno niczego przyjmować. Może z wyjątkiem magazynu „Murziłka”, a i to lepiej nie. Za przyjęcie przywiezionych przeze mnie książek, zagrożono jej raportem. Spotkałam się z nią, powiedziała, to wszystko, piszą na nią raport, ona nie będzie więcej się ze mną kontaktować, bo znajomość ze mną stwarza dla niej poważne problemy. Od tej pory już się nie kontaktowałyśmy.

- Oficjalnie nie da się napisać raportu w sprawie Rozenrauch i oskarżyć ją o to, że przyjęła od Pani książki. Pewnie więc poszukano innego pretekstu?

- Nie, to właśnie było przyczyną. Oni tam znaleźli jakieś nieprawidłowości w dokumentach dotyczących przyjęcia tych książek. Teraz, kiedy podaję do wiadomości jej nazwisko, nie można wykluczyć, że znów stanie się ona obiektem nacisku, wystarczy, iż administracja dowie się, iż wymieniłam jej w nazwisko w rozmowie z Panią. Dlatego, bardzo mi na tym zależy, chciałabym, jeśli to możliwe, żeby Pani spróbowała dopilnować, by w stosunku do niej, po naszej rozmowie, nie stosowano jakichkolwiek bezprawnych sankcji.

Oczywiście, jestem pewna, że jeśli Pani pójdzie teraz do Rozenrauch, ona pewnie nie potwierdzi, tego co powiedziałam ja. Ona chce uniknąć problemów z administracją. Ja od tamtej pory jej nie spotkałam.

- I już potem żadnych innych książek do biblioteki Pani nie oddawała?

- Nie, już nie oddawałam żadnych książek. Od tamtej pory książki odnosiłam do kotłowni, bo ludzie bali się je ode mnie przyjmować.

- Do kotłowni, żeby książki spalili w piecu?

- Tak, ja zrozumiałam, że jeśli będę je oddawać innym skazanym, to po pierwsze, one same tego nie chcą, a jeśli już ktoś zdecyduje się je przyjąć, to będzie z tego powodu miał problemy.

Na sen osadzonym w Zakładzie Karnym numer 14 zostaje zaledwie kilka godzin. 

Oddział karny 

- Kolejny przykład wywierania presji na ludzi, którzy się ze mną kontaktowali, to historia kobiety z mojego oddziału, Jeleny Sorokiny. Bardzo bym nie chciała, żeby spotkały ją jakieś dodatkowe problemy. Jelena to inteligentna kobieta w wieku około 50 lat. Nigdy przedtem swoim zachowaniem nie stwarzała administracji najmniejszych problemów. Pretensje wobec niej pojawiły się, gdy zorientowano się, że czyta razem ze mną i wspólnie ze mną studiuje zasady wewnętrznego regulaminu. Wezwano ją od oddziału operacyjnego i uprzedzono, że jeśli i w przyszłości Jelena będzie wspólnie ze mną analizować nasz regulamin, to oni znajdą na nią „haka”, znajdzie się w spisie „niebezpiecznych skazanych”, oskarżą ją działania naruszające dyscyplinę, o skłonności do takich działań. To wszystko za to, że wspólnie ze mną czytała zasady wewnętrznego regulaminu.

Zastanawiałyśmy się na przykład nad zakazem przemieszczania po terytorium naszego zakładu bez nadzoru ze strony ochrony. W regulaminie zapisano, iż skazany ma prawo do przemieszczania się po terytorium zakładu bez ochrony jeśli otrzyma zgodę administracji. Jeśli wzywają cię do obozowego cenzora, to można pójść do niego i odebrać wysłany do nas list bez czekania  na konwojentów. Ale w naszym Zakładzie Karnym regulamin zaostrzono, za każdym razem, kiedy trzeba dokądś pójść, na przykład do gabinetu lekarskiego, albo do cenzora, to musimy czekać na konwojowanie przez strażników. To oznacza, że Zakład Karny zmienia swój profil, staje się zakładem o zaostrzonym regulaminie, regulamin przecież określa, iż przemieszczanie na terytorium zakładu pod konwojem obowiązuje w koloniach o zaostrzonej dyscyplinie. Na ten właśnie temat dyskutowałyśmy z Jeleną.

Zastanawiałyśmy się także nad zasadnością witania funkcjonariuszy za każdym razem, gdy przechodzą obok nas. Jeśli znajdujesz się razem z nim w tym samym miejscu, powiedzmy w tym samym pomieszczeniu, administracja domaga się, byśmy za każdym razem, gdy funkcjonariusz się do nas zbliża, wygłaszały formułę powitania. Jeśli zrobiłyśmy to zaledwie minutę temu, to po co to robić jeszcze raz?
W rezultacie Jelenę przeniesiono do III Oddziału. To czerwony oddział. W nim funkcję starszej dyżurnej sprawuje Ludmiła Kniaginina, ona także ma za sobą staż w II Kolonii, siedzi już bardzo długo. Jak mówimy o tym oddziale to sekta, tam siedzą sektanci. Starsza dyżurna zabrania swoim podopiecznym kontaktować się ze skazanymi z innych oddziałów. Więc skazane z tego oddziału rozmawiają z nami z najwyższą ostrożnością, jeśli robią to w ogóle. Ze mną żadna z nich nigdy nie rozmawiała, w tym oddziale w stosunku do mnie działa oddzielny zakaz. W nim praktykuje się kary cielesne, przede wszystkim wtedy, kiedy skazana nie wykonuje normy produkcyjnej. Tylko dwie osoby sprawują kontrolę nad tym oddziałem, to Ludmiła Kniaginina i jej siostra Katia Kniaginina, one siedzą razem w jednym oddziale.

Przez jakiś czas ta Jekatierina Kniaginina była brygadzistką, to znaczy praktycznie szefem produkcji nadzorującym skazane w tym oddziale. Tam bardzo często za karę stosowano pobicia.
Słyszałam o tym od wielu skazanych, praktycznie opowiadała o tym cała zona, jak mi się wydaje nie ma podstaw by temu nie wierzyć. W 2012 roku miał miejsce przypadek Cyganki, nazwisko jakie mi podano brzmiało Jelena Ogły. Ona umarła z pobicia. Bito ją długo i wytrwale, ona była właśnie w tym oddziale karnym.

