Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kaukaz północny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kaukaz północny. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 maja 2015

Państwo jest okrutne i bezduszne



Od lat jest stale w drodze. Na Kaukazie i na Syberii. W rosyjskiej rzeczywistości odnajduje dramatyczne tematy i tragicznych bohaterów. Są często okrutnie pokrzywdzeni przez los. Narkomani, wielodzietne, samotne matki żyjące w nędzy, zaplątani w politykę i opętani przez fanatyczną religię młodzi ludzie na Kaukazie. Marina Achmedowa, pisarka i dziennikarka moskiewskiego magazynu "Russkij Reportior" pozwala mówić swoim bohaterom, a czytelnikom obserwować ich zachowania i gesty. Nie ocenia wprost. Pokazuje mechanizm, jaki doprowadził ludzi do katastrofy.


 Polski czytelnik ma po raz pierwszy okazję do zapoznania się z twórczością Mariny Achmedowej. Właśnie ukazała się jej powieść "Musiałam umrzeć". Opowiada o młodej dziewczynie z Dagestanu podejmującej się samobójczej misji terrorystycznej.
 

Refleksje Mariny Achmedowej na temat Kaukazu i jej twórczości zanotował Zygmunt Dzięciołowski




Marina Achmedowa. Pisarka i reporterka obdarzona wyjątkowym słuchem i intuicją . 







O snach:

Pewnego razu we śnie zobaczyłam młodego mężczyznę z rudą brodą. Od razu wiedziałam, że to żołnierz. Gotowy był do boju, do walki. Na równinie czekała armia, dziadek czekał na górze. Zapytałam go, jest was zaledwie piętnastu, garstka w porównaniu z nimi, w odpowiedzi usłyszałam we śnie jednio słowo: honor.

Ruszyli do bitwy. Zginął w niej. Potem przyśniła mi się kobieta, siedziała w wiejskim domu na glinianej podłodze. Tkała dywan. Od razu zrozumiałam, że to moja prababcia i że jest żoną poległego wojownika. Powtórzyła po kilka razy: wszystko zabrali, wszystko zabrali. Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Potem we śnie do domu wszedł huzar, babcia dała mi nóż i kazała go zabić.  Jestem radykalną pacyfistką, wegetarianką, na co dzień jestem osobą zrównoważoną, ale wtedy we śnie dźgnęłam go całkiem spokojnie.

Ja mam zawsze dużo różnych snów. Chociaż teraz mniej. Ten, o  którym opowiadam, przyśnił mi się 5-7 lat temu. Nie wszystkie sny zapamiętuję, ale bywają takie, że po przebudzeniu przechodzą mnie dreszcze. Takich nie zapominam, każdy ważniejszy utrwala mi się w pamięci. Na całe życie. Nie muszę ich zapisywać.




Powieść Mariny Achmedowej "Musiałam umrzeć" znalazła się w wąskim finale Rosyjskiego Bookera"
konkursu na jedną z ważniejszych w Rosji nagród literackich 



Wtedy, kiedy ten sen mi się przyśnił, nie miałam pojęcia, że stanie się jednym z impulsów do napisania powieści. Kiedy się obudziłam, opowiedziałam go mamie. Ona mi wszystko wytłumaczyła. Mój pradziadek rzeczywiście poszedł na wojnę, po nim wrócił jego biały koń. Ludzie opowiadali, że płakał. Wszyscy wiedzieli, że pradziadek zginął, ale nie wiedzieli jak. Według tamtejszych obyczajów wdowie należało odebrać wszystko, także dzieci, ją samą zaś odesłać z powrotem do rodziców. By wyszła za mąż po raz drugi. Dlatego mojej prababci zabrali syna i córkę. Syna zabrał stryj, brat ojca. Tego chłopca potem otruli, stryj był bogaty i nie chciał, by jego majątek odziedziczyło nie jego dziecko.

Gdyby nie ten sen, nie wiadomo, czy zainteresowałabym się historią rodziny, starała dowiedzieć się jak żyli moi przodkowie. Ten sen mi pomógł, stal się jednym z fragmentów narracji. Bohaterce książki podarowałam historię swojej rodziny. Z dywanem, prababcią, otrutym chłopcem.


Operacja specjalna:

Jeszcze jeden zbieg okoliczności. Od ponad dziesięciu lat jestem dziennikarką. Regularnie jeżdżę w delegacje. Na Kaukaz, do Dagestanu, do Czeczenii. Jeden temat pociąga za sobą następny. Pewnego razu przyleciałam do Machaczkały, stolicy Dagestanu. Natychmiast po wylądowaniu pasażerowie zaczęli włączać komórki, tak dowiedzieliśmy się, że w mieście prowadzona jest operacja specjalna. Nikogo to nie zaskoczyło. Do takich sytuacji zdążyliśmy się przyzwyczaić, zdarzają się regularnie. To trwa tam do dziś, choć teraz słyszymy o nich rzadziej. Od czasów Olimpiady w Soczi wiadomości na ten temat w mediach są blokowane przez władze. Kiedy wybuchł kryzys na Ukrainie, całe zainteresowanie skupiło się na nim, ludzie jakby zapomnieli o Kaukazie. Ale tam wojna trwa dalej, nikt jej nie zatrzymał.

Prosto z lotniska spróbowałam dotrzeć na miejsce operacji. Oczywiście, nie udało się, teren był zablokowany przez policję. Pojechałam do hotelu rozczarowana. Potem miałam trochę szczęścia, pomógł mi człowiek, który nie zdołał zorganizować innego projektu. Przyszedł do hotelu, żeby się usprawiedliwić. Mieliśmy wspólnie pojechać do położonej w górach wioski, jej mieszkańcy świetnie wspinają się po linach. Poskarżyłam się na prześladującego mnie pecha. Z wioski nici, godzinę wcześniej przegoniła mnie policja… Coś da się zrobić - pocieszył mnie. Kolegą znajomego był szef zakładu transportowego zajmującego się przewozem zwłok. Wróciłam na miejsce operacji. Przeprowadzili mnie przez kordon policyjny. Znalazłam się na podwórku, w samym centrum akcji. Mogłam wszystko obejrzeć na własne oczy. W jednym z mieszkań zabarykadowali się uzbrojeni bojownicy. W pewnym momencie przyprowadzono matkę jednego z nich. Pozwolono jej na rozmowę z synem, obiecała, iż spróbuje go namówić, by się poddał. Ale sytuacja tych chłopaków była już bez wyjścia.



Pamiętają i przechowują tradycję. Dbają o dzieci. Ogarnia je lęk, że w dzisiejszych czasach młodzi ludzie są nie do upilnowania, że nieostrożność może doprowadzić je do katastrofy (foto Marco Fieber, flickr.com). 


Kapitulacja w podobnych przypadkach jest wykluczona. Z jednej strony bojownicy boją się tortur stosowanych przez policję. Tam torturują nieludzko. Ważny jest też strach przed towarzyszami z lasu. Oni mogą się zemścić na rodzinie, za to że się poddali. W rezultacie dobrowolne wyjście z zasadzki zdarza się wyjątkowo rzadko.  A poza tym, przecież oni wierzą w to, że pójdą do raju.

Na tamtym podwórku słyszałam, jak matka mówiła, synku wyjdź, błagam cię. Wyjrzeli przez okno jeden raz, wtedy spostrzegłam, że to są młodzi ludzie. Najwyżej 18 lat. Gdy giną chłopcy po 17 i 18, lat wszystko się we mnie burzy. To są dzieciaki, w ich wieku jest się maksymalistą. Gdyby żyli dłużej, kiedyś zapewne zrewidowaliby swoje stanowisko. Dlatego najważniejsze jest ratowanie życia, ci chłopcy powinni dostać jeszcze jedną szansę.

