Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prawa człowieka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prawa człowieka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 marca 2017

Rewizja. Jak to robią w Rosji Władimira Putina…



Dla rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego Zoja Swietowa jest osobą o szczególnym autorytecie. Jako dziennikarkę interesuje ją przede wszystkim los skazanych przez rosyjski wymiar sprawiedliwości. Odwiedzała areszty, więzienia, obozy pracy. Brała udział w społecznym śledztwie dotyczącym zamęczonego w więzieniu prawnika Siergieja Magnitskiego. Powszechnie szanowana pochodzi z rodziny o starych antyradzieckich, dysydenckich tradycjach. Jest matką trójki błyskotliwych młodych dziennikarzy, braci Filipa, Timofieja i Tichona Dziadko. Od jakiegoś czasu pracuje w finansowanym przez Michaiła Chodorkowskiego portalu „Otwarta Rosja”. Przedwczoraj w jej mieszkaniu przeprowadzono wielogodzinną rewizję. Bezpośrednio po jej zakończeniu zrelacjonowała przebieg rewizji zebranym na klatce schodowej w jej domu dziennikarzom.




Rewizja w mieszkaniu dziennikarki i aktywistki ruchu obywatelskiego Zoji Swietowej rozpoczęła się ok. godziny 11ej w dniu 28 lutego. Trwała ponad 10 godzin. Kiedy dobiegła końca, Swietowa wyszła do licznej grupy dziennikarzy obserwującej wydarzenie na klatce schodowej u niej w domu.



Swietowa:
Zabrali należący do mnie Ipad, różne fleszki, miałam na nich zapisane robione przeze mnie wywiady. Odebrano mi dokumenty robocze. Przepisali zawartość mojego komputera, wszystkie materiały wyjściowe. Chcieli też ściągnąć moją pocztę, ale coś im się tam nie udało. Jednak z jakimiś listami dali sobie radę.


Największą troską Zoji Swietowej jest ludzi pozbawionych wolności osadzonych w rosyjskich zakładach karnych. (Fot. zaczerpnięta z portalu Radio Swoboda)


Moim zdaniem to oburzająca historia. Rewizję przeprowadziło 8 funkcjonariuszy, 6 z nich było z FSB. Odbyła się w związku ze sprawą prowadzoną przez Komitet Śledczy Bastrykina. Czterej z nich przedstawili się, jeden z nich dyrygował operacją, oglądał wszystko, podejmował decyzje co należy zabrać. To był funkcjonariusz FSB Rosji, wszystkie nazwiska znalazły się w protokole. W operacji uczestniczyło jeszcze dwóch specjalistów, oni się nie przedstawili, ale w końcu udało nam się zorientować, iż oni także reprezentują FSB, Komitet Śledczy zaprosił ich do współpracy.

Policyjny fortel

Na początku zwyczajnie mnie oszukano. Zadzwonili do drzwi. Zapytałam: kto tam? Odpowiedzieli, iż przynieśli wezwanie na przesłuchanie. Ja na to: „wrzućcie do skrzynki”. Dopiero co się obudziłam, czułam się nie najlepiej, wciąż miałam na sobie piżamę. Ale potem, tego człowieka zrobiło mi się żal. Powiedział: „będzie potrzebny pani podpis”. Założyłam szlafrok i otworzyłam drzwi.  Na początku tam był tylko jeden człowiek, ale w chwilę później reszta podbiegła z dołu. Jeden z nich, od razu zaczął mnie filmować. Mam wrażenie, że musiał to być dziennikarz, może z telewizji NTV, albo z Life News, nie mam pojęcia, potem już się nie pojawiał. Od oficera śledczego usłyszałam potem, iż nie filmował nikt z jego współpracowników.

Próbowałam uniemożliwić im wejście do mieszkania. Zażądałam, by wezwano adwokata. Walczyłam z nimi, przypadkowo podrapałam jednego z nich, dziwne, bo nie mam żadnego manicure’u. Potem trzeba mu było przykleić plaster. Byłam naprawdę przerażona, że wejdą do mieszkania i nie będzie przy tym adwokata: „wchodzimy, zaczynamy rewizję”. Potem jednak obrońca dotarł na miejsce, na szczęście, nawet trzech, czy czterech, nawet nie wiem dokładnie ilu ich było. Pięciu? Może pięciu, przychodzili jeden po drugim.

Mam duże mieszkanie. Wszędzie zaglądali. Nie miałam telefonu komórkowego, oddałam go do naprawy. Dobrali się do komputera, postanowili, że przepiszą wszystkie dane. Najokropniejsze teraz jest to, iż mają wszystkie moje materiały robocze i wyjściowe.

Chcę podkreślić, że choć zostałam uznana za świadka nie mam nic wspólnego ze sprawą w której przeprowadzono rewizję. Jak przeczytałam w dokumentach, śledztwo dotyczy sprawy jakiegoś „Apatytu” z roku 1993 i chyba 1998 (w ramach walki z Michaiłem Chodorkowskim postawiono mu także zarzuty o nielegalne przejęcie akcji murmańskiego przedsiębiorstwa „Apatyt” – „MwR”). W tamtych czasach dopiero zaczynałam zajmować się dziennikarstwem. Nic o tej sprawie nie wiedziałam, nic mnie z nią nie łączy.

Kogo odwiedzała Pani w więzieniach? Terrorystów? Wrogów państwa?

Uważam z resztą, iż rewizję zarządzono się nie w związku z jakąś tam sprawą Jukosu, chodziło im o mnie. Jeden z funkcjonariuszy zaczął mnie wypytywać, czy nie mam czegoś wspólnego z organizacją pod nazwą „Ośrodek reform sądownictwa karnego”. O moich związkach z tą organizacją, o tym że jestem jednym z jej założycieli, informował w kilku artykułach portal o nazwie SM News. Ten funkcjonariusz znał ich publikacje.

Potem zaczął mnie pytać o działalność w Społecznej Komisji Kontroli (Zoja Swietowa była członkiem Komisji Społecznej monitorującej warunki w rosyjskich aresztach, więzieniach i obozach – „MwR”). . Chciał wiedzieć dokąd chodziłam, z kim się spotykałam, czy odwiedzałam terrorystów i zdrajców ojczyzny. Rzecz jasna odwiedzałam wszystkich znajdujących się w więzieniach. Tych samych sformułowań użyto we wspomnianych przeze mnie artykułach. Także liczebność grupy funkcjonariuszy przysłanych dla przeprowadzenia rewizji świadczy o tym, iż choć formalnie przyszli do mnie w jednej sprawie, a w rzeczywistości chodziło o inną.

To znaczy, że w ogóle nie pytano Panią o kwestie związane z „Apatytem”?

Swietowa:
Nie. Nie zadawali żadnych pytań. I trudno powiedzieć czego szukali. W rezultacie zabrali fleszki, stare komputery moich dzieci, to jest całkowitym bezprawiem, bo ja występuję tylko w charakterze świadka. Zabrali też telefon mojego biednego męża. To zupełnie niezrozumiałe, po co. Mojego męża z Chodorkowskim nie łączy nic.

Po co aż tylu funkcjonariuszy?