- A za co ja bili?

- Ja nie wiem za co. Coś musiało się zdarzyć, że stała się ofiarą. Albo nie wypełniła normy produkcyjnej. Albo była też inna przyczyna o charakterze osobistym. Jeśli pojawiają się tego rodzaju motywy osobiste, to bardzo łatwo stworzyć sytuację, w której ofiara nie wypełnia normy produkcyjnej. Wystarczy skinienie palca ze strony brygadzistki, to od niej zależy, jakie operacje wykonują skazane. Wystarczy, że każe jej wykonywać operację, jakiej ona nigdy przedtem nie wykonywała, trochę bardziej skomplikowaną. Oczywiście, ona nie da sobie z tym rady, tym bardziej, że w Zakładzie Karnym nie ma żadnego systemu kształcenia zawodowego, co moim zdaniem także stanowi naruszenie regulaminu.

Mówiłam o tym naczelnikowi jeszcze latem tego roku. Ale on odpowiedział, iż jest gotów udowodnić każdemu adwokatowi, iż u nich wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Ale kiedy czytam Kodeks Postępowania Karnego Federacji Rosyjskiej, to z niego wynika, iż skazanym należy zagwarantować podstawowe kształcenie zawodowe. Po to, by byli w stanie wykonywać powierzane im operacje. Naczelnik odpowiedział wtedy, iż w naszym Zakładzie kształcenie odbywa się bez przerywania procesu produkcyjnego. Ale jeśli poczytać Kodeks, to tam jest paragraf mówiący o tym, iż szkolenie zawodowe bez przerywania produkcji możliwe jest tylko w wypadku skazanych na wyrok dożywotniego więzienia. Ale nas nie skazano na dożywocie, więc mamy prawo oczekiwać, iż powinno nam się gwarantować jakieś szkolenie, które w rzeczywistości nie jest organizowane. Tak więc potrafimy wykonywać tylko te operacje, jakich nas nauczono po naszym przyjeździe. Niczego więcej nie potrafimy. Oczywiście, kto siedzi dłużej, potrafi robić więcej. Ale dla każdego można znaleźć operacje, której on wcześniej nie wykonywał.

Tak więc Jelena Sorokina znalazła się dokładnie w tej sytuacji, polecono jej wykonywać operację, której nie znała. Poddano ją ogromnej presji. Nie potrafię Pani powiedzieć, czy ją bito, czy nie, ona nic mi na ten temat nie mówiła, ale Jelena stała się ofiarą potężnego nacisku psychicznego.

Nie mamy prawa pójść do toalety….

- Jaką Pani wykonuje operację w obozowej szwalni?

- Ja wykonuję sprawdzanie kontrolnego paska mocowania szlufek (w nie wkłada się pas). Odpowiadam za jeszcze inną operację, za wykonanie zakładek na spodniach.

- Nadiu, a ile Pani zazwyczaj zarabia? W czerwcu zarobiła Pani 29 rubli (2 złote 90 groszy), a ile w lipcu?

- Nie pamiętam. Ale przez ostatnich kilka miesięcy, sierpień-wrzesień, nie wiem z czym to jest związane zaczęłyśmy dostawać wynagrodzenie mające coś wspólnego z ustalonym przez prawo Minimalnym Wynagrodzeniem za Pracę. Moja pensja wynosi gdzieś ok. 1300 rubli (130 złotych), oczywiście ze wszystkimi odliczeniami. Wcześniej dostawałam różne wynagrodzenia, od 29 do 200 rubli (wynagrodzenie Nadieżdy Tołokonnikowej za styczeń 2013 roku – 102 ruble 70 kopiejek, za luty – 215 rubli 27 kopiejek, za marzec 453 ruble 31q kopiejek – E.M.)

- Przez ten czas była Pani bita?

- Nie, mnie nie bili.

- Inne skazane, nie próbowały wobec Pani siły fizycznej?

- Nie, one boją się. Rozumieją, kim jestem. No mówiono mi wielokrotnie, że jeśli nie byłabym Tołokonnikową, to już niejeden raz dostałabym w kość. To dzięki temu, że nie jestem Jeleną Ogły z III Oddziału, w jej wypadku nie zareagował nikt, być może ona nie miała ani krewnych, ani adwokatów. Ale na początku września podjęto próbę zburzenia mojego obozowego status quo.

- W jaki sposób?

- Poddano mnie bezwzględnej presji. Podjęli się tego ludzie, skazane, które zajmują określone miejsca w hierarchii mojego oddziału. To Starsza Dyżurna i Szef Produkcji. Te działania nastąpiły od razu po mojej rozmowie (30 sierpnia) z zastępcą naczelnika Zakładu Karnego Kuprianowem. Stałam się ofiarą całej serii zdarzeń. Na przeprowadzonych w oddziale zebraniach poinformowano skazane o tym, iż będą karane do tej pory, dokąd nie nauczą się prawidłowo postępować z Tołokonnikową i nowymi.

- Nie brała Pani udziału w tych zebraniach?

- Byłam na nich. Mówiono o tym przy mnie. Wypowiadała się starsza dyżurna Jekatierina Ładina i nasza brygadzistka, szef produkcji, Albina Spirczina, to jest osoba śledząca za procesem szycia, rozdziela zadania między skazane, pilnuje, kto ile uszył. W oddziale tworzono specjalnie wyjątkowo nerwową sytuację, nie pozwalano nam chodzić do naszego magazynku z jedzeniem, to znaczy nie wolno nam było jeść naszych własnych produktów. Zakazano nam wchodzenia do kuchni, żeby nalać sobie herbaty. W hali produkcyjnej odebrano nam przerwy na papierosy i na wyjście do toalety.

- Ile zwykle trwa przerwa?

- Do pracy przychodzimy zwykle o 7.30, przerwa jest o 9,45, następna przerwa jest na obiad, mniej więcej o 12, 20.

- A bez przerwy można pójść do toalety?

- Nie, nie mamy do tego prawa. Za bezprawne wyjście do toalety grozi nam raport.