Nie wszyscy młodzi ludzie tak się zachowają.  Pranie mózgu nie jest skuteczne w każdym wypadku. Nie jest łatwo zdecydować się na ofiarę z życia. Bojownikom za wiarę łatwiej rekrutować młodych ludzi  ze specyficzną, depresyjną psychiką. Pewni ludzie częściej myślą o śmierci, niż inni. Szansa, iż uda się na nich wywrzeć wpływ jest większa.

O sobie:

Urodziłam się na Syberii, w Tomsku. Mieszkaliśmy w drewnianym, rosyjskim domu, na drugim piętrze. W Tomsku do dziś istnieją ulice takich drewnianych domów. Całe drugie piętro, gdzie mieszkała nasza rodzina, zajęte było przez kobiety w sędziwym wieku. Jedna z nich baba Jura straciła męża podczas wielkiej wojny ojczyźnianej. Byli małżeństwem zaledwie przez rok, po jego śmierci już nie wyszła za mąż. Baba Kapa stale siedziała na łóżku, była mała, sucha, wyszywała ogromny portret Stalina. Stale coś uzupełniała, oczy, wąsy. Moi rodzice pochodzą z Kaukazu, ale tamten świat z moimi przodkami,  w dzieciństwie w ogóle mnie nie interesował. Czułam się wyłącznie Rosjanką.

W dzieciństwie nie marzyłam o zawodzie dziennikarza, nie myślałam, że zostanę pisarką. Chciałam być raczej piękną kobietą, marzyły mi się stroje, jachty, przystojni mężczyźni. Trochę wyszło nie tak.

Trafiłam do Moskwy na studia. Jednocześnie znalazłam pracą sekretarki w niewielkim wydawnictwie. Wydawaliśmy między innymi gazetę dla lekarzy i pacjentów. Któregoś razu jej redaktor naczelna poskarżyła się, że dziennikarze się rozjechali i nie ma kogo wysłać ma jakąś imprezę medyczną. Padło na mnie. Krótkie sprawozdanie z niej pisałam w mękach, zdanie, po zdaniu. Ale szefowej się spodobało, uznała, że mam talent. 8 lat temu powstał magazyn "Russkij Reportior", w nim pracuję do tej pory.

Czuję, że mam dar słowa. Może jestem nie skromna. Chyba jednak potrafię poskładać zdania tak, by dotrzeć do czytelników, by wywołać ich emocje. Moja proza oparta jest na faktach. Zbierając materiał do książki, pracuję jak reporterka. Potem wybraną przez siebie historię zaludniam innymi prawdziwymi ludźmi, dopracowuję ją, uzupełniam. Często najpierw piszę reportaż dla magazynu, potem na jego podstawie powstaje powieść. Kiedy pisze się tekst dla gazety, zwykle zostaje masa niewykorzystanego materiału. Ale potrafię też napisać powieść całkiem z głowy. 


Jest wegetarianką. Marina kocha zwierzęta, nie rozumie, jak można zadawać im ból. 


W reportażu pozwalam więcej mówić bohaterom, fakty muszą się zgadzać, jeśli piszę, że bohater się zaniepokoił, nie mogło być inaczej. Nie mogę pozwolić na to, by któryś z nich zarzucił mi, że skłamałam. Dzisiaj zrobić to bardzo łatwo, wystarczy na stronie internetowej zostawić komentarz. Kiedy piszę powieść mam więcej swobody. Czy bohaterowie będą się niepokoić, płakać, czy śmiać zależy już tylko ode mnie.

Napisałam o Kaukazie trzy książki, wiele reportaży. Zaczęłam się trochę wstydzić swoich wywiadów, jakby gdyby były o jednym i tym samym. Ale moje utwory o Kaukazie są nie tylko o nim samym. Najważniejsi są ludzie i ich losy. Kaukaz dla mnie jest mini Rosją, tam odnaleźć można wszystkie minusy i wady rosyjskiego życia. Na małej przestrzeni widać je niczym w grotesce, w skoncentrowanej, hipertroficznej formie.


Chadidża:

Nikt nie zaglądał do serca kobiety podejmującej samobójczą misję terrorystyczną. Spróbowałam. Moja bohaterka podjęła się swojej misji po śmierci męża. Jednak chęć zemsty nie była głównym motywem jej działania. Ważniejsza była cala logika jej życia, okoliczności, które ją ulepiły. W najważniejszym momencie przestała już być człowiekiem, zamieniła się w odpowiednio zaprogramowaną maszynę. Często pytano mnie, dlaczego tak nie lubię swojej bohaterki. Nie polubiłam jej, to prawda, z góry wiedziałam, że dokona samobójczego zamachu terrorystycznego. Jak mogłabym polubić kogoś takiego? Napisałam tę książkę w pierwszej osobie, jednak ani przez moment nie widziałam się na miejscu tej dziewczyny.  

Podczas podróży do Dagestanu, na Kaukaz, spotykałam różnych ludzi, wśród nich dziewczyny należące do tej szczególnej grupy ryzyka. W końcu historia sama ułożyła mi się w głowie. Dokąd jej nie zapisałam, nie mogłam się od niej uwolnić. Moja bohaterka jest prostą dziewczyną z dagestańskiej wioski. W żaden sposób nie mogła przewidzieć, w jaki sposób jej życie dobiegnie kresu. Jeszcze przed wydaniem książki prosiłam znajomych krytyków w Dagestanie, by przeczytali rękopis. Ich reakcja dodała mi pewności siebie, ich zdaniem dobrze odtworzyłam mechanizm przekształcający zwykłego młodego człowieka w bojownika i terrorystę.

Dla czytelników moja książka była sporą porcją wiedzy o Kaukazie. Wcześniej, Kaukaz, Czeczenia, Dagestan były dla wielu z nich obcym, dzikim światem. Ludzie przyjeżdżali stamtąd do Moskwy, by na Placu Czerwonym zatańczyć lezginkę. Albo wysadzić się w metrze. W mediach często pojawiają się informacje o przeprowadzonych przez służby specjalne operacjach.  Zlikwidowano tylu i tylu terrorystów. Taki news brzmi sucho, nikt nie domyśla się nawet, że chodzi o ludzi, że taka informacja oznacza morze tragedii, krwi i bólu.






Dla mieszkańców Moskwy, czy Petersburga, Dagestan i Czeczenia to z jednej strony egzotyka, z drugiej część samej Rosji, żyjemy razem w jednym kraju. Taki paradoks. W oczach przeciętnego obywatela ludzie Kaukazu cieszą się niedobrą reputacją, ale dzieje się tak przede wszystkim pod wpływem telewizji. W każdym serialu przestępcą obowiązkowo będzie Czeczeniec. W Rosji nie brakuje emocji o czysto nacjonalistycznym charakterze.

W najmniejszym stopniu nie usprawiedliwiam terroryzmu, ja go się panicznie boję. Ale jak mi się wydaje, żeby z czymś zwyciężyć, nawet jeśli to coś jest czarne, złe i wrogie, musisz to poznać. Inaczej nie da się odnieść zwycięstwa. Ludzie skarżyli się, że po lekturze nie mogli usnąć. Przyznawali, że zetknęli się z rzeczywistością do tej pory im nie znaną.

