Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja niezależne media. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja niezależne media. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 sierpnia 2021

Nazywam się Natasza Sindiejewa i nie jestem agentem obcego państwa

 
Niezależna stacja telewizyjna DOŻD' znana też jako TV RAIN istnieje od 11 lat.  Z jej programów widzowie dowiadywali się prawdy o działalności Aleksieja Nawalnego, o tym jak w rzeczywistości przebiegała wojna na Ukrainie. Dziś w ramach kremlowskiej kampanii przeciw resztkom wolnych mediów nadano stacji status agenta obcego państwa. Założycielka telewizji Natasza Sindiejewa w liście do widzów dzieli się swoimi refleksjami. 




Wreszcie udało mi się zebrać myśli, zdobyłam się na refleksję, na temat tego, co nam się przydarzyło. Więc napisałam poniższy list do naszych widzów.

 


 Kiedy 11 lat temu zakładała stację telewizyjną DOŻD Natalia Sindiejewa nie spodziewała się, że stanie się ona głosem wolnej Rosji. 


Nazywam się Natasza Sindiejewa

 

 

Nazywam się Natasza Sindiejewa. Jestem dyrektorem generalnym stacji telewizyjnej TV DOŻD’. I nie jestem agentem obcego państwa.

 

Jestem patriotką. Mieszkam w Rosji, kocham swój kraj, nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać, nigdy o tym nie myślałam.

 

I DOŻD’ nie jest żądnym agentem obcego państwa. DOŻD’ – to prawie 200 ludzi, którzy tak jak i ja kochają swój kraj, kibicują mu i chcą by Rosja stała się lepsza, bardziej bezpieczna, ludzka, sprawiedliwsza, uczciwsza, bardziej wolna. Czego pragniemy? Chcemy być szczęśliwi, żyć w pokoju, odczuwać dumę z własnego kraju. I jestem pewna, że 20 milionów ludzi, którzy oglądają nas każdego miesiąca, pragnie tego samego.

 

W liczącej 11 lat historii DOŻDia działo się wiele.  Wyrzucono nas z sieci kablowych, robiono wszystko by zaszkodzić w prowadzeniu biznesu, nadawaliśmy z prywatnego mieszkania, nie mając pojęcia co będzie dalej.  Ale przez cały czas zajmowaliśmy się uczciwym dziennikarstwem, mówiliśmy naszym widzom prawdę. I będziemy to robić dalej. Nawet, jeśli komuś się to nie podoba.

 

Oczywiście, można żartować ile wlezie na temat statusu agenta obcego państwa, można widzieć w tym swoisty znak jakości. Ale w gruncie rzeczy jest to okropne. Jest w tym coś bardzo złego, kiedy państwo zaczyna dzielić ludzi na „swoich” i „obcych”.  

 

Nie mam innego państwa


Agent, w istocie, to człowiek, albo organizacja, którzy działają w interesach obcego państwa. Ale ja nie mam żadnego innego państwa. Żyjemy, pracujemy i zarabiamy na to tylko, by funkcjonować w Rosji. Działamy wyłącznie w interesach naszych obywateli, z myślą o Rosjanach, którzy zgodnie z konstytucją mają prawo do wolności słowa.          

Oto, co mi się wydaje szczególnie ważne.

Przepisy o statusie agenta obcego państwa są nie tylko podłością, pozwalają na piętnowanie swobodnych i myślących inaczej specjalnym znakiem, napuszczają jednych na drugich, są przede wszystkim piramidą absurdu. Zgodnie z nimi status agenta obcego państwa można dziś nadać każdemu medium. Uwierzcie, każdemu. Wystarczy zostać zacytowanym przez medium już oznaczone w ten sposób, np. przez Meduzę, Swobodę, czy Lwa Ponomariowa. No i wystarczy, że jakieś pieniądze dostaniecie z zagranicy.

 

My, tak jak i pozostałe media, jeszcze do uchwalenia przepisów o agentach, składaliśmy w Roskomnadzorze sprawozdania o każdej sumie otrzymanej z zagranicy. Dzisiaj sprawdziliśmy na portalu tej organizacji, kto jeszcze zgłaszał podobne finansowanie. I proszę, jakie cudo. Tam oprócz DOŻDia znaleźć jeszcze można kilkadziesiąt różnych mediów, zaczynając od czasopism poświęconych dzierganiu na drutach, do państwowych korporacji takich jak TASS, Russia Today, i inne.

 

Każde z tych mediów, jeśli choć raz na swoich łamach zacytuje innego „agenta obcego państwa” także może zostać wpisane do rejestru agentów. Każde. Pomyślcie tylko o tym. Ale z jakichś przyczyn, są media, które cytują, ale do rejestru nie trafiają.

 

Jakiś idiotyzm? Oczywiście idiotyzm. Ale czy zaskakuje to, że status agenta przyznano DOŻDiowi? Nie, nie zaskakuje. Ale nie czuję się tym upokorzona.

 

Będziemy walczyć o swoje interesy


Będziemy walczyć o swoje interesy. Będziemy walczyć o interesy stacji TV DOŻD’ a także, pozostałych mediów uznanych za agentów obcego państwa. Będziemy walczyć o interesy naszych rodaków. Będziemy bronić prawa naszych widzów do informacji o tym, co rzeczywiście dzieje się wokół  nas.

 

W świecie idealnym marzyłabym, by możliwa była praca bez reklamy. Reklama odwleka widza od ważniejszych treści. Marzyłabym, by wystarczały nam pieniądze wpłacane przez abonentów. Mam nadzieję, że doczekamy nadejścia takich idealnych czasów. Ale żyjemy tu i teraz, nie w idealnym świecie. Rezygnację ze współpracy każdego z naszych reklamodawców odczujemy bardzo boleśnie.

 

Tworzenie nowych programów, działalność stacji telewizyjnej to droga przyjemność. Nie mamy żadnego mecenasa, nie otrzymujemy wsparcia ze strony państwa. Nie należymy do żadnego oligarchy, czy kogoś innego. Jesteśmy niezależnym rosyjskim medium. Państwo po raz kolejny chce nas zniszczyć, po prostu dlatego, że jesteśmy niezależni.

 

A jeszcze do tego jesteśmy uczciwi. Przede wszystkim wobec naszych widzów. Nigdy nie byliśmy gotowi do kompromisu, nawet wówczas gdy groziło nam fizyczne niebezpieczeństwo. Nigdy swoich programów nie poddawaliśmy cenzurze, ani wówczas gdy na nas naciskano, ani wówczas gdy musieliśmy tłumić własne lęki i obawy. Ale dzięki temu nie jest nam wstyd, gdy sobie i wam spoglądamy w oczy.

 

Dziękujemy wam za wsparcie. Za wiarę w nas. Będziemy dalej robić to wszystko, co od nas zależy.

 

DOŻD’ nie jest agentem obcego państwa.

 

DOŻD’ jest agentem Rosjan.

 

DOŻD’ – to miłość.

 

 

Oryginał ukazał się na prowadzonej przez Nataszę Sindiejewą stronie w Facebooku.  

https://www.facebook.com/1815078645/posts/10215934441913317/?d=n



Inne teksty na blogu dotyczące stacji telewizyjnej DOŻD':


1.

Telewizja, której nie jest wszystko jedno. 

Wywiad z Natalią Sindiejewą. Rozmawiał Zygmunt Dzięciołowski
https://media-w-rosji.blogspot.com/2013/04/telewizja-ktorej-nie-jest-wszystko-jedno.html


2. 

