poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pisarz Borys Akunin: tragedia w Wołgogradzie

Dwa kolejne zamachy terrorystyczne w Wołgogradzie wzbudziły w Rosji wielkie emocje. Media pełne są komentarzy na ten temat. Pisarz Borys Akunin na blogu stara się spojrzeć na to, co się stało w szerszym politycznym I historycznym kontekście.

W wyniku dwóch ataków terrorys-
tycznych w Wołgogradzie zginęło ponad
30 ofiar, a blisko 100 odniosło rany. 
Swego czasu mianowanie przewodniczącego Federalnej Służby Bezpieczeństwa na stanowisko premiera, a potem następcą ustępującego prezydenta wytłumaczono nam koniecznością walki z terroryzmem: wysadzano wówczas domy mieszkalne, w Dagestanie toczyły się walki, w Czeczenii porywano ludzi.
Upłynęło wiele lat. Przez ten czas pod sztandarami walki z terroryzmem skonstruowano piramidę władzy, wszystko podporządkowano byłym funkcjonariuszom służb specjalnych, w stwarzającym największe problemy regionie kaukaskim władzę powierzono na wyłączność klanowi Kadyrowa, pozwalając mu równocześnie na jej sprawowanie bez oglądania się na federalne uregulowania prawne.

Jednak wydarzenia w Wołgogradze pokazują, iż wszystko to nie działa. Były przewodniczący federalnej Służby Bezpieczeństwa przez półtora dekady nie potrafił rozwiązać najważniejszego, stojącego przed nim problemu.

Pisarz Borys Akunin na swoim blogu
regularnie wypowiada się w kluczowych dla
społeczeństwa kwestiach. 
Wszystko jest nie tak, jak trzeba. Nie te metody, nie ci ludzie, nie te priorytety. Czyżby wciąż pod tym względem nie było jasności, iż tej tragicznej, zapuszczonej kwestii służby specjalne rozwiązać nie są w stanie? Starali się długo. Nie wyszło.
Trzeba zmienić wszystko. Żadne „surowe decyzje” i kary śmierci nie zadziałają (spróbujcie przestraszyć terrorystę samobójcę karą śmierci). Logika pionowej „piramidy” władzy jest tu nieskuteczna, potrzebna jest „pozioma”.

Potrzebna jest konsolidacja społeczeństwa, tylko jak osiągnąć konsolidację, jeśli nie prowadzimy dialogu – wszędzie podziały, dezorganizacja, wzajemny brak zaufania, wrogość.

Dialog odbywa się nie wtedy, kiedy wielkorządca wzywa do siebie przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, lub opozycji i powiada: tak ma być, wtedy was posłucham. Dialog to podział władzy, na wykonawczą, ustawodawczą i sądową. Razem z niezależnymi od państwa środkami masowego przekazu. Proszę mi wybaczyć te recepty.



Pisarz Borys Akunin na blogu media-w-rosji:



sobota, 28 grudnia 2013

Maria Aliochina (Pussy Riot): skazana nie jest człowiekiem, a workiem z rzeczami.


Po wyjściu na wolność na podstawie amnestii dziewczyny z zespołu Pussy Riot dzielą się z mediami obozowymi doświadczeniami. W przejmującym wywiadzie udzielonym opozycyjnej moskiewskiej "Nowoj Gazietie" Maria Aliochina opowiada o swojej trwającej dwa lata walce o godność i poszerzenie granic wewnętrznej wolności.

Jelena Kostiuczenko, Nowaja Gazieta:
Jak znalazłaś się na wolności?

Maria Aliochina, Pussy Riot:
Po wyroku Marię Aliochinę skierowano do obozu karnego
Bieriezniaki w Permskim Kraju za Uralem
Na polecenie Dyżurnego Przedstawiciela Naczelnika Obozu wezwano mnie do obozowej dyżurki. Tam nas wzywają często. Chodzimy tam, gdy w jakiejś sprawie żądają od nas wyjaśnień, na przykład kiedy którejś z nas zsunie się z głowy chustka. Tym razem wezwano mnie o ósmej rano. Zaprowadzono do Izby Kontroli Osobistej, to w odległości dwóch kroków. Tam ogłoszono mi postanowienie o amnestii. Zrobiono to w obecności wszystkich zastępców naczelnika obozu karnego, byli tam także szefowie różnych służb obozowych. Przyniesiono moje rzeczy. Poszliśmy do samochodu. Wcześniej, kiedy wysyłano mnie w etap, odbywało się to podobnie. Ale kiedy tym razem zobaczyłam czarną Wołgę, szczerze mówiąc, zareagowałam ze zdziwieniem.
Jechałaś na tylnym siedzeniu?
Tak. Tam siedzieli jeszcze dwaj konwojenci. Na początku sprzedano mi bajkę, że jedziemy do prokuratury. Ale potem zorientowałam się, że jedziemy w innym kierunku. Wysadzili mnie na dworcu, pożegnali się, życzyli powodzenia. Taki to był konwój.

Chciałaś odmówić skorzystania z amnestii?
No jasne. Ale amnestia to rozporządzenie dla zakładu karnego, nie dla mnie. W tym wypadku, byłam po prostu pionkiem.

Co wtedy poczułaś ?
Torby. Poczułam ich ciężar (śmieje się). To było jak w filmie. Cała sytuacja była bardzo filmowa. Ale bywa, iż w takich najostrzejszych, wyrazistych momentach, czujesz się czasem, jakby z zewnątrz.

Widziałaś Filipa przez te dwa lata?
Naturalnie. Przyjeżdżali do mnie. I do obozu w Bieriezniakach i Niżnim też.
Wystraszył się w obozie?

Nie. Pokój do widzeń jest całkiem zwyczajny, z łóżkiem, stołem, są w nim nawet zabawki. Jemu się spodobało, nie zapłakał ani razu. Filip jak na swój wiek jest bardzo dorosły (syn Marii ma 6 lat – EK). Zadziwiające. Jest bardzo poważny…  Ale jestem tez przerażona, bo te dwa lata nie mogą pozostać bez wpływu….

Tabu

Miałam 87 fantastycznych dredów. Pomogła mi je zrobić jedna z dziewczyn, wyglądały bardzo profesjonalnie. Ale teraz ruda farba w obozie została zabroniona, dawniej można było się dogadać, ale po moich warkoczykach, już nie.

Dlaczego zabroniona?

Na podstawie rozporządzenia zastępcy naczelnika obozu do spraw bezpieczeństwa i pracy operacyjnej. W obozie obowiązuje wiele różnych zakazów. Głowę wolno myć tylko w łaźni (bani) w specjalnie wyznaczonym dniu. W oddziale nie wolno. Jeśli się pobrudzisz, to trzeba załatwić specjalne zezwolenie u oddziałowej.

Nie wolno znajdować się w miejscu przeznaczonym na sen w czasie nie przeznaczonym na sen. Tam można się znajdować tylko od 21,20 do 5,30. Jeśli poczytamy sobie regulamin obowiązujący więźniów w Oświęcimiu albo Buchenwaldzie, odnajdziemy w nim podobieństwa do naszego. Tam nie wolno było siedzieć na pryczach. Czytałam Primo Leviego, Imre Kertesza, mam za sobą lekturę radzieckich dysydentów. To się powtarza, ta historia z miejscem do spania. Jest w tym jakaś szalona inercja. Wszystko powtarza się z roku na rok, ministerstwo zatwierdza te same przepisy i regulaminy. Jeśli jednak pozwolić skazanemu siedzieć na łóżku w czasie nie przeznaczonym na sen, to powstrzymałoby to rehabilitację skazanego przestępcy?
Wszystkie te zasady nie obowiązują stale, tylko od czasu do czasu. Nazywa się to „zaostrzeniem dyscypliny” – to takie dokręcenie śruby. Przez dłuższy czas nikt niczego nie zauważa, ale potem, nagle, jeśli znajdą w twojej szafce nocnej, ciasteczko, albo okruszki, może zostać sporządzony raport o nie przestrzeganiu przez skazaną „warunków sanitarnych”
I jeszcze. Nawet jeśli nie jadasz w stołówce, masz obowiązek tam chodzić. Minimum trzy razy w ciągu dnia. Jeśli to jest obóz z „miejscówkami” (ogrodzony teren przylegający do poszczególnych baraków), tak jak w Bieriezniakach, to oznacza to codziennie stratę 40-50 minut. Najpierw oddziałowa ustawia nas w szeregu, potem całą kolumną idziemy do stołówki, tam spędzamy 20 minut. Po wyjściu znów ustawiamy się w szeregu i kolumną marszową wracamy na nasz plac. Godzina zmarnowana na nic. Siedzisz i obserwujesz, co dzieje się dookoła. Latem wszędzie czuć brudny zapach intymnych podpasek.

Obóz

W ogóle nie jadłaś obozowego jedzenia?

Próbowałam, degustowałam. To było dla mnie interesujące. Wydaje mi się, że w obozie niżegorodzkim wyżywienie jest lepsze, niż w permskim kraju.  

W obozie nie ma wegetarianek. Jadłam, to co przysyłano mi w paczkach, tarłam marchewkę.
Jedzenie w obozie ma wielkie znaczenie. To tam jedyna dostępna przyjemność. Bardzo cenione jest jedzenie domowe, kotlety, kartofle. Ale zezwolenie na paczkę z podobnymi produktami musi podpisać naczelnik oddziału sanitarnego-medycznego.

Bez drutu kolczastego rosyjskie obozu wyglądałyby jak zwykła
fabryka z dobudowanym do niej hotelem robotniczym. 
Przeważająca część skazanych to narkomanki. Jest ich około 70%. Im wszystko jedno, co jedzą. Najważniejsze, żeby było jak najwięcej i możliwie słodkie. Po aresztowaniu, kiedy mija zatrucie narkotykowe zaczynają bardzo dużo jeść. Najbardziej lubią słodką herbatę z czekoladkami.
Kolejna liczebnie część skazanych to kobiety, które popełniły szczególnie ciężkie zbrodnie, są odpowiedzialne ze śmierć innej osoby. W ich wypadku dotykamy rożnych kwestii związanych z feminizmem. Są to zwykle kobiety w starszym wieku mające na sumieniu śmierć mężów, albo partnerów życiowych. Przedtem musiały znosić ich alkoholizm, były regularnie bite. Wszystkie powtarzają tę samą historię. Pił, bił, nie wytrzymałam.