Korupcja:

Tam panuje niewiarygodne rozwarstwienie społeczne. Tyle się mówi o korupcji urzędników w Rosji. Ale tego się nie da porównać z tym, co wyprawiają urzędnicy na Kaukazie. Do nich należy władza, oni są miejscowymi carami, kacykami. Ludzie na Kaukazie zawsze lubili zachowywać się na pokaz, demonstracyjnie. Ważne są atrybuty bogactwa.  Super drogi samochód, telefon, ubrania markowe są ważniejsze od wszystkiego… Trudno się dziwić, bo system oświaty na Kaukazie jest w opłakanym stanie. W oczach młodzieży z biedniejszych rodzin, zachowanie bogatszych kolegów jest skrajnie niesprawiedliwe. Rozjeżdżają drogimi samochodami, mają wszystko czego zapragną, bez żadnego wysiłku. Na wyższą uczelnię, na wybrany wydział można się dostać tylko za pieniądze. Widziałam wszystko na własne oczy, na przykład jak sprzedawane i kupowane są egzaminy. Moja znajoma w Machaczkale jest właścicielką kawiarni położonej w pobliżu Akademii Medycznej. Kiedy tam przyjeżdżam, siadam przy stoliku i obserwuję jak bawi się młodzież w czasie, kiedy powinna znajdować się na wykładach, seminariach. Ale oni nie chodzą na zajęcia, siedzą w kawiarni, palą kaljan, coś tam jedzą. Kiedy zaczyna się sesja, starosta każdej grupy przychodzi z kartką papieru, na niej są zapisane nazwiska, zbierają pieniądze za egzamin, celująco kosztuje tyle, bardzo dobrze trochę mniej, starosta zbiera indeksy i z nimi wędruje do wykładowcy.




Korupcja w Dagestanie osiągnęła katastrofalne rozmiary. Za pieniądze można kupić każdy wyrok sądowy,
także wydawany przez Sąd Najwyższy w Machaczkale (foto: Władimir Warofołomiejew, flickr.com). 


Ci z pieniędzmi są świadomi, iż u miejscowych lekarzy leczyć się nie wolno. Na leczenie jeżdżą do Moskwy, za granicę, kogo gdzie stać. Młody człowiek z biednej rodziny, bez żadnego zaplecza, nie dostanie się na uczelnię, nie znajdzie upragnionej pracy. Zwykle wtedy pojawia się jakiś kaznodzieja, opowiada, iż przed Najwyższym wszyscy są równi, biedni i bogaci.  I jak się okazuje dusza młodego człowieka jest żyzną glebą dla zasianego przez kaznodzieję ziarna.

W Dagestanie panuje ogromne bezrobocie. Nie ma odpowiedniego systemu oświatowego. Drogi awansu są zablokowane. Teraz republika ma nowego prezydenta Ramazana Abdułatipowa. Kiedy objął stanowisko, przyznał, iż jednym z najważniejszych problemów jest klanowość, obiecał, że władza będzie z nią walczyć. Zapowiedział, że ludzie będą oceniani na podstawie umiejętności, przestanie się liczyć przynależność do rodziny, klanu. W rzeczywistości nic w tej sprawie nie udało się zrobić. Spotkałam lekarza, na wezwanie nowego prezydenta wrócił niedawno do Dagestanu. Od razu dowiedział się, ile kosztuje w szpitalu stanowisko głównego lekarza.


Okrutne państwo:

Państwo jest okrutne i bezduszne. Gdyby zachowywało się inaczej, procent młodzieży idącej do lasu byłby znacząco mniejszy. Wystarczy  najmniejsze wykroczenie, podejrzany z punktu widzenia władz gest. Pójdą do meczetu, zapuszczą brodę. Najmniejsze podejrzenia, iż młody człowiek jest wahabitą, sprawi, iż zabiorą go i wlepią mu tak, że mu się odechce żyć. Taka ofiara czuje się poniżona. Dla człowieka z Kaukazu, mężczyzny, poniżenie, jest nie do zniesienia. Musi je pomścić. Dla zemsty można poświęcić życie.

Wystarczy, że człowiek znajdzie się na liście policji. Gdy coś się wydarzy, wybuch, zamach, akt terroru, organy śledcze sprawdzają, kto z listy mieszkał w pobliżu. Idą wtedy po niego do domu. Zabierają. Biją bez litości. Ofiara pozbawiona jest praw. Mogą chłopaka poniżyć, zgwałcić. Wyjdzie na wolność z pragnieniem zemsty. Skorzysta z pierwszej okazji, by pójść do lasu.

Państwo nie ma miłosierdzia i nie wybacza. Dziesięć lat temu dotarłam w góry do obozu dagestańskich partyzantów, sami mnie zaprosili, zrobiłam wtedy wywiad z ich emirem. Po latach spotkaliśmy się jeszcze raz. Tym razem na drodze biegnącej przez położoną w górach wieś, nie w lesie.  Ich dowódca powiedział, że on sam i jego grupa chcieli skorzystać amnestii. Podjęli rozmowy z FSB, byli gotowi do złożenia broni, mieli dość lasu, wyprowadził z niego kilkadziesiąt osób. Dostali gwarancje bezpieczeństwa, ale już po kilku dniach dwóch ludzi zostało zatrzymanych, torturowano ich, pozostali strasznie się przestraszyli, uciekli z powrotem do lasu. Z amnestii nic nie wyszło. A przecież gdyby się udało, to mógłby być precedens, przykład dla innych. Życie w lesie jest trudne. Ale co zobaczyli? przekonali się, tylko, że ludziom z resortów siłowych nie można wierzyć.  Ten przykład pokazuje wyraźnie, radykalny islam, nie byłby tak atrakcyjny, gdyby nie bezduszność i okrucieństwo ze strony państwa. To ono ponosi odpowiedzialność za taki a nie inny klimat społeczny, za nastroje wśród młodych ludzi.

Islam:

W czasach radzieckich islam narodów Dagestanu, także chyba Czeczenii (chociaż ja Czeczenię znam gorzej) był nominalny. Można się było uważać za muzułmanina, ale zachowywać sprzecznie z nakazami religii. Alkohol był na porządku dziennym, nikt nie przychodził do sklepu, żeby rozstrzelać sprzedawcę wódki. Ludzi dyscyplinowały prawa i ustawy świeckiego, ateistycznego państwa wymieszane ze starymi tradycjami i wartościami. Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, przyszedł inny islam. Nietypowy dla Dagestanu. Starą ideologię zastąpił autentyczny islam arabski. Zgodnie z ideologią czasów radzieckich ludzie byli równi. Ta idea równości musi widocznie być ludziom potrzebna, bo dla islamu też jest ważna. Choć tym razem są równi w obliczu Najwyższego. Islam w Tatarstanie na przykład jest inny, łagodniejszy. W jednym z meczetów widziałam cyfrowy Koran. W szkołach dzieci posługują się tabletami. W Tatarstanie działa system oświatowy, to republika o wiele bogatsza od Dagestanu.


Co będzie dalej?


Tam w Dagestanie wszystko będzie się toczyć tak samo. No bo skąd miałoby się wziąć nowe życie, nowe wzory, zachowania, wartości. Nikt nic w tej sprawie nie robi. Na odwrót, jak gdyby wszyscy chcieli, by zapanował w nim jeszcze większy chaos. Władze Rosji zamknęły oczy na to, co dzieje się na Kaukazie. Nie chcą nic widzieć. Najważniejsze, żeby panował spokój. To że jest on pozorny, nikomu nie spędza snu z powiek. Nie jest też ważne, jakich używa się metod. Najważniejsze, by nie powtarzały się akty terrorystyczne, by nie docierali do nas terroryści samobójcy… A to co wy tam robicie z ludźmi, to nas nie interesuje. Możecie wydawać nasze dotacje, jak wam się żywnie podoba. Wystarczyłoby, gdyby władze trochę bardziej zainteresowały się kaukaską rzeczywistością, od razu pojawiłaby się szansa na poprawę sytuacji. Trzeba młodych ludzi zachęcić do kształcenia, stworzyć im pod tym względem jakieś możliwości. Ta drogą można będzie podnieść poziom życia. Jeśli mężczyźni będą zarabiać dość na utrzymanie rodziny, to po co mieliby iść do lasu?