Jestem wstrząśnięta. Zwłaszcza tym, jak długo i jak wielu ludzi penetrowało mój dom. Rewizja trwała 11 godzin. Jestem wam wszystkim bardzo wdzięczna,  za waszą demonstrację solidarności. W rzeczywistości tego rodzaju działania mają jeden cel, napędzić strachu. Pracuję w „Otwartej Rosji” (fundacja i portal sponsorowane przez Michaiła Chodorkowskiego – „MwR”), jestem dziennikarką, otrzymuję za pracę wynagrodzenie, opłacam regularnie podatki, tak jak jest to uregulowane przez prawo. Podpisuję artykuły swoim nazwiskiem. Nie ukrywam współpracy z „Otwartą Rosją”, nie wstydzę się z tego powodu. Nie rozumiem jak to się wiąże ze sprawą „Apatytu”. Nie mieści mi się w głowie, że przeprowadzono u mnie w domu trwającą 11 godzin rewizję.

Tam był jeden szczególnie interesujący moment. Funkcjonariusz z FSB Rosji przeglądał papiery i znalazł wśród nich dokumenty dotyczące rewizji przeprowadzone u mamy i ojca, ponad 30 lat temu. Patrzy na nie i mówi: „Jakie to interesujące, widzę tu nazwiska znanych mi osobiście funkcjonariuszy”. A ja na to: „ja myślałam, że wszyscy już umarli”. Szukałam ich, chciałam się z nimi skontaktować, porozmawiać. On na to: „nie, oni jeszcze nie umarli”. Wyobraźcie sobie, upłynęło ponad 30 lat, i nagle ci ludzie znów do mnie przychodzą. Tylko obecna rewizja odbyła się w innym mieszkaniu, przeprowadziliśmy się, ale i tak wygląda na to jakbyśmy chodzili po kole. Jedyne dobre, co się w tym wszystkim wydarzyło, nie zabrali tego starego protokołu rewizji sprzed lat. On ma przecież wartość historyczną.

Jak 30 lat temu

Cała ta historia jest skandaliczna. Odbywa się właśnie Forum Ekonomiczne w Soczi, teraz też przeczytałam, że Sąd Najwyższy zamierza zdekryminalizować paragraf dotyczący demonstracji. A tu do mieszkania dziennikarki przychodzą z rewizją.

Cały czas powtarzałam im niczym papuga: „przecież, wam całkowicie brakuje wyobraźni. Nie potraficie sobie wyobrazić, że taka sama historia może przydarzyć się i wam.”Funkcjonariusze zdecydowanie niegrzecznie potraktowali moją córkę, nie pozwolili jej wyjść na spacer z psem.” Dokładnie 30 lat temu zdarzyło się to samo, mnie też podczas rewizji u rodziców nie pozwolili wyjść z psem na spacer. A potem pozwolili nam wyjść pod strażą.

Kiedy dotarł pierwszy dziennikarz, zabrano mu telefon, potem mu go nie oddano, to bezprawie. I bardzo długo starali się dopuścić adwokata. Z tego wynikł poważny konflikt, powtarzali przez cały czas: „żadni adwokaci nie są potrzebni”. Cały czas mnie oszukiwali.


Zoja Swietowa po rewizji w drzwiach mieszkania. 
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że od dawna trzymam w domu wezwanie na przesłuchanie w dniu 27 listopada. Od tamtej pory mój adwokat kontaktował się z nimi wielokrotnie, potwierdzając, że gotowa jestem się stawić. Ale wezwania nie ponowiono. A teraz uciekli się do oszustwa. Najpierw funkcjonariusz stwierdził, że musi dostarczyć wezwanie, w rzeczywistości jednak zaczęła się rewizja. Na jakiej podstawie ją zarządzono? To jest absolutnie nieuzasadnione. Sami tez się zmęczyli, rewizja trwała ponad 10 godzin, przyszli o 11ej, a teraz mamy 22ą. Zmęczyli się i powiedzieli: „teraz już na przesłuchanie pani nie zabierzemy, proszę jednak nigdzie nie wyjeżdżać.” Potem śledczy dodał już coś bardzo śmiesznego: „Zobowiązanie do nie informowania…”. A potem sam zapytał: „O czym nie informować?” Rozumiecie to sam zadał tego rodzaju pytanie, a o czym tu nie można informować

Jeśli chcieliby się ode mnie czegoś dowiedzieć, zabraliby mnie teraz na przesłuchanie. Ale przez chwilę miałam też wrażenie, że zamierzają mnie posadzić.

Jak mi się wydaje, idzie tu jakąś sprawę, którą najwyraźniej zamierzają spreparować. Właśnie dlatego, że piszę regularnie dla „Otwartej Rosji”. Poruszam najostrzejsze tematy. Jak inaczej wytłumaczyć, dlaczego w rewizji uczestniczyło tak wielu funkcjonariuszy, w dodatku  świetnie zorientowanych w tym co robię i czym się zajmuję… Jeden z nich próbował zdobyć moje zaufanie, zadawał dodatkowe pytania. Przy tym zostawili w spokoju moje notatniki, w których zbierałem notatki na temat pracy w charakterze członka Społecznej Komisji Kontroli. To ich nie interesowało.

Najważniejsza była dla nich moja poczta, żeby w niej pogrzebać, i żeby zabrać mój komputer. Zorientowałam się też, że podsłuchiwali mój telefon. W pewnym momencie znaleźli na przykład dokumenty mieszkaniowe mojego syna. I pytają: „to pani to przeprowadza remont?” A ja niedawno przez telefon rozmawiałem z budowlańcem, chciałam, żeby wziął się za tę robotę. Oto dowód, że telefony były podsłuchiwane. Za to z pocztą…. Nie mają do niej dostępu i nie mogą jej sprawdzić? Czy też chcieli mnie po prostu nastraszyć, żeby odeszła z pracy w „Otwartej Rosji”. I nastraszyć przy okazji innych dziennikarzy. Inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć.

Staram się zrozumieć ich logikę. Wszyscy powtarzają, iż szukanie logiki w działaniach FSB nie ma sensu. Ale przecież musicie się z tym zgodzić, przesłuchiwanie dziennikarza w związku ze sprawą Jukosu wygląda co najmniej dziwnie. Ja pracuję w portalu, osobiście nic nie wiąże mnie z Chodorkowskim. Nie znam go osobiście, za to wiele razy widziałam go w sądzie.

Tam były jeszcze jakieś nazwiska, Brudno, Lebiediew. Lebiediewa również widziałam w sądzie. A ten Brudno, w ogólne nie mam pojęcia kim on jest. Słyszałam jego nazwisko, ale nigdy o nim nie pisałam, jak mi się wydaje ten człowiek mieszka gdzieś za granicą.

Zbliżają się u nas wybory. Taka historia skierowana przeciw dziennikarzom na pewno nie jest potrzebna. Adwokaci nie zostawią tego tak, zostanie wniesiona skarga do Trybunału Europejskiego. Tego nie można tak zostawić. To była taka dziwna rewizja…


Oryginał ukazał się na portalu niezależnej stacji telewizyjnej TV DOŻD’





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.








poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Szczur w kącie dalej jest źródłem zarazy



Od dawna apeluje do Zachodu. Najbardziej zależy mu na tym, by ludzie dostrzegli całą prawdę. Sędziwy dysydent z czasów radzieckich i aktywny obrońca praw człowieka w poradzieckiej Rosji Siergiej Kowaliow ostrzega przed iluzjami. Od połowy XIX wieku,, Rosja nikogo nie wyzwalała, jej zwycięstwa wojskowe służyły tylko zniewalaniu kolejnych narodów i państw. Rosji nie da się przekonać przy pomocy racjonalnej argumentacji, w rozmowach z nią potrzebna jest stanowczość i argument siły. By Ukraina w końcu mogła przystąpić do Unii Europejskiej potrzebna jest pełna mobilizacja, także Zachodu. Takim językiem nie mówią nawet najtwardsi przeciwnicy Rosji na Zachodzie. Warto słuchać starych radzieckich dysydentów. Często mają lepszy wzrok i słuch.
 

