Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozpad ZSRR. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozpad ZSRR. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 czerwca 2022

Jak rozwiązaliśmy ZSRR...



Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, w nowej Rosji Gennadij Burbulis zajmował kluczowe stanowiska. Był wicepremierem i sekretarzem stanu. Odegrał istotną rolę podczas negocjacji w Białowieży, gdzie zdecydowano o rozwiązaniu ZSRR. Przekonał Borysa Jelcyna, by powołał do rządu młodego ekonomistę Jegora Gajdara dla wprowadzenia radykalnych reform gospodarczych. Mówił cicho, jakby lekko przez nos. Odszedł z polityki po cichu, bez skandalu. Dopiero teraz, kiedy nadeszła wiadomość o jego śmierci zrozumiano, iż odszedł jeden z najważniejszych autorów historycznych wydarzeń 1991 roku. 


Z Gennadijem Burbulisem, jednym z sygnatariuszy umowy o rozwiązaniu Związku Radzieckiego w 10ą rocznice tego wydarzenia rozmawia Zygmunt Dzięciołowski.

 

 

Pieriestrojka miała na celu odnowienie radzieckiego komunizmu, jednak bardzo szybko okazało się, że postawiła Związek Radziecki wobec problemów o historycznej skali. Kiedy pana zdaniem podłożono minę, która rozsadziła imperium?

 

Gennadij Burbulis:



Na początku 1990 roku zebraliśmy się na posiedzeniu opozycyjnej Międzyregionalnej Grupy Deputowanych, żeby podsumować wyniki dotychczasowej pracy. Wtedy uświadomiliśmy, iż nadeszła pora, by zabrać się za politykę na poziomie republikańskim, a nie jak do tej pory ogólnoradzieckim. To wtedy wyznaczono cel, jakim było zdobycie przez Borysa Jelcyna pozycji głowy jednej z republik. Na pewno historia potoczyłaby się inaczej, gdybyśmy wówczas nie postanowili, że w wyborach do parlamentu Rosji zgłosimy w Swierdłowsku kandydaturę Jelcyna, a później postaramy się o jego wybór na stanowisko Rady Najwyższej. Można jednak na wydarzenia z początku lat dziewięćdziesiątych spojrzeć szerzej. Wtedy uświadomimy sobie, że impuls rozpadu obecny był w strukturze państwa radzieckiego od początku. Przez 70 lat realizowano utopijną ideologię o zgubnych skutkach dla setek milionów ludzi.

 

Pojawił się wówczas termin "defilady suwerenności". Wszystkie republiki, po kolei ogłaszały swoją niezależność. Gruzja, Litwa, Uzbekistan, "ciągnęli z nas latami ile wlezie, wszystko co mają zawdzięczają nam, a teraz pokazują, że mają nas w nosie" - tak reagowano w rosyjskich środowiskach nacjonalistycznych. Pamięta Pan jakie zdumienie wywołało wezwanie pisarza Walentyna Rasputina, by to Rosja plunęła na wszystko i wystąpiła ze Związku? Przecież to nie był glos przedstawiciela demokratycznej opozycji....

 

Na pewno było ono świadectwem powagi sytuacji. Wtedy mogło się to wydawać taktyczną zagrywką ze strony nacjonalistów. Ale Rasputin, nie związany z moskiewską elitą władzy dobrze wyczuwał co dzieje się w rzeczywistości. Parlament Rosji przyjął decyzję o jej suwerenności w czerwcu 1991 roku. Wśród deputowanych komuniści byli w większości. Ale w uroczystym uniesieniu, przez 15 minut klaskali wszyscy razem. Trudno w to dziś uwierzyć, ale w porównaniu z innymi republikami Rosja w największym stopniu pozbawiona była samodzielności. Kiedy wybraliśmy rząd rosyjski okazało się, że zgodnie z radzieckim prawem będzie on odpowiadał za 7% rozlokowanej w Rosji gospodarki. Pozostałą częścią administrowały organy centralne.

 

Także inny pisarz, Aleksander Sołżenicyn zgłosił swoją propozycję reorganizacji państwa. Według niej narody Azji środkowej, Zakaukazia miały pójść swoją drogą, obowiązkiem zaś Rosji było zjednoczenie terytoriów zamieszkałych przez narody słowiańskie, Białorusi, Ukrainy, północnego Kazachstanu.

 

Ta propozycja opierała się na fałszywych przesłankach. W końcu XX wieku świat poszedł inną drogą. Integracja narodów słowiańskich, sztuczna aktualizacja jakichś mesjanistycznych wątków z ich historii byłaby absurdem. Znacznie ważniejsze jest dla nas przezwyciężenie imperialnego dziedzictwa zrozumienie, że  rzeczywistość wirtualna nie zna granic, a możliwości rozwoju są związane z doskonaleniem technik komunikacyjnych. Właśnie znów spotkaliśmy się z niektórymi uczestnikami spotkania w Białowieży. Dla Stanisława Szuszkiewicza, ówczesnego szefa białoruskiej Rady Najwyższej, na szczególną krytykę zasługuje wspieranie przez Rosję białoruskiego neokomunizmu. Jaki sens ma dla Białorusi eksploatowanie anachronicznej tradycji wielowiekowych związków z Rosja, zamiast poszukiwania realnej, strategii europejskiej? Jednoczyć możemy się w oparciu o nowy system wartości, nie w oparciu o fundamentalistyczne idee słowiańskie zakorzenione w prawosławiu.

 

Rozmawiam z przyjaciółmi w Moskwie i słyszę od nich, a jednak to był cud, to się mogło nie zdarzyć... Im nie trudno sobie wyobrazić, że do dziś mieszkają w Związku Radzieckim...

 

Nie zgadzam się. Po zamachu z sierpnia 1991 roku, rozpad ZSRR był nieuchronny, a my podejmując decyzję o jego rozwiązaniu nie mieliśmy innego wyjścia. Dziś nawet rozumiemy lepiej, iż w żadnym wypadku nie wolno nam było się od niej uchylić. To co zrobiliśmy w grudniu w Białowieży zapobiegło kataklizmowi na ogromna skalę. Groziła nam okrutna wojna domowa z tragicznymi skutkami da pokoju światowego.

 

Były prezydent Ukrainy Krawczuk utrzymuje, że w Białowieży do końca namawialiście go do utrzymania w jakiejś formie wspólnego państwa.

 

To prawda. Najbardziej domagał się tego Jelcyn. Do tej pory krąży wersja, iż to on zniszczył państwo, by pozbawić stanowiska Gorbaczowa. To nonsens, bo Jelcyn w Białowieży bardziej od innych, przejmując się możliwymi skutkami likwidacji starego państwa, chciał np. zawiązania konfederacji. Wreszcie przekonaliśmy go, że to niemożliwe i dalsze rozmowy z Gorbaczowem nie mają żadnego sensu. To Krawczuk zapytał dramatycznie, to co wierzycie mu, wierzycie choć w jedno jego słowo? Zamilkliśmy, nikt z nas nie ufał Gorbaczowowi, czuliśmy, że będzie kręcił jak zwykle. W rezultacie wymyślono formułę Wspólnoty Niepodleglych Państw. W aktualnej wówczas sytuacji była prawidłowa. Konstatowała rozpad, umożliwiała jednak utrzymanie calego procesu pod kontrolą, zapobiegała całkowitemu chaosowi.

 

To pan wymyślił nazwę Wspólnota Niepodległych Państw?

 

Nie.

 

W Rosji do dziś panuje przekonanie, iż wówczas nie zdawaliście sobie sprawy z tego co zmajstrowaliście.

 

6 listopada 1991 roku podjął pracę nowy rząd Rosji. Jego szefem był prezydent Jelcyn, wicepremierami m.in. Jegor Gajdar i ja. Formowaliśmy go w warunkach całkowitej katastrofy gospodarczej. Przez miesiąc biliśmy głową o ścianę poszukując skutecznych mechanizmów prawnych, administracyjnych, nawet siłowych, dzięki którym moglibyśmy rozwiązać bodaj jeden problem otrzymany w spadku po poprzedniej epoce. Nawet sam się dziwię, kiedy przypominam sobie do jakiego stopnia nasze działania były wówczas podyktowane pragmatyką. Lecąc na Białoruś czuliśmy, że związek się rozpadł, jednak wyjątkowo trudno nam było pogodzić się z myślą o utracie Ukrainy. Nie potrafiliśmy sobie wyobrazić dokąd miałaby odejść najbliższa nam republika. Oczywiście zadawałem sobie pytanie, jakie będą konsekwencje naszej decyzji dla ludzi, tu jednak nie wszystko można było przewidzieć. Dopiero teraz widać jakie to było trzęsienie ziemi, jak bardzo wpłynęliśmy na losy milionów rodzin i obywateli. Ale pamiętam też podczas powrotu z Białowieży uczucie, iż zapisaliśmy nową kartę w historii świata. Gigantyczne imperium, groźne dla całej kuli ziemskiej przestało istnieć.

 

Odczuwał pan radość?