Podczas śledztwa nie bronią się. Przyznają się do winy i godzą się na rozpatrzenie ich sprawy  w ramach szczególnej procedury. Bywają często skazywane na wyroki nie uwzględniające ich doświadczenia. W Bieriezniakach siedziała na przykład pewna kobieta, skazana na 8 lat. Osiem ! Ale jeśli ją regularnie bito i ona wystąpiła w swojej obronie, trudno skazywać ją za zwykłe morderstwo. Kobieta mieszkająca na wsi, albo w osadzie typu miejskiego, ma tylko dom, w dodatku na spółkę z takim partnerem. Nie może sprzedać domu, bo jest on pozbawiony jakiejkolwiek wartości. Nie może odejść, bo nie ma dokąd. Nie może przegonić swojego partnera, bo on także jest tam zameldowany. Może zwrócić się do organów ścigania, zatrzymają go, ale po wyjściu na wolność będzie ją bil jeszcze bardziej. Nie mamy w kraju żadnych mechanizmów ochrony kobiety od przemocy. Kobiety nie maja do kogo się zwrócić. Wpadają w pułapkę. Takich kobiet jest bardzo dużo.
No i są jeszcze skazane za przestępstwa gospodarcze – 5%.

Ile kobiet siedziało w twoich obozach?
W obu -po 1100-1200 skazanych. I tu i tam podstawowym zajęciem było krawiectwo. Cały czas obowiązuje dyscyplina, kobiety spędzają czas w towarzystwie swojej brygady. W Bieriezniakach jest też wydział wikliniarski, produkowane są również materace, w Niżnim Nowgorodzie wyroby metalowe, opakowania ozdobne.

Starano się nie dopuszczać mnie do pracy w brygadzie. W Bieriezniakach byłam instruktorem obozowej szkoły zawodowej, wcześniej sama przechodziłam szkolenie. Pilnowałam, by ludzie, którzy ani razu w życiu przedtem nie siedzieli przy maszynie do szycia i nie umieli szyć, nie zrobili sobie krzywdy. W Niżnim Nowgorodzie pracowałam jako bibliotekarka. To jest dobre zajęcie, powierzono mi je na prośbę obwodowego Zarządu Służby Więziennictwa (FSIN). Zależało im na tym, bym zamilkła więc starali się stworzyć mi komfortowe warunki. Tam były dwie biblioteki, obozowa i szkolna. Pracowałam w szkolnej.
Kto przychodził do twojej biblioteki?

Dorośli bez wykształcenia, szkołę kończyli w obozie. Uczyli się od 5ej do 11ej klasy. Niektórzy nawet korespondencyjnie studiują na wyższych uczelniach. Przychodzono do mnie po wiersze i podręczniki. Czasem proszono mnie, bym coś dla nich wybrała. Dziewczyny, z którymi się kontaktowałam interesowały się Foucault, podarowałam im jego książkę „Nadzorować i karać”, bardzo je zaciekawiła. Miałam swoją własną mini-bibliotekę, dzieliłam się nią. Tam bardzo lubi się wiersze. Podobał się Gieorgij Iwanow, Mandelsztam też. Im się rzeczywiście dużo podobało. Połykały te utwory błyskawicznie. Ale cenzura ! Cenzura w obozie jest nieskończenie tępa.

Na przykład?
Dochodziło do tego na przykład, iż człowieka, który przynosił mi prasę, zmuszano do tego, by nożyczkami wycinał kadry z filmu Larsa von Triera. Widok gołego ciała na ekranie, albo na obrazku u administracji obozu wzbudza, nie wiadomo dlaczego, strach i drżączkę. Domagają się, by podobne rodzaju obrazki natychmiast niszczyć. Przecież to śmieszne. W obozie do łaźni chodzi po 50 osób na raz. I co, one tam chodzą w futrach? To są dorosłe kobiety, widzą się nawzajem codziennie. A tam w obozie, zabrania się nawet, na wszelkiego rodzaju imprezach „kulturalnych” pokazywać z gołymi ramionami. Nawet pod balowe sukienki należy zakładać jakieś idiotyczne golfy.

W Bieriezniakach nie miałam żadnego kontaktu z oddziałem wychowawczym, mnie nie wypuszczano poza „miejscówkę” należącą do naszego baraku. A tu (w obwodzie niżegorodzkim) miałam okazję, by poznać wszystkie tutejsze porządki. Chciałam zorganizować klub filmowy. Straciłam ponad tydzień, by przekonać administrację, by pozwoliła pokazać „Piękność dnia”. Tłumaczyłam, ze kobiety obejrzą film z zainteresowaniem. Usiłowałam sformułować jakieś argumenty, mówiłam o „wychowawczej roli Bunuela”. Boże ! Chciałam pokazać „Melancholię”. Choćby po jednym filmie światowych klasyków. Starałam się wybierać filmy w jakimś stopniu aktualne dla kobiet. Ale w odpowiedzi słyszałam uparte „nie”.

Książki

Dużo przeczytałaś książek?

Tak, czytałam, czytałam. Kiedy jeszcze siedziałam w izolatce w Bieriezniakach, miałam możliwość oglądania kina. Ściągnęłam do celi telewizor i video, przedtem przekopałam się przez nasz kodeks. To wszystko jest przewidziane przez prawo. Skazanych przebywających w „bezpiecznym miejscu” obowiązuje regulamin zwykły. Więc jeśli „regulamin zwykły”, to kiedy znajdujesz się w oddziale, w nim  jest telewizor. W kodeksie postępowania karnego jest nawet paragraf zezwalający krewnym na przekazywanie skazanym do obozu radioodbiorników i telewizorów. Do tego udało mi się ściągnąć nawet czajnik. Wszyscy go mają. A mnie co? też był potrzebny. Ogólnie rzecz biorąc, byli gotowi na wszelkie ustępstwa, żebym tylko nie wychodziła z tego „bezpiecznego miejsca”.
Mieli nadzieję, że bezpośrednio stamtąd wyślą mnie w etap. Wsadzili mnie tam i jak mi się zdaje, czekali na papiery z Moskwy. Żeby na tej podstawie przenieść mnie do innego obozu.

Kiedy wyszłam z izolatki, administracja przez „więzienny aktyw” przekazała skazanym, żeby się ze mną nie kontaktowały.
Kiedy złożyłam w sądzie apelację od nałożonych na mnie w obozie kar dyscyplinarnych, nie zawieziono mnie nawet na rozprawę. Podłączono video aparaturę, w ten sposób nawiązano łączność, podłączono także faks. Dostarczono odpowiednie wyposażenie techniczne. Kiedy poprosiłam o warunkowe zwolnienie, także nie zawieziono mnie do sądu, w Bieriezniakach nie pozwalano mi jeździć dokądkolwiek. A ja nie ukrywałam, że jak tylko znajdę się poza granicami obozu, przy pierwszej okazji, opowiem wszystko co o nim myślę. Więc w procesach sądowych uczestniczyłam z obozu, obserwowało mnie 5 video rejestratorów, w obecności wszystkich naczelników, siedzących w tym samym pomieszczeniu, w którym odbywało się to niby posiedzenie sądu. Plus, zarządzono wówczas zaostrzenie regulaminu, bez najmniejszego uzasadnienia. Kłódki na drzwiach prowadzących na plac przed barakiem, każdego ranka zaostrzona kontrola. W tamtej chwili głodówka była jedynym wyjściem. Mój błąd polegał na tym, że nie wyjaśniłam przyczyn głodówki w formie pisemnej. Po prostu poskarżyłam się na kłódki. Ale one były tylko symbolem tego, co wyprawiała administracja. Powiesili je na drzwiach prowadzących do mojego oddziału i do oddziału tej jedynej dziewczyny, która mnie wówczas wspierała. Cały obóz chodził i skarżył się  jakiego ma pecha. 

Jak to się stało, że trafiłaś do pojedynczej celi?
W obozie są tacy ludzie, którzy wypełniają instrukcje administracji, nawet najbardziej obrzydliwe. Jak tylko po przejściu kwarantanny skierowano mnie do oddziału, przeniesiono także do niego skazane o najdłuższych wyrokach, zmuszone przez okoliczności do współpracy z administracją. I to one sprowokowały konflikt. 


Podczas pobytu w obozie w Bieriezniakach Maria Aliochina
w sądzie domagała się anulowania nałożonych na nią
kar dyscyplinarnych. 
Najpierw namawiały mnie do podjęcia głodówki na znak protestu przeciw postępowaniu administracji, ale kiedy odmówiłam, zaczęto im grozić. To było jasne od początku, one były prowokatorkami, ale nie rozumiałam, co powinnam yrobić. Dlatego poszłam do oficera operacyjnego, to on podyktował mi tekst prośby o przeniesienie w „bezpieczne miejsce”, podpisałam ją. I tylko wtedy, kiedy odprowadził mnie do pojedynczej celi, zrozumiałam, o co tu chodziło. Już z rozmowy z naczelnikiem wydziału operacyjnego powinnam była zrozumieć, że to jego robota. Ale wtedy, jeszcze nie orientowałam się w gąszczu oficjalnych i nieoficjalnych zasad i przepisów. Siedziałam po raz pierwszy. „Bezpieczne miejsce”, jak się okazało, znajdowało się na terenie karceru.

Ile dostałaś kar dyscyplinarnych?
 W Bieriezniakach cztery, trzy z nich anulował sąd. W obwodzie niżegorodzkim na początku bano się pisać na mnie raporty, im się zdawało, że będę się z nimi sądzić.
Dlatego w tym obozie robiłam, to co chciałam. Potem zdarzył się konflikt z jedną z kobiet, ona nie odchodziła od telefonu i donosiła na pozostałe. Jak to powinnam powiedzieć w grzecznej formie? Ostrzegłam ją, że jej przyłożę. I do tego wykonałam określone ruchy i gesty. Jakieś osoby postanowiły mnie powstrzymać. W rezultacie dostałam naganę ustną, to najdrobniejsza możliwa do wymierzenia kara dyscyplinarna.
Co to znaczy nie odchodziła od telefonu?

W oddziałowej świetlicy jest podłączony telefon. Każdy funkcjonariusz administracji ma swój numer. W takim wypadku, kiedy skazana chce coś powiedzieć o którejś ze swoich współtowarzyszek, telefonuje do oficera operacyjnego i melduje się: „Ja skazana, taka i taka melduję”.

Przy wszystkich?
Oczywiście przy wszystkich. Tam żyją tak wszyscy.

Po co to robią?
To jest bardzo proste. Mamy tu do czynienia z „jednostką o pozytywnej charakterystyce”, która stara się o warunkowe zwolnienie przed ukończeniem wyroku. Taka jednostka powinna pomagać w pracy administracji obozowej.

Dyscyplinarną karę, pozbawiającą warunkowego zwolnienia można złapać za wszystko. Chustka zsunęła się z głowy. Nawet nie ma takiej potrzeby, by osobiście zauważył to funkcjonariusz. Wystarczy, że inna skazana, odpowiednio poinstruowana napisze stosowne wyjaśnienie: widziałam ją bez chustki. Na podstawie takiego dokumentu sporządzany jest raport, skazana otrzymuje karę dyscyplinarną i w ten sposób staje się „jednostką o negatywnej charakterystyce”.
Odczuwam wstręt, kiedy widzę, jak człowiek rezygnuje z zasad i sprzedaje współtowarzysza, z którym dosłownie wczoraj jadł jeszcze z tego samego talerza. Pierwsze dwa razy to się robi z trudem. Trzeci, już spokojnie. A czwarty z radością.