Autor: Siergiej Kowaliow


  







Duma i uprzedzenia



Pozwolę sobie na kilka uwag o obecnym kursie politycznym Zachodu, w nim złączyły się jego siła i słabości, jeśli chcecie tak to nazwać - jego duma i uprzedzenia.

Historia mojego kraju, ZSRR, obfituje w okrutne, sprzeczne z prawem, masowe represje, braliśmy udział w rozwinięciu międzynarodowego terroryzmu politycznego, tworzyliśmy nowe reżimy totalitarne, odpowiadamy za  akty agresji oraz inne poważne naruszenia podstaw prawa. Dzisiejsza Rosja powróciła do tej tradycji.

Zachód zajął zdecydowane stanowisko: sprzeciwia się rosyjskiej ekspansji. Rodzi to określoną nadzieję w odniesieniu do najważniejszych problemów globalnych.

Są jednakże i obawy. I o nich chciałbym pomówić.


Mityczne banały


Powodem dla tych obaw są szeroko rozpowszechnione na Zachodzie mityczne banały. Są one bardzo efektywnie podtrzymywane przez mistyfikatorów zatrudnionych w wyspecjalizowanych jednostkach FSB.

Jednym z głównych mitów jest narracja o wyzwoleniu świata od nazizmu przez ZSRR. To nieprawda. Od połowy XIX wieku Rosja, ZSRR, Federacja Rosyjska nigdy nikogo nie wyzwalały. Jedynie zniewalały, również własnych obywateli.

Car-wyzwoliciel, Aleksander II w 1861 roku zniósł pańszczyznę. Po latach zamordowali go terroryści którzy dla swej organizacji bezczelnie wybrali nazwę "Wola ludu" ("Narodnaja Wola").

Owszem, hitlerowska armia została zatopiona w radzieckiej krwi i zasypana radzieckimi trupami. Owszem, Europa i USA zrobiły mniej, niż powinny. Ale to zupełnie inna sprawa. Kluczowy udział w zwycięstwie wojennym nie jest wcale tożsamy z misją wyzwolicielską. Interesy polityczne ZSRR były otwarcie przeciwne wyzwoleniu. Mieszkańcy Europy Wschodniej i Niemiec, którzy przeżyli dwie tyranie, powinni dobrze to rozumieć.

Istnieje też inny niebezpieczny punkt widzenia, jakoby rosyjskie barbarzyństwo winno pozostać wyłącznie wewnętrzną sprawą Rosji. To nie tak. Dzisiejszy świat jest ciasny, pełen wzajemnych zależności, wszystkie poważne problemy stają się globalne, dotyczą wszystkich. Rosyjskie (i nie tylko rosyjskie) zapędy totalitarne są brzemienne w skutkach dla całego świata. Moim zdaniem nikt nie wie, jak poradzić sobie z tym wyzwaniem. Lecz wielu dobrze rozumie, iż ignorowanie go rodzi potencjalne zagrożenia i …wstyd.


Nie wolno przytakiwać agresorowi


Proszę bardzo, nie wiemy co zrobić, by uniwersalne wartości przekształcić w instrumenty działania, by przestały być pustymi sloganami. Ale powinniśmy przynajmniej wiedzieć, czego nie powinniśmy robić. Nie wolno przytakiwać agresorowi. Nie da się płacić rachunków za własne bezpieczeństwo, a tym bardziej za gaz naturalny, obcymi losami i życiem. Niemoralna obojętność pragmatyki politycznej to haniebne dziedzictwo układu monachijskiego i umów jałtańskich. Już dawno nastał czas, by uwolnić się tego dziedzictwa.
Niestety, deficyt woli politycznej gasi praworządne zamiary Zachodu. Rosyjska ekspansja na Kaukazie ujawniła zachodnie "zapominalstwo". Z jednej strony każdy etap ekspansji budził autentyczne oburzenie Zachodu. Taka była reakcja na okrutne czystki etniczne początku lat '90 w Abchazji,  sprowokowane rosyjskimi "siłami pokojowymi". Podobna na burzliwą wojnę w 2008 roku, zakończoną utworzeniem rosyjskich satelitów na terytorium Gruzji. Jednak oburzenie to nie prowadziło do zwiększenia aktywności w sferze ochrony praw i wartości humanitarnych i ugasało bardzo szybko.

Podobnie da się opisać wieloletni niemrawy rwetes Rady Europy wokół rosyjskich okrucieństw w Czeczenii.


Teraz przyszła kolej na Ukrainę


Zdaje się, że aneksja Krymu została już niemal zapomniana przez społeczność międzynarodową. Europejscy politycy odroczyli wypełnienie niektórych istotnych punktów umowy z Ukrainą. Parlament Europejski w swoim czasie w tej sprawie nie zgłosił sprzeciwu. Padają głosy, że ta polityka nie zaszkodzi gospodarce Ukrainy, że Rosja dzięki niej nie uzyska przewagi ekonomicznej. Ale Rosji na niej nie zależy. Rosja przede wszystkim, nie chce wpuścić Ukrainy do Europy. Będzie interpretować i wykorzystywać półtoraroczną zwłokę jako wymuszone przez nią ustępstwa. A gospodarka zdewastowanej Ukrainy przez ten czas pozbawiona będzie szans, by stać się konkurencyjną.

Rosja wzięła tylko oddech

Swego czasu Zachód wyobrażał sobie, że zimna wojna zakończyła się zburzeniem muru berlińskiego. To nie tak. Rosja jedynie wzięła oddech. Proszę spróbować wyobrazić sobie powojenne Niemcy z funkcjonującym gestapo. Albo podpułkownika STASI na stanowisku kanclerza Niemiec. Ale taka właśnie jest Rosja, z którą szukacie partnerstwa i wzajemnego porozumienia. Taka Rosję można tylko zmusić do prowadzenia otwartej gry, nie da się jej do niej przekonać (dodam, że "wymuszanie pokoju" to pojęcie akceptowane przez ONZ).

Wielu gotowych jest na ustępstwa, twierdząc, że zapędzony do kąta szczur jest niebezpieczny. To prawda. Ale trzeba zrozumieć, że szczur - nawet zapędzony w róg, nawet pozostawiony w spokoju - i tak pozostanie potężnym źródłem zarazy. Już wkrótce zarazie tej stuknie sto lat. Przez lata niszczyła ludzi, miliony stały się jej ofiarami. Nasz wybór jest niewielki. Będziemy walczyć z zarazą, lub, jak pisał Puszkin czeka nas "uczta w czasie zarazy".

Pięć lat temu Parlament Europejski uhonorował mnie i moich kolegów Nagrodą Sacharowa. Chciałbym, aby ten krótki tekst stał się swoistym listem otwartym do Zachodu. Dobrze znałem Andrieja Dmitrijewicza Sacharowa, patrona tej nagrody. Jestem pewien, że i dzisiaj namawiał by cywilizowany świat aby bardziej zdecydowanie i konsekwentnie przeciwdziałać samowoli. Nie będę tutaj opisywał konkretnych kroków, jak pomóc ofiarom rosyjskiej ekspansji. W charakterze historycznego przykładu długotrwałych i udanych wysiłków w obronie demokracji przypomnę choćby pomoc w ramach akcji Lend-Lease, czy plan Marshalla.