 

Pamiętam wewnętrzną sprzeczność w swoich emocjach. Związek Radziecki był moją ojczyzną, a ja przyłożyłem ręki do jego zniszczenia. Z drugiej strony ja i miliony ludzi odczuwały wobec niej uzasadnione pretensje. Ale moją ojczyzna jest także Rosja, więc odczuwałem pewnego rodzaju uniesienie. Byliśmy wyzwolicielami. Białowieża oddała w nasze ręce odpowiedzialność za dzień jutrzejszy. Pojawiła się perspektywa przezwyciężenia chaosu. Otworzyły się nowe możliwości.

 

Zastanawiał się pan dlaczego Michaił Gorbaczow nie podjął aktywnych kroków, by przekreślić wasze decyzje? Przecież jako prezydent Związku Radzieckiego wciąż dysponował odpowiednimi pełnomocnictwami, by ukarać garstkę spiskowców.

 

Niedawno podobne pytanie zadano w telewizji innemu bliskiemu współpracownikowi Borysa Jelcyna z tamtych czasów. Michaił Połtoranin, wówczas minister do spraw prasy i informacji powiedział, iż sam się dziwi, że nas wszystkich wówczas nie aresztowano. Moja odpowiedź jest inna. Gorbaczow sam najlepiej rozumiał rzeczywistość i wiedział w jakim stanie zostawia państwo. Dobrze orientował się, co dzieje się w gospodarce. Kiedy bolszewicy przejęli władzę w 1917 znaleźli w skarbcu 1300 ton złota, my 280. Chaos sparaliżował możliwość zarządzania gigantycznym terytorium. Żeby kogokolwiek aresztować potrzebne jest oparcie w strukturach siłowych, choć by jeden oddany i wierny pułk. Przydałoby się dobrze chronione więzienie, albo posłuszny sąd. U Gorbaczowa nie było ani jednego ani drugiego. Już po Białowieży spotkał się z marszałkiem Szaposznikowem i zapytał go o nastroje w armii. Usłyszał, że nie ma na co liczyć, i że siły zbrojne z wielką nadzieją obserwują bieg wydarzeń. Gorbaczow nic by nie osiągnął, nawet gdyby okazał się zdolny do jakiegoś dramatycznego gestu.  I co z tego, gdyby ten pozbawiony wówczas autorytetu polityk przemówił w telewizji, apelując o ratowanie państwa? To by tylko dało skutek odwrotny od zamierzonego. Gorbaczowowi nie mogła pomóc także społeczność międzynarodowa, tak bardzo zakochany w nim zachód. Przecież już porozumieliśmy się z Bushem, nie przypadkowo zostaliśmy przez niego uznani. Świat na pewno obawiał się rozpadu imperium komunistycznego, ale jeszcze bardziej lękał się o los jego arsenału atomowego. Konieczny był wybór, z jednej strony istniała groźba niekontrolowanego rozpadu, nasilenie konfliktów etnicznych, pretensji terytorialnych, z drugiej pojawiła się możliwość zapanowania nad chaosem. Wzięliśmy na siebie odpowiedzialność, daliśmy gwarancje. Uzyskaliśmy powszechnie uznanie. Więc Gorbaczow nie protestował, bo rozumiał, iż de facto przestał już być głową państwa. I samo państwo odchodziło do historii.

 

Historia opuściła kurtynę w niecałe trzy tygodnie później, gdy wyprowadził  się z Kremla...

 

Przyznawałem się już do tego nieraz. Dla mnie najbardziej wzruszający był moment, gdy 25 grudnia na Kremlu zamiast radzieckiego sztandaru z sierpem i młotem załopotała trójkolorowa flaga Rosji. Zanim do tego doszło musieliśmy przekonać deputowanych Rady Najwyższej, by ratyfikowali nasze postanowienia. Trzeba było nadać im odpowiednią moc prawną. Z jednej strony jako sekretarz stanu odpowiadałem wówczas za wypracowanie strategii nowej poradzieckiej Rosji tak w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej, z drugiej byłem także I wicepremierem rządu i musiałem zajmować się bieżącymi sprawami. W zastępstwie Borysa Jelcyna podpisywałem najważniejsze dokumenty. Codziennie punktualnie o północy kładziono mi na stół raport o stanie zapasów państwowych. Z każdym dniem zmniejszała się w magazynach ilość cukru, soli, mazutu, ziarna, metalu. Rano po przyjściu do biura sprawdzaliśmy dokąd dotarły wagony z niezbędnymi towarami. Musieliśmy karmić i poić 150 milionów ludzi pozostałych na terytorium Rosji. To w pamięci utkwiło mi chyba niemniej, niż emocje związane ze znaczeniem historycznym tamtego okresu.

 

O spotkaniu w Białowieży opowiedziano już bardzo wiele. O saunie w jakiej spotkali się prezydenci i morzu wypitego alkoholu. O próbach nawiązaniu kontaktu z nieprzybyłym na spotkanie prezydentem Kazachstanu Nazarbajewem. Poznaliśmy już wszystkie istotne szczegóły?

 

Tak. Na pewno tak. W odniesieniu do naszego spotkania trudno mówić o jakichś zakulisowych sekretach. Pozostały zagadki historiozoficzne. W 1991 roku przestało istnieć wielkie mocarstwo, jednak ludzie do tej pory nie są świadomi co to takiego zniszczona machina państwowa. Jak w takiej sytuacji zarządzać masą spadkową? Oskarżano mnie później wiele razy, iż to ja podsunąłem Jelcynowi formułę jaką zaproponował on później byłym republikom radzieckim i podmiotom Federacji Rosyjskiej: "bierzcie tyle suwerenności ile jesteście w stanie udźwignąć". Jednak to nie mój język, nie mogę wystąpić o ochronę praw autorskich. Ale pytanie jak kierować takim pełnym wewnętrznych sprzeczności organizmem było wówczas szczególnie aktualne. Przy pomocy strachu, przekupstw? Pozostawało jedno wyjście. Dać ludziom szansę samodzielnej walki o przeżycie. Albo kwestia spadku po komunizmie. Jak z tym dać sobie radę? Jak przezwyciężyć pustkę w duszach i umysłach? Czy ktoś wówczas wynalazł specjalne mydło, rozpuszczalnik, którymi można by się obmyć jak z pyłu i brudu po dniu pracy? Przez 70 lat był komunizm, a teraz nagle zniknął. Co z tym zrobić?

 

Jak się panu wydaje, historia zapamięta was jako ludzi, którzy zniszczyli ZSRR, czy położyli fundament pod nowa Rosję?

 

Od tam tej pory brałem kilka razy w różnych kampaniach wyborczych, więc nauczyłem się odpowiadać na zarzuty jakie spotykają mnie stale. Mam wrażenie, że po to by dobrze rozumieć teraźniejszość trzeba dobrze pojmować przeszłość i przewidywać przyszłość. Rosji potrzebna jest strategia europejska. Już dość wiecznego przekonania o naszej wyjątkowości, wiecznego zadawania sobie pytania kim jesteśmy. Gdy ta przemiana się urzeczywistni, będziemy na pewno mogli powiedzieć, iż zbudowaliśmy nową Rosję.

 

Ma pan przeczucie, kiedy przestaniemy mówić o Rosji z dodatkiem, "nowa", albo "poradziecka".

 

Jest taka anegdota, iż Rosjanie zamiast budowania dróg produkują "wiezdiechody" pojazdy terenowe, zdolne do poruszania się w każdych warunkach. Rosja stanie się normalną, nie poradziecką Rosją, kiedy odwrócimy tę logikę i zamiast za wytwarzanie "wiezdiechodów" zabierzemy się za drogi.

 

Rozmawiał w Moskwie ZDZ

 

 

Gennadij Burbulis (ur.1945), najbliższy współpracownik Borysa Jelcyna w pierwszym okresie jego rządów (do 1993 r.) Nazywany rosyjskim szarym kardynałem był I wicepremierem. Równolegle piastował specjalnie dla niego utworzone stanowisko sekretarza stanu. W czasach radzieckich wykładowca marksizmu-leninizmu w Swierdłowsku (dziś Jekaterynburg). Od samego początku z entuzjazmem wsparł pieriestrojkę, wybrany do parlamentu rosyjskiego wstąpił do opozycyjnej Międzyregionalnej Grupy Deputowanych. Wówczas znalazł się w gronie sojuszników walczącego z Gorbaczowem Borysa Jelcyna. W swoich wspomnieniach, były szef ochrony Jelcyna, gen. Korżakow, zalicza Burbulisa do inicjatorów porozumienia w Białowieży. Obecnie jest szefem fundacji "Strategia" i deputowanym do Rady Federacji, wyższej Izby Parlamentu Rosyjskiego z obwodu nowogrodzkiego.

 

 

poniedziałek, 21 marca 2016

Degradacja władzy




Związku Radzieckiego nie zburzyły ani sankcje, ani spadek cen ropy naftowej. Upadł z powodu degradacji sprawującej w nim władzę nomenklatury. Niewymienialne i starzejące się Biuro Politycznego nie potrafiło zaproponować żadnego rozsądnego programu reform. Michaił Gorbaczow rozumiał, iż by uratować imperium trzeba coś zrobić, nie wiedział jednak co. Gennadij Gudkow, polityk pozbawiony mandatu deputowanego do parlamentu w odwecie za działalność opozycyjną, ostrzega, iż współczesnej Rosji grozi podobny los. Jeśli w porę nie zostaną podjęte reformy, czeka ją wybuch na gigantyczną skalę. 