Od blokady Leningradu, do blokady TV „Dożd’”

Wśród kontrolowanych przez Kreml rosyjskich mediów, stacja telewizyjna TV Dożd’ jest absolutnym wyjątkiem. Żadna inna telewizja rosyjska nie poświęca tyle uwagi działalności opozycji, korupcji urzędników, walce o prawa człowieka. Nadany kilka dni temu program poświęcony wojennej blokadzie Leningradu (z udziałem pisarza Wiktora Jerofiejewa) stał się pretekstem dla zmasowanego ataku na „Dożd’”. Czy telewizyjna wysepka wolności przetrwa pro kremlowskie tsunami?

https://media-w-rosji.blogspot.com/2014/01/od-blokady-leningradu-do-blokady-tv-dozd.html
 


 

 

 

 


wtorek, 17 maja 2016

Pożegnanie z "RBK"



Przez dwa lata holding medialny RBK zadziwiał odwagą i niezależnością. W jego redakcjach zebrano najlepszych rosyjskich dziennikarzy. Na kierowniczych stanowiskach właściciel, oligarcha Michail Prochorow zatwierdził charyzmatycznych profesjonalistów, takich jak była redaktor naczelna rosyjskiego wydania magazynu "Forbes" Jelizawieta Osetinskaja. Dzięki nim, niezbyt cenione wcześniej telewizja, agencja, portal i gazeta RBK wspięły się na wyżyny, ich materiały śledcze rozpalały wyobraźnię, demaskowały rosyjskie patologie. Do czasu. Niedawny materiał RBK o farmie ostryg położonej po sąsiedzku z jedną z dacz Putina wyczerpał cierpliwość Kremla. Obecne kierownictwo RBK zmuszono do odejścia.

W pożegnalnym artykule redakcja niezależnego portalu "Meduza" składa podziękowania kolegom z RBK.




Materiały wolnej od cenzury telewizji RBK nie jeden raz wywoływały irytację Kremla. 




13 maja holding RBK zwolnił ze stanowisk szefów swoich redakcji. Pracę stracił redaktor naczelny gazety RBK Maksym Soljus, redaktor naczelny RBK Roman Badanin i redaktor koordynator połączonych redakcji Jelizawieta Osetinskaja.



Cud

W ciągu ostatnich dwóch lat Osetinskaja, Badanin, Soljus oraz dziesiątki redaktorów i dziennikarzy RBK dokonali cudu. Udało im się zrobić coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się niemożliwe, nierealne. W tym czasie niezależne dziennikarstwo w Rosji znalazło się w stanie agonii. Za to RBK stała się naszym głównym niezależnym środkiem informacji. Powstawały tam świetne materiały śledcze, RBK mogła pochwalić się znakomitą reputacją i wielomilionowym audytorium. Taką ocenę działalności RBK można sformułować bez żadnej taryfy ulgowej, bez uwzględniania specyfiki naszych trudnych czasów.

Piątek 13 maja okazał się w rzeczywistości nieprzyjemnym dniem dla nas wszystkich, i dla dziennikarzy i dla czytelników. Tego dnia, na naszych oczach dokonała się likwidacja cudu. Tego nie da się uzasadnić w żaden sposób. Tej decyzji właściciela holdingu nie poprzedziły żadne obiektywne analizy, nie da się jej wytłumaczyć żadnymi "interesami państwa". Jest ona wynikiem "obrazy" i chęci odwetu. Koledzy z RBK popatrzyli nie w tę stronę gdzie wolno, zachowywali się nie tak, napisali coś nie tak. Przecież mówiono wam byście nie wsadzali nosa w nie swoje sprawy. A wy wsadzaliście. To co przydało się RBK, nie jest wynikiem walki z ideowym przeciwnikiem. To przykład podejrzanych rozliczeń w ciemnym zaułku. Tym zaułkiem, prawda, stało się dziś całe rosyjskie dziennikarstwo.



Najpierw Jelizawieta Osetinskaja osiągnęła wielki sukces na stanowisku redaktor naczelnej rosyjskiego wydania magazynu "Forbes". Później, w ciągu dwóch lat przekształciła holding medialny RBK w instytucję nowoczesną i wiarygodną. 



Gra warta  świeczki


Czy ta gra warta była świeczki? Rzecz jasna, że warta. Ci ludzie, którzy obecnie zniszczyli RBK, nawet nie zdają sobie sprawy jakiej misji służył holding w obecnym kształcie. Nie potrafią pojąć niczego poza anegdotami, nie jasna pozostaje dla nich logika owych dziwnych ludzi gotowych nabić sobie guza. A przecież ta logika nie jest taka skomplikowana: wystarczy zrozumieć, iż zdarzają się na świecie profesjonaliści, specjaliści zakochani w swojej pracy, gotowi do jej wykonywania.

Na pewno znajdzie się ktoś, kto po raz kolejny powie, iż to nie władze państwowe, a samo społeczeństwo domaga się cenzury i odwraca od dziennikarzy. Jednak co w takim razie począć z wielomilionowym audytorium RBK? Znajdzie się także ktoś, kto po raz kolejny oświadczy, iż należy do końca targować się z ludźmi w mundurach, by zachować stanowisko i zespół współpracowników. Jednak, czy można sobie wyobrazić, iż ludzie z redakcji RBK poparliby takie stanowisko?


Wielkie podziękowania


Wielkie podziękowania dla was, Liza, Roman, Maksym. Wielkie podziękowania dla wszystkich pozostałych pracowników RBK, za waszą działalność zawodową, ze wiarę w to, że służyliście dobrej sprawie, za niechęć do kompromisu z własnym sumieniem. Lepsze czasy nie nadejdą nigdy, a my się nie zmienimy. Tak więc będziemy ciągnąć to jakoś dalej.


Redakcja "Meduzy"


Tłum.: ZDZ

Oryginał ukazał się na niezależnym rosyjskim portalu meduza.io . Siedzibą portalu jest stolica Łotwy Ryga:  https://meduza.io/feature/2016/05/13/den-kogda-ne-stalo-rbk


*RBK (RosBiznesKonsulting), rosyjska grupa medialna. W jej skład wchodzą stacja telewizyjna, portal internetowy, liczne wydawnictwa drukowane. Powstała w 1993 roku. Od końca lat dziewięćdziesiątych RBK należał do liderów rosyjskiego rynku medialnego, choć niejednokrotnie jego wydawnictwom zarzucano publikację materiałów na zamówienie, sprzecznych z dziennikarską etyką. Grupa poniosła znaczne straty finansowe w związku z kryzysem 2008 roku. Od 2010 jej inwestorem został niepozbawiony ambicji politycznych oligarcha Michaił Prochorow. W 2013 roku do zespołu RBK dołączyła była redaktor rosyjskiego wydania magazynu "Forbes" Jelizawieta Osetinskaja. Był to moment przełomowy w historii holdingu. Osetinskaja, zajmując stanowiska szefa połączonych redakcji zgromadziła wokół siebie wyjątkowy zespół najlepszych dziennikarzy, redaktorów, wydawców. Szczególnym uznaniem cieszyły się materiały śledcze RBK demaskujące najróżniejsze rosyjskie patologie. Władze poirytowane działalnością i postawą RBK zainicjowały wymierzone w holding działania prokuratury i organów śledcze. Szczególną irytację Kremla wywołała głośna publikacja RBK poświęcona córce Władimira Putina, Jekatierinie Tichoinowej. W redakcjach przeprowadzono szereg rewizji, właściciela grupy poddano presji. W maju pojawiła się wiadomość o wszczęciu śledztwa przeciw kierownictwu RBK pod zarzutem machinacji finansowych. 13 maja holding dokonał zwolnień wśród redaktorów naczelnych swoich redakcji. W nowej konfiguracji trudno przypuszczać by grupa RBK kontynuowała działalność w swoim niedawnym stylu.