*Marina Achmedowa, rosyjska pisarka i dziennikarka. Jej reportaże ukazują się regularnie na łamach magazynu "Russkij Reportior". Najwięcej uwagi poświęca zagadnieniom Północnego Kaukazu, konfliktowi na Ukrainie, problematyce socjalnej. Ma na koncie liczne podróże dziennikarskie do najbardziej niebezpiecznych zakątków Dagestanu, Czeczenii, Ukrainy. Jest autorką kilku powieści przyjętych entuzjastycznie przez krytykę rosyjską. Jej proza wolna jest od rozbudowanej metaforyki, Achmedowa oszczędnym stylem potrafi pokazać opisywane przez siebie sytuacje z fotograficzną dokładnością. Jej książki ukazują się coraz częściej w tłumaczeniu na inne języki.














"Musiałam umrzeć"

Autor: Marina Achmedowa
Tłumaczenie: Aleksandra Stronka
Społeczny Instytut Wydawniczy "ZNAK"
2015

Książkę można zamówić w sklepie internetowym "Znak"























Fragmenty powieści Mariny Achmedowej "Musiałam umrzeć" na "Media-w-Rosji"



Dagestan na niespokojnym, północnym Kaukazie. Rodzinna wioska. Wyjazd do miasta. Wstępny egzamin na studia kupiony za pieniądze. Świat jest niesprawiedliwy. Meczet. Nowi znajomi. Wieczorny namaz. Koraliki sznura modlitewnego przywiezionego z Mekki. Allach. Narzędzie zemsty. Człowiek jest stworzony z wody i z gliny. Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki Chadidży. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety, samobójczynie i terrorystki.



Autobusem jadą przeważnie handlarki. Są w drodze po nową partię towaru. Między nimi łatwiej się ukryć. W chwili wyjazdu z Machaczkały świeciło słońce. Po drodze niebo nabiera szarej, a drzewa czarnej barwy. Po stracie ukochanego, Chadidża jedzie do Moskwy. Najwyższy chce, by stała się narzędziem zemsty.








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com










sobota, 16 maja 2015

Jadę tam, by stać się narzędziem zemsty




Autobusem jadą przeważnie handlarki. Są w drodze po nową partię towaru. Między nimi łatwiej się ukryć. W chwili wyjazdu z Machaczkały świeciło słońce. Po drodze niebo nabiera szarej, a drzewa czarnej barwy. Po stracie ukochanego, Chadidża jedzie do Moskwy. Najwyższy chce, by stała się narzędziem zemsty.



Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety samobójczynie i terrorystki.



Fragment powieści "Musiałam umrzeć"



Autorka: Marina Achmedowa












Nie wiem, ile potrwa ta droga. Ale nie może być tak niezmierzona jak wieczność. Ciągle śpię, a gdy się budzę, to widok przez okno autobusu przeraża mnie jeszcze bardziej. Mijamy nieznane miasta. Drzewa stają się coraz wyższe. Śniła mi się zielona nitka z dywanu, rozciągnięta pomiędzy Nagą Górą w naszej wsi a autobusem. Im dalej autobus odjeżdżał, tym bardziej nitka się naprężała. Jeszcze trochę – i się zerwie. Po co ci wszyscy ludzie tam jadą? Za oknem jest brzydko i zimno. Nigdy nie widziałam takiego brzydkiego szarego nieba. Ziemia, przez którą przejeżdżamy, wydaje mi się
obca – nie poznaję jej. Śniło mi się, że leżę w naszym sadzie pod zieloną jabłonią. Ciepła ziemia grzeje mnie w plecy. Widzę babcię, jak idzie, opierając się na lasce.

Allachu, co się ze mną dzieje? Dlaczego ciągle chce mi się spać?

Babcia idzie w moją stronę. Uśmiecha się. Jest taka ładna. Słyszę długi sygnał w komórce. Dzwonię do cioci Zuchry.

– Nie chcę cię widzieć! – krzyczy ciocia. – Okryłaś nas hańbą! Wyrzekliśmy się ciebie i nie chcemy więcej znać! Twoja babcia umarła! Wołała cię przed śmiercią! Później poprosiła o mleko, wypiła je i umarła! To ty ją zabiłaś!

Dziadek tak mocno kaszlał, więc myślałam, że umrze pierwszy. I dlatego sądziłam, że muszę kochać go bardziej, na babcię przyjdzie jeszcze czas, gdy dziadka zabraknie. Ale babcia wypiła mleko i umarła, a ja nie zdążyłam jej pokochać.

Za to kocham ją teraz. Śniło mi się, że babcia leży na podłodze, w korytarzu. Tam, gdzie leżała przed śmiercią moja matka. Z góry przez szparę w dachu pada na nią słoneczne światło. Babcia prosi o gorące mleko. Na jej piersiach siedzi anioł śmierci Azrael. Przyszedł po nią, tak jak przyjdzie po nas wszystkich.

Mleko jest tak gorące, że z filiżanki unosi się para. Babcia chciwie je łyka. Unosi oczy ku szparze – tam skąd bije słońce. Otwiera usta, a z nich wydobywa się mleczna para. Azrael ją chwyta i odlatuje. Z podwórza dobiega skrzypienie kamienia szlifierskiego. Co za nieprzyjemny dźwięk.

Obudziłam się. To autobus tak skrzypiał.




Po eksplozji w moskiewskim metrze, po wybuchu autobusu w Wołgogradzie Rosję ogarnął paniczny strach przed przybywającymi z Kaukazu terrorystkami samobójczyniami. Za kobietami podejrzanymi o kontakty z ekstremistami muzułmańskimi rozesłano listy gończe.




Myślę, że teraz starczy mi sił. Starczy mi sił, dlatego że może nie starczyć czasu. Otworzyłam torebkę i wyjęłam z niej kartkę. Rozłożyłam ją i pocałowałam słowa napisane ręką Machacza. Obok mnie siedzi mężczyzna – tamten, który pytał, czy jestem gotowa stać się narzędziem zemsty. Teraz wygląda inaczej. Jest ogolony, ma na sobie garnitur i niebieską koszulę. Pachnie wodą kolońską. Mdli mnie od mocnych zapachów.

„Nie myśl, że mnie już nie ma. Jestem i zawsze będę. Nie mogę ci niczego wyjaśnić – zostało mało czasu. Jedyne, czego żałuję, to tego, że cię ze sobą związałem. Powinienem był dać ci spokój. Ale nie potrafiłem. Jeśli mnie kochasz, idź do mojej matki. Powinna cię przyjąć jako wdowę po mnie. I pogódź się ze swoją rodziną. Słyszysz? Pogódź się z nimi za wszelką cenę. Zostawiam ci pieniądze, wziąłem je również od ojca, ale wystarczy ci ich na długo. Przekaż część Arifowi Efendi, żeby mógł wykupić moje ciało. Nie zostawaj sama, idź do krewnych. A ja zawsze będę przy tobie. Machacz”.

Serce tłucze mi się pod ubraniem. Chcę odejść. Natychmiast, zaraz. Nie wytrzymam jeszcze paru dni. Parę dni to wieczność. Każda sekunda jest jak nóż, który przeszywa mi serce. Chcę natychmiast zostać narzędziem zemsty.