Dziś walka z "imperium zła" wymaga największej mobilizacji. Pojutrze nadzieje na nią mogą okazać się płonne.

Siergiej Kowaliow - członek stowarzyszenia Memoriał, rosyjski obrońca praw człowieka, uczestnik ruchu obrony praw człowieka w ZSRR

Tłumaczenie: Kondrad Jeleński

Oryginal ukazał się na portalu svoboda.org: http://www.svoboda.org/content/article/27142838.html






*Siergiej Kowaliow (ur. 1930), wybitny rosyjski działacz ruchu na rzecz praw człowieka, dysydent z czasów radzieckich, więzień polityczny. W poradzieckiej Rosji, do roku 2003 był deputowanym do parlamentu.Pełnił funkcję Rzecznika Praw Człowieka w latach 1994-1995. Jest przewodniczącym Stowarzyszenia "Memoriał". 









"Media-w-Rosji": Wywiady z Siergiejem Kowaliowem

Do obozu "Perm-36" Siergieja Kowaliowa zesłano w latach siedemdziesiątych za antyradziecką agitację i propagandę. Najgorszy był karcer, panował w nim wieczny chłód, skazańcom zmniejszano racje żywnościowe.
W latach radzieckich Siergiej Kowaliow uczestniczył w ruchu dysydenckim. Po rozpadzie Związku Radzieckiego walczył o przestrzeganie praw człowieka w nowej Rosji. W studiu telewizji TV DOŻD' pytania zadawał mu Timur ...
Kowaliow twierdzi, że gubernator uważnie ich wysłuchał i powiedział, że rozumie ich ból, i że od teraz muzeum będzie placówką państwową. I że jest gotów pójść im na rękę. Weterani wyszli ze spotkania usatysfakcjonowani.





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 









środa, 12 sierpnia 2015

Pokolenie 2011 i prawa obywatelskie



Teoretycznie także w Rosji o składzie władz przedstawicielskich decydują wyborcy, oddając głos w wolnych i demokratycznych wyborach. Jednak do pięknie brzmiących przepisów Kreml wprowadził wiele poprawek umożliwiających blokowanie udziału w nich krytykom władz. W zeszłym tygodniu w kilku regionach odmówiono zarejestrowania zgłoszonych przez opozycję list wyborczych. Tu nie chodzi tylko o wybory - pisze uralski politolog i publicysta Fiodor Kaszeninnikow. W istocie całe pokolenie pozbawiono elementarnych praw obywatelskich. Należy wyzbyć się naiwnej wiary w to, iż przestrzeganie kremlowskich przepisów doprowadzi do sukcesu. Obecna koncepcja walki politycznej poprzez wybory jest fałszywa. Celem walki winno być odzyskanie praw obywatelskich.


Autor: Fiodor Kraszeninnikow









Od początku obecnej dekady w rosyjskiej polityce opozycyjnej pierwsze skrzypce gra nowe pokolenie. Ludzie ci wcześniej zajmowali się różnymi rzeczami, niekiedy do opozycji trafili wprost z ławy szkolnej, lub z zajęć na wyższej uczelni. Wielu z nich wcześniej w ogóle nie zajmowało się polityką, nie interesowało się nią w ogóle. Dla tego pokolenia inicjacją polityczną stały się ostatnie wybory do Dumy Państwowej, może więc pasuje do niego nazwa "Pokolenie 2011".

To w gruncie rzeczy świetne pokolenie, jedno z lepszych w historii Rosji. Chciałoby się wierzyć, iż właśnie ono wyprowadzi nasz kraj na trakt wiodący ku postępowi i rozwojowi cywilizacji. Ale na razie władza, dla walki z nim, czysto jezuickimi sposobami, wykorzystuje najlepsze zalety tego pokolenia.


Szkodliwe przekonanie


Po pierwsze, pokolenie 2011 roku to myślący pozytywnie, energiczni ludzie, przywykli do tego, by w wypadku niepowodzenia nie zwalać wszystkiego na okoliczności, a zastanowić się nad odpowiedzialnością własną. Ale niestety ta postawa, która świetnie sprawdza się w świecie biznesu, w polityce tylko przeszkadza. Wiadomo z góry, iż wielu wspaniałych planów i strategii nie da się w Rosji zrealizować, rozstrzygają o tym przyczyny całkowicie obiektywne. Zakrywając na nie oczy, aktywiści opozycji raz za razem obarczają  samych siebie i sobie podobnych odpowiedzialnością za kolejne porażki. To my sami nie zrobiliśmy wszystkiego co trzeba, nie wykorzystaliśmy wszystkich możliwości. Ale nowej opozycji trzeba tłumaczyć, iż tego rodzaju logika jest władzy na rękę i wręcz służy jej umocnieniu. Po każdym niepowodzeniu pojawiają się "specjaliści" gotowi do analizy pomyłek technicznych, proponujący nowe sposoby ich wyeliminowania.

Po drugie, mamy do czynienia z pokoleniem szlachetnym i przestrzegającym prawa. Udało mu się zachować w istocie "zachodnie" przekonania: sukces w dowolnej sprawie można osiągnąć postępując uczciwie, nigdy nie naruszając przepisów. Jego zdaniem polityka rosyjska nie stanowi wyjątku. Na tej podstawie opiera się pogląd, iż udział w wyborach i osiągnięcie zwycięstwa to zadanie stosunkowo proste. Należy tylko spełnić wszystkie opisane przez prawo warunki, nawet te najbardziej wątpliwe, potem zaś przeprowadzić kampanię wyborczą opartą na najlepszych zachodnich wzorach. Ale strona przeciwna nie ma zamiaru grać uczciwie i przestrzegać uchwalonych przez siebie przepisów. Dlatego za każdym razem udaje się jej osiągnąć swój cel.


Pokolenie, które nie zna strachu


Po trzecie, pokolenie 2011 nie zna strachu. Stąd bierze się niedocenianie determinacji systemu, zdolnego w walce o przetrwanie do stosowania oszukańczych tricków i prymitywnej przemocy. To dziwna historia, ale ani "sprawa 6go maja", ani rozprawy nad Aleksiejem Nawalnym, ani wydarzenia na Ukrainie, ani nawet zabójstwo Borysa Niemcowa, nie przyczyniły się do rozwiania naiwnej iluzji, iż władze się "nie ośmielą". Koszmar polega na tym, że ośmieliły się już nie raz, i nie raz jeszcze ośmielą się w przyszłości.

Chciałoby się wierzyć, iż demonstracyjne i w jawny sposób wyzywające zablokowanie list Koalicji Demokratycznej w wyborach regionalnych - doświadczyliśmy tego w ubiegłym tygodniu - dla wielu naiwnych pięknoduchów stanie się też momentem otrzeźwienia. Leonid Wołkow i jego zespół w Nowosybirsku za cenę niewiarygodnych wysiłków dowiedli zasadności twierdzenia (wielu wciąż reaguje na nie wzruszeniem ramion): władze w każdej sytuacji dysponują technicznymi możliwościami niedopuszczenia opozycji do udziału w wyborach. Nie ma tu znaczenia zachowanie opozycji i jej starania by przestrzegać ustanowionych przez prawo zasad. I dlatego naiwnością jest dalsze oszukiwanie siebie i otoczenia apelami, by szykować się do kolejnych wyborów - taki bowiem jest główny  sposób na to, by cokolwiek zmienić.