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.

piątek, 13 marca 2015

„Nowaja Gazieta”: nasza lojalność nie jest na sprzedaż



Jest bodaj najważniejszą w Rosji gazetą opozycyjną. „Nowaja Gazieta” powstała w 1993 roku. Od początku jej redaktorem naczelnym był Dmitrij Muratow. Od ponad 20 lat jest sumieniem Rosji. Demaskowała skandale polityczne, walczyła z korupcją. Jej dziennikarze Anna Politkowska, Jurij Szczekoczichin, Igor Domnikow zapłacili za pracę w „Nowej” życiem. Jej sytuacja finansowa zawsze była trudna. Od początku wspierał ją Michaił Gorbaczow i jego fundacja. Nieco później dołączył biznesmen Aleksander Lebiediew. Jednak te źródła wsparcia finansowego wyschły. Redaktor naczelny „Nowej Gaziety” ostrzega, iż już w maju może ona zniknąć z rynku.


 

 Rozmawiała: Marina Ozierowa, "Moskowskij Komsomolec".



 

Istnieje od ponad 20 lat. W świecie rosyjskich mediów "Nowaja Gazieta" jest wyjątkiem.
Nie kłamie, demaskuje skandale, walczy z korupcją. 



 Już w maju może przestać ukazywać się papierowe wydanie „Nowej Gaziety” – poinformował redaktor naczelny tego popularnego organu prasowego, Dmitrij Muratow. W wywiadzie udzielonym gazecie „Moskowskij Komsomolec” wytłumaczył, dlaczego niebezpieczeństwo, iż zniknie ona z rynku jest całkiem realne i poinformował, jaki los czeka, w takim wypadku, zespół redakcyjny.





Marina Ozierowa:
Czy to prawda, że „Nowaja Gazieta” zostanie zamknięta?

Dmitrij Muratow:
Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż w maju wydanie papierowe przestanie się ukazywać.

Ozierowa:
Dlaczego?


Od państwa nie dostaliśmy kopiejki


Muratow:
Mam nadzieję, iż zdaje sobie pani z tego sprawę, że nie działamy w warunkach rynkowych. W Rosji istnieje ograniczona ilość wydań prasowych, które korzystają z pomocy finansowej państwa. W ten sposób zniszczono rynek. Media te, wszystkie swoje koszta pokrywają z dotacji. Dodatkowym źródłem dochodu jest dla nich reklama. W naszym wypadku, nigdy nie dostaliśmy ani jednej kopiejki z budżetu. Rynek reklamowy jest regulowany przez to samo państwo, gazeta ją dostanie, w zamian za lojalność wobec władz. A my swoją lojalnością nie handlujemy.

Wszystkie wskaźniki, jakimi mierzona jest działalność mediów, są w wypadku „Nowej GAziety” doskonałe. We wszelkiego rodzaju notowaniach zajmujemy jedno z pierwszych miejsc. Możemy pochwalić się świetnym audytorium z segmentu „premium”. Czytelnicy są nam wierni latami. W każdym innym kraju, w którym działają sprawnie mechanizmy rynkowe, „Nowaja Gazieta” byłaby przynoszącym dochód projektem. Ale obecnie nasz główny inwestor jest niemal bankrutem... Zniszczono go…


Rozliczymy się ze wszystkimi


Ozierowa:
Ma pan na myśli Aleksandra Lebiediewa?

Muratow:

Tak. Aleksander Lebiediew przez wiele lat ten ciężar brał na siebie. Dziś jest naszym publicystą. Nie może jednak już pełnić roli inwestora. Nie chcemy zbankrutować, rozliczymy się ze wszystkimi do ostatniej kopiejki, oświadczam to z pełną odpowiedzialnością. Zobaczymy, jak sytuacja rozwinie się do maja… Wymyśliliśmy wspaniały projekt… „Wspaniale Karty Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, to z naszej strony wyraz pamięci o niezmyślonej wojnie z niezmyślonym wrogiem. Mamy nadzieję, że zdołamy go zrealizować, bardzo byśmy chcieli.




Dmitrij Muratow jest redaktorem naczelnym "Nowej Gaziety" od 1993 roku, to jest od
początku jej istnienia. 



Ozierowa:
Jeśli druk gazety zostanie wstrzymany, być może „Nowaja Gazieta” pozostanie w Internecie?


"Nowaja" w internecie?


Muratow:
Na razie trudno powiedzieć. Nie jesteśmy wydaniem informacyjnym. Nasi dziennikarze pracują w terenie. Niekiedy zdobywają informacje w szczególnie trudnych warunkach. Nie zbierają jej w Internecie. Nie chcemy być swego rodzaju informacyjnym agregatorem internetowym.

Ozierowa:
Co stanie się z zespołem redakcyjnym?

Muratow:

W naszej redakcji pracują wspaniali, utalentowani ludzie. Jesteśmy świetnym zespołem, wolnym od intryg. Cokolwiek by się nie wydarzyło, nie zostawimy dziennikarzy samym sobie…


Tłum.: ZDZ


Oryginał wywiadu ukazał się na portalu gazety „Moskowskij Komsomolec”:
http://www.mk.ru/social/2015/03/12/novaya-gazeta-priostanovit-vypusk-v-mae-ee-investor-razoren.html






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






piątek, 31 października 2014

Telewizja „DOŻD’”: ewakuacja.


Jedyna w Rosji niezależna i wolna od cenzury stacja telewizyjna TV „DOŻD’” wciąż walczy o przetrwanie. Nieoczekiwanie, właściciel studia zerwał dawne kompromisowe porozumienie i zażądał, by telewizja wyprowadziła się z niego natychmiast, do 15 listopada. Dokąd przeniesie się „DOŻD’”? Czy uda mu się uniknąć przerw w nadawaniu programu? Kto zadeklarował pomoc i jakiego rodzaju? Dlaczego dyrektor stacji, Natalia Sindiejewa wciąż chciałaby porozmawiać z prezydentem Putinem?

 

Z dyrektor naczelną stacji telewizyjnej „DOŻD’” rozmawiał Kirył Michajłow (moskiewski tygodnik „The New Times”).



20 października do dyrektor naczelnej stacji telewizyjnej „DOŻD’” dotarł list od właściciela biznes centrum „Krasnyj Oktiabr” z prośbą o opuszczenie zajmowanego pomieszczenia do 15 listopada. Już w marcu 2014 r. poinformował on stację, że nie przewiduje przedłużenia umowy najmu. Wówczas udało się jednak odłożyć przeprowadzkę do końca stycznia 2015 r., kiedy to planowane jest zakończenie prac wyposażeniowych w nowym studiu.




Dyrektor naczelna telewizji "DOŻD'" Natalia Sindiejewa wciąż ma nadzieję, że w osobistej rozmowie
potrafiłaby przekonać prezydenta Putina, by Kreml wstrzymal represyjne dzialania pod adresem stacji. 



Ultimatum

Kirył Michajłow:
Spodziewaliście się takiego ultimatum? Że będziecie musieli wyprowadzać się w pośpiechu?

Natalia Sindiejewa:
Powiedzmy tak, zaledwie dwa dni wcześniej kontaktowaliśmy się z przedstawicielem grupy „Guta” będącej właścicielem centrum. Uprzedzili nas, że coś podobnego może się zdarzyć. Tym  niemniej jest to dla nas sytuacja niespodziewana, wcześniej dogadywaliśmy się, że pozostaniemy na miejscu do stycznia. Dzięki temu mielibyśmy czas, by zakończyć prace w nowym pomieszczeniu.

Michajłow:
W liście znajduje się informacja, iż właściciel nieruchomości musi pilnie rozpocząć remont na trzecim piętrze, zajmowanym przez was. Wygląda to jak wymyślony pretekst.