- Ale jeśli człowiek musi?

- Można zaryzykować i wyjść z hali produkcyjnej, ale jeśli spotka nas funkcjonariusz, to napisze raport, iż skazana wyszła z hali w nieprzepisowym czasie. W tamtej sytuacji, te przerwy zostały zlikwidowane, ta o 10ej i ta na obiad, nie mogłyśmy wyjść na papierosa. Oczywiście, robiłyśmy to ukradkiem, inaczej po prostu nie mogłyśmy.  Wydano nam formalną instrukcję, jeśli nawet idziecie na obiad, nie wolno Wam zatrzymywać się na papierosa.

Następna przerwa na papierosa przewidziana jest o 16ej. Przerwa na toaletę także została anulowana. W hali produkcyjnej zakazano nam korzystać z jakichkolwiek napojów. Zwykle podczas przerwy na papierosa wolno nam było napić się herbaty, zjeść cukierek,, ale teraz wszystko to stało się zakazane.
Być może komuś żyjącemu na wolności wszystko to wyda się nie bardzo ważne, herbata, papieros, ale dla skazanej pracującej po 16 godzin na dobę, to wszystko ma zasadnicze znaczenie. Dla wielu herbata jest ratunkiem.

- Kiedy spotkałyśmy się w grudniu, Pani już pracowała po 16 godzin dziennie?

- Ja sama zawsze pracuję po 8 godzin, w moim wypadku administracja przestrzega przepisów. Historia polega na tym, iż kiedy przywieziono mnie na kwarantannę rozmawiałam z naczelnikiem tego Oddziału, powiedziałam mu od razu, że będę pracować tylko po 8 godzin dziennie. Nie mam pojęcia, czy decydujące okazały się moje słowa, czy to, że wszędzie o mnie głośno. Tylko jeden raz zdarzyło się, że pracowałam dłużej, niż 8 godzin. Na początku koleżanki skazane stwierdziły, że są  jeszcze rzeczy, których muszę się nauczyć.

- Nadiu, tu uruchomiona jest taśma produkcyjna, jeśli Pani pracuje tylko 8 godzin, a pozostałe w Pani brygadzie po 16, to komu powierzana jest Pani operacja, wtedy, kiedy Pani wychodzi z pracy.

- To jest oddzielne i dosyć złożone pytanie, na nie także starałam się dostać odpowiedź od administracji Zakładu. Zwłaszcza, że miałam w tej sprawie spore problemy. Sprawa polega na tym, że tej pracy nie powinien wykonywać nikt, wszystkie szyją, tyle ile powinny szyć,  i tak z trudem dążą ze swoją robotą. I rzecz jasna, nikomu nie chce się wykonywać mojej pracy. W rezultacie powstają zaległości. Przychodzę o ósmej, niekiedy w pół do ósmej, i wtedy ta góra wysypuje się na mnie. I ja powinnam wszystko to zszyć jak najszybciej. To oczywiście wzbudza rozdrażnienie tych, których operacja wypada zaraz po mojej, to budzi złość naszej szefowej Albiny Spiricznej. Z tego powodu moje stosunki z nią zawsze były złe. Albina zawsze usiłuje mi przeszkodzić, kiedy wychodzę na papierosa, jej zdaniem i tak pracuję mało. 8 godzin w pracy – wszyscy uważają tu, że to mało. Dla ludzi to jak gdyby przyjść i wyjść, zajrzeć do hali i pomachać ręką.

- Nadiu, dlaczego pozostałe skazane kobiety godzą się pracować po 16 godzin. Są im potrzebne pieniądze, czy lękają się okazać sprzeciw administracji?

- One się boją, tylko dlatego.

- A ile zarabiają? Pani ostatnio zarabiała 1300 rubli (130 złotych) na miesiąc.

- W ostatnich miesiącach zarabiały tyle samo.

- To znaczy, że Pani pracuje 8 godzin, one po 16, a zarabiacie tyle samo.

- Tak, wynagrodzenie jest identyczne. Czas pracy nie wpływa na pensje. Zarobki zależą od tego jaki procent normy został wykonany. Ilość godzin spędzonych w pracy nie ma znaczenia. Przez kilka ostatnich miesięcy, nie rozumiem dlaczego, obliczają mi normalne procenty, 100, czasem 105 procent. A ja szyję teraz, tak jak i wcześniej. Ale wcześniej zapisywano mi tylko 30%, za to teraz aż 100. Podejrzewam, że to także jeden ze sposobów, który ma skłonić mnie do milczenia. Dlatego także sama zastanawiałam się, jak mogę wykonać normę w ciągu 8 godzin. Chodziłam nawet do naczelnika i prosiłam, by pozwolono mi zostać choćby na dwanaście godzin, konfliktowe sytuacje w zonie przemysłowej, związane z tym, ze pracuję dwa razy mniej, niż inne stawały się coraz częstsze. To zupełnie naturalne, że ta sytuacja drażniła inne skazane, one nie chcą pracować za mnie, napięcie z tym związane robiło się coraz większe. Więc po prosiłam, by pozwolono mi pracować po 12 godzin, żeby nie było tych psychicznych emocji, i żebym mogła wykonywać swoją normę. Ale naczelnik stwierdził, że proces mojej reedukacji nie zaszedł dość daleko, że wciąż składane są na mnie skargi, więc w żadnym wypadku nie można mi było na to pozwolić.

Jak mi się wydaje źródło zła w tym wypadku, to normy produkcyjne. Zarzut jaki stawiam przede wszystkim administracji tego Zakładu Karnego polega na tym, iż przyznało ono sobie status gospodarza w niewielkim gospodarstwie o charakterze niewolniczym. Ten obóz, nie jest jak ma to w nazwie instytucją karno-reedukacyjną, jest po prostu obozem pracy. To jest źródło całej biedy, nikt tu nie uważa skazanych za ludzi, oni są traktowani jak pozbawieni praw niewolnicy. Stąd wynika i tej sytuacji towarzyszy brak możliwości zabrania ten temat publicznie głosu. Jeśli powiesz coś na ten temat organom zwierzchnim, zeżrą Cię na miejscu. Zrobią to swoi. A swoi, to ci którzy boją się administracji i spełniają jej żądania. Administracja ma jedno pragnienie, by ludzie zachowywali się spokojnie, by zmęczeni byli jej całkowicie podporządkowani.