Z radością?
Tak. Wielu skazanych odczuwa coś w rodzaju euforii, jeśli udaje im się kogoś „zgnoić”. Nazywają to „zgnój”. W obozie przechodzą lekcję, jak to robić. Takie przeszkolenie odbywa się pod hasłem stosowania prawa. W imieniu Federacji Rosyjskiej. Kiedy zaczynasz rozumieć, jak bardzo to jest rozpowszechnione, i jak wielu ludzi to dotyka, ogarnia cię uczucie niesmaku.

Po wyjściu na wolność Maria Aliochina i Nadieżda Tołokonnikowa
spotkały się w Krasnojarsku, by omówić plany na przyszłość. 
I to samo czujesz także wtedy, kiedy kobiety wypowiadają na przykład takie słowa: „I w porządku, widziałam więzienie. To nic szczególnego. Będę się zajmować, tym co przedtem”. Kiedy słyszysz je na przykład od handlujących narkotykami. W obozach karnych uczą konsekwentnie, iż jedyna efektywna metoda zdolna okazać na człowieka wpływ, to knut. Niektóre zaczynają to usprawiedliwiać, racjonalizować, pragną, by go stosowano, inne odczuwają lęk. Nie widzą żadnej alternatywy.
To, jak sama rozumiesz, czyste szaleństwo. A ty jesteś wewnątrz. Nagle przestajesz rozumieć, czy z tobą samą jest wszystko w porządku. Pobyt w obozie karnym wywołuje jeszcze inne konsekwencje – przestajesz rozumieć, prawidłowo oceniać świat rzeczywisty. Strach przed wyjściem na wolność jest bardzo powszechny. To silny lęk.

Widziałaś takich ludzi?
Tak. Obserwujesz wstrząsającą przemianę, kiedy osoba wczoraj jeszcze zajmująca w obozie stanowisko funkcyjne, należąca do aktywu obozowego, pełna wiary w siebie, nagle gaśnie w oczach. I wszystko dlatego, że już za dziesięć dni nadejdzie termin wyjścia na wolność, a tu człowiek nie ma pojęcia jak tam żyć. Więc widzisz jak siedzi i rozmyśla głośno, że nie potrafi żyć na wolności, że potrafi żyć tylko tutaj, że nie ma pojęcia od czego tam zacząć. Czuje, że jest w sytuacji bez wyjścia i powtarza to bez końca.

Samoorganizacja

W obozach kobiecych nie ma w ogóle samoorganizacji. Tak to funkcjonuje, nie jest nikomu potrzebna. Przy mnie w niżegorodzkim obozie karnym IK-2 siedziało siedem dziewczyn. Do końca wyroku zostało im od dwóch miesięcy do dwóch lat. One wierzą, że będą w stanie bronić swoich praw. Coś takiego zdarzyło się tam po raz pierwszy. Było mi przykro, kiedy je zostawiałam, nawet nie pożegnałyśmy się. Będę z nimi utrzymywać kontakt. Jak mi się zdaje, na wolności będę mogła zrobić dla nich więcej.

Najbliższe kontakty w tym obozie utrzymywałam z Olgą Szaliną. To aktywistka „Innej Rosji”, jest stalinistką, kłóciłyśmy się na cały obóz. Zwróciłam uwagę, iż ona w zonie zachowywała się bardzo aktywnie. Jeśli Olga organizowała jakąś imprezę, rozrywkę, to potrafiła dla swojego oddziału zrobić bardzo dużo, ceniono ją także w administracji obozowej. Jednocześnie nigdy nie szkodziła innym skazanym, to spotyka się bardzo rzadko. Kiedy mnie tu przeniesiono, ją odesłano do karceru.
Dlatego, że obie byłyście „polityczne”?

No tak, jak mi się zdaje administracja starała się, byśmy się nie stykały. Rzecz jasna Oldze to się nie spodobało. I postanowiła zaskarżyć ten karcer. W sądzie. Obserwowałam tę rozprawę. Dwa tygodnie po jej zakończeniu, w ramach oddzielnej procedury, zachowując tajemnicę, zmuszono ją do spakowania rzeczy i posadzono do awtozaka. Doszły do nas pogłoski, że przeniesiono ją do obwodu kemerowskiego.
To jeszcze jeden przykład ilustrujący, jak system naszej Służby Więziennictwa (FSIN) traktuje ludzi, nawet tych, którzy jakby się zdawało cieszą się niezłą reputacją administracji obozowej. Skazana nie jest człowiekiem, a workiem z rzeczami, który można przerzucić z obozu do obozu, z obozu do więzienia śledczego, zawsze skontrolować, coś skonfiskować, a jeśli się komuś zechce to i wypuścić na wolność.

Ale pozostali skazani nie są ślepi, wszystko widzą. Wyciągają wnioski. I w końcu zaczynają działać. Trzeba im pomóc. Zwłaszcza tym, którzy nie znają wszystkich mechanizmów.
A skąd ty znasz mechanizmy?

Świetną szkołą był dla mnie pobyt w „bezpiecznym miejscu”, w Bieriezniakach, na początku mojego wyroku.
Tam obserwowała mnie kamera video. Funkcjonariusze regularnie przeglądali zapis z niej i zwracali uwagę na moje zachowania. Ja, na przykład, włączałam telewizor o piętnaście minut później, niż to przewidziane w regulaminie, oni w odpowiedzi próbowali pisać raport. W takich momentach uczysz się cierpliwości, uczysz się odpowiadać w taki sposób, żeby dla wszystkich było jasne, iż to ty masz rację, a nie oni. Studiujesz nasze prawo.

Kiedy wywieziono Olgę, zebrałam materiały i napisałam artykuł opublikowany przez moskiewski magazyn „The New Times”. Do obozu zaczęły przyjeżdżać kontrole. Kobiety zauważyły, że ktoś zwrócił na obóz uwagę. Powoli zaczęłam odnajdować osoby, oceniające tak samo, to co się w nim działo. Zaczęłyśmy się spotykać regularnie, choć czułyśmy też nacisk ze strony administracji. Kontaktowałyśmy się, spotykałyśmy na papierosa. Na wszystkie posypały się raporty, ale one zaczęły rozmawiać z działaczami ruchu praw człowieka. Potem inne kobiety, zobaczyły, że tych pierwszych nie rozstrzelano, więc i one się dołączyły. W rezultacie Komitet Przeciwko Torturom zapisał ponad 30 zeznań. Dotyczyły one wszelkiego rodzaju naruszeń praw przysługujących skazanym, a także kradzieży wynagrodzeń i stażu. W Komitecie obiecano, że te zeznania zostaną opracowane w najbliższej przyszłości i opublikowane. Rozmawiałam z nimi o tym już po wyjściu na wolność, to trzeba doprowadzić do końca.
Co to takiego kradzież stażu?

Zaraz wytłumaczę. Mam ze sobą rozliczenia. Przed wyjściem na wolność nie przechodziłam rewizji osobistej (wyciąga kilka cienkich karteczek).
To jedyne potwierdzenie tego, że skazana w obozie pracuje. Pasek rozliczeniowy. Wydawany jest za każdy miesiąc. Wszystkie szwaczki w obozie pracują po sześć dni w tygodniu, czyli 24 dni w miesiącu. Ale oficjalnie skazanym zalicza się siedem przepracowanych dni, albo dwa.

Dlaczego?
Także zastanawiałam się nad tym. Te dane wysyłane są do Funduszu Emerytalnego, w Urzędu Skarbowego. Obóz nie wysyła rzeczywistych danych i dzięki temu wielokrotnie udaje mu się zmniejszyć wysokość obowiązkowych wypłat socjalnych i emerytalnych.


Dziewczyny z Pussy Riot po wyjściu na wolność na pierwszej
konferencji prasowej w Moskwie. 
Popatrz. Wynagrodzenie skazanej za listopad 2012 roku – 195 rubli (20 złotych). Za tę sumę skazana ma sobie kupić produkty na Nowy Rok. A ona, tak jak wszystkie pracowała sześć dni w tygodniu.
Teraz obejrzyj mój pasek. Zobaczysz jak bardzo się różni. Wynagrodzenie 5000 rubli (500 złotych), znajdziesz w nim także podpunkt o rozmiarach minimalnego wynagrodzenia za pracę. On powinien znajdować się na każdym pasku.

W ogóle nie odczuwałaś strachu?
Strachu? Tak, bałam się. Zupełnie niedawno. Napisałam o jednej z kobiet. Chorowała na marskość wątroby. Właśnie w ostatni czwartek wysłano ją etapem do szpitalu przy areszcie śledczym. Przypadkowo znalazłam się w okolicy bramy. Te żelazne wrota nazywane są śluzą. Wsadzali ją do awtozaka. Wyciągnęłam do niej rękę, żeby się pożegnać. Miała siną bezwładną dłoń, jakby zrobioną z waty, bez kości. I ta dziewczyna, z okropnie spuchnięta twarzą, żółtymi oczami, ciężko było na nią patrzeć. Wydawałoby się ciężko chory człowiek,  wszyscy to widzą, wszyscy wiedzą, tylko niczego nie da się zrobić. Dlaczego nie można śmiertelnie choremu człowiekowi pozwolić umrzeć na wolności?

Upłynęły dwa lata. Jak je teraz oceniasz?
To był nieprawdopodobnie cenny czas. To może brzmi paradoksalnie, ale obozowe doświadczenie pomogło mi odnaleźć wolność wewnętrzną. Pobyt za kratami dyscyplinuje. I wyzwala. Rzeczywiście tworzy pewnego rodzaju ramy, między którymi trzeba wybierać. Wyobraźmy sobie, że na ciebie krzyczą. Albo zmuszają do zrobienia czegoś, czego nie chcesz. I że to powtarza się po kilka razy dziennie. Masz wtedy wybór. Możesz zrobić, lub powiedzieć „nie”. Jeśli konsekwentnie mówisz „nie”, odnajdujesz w sobie cechy, których wcześniej nie dostrzegałaś, nie uważałaś za ważne. To mam na myśli, kiedy mówię o odnajdywaniu wolności wewnętrznej. Wtedy pojawia się przekonanie, że możesz stawić temu systemowi opór. Tak to działa. I pewnie nie ma w tym niczego strasznego.

Oryginał wywiadu można znaleźć: http://www.novayagazeta.ru/society/61604.html



Także na blogu inne materiały o sprawie Pussy Riot i warunkach panujących w rosyjskich obozach karnych:


niedziela, 22 grudnia 2013

Chodorkowski: wygnanie z Rosji.