Sindiejewa:
Nie wydaje mi się, że to tylko pretekst. Poinformowano nas, że została podpisana umowa z nowym najemcą. Wprowadzi się w styczniu. Dlatego powstała konieczność przeprowadzenia pilnej renowacji. Tak to chyba wygląda. 

Michajłow:
Wcześniej, jak się wydawało, udało wam się osiągnąć kompromis, wyprowadzacie się do końca stycznia. Właściciel studia złamał kompromisowe porozumienie, nie uwzględnił specyfiki waszej sytuacji.

Sindiejewa:
Złamał. I nie uwzględnił. 

Michajłow:
Jak się Pani wydaje, jest to decyzja o charakterze biznesowym, czy też podjęto ją na skutek nacisku z góry?

Sindiejewa:
Tu chodzi także o biznes. Ale przyczyna tkwi w tym, że postanowiono nas się pozbyć. Siedzimy w centrum „Krasnyj Oktiabr” od sześciu lat, regulujemy bez opóźnień wszystkie należności. Byliśmy z resztą pierwszą firma, która podpisała umowę z „Guta”, w dużym stopniu dzięki nam, centrum zrobiło się modne. Dlatego chyba nie do końca chcieli się z nami rozstawać.

Nie mam wątpliwości, że to nie tylko ich decyzja.

Michajłow:
Na wiosnę, kiedy „Guta” ogłosiła, iż nie ma zamiaru przedłużyć z wami umowy najmu, pojawiły się plotki, że wasze miejsce zajmie pro kremlowska stacja telewizyjna „Lifenews”. Nieco później jej szef Aram Gabrelianow zdementował je. Wiadomo już, kto wprowadzi się na wasze miejsce?

Sindiejewa:
Nie, nam tego nie powiedziano, kto przyjdzie po nas. Chciałam się dowiedzieć, myślałam, może dogadamz się, by odłożyć wyprowadzkę na późniejszy termin. Nie udało się. W rezultacie,  będziemy przenosić się dwa razy.

Michajłow:
Jak rozumiem musicie opuścić studio do 15 listopada. W jaki sposób będziecie nadawać program?

Nie wystarczy spakować komputery

Sindiejewa:
Sytuacja jest skomplikowana. Przeprowadzka stacji telewizyjnej to trudna operacja. Tu nie wystarczy spakowanie komputerów i do widzenia. Potrzebne są nowe rozwiązania technologiczne, ważne by nie przerwać nadawania programu. Potrzebne nam jest rezerwowe pomieszczenie, dopiero z niego przeniesiemy nadawanie do nowo zbudowanego studia. Tak naprawdę czekają nas dwie przeprowadzki. Z jedną dalibyśmy sobie radę łatwiej, mielibyśmy dość czasu, by przygotować się i nie przerywać nadawania. Teraz jednak, jak powiedział jeden moich znajomych, czeka nas nie przeprowadzka, a ewakuacja.

Obecnie kompletujemy studio w nowym pomieszczeniu. Zanim tam się wprowadzimy, musimy też zorganizować, tymczasowe, rezerwowe. Rozpatrujemy różne warianty. Jeden z nich to propozycja radiostacji „Echo Moskwy”, byśmy skorzystali ze studia należącego do nich. Są też inne możliwości. Niewykluczone, że będziemy nadawali z różnych miejsc, zwłaszcza gdy nie uda się nam zorganizować transmisji sygnału odpowiedniej jakości z jednego miejsca.

Jeszcze jeden problem. Zależy nam na tym, by tymczasowe studio znajdowało się niedaleko od starego i od nowego. To by nam uprościło dwukrotne przenosiny. Potrzebne jest także tymczasowe pomieszczenie biurowe dla ludzi pracujących przy komputerach. Ono też musi znajdować się blisko studia, w innym wypadku zarządzanie wszystkim będzie niezwykle utrudnione. Postawiono nas w sytuacji wyższej konieczności, więc szukamy odpowiednich rozwiązań. Najważniejsze, by stacja nie przestala nadawać programu. Na razie nie mogę dokładnie powiedzieć, jak to wszystko będzie wyglądać.

Michajłow:
Jakie audycje pozostaną na antenie?


Musimy ratować program informacyjne

Sindiejewa:
Przede wszystkim musimy ratować programy informacyjne. Nie tak dawno zaczęliśmy nadawać wieczorny, dwugodzinny program informacyjny, moim zadaniem wyszło całkiem nieźle. Nie chcemy z niego rezygnować choćby tymczasowo. Zachowamy autorski program Kseni Sobczak, a także rozmowę wieczorną „Hard Day’s Night”. Prawdę powiedziawszy audycji nie informacyjnych zostało w programie niewiele, więc tym bardziej chcielibyśmy zachować wszystko. Pytanie tylko, jak to wszystko będzie wyglądać w porównaniu z tym, co było wcześniej. Nasze priorytetowe zadanie teraz,  polega na zachowaniu treści programu, na formę można chwilowo przymknąć oczy.

Michajłow:
Wiadomo, że na styczeń zaplanowana była wasza przeprowadzka do centrum biznesowego „Krasnaja Roza” w dzielnicy „Park Kultury”. Ale umowa najmu nie została jeszcze podpisana?

Sindiejewa:
To nie zależy ani od nas, ani od „Krasnej Rozy”. Budynek, do którego mamy się wprowadzić, nie jest jeszcze gotowy. By został dopuszczony do eksploatacji, potrzebna jest kontrola komisji państwowej. Tylko po niej będzie można podpisać umowę najmu. Dotyczy to także innych wynajmujących. I oczywiście sytuacja nie jest do końca określona. Z jednej strony prowadzimy tam prace wykończeniowe, wyposażamy studio, szykujemy nowe pomieszczenia, z drugiej umowa zostanie podpisana, dopiero wówczas, gdy budynek zostanie odebrany przez komisję państwową.




TV "DOŻD''" istnieje od 6 lat. Przez ten czas jego dziennikarze stali się praw-
dziwymi gwiazdami rosyjskich mediów.



Wyprzedaż

Michajłow:
Kupujecie nowy sprzęt? Czy też zabieracie stary?

Sindiejewa:
Większą część zabieramy ze sobą. Jednak teraz zwaliła się na nas niezaplanowana wyprowadzka. Trochę nie wiadomo, jak mamy to sfinansować. Mamy stary sprzęt, korzystaliśmy z niego przez 6 lat, kiedy przyjedziemy w końcu na nowe miejsce, nie wiadomo, czy uda się go włączyć. To i tak dziwne, że trzymał się do tej pory. Musimy wymienić kamery. Stare już się nie nadają. Postaramy się oczywiście ograniczyć wydatki jak można, choć zależy nam na tym, by nowa przestrzeń była fajna i nowoczesna z technologicznego punktu widzenia. Jeśli nam się uda, to w świecie rosyjskiej telewizji stworzymy coś nowego. Jak się nie ma pieniędzy, człowiek zaczyna szukać sposobów optymizacji budżetu, wtedy udaje się wymyślać nowe rozwiązania.

Michajłow:
Ile musicie wydać na przeprowadzkę?

Sindiejewa:
Trudno to policzyć. Masę rzeczy nasi przyjaciele robią dla nas bezpłatnie. Projekt wnętrza, rozwiązania inżynieryjne, klimatyzację, wentylację, itd. Masa ludzi zgłosiła się do nas sama. Nie wiadomo, uwzględniać to w budżecie, czy nie?  Tak więc nie potrafię podać dokładnych liczb, wydamy co najmniej milion dolarów.

Michajlow:
Ogłosiliście wielką wyprzedaż….