- Nadiu, przez ten czas, od kiedy Pani tu się znajduje, praca była zawsze? Zawsze mieliście do szycia jakieś komplety ubrań? Czy zdarzały się przestoje, okresy, kiedy nie było pracy?

- W końcu marca, przez dwa tygodnie nie mieliśmy zamówień. W czasie pracy przechodziłyśmy  do strefy produkcyjnej, ale pomagałyśmy innym brygadom w ich pracy, obcinałyśmy nitki, ale same byłyśmy bez zajęcia. Te dwa tygodnie były wyjątkowe, a tak pracujemy przez cały czas. Zakład Karny podpisał znaczący kontrakt na szycie policyjnych mundurów. Teraz roboty nam nie zabraknie. Ale czy to dobrze? Powtarzam jeszcze raz, chciałabym to podkreślić, to normy produkcyjne określone przez administrację zmuszają skazane do takiej pracy. One pracowałaby z przyjemnością po 8 godzin, lub choćby po 12. Wielokrotnie zwracano się do mnie, bym coś z tym zrobiła. Jeśli normy produkcyjne byłyby mniejsze, a do tego jeśli nie pozwalanoby sobie na radykalne zmiany parametrów (ze 100 kompletów na przykład do 150), to jestem przekonana, iż normę produkcyjną dałoby się wykonać w ciągu 8 godzin. To by dało szansę na zajęcie się sobą, samokształcenie, nareszcie można by znaleźć czas na pisanie do bliskich listów, albo czas na refleksje duchową, religijną. W obecnych warunkach na to wszystko nie ma szans.

- Czy w niedziele też jesteście zmuszane do pracy?

- Do mnie przychodzą skazane z mojego oddziału, one dzięki kontaktom a administracją zajmują u nas wysokie stanowiska , na przykład brygadzistka, (to one rozdzielają miejsca pracy i wszystko to, co w więziennym slangu nazywamy „Łachmate”), kładą zwyczajnie przed człowiekiem kartkę papieru, żebyś mogła napisać podanie o zgodę na pracę w niedzielę. Kiedy tu przyjechałam, pytałam o to co się stanie, jeśli ja tego podania nie podpiszę. Wtedy mi wytłumaczono, że zostanie ukarana cały brygada.

- I w końcu podpisała Pani?

- Tak podpisywałam takie podanie co niedzielę.

- A jakie kary mogą spaść na brygadę?

- Zmniejszone zostaną porcje wyżywienia, ograniczony dostęp do toalet, albo możliwości wyjścia na papierosa.

Ten mój gest jest całkowicie szalony

- Nadiu, jak można było przeczytać w Internecie, naczelnik Zakładu Karnego IK-14 Kułagin usiłował Panią uprzedzić o grożącej Pani odpowiedzialności karnej w związku ze składaniem świadomie fałszywych doniesień, tak jak to ujmuje paragraf 306 Kodeksu Karnego Federacji Rosyjskiej. Co to za historia, proszę ją opowiedzieć.

Zdjęcie Nadii zrobione po jej przyjeździe do Zakładu
Karnego numer 14
- To się zdarzyło dwukrotnie. Po raz pierwszy otrzymałam oficjalne ostrzeżenie. Poprosiłam o kopię tego ostrzeżenia, ale jej nie otrzymałam. Co więcej, wyrwano mi z rąk ten dokument, kiedy starałam się go uważnie przeczytać. Przede mną ustawiono kamerę i oświadczono, iż powinnam ten dokument przed nią przeczytać na głos. Odmówiłam. Nie rozumiem, dlaczego miałabym czytać na głos. I powiedziałam: „ja mogę sama przeczytać ten papier, umiem sama czytać”. Wtedy Swietłana Wasiliewna Żatkina, pracownica Oddziału Operacyjnego, która brała w tym wszystkim udział, oświadczyła: „W takim razie sporządzimy protokół stwierdzający, iż odmówiłaś wykonania rozporządzenia administracji”. Więc mówię: „w porządku, sporządzajcie protokół”. Ale taki raport oznacza też, iż należy wyznaczyć skazanej jakąś karę. To właśnie wtedy po praz pierwszy przeczytałam oficjalne ostrzeżenie z powołaniem się na paragraf mówiący o oszczerstwie. Wtedy tez Żatkina przy wszystkich nazwała mnie kłamczuszką. Wtedy odpowiedziałam, iż ten właśnie paragraf o oszczerstwie można zastosować i w stosunku do niej samej, a ja mówię i piszę w swoich podaniach tylko prawdę.

Po raz drugi podobna sytuacja miała miejsce 23 września, wtedy, kiedy Naczelnik Zakładu Karnego wysłał mnie w „bezpieczne miejsce”. Wtedy także próbowano zdobyć mój podpis pod oficjalnym ostrzeżeniem o karze grożącej za składanie „świadomie fałszywych doniesień”. „Dlaczego to robicie?” – spytałam. „Mamy nadzieję, że w końcu zmienisz swoje poglądy i zrozumiesz, że się mylisz. Zrozumiesz, że możesz za swoje czyny ponieść przewidziana przez prawo karę. Dlatego mamy obowiązek złożyć ci oficjalne ostrzeżenie.?

- Chciałabym sprawdzić niektóre nazwiska wymienione w Pani liście. Opowiada Pani o kobiecie, która 
poprosiła o zezwolenie na wyjście do strefy mieszkalnej….

- To była właśnie Sorokina. Ja niestety nie wiem, jak zagwarantować bezpieczeństwo tym wszystkich, których nazwiska tu wymieniamy. Naprawdę nie wiem, choć bardzo mi na tym zależy. Obawiam się, że ją mogą tu zabić, tym bardziej, iż znajduje się teraz w Oddziale Karnym. Tam grozi jej realne niebezpieczeństwo. Opowiadałam już o Jelenie Ogły, która straciła życie na skutek pobicia. Oficjalnie napisano, że przyczyną jej śmierci był albo HIV, albo wylew, podano całkiem inną, niż prawdziwa. Rodzina nic z tym nie mogła zrobić, tutaj ukrywa się wszystko. Dlatego mam wszelkie podstawy, by obawiać się o bezpieczeństwo tej kobiety.