Autor: Gennadij Gudkow



 

W latach osiemdziesiątych był funkcjonariuszem KGB. Zostawił służbę dla biznesu i polityki. W 2012 roku w odwet za aktywność opozycyjną pozbawiono go mandatu deputowanego do Dumy. 


 

25 lat temu, uczestnicząc w całkowicie demokratycznym referendum, zdecydowana większość obywateli radzieckich opowiedziała się za zachowaniem Związku Radzieckiego. Jednak już po kilku miesiącach, jak gdyby ktoś zadrwił z woli narodu, państwo przestało istnieć. Sprawująca realną władzę nomenklatura partyjna z KPZR podzieliła supermocarstwo na "narodowe posiadłości". Mówiąc prościej sprywatyzowała ogromne kawałki imperium w interesach nomenklaturowych klanów. Szewardnadze otrzymał Gruzję, Alijew - Azerbejdżan, Nazarbajew - Kazachstan, Karimow - Uzbekistan, Nijazow (Turkmenbaszi) - Turkmenię. Wszyscy wymienieni powyżej towarzysze byli w 1991 roku członkami internacjonalistycznego "leninowskiego" Biura Politycznego. Ale to nie przeszkodziło im, by w dawnych republikach radzieckich zbudować represyjne, totalitarne reżimy. Ich większa część, niestety, przetrwała do dziś ( z tej listy należałoby dziś wykreślić Gruzję, za to można dodać Rosję Białoruś i, częściowo, Armenię).


Upadek ZSRR


Czy istniała możliwość uratowania ZSRR? Czy trzeba się było o to starać? Jednoznacznie nie, jeśli uznamy, iż ZSRR był organizmem społeczno-politycznym całkowicie niezdolnym do stworzenia warunków do rozwoju państwa, do zapewnienia ludziom odpowiedniego poziomu życia. Jednoznacznie tak, jeśli potraktować ZSRR jako zbudowaną przez historię wspólnotę narodów z jej zintegrowaną gospodarką, ogromnym terytorium i trzecią pod względem liczebności na świecie ludnością.

Co zgubiło ZSRR? Przyczyną nie były ani sankcje, ani kryzys światowych cen na surowce energetyczne, ani nawet lata nieurodzajów. Wiele krajów doświadczało większych bied, a jednak nie rozpadały się. Związek Radziecki zgubiła degradacja władzy. Brak jakiejkolwiek konkurencji,  walki o wpływy (choćby w ramach procedur wyborczych), czy choćby rutynowej rotacji sprawił, iż cały aparat władzy przegnił od wewnątrz. Znajdujące się na czele nomenklatury, sparaliżowane przez brak jakichkolwiek zmian kadrowych, szybko starzejące się Biuro Polityczne niezdolne było do podjęcia potrzebnych reform politycznych i gospodarczych. Władza nie rozumiała własnego kraju, nie wyczuwała bijącego w nim pulsu. Nie chodzi tu o ideologię, ją można było łatwo przekształcić w socjaldemokrację, tak jak to zrobiono w wielu europejskich partiach komunistycznych. Ważniejsza okazało się jakość "materiału ludzkiego" z jakiego zbudowana była rządząca nomenklatura. W końcu padła ofiarą procesu starzenia, butwienia, ni e rezygnując jednocześnie z pragnienia życia w luksusie, bez zwracania uwagi na deklarowaną "robotniczo-chłopską" ideologię.

Tylko cud mógł uratować imperium. Jednak cud się nie zdarzył. Mówi się dziś, iż dwie trzecie ludności Rosji po staremu opowiada się za zachowaniem Związku Radzieckiego (jeśli byłoby to możliwe). Jestem o tym przekonany, ludzie nie pragną dawnego ustroju, dominacji jednej partii i jej podobnych do Boga przywódców wszystkich narodów i czasów. Za to marzy im się życie w imperium, bycie częścią supermocarstwa, z którym liczy się cały świat.


Nostalgia po ZSRR


Czy powinniśmy na serio obawiać się tej nostalgii? Mam wrażenie, że nie. Rosjanie nie mają najmniejszego zamiaru, by dokonać na nowo podboju na przykład państwa bałtyckich, lub Mołdawii (nasz stosunek do Ukrainy i wszystkiemu temu, co tam się dzieje, jest szczególny, to temat dla oddzielnej rozmowy). W kraju, po upadku wielkiego imperium, ukształtował się po prostu swego rodzaju kompleks narodowej niższości, w dodatku nie  bardzo uświadamiany sobie przez społeczeństwo. Przez całe ubiegłe stulecie przyzwyczailiśmy się, że jesteśmy wielcy, że od nas zależy los narodów. Jeśli nas nie szanowano, to budziliśmy lęk, powszechnie uznawano nasza wyjątkowość.

I nagle wszystko to zniknęło. niczym miraż, poranne obłoki. I nasz kraj choć zapewne nie jest taki jak wszystkie, to z pewnością jest takim, jak wiele innych. Gdzie podziała się nasza stara rosyjska (radziecka) wielkość? Zróbmy coś, by wróciła. Pokażemy na przykład wszystkim zaciśniętą pięść, na naszych granicach rozwiążemy wojenkę, pogrozimy światu atomową pałą, zdolną do obrócenia w popiół radioaktywny milionów mieszkańców naszej planety… Wówczas "oni" znów zechcą się z nami przyjaźnić i dogadywać się, jak z wielkim mocarstwem. No i ech, moglibyśmy odtworzyć dawny Związek, wtedy dopiero pokazalibyśmy wszystkim…. Tak zapewne rozmyśla większość naszych przeciętnych obywateli. Dzieje się tak, bo nie potrafimy uruchomić działań sprzyjających rozwojowi Rosji i wprowadzeniu jej do grona czołowych państw świata, nie jesteśmy zdolni do przezwyciężenia post-imperialnego kompleksu niższości. Nasz kraj znalazł się bowiem pod rządami nowej nomenklatury, jeszcze bardziej cynicznej i pozbawionej sumienia, niż w czasach panowania KPZR.


Reformy odkładane przez dziesięciolecia


Reformę ZSRR, która mogłaby uratować państwo (imperium w prawidłowym rozumieniu tego terminu) odkładano przez dziesiątki lat.  Gorbaczow rozumiał, iż trzeba coś robić, ale nie bardzo wiedział co. Jak mi się wydaje, w tamtych latach nie posiadał on żadnego rozumnego programu. Jednak zarządzanie krajem po staremu było już niemożliwe. I wszystko w końcu się rozwaliło…

Niestety, rozpad ZSRR jeszcze nie dobiegł końca. Szlakiem wiodącym w kierunku świata rozwiniętego kroczą zaledwie odłamki zdruzgotanego imperium. Do Europy dołączyły państwa bałtyckie, w kierunku demokracji zmierza Gruzja, drogą integracji z cywilizacją światową ruszyła Mołdawia I Ukraina (w tym wypadku jednak rysują się pewne wątpliwości, one nie znikną dokąd nie uda się tam przeprowadzić reformy konstytucyjnej i zbudować współczesnego aparatu władzy). Droga ta jest trudna, złożona, nie da się na niej uniknąć błędów, czy zrobienia kilku kroków wstecz, jednak to ona daje nadzieję na lepsze jutro.

Niestety, na liście krajów podążających drogą ku cywilizacji nie ma Rosji. Dziś coraz bardziej przypomina ona późny Związek Radziecki, zgarbiony pod ciężarem nierozwiązanych problemów.


Czy Rosja powtórzy los ZSRR?


Czy nasz kraj spotka tragiczny los Związku Radzieckiego? Czy może czekają nas jeszcze boleśniejsze doświadczenia? Także Związkowi Radzieckiemu w latach 1991-1993 groziła wojna domowa na wielką skalę. Uratowała nas swego rodzaju jednorodność społeczeństwa. Wszyscy byliśmy pionierami i komsomolcami, w szkole uczyliśmy się w podobnych ławkach, chodziliśmy razem do pracy w fabrykach i kombinatach, wypłacano nam mniej więcej podobne pensje. W naszym życiu nie było ani biednych, ani bogatych, ani chrześcijan, ani muzułmanów, ani Rosjan, ani nie Rosjan, ani białych, ani czarnych. Społeczeństwo wolne było od podziałów ideowych i politycznych. Nie odczuwaliśmy wzajemnej wrogości i nienawiści. Jednym słowem nie mieliśmy tego wszystkiego, w co obfituje współczesna Rosja.

Jeśli reformy polityczne znów się spóźnią, możemy zagrzmieć tak, jak nikt z nas się nie spodziewa. I jeśli do tego dojdzie, nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy uda się zachować kraj w takim kształcie jak obecnie. Więc być może warto, by sprawujący dziś władzę wyciągnęli wnioski z lekcji własnej historii? Choćby po to, by uniknąć powtórzenia błędów grożących Rosji gigantycznym wstrząsem.


Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski


  
Oryginał ukazał się na blogu Gennadija Gudkowa publikowanym na portalu radia Echo Moskwy:






*Gennadij Gudkow (ur. 1956), rosyjski polityk opozycyjny. Przez wiele lat (od roku 2001) był deputowanym do parlamentu. W 2012 roku pozbawiono go mandatu w związku z działalnością opozycyjną. W latach 1981 - 1992 był funkcjonariuszem KGB, odszedł ze służby w stopniu pułkownika. Jest współwłaścicielem dużej firmy ochroniarskiej. Wspólnie z Aleksiejem Nawalnym i Borysem Niemcowem brał aktywny udział w ulicznych akcjach protestacyjnych w latach 2011-2012. 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.









piątek, 24 kwietnia 2015

Dlaczego Rosja przegrała wojnę na Ukrainie?



Wszczynając awanturę wojenną na wschodzie Ukrainy, Rosja sama ściągnęła na siebie klęskę. Życie w Donbasie nie było usłane różami, jednak państwo rosyjskie - pisze publicysta Oleg Kaszyn - pomogło przekształcić wschód Ukrainy w dymiącą ogniem Czeczenię. "Poszliśmy do Doniecka i Ługańska, bo…." - Rosja w żaden sposób nie potrafiła przedstawić uzasadnienia dla swych działań. To nie rozpad ZSRR okazał się największą katastrofą. Sama Rosja w obecnym kształcie jest dla siebie katastrofą i pozostanie nią na długo.



Autor: Oleg Kaszyn










Wszelkie hasła po to są hasłami, by je powtarzano, nie wymyśla się ich, by o nich debatować, jednak jeśli wziąć pod lupę ulubioną formułę Putina, iż rozpad ZSRR był "największą geopolityczną katastrofą XX wieku", można w niej odnaleźć pewne osobliwości.


Największa kastrofa?


Rozpad ZSRR nastąpił, gdy w pewnym momencie 15 republik uznało, iż wspólne i jedyne państwo nie jest już im potrzebne, i że od tej chwili mają zamiar funkcjonować samodzielnie, pod własną flagą, z własną walutą, armią i przejściami granicznymi zainstalowanym tam, gdzie niegdyś biegły granice czysto administracyjne. Co to za to katastrofa? Żadna. Być może Putin, miał na myśli kilka lokalnych wojen toczonych w czasach, gdy rozpadał się ZSRR, w Karabachu, Naddniestrzu, Tadżykistanie, Abchazji? Wojny są czymś złym, ale w XX wieku stoczono wiele bardziej krwawych konfliktów zbrojnych; z tego punktu widzenia trudno uznać rozpad ZSRR za katastrofę największą. Nikomu chyba nie przyjdzie do głowy, by katastrofą geopolityczną nazwać rozpad Jugosławii, choć wojowano tam zacieklej , niż w Karabachu. Weźmy też dla przykładu rozpad Czechosłowacji. Czy i w tym wypadku mamy do czynienia z katastrofą, choćby na małą skalę? Także nie. A rozpad Austro-Węgier? Przecież także wydarzył się w XX wieku. Więc którą z dwóch katastrof geopolitycznych uznać można za większą, naszą, czy austro-węgierską? I dlaczego?

Naszą. A to dlatego, iż nie należy nadużywać nieprzyjemnego terminu "geopolityka", stąd bierze się tylko zamieszanie. Katastroficzny rys 1991 roku nie polega na tym, iż Taszkent, Baku i Kijów stały się stolicami takimi, jak Moskwa. Z historycznych następstw 1991 roku, jedyne zasługujące bez naciągania na miano katastrofy, już wówczas, w takich tekstach jak "Rosja w zapaści", czy "Jak nam odbudować Rosję?" opisał Sołżenicyn. Pisarz określił Rosjan mianem największego na świecie narodu rozdzielonego.


Mniejszość narodowa


Ta sytuacja rzeczywiście była katastrofą. W Związku Radzieckim granice terytoriów zasiedlonych przez Rosjan nigdy nie pokrywały się z granicami RSFSR. Wprawdzie wszędzie prowadzono kampanie na rzecz rdzennych mieszkańców, a także walkę z "wielkopaństwowym szowinizmem", w większych republikach związkowych, przez cały okres istnienia władzy radzieckiej, istniały czysto rosyjskie enklawy - obwody, miasta, rejony. Dziesiątki milionów ludzi i całe pokolenia żyły na swej ziemi ojczystej, pozostając obywatelami państwa, którego stolicą była Moskwa, językiem państwowym, rosyjski. Ale w grudniu 1991 roku wszystko to się skończyło. Dla tych Rosjan Moskwa stała się stolicą obcego państwa. Rosja przekształciła się w oddzielne państwo, a sami Rosjanie w mniejszość narodową.  Nawet jeśli ich nie uciskano (choć jest to kwestia do dyskusji), to brakowało im doświadczenia w roli mniejszości narodowej.

Powinienem podkreślić, iż Federacja Rosyjska nie ma żadnego prawa moralnego, by domagać się monopolu na język rosyjski, lub ujmując tę kwestię szerzej, by być ojczyzną dla Rosjan z całego świata.  Federacja Rosyjska jest zaledwie jednym z kilkunastu odłamków pozostałych po rozpadzie ZSRR. Potem zadecydował przypadek, a może podejmowano świadome decyzje o charakterze politycznym - oprócz Rosji, żadne inne państwo poradzieckie, nie zapragnęło stać się ojczyzną także dla własnych Rosjan.

W poradzieckim słowniku politycznym zabrakło terminu "naród obywatelski". Wszystkie poradzieckie państwa, oprócz Rosji, zaczęły budować u siebie etniczne państwa narodowe. By podzielić się ojczyzną z Rosjanami, nie przyszło do głowy ani Kazachom, ani Ukraińcom, ani nikomu innemu. Sami Rosjanie także tego nie chcieli. Ale by funkcjonować w roli mniejszości również potrzebny jest swoisty "know-how". Tak z powietrza wziąć go się nie da.

Dwadzieścia trzy lata - dziwna cyfra, niczym od roku 1918 do 1941, dla kogoś całe życie, dla kogoś innego tymczasowa gmatwanina, każde podejście będzie uzasadnione. Rosjanie zamieszkali w Federacji Rosyjskiej przeżyli ten okres… wiadomo jak. Bolesne wejście w kapitalizm, potem rok 1993, potem dwie wojny czeczeńskie, potem zamiast Jelcyna Putin, potem trochę zapomniany, jednak wyjątkowo bolesny dla społeczeństwa okres terroryzmu czeczeńskiego, potem przysłowiowa stabilizacja, uwzględniając tu czteroletni okres dziwnego pseudopanowania Dmitrija Miedwiediewa. Tak to wyglądało u nas. Ale Rosjanie, po tamtej stronie granicy z Rosją, mieli swoje, inne życie, bez Czeczenii, bez Putina, bez niczego. Być może oglądali tylko rosyjskie stacje telewizyjne, na ich antenie nierosyjscy Rosjanie przegrywali konkurencję życiową ze współmieszkańcami urodzonymi od razu jako przedstawiciele narodu rdzennego. Wystarczyłaby zmiana kilku pokoleń i na naszych oczach powstałyby ostre podziały - z jednej strony zdegradowani alkoholicy bez wykształcenia, mieszkają czort wie gdzie, gryzą pestki słonecznika, z drugiej  ci, którym udało się zasymilować, potrafią na pamięć recytować Szewczenkę (albo Abaja i Jakuba Kołasa), posługują się miejscowym językiem nawet w rozmowach z własnymi dziećmi, robią karierę, kochają ojczyznę. W tym ostatnim przypadku trudno nawet rozróżnić, czy pozostali Rosjanami, czy bardziej pasuje do nich określenie "rdzenni mieszkańcy". Taki jest nieunikniony los diaspory, gdy metropolia niczego od niej się nie domaga.


Żądania coraz skromniejsze


Ale nagle, w zeszłym roku, metropolia zainteresowała się Rosjanami mieszkającymi na Ukrainie. Możemy się spierać, czy aneksja Krymu była częścią wielkiej "wojny hybrydowej", czy też może Krym i Donbas, to kwestie oddzielne. Tak, czy inaczej, słuchaliśmy przecież w marcu i kwietniu zeszłego roku przemówień wygłaszanych przez Putina. Rok temu, Moskwa zajmowała radykalne stanowisko: "istnieje "russkij mir", jego granice są znacząco szersze od granic Federacji Rosyjskiej, Rosja gotowa była wziąć na siebie odpowiedzialność za jego los. Podkreślano, iż istnieje ogromna, rozciągnięta aż do Odessy (z nią razem) Noworosja, i że historyczna część Rosji znalazła się w składzie Ukrainy na skutek szaleństwa bolszewików. Zwracano uwagę na doświadczenie Krymu, w trudnej chwili udało mu się bezboleśnie stać częścią Rosji. Wprost nie mówiono już nic więcej. Jednak cala oficjalna retoryka rosyjska zawierała przejrzystą aluzję, iż pragnienie Rosji, by odzyskać Donbas,  jest równie uzasadnione co i wobec Krymu.

Jednak przez cały następny rok stanowisko Rosji ewoluowało, robiło się coraz skromniejsze. Od żądania wielkiej Noworosji przeszliśmy do żądania korytarza wiodącego do Naddniestrza, lub na Krym. Obecnie domagamy się już tylko budzącego politowanie "szczególnego statusu dla wydzielonych rejonów obwodów Donieckiego i Ługańskiego" Obecnie, po roku "russkij mir" nie jest już taki rosyjski i Noworosja nie jest Noworosją. Jednym z najciekawszych rezultatów roku jest radykalne zmniejszenie rosyjskich apetytów.