Sindiejewa:
Przez 6 lat zgromadziliśmy masę  różnych dekoracji. Siedząc w starym studio, strasznie skąpiłam, nie chciałam się rozstawać z niczym. Ale teraz do nowego studia tego nie zabierzemy. Sprzedamy więc stare dekoracje, wszystko to, co w naszym nowym życiu będzie zbędne. Rozstaniemy się ze wszystkim, co zachowało jakąś wartość, materialną, albo moralną. Na przykład sprzedamy krzesło naszej prowadzącej Maszy Makiejewej.


W ramach wyprzedaży kartonowego Obamę można kupić za
12 tys. rubli (1000 złotych)
Michajłow:
Kiedy na początku roku, po sondażu na temat blokady Leningradu, zaczęły się wasze problemy i  odłączono was od sieci kablowych, mówiła Pani, że gotowa jest pani spotkać się z każdym, nawet z Putinem. Po to, by uratować stację.

Sindiejewa:
Jak mi się zdaje, rozmowa z Putinem wciąż jest potrzebna. Chciałam się z nim spotkać, żeby opowiedzieć, na przykład, jak działa w Rosji mały biznes. Jakie płacimy podatki, ile zarabiają u nas ludzie, jak się rozwijać, po prostu, jak nam się żyje. Wydaje mi się, że mam do powiedzenia rzeczy ważne i potrzebne. Dziś też nie zrezygnowałabym z takiej rozmowy. Inna sprawa, iż pół roku temu mogłaby ona przynieść skutki bardziej konstruktywne,  niż dziś.




Tłum. : Zygmunt Dzięciołowski



Oryginał ukazał się na lamach moskiewskiego opozycyjnego tygodnika „The New Times”: http://www.newtimes.ru/articles/print/88737/



TV „DOŻD”’ na blogu „Media-wRosji”:


Jedyny w polskich mediach ekskluzywny wywiad udzielony redakcji bloga „Media-w-Rosji” przez Natalię Sindiejewą, założycielkę i dyrektor naczelną niezależnej stacji telewizyjnej „Dożd”.

Jedyna w Rosji niezależna stacja telewizyjna „TV Dożd’” nie poddaje się. Pozbawiona na polecenie Kremla dostępu do sieci kablowych i dochodów z reklamy zwróciła się do swoich widzów i przyjaciół z apelem o wsparcie. Aleksander Winokurow, współwłaściciel stacji, podaje na swym blogu interesujące dane na temat jej budżetu. 

Materiał wydawnictwa internetowego www.newsru.com

Materiał stacji telewizyjnej „Dożd’” (www.tvrain.ru)




Telewizję "Dożd'" ("Deszcz") można oglądać na stronie internetowej www.tvrain.ru





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com

piątek, 2 maja 2014

Wzlot i upadek rosyjskiego Internetu


Obejmując władzę w Rosji Władimir Putin obiecywał, iż państwo nie będzie ingerować w działalność rosyjskiego Internetu. W tamtych czasach liczba użytkowników sieci w Rosji wynosiła 3 miliony. 15 lat później po dawnej niezależności rosyjskiej Sieci pozostały tylko wspomnienia. Kreml przestraszony rolą mediów internetowych w kreowaniu buntów o charakterze politycznym wydał im prawdziwą wojnę.


Autor: Nastia Czernikowa 



28 grudnia 1999 roku, na trzy dni przed tym, jak Władimir Putin został p.o. prezydenta, w wielkiej sali posiedzeń moskiewskiego Białego Domu ważyły się losy rosyjskiego Internetu. Premier zaprosił na spotkanie przedstawicieli środowisk internetowych. Z urzędników stawili się minister prasy i informacji Michaił Lesin, minister łączności i informatyzacji Leonid Rejman, wicepremier Ilja Klebanow oraz German Gref, wówczas, z „Centrum Badań Strategicznych”. Internetowych „geeków” reprezentowali m. in. Arkadij Wołoż, Artiemij Lebiediew i Anton Nosik.


Rosyjscy politycy szybko zorientowali się, iż Internet 
dostarcza narzędzi pomocnych w walce o władzę, ale w pierwszym 
okresie istnienia w Rosji sieć cieszyła się niezależnością. 


„Spotkanie rozpoczęło krótkie wystąpienie Putina, premier powiedział coś w stylu «zajmujecie się bardzo ciekawą działalnością. – wspomina Nosik. – Chciałem się z wami zobaczyć i powiedzieć, że bardzo nas to interesuje». Następnie Aleksiej Sołdatow ze Stowarzyszenia Łączności Dokumentalnej opowiedział o regulowaniu przestrzeni internetowej, w latach 90-tych odpowiedzialni za nie byli operatorzy sieci. Na co Putin oświadczył, że nie wyobraża sobie takiego regulowania bez udziału profesjonalistów. Profesjonaliści natychmiast przytaknęli. Minister Rejman przedłożył Putinowi do podpisu gotowy projekt odpowiedniej ustawy. Przewidywał, iż prawo rejestracji domen zostanie odebrane Naukowo-Badawczemu Instytutowi Sieci Społecznych (NII Obszczestwiennych Sietiej), a kompetencje w tej sprawie powierzy się państwu (z czasem Duma posunęła się jeszcze dalej, i zaproponowała, by na identycznych zasadach, podobnie do środków masowego przekazu, rejestracji podlegały nie tylko blogi, ale i sklepy internetowe). Nosik pamięta, że dyrektor Instytutu Aleksiej Płatonow wykrzyknął wtedy:

- „Ze mną nikt tego nie konsultował!”.

W końcu okazało się, że demonstracja podobnych zamiarów była jedynie swoistym spektaklem. Miała pokazać, czym wszystko może się skończyć, jeśli internauci zaczną „za wiele sobie pozwalać”. Po wysłuchaniu krytycznych uwag ze strony gości Putin obiecał, że dokumentu nie podpisze:

- „Nie będziemy szukać kompromisów pomiędzy wolnością i regulacjami prawnymi. Dylematy trzeba rozstrzygać na korzyść wolności”.

Aktywiści internetowi odetchnęli z ulgą, a Arkadij Wołoż po spotkaniu wziął sobie nawet na pamiątkę długopis. Następnego dnia jego syn Lew wystawił go na aukcji portalu „Molotok.ru”, a „Rossijskaja Gazieta” napisała: „Prawo powinno być kokonem, chroniącym delikatną substancję rosyjskiego Internetu. Nie wolno hamować jego rozwoju nadmiernymi regulacjami”.

Od tego czasu minęło 14 lat i żarty się skończyły. W kraju powstało kilka potężnych firm internetowych o wartości przekraczającej miliard dolarów, a ponad połowa obywateli otrzymała dostęp do informacji i możliwość rozprzestrzeniania jej w sieci. Po wiecach protestacyjnych przeciwko fałszowaniu wyników wyborów prezydenckich w grudniu 2011 roku podniosła się fala reakcji politycznej, Internet też został przez nią zalany.

Ten artykuł przypomina kluczowe momenty wojny o „cyfrową” Rosję.


Kto stworzył potwora? 


Krótka historia rosyjskiego Internetu: na początku lat 90-tych pojawili się pierwsi operatorzy sieci, w 1994 r. powstała pierwsza biblioteka internetowa, w 1995 r. - Web Studio oraz agencja informacji biznesowej i strona „Anekdot.ru”. W 1996 r. zaczęła działać pierwsza rosyjska wyszukiwarka. Kryzys w 1998 r. udowodnił, że ludzie potrzebują dostępu do informacji, alternatywnej wobec tego, co pokazują państwowe telewizje. Firma Ross Business Consulting (RBK) wcześniej udostępniała notowania giełdowe i materiały analityczne wyłącznie za opłatą, teraz umożliwiła internautom powszechny dostęp do swoich zasobów. Od razu stała się wiodącą platformą medialną w Sieci.