- Nadiu, pisze pani dalej o kobiecie, która w Oddziale II odmroziła sobie nogi i ręce.

- Niestety, ja nie pamiętam jej nazwiska, ale kontaktowałam się z nią osobiście. Myślę, że można by ją rozpoznać, pamiętam, iż była dosyć drobnej budowy ciała. Nie ma jednej nogi, porusza się o kulach. Ale problem w tym, że i ona nie zechce podać prawdziwej przyczyny, z nią też już porozmawiano. Ja je mówię: „Ty nie chcesz złożyć w tej sprawie doniesienia? To jest skandaliczna historia.” Na to usłyszałam jej odpowiedź: „Chciałabym pozwać ich do sądu, ale zrobię to dopiero po wyjściu na wolność.”  Jej do końca kary zostało mniej, niż rok. O ile wiem,  starała się o warunkowe zwolnienie, ale nie udało się, administracja jej nie znosi, regularnie wysyłają ją do karceru, nie zwracając uwagi na jej niepełnosprawność. Chciałam też opowiedzieć, jak przeniesiono ją z Oddziału Piątego do Drugiego. Jedna z kobiet osadzonych w Piątce pomagała jej. Więc ona próbowała tam wrócić, w Dwójce już jej nikt nie chciał pomagać, w tym właśnie Oddziale znajdują się wszyscy niepełnosprawni i skazane w wieku zaawansowanym. Więc kobieta napisała podanie do Naczelnika Kuprianowa. Kuprianow przez miesiąc nie reagował, nie wzywał jej do siebie, wtedy ona sama postanowiła, że pójdzie do niego. Kiedy do niego dotarła wytłumaczyła mu, dlaczego stara się o powrót do Oddziału Piątego. Wtedy on odpowiedział, że nie ma zamiaru niczego zmieniać, na odwrót "zaraz wyślemy Cię do karceru – zapowiedział – bo pozwoliłaś sobie na przyjście do mnie, do administracji, bez zezwolenia, mamy podstawy by Cię ukarać". Dali jej naganę i wysłali do karceru.

- Nadiu, pisze Pani dalej, że biją tu po twarzy i po nerkach, może Pani wymienić jakieś nazwiska?

- Ja nie mogę wymieniać nazwisk tych ludzi. W moim własnym oddziale jeśli zdarzają się pobicia, to nie są one ciężkie, noszą, jakbym powiedziała, kosmetyczny charakter. Ale to się zdarza, mogą człowiekowi dać po buzi. Tak robią same skazane. Administracja Zakładu Karnego, sama, o ile mi wiadomo, nie pozwala sobie na bicie skazanych. Tu wszystko robi się rękami samych skazanych. Opowiem świeży przykład, w Oddziale Siódmym pobito nową dziewczynę, przywieziono ją tutaj jakieś trzy tygodnie temu. Umieszczono ją w „Siódemce”, tam brygadzistką jest Simonowa. Tę nową dziewczynę pobiły inne skazane, za to, że nie nauczyła się szybko szyć.

- Zna Pani jej nazwisko?

- Nie, nie znam.

- Nadiu, dalej czytam Pani list. „Całkiem niedawno pobito nożyczkami jedną z młodych skazanych, za to, że na czas nie oddala gotowych spodni.”

- To się wydarzyło w mojej brygadzie. Ale ja nie podam nazwiska. Gdybym to zrobiła, mogłyby ją spotkać poważne nieprzyjemności.

- Napisała Pani, że "tymi nożyczkami” przebito jej głowę. Na pewno trzeba jej było okazać pomoc medyczną.

- Jak rozumiem, tam doszło do powierzchownych uszkodzeń tkanki, więc ustalono, iż samo się zagoi, ona jakoś się zabandażowała i tak potem chodziła.

- Następna historia, „zupełnie niedawno jedna ze skazanych usiłowała nożem przebić sobie brzuch”…

- Nie nożem, a nożycami. To się wydarzyło w sąsiedniej brygadzie. Również nie znam jej nazwiska, wiem tylko, ze taki incydent się zdarzył. Proszę mnie zrozumieć, w szeregu wypadków, naprawdę nie mogę wymieniać nazwisk, nie mam żadnych możliwości, by tym ludziom zagwarantować potem bezpieczeństwo. Poczuwam się do odpowiedzialności za nich i dokładnie z tego powodu aż do tej pory nie składałam żadnych skarg.

- Ale jeśli nie wymienia Pani nazwisk, to w jaki sposób chce Pani doprowadzić do zmian? Zapowiada Pani głodówkę, i że będzie ona trwała do tej chwili aż zmieni się sytuacja. Ale co możemy zrobić, jeśli nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się w odniesieniu do kogo konkretnie naruszono prawo?

- Proszę zrozumieć, kara spadnie nie na tych, kto na nią zasłużył. Proszę bardzo, weźmy tę sytuację, kiedy jedna skazana drugiej uszkodziła głowę nożycami. Ale tę, która to zrobiła doprowadzono do takiego strasznego stanu, całkowitego wyczerpania psychicznego, kiedy człowiek zamienia się w zwierzę. Ją do tego doprowadzono.

Jeszcze jedną kobietę przeniesiono z mojego oddziału do innego, na inny odcinek, dano jej nowe miejsce pracy, inną zmianę, żebyśmy w żadnym wypadku nie mogły się spotkać. Napisano na nią raport, w konsekwencji uniemożliwiono jej starania o warunkowe zwolnienie, ona siedzi już 6 lat i robiła wszystko, żeby zasłużyć na przedterminowe zwolnienie.

- Może Pani podać nazwisko?

- A co to da?

- Proszę mnie zrozumieć, kiedy Pani mówi pewna kobieta, jedna kobieta, to nie są fakty…..