Obudzono go o 2.30 w nocy. Na szczęście przed zaśnięciem, kiedy usłyszał w telewizji, o tym że prezydent Putin zamierza go ułaskawić zdążył zebrać najważniejsze papiery. Na lotnisko w Pietrozawodsku odwiózł go naczelnik Służby Więziennictwa Republiki Karelia. Po wylądowaniu w St. Petersburgu wręczono mu paszport zagraniczny. Stąd do Berlina zabrała go Cessna przysłana przez Hansa Dietricha Genschera.

Michaił Chodorkowski w pierwszym wywiadzie udzielonym na wolności opowiada o tym, jak dotarł do Niemiec po dziesięciu latach więziennego życia.

Fragmenty wywiadu Michaiła Chodorkowskiego udzielonego dla moskiewskiego magazynu "The New Times”.

Z Michaiłem Chodorkowskim rozmawia Jewgienija Albac (redaktor naczelna)

Po przylocie do Berlina Michaił Chodorkowski zatrzymał się w położonym w pobliżu Bramy Brandenburskiej  luksusowym hotelu Adlon
Czarny sweter z golfem, dżinsy, zamiast więziennych spodni, siwiejące włosy ostrzyżone na jeżyka, okulary w cienkiej oprawie, wyraźnie zgarbiona sylwetka, widać iż po 10 latach spędzonych w obozie trudno zachować idealną formę i szeroki uśmiech. Nowy detal już z roku 2013, to I-phone leżący na hotelowym stoliku, ale mój rozmówca podczas trzygodzinnej rozmowy niemal ani razu z niego nie korzystał, było widać, iż ten gadżet, który podbił świat w czasie, gdy on znajdował się za kratami, wciąż jest dla  niego nowością. Mówi cicho, bez cienia egzaltacji, nie unika odpowiedzi na pytania, tylko czasem dodaje: „oni wciąż trzymają w rękach zakładników, nie chcę im zaszkodzić”. Z obozu wyszedł z dwiema teczkami papierów, kurtkę dali mu na lotnisku Pułkowo, przed wylotem do Niemiec. W zamian za więzienną kurtkę i czapkę. Proponowali także zamianę spodni na służbowe pracowników Aerofłotu ze światełkami odblaskowymi – ale odmówił. O dniach spędzonych w więzieniu opowiada w czasie teraźniejszym, a nam łatwo zrozumieć dlaczego, to przecież wciąż jego życie. Ale pięciogwiazdkowy hotel w centrum Berlina, w sąsiedztwie Bramy Brandenburskiej, setki reporterów tłocznych się przed wejściem, hotelowy numer składający się z pokoju i saloniku i wreszcie leżący na stoliku list od prezydenta Niemiec Gaucka świadczą o tym, iż wywiadu nie udziela już uwięziony skazaniec, ale że rozmawia ze mną Michail Borisowicz Chodorkowski, człowiek, o którym na pierwszych stronach piszą teraz wszystkie światowe media.

Pierwszego wywiadu po wyjściu na wolność udzielił magazynowi The New Times, od kilku lat Michaił Chodorkowski jest naszym stałym felietonistą.
Jewgienija Albac:

Pierwsza noc na wolności, wyspał się Pan?
Michaił Chodorkowski:
Zupełnie nie. Obudziłem się o trzeciej.

A jak się Panu podoba zwykle lóżko zamiast pryczy, na której przyszło Panu spać ostatnich dziesięć lat?
Nie, nie powiedziałbym, że 10 lat, trzy razy miałem długie widzenia, wtedy więźniowie śpią w zwykłych łóżkach. Ale proszę wierzyć, to są sprawy, które mnie mało obchodzą.

Z obozu nie pojechał Pan do domu w Koralowie, tam, gdzie czekali mama i ojciec. I nie do moskiewskiego mieszkania, gdzie czekała żona Inna i dzieci. Poleciał Pan do Niemiec. Co to takiego, wygnanie zamiast katorgi?
To nie wykluczone, że w związku ze znanymi Pani okolicznościami (chodzi o ciężką chorobę matki Chodorkowskiego, Mariny Filipowny – przyp. red. New Times), tak czy inaczej musiałbym pojechać za granicę, do Berlina. Choroba mamy poważnie wpłynęła na podjętą przez Putina decyzję. Jeśliby mama mogła pozostać w Moskwie, to mam wrażenie, podjęcie decyzji o moim uwolnieniu przyszłoby Władimirowi Władimirowiczowi z wielkim trudem. Zdawałem sobie sprawę, że wylecieć z Rosji będę mógł tylko raz, tak jak teraz. Jeśli miałbym zamiar wrócić, po raz kolejny mogą mnie już nie wypuścić. Formalnych powodów dla zatrzymania mnie w Rosji znajdzie się nie mało. Krócej mówiąc, myślę, że wyjazd do Berlina ułatwił prezydentowi podjęcie decyzji o moim ułaskawieniu.

Emigracja, choćby tymczasowa, to był warunek pańskiego wyjścia na wolność?
Nie mogę powiedzieć, że to był warunek. To była przesłanka, jaka ułatwiła podjęcie decyzji o ułaskawieniu. Kiedy teraz piszą w mediach, iż do obozu, do mnie, przyjeżdżali jacyś emisariusze służb specjalnych, i że ja zadawałem im jakieś idiotyczne pytania, to chcę powiedzieć, że tego nie było. To dlatego, że znamy się z Władimirem Władimirowiczem zbyt długo. Nie musimy wypowiadać zbędnych słów, po to, by otrzymać łatwą do zinterpretowania, zrozumiałą odpowiedź.

Więc jak to się wszystko odbyło?
Moi adwokaci przekazali mi, że decyzja o ułaskawieniu może być podjęta. I że w związku z uwolnieniem nie stawia mi się warunku przyznania do winy. To był problem kluczowy jeszcze w czasach Dmitrija Miedwiediewa. Jeszcze Miedwiediew nie zdążył wypowiedzieć się, iż gotów jest mnie ułaskawić, jak Putin, czy ktoś z jego otoczenia oświadczył, iż absolutnie konieczne jest przyznanie się do winy. Dla mnie napisanie prośby o ułaskawienie nie było jakimś fundamentalnym problemem. Sąd, w drugiej sprawie Jukosu, był całkowitą inscenizacją, wszyscy to rozumieli. Tak więc napisanie w odpowiedzi na jeden lipny papierek innego lipnego nie wiązało się dla mnie z najmniejszym dyskomfortem. Często wymieniamy się lipnymi papierkami, władza to rozumie, i ja to też rozumiałem. I oni rozumieją, że ja rozumiem, ja rozumiem, że rozumieją oni. Pod tym względem wszystko jest przejrzyste. Ale w związku z tym lipnym papierkiem, istniał jeden zupełnie nie lipny problem (mam na myśli czasy Miedwiediewa). Tu chodzi o przyznanie się do winy. To dlatego, iż jak tylko podpisałbym tego rodzaju dokument, cała masa ludzi mogła się znaleźć w bardzo trudnej sytuacji. W istocie, każdy człowiek, zatrudniony kiedyś w Jukosie znalazłby się wtedy w sytuacji zagrożenia. Tu niczego tłumaczyć nie  trzeba, nas przecież przedstawiano jako „zorganizowanaą grupę”. Dlatego takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. W lipnym papieru, byłem gotów podpisać wszystko jedno co, nawet oświadczenie na temat statków kosmicznych przemierzających przestrzenie Wszechświata. Za to przyznanie się do winy pociągałoby za sobą całkowicie realne konsekwencje i to dla szerokiego kręgu ludzi. Nie miałem prawa prowokować tego rodzaju sytuacji. Ale tym razem powiedziano mi, że przyznanie się do winy nie będzie konieczne.

Kiedy to miało miejsce?
12 listopada. Powiedziano mi, że należy wspomnieć o sytuacji z mamą. Nie miałem zamiaru kłamać, tak to wszystko wygląda w rzeczywistości, więc wspomniałem o mamie. I to wszystko: napisałem i oddałem. Było dla mnie jasne, iż istnieją dwa warianty – albo trzecia rozprawa, albo mnie wypuszczą.

Więc nie stawiano przed Panem żadnych warunków? Że nie będzie się Pan zajmował polityką, nie ma mowy o finansowaniu opozycji, ani jednego pozytywnego słowa o Nawalnym, i tak dalej?
Nie, nie stawiano. Napisałem w dokumencie, to o czym nie raz już mówiłem publicznie, że nie zamierzam zajmować się polityką, i  że nie mam zamiary walczyć o zwrot należących do Jukosa aktywów.

Tak więc szef Rosniefti Igor Sieczin może nie obawiać się pozwów do sądu?
Mówiłem o tym wiele razy, w moim przypadku, jeśli coś powiedziałem choćby jeden raz, musiałyby się pojawić bardzo poważne przesłanki, bym zmienił decyzję. Na razie tych poważnych przesłanek nie ma. Tak, prosiłem, by dano mi możliwość wyjazdu za granicę. Chodzi o to, że wtedy 12go listopada mama znajdowała się w szpitalu w Berlinie. Na szczęście dwa tygodnie temu lekarze pozwolili jej na trzy miesiące wrócić do Moskwy. Potem znów czekają na nią w Berlinie. Chwała Bogu, że pozwolili jej odsapnąć. Ale w rezultacie stało się tak, że się rozminęliśmy.

Pan wiedział, że ona jest w Moskwie?
Wiedziałem.

I rozumiał pan, że nie pozwolą Panu pojechać do Korałowa? (tam pod Moskwą znajduje się dom rodziców MBCH)
Tak. W ten sposób ja znalazłem się tu, w Berlinie, a oni rodzice, żona, dzieci – pozostali w Moskwie. Ale żadnych innych możliwości nie miałem. Władza może wydawać szczere oświadczenia, o tym, iż to nie oni wygnali mnie za granicę, sam o to prosiłem. Ale znając nasze realia, można bez cienia wątpliwości, powiedzieć, iż zostałem z kraju wygnany. W obecnej sytuacji, zdając sobie sprawę ze wszystkiego,  zaakceptowałem takie rozwiązanie. Historia choroby mojej mamy jest zbyt poważna. Ale jeśli musiałbym sprzedać ludzi, to nie wychodziłbym na wolność. Kiedy adwokaci spytali mnie o to, co robimy, jeśli oni będą upierać się i domagać, bym podpisał przyznanie do winy, odpowiedziałem, to znaczy, że się nie udało. Jeślibym  w tej sytuacji, takiej, jak ona jest, podpisał dokument o przyznaniu się do winy, mama nie wpuściła by mnie do domu.

We wszystkich innych sprawach było mi wszystko jedno.
W jaki sposób zek Chodorkowski przekazał swój list prezydentowi Putinowi na Kreml?