Można byłoby wytłumaczyć to sukcesami ukraińskich sil zbrojnych, talentem politycznym Pietra Poroszenki, lub twardą pozycją Zachodu. Jednak żaden z tych momentów, jeśli przyjrzeć się bliżej, nie pozwala wytłumaczyć, dlaczego w tej wojnie porażka Rosji jest nieunikniona (kiedy mówię o uczestnictwie Rosji, mam na myśli nie tylko udowodnione fakty udziału oddziałów armii rosyjskiej w walkach po stronie separatystów, lecz także udział w tej wojnie obywateli rosyjskich i to w każdej roli. Mam tu na myśli także wsparcie ze strony rosyjskich stacji telewizyjnych, ich działalność także była częścią tej wojny). Klęska Rosji jest przede wszystkim uwarunkowana dwuznaczną sytuacją samej Rosji.


Russkij mir i jego krach


Na naszych oczach, na przestrzeni roku, rozwaliła się koncepcja "russkiego miru". Równocześnie straciło znaczenie pojęcia "katastrofy geopolitycznej". Jak się okazało, Federacja Rosyjska nie jest w stanie być ojczyzną wszystkich Rosjan zamieszkałych poza jej granicami. Żaden z rosyjskich polityków nie zająknął się nawet, iż w konflikcie ukraińskim Rosja broni interesów Rosjan. Jak to wytłumaczyć? Podobna deklaracja zalegalizowałaby znajdujące się do tej pory w sferze tabu pytanie, o to jaka jest sytuacja Rosjan wewnątrz samej Rosji, w jej składzie bowiem, funkcjonują całkowicie legalne państwa narodowe, takie jak Czeczenia, Tatarstan, czy Jakucja. W żadnym z nich nie sformalizowano statusu rosyjskiej ludności, z resztą w obwodach "rosyjskich" nie jest inaczej. Jakim cudem mogłaby Rosja walczyć w obronie Rosjan na Ukrainie, jeśli aż w takim stopniu pozostaje niejasna sytuacja samych Rosjan zamieszkałych w Rosji.

Zapewne przez lata ludność na Wschodzie Ukrainy wegetowała. Jednak Rosja nie potrafiła przedstawić jej żadnej konstruktywnej alternatywy. Nikt chyba nie będzie się kłócił, wschód Ukrainy rzeczywiście wegetował. Do wybuchu wojny trudno życie w Doniecku i Ługańsku  opisać jako komfortowe i wesołe. Ale tamto życie, w porównaniu z rzeczywistością "republik ludowych"  wydaje się dziś nieosiągalnym ideałem. Przy wydatnej pomocy rosyjskiej stworzono tu pozbawioną wszelkich perspektyw Czeczenię. Rosja zniszczyła stare obwody, doniecki, ługański. Równocześnie zademonstrowała niezdolność do zbudowania na tych terenach ładu lepszego od starego. Rosję można tu porównać do rozpoczynające pracę w zawodzie zegarmistrza. Już się nauczył rozkładać mechanizm na części, wciąż jednak nie orientuje się co trzeba zrobić, by go złożyć z powrotem.


Wyszywanka lepsza od batalionu "Somali"


Zapewne zabrzmi to niepoprawnie z punktu widzenia poprawności politycznej, ale wydaje mi się, iż ludzie zamieszkali na należącej do nich i ich przodków ziemi, gdzie od pokoleń mówi się po rosyjsku, mają prawo, by nie uczyć się niepotrzebnego im ukraińskiego. Mają też prawo, by nie studiować w szkole wierszy niepotrzebnego im poety Szewczenki, nie przebierać się w niepotrzebne im wyszywanki oraz nie składać przysięgi niepotrzebnemu im żółto-błękitnemu sztandarowi. Tylko że podejmując próbę zagwarantowania im tego prawa, Rosja przyniosła ze sobą wojnę, śmierć i zniszczenia. Dzisiaj, na wiosnę 2015 roku, widać wyraźnie, iż Szewczenko i wyszywanki są lepsze od batalionu "Somali" i zrujnowanego lotniska imienia Prokofiewa. Rosja poniosła na Ukrainie klęskę wojskową i polityczną (widać to świetnie na przykładzie zgłoszonego w Mińsku żądania, by zaledwie "wydzielonym rejonom zagwarantować szczególny status). Ta klęska jest konsekwencją przegranej na polu wartości i sensów. Poniesiono ją już wiosną zeszłego roku. Państwo nie zaczyna się od sił zbrojnych, lub aparatu administracyjnego, lecz od idei i słów. "Przybyliśmy do Doniecko, po to, by…." - dalej jednak brzmi cisza, nie ma się nic do powiedzenia. I w rezultacie słyszymy brednie o juncie i banderowcach. Nawiasem mówiąc i te brednie dochodzą do nas teraz znacznie ciszej, lub nie dochodzą w ogóle.

Ten rok pokazał nam jak przedstawia się los Rosji. Z jednej strony skazana jest ja wieczne przeżywanie na nowo radzieckiego zwycięstwa z 1945 roku, z drugiej na radość z pokoju zaprowadzonego w Czeczenii przez Kadyrowa. Każda dodatkowa i nowa idea zniszczy Federację Rosyjską. Właśnie dlatego wojna za Noworosję szybko stała się wojną o nic. Nie wiadomo, po co ja wszczęto. Nie da się jej wygrać, zwłaszcza w sytuacji, gdy przeciwnik walczy w obronie ojczyzny. Nadszedł czas, by na nowo przepisać brudnopisy przyszłych przemówień prezydenta. To nie rozpad ZSRR okazał się największą katastrofą geopolityczną - Bóg z nim. Rok wojny toczonej na Ukrainie udowodnił, że to sama Rosja stała się sama dla siebie największą katastrofą geopolityczną. Taką, co pozostanie z nami na zawsze.


Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski



Oryginał ukazał się na portalu slon.ru: https://slon.ru/posts/50459




*Oleg Kaszyn (1980), znany moskiewski dziennikarz związany w przeszłości z dziennikiem „Kommersant”. W 2010 stał się ofiarą brutalnego pobicia, wiązanego powszechnie z jego działalnością publicystyczną. Publikuje obecnie na portalach slon.ru, colta.ru. Założył własny portal kashin.guru. W październiku 2012 roku wybrano go do Rady Koordynacyjnej Opozycji. Obecnie mieszka poza Rosją, w Genewie. 










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com








poniedziałek, 13 stycznia 2014

Aleksiej Kudrin: na co wystarczy 700 miliardów dolarów?

Aleksiej Kudrin od lat osiemdziesiątych należał do grona liberalnych rosyjskich ekonomistów. Po rozwiązaniu ZSRR w merii St. Petersburga odpowiadał za finanse. Tam spotkał Władimira Putina. W latach dwutysięcznych, z jego inicjatywy, przez blisko 10 lat zajmował stanowisko ministra finansów. Zdymisjonowany przez Dmitrija Miedwiediewa dołączył nieoczekiwanie do akcji protestacyjnej przeciw sfałszowanym wyborom w 2011 roku.

W pogarszającej się w Rosji sytuacji gospodarczej Kudrin, liberalny ekonomista traktowany jest przez media jako potencjalny kandydat na stanowisko premiera. Kreml nie widzi w nim przeciwnika politycznego, Putin podtrzymuje z nim kontakt.

Na zeszłorocznym spotkaniu w Jekaterinburgu, zorganizowanym przez niezwykle interesujące, miejscowe wydawnictwo internetowe www.znak.com, Kudrin w ciekawy sposób wypowiedział się o rosyjskiej polityce, gospodarce, historii.


Sytuacja gospodarcza. Inercja.

Jeśli zajmiemy się obecną sytuacją gospodarczą, to chciałbym powiedzieć, że w każdym kraju mamy do czynienia z polityczną inercją. Nie da się jej przełamać momentalnie, przy pomocy pałeczki czarnoksięskiej, bo tak sobie nagle wyobraziliśmy. Po to by to osiągnąć potrzebne jest współdziałanie wszystkich instytucji społecznych, takich jak system sądowniczy i prawny, uczciwe wybory, a także instytucje ekonomiczne. Potrzebne są niepopularne decyzje, których wpływ na rezultat wyborów może okazać się ogromny. Przyczyną inercji, tak jak widzę ją ja, jest lęk przed podejmowaniem niepopularnych decyzji oraz pragnienie, by okazać się lepszym, niż to możliwe.
Na listopadowym spotkaniu w Jekaterinburgu na Uralu
Aleksiej Kudrin mówił o polityce, gospodarce, historii
Jeszcze do nas nie dotarło, że sytuacja w dalszym ciągu będzie się pogarszać. Tempo rozwoju gospodarczego, tempo przyrostu dochodów budżetowych uległo w połowie 2013 roku silnemu spowolnieniu. Na razie wciąż dysponujemy małą warstewką zapasów budżetowego „tłuszczu”. Regiony redukują inwestycje, przez co udział wydatków socjalnych w budżecie rośnie. Jeszcze nie przekroczyliśmy granicy, choć wielu regionom wydaje się, że znalazły się pod ścianą. Budżet federalny,  na razie nie zdaje sobie sprawy, do jakiego stopnia rzeczywistość ulegnie skomplikowaniu w ciągu najbliższych 2-3 lat. Teraz właśnie prowadzone są prace nad budżetem na ten okres. Jest on projektowany w taki sposób, jak gdyby, nie istniały żadne poważniejsze zagrożenia. Mówiłem już o tym, przez najbliższe 3 lata będziemy mieli do dyspozycji o 3 tryliony rubli mniej, niż zakładają to autorzy budżetu. Na razie jednak przyjmuje się, że dochody na tym poziomie są do osiągnięcia. Ale, jeśli w połowie 2014 roku trudności gospodarcze zaczną być odczuwalne wyraźniej, być może wtedy trzeba będzie podjąć odważniejsze decyzje.