- Ale co to da? Co wy z tym zrobicie? Proszę bardzo, wymienię teraz jej nazwisko, właśnie teraz rozpatrywana jest kwestia jej warunkowego zwolnienia, ona wciąż ma na nie nadzieję. Ale jeśli ja wymienię teraz jej nazwisko, to w jej sprawie zostanie napisanych jeszcze szereg nagan i raportów, i o żadnym warunkowym zwolnieniu nie będzie już mowy. A koniec jej kary wypada dopiero w końcu przyszłego roku. Więc jak mam postąpić? Ja rozumiem, o co mnie Pani prosi, ale ja nie mam prawa niszczyć ludzkich losów, z tego powodu zrezygnowałam ze swojej skargi w maju, wycofałam ją, kiedy zorientowałam się, jak rozpoczęto na moich oczach łamać ludzkie losy. To się działo z mojego powodu.

- Nadiu, pisze Pani jeszcze: „Skazane powiązane z administracją zachęcały Oddział do rozprawienia się…”. Mogłaby Pani wymienić nazwiska tych kobiet?

- Już je wymieniałam, to Ładina i Spirczina. To one uprzedzały, że będą nas karać, aż do chwili, kiedy nie nauczymy się zachowywać właściwie. A jak zachowywać się właściwie? Jak obchodzili się z ludźmi „starożyły’? Trzeba bić? Bijcie ! A jeśli ona pójdzie na skargę? Nic wam za to nie grozi, nigdzie nie będzie się skarżyć, nie odważy się. Krzyczeli na mnie, starano się wywierać na mnie presję psychiczną, to wszystko robiono na zamówienie, wśród nich byli i ludzie, z którymi w normalnym życiu moglibyśmy ułożyć sobie normalne kontakty, ale tu ludzie się degradują, krzyczeli na mnie, bu musieli. Takie były polecenia wydane przez nasze funkcyjne skazane. I jeśli one by tego nie zrobiły, uniemożliwiono by im choćby mycie się. Ale jeśli idzie o jakieś ataki fizyczne, tego nie było.

Nie zjem bodaj jednego cukierka podczas głodówki.

Funkcjonariuszka Zakładu Karnego IK-14:  Pora obiadu. Będziesz brać obiad?

- Nadiu, będzie Pani brać obiad?

- Mam obowiązek przyjęcia obiadu. Potem muszę go tu trzymać przez dwie godziny. Ale ten obiad nie jest w żadnym stopniu podobny do tego, jakim karmią nas w stołówce.

- Ten obiad jest lepszy?

- O wiele. Zwykle dostajemy, jak wypadnie, może jedną czwartą tej porcji ryby i chleba. Ale tylko chleb jest tu świeży.

- Nadiu, prowadzi Pani głodówkę, przyniosą Pani jedzenie, Pani nakrywa je torbą, to po to, żeby nie czuć zapachu jedzenia?

- Bardzo chciałabym się dowiedzieć, czy rzeczywiście jedzenie musi u mnie pozostawać przez dwie godziny. To prawda, nie czuję się z tym komfortowo. Powiedziano mi nawet, iż jeśli to jedzenie będę wylewać, albo wyrzucać, to oni uznają, że ja przerwałam głodówkę i wszystko zjadłam.

- Kiedy przynoszą jedzenie trudno Pani zapanować nad sobą? Chce się Pani jeść?

- Bardzo chce mi się jeść, ale nie trudno mi zapanować nad sobą. Nie ciągnie mnie do tego jedzenia, nie pragnę się na nie rzucić, rozumiem, że to pewnego rodzaju szatańska pokusa. Dobrze rozumiem, że jeśli zakończę głodówkę, a moje żądania nie zostaną spełnione, to moje prawa i prawa innych skazanych zostaną ograniczone w jeszcze większym stopniu. To byłby sygnał w kierunku administracji, iż każdego skazanego można złamać, nawet tego, kto upomniał się o prawa swoje i innych skazanych. To dlatego nie odczuwam najmniejszego pragnienia, bu choć cokolwiek wziąć do ust. Mnie tu specjalnie przyniesiono wszystkie moje własne zapasy, pewnie idzie o to, żeby mnie sprowokować, żebym się na coś skusiła. Ale ja tego nie zrobię. Podczas głodówki nie wezmę do ust nawet jednego cukierka.

- Podczas Pani pobytu w Zakładzie, ktoś wcześniej próbował głodować?

- Nie, skąd. Przy mnie nikt tu na nic się nie skarżył, nie wysyłał żadnej skargi, tutaj wszystko znajduje się pod taką kontrolą, wszyscy się boją, w końcu muszą odsiedzieć swoje wyroki. Ten mój gest jest całkowicie szalony. Co ze mną będzie dalej nie wie nikt, wszyscy tu jednak uważają, że to szaleństwo. Ludzie popierają mnie, większość jest po mojej stronie, ale wszystkim się wydaje, że moja głodówka, to jak prawie podpisanie dla siebie wyroku śmierci. 

- Na dzień przed ogłoszeniem głodówki, szukała Pani rady u kogoś w swoim oddziale?

-  Tak rozmawiałam z niektórymi, ale to była maleńka liczba osób. Niektóre skazane mówiły, że jeśli zobaczymy, iż na ciebie wywierana jest nadzwyczajna presja, jeśli zobaczymy, że jest ci bardzo źle, albo, ze źle Cię traktują, my też ogłosimy głodówkę.

Dziewczyny z Pussy Riot nie zostały zapomniane. Protesty przeciw ich uwięzieniu odbywają się na całym świecie. 

Potrzebna będzie cierpliwość

- Nadiu, rozmawiała Pani o głodówce ze swoim adwokatem, mecenas Chrunową?

- Tak.

- Ona Panią wsparła?

- Adwokat, to nie ten człowiek, który w takiej sprawie może nas poprzeć, lub nie. Dostałam od niej kilka porad prawnych, po to bym wszystko robiła prawidłowo. Pani się pyta, dlaczego ogłosiłam głodówkę właśnie teraz? Całe lato zastanawiałam się, co powinnam zrobić. W tej, lub innej formie zwracałam się do przedstawicieli administracji, by choćby w niewielkim stopniu poprawić sytuację skazanych znajdujących się w tym zakładzie karnym. Prowadziłam jakieś nieformalne rozmowy, sama formułowałam dla siebie postulaty.