Należy walczyć o prawa obywatelskie


W rzeczywistości, wszystkich konsekwentnych i nieprzekupnych krytyków reżimu Putina i ich zwolenników pozbawiono prawa do udziału w wyborach i do wyborczego zwycięstwa. Ich prawa obywatelskie zostały ograniczone. W tej sytuacji więc wszystkie aktualnie akceptowane koncepcje dalszej walki politycznej wymagają rewizji. Zadanie jest o wiele bardziej skomplikowane, niż to się wydaje. Nie idzie o to, by za cenę wszelkich możliwych ustępstw, uzyskać dopuszczenie do wyborów. Należy przede wszystkim walczyć o odzyskanie praw obywatelskich i taką zmianę sytuacji w naszym kraju, by w przewidywalnej przyszłości zorganizowano w nim uczciwe wybory z udziałem wszystkich sił reprezentujących społeczeństwo obywatelskie.




Tłumaczenie: ZDZ


Oryginał ukazał się na portalu moskiewskiej gazety "Wiedomosti": http://www.vedomosti.ru/opinion/columns/2015/08/12/604433-pokolenie-2011-goda-i-vibori






Fiodor Kraszeninnikow, pochodzący z Uralu rosyjski politolog i publicysta, przewodniczący Instytutu Rozwoju i Modernizacji Public Relations w Jekaterynburgu. 











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 


wtorek, 30 czerwca 2015

Szałamow: siatka, mydło i ręcznik



W Rosji Władimira Putina Stalin przedstawiany jest jako wielki wódz i efektywny menedżer. Przy akompaniamencie fanfar na cześć tyrana nie jest łatwo dbać o pamięć o jego ofiarach. Wybitny pisarz Warłam Szałamow odsiedział w łagrach 18 lat. Jego utwory należą do klasyki literatury lagrowej. Dysydent z czasów radzieckich, Siergiej Grigorianc dobrze znał pisarza. W rozmowie z dziennikarzem Radia Swoboda Muminem Szakirowem opowiada co stało się z jego rękopisami i jak wyglądały jego ostatnie dni. Trudno po zapoznaniu się z relacją Grigorianca zachować obojętność.  Los pisarza w czasach radzieckich bywał prawdziwie tragiczny.
   





18 go czerwca upłynęło 108 lat od dnia urodzin autora "Opowiadań kołymskich". Nie była to data  jubileuszowa, ale wielbiciele pisarza odnotowali kolejną rocznicę. Działacze Memoriału, autorzy portalu shalamov.ru zorganizowali z tej okazji projekt "Moskwa Szałamowa". W jego ramach odbyły się wykłady, wycieczki, spektakle. Siergiej Grigorianc, założyciel działającej na rzecz praw człowieka fundacji "Glasnost'" dobrze znał pisarza. Dzięki jego wiedzy, organizatorom obchodów łatwiej było odtworzyć moskiewską topografię Szałamowa.








Siergiej Grigorianc spędził wiele lat w radzieckich więzieniach i łagrach. Jego zdaniem, także rządy
Władimira Putina zasługują na jak najostrzejsza krytykę. 






Mumin Szakirow:
Jak pan poznał Warłama Szałamowa?

Siergiej Grigorianc:
Mój przyjaciel, poeta Walentyn Portugałow (spotkali się z Szałamowem na Kołymie) zaprowadził mnie w 1963 do maleńkiego, dwupokojowego mieszkanka na Choroszewskim Szosse. Tam mieszkała Olga Niekludowa z rodziną. Trafiłem do wnętrza typowego dla moskiewskiej inteligencji lat sześćdziesiątych, stare meble, na półkach Mandelsztam, Andriej Biełyj, książki innych poetów i pisarzy, pierwsze i jedyne wydania tych autorów. Gospodyni mieszkania Olga była drugą żoną Szałamowa, pobrali się po jego powrocie do Moskwy w 1956, pierwsza żona się z nim rozwiodła. Tam mieszkał wtedy też syn Olgi Siergiej, miał wówczas, podobnie do mnie ok. 20 lat, dziś jest znanym etnografem, znawcą Dalekiego Wschodu, profesorem.

Szakirow:
Szałamow spędził w obozach 18 lat. Jak wyglądał, kiedy zobaczył go pan po raz pierwszy?

Grigorianc:
Miał dwa metry wzrostu. Był wysuszonym dryblasem. Kiedy poruszał rękoma, widać było jak drżą. Przez to że był chudy, wyglądał na jeszcze wyższego. W pewnym momencie pojawił się w kuchni, z trudem się w niej pomieścił. Ze swymi dziwactwami był człowiekiem z innego świata. Z Portugałowem dostaliśmy coś do jedzenia, herbatę, Szalamow nie jadł nic. Później Lubow Wasilijewna, żona Portugałowa wytłumaczyła, iż on w ogóle, także w domu jadał niewiele. Sam sobie gotował zupę z pszenicy ze śledziami.

Szakirow:
Orientował się pan z kim ma do czynienia?


Myję się w wodzie po praniu


Grigorianc:
Wcześniej coś już o nim słyszałem. Czytałem jakieś wiersze, opowiadania, dostawałem je od Portugałowa. Wówczas jeszcze nie były opublikowane "Opowiadania kołymskie", to one przyniosły mu światową sławę. Wśród znajomych miałem sporo ludzi pokaleczonych przez Kołymę. Ich przyjaciele, krewni byli ofiarą aresztowań, rozstrzelań. Zachowanie Szałamowa mnie nie zdziwiło. Trochę później zaczął pojawiać się w uniwersytecie, przychodził do nas na wieczory "zapomnianej poezji". Mówiąc precyzyjnie, to były wieczory poświęcone poetom, ofiarom represji, autorom takim, jak Daniel Charms (poeta i dramaturga, autor utworów utrzymanych w surrealistycznej poetyce absurdu - "mediawRosji"), Aleksandr Wiedienski (poeta i dramatopisarz, przedstawiciel literatury absurdu- "mediawRosji"), Iwan Pulkin. Zbieraliśmy się wydziale dziennikarstwa, w audytorium numer 15, miało ono kształt amfiteatralny, zawsze przychodził tłum ludzi. Już w czasach studenckich byłem człowiekiem samodzielnym i aktywnym, drukowano mnie w "Encyklopedii Literackiej". Mam wrażenie, że Portugałow przyprowadził mnie do Niekludowów, specjalnie, po to bym poznał Szałamowa, a potem zorganizował jego wieczór na uniwersytecie. Niestety, nie udało się, do spotkania ze studentami nie doszło, ale zaprzyjaźniłem się z Warłamem Tichonowiczem. Podtrzymywaliśmy trwałe i przyjacielskie kontakty przez wiele lat.

Szakirow:
Znamy jego prozę i wiersze. Są ponure i mroczne. W jego osobowości obecne były podobne rysy?