Elity


Elity, to nie tylko urzędnicy, to także wpływowi biznesmeni, działacze polityczni i społeczni. Mówimy tu o grupie osób zdolnych okazać wpływ na podejmowanie decyzji, zainteresowanych ich kształtem. Biznesowi, dla przykładu, zależy na przyjęciu określonych decyzji, ale do tej pory nie słyszałem, by wypowiadał się wyrazistym głosem. Biznes, przede wszystkim informuje, iż jest niezadowolony, że ma masę problemów, jednak do tej pory nie dotarły do nas sformułowane przez biznesmenów sugestie, dotyczące przyszłych działań rządu. A kto pierwszy powinien zdać sobie z tego sprawę? Zawsze mówiłem o tym, iż biznes winien donośniej mówić o swoich problemach i o tym, co jego zdaniem trzeba zrobić. Pod warunkiem, że nie będzie sugerował rozwiązań uproszczonych. W rodzaju, zmniejszcie podatki, więcej nie wytrzymamy. Potrzebujemy decyzji o charakterze instytucjonalnym.

Pytanie, czy głos jednej części elity jest słyszany przez jej drugą część... Jeśli przyjrzeć się jej rządowej części, to również w jej łonie istnieją poważne podziały. Niektórzy słyszą glosy krytyczne, inni nie….

Putin i gospodarka


Wyobraźmy sobie, że prezydentem, na drugą kadencję zostałby Miedwiediew (sala śmieje się). O co pytalibyście mnie teraz? Czy Miedwiediew zdaje sobie sprawę…? Proszę zrozumieć, problem nie polega na tym. Jeśli przyjrzymy się naszej historii, do tej pory nie zdarzyło się, by w Rosji aspirującej do budowy cywilizowanych mechanizmów sprawowania władzy, do demokracji, władza tak długo znajdowała się w tych samych rękach. By tak długo tak wiele zależało od jednego człowieka.

Emocjonujemy się pytaniem, czy sama władza zdolna jest do nowej oceny obecnej sytuacji, czy będzie gotowa do podjęcia nowych decyzji? Chcę przypomnieć, iż wszyscy czekaliśmy na Putina 2.0, dziennikarze, politolodzy. Niestety, do pewnego stopnia, nie doczekaliśmy się. W jakiejś mierze jego program jest nowy, choć nie wszystko nam się w nim podoba.
Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę ze stopnia złożoności naszego procesu politycznego. Uświadomiliśmy sobie, iż musimy szukać potencjału do rozwiązania problemów wewnątrz naszego niego. Dopiero teraz zobaczyliśmy jego różnorodność. Tu nie chodzi, jak mi się wydaje, o Putina. Ważniejszą kwestią jest system wyborów, stopień zdecydowania różnych politycznych grup, by zaproponować inną platformę polityczną, inne stanowisko. Nawalny? A może w tym wypadku mamy  do czynienia z nie do końca uformowanym politykiem? A może nie rozumiemy do końca jego stanowiska…? Kto jeszcze oprócz Nawalnego? Okazało się, że różne instytucje, organizacje są w tym samym stopniu nie przygotowane co i władza, która wybory organizuje i na nie wpływa.

Przytoczę zdanie, jakie wypowiedziałem z trybuny na Prospekcie Sacharowa (na demonstracji protestu, po wyborach 2011 r. – przyp. znak.com). „Nie proponuję, byśmy uznali wybory za nieważne i rozwiązali Dumę. Co by się wtedy zdarzyło? W ciągu dwóch miesięcy, na podstawie istniejących przepisów, odbyłyby się nowe wybory. Kto by na nie poszedł? Czy istnieje jakaś inna, autentyczna partia, zdolna do rzeczywistego udziału w takich wyborach?” Zaproponowałem wtedy inne rozwiązanie, najpierw należałoby przyjąć nową ustawę o wyborach umożliwiającą start wyborczy różnym strukturom politycznym. Mniej, więcej półtora roku-dwa lata przygotowań, a potem przedterminowe wybory. Taka sytuacja byłaby zdrowsza. Choć widzimy dziś, iż na razie nie powstały partie zdolne do stworzenia realnej konkurencji w stosunku do władzy.
Aleksiej Kudrin, do niedawna minister finansów, nieoczekiwanie
pojawił się na opozycyjnej demonstracji zorganizowanej na znak
protestu przeciw sfałszowanym wyborom do parlamentu w 2011
Jakimi wpływami dysponują ci, którzy już zarejestrowali się i wzięli udział w ostatnich wyborach regionalnych? Czy „Platforma Obywatelska” stanie się realną siłą polityczną, zdolną do konkurowania z obecna władzą, a konkretnie z Putinem? Niezbędne jest powstanie realnych ugrupowań politycznych, one kształtują się dopiero teraz. Dokładnie teraz powstaje zapotrzebowanie na zmiany, także w odniesieniu do systemu wyborów. Takie było źródło krytycznej reakcji po wyborach 2011 roku. Obecnie jej dynamika spadła, ale jak mi się wydaje, właśnie teraz odbywa się swojego rodzaju transformacja, poszukiwanie nowych rozwiązań. Za 2-3 lata zobaczymy to wszystko jeszcze wyraźniej. Przed nowymi wyborami sytuacja będzie znacznie bardziej interesująca, emocjonująca, pojawią się nowe ugrupowania. 

Silna ręka


Jeśli spojrzymy na naszą historię, to zobaczymy, iż przeżywaliśmy o wiele trudniejsze okresy. Trudno porównać obecną stagnację z najgorszymi momentami naszej historii. Jeden z filozofów zaobserwował, iż za każdym razem, gdy mówi się o tym, iż Rosja znajduje się na skraju przepaści, można mieć nadzieję, iż od przepaści wciąż dzieli ją jakaś odległość. Podobne momenty w naszej historii zdarzały się często, jakoś dawaliśmy sobie radę. Okres po roku 1917, lata stalinowskie były dla kraju znacznie bardziej dramatyczne, niż to co przeżywamy obecnie. Przecież staliśmy się otwartym krajem, ludzie podróżują…

Co najważniejsze, działa Internet. Można z łatwością korzystać z najróżniejszych kanałów informacyjnych, zdobycie informacji przestało być dziś problemem. To prawda, nasze centralne stacje telewizyjne często rozmijają się z prawdę, ale jeśli komuś zależy naprawdę, nie ma problemu z dotarciem do informacji. Jesteśmy świadkami rosnącej dojrzałości opinii publicznej. Na arenie politycznej będziemy obserwować rosnący nacisk na władze, by zaczęła podejmować decyzje. Zetkniemy się z rosnącą konkurencją. Jeśli nawet nie będzie ona miała charakteru otwartego, to tak czy inaczej poczujemy rosnący nacisk ze strony opozycji, także wewnątrz elity (dziś przyjęto mówić o podziale elit). Zostaną podjęte wysiłki, bo do władzy doszli nowi ludzie. Zgadzam się, istnieje także wariant modernizacji autorytarnej, nie można go wykluczyć do końca, nie ma żadnej gwarancji, iż nie zostanie zrealizowany. Ale moim zdaniem, nie ten scenariusz okaże się zwycięski.

Rezerwy walutowe. Na co wystarczy 700 miliardów dolarów?


Czy mogliśmy sobie pozwolić na wydawanie tych pieniędzy? W odniesieniu do tej kwestii mylą się politycy, działacze gospodarczy, niejednokrotnie ludzie ze stopniem naukowym. Na początku lat dwutysięcznych cena ropy wynosiła 20 dolarów za baryłkę. Roczny dochód ze sprzedaży ropy, gazy i produktów naftowych wynosił wówczas 60 miliardów dolarów. Później cena wzrosła dwukrotnie, trzykrotnie, w zeszłym roku eksport ropy, gazu i produktów naftowych wyniósł 350 miliardów dolarów, przy całkowitym rozmiarze eksportu wynoszącym trochę ponad 500 miliardów. To jasne, kto dostaje te pieniądze. To są dochody przedsiębiorstw gazowych i naftowych. Co firmy z nimi robią? Może inwestują je w Rosji? Ale dolar nie jest u nas oficjalną walutą…. Czy tymi pieniędzmi, zarobionymi bezpośrednio na eksporcie można wypłacić pensje? można je zainwestować? Zbudować jakieś obiekty? Nie. Te dolary są sprzedawane na rynku wewnętrznym za ruble. Kiedy przeprowadzana jest operacja sprzedaży dolarów (co roku ilość sprzedawanych za ruble dolarów rośnie) czy prowadzi to do wzrostu masy rublowej w gospodarce? Czy może firmy naftowe skupują ruble, które już obecne są w gospodarce? Masa rublowa na rynku w tym momencie nie rośnie, za to tanieje dolar, a rubel zaczyna się umacniać. Kto sprzedaje ruble? Ci, którzy mają zamiar wydać je poza terytorium Federacji Rosyjskiej. W efekcie te dolary nie są inwestowane w kraju, są wykorzystywane w operacjach zagranicznych. To tymi dolarami opłacane są dostawy importowe, albo regulowane długi zagraniczne. Dzięki nim tworzono są rezerwy dolarowe na rachunkach banków rosyjskich i zagranicznych.