Przepraszam cię, Machacz, że nie zdołałam spełnić twojej prośby. Babcia umarła. Ciocia Zuchra wyrzekła się mnie. A twoja matka… Upadłam przed nią na kolana – to było przed tamtym domem z kolumnami. A ona nie wpuściła mnie za próg. Nigdy ci nie wybaczy, Machacz. Wyrzekła się twojego ciała. Sam jesteś sobie winien, Machacz. Ja przecież nie jestem winna! Dokąd miałam iść? Wszyscy się ode mnie odwrócili. Babcia umarła. Dziadek do końca swoich dni musiałby żyć z piętnem hańby. Wioskowe plotkarki otwarcie wytykałyby mnie palcami. Ciocia Zuchra może by mnie przyjęła – okrytą wstydem, z dzieckiem. Ale ona i wujek Wagab nie mogli przyjąć wdowy po tobie, ponieważ wujek pracuje w milicji. Zabiłeś własnego ojca, Machacz. Nie wiem, w imię czego to zrobiłeś. Nie osądzam cię, Machacz, ty wiesz lepiej. Ale miałeś wybór – zabić albo nie. A może nie miałeś wyboru, nie wiem. Nigdy już się nie dowiem – nie starczyło ci czasu, żeby mi wszystko wyjaśnić. Ale czy ja miałam wybór, Machacz? Nie zostawiłeś mi wyboru, o niczym nie decydowałam sama. Wróciłam do domu Arifa Efendi. Tam mnie przyjęli jak kogoś bliskiego. Nie zapytałeś mnie przecież, czy chcę z nimi żyć. Nie miałam już dokąd pójść.

Czy sama dałabym radę zabrać twoje ciało z kostnicy? Przypomnij sobie, Machacz, jak razem z Arifem Efendi staliśmy pod stalową bramą kostnicy. Jak było ciemno. Jak szczekały psy. Czekałam na ciebie, jakbyś żył. Nie wierzyłam. To jakaś pomyłka, powtarzałam w myślach. On żyje, żyje, uspokajałam się. Przypomnij sobie, jak przyjechała ciężarówka, która przywiozła twoje ciało. Staliśmy pod bramą. Było ciemno. Paliły się tylko światła samochodu. Arif Efendi dał pieniądze strażnikom. Dał im tamte pieniądze, które mi zostawiłeś. Wpuszczono nas za bramę. Szłam za ciężarówką i nie mogłam oddychać. Nie wierzyłam, Machacz, do ostatniej chwili nie wierzyłam. Idąc za ciężarówką, wybierałam twój numer w komórce. Byłeś niedostępny. Ale wybierałam twój numer na nowo, bo nie wierzyłam, nie mogłam uwierzyć. Później ciężarówka zatrzymała się przy marmurowych stopniach prowadzących do kostnicy, a one tak dziwnie błyszczały w ciemności. Gdy podniesiono brezent, zobaczyłam twoje nogi. Twoje gołe nogi. Zawsze bym je poznała. Poznałabym je wśród stu milionów innych. Czyż nie krzyknęłam wtedy? Widziałam, jak cię wyciągnęli, zawiniętego w nasz koc! Tym kocem się przykrywaliśmy. Wyciągnęli cię, zawiniętego w nasz koc, i położyli na białych marmurowych stopniach. Pamiętasz, jak krzyknęłam, gdy zobaczyłam twoją siną twarz i otwarte oczy. Co oni z tobą zrobili, Machacz? Dlaczego tak patrzysz? Co oni ci zrobili? Pamiętasz, jak się bałeś? Patrzyłeś na mnie nieruchomym wzrokiem, bałeś się, a mnie pękało serce z litości nad tobą. W twoich oczach widziałam pytanie: „Co ja tu robię w tej kostnicy?”. Zawsze byłeś taki przystojny i modnie ubrany, Machacz. Pamiętasz, jak się rzuciłam, żeby cię objąć? A oni mnie przepędzili jak psa! Jakbyś nie należał do mnie, ale do nich! Jakby mieli do ciebie prawo! Jakbym była złodziejką, która chce im ciebie ukraść.




Wołgograd, październik 2013 roku. Autobus linii 29. 6 ofiar śmiertelnych, ponad 40 rannych. Zamachu dokonała
przybyła z Dagestanu kobieta terrorystka. 



Przynieśli nosze i położyli cię na nich. Krzyczałam i płakałam, a Arif Efendi poprosił ich, żeby cię nie kroili, tylko pozwolili nam pochować twoje ciało. Ale oni odmówili. Powiedzieli, że takie są przepisy. Kto je wymyślił?

Pamiętasz, jak koc się odchylił, gdy podnosili nosze? Czemu zdjęli ci sweter? Dlaczego miałeś taką siną skórę? Co oni ci zrobili? Dlaczego tak na mnie patrzyłeś? Nigdy przedtem tak na mnie nie patrzyłeś!

Później zemdlałam. I wiem na pewno, że wtedy nasze dziecko umarło. Nie mogło żyć. Umarło, gdy leżałam bez czucia. I wszystko się skończyło. Wiedziałam, że to koniec.

Teraz będziesz mnie oskarżać? Teraz chcesz mi zarzucić, że dokonałam niewłaściwego wyboru? Czemu tak mówisz, Machacz? Przecież wiesz, że nie miałam wyboru! Czy mogłam teraz odmówić Arifowi Efendi, który tak się o mnie zatroszczył? Który pojechał po twoje ciało, kiedy ono nie było już potrzebne nawet twojej matce? Który był dla mnie taki dobry i tylko raz mnie o coś poprosił. Czy mogłam mu odmówić, Machacz? Po tym wszystkim, co dla nas zrobił? To ty mnie do niego wysłałeś.Więc czy miałam jakiś wybór?



 *          *          *



Jadą z nami głównie kobiety – handlarki ubraniami. W przejściach stoją ich duże kraciaste torby. Mam na sobie czarną spódnicę zasłaniającą brzuch i biały golf. Droga, którą jedziemy jest całkiem płaska, nie taka jak tamta, która prowadzi do naszej wsi. Z jakiegoś powodu pamięć podsuwa mi widok białych kości wypadających spośród skał na drogę. Mężczyzna nazywa się Asłan, tak jak mój bratanek. 

Gdy wyjeżdżaliśmy z Machaczkały, była jesień, ale świeciło mocne słońce. Tutaj słońce się gdzieś schowało, jest tylko szare niebo i czarne drzewa. Za oknem przesuwają się małe miasteczka. Ranek zamienia się w dzień, a dzień w wieczór. Ciągle śpię. Ścierpły mi plecy od niewygodnego oparcia. 


Okno jest zamknięte, ale i tak czuję zimne powietrze i obcy zapach. Kiedy przyjedziemy?

Asłan odgrywa rolę mojego męża. Wszyscy tak właśnie myślą – że jest moim mężem. Przecież ciężarna kobieta nie wybrałaby się z obcym mężczyzną autobusem do Moskwy. Od czasu do czasu Asłan mnie pyta, czy nie chcę się napić wody albo czegoś zjeść. Zachowuje się bardzo uprzejmie, jak gdyby chciał spełnić każde moje życzenie.

Pachnie jedzeniem – smażonym kurczakiem, jajkami i ziemniakami. Mdli mnie od tych zapachów. Ścierpło mi całe ciało. Oto jaki obrót przybrało moje życie. Gdy zrobiło się całkiem ciemno, razem z innymi kobietami wyszłam za potrzebą. Odeszłyśmy kawałek od autobusu i przykucnęłyśmy na skraju drogi. Wokół było ciemno i cicho, słychać było tylko, jak siusiamy. Później wróciłyśmy do autobusu. Szłam ostatnia. Powiedziano nam, że podróż potrwa jeszcze cały dzień. Nie wytrzymam tej drogi. Ale nie mam wyboru. 