To żaden problem. Przekazałem list adwokatowi, administracja więzienia, jeśli by jej na tym zależało, wiedziałaby, że go piszę. Nas stale obserwowały kamery. Adwokat przekazał list pan Genscherowi (byłemu ministrowi spraw zagranicznych Niemiec). Jak i komu konkretnie przekazał mój list pan Genscher nie wiem.
Niech mi Pan wytłumaczy, dlaczego kanclerz Merkel tak o Pana walczy, skąd bierze się jej zainteresowanie? Jak mówi się na każdym spotkaniu z Putinem pytała go o Pana i podobno to jej Putin powiedział latem: „odsiedzi i wyjdzie, żadnego trzeciego procesu nie będzie”. Według deputowanej do Bundestagu Marii Luizy Beck rozmowy o pańskim losie prowadzono przez 9 miesięcy.

Dla mnie to też zagadka. Ale jak Pani widzi bywają takie pomyślne zagadki. Czasem zdarza się cud, a my nie znamy jego przyczyn.
Czy to przypadkiem nie pewnego rodzaju targ między Putinem i Merkel, pan zaś stal się ceną tego targu?

Nikt mi niczego o tym na razie nie mówił.
Jeśli Panu pozwolą, wróci Pan do Rosji?

Oczywiście.
Zaczęto już przebąkiwać, że wybiera się Pan do Ameryki, i że nie mam Pan zamiaru wracać do Rosji.

Powiedzmy to jeszcze raz, pan Pieskow, rzecznik prezydenta powiedział, że mogę wrócić w dowolnej chwili.
Tak jest w rzeczywistości?

Mówił to osobiście, sam słyszałem…. Ale z obiektywnego punktu widzenia, wrócę tylko wtedy, gdy będę pewien, iż będę mógł znów, wtedy, gdy będzie to konieczne wyjechać za granicę. W mojej obecnej sytuacji rodzinnej to warunek podstawowy.
Ciężka onkologiczna choroba matki była głównym  powodem, dla którego Michail Chodorkowski napisał do prezydenta  Putina list z prośbą o ulaskawienie. 

Operacja specjalna


Jak się Pan dowiedział, że prezydent Rosji postanowił pana ułaskawić?

Na początku usłyszałem przez radio, iż Putin mówił coś o trzeciej rozprawie. Bardzo się ucieszyłem, rzecz jasna, bo wydawało mi się, że będę miał na sumieniu jeszcze z 15 ludzi. Więc, kiedy usłyszałem, że nie będzie trzeciej rozprawy, kamień spadł mi z serca. To co Putin powiedział na końcu (że jest gotów ułaskawić Chodorkowskiego) przez radio nie transmitowano. Potem włączyliśmy telewizor, tak gdzieś koło szóstej i wtedy wszyscy to usłyszeliśmy.
Zrozumiałem wtedy: decyzja została podjęta. I zdałem sobie sprawę, że wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni, ze oni postarają się zabrać mnie z obozu jak najszybciej. Od razu powiedziałem kolegom, że znajomym, dziennikarzom podróż tutaj zajmie dobę, dwie, władza tego się boi, jej to nie jest potrzebne. Od razu poszedłem zbierać papiery, by je ze sobą zabrać.

A jaka była reakcja w obozie obozowych towarzyszy?
Jak by to powiedzieć?  Wszyscy, ci którzy gotowi byli to zrobić… kontakty ze mną oznaczały dla ludzi problemy…. Więc ci którzy byli gotowi, nie bali się, podchodzili, gratulowali. To był obóz, gdzie nazywając mnie wymieniano tylko moje imię i otczestwo.

Jak gratulowali? Jak to robią ludzie w obozie?
To w obozie stosunkowo częste zjawisko. Zawsze wtedy, gdy ludzie wychodzą, albo dlatego, że dostali warunkowe zwolnienie, albo dlatego, że odsiedzieli do końca. Ale zwłaszcza, gdy dostają warunkowe, albo z jakiegoś powodu wyrok zostaje zmniejszony… Ludzie podchodzą, gratulują, tak to przyjęte w obozie, tak dzieje się w każdym takim przypadku. Podchodzili i mówili, Michaile Borisowiczu, gratulujemy ! Mamy nadzieję, że do Nowego Roku trafi Pan do domu.

Tak więc przychodzi pora nocna, kładziemy się spać.  Udaje mi się normalnie zasnąć. To był czwartek, 19 grudnia, wieczorem. O 2,30 budzi mnie naczelnik obozu i mówi: „Michaile Borisowiczu, proszę się ubrać”. Rozumiem sytuację, ubieram się. Powiada, proszę do mnie, do pokoju. Tam był oddzielny pokój, swego rodzaju świetlica, siedzi w niej jakiś facet. Powiada: „poznaje mnie pan?” Ja odpowiadam, proszę wybaczyć, nie. On się przedstawia, jest naczelnikiem zarządu Służby Więziennictwa w Republice Karelia. Widziałem się z nim, ale ponieważ był ubrany po cywilnemu, nie poznałem go. Słyszę od niego: przyjechałem po pana, teraz pojedziemy razem, mam obowiązek wysłać pana w etap, dziś wieczorem będzie pan w domu. Wytłumaczył mi, dlaczego przyjechał – tylko ja mam prawo zabrać człowieka z obozu bez dokumentów.
Nie miał żadnego dokumentu?

On tak powiedział, jak było naprawdę, nie mam pojęcia. Był bardzo grzeczny, bardzo uprzejmy. Pyta mnie, czy musi Pan cos pozbierać? Chwała Bogu wszystko już zebrałem, papiery miałem zebrane. Wsiadamy do jego samochodu służbowego. Powtarza, formalnie wysyłamy pana etapem, ale w rzeczywistości wieziemy pana do domu.
Bez ochrony?

Byli z nim jeszcze dwaj ludzie, jego asystent i konwojent.
A kajdanki?

Nie, nie, nie, żadnych kajdanek, niczego. Po prostu w piątkę wsiedliśmy do samochodu, on, ja i ci dwaj ludzie. Wszyscy ubrani po cywilnemu. Pojechaliśmy, a on mówi, o ósmej rano przyleci po pana samolot. Potem powiedział, nie o ósmej, a o jedenastej. Mają tam Dom Gościnny Służby Więziennictwa FSIN, posiedzieliśmy w nim do w pół do jedenastej, wypiliśmy herbatę, pooglądaliśmy telewizję. Pogadaliśmy, tak o niczym, jak to się mówi…. Potem odwiózł mnie na lotnisko w Pietrozawodsku i odprowadził do samolotu.
On sam, razem z tymi samymi ludźmi?

Na lotnisku, zamiast tych ludzi do samochodu wsiadła kobieta, powiedziała, że jest z obsługi lotniska: „zgodnie z przepisami, nie mamy prawa przepuścić samochodu bez obecności kogoś z nas.” Ta kobieta, interesujące, w ogóle nie miała pojęcia kim jestem i o co tu chodzi.
Nie poznała pana?

Nie poznała, a po drugie, chyba myślała, że ja też jestem funkcjonariuszem, wszyscy byliśmy ostrzyżeni tak samo. Dojechaliśmy tym samochodem do samolotu. Od razu na pas startowy. Wszedłem na pokład. To był Tu 134. Był całkiem nieźle wyposażony w środku, musiał to być czyjś samolot.
Prywatny?

Nie, nie wydaje mi się, że prywatny, pewnie służbowy, albo Służby Więziennictwa, alby czyjś jeszcze.
Byli w nim pasażerowie?

Nie, pasażerów nie było. Tylko dwaj ochroniarze. Nasze zadanie, powiadają, dostarczyć pana do Sankt Petersburga. Tam będzie na pana czekał inny samolot. Więc mówię, w porządku.
Dostał pan jakieś dokumenty?

Paszport zwykły, jaki wyrobiono mi w obozie, mówiąc uczciwie zapomniałem. Powiedziałem o tym naczelnikowi zarządu, obiecał, że przekażą go adwokatowi. Przylatujemy do St. Petersburga i ludzie, którzy są ze mną mówią, mamy tu dla pana paszport zagraniczny…. I dają mi odpowiedni dokument. Proszę podpisać. Podpisałem się w tym paszporcie.
Dali go panu na lotnisku Pułkowo?

Jeszcze w samolocie. A potem mówią, proszę dać nam paszport, my postawimy w nim pieczątkę „wylot”. Zabrali paszport, wyszli, załatwili pieczątkę, oddali dokument, tam już stoi pieczęć , że wyleciałem z Federacji Rosyjskiej. Przez ten czas czekałem w samolocie.
Nie powiedział pan im – moja mama z ojcem mieszkają pod Moskwą? Żona Inna w Moskwie, dzieci też znajdują się w Moskwie, dokąd mnie wysyłacie?

Żenia, z kim miałbym o tym rozmawiać?
Rozumiał pan, że wysyłają pana z kraju?

No pewnie, przecież nie jestem idiotą.
Pierwszego wywiadu po uwolnieniu Michaił Chodorkowski udzielił moskiewskiemu magazynowi "The New Times". Od lat publikowal na lamach pisma nadsyłane z obozu więzienne felietony. 
Powiedzieli, że pana wysyłają?
Przez 10 lat nauczyłem się doskonale rozumieć, jakie kto ma pełnomocnictwa i kto podejmuje decyzje. W mojej sprawie decyzje podejmował jeden człowiek. Całych 10 lat. Jeden człowiek. Wszyscy inni, w ramach tych globalnych decyzji, mogli dodać, albo odjąć swoich pięć kopiejek. Rozmawiać z takimi ludźmi można tylko w tym wypadku, jeśli ma się ochotę na skandal i do tego skandal tylko dla własnego zadowolenia. Ale ja nie czuję zadowolenia, biorąc udział w tego rodzaju bezmyślnych przekomarzaniach.

O nic pan nie pytał? Dokąd, do jakiego kraju? Może wiedział pan zawczasu?
Niczego nie wiedziałem, ale dosyć dobrze potrafię analizować sytuację.

Więc rozumiał pan, że wysyłają pana do Niemiec?
Oczywiście. Przylatujemy do Pułkowo, siedzimy w tym TU 134 kilka godzin, czekamy na ten następny samolot.

Dali panu cos jeść?
Żenia, jeśli podczas któregoś z etapów pytano mnie mniej, niż 10 razy, o to czy nie chciałbym czegoś zjeść, albo nie mam ochoty pójść do toalety, to oznacza, że taki etap trwał krócej, niż godzinę. W stosunku do mnie, nikt nigdy nie pozwalał sobie na nieprzestrzeganie przepisów, tych drobnych, porządkowych. Ze mną załatwiono się w skali makro. A jeśli chodzi o drobiazgi, proszę bardzo, będziemy robić wszystko to, co przewiduje kodeks. Siedzieliśmy z tymi ludźmi, rozmawialiśmy, potem przyleciała Cessna, odprowadzono mnie do niej.