Umocnienie rubla wyrządziło Rosji niedźwiedzią przysługę. Jeśli rubel umacnia się, to za swoje wynagrodzenie obywatel Federacji Rosyjskiej może kupić więcej dolarów, albo towarów importowanych, bo stają się one dla obywateli bardziej dostępne. Jak tylko rzucamy na rynek większą ilość dolarów, tanieje import i towary importowane zaczynają zalewać rynek. Jeśli ceny na rynku wewnętrznym rosną szybciej, niż ceny naszych partnerów handlowych, od których kupujemy towary importowane, oznacza to, iż import staje się jeszcze bardziej dostępny. To zjawisko znane jest dobrze jako „choroba holenderska”. W rzeczywistości prowadzi ona do dławienia produkcji wewnętrznej importem, źródłem jest tu umocnienie waluty krajowej.

Ten efekt „choroby holenderskiej” wskazuje dlaczego kraje naftowe, zorientowane na eksport, nie wydają wszystkich swoich dolarów na rynku wewnętrznym i nie wydają ich na modernizację.

Pojawia się wtedy nowe pytanie, czy dysponujemy odpowiednią ilością rubli, by sfinansować inwestycje budowlane, wypłatę wynagrodzeń, itd.? Czy chcemy wydrukować więcej rubli? W latach 2006-2007, kiedy Bank Centralny skupował dolary za emitowane dodatkowo ruble, masa rublowa na rynku wzrosła o 50%  w ciągu roku. Czy można taką sytuację tolerować w normalnej gospodarce? To było zjawisko niekorzystne. Dla porównania, w Chinach, gdy wzrost gospodarczy osiągał 10 % pozwalano sobie na zwiększanie masy pieniężnej o maksimum 18-20%. Chodziło o to, by nie utracić kontroli nad inflacją. Nasza polityka była odważniejsza, ale w rezultacie inflacja wyniosła 9%, a w 2007 wzrosła do 13% (w tym wypadku przyczyną jej wzrostu była nie tylko polityka pieniężna, ale także wzrost cen produktów rolnych). Tak więc kwestia wykorzystywania rezerw finansowych nie jest taka prosta.
Poznali się w petersburskiej merii. Zaprzyjaźnili. Po objęciu
prezydentury Władimir Putin powołał Aleksieja Kudrina
na stanowisko ministra finansów i wicepremiera. 
A teraz przyjrzyjmy się tej sytuacji z drugiej strony. Czy wiecie Państwo jaka jest całkowita suma rocznych wydatków inwestycyjnych w Federacji Rosyjskiej? Powiedziano tu, iż by przeprowadzić pełną modernizację kraju potrzeba nam 700 miliardów dolarów (pod tym względem zgadzam się z Gajdarem). Odpowiadam: 13 bilionów rubli, to jest 400 miliardów dolarów. To są pieniądze wydawane na wydobycie, na nieruchomości, banki, centra handlowe, na wszystko. Tak więc roczny przyrost majątku narodowego wynosi obecnie w Rosji 400 miliardów dolarów rocznie. Powstaje więc pytanie, dlaczego w takim wypadku nie prowadzimy globalnej modernizacji? W rzeczywistości proces modernizacji się odbywa, choć w tempie wolniejszym, niż byśmy tego pragnęli i może niekoniecznie w tych w najważniejszych dla nas dziedzinach. Z tego powodu, iż nie udało się nam wziąć pod kontrolę inflacji i upowszechnić na rynku długoterminowych kredytów o niskiej stopie procentowej (ona zaś zależy od inflacji), w warunkach wysokiej inflacji dostępne były kredyty krótkoterminowe o wysokiej stopie procentowej. W rezultacie, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać centra handlowe, rozwinął się przemysł developerski, budownictwo, to co związane z nieruchomościami. W tej dziedzinie rozmiar kredytowania zwiększał się corocznie o 30-50%, bywało, że i o 80%. Wiele z tych kredytów pozostało potem niespłaconych.Za to tam, gdzie przeprowadzana jest modernizacja przemysłu, potrzebny jest kredyt na 7 lat, na 5-7 %. Dla modernizacji w tej dziedzinie tamten model finansowy się nie nadawał, trzeba było prowadzić o wiele bardziej restrykcyjną politykę pieniężno-kredytową.

Mimo to, nawet teraz, z tych 400 miliardów dolarów inwestowanych w rosyjskiej gospodarce, 25% przeznaczane jest na przemysł przetwórczy. 100 miliardów dolarów rocznie inwestowane jest w fabryki, przedsiębiorstwa, wydawane jest na remonty, nowe linie technologiczne. Widzimy to także analizując import, połowa to maszyny, sprzęt, technologie, materiały budowlane, jednym słowem towary inwestycyjne.
I ostatnia myśl. Niedawno zrobiłem odpowiednie rachunki. Od 2001 do 2012 roku Rosja podwoiła swój PKB, bez względu na kryzys, udało nam się to osiągnąć nie w ciągu 10 lat, a w 12-13. W tym okresie swój produkt wewnętrzny podwoiło 27 rosyjskich regionów.

Olimpiada

Teraz powiem coś zaskakującego. Jak Państwo myślą – ile wynoszą wydatki budżetu federalnego na Olimpiadę? Niech będzie to 700-800 miliardów rubli (22-27 miliardów dolarów) przez cały okres budownictwa olimpijskiego. W ciągu roku wydajemy na drogi i ich utrzymanie trochę więcej, niż 400 miliardów rubli, gdzieś tak pod 500. To prawda, na budowę infrastruktury powinniśmy w ciągu roku wydawać około 1 biliona rubli (30-32 miliardy dolarów). Tu wskaźniki trzeba podwajać i potrajać. Niezbędne nam są w tej dziedzinie poważne inwestycje. Ale Soczi, pod tym względem nas by nie uratowało, oznacza bowiem rezygnację ze zwiększenia inwestycji na drogi na rok-dwa. Ja nie byłem przeciw Soczi, aktywnie wspierałem nasze starania o Olimpiadę, pamiętam dobrze jak wszyscy cieszyliśmy się ze zwycięstwa, wtedy jednak nie znaliśmy ceny, jaką przyjdzie na za to zapłacić, ceny korupcji. To jasne, że wolałbym, byśmy jej uniknęli.

Federalizm

Także jestem zdania, że dojrzała kwestia decentralizacji władzy. Potrzebne jest wzmocnienie roli regionów i samorządu terytorialnego. Potrzebne są bezpośrednie wybory gubernatorów, szefów władz miejskich, niezbędne są zmiany w regionalnej polityce budżetowej. Nie zmienimy sytuacji bez bardziej sprawiedliwego, wolnego od korupcji systemu sądowego.  Bez nowoczesnych instytucji, bardziej odpowiadających współczesnej gospodarce, nowy model nie będzie funkcjonował. Nie wystarczy zmienić stawki procentowe, albo przeprowadzić redystrybucję pełnomocnictw między urzędnikami, jedna, dwie zmiany nie sprawią, że model zacznie działać. Mamy do czynienia z zadaniem kompleksowym, powinny zacząć funkcjonować wszystkie odpowiednie mechanizmy.

Krok za krokiem będziemy doskonalić system federalny. To się nie stanie w minutę, tutaj także potrzebne jest dojrzewanie systemu. Ważne, żeby odpowiednie mechanizmy działały płynnie, żeby przygotować grunt, byśmy uruchomili instytucje kontrolne.