Gdybyście tylko wiedzieli, że jadę tam po to, by stać się narzędziem zemsty. Przez jakąś chwilę mam ochotę zdradzić to wszystkim, wykrzyczeć na cały autobus. Ale nie zrobię tego. Asłan uważnie mnie obserwuje. Jednak nie dlatego milczę. Nigdy nie krzyknę. Mogę krzyknąć, lecz milczę.


                                                           
                                                       *          *          *



Drugi dzień podróży był jeszcze trudniejszy. Siąpił deszcz.Okno zaparowało, więc nie widziałam ani domów, ani drzew. Przez okno przedostawało się tylko zamglone szare światło.

W nocy parę razy budził mnie ból pleców. Asłan nie spał. Ciągle patrzy przez okno. Siedzenie przy nim to prawdziwa męka. Bez przerwy się modlę. Proszę Allacha, żeby dał mi siły dotrwać do końca drogi. Modlitwa przynosi mi ulgę. Zasypiam. Budzę się i znowu modlę.

Na dworzec przyjechaliśmy wieczorem. Nie zdążyłam się rozejrzeć. Czekała już na nas jakaś para – mężczyzna i kobieta, ona podobna do Asi. Początkowo wzięłam ją za Asię, ale później zobaczyłam, że to nie ona.

Wsiedliśmy do samochodu i znowu ruszyliśmy w drogę. A więc to jest Moskwa, myślałam, patrząc przez okno. Ile świateł… Allachu, tylko piramidy egipskie mogą być tak wielkie jak te domy! Nie mogłam się oderwać od okna. Nigdy nie potrafiłabym żyć w takim mieście, bałabym się wyjść na ulicę – aż strach stanąć koło takich wielkich domów. Jakby się było mrówką, przed którą wznosi się nie dom, lecz góra. Aaach, westchnęłam, gdy przejeżdżaliśmy koło fontanny. Cóż to była za wspaniała fontanna! Przepiękne strumienie wody tryskały w górę, tworząc rozmaite figury. I w dodatku strumienie były różnokolorowe – czerwone, zielone! Samochody pędziły ulicami, aż mi się kręciło w głowie. Allachu, tyle dobra dałeś tym ludziom, a oni nadal są źli i chciwi. Ile jeszcze potrzebują, żeby się nasycić? Ile potrzebują, żeby przestali do nas przyjeżdżać i zabijać?

Czułam strach, ale nie mogłam się napatrzeć. Aaach, jakie kawiarnie i restauracje mijaliśmy – „Pijalnia czekolady”, „Coffee House”. Byłam ciekawa, co w nich podają. Pewnie trzeba być bardzo bogatym, że chodzić do takich restauracji, myślałam. Allachu, czego tym ludziom brakuje? Czego oni od nas chcą?

Podróż trwała koło godziny. Przejechaliśmy pod jakimś mostem, później jeszcze kawałek i miasto się skończyło. Zaczęła się szeroka droga.

Kobieta nawet ze mną nie rozmawiała. Ona też jest dziwna, jak Asia. Obie mają podobne spojrzenia. Była ubrana w dżinsy i skórzaną kurtkę. Ale i tak w jej obecności czułam się raźniej – mimo wszystko to kobieta.

W pewnej chwili zadałam sobie pytanie: co ja tu robię – z tymi obcymi mężczyznami, w tym strasznym, obcym miejscu? Pytanie przemknęło mi przez głowę i natychmiast znikło, ponieważ Allach nie pozostawia mnie bez odpowiedzi. Przyjechałaś tutaj po to, żeby stać się narzędziem zemsty, odparł mi Najwyższy z wysokości siedmiu niebios, a ja Go usłyszałam. Czyż nie prosiłam, by przerwał moje ziemskie życie i jak najprędzej podarował mi wieczność? On mnie usłyszał. Przez Arifa Efendi dał mi możliwość zasłużenia na wieczność. Wiem, czego ode mnie oczekują i ci mężczyźni, i Arif Efendi. I zrobię to, czego oczekują, ponieważ tego samego oczekuje ode mnie Najwyższy Allach. Wysłał tych braci, żeby przybliżyć mi wieczność. Allachu, jesteś tak miłosierny, szepczę, splatając przed sobą dłonie. Poruszę tylko jednym palcem i już osiągnę wieczność. Czy wieczność jest porównywalna z małym ruchem palca?








"Musiałam umrzeć"

Autor: Marina Achmedowa
Tłumaczenie: Aleksandra Stronka
Społeczny Instytut Wydawniczy "ZNAK"
2015

Książkę można zamówić w sklepie internetowym "Znak"
























*Marina Achmedowa (ur. 1977), rosyjska pisarka i dziennikarka. Jej reportaże ukazują się regularnie na łamach magazynu "Russkij Reportior". Najwięcej uwagi poświęca zagadnieniom Północnego Kaukazu, konfliktowi na Ukrainie, problematyce socjalnej. Ma na koncie liczne podróże dziennikarskie do najbardziej niebezpiecznych zakątków Dagestanu, Czeczenii, Ukrainy. Jest autorką kilku powieści przyjętych entuzjastycznie przez krytykę rosyjską. Jej proza wolna jest od rozbudowanej metaforyki, Achmedowa oszczędnym stylem potrafi pokazać opisywane przez siebie sytuacje z fotograficzną dokładnością. Jej książki ukazują się coraz częściej w tłumaczeniu na inne języki.









Jeszcze jeden fragment powieści Mariny Achmedowej na blogu "Media-w-Rosji":

Dagestan na niespokojnym, północnym Kaukazie. Rodzinna wioska. Wyjazd do miasta. Wstępny egzamin na studia kupiony za pieniądze. Świat jest niesprawiedliwy. Meczet. Nowi znajomi. Wieczorny namaz. Koraliki sznura modlitewnego przywiezionego z Mekki. Allach. Narzędzie zemsty. Człowiek jest stworzony z wody i z gliny. Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki Chadidży. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety, samobójczynie i terrorystki.










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com











czwartek, 14 maja 2015

Chadidża ! Na studiach łatwiej o męża !




Dagestan na niespokojnym, północnym Kaukazie. Rodzinna wioska. Wyjazd do miasta. Wstępny egzamin na studia kupiony za pieniądze. Świat jest niesprawiedliwy. Meczet. Nowi znajomi. Wieczorny namaz. Koraliki sznura modlitewnego przywiezionego z Mekki. Allach. Narzędzie zemsty. Człowiek jest stworzony z wody i z gliny. Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki Chadidży. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety samobójczynie i terrorystki.



Fragment powieści "Musiałam umrzeć"



Autorka: Marina Achmedowa







Minęło tyle lat i oto znowu otwieram dziennik. Dobrze go ukrywałam przez te wszystkie lata, więc nikt nie przeczytał ani słowa. Teraz sama wstydzę się czytać, tak wydoroślałam. Wyjeżdżając, schowałam go pod rzeczami na dnie walizki. Tej samej żółtej walizki, z którą mój wujek dziesięć lat temu wrócił z wojska.

Myślałam, że będę musiała spędzić całe życie na wsi, ale wyjechałam stamtąd. Teraz mieszkam w mieście, tak jak marzyłam. Niedawno zdarzyło się coś, czego się w ogóle nie spodziewałam. Przyjechała siostra babci, ciocia Zuchra, i zabrała mnie ze sobą do miasta, żebym się uczyła. Babcia okropnie kręciła nosem. Uważała, że powinnam wyjść za mąż za syna Salihy. Podejrzewała, że na uczelni będę się zadawać z chłopcami i zejdę na złą drogę.

– Po co ma się uczyć? – Babcia się opierała. – Czy nauka przyniosła komuś jakąś korzyść? Weź choćby córkę Zumki.