To był samolot prywatny, jak powiedział dziennikarzom Hans Dietrich Genscher?
Nie wiem. Odprowadzili mnie do tej Cessny, tam chłopaki się odmeldowali, mówią, zaczekamy, aż wystartujecie. Więcej, spróbuję Panią rozśmieszyć…  Ci faceci mówią: „Michaile Borisowiczu, nie ma pan żadnego ubrania? A ja odpowiadam: ”tak szybko mnie zabraliście, że adwokat nie zdążył przywieźć czegoś do włożenia. Mam tylko dwie teczki z papierami. I z maszynką do golenia, rzecz jasna.” Na to oni,  że zaraz spróbują coś poradzić. Wyskoczyli na lotnisko, przywlekli kurtkę lotniczą, taką pułkowską (Pułkowo-lotnisko w St. Petersburgu, przyp. media-w-rosji), tę którą można zobaczyć na wszystkich zdjęciach. I jeszcze spodnie. Ale spodnie były ze światełkami odblaskowymi. Więc im mówię, zrozumcie, na razie Rada Moskiewska jeszcze nie uchwaliła odpowiednich przepisów, więc ja tych spodni ze światełkami odblaskowymi nie założę. Na to oni, w porządku, niech pan weźmie choć kurtkę. I niech pan odda tę więzienną oraz czapkę.

Obozowe?
Obozowe. Taką zawarliśmy na koniec transakcję barterową. Wsiadłem do samolotu. Od pilota dowiedziałam się, że przysłał go pan Genscher i że za dwie godziny będziemy w Berlinie. To wszystko było jak dobrze wyreżyserowany film. Jeśliby ktoś chciał nakręcić film o latach 70ych, jak wtedy wysyłano dysydentów, lepiej by tego sobie nie wymyślił.

piątek, 20 grudnia 2013

Oświadczenie Chodorkowskiego: nie było mowy o przyznaniu się do winy

Publikujemy polski przekład pierwszego oświadczenia Michaila Chodorkowskiego, opublikowanego po jego zwolnieniu z więzienia.

 

Michaił Chodorkowski po przylocie do Berlina. Uścisk dłoni z byłym ministrem spraw zagranicznych Niemiec Hansem Dietrichem Genscherem.

 

Drodzy Przyjaciele,

12 listopada zwróciłem się do Prezydenta Rosji z prośbą o ułaskawienie w związku  z sytuacją rodzinną i wyrażam zadowolenie z jego pozytywnej decyzji.

Nie było mowy o moim przyznaniu się do winy.

Chciałbym podziękować tym, którzy przez wszystkie te lata obserwowali sprawę Jukosa. Chciałbym podziękować za wsparcie jakie okazywaliście mi, mojej rodzinie i tym wszystkim kogo niesprawiedliwie osądzono i kto w dalszym ciągu jest obiektem prześladowań. Czekam bardzo na tę chwilę, kiedy będę mógł objąć moich bliskich i osobiście uścisną dłoń moim przyjaciołom i kolegom.

Stale myślę o tych wszystkich, którzy wciąż jeszcze znajdują się w więzieniu.

Chciałbym oddzielnie wyrazić wdzięczność Panu Hansowi Genscherowi te rolę jaką osobiście odegral w moim przypadku.

Przede wszystkim zamierzam wywiązać się z zobowiązań wobec moich rodziców, żony, dzieci. Czekam na spotkanie z nimi.

Spodziewam się, iż zbliżające się święta będę mógł spędzić w kręgu rodzinnym. Składam wszystkim życzenia Szczęśliwego Nowego Roku.

Michail Chodorkowski.

Ułaskawienie Chodorkowskiego: komentarz pisarza, Borysa Akunina.


Przez cały ostatni dzień Rosja śledzi w napięciu powrót na wolność najważniejszego więźnia politycznego prezydenta Putina – oligarchy i filantropa, Michaiła Chodorkowskiego. Rosyjscy publicyści usiłują odtworzyć bieg zdarzeń, zrozumieć co wyjście Chodorkowskiego na wolność oznacza dla ich kraju. Poniżej glos pisarza Borysa Akunina, zamieszczony na jego blogu.

Michaił Chodorkowski na wolności. Na początku odczułem wielką radość, ale teraz staram się ocenić konsekwencje społeczne tego wielkiego wydarzenia. O to co myślę na ten temat.
Ostatnie dwa lata, zaczynając od słynnych banderłog (szczególnie głupi i złośliwy gatunek małp opisany przez pisarza Kiplinga, prezydent Putin porównał do nich rosyjską opozycję demokratyczną w wystąpieniu z 2011 roku – przyp. media-w-rosji) Putin na arenie społeczno politycznej zachowywał się głupio, niekiedy histerycznie – i jakbym powiedział autodestrukcyjnie. I teraz nagle zdobył się na wyjątkowo mądrą decyzję.
Pisarz Borys Akunin jest radykalnym
autorytarnej Rosji.
Jeśli nie jest to tylko manewr przedolimpijski, a zmiana strategii, to ruch protestu w niedalekiej przyszłości prawdopodobnie podzieli się na „radykałów” i umiarkowanych”. Ci pierwsi, jak dawniej nie będą gotowi do żadnego kompromisu z reżimem, ci drudzy zaczną domagać się dialogu społecznego.
Jeśli w ślad za Chodorkowskim, dziewczynami z Pussy Riot oraz pierwszymi więźniami „Placu Błotnego” wyjdą na wolność wszyscy „polityczni”, wówczas zwolennicy totalnego ignorowania i bojkotu władzy utracą swój główny argument o charakterze etycznym. Tak, reżim pozostanie autorytarnym, niedemokratycznym, skorumpowanym. Ale Rosja przestanie wtedy być państwem policyjnym, co oznacza, iż z przeciwnikami można będzie (nawet trzeba) spierać się, pewne problemy analizować, jednym słowem, prowadzić dialog.
Chociaż, by mówić o tym wszystkim na razie jest za wcześnie. Na wolności jeszcze daleko nie wszyscy.

Wcześniej na naszym blogu fragment korespondencji Borysa Akunina z Michaiłem Szyszkinem.

Dwaj wybitni pisarze Borys Akunin i Michaił Szyszkin w pisanych do siebie listach dyskutują na ile sytuacja w Rosji jest uwarunkowana  jej historią. Rozmyślają także o głębokiej przepaści rozdzielającej dwa narody będące częściami jednej nacji i o tym jak ją zasypać.

Ułaskawienie Chodorkowskiego. O co tu chodzi?

Ułaskawienie i zwolnienie z obozu Michaiła Chodorkowskiego to sensacyjna wiadomość, która w Rosji wywołała lawinę komentarzy i interpretacji, mniej lub bardziej przekonujących. Niektóre, co bardziej interesujące s próbujemy udostępnić na naszym blogu. Aleksander Pluszczew, dziennikarz radiostacji Echo Moskwy zwraca uwagę na dziwnę kolejność zdarzeń, które poprzedziły oświadczenie Putina.  

Aleksander Pluszczew.

Radiostacja Echo Moskwy

Chciałbym zwrócić uwagę na nieco dziwną kolejność zdarzeń, które poprzedziły oświadczenie prezydenta o ułaskawieniu Chodorkowskiego.

19 grudnia, godzina 15,33

Putin podczas konferencji prasowej mówi, że trzeci proces w sprawie kompanii naftowej Jukos nie ma szans na sukces. Ale, proszę zauważyć, nie mówi niczego o Chodorkowskim.
Ułaskawienie Michaiła Chodorkow-
skiego wywołało lawinę komentarzy
w Rosji i na świecie.

Chociaż była do tego okazja. To jest, albo do tego momentu decyzja była jeszcze nie podjęta, albo Putin nie miał ochoty, by jego konferencja prasowa zamieniła się w benefis na cześć Chodorkowskiego. To oczywiste, że nawet nasi koledzy dziennikarze podlizywacze władzy, zadając swoje pytania w czasie ostatniej godziny konferencji nie byliby w stanie temu zapobiec.

16,06

Agencja ITAR-TASS powołując się na dobrze poinformowane źródła, podaje, że ani Chodorkowski, ani Lebiediew nie są ani oskarżonymi, ani podejrzanymi w trzeciej sprawie dotyczącej kompanii naftowej Jukos. W tym momencie prezydent od godziny udziela odpowiedzi na najróżniejsze idiotyczne pytania naszych godnych pożałowania kolegów. Nie zwracając uwagi na to, iż rzecznik prasowy prezydenta Pieskow, już kilka razy wzywał do zachowania umiaru. Wygląda na to, że Putin ma zamiar pobić rekord długości swoich konferencji, co chwila udziela głosu kolejnemu dziennikarzowi, z niektórymi nawet podejmuje żywą polemikę. Można odnieść wrażenie, że gra na czas.

16,10

Putin nagle zamyka konferencję prasową. Robi to zdecydowanie i błyskawicznie, w tamtym momencie odwróciłem się na pół minuty od telewizora i już nie zobaczyłem jak żegnał się z dziennikarzami. Putin jeszcze odpowiadał na jakieś pytanie, ale potem nie zdążył nawet wypowiedzieć jakiejś technicznej formuły, na przykład, no zasiedzieliśmy się proszę państwa tak długo, tylko nagle zamknął spotkanie słowami Szczęśliwego Nowego Roku i dziękuję.

I rozpłynął się w przestrzeni. Wstał i zerwał się z miejsca.

16,16

Putin w kuluarach oświadcza, iż zamierza ułaskawić Chodorkowskiego. Ta wiadomość jest dla wszystkich szokiem. Łącznie z adwokatami Chodorkowskiego i jego rodziną. Proszę zwrócić uwagę, jak zmieniła się intonacja odpowiedzi Putina na temat Chodorkowskiego. Dawniej na pytania o szefa Jukosu prezydent irytował się, wściekał się, posługiwał się różnymi obrazowymi sformułowaniami, typu „ręce we krwi po łokcie”. Teraz nieoczekiwanie wypowiedział się o potrzebie humanizmu, o tym, że kara jaka spotkała Chodorkowskiego jest dostateczna, we wszystkim tym była jakaś ciepła nuta. Co oznacza, że z jakiegoś powodu Putinowi bardzo zależy na tym, żeby Chodorkowski wyszedł na wolność. BARDZO ZALEŻY.

Co to wszystko oznacza, co zdarzyło się za kulisami, kto pociągał za jakie sznurki, trudno zrozumieć. Jednak samo wyliczenie rzucających się w oczy wydarzeń mówi, o tym, iż to, co się wydarzyło było czymś niezwykłym i przeprowadzonym w wielkim pośpiechu.

Historia z ułaskawieniem Chodorkowskiego w okropny sposób przypomina mi historię sprzed trzech lat z wymianą skazanego za szpiegostwo Igora Sutiagina. Ułaskawiono go pospiesznie i wymieniono na rosyjskich szpiegów w Ameryce. Chodorkowskiego nikt nie wymieniał i da Bóg wymieniać nie będzie. Chociaż jakby tu powiedzieć… Dzisiaj nocą dowiedzieliśmy się, że Stany Zjednoczone postanowiły zrezygnować z planu rozszerzenia listy Magnickiego . Więc może to jest swego rodzaju wymiana, na rozszerzonej liście znalazłyby się ważne i „wrażliwe” nazwiska.