Grigorianc:
Lata 30-40te utrwaliły się w pamięci nawet tych, którzy przeżyli je na wolności, nigdy potem nie potrafili o nich zapomnieć. Co tu mówić o ofiarach więzień i obozów. Moje przejścia obozowe były o wiele lżejsze, odsiedziałem wszystkiego 9 lat, jednak do tej pory nie potrafię uwolnić się od odruchów i reakcji typowych dla zeka. Na przykład, do dziś myję się w wodzie po praniu. Na Kołymie siedział także pisarz Jurij Dombrowski (wybitny pisarz rosyjski, autor utworów tłumaczonych także na polski - "mediawRosji"), po wyjściu na wolność wyglądał jak wykształcony, inteligentny człowiek, jednak kiedy przychodził do restauracji Związku Pisarzy szokował wszystkich. Makaron jadł rękoma. Od pewnych rzeczy nigdy nie można się wyzwolić.

Szakirow:
Dobrze rozumiem: sam Szałamow był ostry, mroczny, złośliwy?

Grigorianc:
Wobec mnie zawsze był uprzejmy, nie czułem w nim napastliwości, złośliwości.  Ale zauważyłem, iż nigdy nie uczestniczył w rozmowach we trójkę, to takie czysto obozowe przyzwyczajenie. Dwóch ludzi, to dwóch świadków. Wystarczy, by wlepili nowy wyrok. Po dwudziestu latach w zonie, ofiara nie jest już w stanie rozmawiać w obecności trzeciego człowieka. Szałamow w takich sytuacjach milkł.

Szakirow:
Miał poczucie humoru?

Grigorianc:
Nigdy się z tym nie spotkałem. Często widziałem, jak nie dowierza ludziom, jak reaguje sceptycznie. Potrafił rozmawiać tylko na interesujące dla siebie tematy. Oleg Czuchoniec, świetny poeta, pracował w redakcji poezji miesięcznika "Junost'", opowiadał, iż Szałamow na dwór wychodził zawsze z siatką, mydłem i ręcznikiem, drugi ręcznik zawijał sobie wokół szyi, był zawsze przygotowany na aresztowanie. Ale ja poza pomieszczeniem mieszkalnym nigdy go nie spotkałem.

Szakirow:
Czego się obawiał? Przecież to były czasy odwilży.


Rękopisy


Grigorianc:
Kiedy się poznaliśmy, Szałamow znajdował się w szczególnie trudnej sytuacji. KGB nad nim się znęcało, przeczuwał, że jego rękopisy mogą zostać zniszczone w dowolnej chwili. Szałamow miał przyjaciela, pisarza Georgija Demidowa. On miał za sobą podobne doświadczenia. Demidow napisał wiele, stale ukrywał swoje rękopisy, rozdawał znajomym, wydawało mu się, że tak uda się je uratować. W pewnym momencie, u wszystkich znajomych Demidowa przeprowadzono rewizje, KGB skonfiskowało rękopisy. Po tej historii przeżył jeszcze pięć lat. Nie napisał już ani jednej linijki. Dziś udało się wydać jego utwory, cudem zachowały się w archiwach KGB. A pisarz Jurij Dombrowski? Wygląda na to, że został zamordowany. Sam w jakimś stopniu przepowiedział swoją śmierć. Straszyli go, bili go, w końcu go uśmiercili. Kiedy na zachodzie opublikowano jego powieść "Wydział rzeczy niepotrzebnych", w holu Domu Pisarzy, na oczach szatniarzy i wybitnych rosyjskich twórców pobiło go sześciu muskularnych facetów. Zaraz potem umarł na skutek krwotoku wewnętrznego. Wcześniej napisał opowiadanie, w nim przewidział własną śmierć, chociaż nie jej dokładne szczegóły. Tak, czy inaczej miał rację. Umarł nagle.

Szakirow:
Można to sobie wyobrazić? Szałamow idzie na kompromis, ustępstwa, by jego wiersze i proza ukazały się w druku?

Grigorianc:
Wykluczone. Warto przyjrzeć się innym przykładom. Pisarz Arkadij Bielinkow. Odsiedział swoje. Strasznie zależało mu na druku. Napisał książkę o pisarzu Juriju Tynianowie (pisarz, historyk literatury, przedstawiciel rosyjskiej szkoły formalnej - "mediawRosji"). By przeszła cenzurę dodał akapit o tym, jak trockiści zatruwali studnie. Jeszcze jeden świetny poeta Tola Żygulin siedział w kołymskich łagrach. Chciał, żeby drukowano jego zbiory poezji. Miał sposób na to, by przechodziło po kilka jego kołymskich wierszy. Dodawał do nich inne, wiernopoddańcze, napisane z okazji 1go maja, innych świąt. Dla Szałamowa to było nie do zaakceptowania. On sam nigdy nie był autorem hołdów pod adresem władz, ani w wierszach, ani w opowiadaniach. Mógł sobie pozwolić na jedno tylko ustępstwo, pozwalał by wiersze jego wychodziły nie w skomponowanych tomikach, cyklach, ale oddzielnie. Bolało go to, bo zdawało mu się, iż jego wiersze wyrwane z kompletnego zbioru nie przekazywały precyzyjnie tego, na czym mu zależało.

Szakirow:
W 1973 roku Szałamow w końcu wstąpił do Związku Pisarzy. Przedtem też napisał list do "Litieraturnej Gaziety". Protestował w nim przeciw publikacji jego opowiadań w wydawnictwach emigracyjnych "Posiew" i "Nowyj Żurnał".

Grigorianc:
Do tego listu zmusił go Borys Polewoj (redaktor naczelny czasopisma "Junost'). Opowiadał mi o tym Oleg Czuchoniec. Polewoj zaprosił Szałamowa do siebie i ostrzegł, iż jeśli nie napisze listu, to "Junost'" przestanie publikować jego wiersze (to było jedyne czasopismo drukujące pisarza). Polewoj uprzedził też Szałamowa, iż można będzie zapomnieć o publikacji jego książki. W tamtym okresie wyszedł pierwszy zbiór opowiadań Szałamowa w przekładzie na niemiecki, taka była przyczyna presji wywieranej na niego przez KGB, by wystąpił w tej sprawie publicznie.






Szakirow:
Sołżenicyn po powrocie do Rosji nawiązał kontakty z władzami, nie jeden raz gościem u niego w domu był prezydent Putin. Były zek Aleksander Isajewicz Sołżenicyn dawał do zrozumienia byłemu funkcjonariuszowi KGB, że aprobuje jego działalność jako prezydenta. Potrafi pan sobie wyobrazić podobne zachowanie Warłama Szałamowa?


Co można znaleźć w archiwach?


Grigorianc:
Nie. Dla niego to wszystko byłoby obrzydliwe. Sołżenicym był zawsze zwolennikiem władzy autorytarnej. W różnych artykułach pisał, iż władza autorytarna, to dla naszego kraju najlepsza droga rozwoju. Do pewnego stopnia rozumiał też, iż nasza władza autorytarna będzie opierać się na KGB. Takie stanowisko budzi kontrowersje. Kończę właśnie dwie nowe książki, piszę w nich o różnych osobach i wydarzeniach, w związku z tym dość często rozmawiam przez telefon z Natalią Dmitriewna, wdową po Sołżenicynie. Pisanie o nim jest trudniejsze, potrafił być chytry. Szałamow nigdy nie próbował przechytrzać, zachowywał się prostolinijnie, świadczył o tym także jego wygląd.

Szakirow:
Pana zdaniem w archiwach KGB do dziś znajdują się rękopisy niepublikowanych utworów Szałamowa. Mamy już rok 2015. Jak mogło do tego dojść?