Miała dwadzieścia pięć lat, nikt nie chciał się z nią ożenić. Dobrze, że została drugą żoną. Nikt nie potrzebuje wykształconej dziewczyny. Wykształcona ma za dużo wymagań.

– Wykształcenie to jedno, a dyplom to drugie – powiedziała ciocia Zuchra.

Jeszcze bardziej się roztyła i ledwie się poruszała. Przyjechała z mężem – wujkiem Wagabem – nowym, zagranicznym samochodem. Odkąd ostatnio ich widziałam, wujek zmalał, a łysina przesunęła mu się aż na tył głowy. Ciocia miała miękkie, obszyte futerkiem kapcie, z których wylewały się spuchnięte nogi. Kiedy szła, bałam się, że ziemia popęka.

Ciocia Zuchra siedziała obok babci na poduszkach.

Do naszego domu dobudowaliśmy dużą przybudówkę z czerwonej cegły, ponieważ wszyscy we wsi zaczęli używać cegły. Wstyd już było stawiać dom z gliny i słomy. Dawniej domy były do siebie podobne. Teraz na ich podstawie można było stwierdzić, która rodzina jest biedna, a która bogata. Najbogatsi byli ci mieszkańcy, których krewni pracowali w mieście. My zaś prócz cioci Zuchry nie mieliśmy w mieście bliskiej rodziny.

Rozesłaliśmy w przybudówce dywany, w oknie powiesiliśmy wykrochmalony, sięgający podłogi tiul, na dywanach ułożyliśmy poduszki, a w dwóch rogach ustawiliśmy wazony ze sztucznymi kwiatami. Na ścianie wisiał pozłacany zegar, zdjęcie Mekki i sura z Koranu wytłoczona na tabliczce złotymi literami. W przybudówce było bardzo ładnie, więc babcia przyjmowała tam wszystkich gości.

– Po co jej dyplom? – pytała. – Dyplomu nie włoży rodzinie męża do kieszeni. Im zależy na dobrym posagu.

– I tu się mylisz! Mówię ci, jeszcze jak się mylisz! Nie wiesz, że teraz w mieście wszyscy chcą, żeby narzeczona miała dyplom. Gdy wyjdzie za mąż, i tak nie będzie pracować, ale wykształcona narzeczona to prestiż.

– Wielkie mi mecyje z jakimś tam prestiżem, nawet nie wiem, co to takiego – powiedziała babcia i kichnęła. Teraz kichała, nawet kiedy nie wąchała tytoniu.

– Mówię ci, lepiej żeby miała dyplom. Na trzecim roku wyjdzie za mąż i jak mąż zechce, to będzie studiować, a jak nie zechce – on sam zapłaci za sesje, a ona będzie siedzieć w domu. Albo ja nie wiem, jak się to robi?! Przecież mój Rusik skończył prawo, ożenił się i wyjechał do Moskwy. Pracuje tam w firmie. Żona też ma dyplom – uczelni medycznej. Ale siedzi w domu.

– E tam. – Babcia nie dawała się przekonać. – Ta nauka to jakiś wymysł. Profesorem przecież nie zostanie, będą tam tylko gębę sobie wycierać moim nazwiskiem. Wydam ją za mąż i wtedy spokojnie umrę – wreszcie zrzucę z siebie ciężar.

– Sama będę się nią opiekować! Nie wierzysz mi czy jak?! Mnie nie wierzysz?! Obiecałam Ajszy i dotrzymam obietnicy.



W październiku 2013 roku Naida wysadziła autobus numer 29 w Wołgogradzie. Zginęło 6 osób, 47 odniosło rany. 


Słysząc imię mojej matki, babcia się rozpłakała. Parę łez stoczyło jej się po twarzy. Wytarła je, po czym się uspokoiła.


– To droga sprawa – powiedziała. – Powiadają, że trzeba zapłacić dziesięć albo dwadzieścia tysięcy dolarów, żeby się dostać na uniwersytet. Skąd wziąć takie pieniądze? Hadżi-Murat jeszcze nie wrócił z Rosji. Jak przywiezie pieniądze, to wystarczą na rok. Musimy postawić nową bramę. Wszyscy mają nowe bramy. To dla nas mus.

– Wagab już się dogadał na uczelni, ma tam dojścia. Zapłacimy z pięć tysięcy i to wszystko. Daj mi swoją zgodę i przyjmij, że Chadidża już zdała wstępne egzaminy. I że dyplom ma w kieszeni.

– Astaghfi rullah, jakie pieniądze!

– Obiecałam Ajszy, to zapłacę. Pieniądze mamy, na cudze nie liczymy.

– Odpowiadasz za nią. – Babcia westchnęła.

– Przecież ci powiedziałam, że nie spuszczę jej z oczu. Jeszcze zobaczysz, jak korzystnie wyjdzie za mąż. Może za prokuratorskiego syna. Sąsiadów mamy nie byle jakich. Jeden to zastępca naczelnika wydziału administracji, drugi to naczelnik. Jest jeszcze sędzia, MSW, FSB, Szósty Wydział – do wyboru, do koloru.

– Ale jeśli się dowiem, że dziewczyna nosi spodnie, od razu przyjadę, spuszczę jej lanie i zabiorę z powrotem na wieś – powiedziała babcia. Po jej minie można się było domyślić, że już sobie wyobrażała, jak wydaje mnie za mąż za prokuratorskiego syna.

– Komu nie wierzysz? Mnie nie wierzysz? Należy przecież do rodziny. Co, może nie jestem jej ciocią?


Siedziały obok siebie – babcia i ciocia Zuchra. Babcia mała jak świerszczyk, ciocia Zuchra duża jak słonica. Babcia była jak stara gruszka, którą zapomniano zerwać z gałęzi – z czasem wyschła i się pomarszczyła. A ciocia Zuchra, na odwrót, rosła jak ciasto na drożdżach. Przyglądałam jej się zza zasłony i myślałam: zaraz, dosłownie na moich oczach, rozedmie się jeszcze bardziej, na brzuchu pęknie jej spódnica, a na nogach kapcie. Babcia i ciocia wiedziały, że słucham, o czym rozmawiają.



*                          *                         *


Czyż mogłam marzyć o mieście, o uniwersytecie? O mieście jeszcze w dzieciństwie marzyłam, ale o studiowaniu na uniwersytecie nigdy. Wiedziałam, że babcia za nic się nie zgodzi, żebym pojechała się uczyć. A gdyby nawet się zgodziła, to i tak nie mieliśmy pieniędzy, żeby zapłacić za przyjęcie na uczelnię.

Z naszej wsi tylko parę dziewcząt i paru chłopców pojechało do miasta, żeby się uczyć. Pochodzili z najbogatszych, murowanych domów. A u nas murowana była tylko przybudówka.

Przez dziesięć lat, które minęły od śmierci mamy, ciocia Zuchra odwiedziła nas ledwie kilka razy. Właściwie o niej zapomniałam; jedynie wspominając mamę, wydawało mi się, że znowu słyszę, jak jęczą schody pod nogami cioci Zuchry.

Przez te wszystkie lata każdy dzień mojego życia był podobny do następnego. Nic nigdy się nie zmieniało. Wstawałam rano z materaca rozesłanego na podłodze i wiedziałam, co się dzisiaj wydarzy. Zasypiałam, leżąc na materacu pod kocem, i wiedziałam, co się wydarzy nazajutrz. Ale teraz otworzyłam swój dziennik i zrozumiałam, że chociaż wszystkie dni były jednakowe, wiele się zmieniło przez te dziesięć lat. Dlaczego tak się stało? Dlaczego nie zauważyłam zmian i dopiero, gdy czytam słowa napisane dziesięć lat temu, widzę, że one nastąpiły? Mimo wszystko życie jest bardzo dziwne.