Tak czy inaczej mamy okazję do radości. Michaiła Chodorkowskiego osądzono niesprawiedliwie, swoje odsiedział za wielu tych, którzy rzeczywiście powinni byli trafić za kratki. Mam nadzieję, że ostatnim więźniom Jukosu Lebiediewowi i Piczuginowi także zostanie skrócony wyrok. Chce się wierzyć, że Chodorkowskiemu podczas rozmów o swoim ułaskawieniu udało się postawić warunki i w tej sprawie. To ważne, bo żaden z nich nigdy go nie zdradził.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piekło na ziemi. Kobieta w obozie pracy w czasach Putina.

Siedziały w obozach w Mordowii, tam gdzie zesłano też solistkę Pussy Riot Nadię Tołokonnikową. Malowany przez nie obraz obozowej egzystencji jest jeszcze czarniejszy od relacji Nadii. 

Nadiu, napisałaś prawdę! Ani słowa przesady….

We wrześniu 2013 roku solistka grupy Pussy Riot napisała swój list otwarty. Opowiedziała w nim o niewolniczej pracy skazanych, o poniżeniu jakie spotyka je za najmniejsze uchybienia. Trzy byłe skazane, które wyroki swoje odsiedziały w Mordowii przyjechały do Moskwy, by potwierdzić słowa Tołokonnikowej.

Federalna Służba Więziennictwa (FSIN RF) przeprowadziła kontrolę w obozie IK-14, w którym odsiadywała wyrok Nadieżda Tołokonnikowa. Komisja Kontrolna nie stwierdziła, by naruszano regulamin. 

Te kobiety nie siedziały za politykę. Nie utrzymują, iż skazano je za niewinność, przyznają się do swoich przestępstw. W wywiadzie udzielonym „The New Times” opowiadają o koszmarze obozu kobiecego. Dowiemy się od nich, dlaczego uwięzione kobiety nigdy nie składają skarg, dlaczego są gotowe pracować za darmo. I dlaczego więzienie nie resocjalizuje człowieka, a na odwrót degraduje go i niszczy jego charakter. 

„Włożę ci do kieszeni 15 gramów – i wrócisz do obozu”

Kira Sagajdarowa:

Mam 29 lat. Urodziłam się na Białorusi. Moja prawdziwa matka, z powodu ciemnego koloru mojej skóry oddala mnie do domu dziecka. Adoptowała mnie pewna kobieta, później z domów dziecka zabrała jeszcze ośmioro dzieci mulatów, potem stworzyła pierwszy w Związku Radzieckim rodzinny dom dziecka. Udało mi się zdać na studia, przyjęto mnie na informatykę. Jednak rzuciłam naukę, poszłam do pracy, w 2006 roku pojechałam z moim chłopakiem do Moskwy. Mam za sobą dwa wyroki. W obozie IK-2 odsiadywałam wyrok 5 lat i 6 miesięcy za kradzież w znacznych rozmiarach i fałszowanie dokumentów. Teraz, po wyjściu na wolność, staram się o wszystkim zapomnieć, chcę rozpocząć wszystko od początku.

Kiedy docierasz do obozu i trafiasz na kwarantannę, tam najpierw pytają Cię o wykształcenie. A potem zadają następne pytanie – potrafisz szyć? Ja im powiedziałam, że potrafię posługiwać się komputerem, więc zostałam skierowana do pracy w studio telewizyjnym. Odpowiadałam za filmowanie różnego rodzaju organizowanych w obozie imprez kulturalnych, czy wydarzeń. Filmowałam je w towarzystwie oddziałowej, potem montowałam, w końcu mój reportaż pokazywano w obozowej telewizji. W końcu 2011 roku nadszedł termin, kiedy mogłam poprosić o warunkowe zwolnienie. Ale już wówczas w moich aktach odnotowano wiele naruszeń regulaminu. Dowiedziałam się od administracji obozowej, że nie mam szans na warunkowe. Być może, im się nie chciało szukać kogoś, kto zastąpiłby mnie w studio telewizyjnym. Za co spotykały mnie kary regulaminowe? Za cokolwiek…  Znaleziono u mnie telefon komórkowy, albo za to, że przez plac obozowy przeszłam sama, bez naszej brygady.

Pyta mnie Pani, dlaczego nikt się nie skarży. To nie ma sensu. Naczelnik obozu rozmawiał ze mną przed wyjściem na wolność: ”Jeśli po twoim wyjściu w Internecie pojawi się cokolwiek na nasz temat, obiecuję ci, przyjedziesz na widzenie do przyjaciółki, my ci podrzucimy do kieszeni 15 gramów, i wrócisz do zony.” To nie była pusta groźba.

Pisanie skarg nie tylko jest bez sensu, może także być niebezpieczne. Od tego człowiekowi może być tylko gorzej. Siedziały w naszym obozie dwie cudzoziemki, Niemka i Finka. Jeśli dobrze pamiętam Finka miała na imię Blukling. Potem przeniesiono je do IK-14, tam gdzie siedziała Tołokonnikowa. Niemka umarła niemal od razu, chorowała na cukrzycę, w IK-2 dostawała insulinę, ale w IK-14, żeby ją dostać, trzeba było czekać w długiej kolejce, mówili u nas, że jej po prostu nie dostawała. A Finka, przy pomocy wychodzącej na wolność kobiety przekazała na zewnątrz skargę, że w obozie odmawiają jej leczenia. Ta kobieta oszukała Finkę, przekazała skargę do obozowego oddziału operacyjnego. Finkę ukarano. To była kobieta w podeszłym wieku, odesłano ją do karceru, odebrano jej obuwie ortopedyczne, okulary, laskę, założono jej chodaki, zrobili z niej warzywo. Na wolność wyszła w wózku inwalidzkim. Nikt nie wziął jej w obronę. W obozie dla kobiet nie ma więźniów „autorytetów”, tak jak w męskim.

Jeszcze jedna historia z mojego doświadczenia, razem ze mną w warunkach zaostrzonego rygoru siedziała dziewczyna, Gulnaz Janajewa. Pokłóciła się z którąś ze skazanych na kilka dni przed przyjazdem bliskich na widzenie. Funkcjonariusze obozu nie próbowali nawet wyjaśnić co i jak. Wyciągnęli na plac obie skazane i przyłożyli im zdrowo. Ci sami funkcjonariusze potem błagali Gulnaz na kolanach, „Zbadamy Cię teraz, jeśli z Tobą będzie wszystko w porządku, pozwolimy ci na widzenie, ale jeśli jesteś bardzo posiniaczona, ty sama napiszesz, że rezygnujesz z widzenia.” Na to Gulnaz odpowiedziała: „Nie będę niczego pisać, widzę się z rodzicami raz na rok”. Na to oni zaczęli ją prosić, by nie skarżyła się przed krewnymi.  Oni nie mogli odmówić widzenia, jej brat w Baszkirii zajmował wysokie stanowisko, w obozie bano się, że zrobi skandal.

„Jeśliby mnie ogolili, przykryłabym się rękami”

Irina Dardykina:

Mam 32 lata, urodziłam się i wyrosłam w Kołomnie. Moi rodzice umarli, mam tylko młodszego brata. Byłam narkomanką, czasami kradłam. Mam za sobą dwa wyroki. Ostatni raz osądzono mnie za kradzież, rabunek i narkotyki. Dostałam 3 lata. Wyszłam na wolność w czerwcu 2012. Siedziałam w obozie IK-2 w Mordowii, położonym w osadzie Jawas. Niedawno wyszłam za mąż. Z moim mężem poznałam się korespondencyjnie, podczas odsiadki. On sam siedział po sąsiedzku. Bardzo się kochamy. Moim marzeniem jest teraz remont mieszkania, chciałabym żyć jak normalni ludzie.

Pracowałam w pracowni artystycznej. (Nadia Tołokonnikowa prosiła, żeby zamiast szwalni w IK-14 przeniesiono ją do tego rodzaju pracowni). Administracja obozowa nie zgodziła się (The New Times).

Kiedy wysłano mnie do tej pracy, od razu dowiedziałam się, że żadnego wynagrodzenia tam nie będzie. Ja powiedziałam, nie chcę szyć, mogę za to rysować bezpłatnie, to o wiele lepsze niż brud i nie kończąca się praca w szwalni plus stale wisząca nad nami groźba, że nas wyślą do karceru. 

Kiedy tylko przyszłam do pracowni, dostaliśmy nowe zamówienie od kierownictwa. Zlecono nam wykonanie 50 matrioszek, na każdej z nich miałyśmy narysować twarz jakiejś kobiety. Albo prokuratorki z Moskwy, albo jakiejś szyszki z Zarządu Federalnej Służby Więziennictwa. Rysowałyśmy na podstawie fotografii, zdaje się, ze któraś z nich obchodziła pięćdziesiąte urodziny.

Następne zlecenie dostałyśmy od jakiegoś cudzoziemca. Był kimś w rodzaju sponsora naszego obozu. Malowałyśmy dla niego matrioszkę składającą się z trzydziestu elementów. Malowałyśmy jego samego, jak gdyby podjeżdżał na koniu ku carewiczowi Iwanowi. Dostałyśmy także zlecenie na matrioszkę złożoną z pięćdziesięciu elementów, zleceniodawcą był jakiś moskiewski milioner. Jemu zachciało się, by na matrioszce były wymalowane wizerunki całej jego rodziny, żony, dzieci bliźniaki i dom z pięknymi schodami.

W okolicach Nowego Roku zamawiano zazwyczaj wielkie matrioszki przedstawiająca Dziadka Mroza. Pewnego razu dostarczono nam szkice projektowe, chodziło o matrioszki, do których pakowano butelki z koniakiem. Miały być ogromne, gdzieś tak połowa mojego wzrostu. Zamówienie przyszło z mordowskiej fabryki alkoholu, opiewało na 20 sztuk matrioszek, zmieścić się w nich musiały pięciolitrowe butelki. Niby na prezenty. Lalki miały przedstawiać dziewczyny z Mordowii w ludowych kostiumach. Dyrektor fabryki obiecał, że kupi najdroższe farby, najdroższe pędzelki, żebyśmy tylko wykonały jego zamówienie.