- Niech Pani poda jakieś przykłady, jak zamierzała Pani poprawić sytuację?

- Dajmy taki przykład, w stołówce brakowało łyżek, szłam do nich i mówiłam o tym, że mamy taki problem. Oni odpowiadali: „w porządku, my to naprawimy”. W rezultacie odebrano łyżki u nas w oddziale i przeniesiono je do stołówki, teraz w stołówce łyżek rzeczywiście tyle, ile potrzeba, ale w oddziale ich nie ma. To przecież nic strasznego, iż wypowiadałam się w sprawie stołówki. Problem polega na tym, że administracja Zakładu Karnego nie ma zamiaru słuchać skazanych. Tutaj tak przyjęto, skazany powinien milczeć. Jeśli poprosisz o cokolwiek, to oni zwykle zrobią gorzej – to tak tutaj działa. To główna zasada. I w rezultacie zostałyśmy na oddziale bez łyżek.

- Poprosiła Pani w swoim podaniu o przeniesienie do innego Zakładu Karnego.

- Tak, pragnę tego. 

-  Myśli Pani o jakimś konkretnym Zakładzie Karnym ?

- Nie, takiego nie ma. Chciałabym tylko trafić do takiego, w którym przestrzega się prawa w pełnej mierze i odpowiednio do tego traktuje skazanych.

- Słyszała Pani o takich zakładach karnych?

- To co mi wiadomo, nie mogę przecież wypowiadać się o koloniach, w których nigdy nie byłam, ale adwokatka opowiadała mi o kolonii w Niżnim Nowgorodzie (IK-2), tam gdzie obecnie przebywa Aliochina. Tam sytuacja z prawami człowieka wygląda zupełnie inaczej. Dochodziły do mnie informacje także o innych zakładach karnych, ale nie będę ich teraz wymieniać, chcę uniknąć gołosłowności, ale opowiadały mi inne skazane, iż choćby pod względem warunków zatrudnienia w niektórych jest o wiele lepiej.

- Nadiu, proszę powiedzieć jakie są Pani podstawowe żądania związane z głodówką? W jakich warunkach będzie Pani gotowa przerwać głodówkę? Przecież nie będzie Pani głodować wiecznie?

- Nie dam rady. Najważniejsze, to przestrzeganie warunków zatrudnienia, tak by odpowiadały one Kodeksowi Pracy Federacji Rosyjskiej. Należy zacząć od zapewnienia skazanym odpowiedniej ilości snu. W ideale powinnyśmy mieć zagwarantowane 8 godzinny dzień pracy, ale  być może, jeśli miałby to być 12 godzinny dzień pracy, a normy produkcyjne zostałyby zmniejszone, tak by kobiety dawały radę je wykonywać – nad takim wariantem tez gotowa się jestem zastanowić. Tak więc idzie mi albo o 8-godzinny, albo 12-godzinny dzień pracy, w żadnym wypadku nie może to być 16 godzin.

Punkt drugi, to zmniejszenie norm produkcyjnych, dziś są one sztucznie zawyżone.

Stąd nie da się poskarżyć na cokolwiek, wystąpić z jakimkolwiek wnioskiem. Kiedy przyjeżdża kolejna komisja, wszystko jest ukrywane. Już opowiadałam, jak szykujemy się na przyjazd komisji. Kiedy Pani i Wasza komisja przyjeżdżała w grudniu, wszystko odbyło się w taki sam sposób. Tak samo i teraz. Każdy człowiek boi się rzecz jasna sam za siebie, zwłaszcza jeśli znajduje się w tego rodzaju zamkniętym miejscu, to naturalne. I on to rozumie, wy wyjedziecie, a on tu zostanie.

Chciałabym także wspomnieć o cenzurze korespondencji. Za każdym razem, kiedy człowiek stara się w liście opisać jak nasze życie  wygląda na prawdę, wzywają go potem do Wydziału Operacyjnego , albo do Wydziału Bezpieczeństwa i informują, iż nawet bliskim krewnym, nie wolno opowiadać o pewnych sprawach. 

- Panią także tam wzywali?

- Oczywiście. Wzywali mnie z powodu rozmów telefonicznych. Kiedy tu przyjechałam, podzieliłam się z moim mężem informacją, iż bolą mnie ręce. Długo musiałam rąbać lód. Nawet nie skarżyłam się wtedy, po prostu opowiadałam mu, jak tu jest. Nie prosiłam go o co cokolwiek, by coś z tym zrobił. Ale już następnego dnia wezwano mnie do Kuprianowa, zapytał mnie po co to robię i podkreślił, że tego rodzaju postępowanie w zakładzie karnym są nie do przyjęcia.

Uważam także, iż znaczącemu ograniczeniu poddano nasze prawo dostępu do informacji rozprzestrzenianych przez środki masowej informacji. Zgodnie z artykułem 94 Kodeksu Postępowania Karnego Federacji Rosyjskiej dostęp skazanych na tymczasowe pozbawienie wolności do filmów fabularnych, programów telewizyjnych, audycji radiowych jest reglamentowany. Ale ten artykuł podkreśla także nasze prawo dostępu do mediów. Jesteśmy pod pewnym względem ograniczane, ale to nie oznacza, że straciłyśmy prawo dostępu do informacji. Jedyna gazeta jaka jest prenumerowana przez Zakład Karny, to „Kazionnyj Dom„ ("Instytucja Państwowa”). W tej gazecie publikowane są materiały na temat zakładów karnych. Jej lektura nie rozwiązuje kwestii naszego dostępu do środków masowej informacji.
W oddziałach zwykle nie działają telewizory, nie odbieramy żadnych stacji, jesteśmy w ten sposób całkowicie oderwane od świata zewnętrznego.

Chciałabym jeszcze poruszyć problem odbiornika radiowego. Zgodnie z paragrafem 84 Kodeksu Postępowania Karnego Federacji Rosyjskiej pomieszczenia mieszkalne, pomieszczenia produkcyjne, karcery, czy cele więzienne winny być wyposażone w głośniki radiowe, koszty z tym związana ponosi Zakład Karny. Ale w ani jednym miejscu nie widziałam sprawnego głośnika radiowego. Jedyny sprawny głośnik radiowy nadaje programy wewnętrznego radia Zakładu Karnego IK-14. Regularnie czytane są regulaminy więzienne, nigdy jednak nie słyszałam wiadomości aktualnych, lub audycji nadawanych przez nasze radiostacje. Jesteśmy całkowicie pozbawione dostępu do informacji.