Grigorian:
Wspomniałem KGB, bo wszystko działo się pod skrzydłami tej organizacji. Jednak z formalnego punktu widzenia potrzebna jest większa precyzja. Rękopisy znajdują się w RGALI (Rosyjskie Państwowe Archiwum Literatury i Sztuki). Historia wygląda tak, iż do tych rękopisów i materiałów nie ma dostępu nikt poza upoważnionymi osobami, które współpracowały z Iriną Sirotinską i jej synem. W 1980 roku zajmowałem się historią literatury, interesował mnie Andriej Biełyj, Remizow, także literatura emigracyjna, literaturą z początku XX wieku. Z tego powodu dosyć często pracowałem w archiwum. Kontaktowałem się z dyrektorka archiwum Natalią Wołkową i jej mężem (znanym ze swej pasji kolekcjonerskiej, później założył Muzeum Kolekcji Prywatnych). W archiwum spotkałem się z Sirotinską. Powiedziałem jej, że chciałbym zapoznać się z rękopisem Szałamowa dotyczącym świata przestępczego.  Dziś jest on już opublikowany, wtedy jeszcze nie. Chciałem na ten utwór rzucić okiem jeszcze raz, czytałem go już wcześniej. Ale odpowiedź Sirotinskiej była negatywna, według  niej był on w specjalnej części archiwum, do niej dostęp podlegał restrykcjom.

Szakirow:
Uważa się, iż Irina Sirotinska była blisko zaprzyjaźniona z Warłamem Szałamowem i że to dzięki niej udało się uratować i zabezpieczyć jego archiwum.

Grigorianc:
W tej historii jest wiele kłamstw i niedokładności. Wobec Warłama Szałamowa zachowano się bardzo demokratycznie. W jego domu nieoczekiwanie pojawiła się pracownica RGALI Sirotinska, udało jej się zdobyć jego zaufanie. Zaczęli rozmawiać. Obiecała, że się postara, by jego rękopisy zostały przyjęte do archiwum. Jako pracownica archiwum Sirotinska była oficjalnie zatrudniona w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Na pierwszy rzut oka złożono mu kuszącą propozycję, ale z drugiej było to wyłudzenie. Pisarze radzieccy zawsze pragnęli zachować rękopisy utworów nie przyjętych do druku, ocenzurowanych. Niekiedy oddawali do archiwum, to co wydawało im się ważne. Jednak nie wszystko było przyjmowane. Jak mi się zdaje, Szałamow nie miał do zaufania do Sirotinskiej, ale jej propozycja, złożona w końcu przez pracownicę archiwum,  wydała mu się zbawienna. To była szansa na uratowanie rękopisów nie drukowanych utworów. Nie wiadomo było,  co by się z nimi stało, gdyby przyszli po niego, zatrzymali na ulicy… Może zostałyby spalone, zniszczone. Ale ta oferta okazała się pułapką.

Szakirow:
W tamtych latach kontaktował się pan z Szałamowem?



"Opowiadania kołymskie"Warłama Szałamowa pozostaną na zawsze jednym z najważniejszych świadectw
okrucieństwa reżimu Stalina. 



Grigorianc:
5 lat, od 1975 do 1980 spędziłem w więzieniach i obozach. Po wyjściu na wolność pomyślałem o spotkaniu z Szałamowem.  Wydało mi się, że moglibyśmy podzielić się doświadczeniem, nie literackim, a życiowym, zamierzałem napisać coś o swoich przeżyciach. Ale po zwolnieniu obowiązywał mnie zakaz zamieszkania w Moskwie i w obwodzie moskiewskim. Znajdowałem się pod nadzorem, moja swoboda przemieszczania się była ograniczona, musiałem raz na tydzień meldować się na milicji. Czekały mnie poszukiwania dachu nad głową w strefie oddalonej od Moskwy o 100 kilometrów, tam jednak znalezienie czegoś odpowiedniego do wynajęcia było niemożliwe. Wynajmujesz, a to oznacza, że będzie się zależnym od właścicielki mieszkania. Ona z kolei w stu procentach jest zależna od miejscowego dzielnicowego. Wystarczy, by funkcjonariusz milicji polecił jej, by napisała iż wróciłeś o 10ej, a nie o 8ej, tak jak to przewiduje regulamin… I ona tak napisze. Trzeba było kupić dom, ale nie wolno mi było tego zrobić.. Z Tolą Marczenko  (legendarny dysydent z czasów radzieckich, umarł w łagrze, już po objęciu władzy przez Michaiła Gorbaczowa - "mediawRosji") było gorzej, zanim to zrozumiał, już posadzili go po raz kolejny za nieprzestrzeganie regulaminu. Tak, czy inaczej, miałem kilka miesięcy, by pomieszkać z żoną w stolicy, a równocześnie szukać przystani w strefie położonej poza setnym kilometrem. Już pierwszego wieczora w Moskwie spotkałem przyjaciela z uniwersytetu, poetę Miszę Ajzenberga i zapytałem go o Szałamowa. Próbowałem do niego zatelefonować, jednak stary numer nie odpowiadał… Nie było w tym nic dziwnego, stary dom Szałamowa przy Horoszewskim Szosse został zburzony. I nagle okazało się, że od kilku lat nikt go nie widział, ludzie nie mają pojęcia, jak go znaleźć.

Szakirow:
Pan go odnalazł?


W Domu Inwalidów i Starców


Grigorianc:
Najpierw ktoś mi powiedział, że w ostatnich latach Szałamow mieszkał pod innym adresem. Odnaleźliśmy ulicę i dom. Ale tam go nie było. Potem zaczął nam pomagać lekarz, Jurij Fejdman, znal Szałamowa z kontaktów w literackim kółku Nadieżdy Mandelsztam. Fejdman mógł wysyłać oficjalne zapytania do różnych instytucji medycznych. Po kilku tygodniach Szałamow się znalazł. Znajdował się  w Domu Inwalidów przy ulicy Łacisa. Był chory, cierpiał na chroniczny katar, wymagał stałej opieki, oddała go tutaj Irina Sirotinska.

Potem całą historię, jak się tam znalazł opowiedziała mi Ludmiła Zajwaja. W latach siedemdziesiątych stała na czele słynnego klubu bibliofilów w Domu Książki Technicznej na Prospekcie Lenina. Ta dziwna kobieta sama pisała wiersze i opiekowała się Szałamowem. Sprzątała w jego mieszkaniu i odnosiła bieliznę do pralni. Po jakimś czasie Szałamow zażądał, by wezwała notariusza, powiedział, że muszą uregulować swoje stosunki. Trudno odgadnąć, o co mu chodziło, czy chciał ją do czegoś upoważnić, czy się z nią ożenić. Zajwaja ze zdziwienia i głupoty zatelefonowała do Sirotinskiej. Ta zjawiła się natychmiast. Wkrótce sąsiedzi Szałamowa z tej samej klatki schodowej napisali skargę, iż wspólnie z pisarzem nie da się mieszkać. W ten sposób trafił do Domu dla Inwalidów i Starców.

Szakirow:
Jak zareagowano w Domu dla Inwalidów na Pana wizytę? Łatwo było się tam dostać?

Grigorianc:
Kiedy powiedziałem, że przyjechałem w odwiedziny do Szałamowa, wyszła do mnie dyrektorka. Widać było, że się ucieszyła: "Jak to dobrze, że w końcu ktoś się u niego zjawił. Jest u nas od trzech lat. Ale to trudny pacjent, stale zrywa prześcieradło z materaca, chowa ręczniki, potem obwiązuje sobie nimi szyję. Trudno go karmić, nie potrafi obsłużyć się samodzielnie, drżą mu ręce. Naprawdę nie jest z nim łatwo. Nikt do niego nie przychodzi".