Ale ogólnie rzecz biorąc, nikt się szczególnie nie interesował tym nowym, egzotycznym zjawiskiem. Owszem, zbliżały się wybory prezydenckie, ale przecież w 2000 r. rosyjski Internet miał zaledwie 3 mln użytkowników.

W ślad za „FEP” (Fundacja Efektywnej Polityki) w Internecie zaczęły pojawiać się pierwsze sklepy wysyłkowe. Władimir Gusinski stworzył holding „MemoNet”, w jego skład weszły również inne przejęte przez niego strony internetowe: „Anekdoty iz Rosii”, serwis „Reklama.ru”, strona "NTV.ru” i inne. W tym samym czasie Gleb Pawłowski stworzył zupełnie nową stronę „Strana.ru”, spodziewano się, że będzie pełnić rolę tuby propagandowej Kremla. Pomysł Jelcyna i jego doradców polegał na tym, by intensywnie popularyzować osobę Władimira Putina w taki sposób, by wyborcy w krótkim czasie polubili go i wybrali na następcę odchodzącego prezydenta. Pawłowski zatroszczył się, by nowy kandydat na szefa państwa stał się dla środowiska internetowego „swoim” człowiekiem.

Pawlowski zaproponował na przykład Antonowi Nosikowi, by objął kierownictwo nowych projektów, „Lenta.ru” i „Vesti.ru”. Pierwszy z nich okazał się wyjątkowo udany, publikowane tu informacje były solidne i często aktualizowane. Już po dziewięciu miesiącach działalności „Lenta.ru” wyprzedziła pod względem liczby odwiedzin portal „Gazeta.ru”, a po dwóch latach miała wyniki rzędu 650 000 odwiedzin miesięcznie. Wzrostowi jej popularności sprzyjały tragedie: wybuch w budynku na ul. Gurjanowa i w przejściu na Puszkinskiej, zatonięcie podwodnej łodzi „Kursk” i pożar w wieży telewizyjnej Ostankino.

Dławienie swobody słowa, szczególnie w Internecie, było wtedy politycznie nieopłacalne. Liczebnie internauci nie dorównywali jeszcze audytorium pierwszej lepszej telewizji federalnej.


Szepty i krzyki


Chociaż do końca dekady Kreml niemal nie ingerował w życie Internetu, to deputowani i senatorowie od czasu do czasu próbowali mocno przykręcić mu śrubę. Często ich inicjatywy wynikały z pobudek osobistych – politycy nagle odkrywali istnienie „szokujących” dla nich stron (szczególnie, jeśli znajdowały się tam skandalizujące materiały przedstawiające ich samych w nienajlepszym świetle). Anton Nosik wspomina, jak w czerwcu 2004 r. Ludmiła Narusowa (wdowa po Anatolu Sobczaku, byłym burmistrzu St. Petersburga i szefie Wladimira Putina – „mediawRosji”), członek Komisji ds. Polityki Informacyjnej, oświadczyła, że Duma przygotowuje ustawę regulującą zasady działania rosyjskiego Internetu. „Internet zamienił się w kloakę” – lamentowała Narusowa. Władimir Sołowjow, prowadzący w telewizji program „K barieru”, zaprosił ją do studia, by przedstawiła swoje racje w dyskusji właśnie z Nosikiem. Ale w ostatniej chwili pani deputowana odwołała swój udział w telewizyjnym pojedynku.

Co ciekawe, ani jedna z represyjnych inicjatyw Jurija Łużkowa, Władimira Słuckera, Andrieja Ługowoja i innych „skrzywdzonych” przez Internet nie doczekała się wprowadzenia w życie w formie ustawy. Władysław Surkow, zastępca szefa administracji prezydenta, odpowiedzialny za politykę wewnętrzną, opowiedział się za zupełnie inną strategią: zamiast usuwać strony nieprzychylne władzy, należy wspierać rozwój stron prorządowych. „Władysław Juriewicz [Surkow] wiele uwagi poświęcał współpracy z blogerami i młodymi aktywistami, neutralizując systematycznie kolejne fale niezadowolenia” – wspomina kierownik „Politycznej Grupy Ekspertów” Konstantin Kałaczow.

Po raz pierwszy władza poważnie odczuła wpływ Internetu w czasie wojny z Gruzją w sierpniu 2008 r. Retoryka wielu internetowych massmediów daleka była od – by posłużyć się dzisiejszą nowomową – „postawy prorosyjskiej”. Na Twitterze, Facebooku i VKontakte opozycjoniści mówili, że wstydzą się za Rosję.


Yandex jest najpopularniejszą w Rosji wyszukiwarką internetową.
Na zdjęciu moskiewska siedziba zarządu. 

Pracownicy administracji prezydenta byli poważnie zaniepokojeni faktem, iż wyszukiwarki „Yandex” oraz „Mail.ru” zbyt wysoko pozycjonowały wiadomości i opinie, wyrażające sprzeczny z oficjalnym punkt widzenia na kampanię w Osetii. Surkow i jego zastępca Konstantin Kostin odwiedzali firmy internetowe by zdobyć doświadczenie i stworzyć państwową wyszukiwarkę z „generatorem wiadomości” (niektórzy twierdzą, że po prostu dogadywali się z redakcjami co do „właściwego” naświetlania bieżących wydarzeń).

W 2009 r. Yandex ogłosił iż zaprzestaje publikować raporty na temat popularności blogów, w tej klasyfikacji często przodowały wpisy opozycjonistów. Internauci ocenili to jako próbę ograniczenia wolności słowa. Ale konflikt póki co nie wychodził za ramy ataków DoS i akcji prowadzonych przez ruch „Nasi”. Podobnie do działającej w Chinach 300-tysięcznej armii płatnych blogerów „Umaodan”, którzy produkują pozytywne opinie o działaniach władzy, również lojalna rosyjska młodzież zaczęła wspierać w rosyjskim Internecie swoich mocodawców.

Deputowany do parlamentu Robert Szlegel, były rzecznik prasowy ruchu „Nasi”, zwraca uwagę, że od czasu wyborów w 2011 r. pojawił się popyt na ustawy internetowe. „Może nam się zdawać, że na przykład w restauracji brakuje bukietu kwiatów, i możemy nawet zaproponować, by go przyniesiono. Ale ostatecznie nie my decydujemy. Tak samo działa Duma i jakakolwiek decyzja może być podjęta wyłącznie wtedy, gdy istnieje wola polityczna” – tłumaczy Szlegel.

 Tylko biznes


W sierpniu 2008 r. w Internecie rozgorzała jeszcze jedna, mniej zauważalna, wojna. Oligarcha Aliszer Usmanow stał się współwłaścicielem firmy inwestycyjnej DST, wcześniej jej właścicielem był Jurij Milner. Za za jej pośrednictwem uzyskał wpływ na rozwijający się serwis społecznościowy „VKontakte”. W jego kolekcji rosyjskich gigantów internetowych brakowało jeszcze tylko „Yandexu”. Już w 1999 r. Milner proponował Wołożowi, że wykupi część udziałów w jego start-upie. Milner bardzo zabiegał o realizację tej transakcji, ale Wołoż odmówił.

Minęło niemal 10 lat i Usmanow zaczął działać bardziej zdecydowanie. Ogłosił, że podpisał umowę na kupno 10% akcji „Yandexu” (kierownictwo wyszukiwarki nie skomentowało tej informacji). Wkrótce na spotkaniu z wybranymi dziennikarzami urzędnik kremlowski oświadczył, że władza traktuje „Yandex” jako aktywa strategiczne, w związku z czym wyszukiwarka musi trafić we „właściwe” ręce.

Redaktor naczelny radiostacji „Echo Moskwy” Aleksiej Wieniediktow, pełni często rolę mediatora między społecznością internetową i władzą. Jego zdaniem, Usmanow angażując się w życie Internetu, wykonywał odgórne „zlecenie polityczne”.