– Chadidża! – zawołała mnie ciocia Zuchra.

Wyjrzałam zza zasłony.


– Ta dziewczyna to wykapana ty w młodości! – oznajmiła babci, a ta roześmiała się zadowolona.

– Na jakim wydziale chcesz studiować? – zapytała ciocia.

– Nie wiem – odparłam. – A jakie są?

– No więc, proszę ciebie, jeśli chodzi o prawo, to od razu mówię nie. – Ciocia Zuchra przyłożyła rękę do czoła, jakby mówienie sprawiało jej trudność.

Złote pierścionki wpijały się cioci w palce. Chyba już nigdy nie zdoła ich ściągnąć. Pewnie najpierw je włożyła, a później przytyła.



Centralny meczet w stolicy Dagestanu Machaczkale należy do największych w Europie. Może się w nim
modlić do 15 tysięcy wiernych. 


– To droga sprawa – rzekła. – Trzeba zapłacić czterdzieści tysięcy i nic się nie załatwi po znajomości. Mówią, że jest osiem osób na jedno miejsce.

– Astaghfi rullah! – wykrzyknęła babcia.

– To jeszcze nic. Studiują tam sami chłopcy. Nie masz tam czego szukać. Teraz wszyscy wybierają ekonomię albo języki obce.

– A co się robi na wydziale języków obcych? – zapytałam.

– Jak to co? Studiuje się języki obce. Angielski, francuski, arabski.

– Litości! – powiedziała babcia. – Po co jej języki?

– Nie domyślasz się czy co? O narzeczoną ze znajomością angielskiego wszyscy się zabijają!

– Masz ci los… Ta miastowa moda, te porządki! Słowo daję, że w ogóle nie można się połapać. Co? Będzie rozmawiać z mężem po angielsku? Dobra narzeczona jest skromna, dba o teściów, gotuje, pierze, sprząta, rodzi dzieci. Ty mi powiedz, kto wymyślił te języki?

– Tak teraz jest i już! – odparła ciocia Zuchra. – Jak chcesz wydać córkę za mąż, musisz umieć się zakręcić.

– Dobrze, niech idzie na te języki. To lepiej, niż miałaby się plątać między chłopcami. – Babcia wreszcie się zgodziła. Nie rozumiała życia w mieście, ale nie chciała od razu się zgodzić, żeby ciocia Zuchra nie pomyślała, że to ona jest tu najważniejsza.

– A co się robi na ekonomii? – zapytałam.

– Już wszystko postanowione! – Babcia się rozzłościła. – Po co ci ekonomia? Idziesz się uczyć języków! Spróbuj mi później nie wyjść za mąż.

– Wydział języków obcych nazywają nawet wydziałem narzeczonych – powiedziała ciocia Zuchra. – Studiują tam same dziewczęta.

– No i dobrze. – Babcia pokiwała głową. – Tak właśnie powinno być. Żeby nie razem z chłopcami. Tylko uważaj, niech no tylko ktoś cię zobaczy z chłopcami! Jak tylko odezwiesz się do któregoś słowem, natychmiast złoję ci skórę.

– Babciu, przecież ja w ogóle nie zamierzam z nimi rozmawiać. Po co?

– Kawiarnie, piwiarnie – tego też, żeby mi nie było!

– Na co mi to?

– A skąd ja mam wiedzieć na co? Zumka ma wykształconą córkę. Ostatnio przyjechała w spodniach. Co to był za skandal, Allachu! Jak przechodziła koło godekanu, mężczyznom mało papachy z głów nie pospadały ze wstydu.

– To były spódnico-spodnie. Spodni nie było widać.

– Jak to nie było widać?! Co ty mi tu opowiadasz?!

Wszystko było widać! Kto miał zobaczyć, ten wszystko zobaczył! Abidatka specjalnie poszła za nią aż do źródła, żeby się przyjrzeć. Widziała, że to nie spódnica! Dam sobie rękę uciąć, jeśli było inaczej! A ty co, sprzeczasz się ze mną? Patrzcie no ją – nie zapomina słowa w gębie!

– Mówi się „języka”, babciu.

– Kiedyś cię zamorduję! Przysięgam! Jaka pyskata. Ciągle mnie poprawia. Powiedz jej, Zuchra, jak rozmawiałyśmy z naszą babcią – bałyśmy się oczy podnieść, usta otworzyć. A ta mnie jeszcze poprawia. Co się stało z tą młodzieżą? Myśmy były inne – skromne, szanowałyśmy starszych, nie mieliłyśmy jęzorami. A teraz wszyscy mają języki długie na trzy kilometry! Ooo takie! – Babcia uniosła rękę, przyłożyła do łokcia dłoń na sztorc, jakby chciała odrąbać sobie rękę i potrząsnęła nią w powietrzu.

– Takimi językami tylko podłogi zamiatać! Mówię ci, takie długie jak od naszej wsi do następnej!


Ciocia Zuchra chwyciła się grubymi palcami za boki. Policzki jej poczerwieniały jak jabłka. Zadrżały. Oczy zwęziły się w szparki.


– Oj, nie mogę… – wyjęczała. – Ty sama masz taki język…


Ciocia Zuchra parsknęła śmiechem. Odrzucała głowę do tyłu, żeby nabrać powietrza, przyciskała dłońmi boki, jak gdyby wyduszała z siebie bulgotanie. Babcia też się śmiała z otwartymi ustami, pokazując dwa długie żółte zęby, innych z przodu nie miała. Babcia, chociaż była mała, rechotała na cały dom. A ciocia Zuchra tylko bulgotała. Ona śmiała się w środku, a babcia na zewnątrz. Później obie się uspokoiły, tylko jęczały, trzymając się za boki.


– Połknęłam śmieszka – powiedziała ciocia Zuchra.

– Nic już nie mów – odrzekła babcia, ciężko dysząc. Wyjęła z kapciucha tytoń i powąchała. – A psik!

Ciocia Zuchra przesunęła dłonią z góry na dół po twarzy.


– Chadidża… – zawołała takim urywanym głosem, jakby dopiero co zeszła z góry. – Zostawiłam reklamówki w bagażniku. Idź, przynieś i przymierz. To wszystko dla ciebie.

















"Musiałam umrzeć"

Autor: Marina Achmedowa
Tłumaczenie: Aleksandra Stronka
Społeczny Instytut Wydawniczy "ZNAK"
2015

Książkę można zamówić w sklepie internetowym "Znak"





*Marina Achmedowa (ur. 1977), rosyjska pisarka i dziennikarka. Jej reportaże ukazują się regularnie na łamach magazynu "Russkij Reportior". Najwięcej uwagi poświęca zagadnieniom Północnego Kaukazu, konfliktowi na Ukrainie, problematyce socjalnej. Ma na koncie liczne podróże dziennikarskie do najbardziej niebezpiecznych zakątków Dagestanu, Czeczenii, Ukrainy. Jest autorką kilku powieści przyjętych entuzjastycznie przez krytykę rosyjską. Jej proza wolna jest od rozbudowanej metaforyki, Achmedowa oszczędnym stylem potrafi pokazać opisywane przez siebie sytuacje z fotograficzną dokładnością. Jej książki ukazują się coraz częściej w tłumaczeniu na inne języki.






Jeszcze jeden fragment powieści Mariny Achmedowej na blogu "Media-w-Rosji":




Autobusem jadą przeważnie handlarki. Są w drodze po nową partię towaru. Między nimi łatwiej się ukryć. W chwili wyjazdu z Machaczkały świeciło słońce. Po drodze niebo nabiera szarej, a drzewa czarnej barwy. Po stracie ukochanego, Chadidża jedzie do Moskwy. Najwyższy chce, by stała się narzędziem zemsty.










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com