Naruszane jest także nasze prawo, by funkcjonariusze Zakładu Karnego zwracali się do nas uprzejmie i grzecznie. Funkcjonariusze często rzucają pod naszym adresem przekleństwami.

- Nadiu, czy podejmując głodówkę zgłosiła Pani jakieś żądania we własnej sprawie? Czy chce Pani osiągnąć coś dla siebie, nie dla innych skazanych?

- Chciałabym, żeby znaleziono miejsce, w którym byłabym wolna od nacisku ze strony tak administracji, jak i tych skazanych, które z nią współpracują. Wydaje mi się, że powinnam trafić do innego oddziału. Sama próbuję znaleźć odpowiedź na pytanie, czy w tym właśnie zakładzie możliwe będzie znalezienie takiego miejsca, w którym byłabym wolna od nacisków ze strony administracji. Ja bym na miejscu administracji spróbowała je znaleźć. Jestem przekonana, iż jeśli administracja nie będzie wywierać nacisku na skazane, to same z siebie w takiej neutralnej sytuacji będą się do mnie odnosić normalnie. Tak jak odnosiły się do mnie wcześniej.

- Do jakiego oddziału chciałaby Pani zostać przeniesiona?

- Do jakiego konkretnie oddziału? Może nadawałby się Oddział 8, jemu powierzają roboty specjalne. On by się nadawał, gdyby oni zgodzili się wysłać mnie do innej pracy.

- Co to znaczy „roboty specjalne”?

- Tu chodzi o wszystkie prace, inne niż wykonywane w szwalni.

- Na przykład prace porządkowe?

- Nie, w naszym zakładzie nie ma specjalnego oddziału do prac porządkowych, tu raczej chodzi o prace takie, jakie na przykład wykonuje teraz moja Masza (Aliochina). Ona odpowiada za grafik zajęć w szkole wieczorowej. Tego rodzaju zajęcia nazywane są u nas robotami specjalnymi.
Domagam się przeniesienia do innej pracy, także dlatego, iż jeszcze w styczniu, odwiedziłam przychodnię profilaktyczno-leczniczą w Baraszewo, zwróciłam się do nich w związku z nasileniem bólów głowy, to było związane z pracą w szwalni. Informowałam o tym komisję odpowiedzialną za przydział do konkretnej pracy jeszcze w listopadzie 2012 roku, mówiłam o tym, że cierpię na osteochondrozę, i że prawdopodobne jest w tej sytuacji nasilenie bólów głowy.

- Nadia, zrozumiałam. Na pewno chciałaby Pani znaleźć się w pracowni artystycznej, ale tam….

- Nie, niekoniecznie. To nie musi być pracownia artystyczna, zgodzę się pracować w dowolnym miejscu.

- W pracowni artystycznej, gdzie robią lalki matrioszki czuć zapach lakieru, tam trudno oddychać.

- Myślę, że dałam bym sobie radę. Ale to kwestia do zastanowienia się. Wspomniałam o pracowni artystycznej nie w trybie ultimatum, to dla mnie przykład miejsca, dokąd można by mnie przenieść. Jak mówiłam to może być dowolne miejsce.

Zależy mi także, żeby przestano mnie prześladować w związku z  moimi wystąpieniami pod adresem administracji, a także, żeby przestano prześladować inne skazane w związku z tym samym.

- Zrozumiałam. Wszystko co Pani powiedziała, w obecnych warunkach będzie trudne do zrealizowania. I jeśli nawet uda się spełnić któreś z Pani postulatów, to zajmie to więcej niż 2-3 dni. Ale jak Pani wie, po 10 dniach od rozpoczęcia głodówki zaczną Panią karmić przymusowo. Jest Pani na to gotowa?

- Tak, jestem. A co mogłabym zrobić. To znana praktyka.

- A jeśli administracja wypełni choć jedno z Pani żądań, jest Pani gotowa zakończyć głodówkę?

- Nie. Zależy mi na tym, żeby były spełnione wszystkie moje żądania.

- Nadiu, jak się Pani czuje teraz?

- No jak? Bardzo chce mi się jeść, mam mdłości, kręci mi się w głowie. To wszystko.

- Czy bada Panią lekarz?

- Lekarz, tak. Przychodzi raz na dzień.

- Nadia, czy wierzy Pani w to, że przy pomocy głodówki uda się Pani zmienić sytuację?

- Tak, wierzę. Naprawdę to takie trudne? Trzeba przede wszystkim zmniejszyć normy produkcyjne. A jeśli idzie o przeniesienie mnie do innego oddziału, albo do innej pracy, to tu też nie ma niczego strasznego. Jak mówi Kuprianow, on jest autorem oświadczenia, iż domagam się od niego ulgowych warunków, ale tu nie chodzi o warunki ulgowe. Dziesiątki skazanych wykonują tu inne prace, nie pracują w szwalni, czy to oznacza, że pracują w warunkach ulgowych? Więc może sprawdzimy, dlaczego tam pracują. Dlaczego nie pracują w szwalni? Dlaczego powierzono im w różnych miejscach stanowiska dyżurnych? Może mamy to do czynienia z elementem korupcji.

- Nadiu, Pani oskarża Kuprianowa o poważne przestępstwa, ale tak na prawdę nie dysponuje Pani dowodami.

- Skąd miałabym wziąć dowody, jeśli rozmawiałam z nim w cztery oczy w zamkniętym pomieszczeniu.

- Więc jak Pani zamierza dowieść swojej racji? On oskarży Panią o oszczerstwo.

- Niech oskarża, to jego prawo. Opowiadam tylko o tym co działo się ze mną. I jeśli organy władzy państwowej dojdą do wniosku, że to dla nich lepiej, by przedstawić tę historię inaczej, proszę bardzo, to ich prawo. Zdobędę się na cierpliwość.