Wersja, iż odwiedzała go tam Sirotinska, to absolutne kłamstwo.

Szakirow:
Jak wyglądał?

Grigorianc:
Poznał mnie. Ucieszył się, ściskał rękę. Mówił jednak niewyraźnie, rozumiałem najwyżej co trzecie zdanie. Wymarzona dłuższa rozmowa okazała się niemożliwa. Z jednej strony odnalazłem i spotkałem żywego Warłama Szałamowa, z drugiej na nagim materacu leżał przede mną całkowicie wyczerpany człowiek. Na szczęście, jego sąsiada w pokoju odwiedzała córka, niekiedy częstowała go choćby jabłkiem. Nie byłem w stanie odwiedzać Warłama Tichonowicza regularnie, zbliżała się pora mojego wyjazdu z Moskwy. Opowiedziałem o pisarzu, znajomemu historykowi sztuki, Saszy Morozowowi. I on zaczął tam chodzić. Dołączyli do niego inni ludzie. Przez cały czas Szałamow coś pomrukiwał, Morozow nauczył się rozumieć jego słowa. Zapisywał je, zorientował się, że to są wiersze, potem doprowadził do publikacji tych najpóźniejszych utworów Szałamowa. Pod poduszką pisarz przechowywał paryskie wydanie swoich "Opowiadań kołymskich", najwyraźniej była to wówczas dla niego rzecz najcenniejsza.


Inteligentne paniusie


Szakirow:
Coś mu groziło?

Grigorianc:
W odróżnieniu ode mnie i Szałamowa, Sasza Morozow nie miał doświadczenia obozowego. Prosiłem go, by zachował ostrożność. Ale on zaczął przyprowadzać tam znajome moskiewskie "inteligentne" paniusie, któraś Szałamowa karmiła, inna udziergała czapeczkę, opiekowały się nim. Na pierwszy rzut oka, trudno byłoby się do czegoś przyczepić, człowiek potrzebował pomocy, ludzie mu ją okazywali. Jeśli idzie o mnie, mieszkałem wtedy w Borowsku, do Moskwy mogłem jeździć raz w miesiącu, odwiedzałem wtedy krewnych. Kiedy przyszedłem do Szałamowa kolejny raz, spotkałem u niego jakieś nieznane mi panie, potem przyszedł jeszcze ktoś inny. Powiedziałem Saszy, że to niebezpieczne, żeby nie przyprowadzał więcej obcych ludzi. Jeden z odwiedzających miał za sobą odsiadkę w obozie, ale cieszył się kiepską reputacją. Sasza był innego zdania: "niech w ten sposób modlą się o wybaczenie grzechów". Zignorował moje ostrzeżenia. W rezultacie w Domu Starców, u Szałamowa zbierała się regularnie grupa osób o liberalnych poglądach. Wśród nich była para lekarzy. Pisarz chorował, cierpiał na Parkinsona, Sasza miał nadzieję, że mu pomogą.

Szakirow:
Ostrzegał pan kolegę. Co jednak było dla pana źródłem niepokoju? To wciąż były czasy Breżniewa..

Grigorianc:
Na początku lat osiemdziesiątych władzom udało się rozgromić moskiewskie środowiska dysydenckie. Udało im się oczyścić miasto z niepokornych. Warłamow był już człowiekiem znanym, chętnych do odwiedzin i spotkania było wielu. To wtedy francuski Pen Club przyznał mu nagrodę wolności. W rezultacie, w styczniu 1982 roku postanowiono, by Warłama Szałamowa przenieść z Domu Starców (tutaj wolno było wejść każdemu) do Kliniki Psychoneurologicznej.  W niej odwiedziny postronnych były zabronione. Chodziło o to, by Szałamowa odizolować od świata. To wydarzyło się w styczniu. Był byle jak ubrany, pół gołego wepchnięto go do karetki, odwieźli na miejsce. Po drodze go przeziębili. Zaczęło się zapalenie płuc. Te dni spędziła z nim młoda lekarka, córka słynnego tłumacza Wiktora Chinkisa (to on przetłumaczył na rosyjski "Ulissesa" Joyce'a). Ale Szałamowowi nie można już było pomóc. Umarł w tej klinice.

Szakirow:
A gdzie pan się wtedy znajdował?

Grigorianc:
Zatelefonowano do mnie do Borowska, poinformowano o jego śmierci. I o tym, że liturgia żałobna odbędzie się w cerkwi Swiatitiela Nikołaja w Słobodzie Kuznieckiej. Tam po raz pierwszy zobaczyliśmy Irinę Sirotinską. Kiedy trumnę z ciałem pisarza przeniesiono do samochodu usiadła obok, nikt do niej nie podszedł. Samochód był pusty, gdzieś tam w środku siedział jeden tajniak. Byłem łagiernikiem, poproszono mnie więc, bym nad jego trumną powiedział kilka słów. Ale tam był też człowiek, który kierował ceremonią, nie chcę wymieniać jego nazwiska, uważano go wówczas za zasługującego na szacunek liberała. Od niego usłyszałem, iż sam Warłam Tichonowicz prosił, by na jego pogrzebie nikt nie przemawiał. Poczułem coś na kształt zakłopotania, uwierzyłem, dopiero potem zdałem sobie sprawę, iż on nie znał Szałamowa, pisarz nie mógł mu niczego powiedzieć, że ta prośba była zmyślona. Potem czekała na nas długa droga po zaśnieżonym cmentarzu. Zachowały się archiwalne fotografie. W mieszkaniu geologa Natalii Kind odbyły się "pominki", w swoich wspomnieniach sporo o Natalii pisał Sołżenicyn. W 1983 roku znowu mnie aresztowano, skazano na 7 lat obozu o zaostrzonym reżimie.  To była kara za moją działalność na rzecz obrony praw człowieka. Cztery lata później, już przy Gorbaczowie objęto mnie amnestią.

Szakirow:
Jakie miejsce w literaturze rosyjskiej zajmuje Szałamow?

Grigorianc:
Pod względem siły wyrazu Szałamowa w literaturze rosyjskim można śmiało porównać z Dostojewskim. Obydwaj byli geniuszami, każdy z nich, jak wcześniej Dante, Szekspir i Rabelais, odkrył dla świata wcześniej nie znaną stronę natury  ludzkiej. Proza Szałamowa może okazać się requiem dla pokaleczonego narodu rosyjskiego. Ale może nie trzeba się spieszyć z wnioskami. Miejmy nadzieję, że i Rosja i wielki, silny naród rosyjski wciąż mają przed sobą jakąś przyszłość.



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciolowski


Oryginał ukazał się na portalu svoboda.org




*Warłam Szałamow (1907 - 1982), wybitny poeta i pisarz rosyjski, więzień stalinowskich  łagrów. Jest autorem sławnych na całym świecie "Opowiadań kołymskich".












*Siergiej Grigorianc (ur.1941), dysydent z czasów radzieckich, więzień polityczny, dziennikarz i literaturoznawca. Założyciel fundacji "Głasnost". Jest ostrym krytykiem rządów Władimira Putina.









*Mumin Szakirow (ur. 1959), dziennikarz i reżyser filmowy. Od  1994 jest związany z radiem Swoboda. Autor głośnego filmu dokumentalnego "Holokaust, czy to klej do tapet?"











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com