- „To mądry, przebiegły i doświadczony człowiek. Doskonale zdawał sobie sprawę, że związki ze sferą medialną mogą poważnie zaszkodzić jego interesom. Zaangażował się w media wyłącznie na polecenie Putina lub Miedwiediewa. Jedynie prezydent mógł wydać mu takie wytyczne, nikt inny nie miałby nad Usmanowem takiej władzy”.

- „Kiedy stał się współwłaścicielem firmy, dał nam do zrozumienia, iż wykonuje instrukcje Kremla” – wspomina Nosik.

By sprawdzić, czy Usmanow nie jest po prostu wykonawcą cudzych poleceń, „Yandex” odwołał się do własnych źródeł informacji. Ich zdaniem, nie był. Na wszelki wypadek, trzeba jednak było przygotować się do obrony przed możliwą ingerencją ze strony gotowych do działania przeciwników. Yandexowi się powiodło, przez jakiś czas Usmanow nie mógł poświęcić jego upartym programistom wystarczająco dużo uwagi. Bardziej martwiły go problemy innych zależnych od niego firm borykających się ze skutkami kryzysu finansowego.

Oferta „Sbierbanku” (największy rosyjski bank kontrolowany przez państwo – „mediawRosji”) i jego prezesa Germana Grefa wydała się „Yandexowi” łatwiejsza do zaakceptowania. We wrześniu 2009 roku pojawiła się informacja, że wyszukiwarka zaproponowała „Sbierbankowi” zakup „złotej akcji”. Jej właściciel mógł np. wetować koncentrację więcej, niż 25% akcji w ręku jednego udziałowca. Z punktu widzenia „Yandexu” Sbierbank i Gref spełniali trzy ważne warunki: reprezentowali państwo bank był firmą publiczną oraz nie prowadził wcześniej interesów w sferze medialnej i internetowej.

W tym czasie „Yandex” był już naprawdę potężną firmą i jej kierownictwo szukało lobbysty. Do tej roli wybrano Aleksandra Wołoszyna, byłego szefa administracji prezydenta. Polityk ten objął swoje stanowisko jeszcze za Borysa Jelcyna, utracił je w 2003 r. po aresztowaniu Chodorkowskiego. Ale nadal podtrzymywał stare znajomości. Wołoszyn wszedł do zarządu „Yandexu” dopiero w 2010 r., ale wg informacji podanej przez nasz portal H&F, to właśnie on patronował operacji ze złotą akcją. (Nasze pytanie w tej kwesti przekazane „Yandexowi” pozostało bez odpowiedzi).


Kolosalna popularność w Rosji serwisu społecznościowego "Vkontaktie" 
od dawna spędzała Kremlowi sen z powiek. W końcu udało mu sie odebrać 
wpływ nad firmą jej założycielowi Pawłowi Durowowi. 


Niepowodzenie w kwestii „Yandexu” nie zraziło miliardera Aliszera Usmanowa. Kolejną firmą internetową na jego celowniku stał się serwis społecznościowy „Vkontakte” z jego 60 milionami użytkowników na dobę. Paweł Durow założyciel i dyrektor generalny serwisu sprzedał oligarsze swoje udziały i ustąpił ze stanowiska prezesa.

Akcjonariusze i czołowi menedżerowie „Mail.ru Group”, innej wielkiej kompanii kontrolowanej przez Usmanowa demonstrowali lojalność wobec władzy. Ale niewykluczone, że ich także czekają poważne zmiany. W zarządzie „Mail.Ru Group” pojawił się Wasilij Browko, funkcjonariusz odpowiedzialny za komunikację zewnętrzną w kontrolowanej przez państwo korporacji „Rostech”. Źródła bliskie tej spółce informują, iż zgodnie z opracowanym planem właśnie „Rostech” może stać się nowym właścicielem aktywów internetowych Usmanowa.

„Wiem z wiarygodnych źródeł, że „Rostech” przy aprobacie władz zamierza wykupywać udziały w dużych firmach internetowych, inwestować w nie i wpływać na nie. Nie dziwi mnie to” – mówi Wieniediktow.

Presja na właścicieli i nepotyzm jeszcze nigdy nie były aż tak odczuwalne w rosyjskim Internecie, jak w 2014 r. O ile portalom „Grani” czy „Jeżedniewnyj Żurnał”, zablokowanym na mocy ustawy o rejestracji stron, nadal udaje się utrzymać czytelników (użytkownicy dwoma kliknięciami zainstalowali VPN i potrzebne wtyczki do wyszukiwarek), o tyle portal lenta.ru spotkał smutniejszy los. Jego właściciel Aleksander Mamut, zwolnił redaktorkę naczelną, Galinę Timczenko, wraz z nią odeszła z pracy niemal cała redakcja. 

Ambitne plany deputowanych

Według szacunków walczącej z cenzurą w Internecie organizacji „RosKomSwoboda”, rząd rosyjski rozpatruje obecnie około 20 inicjatyw regulujących działalność internetową. W 2013 r. ogółem było takich propozycji 75, podczas gdy w 2012 r. - 49

Autorzy ustaw wprowadzających zwiększone ograniczenia w Internecie, inicjują je często z myślą o własnych interesach. Ale dopiero teraz ich działania idealnie zgrały się ze strategią Kremla.

W administracji Kremla za regulację Internetu odpowiada teraz Wiaczesław Wołodin, który zamienił w tej roli Wiaczesława Surkowa. Odbyło się już kilka spotkań Wołodina z aktywistami internetowymi i redaktorami naczelnymi redakcji internetowych.

„Wołodin jest świetnym wykonawcą poleceń Putina. Wystarczy naszkicować mu ogólne zarysy i kierunki, a potem już sam tworzy szczegółowy plan działań. Jego poprzednik Surkow usiłował przyjmować pozę demiurga, z Wołodinem jest prościej, nie mędrkuje i nie szuka dziury w całym. Przecież wcześniej pojawiały się już głupie i fantastyczne pomysł. Wiele z nich nie wytrzymałoby próby czasu”. - mówi politolog Kałaczow.

W sytuacji, gdy USA wymyślają nowe sankcje dla rosyjskich urzędników, a FBI zaleca firmom typu start-up by nie przyjmowały pieniędzy od rosyjskich inwestorów, w Rosji myśli się o tym, jak utrudnić życie amerykańskim kompaniom.

Wadim Dieńgin, deputowany z partii LDPR jest jednym z inicjatorów poprawek do pakietu „projektów ustaw antyterrorystycznych”, przewidują one rejestrowanie blogerów w specjalnym rejestrze i nakaz stosowania się do większości przepisów dotyczących massmediów. Jego zdaniem jednym z najistotniejszych zadań stojących przed władzą jest objęcie kontrolą pisarzy rosyjskojęzycznych rozmieszczających blogi na portalach zagranicznych.

Dieńgin twierdzi, że deputowani postarają porozumieć się z Facebookiem tak, by portal sam uregulował tę kwestię. Podobne układy są już stosowane w praktyce. W krajach Bliskiego Wschodu, które zajmują ostatnie miejsca w raportach Reporters Without Borders i innych organizacji obserwujących poziom wolności w Internecie, Google i Facebook współpracują z miejscowymi władzami na ich warunkach.

- „Wszystkie obecne rosyjskie ustawy i przepisy, wciąż jeszcze wymagające ujednolicenia, są w zasadzie ukierunkowane na jeden segment Internetu - na portale społecznościowe. To one przyciągnęły uwagę Putina po masowych zamieszkach w 2009 r. w Kiszyniowie. – uważa naczelny redaktor radiostacji „Echo Moskwy” Wieniediktow. – Tamte wydarzenia uświadomiły mu po raz pierwszy, że właśnie portale społecznościowe, a nie Internet jako taki, inspirują działania o charakterze rewolucyjnym”.