Zrobiłyśmy, co do nas należało. Dyrektor był zadowolony. Przyniósł nam potem do obozu z wolności masę słodyczy, torty. Pracowałyśmy prawie nielegalnie. Kiedy przyjeżdżała komisja kontrolna, ukrywano nas, jak gdyby tej pracowni artystycznej w obozie w ogóle nie było. Na terytorium zony stał mały wagon z piecykiem, był w nim tapczan, spałyśmy na nim po kolei. Zamówień było bardzo dużo. Poganiano nas, żebyśmy wykonywały je szybciej. Funkcjonariusze przychodzili do nas i prosili, byśmy robiły różne lalki także dla ich krewnych. Jedna z funkcjonariuszek zażądała byśmy na plecaku namalowały Myszkę Miki. Funkcjonariusze są zazwyczaj skąpi, nikt z nich nie chce wydawać pieniędzy, zwłaszcza wtedy, gdy można nas wykorzystać bezpłatnie. A to musiałyśmy namalować dla przedszkola grzybki, albo kwiatki. Spróbuj odmówić,  kiedy domaga się tego jeden z funkcjonariuszy! Zagryzą potem człowieka, podczas każdej kontroli będą drobiazgowo rewidować. Będą nas poniżali. Za najdrobniejsze przewinienie mogą ogolić na łyso. Jeśliby ze mną tak zrobili, ja bym cały czas przykrywała głowę rękami, to okropne poniżenie.

24 października powiesiła się Tania Czapurina. Miała 30 lat, może trochę więcej. Pracowała jako szwaczka, ale nie dawała rady wypełniać normy. Zawsze zostawała po godzinach. W różny sposób ją karano, musiała stać w klatce, nocami nie spała. Posadzili ją za zabójstwo, na wolności został mąż i dwoje dzieci. Tego dnia, kiedy się powiesiła, wybierałam się do stołówki. Przyglądam się, a ona stoi ze szmatą i wiadrem. I mówi do mnie: „Jestem taka wyczerpana, nie jestem w stanie, znowu kierują mnie do robót porządkowych”.

Szum podniósł się wieczorem, kiedy okazało się, że zadusiła się własną chustką, w komórce, w domu dziecka. Później w papierach cenzora odnaleziono pocztówkę, jaką napisała do swoich dzieci. Tam było o tym, że je kocha, i że niedługo znów będą razem. Męczono nie tylko ją, ale ona po prostu nie wytrzymała. I powiesiła się. Naczelnik obozu powiedział wtedy na placu apelowym: „Wieszajcie się, ile chcecie, mnie wszystko jedno, powieście się wszystkie.”

„Pójdziesz na skargę, po prostu cię zabiją”

Irina Noskowa:

Mam 29 lat. Urodziłam się w Briańsku. Kiedy miałam 10 lat, zostałam bez rodziców. Oddano mnie do domu dziecka. Wtedy zaczęłam kraść. Po raz pierwszy za kradzież kieszonkową dostałam półtora roku obozu lekkiego. Po raz drugi posadzili mnie za kradzież dwóch telefonów komórkowych. Kosztowały 11 tysięcy rubli. Skierowano mnie do obozu IK-2 w osadzie Jawas. Moje marzenie – żeby to było ostatni raz, żebym już więcej nie trafiała do więzienia.

Pracowałam w szwalni. Tam obowiązuje zasada: jeśli nie wykonujesz normy, po prostu cię biją. Brygadzistki biją, bije szef produkcji u siebie w gabinecie (w redakcji dysponujemy nazwiskami wszystkich funkcjonariusze, o których mówiły skazane- The New Times). Szef produkcji ma szafkę. W niej stoi deska. Zwykła deska, długa i szeroka. Odwracasz się twarzą w kierunku ściany, ręce przed siebie i on zaczyna bić. Przy tym mówi, patrz na obraz. Zastępca naczelnika obozu trzyma w szafie czerwone rękawice bokserskie, służą mu do bicia skazanych. W tym obozie nie znam dobrych funkcjonariuszy, wszyscy są źli. Idziesz do zony przemysłowej, uśmiechasz się, a funkcjonariusze pytają: „ Co ci tak wesoło? Wędruj do sztabu!”A tam mogą Ci przyłożyć pałą, potem wracasz do obozu. Za nic. Nie wiem, skąd się bierze ich dzikość i złość.

Szyłyśmy mundury „Wicher”. Zgodnie z dokumentami na wydziale powinny pracować 43 szwaczki. Nasza norma – 112 mundurów. W rzeczywistości w szwalni pracowało 25-30 szwaczek. A normę podnoszono nam do 170 mundurów. Nie dążyłyśmy. To było niemożliwe. Nie wychodziłyśmy z fabryki, żyłyśmy tam na stale. Kiedy na wolność wychodziły najlepsze szwaczki, na ich miejsce przychodziły dziewczyny, które nigdy w życiu nie widziały maszyny do szycia. Po czterech dniach zaczynano się nad nimi znęcać. Ciągnięto je za włosy. Popychano je tak, by uderzały się o maszyny. Nie chcę nawet szczegółowo mówić o wszystkim, co z nimi wyprawiano. W obozie robią z ludzi inwalidów. Wszystko bezkarnie. Jeśli nie daj Boże, pójdziesz poskarżyć się na któregoś funkcjonariusza, mogą po prostu zabić. Kiedy z naszym etapem przywieziono mnie do obozu, skierowano mnie do części sanitarnej. Tam na podłodze leżała kobieta z sinymi wargami. Z gabinetu wychodzili lekarze, jeden z drugim tylko przeskakiwali nad nią. W obozie nikt nie ratuje nikogo. Jeśli umierasz, nie ma sprawy, nie jesteś potrzebna, nikt cię leczyć nie będzie.





Film "Konkurs" nakręcony kilka lat temu daje wyobrażenie o życiu kobiet w rosyjskich łagrach. "Konkurs piękności" to rozrywka, która nie zmienia codziennej rzeczywistości. 

„Tołokonnikowa nie powiedziala wszystkiego„

Kira Sagajdarowa:

Mówią, że Tołokonnikowa zajmuję się własnym pi-arem.  Nas, byłe skazane, ten osobisty PR nie interesuje. W rzeczywistości administracja obozu bardzo boi się jawności. Po takich listach, jak Tołokonnikowej, na jakiś czas funkcjonariusze zaprzestają swoich gierek z pobiciami, z rękawicami bokserskimi. Jak mi się wydaje, Nadia nie wszystko powiedziała, można było powiedzieć więcej. Ale ja ze swej strony nigdy nie słyszałam, by w obozie IK-14 funkcjonariusze bili skazane. Jeśli w naszym obozie IK-2 funkcjonariusze mogą nam sami wykręcać ręce, to w obozie IK-14 robią to za nich zaufane skazane.

Irina Noskowa:

Nadia jest super, napisała prawdę i niczego nie przekręciła. Napisała tak, jak jest, do jakiego stopnia nas  poniżają. Ja sama raz zostałam wysłana do karceru na pięć dni. Zapytałam, za co mnie to spotkało… Odpowiedziano mi, że za wygląd zewnętrzny. W karcerze, kiedy otwierane są drzwi do celi, trzeba złożyć raport: wymagane jest głośne i wyraźne podanie nazwiska. Potem należy wymienić artykuł kodeksu karnego, termin rozpoczęcia kary i jej zakończenia. Tak trzeba zrobić za każdym razem, niekiedy dziesięć razy w ciągu dnia, tyle razy ile otwierane są drzwi. Potem mówią ci: „wychodź”. Trzeba odwrócić się do ściany i rozstawić nogi zgodnie z szerokością ramion. Potem mogą przyłożyć pałką, albo zmuszają cię do biegania w charakterze jaskółki. Trzeba stanąć na palcach i biegać. Jeśli dyżurna ma zły nastrój, takie bieganie może potrwać bardzo długo. Któregoś razu biegałyśmy tak przez 40 minut. Ty tak biegasz, a oni dają ci kuksańce.

„Tego obozu nie zapomnisz”

Irina Dardykina:

Swoich pierwszych dwóch wyroków w ogóle nie pamiętam. Ale ostatniego obozu nie mogę zapomnieć. Przecież nie cały czas rysowałam matrioszki. Musiałam także szyć, a ja szyć nie umiem. Więc swoje dostałam. Oczywiście, mamy na sumieniu przestępstwa, nikt nie spodziewa się, że będą nam usuwać pyłek spod nóg. Ale to co z nami wyprawiano, przekracza dopuszczalne granice. Kobiety śpią po dwie godziny na dobę, nie dostają lekarstw. Przywieziono do nas chore na AIDS, obóz dostaje lekarstwa, ale im nie dają tyle, ile potrzeba. To trudno sobie wyobrazić,  jak szybko w obozie umierają dziewczyny chore na AIDS.

Kira Sagajdarova:

Obóz niszczy psychikę. Taka presja uniemożliwia resocjalizację. Ona budzi w nas najgorsze instynkty. Dawniej nie potrafiłabym przejść obojętnie obok człowieka, który źle się czuje, dziś pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi. Tu zawsze może się zdarzyć, że prokurator, nie daj Boże, znajdzie dla człowieka nowy paragraf.

Irina Noskowa:

Na początku pobytu w obozie, jeśli któraś ze skazanych, albo ktoś z funkcjonariuszy obraził mnie, albo poniżył, czułam, że gotowa jestem dać mu w twarz. Ale mój system nerwowy jest dziś tak rozhuśtany, że myślę teraz inaczej, bicie nie ma sensu, lepiej od razu zabić.

Kira Sagajdarowa:

Ten system można zmienić, ale pod warunkiem, że ktoś zabierze wszystkich obozowych kacyków. Powinni odejść Siergiej Wasilijewicz Porszyn, były naczelnik obozu (pracuje dziś w Mordowskim Zarządzie Służby Wwięziennictwa), Wiaczesław Aleksandrowicz Kimiajew (zastępca naczelnika do spraw operacyjnych) i Siergiej Wladimirowcz Ryżow (teraz pełni funkcję tymczasowego naczelnika obozu).

Irina Dardykina:

Siedziałam w tym obozie od 2010 do 1013. Ile razy widziałam jak Kimiajew wykręcał się sianem. On rzeczywiście niczego się nie bał. Przyjeżdżały komisje, sporządzały uwagi, ale potem wszystko udawało się zamieść pod dywan. Pewna kobieta powiesiła się w domu dziecka, inna w celi, jeszcze jedna przecięła sobie żyły. Cały obóz boi się Kimiajewa, i skazane i funkcjonariusze. Wystarczy zobaczyć jak wychodzi do zony: ”Ja sto razy powtarzać nie będę. Można odnieść wrażenie, jak gdyby chciał powiedzieć: ”No banderłogi, podejdźcie tu bliżej”. Wszyscy trzęsąc się, milczą. Funkcjonariusze nie odchodzę, nie ma dla nich innej pracy. Więc cierpią w milczeniu, a potem odgrywają się na nas skazanych.

Relacje byłych skazanych spisała Zoja Swietowa

Fotografie: Igor Starkow

Relacja ukazała się na łamach magazynu "The New Times"

*Zoja Swietowa, rosyjska publicystka, laureatka wielu rosyjskich i międzynarodowych nagród. Autorka publikacji z dziedziny praw człowieka.