Anatoli Czubajs

Znam go dobrze jeszcze z czasów, gdy był docentem Instytutu Inżynieryjno-Ekonomicznego im. Palmiro Togliatti w Petersburgu. Poznaliśmy się po jego powrocie z rocznego stypendium na Węgrzech, kiedy usiłował przenieść na nasz grunt zasady tamtejszych reform rynkowych. Wtedy dołączyłem do grupy ekonomistów jednoczącej specjalistów z Moskwy i Petersburga. Byli wśród nich Gajdar, Czubajs, Siergiej Ignatiew, Michail Dmitriew, Piotr Awen. To była mocna grupa, która potem objęła w Rosji władzę.
Anatoli Czubajs, obecnie szef korporacji Rosnano odegrał
niezwykle ważną rolę we współczesnej historii Rosji
Borys Jelcyn zaproponował Gajdarowi wprowadzenie reformy gospodarczej, kiedy faktycznie doszło już do całkowitego rozpadu ZSRR, późną jesienią 1991 roku. Jak dokonać transformacji gospodarki planowanej  do rynkowej, jeśli ta planowana praktycznie umarła? Spadła cena ropy naftowej, ZSRR borykał się z wielkimi długami, gospodarka ledwie dyszała. Wtedy także rozsypał się Związek Radziecki, przestał działać jako połączony, jedyny organizm oparty na planowaniu. A tu jeszcze zakazano KPZR. Kadra zarządzająca, zapewne nie efektywna, ale jedyna, która nam pozostała przestała pracować. Tego mechanizmu nie było czym zamienić. W tych warunkach Gajdar i Czubajs stanęli przed koniecznością znalezienia szybkiego sposobu na aktywizację handlu. Chciałbym przypomnieć, czym była jesień 1991 roku i zima 1992. W Petersburgu nie mieliśmy zapasów żywności, potencjał gospodarczy miasta w połowie związany jest z przemysłem obronnym, budowa statków w 80-90% miała charakter wojskowy. Co robić z tą produkcją, gdzie znaleźć artykuły żywnościowe? Ta terapia szokowa, rezygnacja z planowania, nie była wyborem Gajdara i Czubajsa, to nie była ich propozycja. Taka była surowa rzeczywistość. Trzeba było szybko uruchomić mechanizmy handlowe. Gospodarka jednak w żaden sposób nie była przygotowana do nowych mechanizmów, do nowych cen. Okazało się, że towary produkowane przez cały kraj nie są nikomu potrzebne. Szukaliśmy żywności, towarów masowej konsumpcji, zamówienia dla przemysłu obronnego zostały zredukowane pięciokrotnie. Jednak zespół Gajdara i Czubajsa sprostał temu wyzwaniu. Nawet nie wyobrażam sobie, jak by potoczyła się historia, gdyby na ich miejscu okazali się ludzie nie rozumiejący rynku, bez świadomości koniecznych do podjęcia decyzji.
Mówią nam często – zniszczyliście przemysł. Kiedy rozpadał się ZSRR nie mieliśmy żywności, obowiązywał system kartkowy, za to w dalszym ciągu produkowano czołgi. Stały na placach fabrycznych, choć dla wszystkich było jasne, że nigdzie już nie pojadą i nie uratują kraju od rozpadu. Ten błąd popełnili stratedzy wojskowi, zupełnie nie rozumieli prawdziwych zagrożeń tamtych czasów, te zagrożenia nosiły inny charakter. Więc jak, trzeba było w dalszym ciągu klepać czołgi?

Na szczęście władzę powierzono wówczas odpowiednim ludziom, zdolnym do zrobienia czegoś w tamtych warunkach. Choć otaczały ich ruiny, potrafili w gospodarkę tchnąć życie. Transformacja rynkowa dokonała się u nas w najsurowszych warunkach, nikt się tego nie spodziewał. Okazali odwagę, a ich zasługi pozostają niedocenione. Do tego obarcza się ich odpowiedzialnością za wszystko.
Kiedy używamy terminu „biedne dziewięćdziesiąte”, trzeba pamiętać, iż o tym jak wyglądały, nie rozstrzygnęły wyłącznie podejmowane wówczas działania. Źródła tkwiły w przeszłości. 20 lat wcześniej możliwe było przemyślane przejście do gospodarki rynkowej, tak jak to się dzieje obecnie w Chinach. W połowie lat sześćdziesiątych przespaliśmy ten scenariusz. Wtedy właśnie podjęto i u nas próbę refleksji na temat nieefektywności naszej gospodarki, zastanawiano się nad systemem bodźców, absurdami gospodarki planowej, kierowanej przez trzydzieści, czterdzieści ministerstw związkowych, które między sobą nie mogły dojść do porozumienia. Ale ówczesna elita polityczna była na tyle niewykształcona, na tyle nie rozumiała potrzeby rynku, iż nie była w stanie podjąć niezbędnych kroków, nie zrozumiała wyzwania przed jakim stanęła. Czytałem pisane  wówczas książki, ministrowie handlu, dyrektorzy pisali cale wykłady, o tym jak można w ramach całego ZSRR podejmować zupełnie racjonalne kroki. W końcu dociągnęliśmy z nimi do końca, do całkowitej degradacji. Przez jakiś czas dawaliśmy sobie radę dzięki wysokim cenom ropy naftowej, pamiętam, jak do Petersburga dostarczano francuskie masło w ładnych opakowaniach, choć już wtedy korzystano także z kartek. Tak więc reformatorzy znaleźli się na pogorzelisku, system zarządzania się rozpadł i decyzje trzeba było podejmować w biegu. Gajdar kierował radą ministrów przez rok. A teraz gniewamy się, że nie przeprowadził przemian gospodarczych płynnie i racjonalnie.
96 rok. Poparcie dla prezydenta było minimalne. Wynosiło nie więcej, niż kilka procent. W sztabie kierowanym przez wicepremiera Olega Soskowca, przy wsparciu Barsukowa (szef FSB) i Korżakowa (szef prezydenckiej ochrony) zaczęła dojrzewać myśl, iż Jelcyn nie ma szans na zwycięstwo i że w związku z tym trzeba będzie rozwiązać parlament i odłożyć wybory. Powoli zaczęto realizować ten scenariusz, szykowano odpowiednie dokumenty, projekty dekretów, wybierano się z tym do Jelcyna. Wtedy właśnie do jego drzwi zastukał także Czubajs, choć praktycznie był wtedy człowiekiem z ulicy. Postarał się przekonać Jelcyna, iż tamtą drogą iść nie wolno i spróbował narysować inny scenariusz, jak przejść przez wybory. Między Czubajsem i Jelcynem dochodziło wówczas do bardzo ostrych sporów. Ale w rezultacie prezydent zmienił całkowicie plan przygotowań do wyborów 1996 roku, zdymisjonował Soskowca, na szefa sztabu wyborczego powołał premiera Czernomyrdina, Czubajsa mianowano szefem zespołu analityków. Wszystkie dokumenty przechodziły wówczas przez niego.

Rosja pokonała wówczas poważny zakręt w swojej historii. Wyobraźcie sobie możliwe konsekwencje pozakonstytucyjnych działań podjętych przez Barsukowa i Korżakowa.
Być może uniknęliśmy wtedy wojny domowej. To jest zasługa Czubajsa. W każdym kraju takich ludzi jest zaledwie kilku, jednostki, Czubajs jest postacią historyczną, dzięki niemu uniknęliśmy wielu dramatycznych wstrząsów.

Przypomnijcie sobie jak żyliśmy w ZSRR. Z deficytowymi towarami, różnymi zakazami, nie wyjeżdżaliśmy za granicę, doświadczyłem tego w pełnej mierze, nie chcę do tego wracać. Mówią dziś o tym, jaka była wówczas nauka, albo przemysł. Ale ja pamiętam za jaką cenę. Ale dziś nauka w taki sposób działać już nie może.
W 2003 roku świat uznał, iż w Rosji istnieje gospodarka rynkowa. Przyjęliśmy wówczas cały szereg ustaw, o podatkach, budżecie, kodeks pracy, obywatelski.  W ciągu 10 lat Rosja podpisała 360, lub 370 wielostronnych konwencji i umów międzynarodowych. Przyjęliśmy dla siebie system standardów w dziedzinie przepływu kapitałów, ochrony własności intelektualnej, zgodności przepisów podatkowych, zaakceptowaliśmy system zasad międzynarodowych, wstąpiliśmy to WTO. Podporządkowaliśmy się postanowieniom Trybunału Strasburskiego do spraw człowieka. Każdy z tych kroków prowadził ku liberalizacji, do odbudowy mechanizmów rynkowych. Byli tacy, którzy przez ten czas krzyczeli, i tacy, którzy robili krok za krokiem. Robiliśmy to w sposób zaplanowany, zorganizowany, co byśmy na ten temat nie mówili. Teraz, kiedy rozwój gospodarczy uległ pewnemu spowolnieniu, okazuje się, iż trzeba dalej działać na rzecz ochrony biznesu, usprawniać pracę sądownictwa, walczyć z korupcją. Obecny rząd też to robi, ale trzeba robić więcej. Z obecnej sytuacji są dwa wyjścia, albo pogłębienie liberalizacji, albo jej ograniczanie. Ale w tym drugim wypadku rozwoju gospodarczego na pewno nie będzie. Przecież nie da się odbudować Komisji Planowania, KPZR, KGB, mechanizmów przemocy obecnych w każdej dziedzinie. Dziś dokręcanie śruby nie da spodziewanego rezultatu. Może więc teraz trochę podrepczemy na miejscu, ale w końcu, tak czy inaczej pójdziemy liberalnym traktem.

-----------------------------------------------------------------------------------------


Także o aktualnym stanie gospodarki rosyjskiej:


Gospodarka Rosji: w 2014 roku prawie jak w czasach kryzysu



Na najbliższe lata zaplanowano w Rosji wielkie wydatki na modernizację wojska, na różnego rodzaju programy socjalne. Jednak eksperci alarmują, iż w 2014 roku rosyjska gospodarka zetknie się z poważnymi problemami, wręcz uniemożliwiającymi realizację tych planów. Nie brak głosów wieszczących nadejście poważnego kryzysu gospodarczego.