Zdaniem Wieniediktowa, Putin „sam jest użytkownikiem Internetu, traktuje go jak narzędzie i ogólnie uważa tę strefę za obszar podatny na dezinformację i manipulację. W jego przypadku chęć uporządkowania chaosu jest odruchem naturalnym, ludzkim, szczerym, jawnym pozbawionym obłudy. Przy takim podejściu Internet staje się bronią polityczną. Zakazać jest łatwiej, niż znaleźć kompromis, zakazać łatwiej, niż stworzyć coś nowego. To jest filozofia. A czy można ją nazwać strategią? W moim przekonaniu – nie. To raczej asekurowanie się i zabezpieczanie sobie tyłów. Kiedy mówię o tym ludziom na Kremlu, odpowiadają, że „teraz trzeba się skupić na stabilizacji sytuacji”.

W dyskusjach prowadzonych dziś w związku z poprawkami przyjętymi do pakietu „ustaw antyterrorystycznych” dominuje wątek ograniczania wolności słowa. Pilnego uregulowania zdaniem deputowanego Robert Szlegla (podkreśla on, że nie miał pojęcia o blokowaniu portalu „grani.ru”) wymagają także inne kwestie.

- „Żyjcie sobie w swojej wydumanej Narnii, nie mam nic przeciwko temu. Ale w moim świecie stanowicie jedynie nikły fragment ogólnych procesów zachodzących w Sieci” – uśmiecha się Szlegel.

Dlaczego ustawy uchwalane są w takim przyspieszonym tempie?

- „Różnice zdań nie są nam obce, ale nie omawiamy ich publicznie, wszystko ustalamy we własnym kręgu. Czasami decyzje, które pozornie podjęto w błyskawicznym tempie, w rzeczywistości nie pojawiają się niespodziewanie. Na przykład ustawa antypiracka była dyskutowana od 2009 r. Dlatego, kiedy wreszcie zdecydowano się ją uchwalić, nie było potrzeby urządzania na jej temat dodatkowej debaty.” – komentuje deputowany.

Szlegel twierdzi, że komisje w Dumie pracują niezależnie od siebie i mogą nawet nie wiedzieć o inicjatywach swoich kolegów. „Roskomnadzor” reguluje działalność ogromnej ilości stron internetowych i zarządza procesem ich rejestracji na wniosek kilku różnych resortów, w zależności od ich kompetencji. Są to m.in. FSKN [Federalna Służba ds. Narkotyków], Prokuratura Generalna, Rospotriebnadzor [Urząd Ochrony Konsumenta] oraz niezależna komisja wewnętrzna. Wszystkie one funkcjonują równolegle i oddzielnie.

Często przepisy związane z Internetem uchwalają lub podpisują ludzie, którzy nawet z niego nie korzystają. Są to deputowani różnych frakcji i komitetów.

- „Zdarza się, że pod przepisem widnieje czyjś podpis, ale autor podpisu spełnił jedynie odgórne polecenie. Rozumiem, że w takiej sytuacji ci ludzie wykonują po prostu swoje obowiązki i tylko częściowo odpowiadają za końcowe rezultaty. A w rzeczywistości konsultować takie kwestie trzeba nie tyle z nimi, co z realnymi decydentami” – przyznaje Szlegel.


Galinie Timczenko udalo się przekształcić portal lenta.ru w najbardziej
wiarygodne w Rosji źródło informacji. Gdy ją zwolniono, na znak 
soilidarności z portalu odeszła większość redakcji. 


Deputowany wyjaśnia, że wiele spośród przyjmowanych poprawek trzeba później dodatkowo korygować.

O swoich dyskusjach z kolegami Szlegel mówi: „To, co myślę na jakiś temat, i to, o czym mogę głośno mówić – to dwie różne sprawy. Człowiek jest dość skomplikowaną istotą. Nie wszystkim, co myślisz, dzielisz się nawet z bliskimi ludźmi. A w polityce ta zasada podniesiona jest do potęgi”.

Kolejna cegła w murze


Ciekawe, czy zwolennicy ścisłego regulowania Internetu wiedzą, że zakazy można obejść.

- „Żadne blokady nie sprawią, że będziecie zupełnie odcięci od informacji, - zapewnia cytowany już Szlegel. — Zabawa w kotka i myszkę nigdy się nie skończy. Dziś zablokuje się jedno, a jutro pojawi się nowa technologia”. Zdaje się, że na Kremlu sądzą, że łączem VPN czy siecią Tor umieją się posługiwać jedynie najbardziej zajadli buntownicy.

Środowisko internetowe sparaliżowane jest poczuciem niepewności. Wspólnego lobby jak nie było, tak nie ma. Jedynym chyba ogniwem łączącym branżę internetową z władzą jest Wieniediktow. W zeszłym roku naczelny „Echa Moskwy”, które zaprasza do swojego studia zarówno rzeczników władzy, jak i opozycję, zorganizował kilka spotkań przedstawicieli Google, Mail.Ru Group i innych firm z Wołodinem,

„Wyjaśniono wtedy Wołodinowi, że niszczy on rosyjski biznes internetowy. Na skutek jego działań rosyjscy przedsiębiorcy nie mogą być konkurencyjni. Korzyści z nich odnoszą firmy zagraniczne z branży technologii IT. – wspomina Wieniediktow. —Te argumenty dotarły do Wołodina i niektóre inicjatywy zamrożono. Ale nie można przecież co tydzień urządzać spotkań Wołodina z przedstawicielami największych kompanii. Chociaż zaprosiłem już kilku ludzi „ze świecznika” na nieoficjalne śniadanie z liderami branży – na wicepremiea przykład Igora Szuwałowa”.

Nie ma jednak gwarancji, że takie spotkania przyniosą jakieś efekty. Kiedy Wołodin organizował spotkanie z redaktorami naczelnymi wydawnictw internetowych, zapewniał ich, że wszystko pozostanie tak, jak dotychczas. Ale już w dwa miesiące później Gazeta.ru rozstała się ze swoim naczelnym, a później z Lenta.ru pozbyła się całego niemal zespołu redakcyjnego.

Na przestrzeni ostatnich paru miesięcy cała branża internetowa żyje jak we mgle. Wydarzenia ukraińskie spolaryzowały nie tylko społeczeństwo, ale i elity. Stały się też pretekstem do dokręcania śruby. Z ostatnich nowości: blogerów, którzy mają ponad 3000 odwiedzin na dobę, zrównano w obowiązkach z massmediami i zagrożono im karami za niesprawdzone informacje; serwisy zagraniczne zobowiązano do przechowywania informacji o użytkownikach na terytorium Rosji przez minimum pół roku (kompanie póki co czekają na wyjaśnienia w tej kwestii ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości).

„Bez przerwy słyszę, że władza ma jakiś plan, jakąś strategię, - mówi Anton Nosik. Ludzie usiłują odnaleźć w działaniach legislacyjnych jakiś system. Ale to błędne założenie, nie ma w tym żadnej więzi przyczynowo-skutkowej. Na razie władza sama nie do końca rozumie, co konkretnie zwalcza i jakie będą tego skutki”.

W rezultacie cała branża, dorośli przecież ludzie, siedzą bezczynnie i czekają na Godota. I – jak pisze na razie jeszcze niezależne od cenzury czasopismo „Afisza” – nikt nie ma pojęcia, co z tym fantem zrobić.


Tłumaczenie: K.K.


Artykuł ukazał się na stronie internetowej „Hopes&Fears” pod adresem:

http://goo.gl/APmot8



Obserwuj i polub nas na Facebooku: