Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dysydenci Putin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dysydenci Putin. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 listopada 2014

Czy Pani syn jest faszystą?



Marc Bennetts z Moskwy, specjalnie dla „Media-w-Rosji”.



Choć media rysują promienny obraz powszechnego poparcia dla prezydenta Putina, władzy nie udało się zamknąć ust jego krytykom. Oficjalna propaganda obrzuca ich błotem,  trafiają do więzienia, lub aresztu domowego, niektórzy wyjeżdżają,   uchwalane jest  coraz bardziej represyjne prawo wymierzone w opozycję. Jednak jak pisze angielski dziennikarz Marc Bennetts, w rosyjskim społeczeństwie widoczne są podziały, niezadowolona jest przede wszystkim znacząca część wykształconej klasy średniej. A w szeregach krytyków Kremla, nie brak gotowych do dalszej walki.








Marc Bennetts napisał ten artykuł specjalnie dla bloga „Media-w-Rosji”. Już wkrótce w księgarniach ukaże się jego książka „Dokopać Kremlowi”. Niniejszy tekst jest do niej swego rodzaju posłowiem. 


W książce autor opisuje działania antykremlowskiej opozycji. Tutaj w szkicowej formie przedstawia jej aktualne losy i problemy. I opowiada jak wpłynął na nie konflikt wokół Ukrainy.








Szeregowy opozycjonista

Ustawił się w pobliżu Placu Czerwonego. W rękach trzymał plakat potępiający Kreml za wsparcie okazywane wschodnio ukraińskim separatystom. Denis Bachołdin ma 33 lata, na stałe mieszka w Moskwie. Swoją akcję rozpoczął w godzinie szczytu. Wystarczyło kilka minut, by przechodnie zwrócili na niego uwagę.

- „Ty świnio !” – krzyknął w jego kierunku mężczyzna w średnim wieku. Przeczytał treść plakatu, zwrócił uwagę na to, iż pomalowany był w barwy rosyjskiej i ukraińskiej flagi. Na jego twarzy odmalowała się wściekłość. „Nie potrzeba nam tu Majdanu”, warknął, „zamieszek takich jak w Kijowie”. Po chwili Bachołdina i kilku wspierających go manifestantów otoczyła grupa prokremlowskiej młodzieży. „Zdrajcy”, obrzucili ich wyzwiskami. Za chwilę funkcjonariusze policji wkroczyli do akcji, by rozpędzić nielegalne zgromadzenie.



Fotografia z akcji, w ktorej uczestniczył Denis Bachołdin. Wszystkich uczestniczących 
w niej aktywistówzatrzymano i odwieziono do komisariatu policji. 


Bachołdin jest szeregowym opozycjonistą. Sam powtarza, że nie jest zainteresowany karierą polityczną. Ale i tak zapłacił słoną cenę za śmiałość z jaką zademonstrował swój sprzeciw wobec przedłużającej się prezydentury Wladimira Putina. Na początku roku zwolniono go ze stanowiska doradcy finansowego w jednym z moskiewskich banków. Bank miał prywatnego właściciela, Bachołdin zarabiał tam dwa razy więcej, niż wynosi w Rosji średnie roczne wynagrodzenie (ok. 8500 dolarów). Na jakiej podstawie? Bachołdin odmówił, gdy poproszono go do zobowiązania się, że przestanie by regularnym uczestnikiem zgromadzeń protestacyjnych. Jak się okazało, wiceprezes banku był członkiem rządzącej partii „Jedna Rosja”. To on wydal polecenie, by wybito mu z głowy demonstrowanie, lub wyrzucono go na bruk.

- „Powiedziałem im od razu, że Putin mi się nie podoba. Dodałem, iż to co robię w wolnym czasie jest moją sprawą prywatną.” – usłyszałem od Bachołdina. Jego upór oznacza prawdopodobnie, iż będzie mu trudno znaleźć dobrą pracę w przewidywalnej przyszłości. Kierownictwo banku odnotowało w jego książeczce pracy – dokument ten wszyscy poszukujący pracy Rosjanie muszą zgodnie z prawem przedstawić pracodawcy – iż „zwolniono go w związku z wielokrotnym naruszeniem dyscypliny pracy”.

- „Nie mam wyboru. Wszędzie, gdzie ubiegam się o pracę, muszę powiedzieć, dlaczego zwolniono mnie z poprzedniej”. – poskarżył się Bachołdin. Niektórzy mi współczują, obiecują, że oddzwonią. Nikt jednak tego nie robi.” – utrzymuje się teraz kurczących się każdego dnia oszczędności.

Zajęcie więc w dzisiejszej Rosji postawy opozycyjnej, nawet dla aktywistów niskiego szczebla wiąże się ze sporym ryzykiem. Sytuację komplikuje fala społecznej nienawiści pod adresem oponentów Kremla, sprowokowana przez media kontrolowane przez państwo.


Propaganda w radzieckim stylu


- „Kreml znów posługuje się propagandą w radzieckim stylu” –  Ludmiła Aleksiejewa, legendarna działaczka ruchu dysydenckiego w czasach komunistycznych, dobrze ją pamięta. Za Breżniewa zmuszono ją do wyjazdu ze Związku Radzieckiego, wróciła jednak po jego rozpadzie, we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, do nowej niezależnej Rosji.

- „Cel jest ten sam. Należy zjednoczyć społeczeństwo, zapewnić przywódcom jego poparcie. A na końcu przeciwstawić Rosję całemu światu.  Ale wygląda na to, że obecnym władzom udało się  obudzić w społeczeństwie jeszcze większe oburzenie w stosunku do opozycji, niż w czasach Breżniewa. W tamtych czasach ludzie byli znużeni, nie odczuwali tych negatywnych emocji co teraz?”

Czego, czego jak czego, ale w Rosji Władimira Putina nie brakuje negatywnych  emocji.

W interpretacji władz radzieckich przeciwnicy linii partii byli „wrogami ludu”. W dzisiejszej Rosji, Putin i jego propagandyści nowe pokolenie dysydentów określają mianem „zdrajców narodu”. Stosowana terminologia jest różna, ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo. W Rosji nie ma miejsca dla „inakomysljaszczich” („myślących inaczej”), tacy ludzie zasługują wyłącznie na pogardę i brak zaufania. A czasem na więzienie.

Władze potraktowały działacza radykalnej lewicy Siergieja Udalcowa ze szczególną
surowością, wlepiono mu 4,5 roku więzienia. 


Prowadzenie polityki w tym stylu ułatwiła władzom fala patriotyzmu, jaka ogarnęła Rosję po przyłączeniu do niej półwyspu krymskiego. Rosjanie zapamiętali, iż Krym w 1953 roku podarował Ukrainie Nikita Chruszczow. Na jego powrót zareagowali z entuzjazmem. Krytyków przeprowadzonej arbitralnie aneksji, opozycjonistów,  spotkały represje. Na znanego z walki z korupcją polityka Aleksieja Nawalnego, nie ukrywającego swych prezydenckich ambicji, nałożono areszt domowy. Reprezentujący radykalnie lewicowe stanowisko Siergiej Udalcow, który od dawna i uparcie nawoływał do organizacji rosyjskiego Majdanu, latem tego roku trafił do więzienia na 4,5 roku. Skazano go za planowanie „masowych zamieszek”, choć zarzuty te były nieprawdziwe. Rząd doprowadził też do uchwalenia szeregu ustaw ograniczających wolność mediów i Internetu. Jedna z ustaw, obowiązująca od lipca, przewiduje karę więzienia do 3 lat dla każdego, kogo aresztowano więcej niż jeden raz w ciągu ostatnich 180 dni podczas akcji prowadzonych bez zezwolenia władz. Chociaż wciąż nie można mówić o powrocie totalitaryzmu komunistycznego, takiego jak w ZSRR, Tania Łokszyna, wicedyrektor biura Human Rigths Watch w Moskwie charakteryzuje obecną sytuację jako „bezprecedensową w poradzieckiej historii Rosji.” Przeciwnicy Putina znaleźli się w matni.


Telewizyjna pralnia mózgów


Główną rolę w kampanii mającej na celu ograniczenie praw obywatelskich i politycznych odegrała kontrolowana przez państwo telewizja. Dla większości Rosjan jest ona podstawowym źródłem informacji. Telewizyjny propagandyści przygotowali serię programów oczerniających krytyków Kremla. Posługiwano się w nich jawnymi fałszerstwami, półprawdami i insynuacjami. Kłamstwem o szczególnej sile rażenia (pretekstu rosyjskiej telewizji dostarczyła obecność wśród setek tysięcy protestantów, którzy obalili popieranego przez Rosję prezydenta Ukrainy, Wiktora Janukowicza, także przedstawicieli ugrupowań o skrajnie prawicowej orientacji) było przedstawianie kijowskiego Majdanu jako faszystowskiego zamachu stanu, a nowego rządu jako wojskowej junty. W Rosji niemal każda rodzina pamięta o swoich krewnych, ofiarach wojny z hitlerowskimi Niemcami. Oznacza to, iż narzucenie masowej widowni telewizyjnej obrazu Kijowa jako miasta opanowanego przez faszystów, zablokowało jakąkolwiek sensowną debatę na temat kursu przyjętego przez nowe ukraińskie władze, a także roli odgrywanej w obecnym konflikcie przez Moskwę.

We wrześniu ogólno rosyjska telewizja NTV znana ze swych bezwstydnych i pozbawionych jakichkolwiek hamulców kampanii dyskredytujących opozycję wyemitowała dwa 60 minutowe filmy – przedstawiały one i obrzucały błotem 30 znanych postaci życia publicznego (wszyscy byli Rosjanami, z wyjątkiem Saszy Grey, amerykańskiej gwiazdy porno i aktorki). Wszyscy ci ludzie ośmielili się skrytykować wojnę na Ukrainie. W tygodniu, w jakim je pokazano, oba filmy, „13 przyjaciół junty” i „17 przyjaciół junty” znalazły się wśród dziesięciu najbardziej popularnych programów. Takie dane podała agencja TNS Russia prowadząca badania audytorium telewizyjnego.

Największą gwiazdą spośród przedstawionych w filmach był Andriej Makarewicz, muzyk rockowy i piosenkarz. On sam i jego grupa „Maszyna Wriemieni” cieszą się wielką popularnością jeszcze od późnych czasów radzieckich. Jego utworów słuchała z przyjemnością także kremlowska elita władzy. Swego czasu Makarewicz udzielał Putinowi poparcia, ale po jego powrocie na stanowisko prezydenta muzyk przeszedł w szeregi opozycji. Tuż przed aneksją Krymu, w Moskwie zorganizowano demonstracje pokojową. Makarewicz wziął w niej udział i potępił obecność wojsk rosyjskich na ogarniętej kryzysem Ukrainie (oficjalne media nie poinformowały o jego wystąpieniu, w tamtym okresie starannie ukrywano prawdę o udziale żołnierzy rosyjskich w ukraińskim konflikcie).

Demonstracja Makarewicza nie mogła zostać zapomniana i wybaczona. Szefowie państwowych mediów i podejrzane typy na Kremlu przekazujące im odpowiednie instrukcje czekali tylko na odpowiednią chwilę, by uderzyć w muzyka. Odpowiednia okazja nadarzyła się w sierpniu, gdy Makarewicz pojechał na Ukrainę, by wystąpić w koncercie na rzecz dzieci zmuszonych przez wojnę do opuszczenia domów. Telewizja NTV wykorzystała zdjęcia z koncertu w taki sposób, by widzowie uwierzyli, iż pojechał tam, by wystąpić z koncertem dla ukraińskich żołnierzy. Według NTV artysta śpiewał dla oddziałów odpowiedzialnych za „starcie z powierzchni ziemi całych wiosek”. W odpowiedzi Makarewicz nagrał nową piosenkę „Mój kraj stracił rozum”.

Michaił Szac, 49 lat, jest popularnym aktorem komediowym. I on także znalazł się na czarnej liście telewizji NTV. Szac jest znany ze swych krytycznych poglądów wobec polityki Kremla. W 2012 roku telewizjom państwowym zabroniono zapraszania go do udziału w programie. Aktor pozostał nieugięty. Wspólnie z żoną, Tatianą Łazariewą (jej poglądy polityczne są takie same, co i męża) nie zaprzestali produkowania swego satyrycznego programu „Telewizja na kolanach”. Przenieśli go tylko do Internetu.

- „Przyzwyczaiłem się do szykan”. – przyznał Szac. „Tym razem jednak , gdy jedna z głównych stacji telewizyjnych w kraju nazwała mnie „przyjacielem junty”, przeszły mnie dreszcze. Przede wszystkim byłem wtedy zatroskany zdrowiem mojej mamy. Jest już w podeszłym wieku. A tu nagle ludzie zaczęli ją pytać, czy jej syn nie jest przypadkiem faszystą. Ona nie była tego w stanie zrozumieć.”

Inni bohaterowie obu filmów przejęli się mniej.  „Dla mnie to był zaszczyt, że znalazłem się na tej liście”. – roześmiał się Oleg Kaszyn. Jest znanym rosyjskim dziennikarzem, w 2008 roku cudem uniknął śmierci, gdy pobito go metalowymi łomami. Sprawców nie znaleziono do dziś, choć podejrzewa się, iż byli to aktywiści z pro kremlowskich młodzieżówek.
„W naszym kraju, państwowe media tylko dobrych ludzi nazywają złymi. – powiedział Oleg Kaszyn.



Na jednej z moskiewskich demonstracji w obronie pokoju Andriej Makarewicz
do plaszcza przypiąl wstążkę w barwach ukraińskiej flagi. 


Nawet bliscy Kremlowi oligarchowie nie mogą czuć się bezpiecznie, zwłaszcza wówczas gdy Kreml zabiera się do wypalania wszelkich przejawów buntu, prawdziwego, bądź wymyślonego. Kilkanaście tygodni temu aresztowano Władimira Jewtuszenkowa, szefa holdingu „Sistema” i 15go na liście najbogatszych rosyjskich oligarchów. Postawiono mu zarzut prania brudnych pieniędzy. Wartość jego majątku oceniana jest na 5,8 mld dolarów. Nikt nie sugerował, ze Jewtuszenkow spiskował przeciw Putimowi. Zdaniem analityków, jego uwięzienie było sygnałem wysłanym elicie biznesowej, by w żadnym wypadku nie pomyślała sobie, że może rozkołysać łódkę, w chwili, gdy zaczynają być odczuwalne sankcje zachodnie oraz konsekwencje podjętej na Ukrainie interwencji.


Społeczeństwo nie jest jednomyślne


Wskaźnik popularności Puina wciąż wynosi ok. 80%. Takie dane podają autorzy badań opinii publicznej. Ale wyniki innych sondaży pokazują, iż kraj jest podzielony. Z jednej strony mamy agresywną pro kremlowską większość, z drugiej wykształconą mniejszość, wywodzącą się z klasy średniej, coraz bardziej przestraszoną, iż znalazła się w pułapce,. Niedawne badanie przeprowadzone przez niezależny, moskiewski Ośrodek im. Lewady pokazało, iż niemal co czwarty mieszkaniec Rosji z wyższym wykształceniem myśli o emigracji. Ten wskaźnik jest jeszcze wyższy wśród ludzi uważających się za zamożnych, spośród nich do wyjazdu zbiera się co trzeci.

Roman Dobrochotow jest młodym działaczem opozycyjnym. Swego czasu udało mu się zakłócić wystąpienie prezydenta na Uniwersytecie w Moskwie. Jego zdaniem w obecnej sytuacji aż iskrzy od napięć: „Niektórzy z moich przyjaciół wyjechali z Rosji, bo w rodzinie, wśród przyjaciół stali się celem agresji. Ich krytycy z przepranymi mózgami powtarzali słowo w słowo wersję upowszechnianą przez telewizję.

Nie brak jednak takich, którzy gotowi są zostać i kontynuować walkę. - „Zastanawiałem się, czy nie wyjechać z Rosji i nie zacząć nowego życia w Europie” – Denis Bachołdin, działacz opozycyjny, zwolniony z proputinowskiego banku nie ukrywa swoich rozterek. „Miałem okazję przekonać się na własne oczy, na ile życie tam jest lepsze. Ale z drugiej strony, jeśli nasz sąsiad w swoim mieszkaniu ma ładniejszą tapetę i meble, nie przeprowadzamy się niego. Może lepiej poprawić własne miejsce zamieszkania? Dalej mam zamiar o to walczyć.”


Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski











*Marc Bennetts, angielski dziennikarz od 15 lat zamieszkały w Moskwie. Publikował w najważniejszych gazetach i magazynach prasowych, takich jak: Guardian, Observer, The Times, New York Times, USA Today and Washington Times.  Autor przewodnika „Lonely Planet” po Syberii oraz książki o rosyjskiej pilce nożnej „Football Dynamo” (2010).









Fragmenty książki Marca Bennettsa "Dokopać Kremlowi" na blogu 

„Media-w-Rosji”:




Pozbawiona dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego. Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik,  bloger, stypendysta amerykańskiego uniwersytetu Yale  zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.




Choć wydarzenia z lat 2011-2012 roku wydają nam się dziś, z perspektywy konfliktu wokół Ukrainy zamierzchłą przeszłością, warto przypomnieć sobie krótki okres niebywałej mobilizacji antykremlowskiej opozycji. Przez kilka miesięcy wydawało się, iż Rosja niekoniecznie podążyć musi znanym z historii autorytarnym szlakiem. Angielski dziennikarz Marc Bennetts opowiada o chwilach, gdy hasło „Rossija biez Putina” wydawało się możliwe do urzeczywistnienia.




Batalia przeciw planom wydobycia niklu w obwodzie woroneskim na pierwszy rzut oka różniła się znacznie od moskiewskiego buntu „klasy kreatywnej”. W jednym szeregu stanęli tu działacze ruchów ekologicznych i przywiązani do prawosławnej tradycji Kozacy. Także miejscowa ludność szybko zrozumiała iż antyniklowa kampania została podjęta w jej obronie. Marc Bennetts opowiada o nadziejach i obawach działaczy zaangażowanych w antyniklowy bunt.







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com










wtorek, 11 listopada 2014

Rossija biez Putina



Choć wydarzenia z lat 2011-2012 roku wydają nam się dziś, z perspektywy konfliktu wokół Ukrainy zamierzchłą przeszłością, warto przypomnieć sobie krótki okres niebywałej mobilizacji antykremlowskiej opozycji. Przez kilka miesięcy wydawało się, iż Rosja niekoniecznie podążyć musi znanym z historii autorytarnym szlakiem. Angielski dziennikarz Marc Bennetts opowiada o chwilach, gdy hasło „Rossija biez Putina” wydawało się możliwe do urzeczywistnienia.




Dokopać Kremlowi

Marc Bennetts




Rozpoczynamy dziś publikację fragmentów polskiego wydania książki angielskiego dziennikarza Marca Bennettsa. Wydana przez wydawnictwo „Muza” za kilka dni trafi do księgarni. 


Publikację fragmentów zakończymy artykułem Marca Bennettsa napisanym specjalnie dla „Media-w-Rosji”. Opowie nam o losach antykremlowskiej opozycji obecnie, po wybuchu konfliktu wokół Ukrainy. 





Prolog


Pewnego grudniowego dnia


Rossija biez Putina!, skandował tłum. Okrzyki stawały się coraz głośniejsze, jak gdyby dziesiątki tysięcy protestujących po raz pierwszy w życiu uwierzyło, że ich żądanie mogłoby zostać spełnione. „Rosja bez Putina! Rosja bez Putina!”.

Słowa unosiły się coraz wyżej pod mroźnym niebem rosyjskiej stolicy. Mówca obiecywał rozgrzewającym się tupaniem demonstrantom, że ich przesłanie na pewno dobiegnie do znajdującego się nieopodal Kremla. Szczególnie jeśli tłum zwróci się w stronę jego kunsztownie udekorowanych wież, których szczyty nadal ozdobione są ciemnoczerwonymi gwiazdami z epoki sowieckiej, i jeśli wszyscy razem raz jeszcze wykrzyczą swój apel.

Do tego momentu Rosja bez Władimira Putina wydawała się czymś równie nieprawdopodobnym jak moskiewska zima bez śniegu. Lub, być może, jak Rosja bez głęboko zakorzenionej i sięgającej najwyższych szczebli władzy korupcji, która doprowadziła do tego, że według Transparency International kraj znalazł się na samym końcu światowego Indeksu Postrzegania Korupcji i dzielił wraz z Nigerią 143 miejsce wśród 182 sklasyfikowanych państw.


10 grudnia na Placu Blotnym w Moskwie haslo "Rossija biez Putina" skandowały
dziesiątki tysięcy demonstrantów. 

Dziesiątego grudnia 2011 roku na moskiewskim placu Błotnym, niecały tydzień po niemal jawnie sfałszowanych wyborach, których wynik zapewnił Jednej Rosji, partii Putina, nieoczekiwaną większość parlamentarną, nic nie było już jednak nieprawdopodobne. Najbogatsi i najlepiej wykształceni mieszkańcy Moskwy – tak zwana klasa kreatywna –wyszli nieoczekiwanie na ulicę, aby w bezprecedensowy sposób wyrazić swoje niezadowolenie. Funkcjonariusze oddziałów prewencji byli wyraźnie zas­koczeni liczebnością tłumu. Widziałem grupę milicjantów [z propozycją przywrócenia milicji jej nazwy z czasów carskich prezydent Miedwiediew wystąpił w sierpniu 2010 roku, a przemiana milicjantów w policjantów nastąpiła 1 stycznia 2012 roku – przyp. red.], którzy telefonami komórkowymi fotografowali protestujących, między innymi pannę młodą w białej sukni ślubnej. (Rzecz jasna, mogła to być po prostu jedna z metod prowadzenia inwigilacji).

„Walka o swoje prawa jest łatwa i przyjemna. Nie ma się czego bać”, oświadczył faktyczny przywódca opozycji Aleksiej Nawalny po osadzeniu w moskiewskim areszcie. „Każdy z nas jest w posiadaniu najpotężniejszej i jedynej broni, której potrzebujemy – poczucia własnej prawości”.

Zastanawiałem się, czy Putin ich słyszał. Czy słyszał wewnętrznie podzielony tłum, w którym stali obok siebie liberałowie, nacjonaliści i lewicowcy? Upokarzani i znieważani. A jeśli tak, to co wtedy czuł? Był przestraszony? Zszokowany? Gardził nimi? Chociaż otwarty sprzeciw wobec władzy na taką skalę był we współczesnej Rosji czymś nowym, to Putin wciąż cieszył się poparciem społecznym, którego zachodni przywódcy mogli mu jedynie pozazdrościć. Sprawował również pełną kontrolę nad państwową telewizją, wciąż stanowiącą główne źródło informacji dla ogromnej większości Rosjan.

Patrzyłem na zgromadzone na placu rodziny, emerytów, młode kobiety i mężczyzn, którzy dostawali wypieków na twarzy na samą myśl, że biorą udział w historycznym wydarzeniu. „Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego zobaczę”, zwróciła się do mnie opozycyjna weteranka, wyrzucając z siebie prawdziwy potok słów. „Kiedyś na wiece protestacyjne przychodziło najwyżej kilkaset osób. Proszę popatrzeć, ile nas jest teraz. Wielu ludzi bierze udział w takiej demonstracji po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni”.

*

"Bitwa o Rosję trwa dalej"

Masowe protesty przeciwko Putinowi, które rozpoczęły się tamtego popołudnia w Moskwie, wprawiły w zakłopotanie analityków i zainspirowały krytyków Kremla, sądzących do tej pory, że były agent KGB sprawuje pełną kontrolę nad życiem politycznym w Rosji i takie demonstracje są po prostu niemożliwe. Tłumy ludzi z przypiętymi białymi wstążkami, symbolem protestu, wyległy na moskiewskie ulice. Można wybaczyć przeciwnikom Putina wiarę w to, że dni ich prześladowcy są policzone. Na początku Kreml wydawał się zagubiony i nie wiedział, jak zareagować na masowe demonstracje. Władze na przemian groziły i wysuwały mało przekonujące propozycje reform politycznych. „Wielu ludziom wydawało się wtedy, że zwycięstwo jest tuż-tuż”, wspomina Siergiej Udalcow, ostrzyżony na zero lewicowiec o wybuchowym temperamencie, który podczas demonstracji w lutym 2012 roku w „symbolicznym” geście podarł portret Putina, co spotkało się z entuzjastyczną reakcją tłumu.

Pozbycie się samego Putina nie było już jednak takie proste. Wiosną 2012 roku w południowej dzielnicy Moskwy w ramach kampanii przed wyborami prezydenckimi odbył się jeden z nielicznych wieców, podczas którego Putin krzyczał: „Czy kochamy Rosję?!”, dźgając palcem zacinający deszcz ze śniegiem. Gdy umilkło gromkie „da”, kontynuował: „Oczywiście, że kochamy. W całej Rosji są dziesiątki milionów ludzi takich jak my”.

„Bitwa o Rosję trwa dalej!”, oznajmił zgromadzonym ludziom, spośród których wielu przywieziono na wiec autokarami z konserwatywnych regionów kraju. Gdy przemówienie dobiegało końca, Putin wyrzucił w górę rękę, a potem szybko ją opuś­cił, jakby chciał wyrwać zwycięstwo zimnemu moskiewskiemu powietrzu. „Będziemy triumfować!”

Jak było do przewidzenia, gdy w maju 2012 roku Putin wrócił na Kreml, już kilka tygodni później rozpoczęła się od dawna oczekiwana ostra reakcja władz. „Zepsuli mój wielki dzień”, powiedział podobno o protestujących, którzy demonstrowali podczas uroczystości inaugurujących jego trzecią kadencję. „Teraz ja zniszczę ich życie”.



Władimir Putin powraca na Kreml. Inauguracji towarzyszyły antyputinowskie demonstracje
uliczne. "Zepsuli mój dzień" - poskarżył sie prezydent Rosji. 

Pierwszym krokiem było uchwalenie w przyśpieszonym trybie przez uległy parlament pakietu ustaw, które sprawiły, że otwarte wyrażanie sprzeciwu stało się i trudniejsze, i bardziej niebezpieczne. Następnie Putin i jego sojusznicy z coraz potężniejszego Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej – wzorowanego na FBI organu ochrony porządku publicznego, podporządkowanemu jedynie prezydentowi Rosji – rozpoczęli systematyczne neutralizowanie liderów opozycji i ich najbardziej oddanych zwolenników. Nie wahali się przy tym posługiwać oszczerstwami, zarzutami kryminalnymi o podłożu politycznym oraz przerażająco absurdalnymi procesami pokazowymi.

Gdy skazano i uwięziono pierwszych opozycjonistów, demonstranci skandowali: „Nigdy więcej 1937!”, odnosząc się do roku, w którym osiągnęła apogeum wielka czystka przeprowadzana przez Józefa Stalina. Dla wielu ta analogia była obrazą pamięci milionów ofiar stalinowskiego terroru – w końcu teraz nikomu nie strzelano w potylicę i nikogo nie zsyłano na mroźną Północ, aby zmarł od katorżniczej pracy. Współcześni dysydenci, którzy czekali na proces w obskurnych aresztach śledczych lub odbywali karę w odległych koloniach karnych, nie mieli jednak wątpliwości, że Kreml ponownie nabrał upodobania do represji politycznych.

Nawet groźba więzienia nie była jednak w stanie całkowicie stłamsić ruchu protestacyjnego. „Obudź się, Rosjo!”, wzywały ulotki rozdawane podczas demonstracji na początku 2012 roku. Te wydarzenia zmieniły życie wielu ludzi i sprawiły, że tysiące zwykłych Rosjan stały się zaciekłymi przeciwnikami władzy Putina. Nie mogli ustąpić, gdy tylko pojawiły się trudności – w ogóle nie brali pod uwagę takiego scenariusza.

*

Zachód przyjął antyputinowskie protesty z niemal jednomyślnym entuzjazmem. „Śnieżni rewolucjoniści”, rzucający największe do tej pory wyzwanie dyktaturze, zostali ogłoszeni reprezentantami nowego, wolnego pokolenia Rosjan. Aprobata była jednak reakcją odruchową: stanowiła wyraz instynktowej sympatii dla „wrogów mojego wroga”, nie stało za nią głębsze zrozumienie prawdziwej natury różnych nurtów opozycyjnych. Niewielu poświęciło czas na rzetelną analizę ich filozofii i poglądów. Nie postawiono też sobie pytania, co stałoby się z Rosją – oraz z Zachodem – gdyby rzeczywiście doszło do obalenia Putina.

Przygotowując tę książkę, zbadałem nowe rosyjskie ruchy opozycyjne w całej ich zadziwiającej różnorodności, od radykalnej lewicy, której celem jest przywrócenie w państwie ustroju komunistycznego, do uzbrojonych w iPady hipsterów, którzy – jak ujął to pewien młody aktywista –chcą „mieszkać w Europie bez konieczności wyjazdu z Rosji”. Starałem się dotrzeć nie tylko do powszechnie znanych liderów i szeregowych działaczy stanowiących trzon każdego ruchu społecznego, lecz także do ich przeciwników – prokremlowskich urzędników i hierarchów kościelnych. Moje poszukiwania – tak jak i sam ruch protestacyjny – skupiły się przede wszystkim, choć nie wyłącznie, na Mosk­wie. Ogniska sprzeciwu płonęły również na prowincji, ale to w stolicy imperium zawsze tworzyła się historia.

Od czasu pierwszego przemówienia Putina jako prezydenta Rosji minęło prawie piętnaście lat i trudno przypomnieć sobie czasy, gdy „przywódca narodu” największego kraju na świecie był nikomu nieznanym urzędnikiem, którego rządy miały być jedynie epizodem w krótkiej historii postsowieckiej Rosji. Putin dowiódł jednak, że sceptycy nie mieli racji – udało mu się utrzymać stanowisko, zdobyte tak nieoczekiwanie, a następnie jeszcze mocniej chwycić za ster władzy. Niewiele wskazuje na to, by miał ochotę wypuścić go z rąk.





Tłumaczenie: Jan Wąsiński, Paweł Wolak 
Książka ukazuje sie nakladem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA AS








*Marc Bennetts, angielski dziennikarz od 15 lat zamieszkały w Moskwie. Publikował w najważniejszych gazetach i magazynach prasowych, takich jak: Guardian, Observer, The Times, New York Times, USA Today and Washington Times.  Autor przewodnika „Lonely Planet” po Syberii oraz książki o rosyjskiej pilce nożnej „Football Dynamo” (2010).








Pozostałe fragmenty książki Marca Bennettsa na blogu „Media-w-Rosji”:


Batalia przeciw planom wydobycia niklu w obwodzie woroneskim na pierwszy rzut oka różniła się znacznie od moskiewskiego buntu „klasy kreatywnej”. W jednym szeregu stanęli tu działacze ruchów ekologicznych i przywiązani do prawosławnej tradycji Kozacy. Także miejscowa ludność szybko zrozumiała iż antyniklowa kampania została podjęta w jej obronie. Marc Bennetts opowiada o nadziejach i obawach działaczy zaangażowanych w antyniklowy bunt.




Pozbawiona dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego. Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik, bloger, stypendysta amerykańskiego uniwersytetu Yale zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.









Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com











piątek, 25 kwietnia 2014

Więzienie dla Aleksieja Nawalnego


Niecały rok temu, Kreml gotów był spierać się z Aleksiejem Nawalnym środkami politycznymi. Jednak w związku z wydarzeniami na Ukrainie atmosfera w Rosji zmieniła się zasadniczo. W sytuacji stanu nadzwyczajnego Kremlowi potrzebni są nie opozycyjni politycy, a wrogowie narodu. Od czasów radzieckich wiadomo, jak się z nimi rozprawić. Najłatwiej wysłać ich do więzienia.



Artykuł dla internetowego wydania colta.ru napisała trojka moskiewskich publicystow i działaczy obywatelskich: Olga Romanowa, Maksym Trudoliubow, Oleg Salmanow.






Niecały rok temu, Kreml gotów był walczyć z Aleksiejem Nawalnym środkami 
politycznymi. Teraz jednak ma zamiar wysłać go do więzienia. 


Wczoraj w Sądzie Zamoskworieckim dla miasta Moskwy rozpoczął się proces nad Aleksiejem Nawalnym i jego bratem Olegiem: obydwaj stoją pod zarzutem machinacji finansowych, przy ich pomocy, jak uważa oskarżyciel,  udało im się wyłudzić sumę 27 milionów rubli. Inny zarzut dotyczy legalizacji pieniędzy zdobytych na drodze przestępczej.  Historyczne znaczenie tego wydarzenia polega na tym, iż dotychczasowe próby podejmowane przez władze, by rozgrywkę z Nawalnym prowadzić środkami politycznymi, uznano za niewarte kontynuacji. Wygląda na to, iż Nawalny, polityk i działacz zaangażowany w walkę z korupcją powinienem być przygotowany, że zostanie skazany na karę więzienia, mimo, iż na ostatnich wyborach mera Moskwy udało mu się wśród jej mieszkańców zebrać dwa razy więcej głosów, niż którykolwiek z pozostałych kandydatów opozycyjnych. Co zmieniło się na przestrzeni minionych ośmiu miesięcy?

Co pozostało bez zmian?


Bez zmian pozostało instrumentarium, stare i wypróbowane. W ciągu minionych dziesięciu lat, w prasie wielokrotnie ukazywały się artykuły podobne do tych, jakie oczerniały braci Nawalnych. Publikowano je, by ułatwić wysłanie za kratki kogokolwiek, za cokolwiek. W podobny sposób osądzono Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa, przedsiębiorcę Aleksieja Kozłowa (męża Olgi Romanowej, współautora artykułu - "mediawRosji"), wpływowego zastępcę mera Moskwy w czasach Jurija Łużkowa, Aleksandra Riabynina. Tylko ostatni ze skazanych, wice-mer Riabynin, były pracownik firmy „INTEKO” usłyszał w sądzie niewielki wyrok warunkowy. Artykuły 159 (machinacje) i 160 (wyłudzenie, lub narażenie na straty) Kodeksu Karnego Federacji Rosyjskiej, dodatkowo uzupełnione o zarzut legalizacji (art. 174 KK RF) są sformułowane nadzwyczaj mętnie. Oparta na nich praktyka sądowa cechuje się wyjątkową selektywnością.  W rezultacie specjaliści, zetknąwszy się z zarzutami sformułowanymi w oparciu o te artykuły, szukają przede wszystkim odpowiedzi na pytanie „Cui prodest?” (kto odniósł korzyść?).

Aleksieja i Olega Nawalnych będzie sądzić sędzina Sądu Zamoskworieckiego Jelena Korobczenko. To dla nas nic nowego. Działacze ruchu na rzecz praw obywatelskich dobrze znają sędziów Moskiewskiego Obwodu Centralnego.  Jelena Korobczenko nie jest wyjątkiem. „Sądziła mnie dwa razy – pisze o niej dziennikarz Siergiej Parchomienko. – postawiono mi dwa zarzuty, oba sformułowano w oparciu o zeznania dwóch różnych policjantów. Obydwaj zatrzymali mnie w tej samej chwili, w tym samym miejscu, ale jak się okazało na różnej podstawie. Na rozprawie przedstawiliśmy odpowiednie dokumenty, zeznania świadków, nagranie video – na sędzinie nie zrobiły one żadnego wrażenia. W rezultacie postawiła swój podpis pod dwoma sporządzonymi szablonowo postanowieniami, nie zwróciwszy uwagi,  iż jedno z nich zawierało zapis o karze dziesięć razy większej,  niż przewidziana przez prawo” (Siergieja Parchomienko skazano, obok wielu innych obywateli , za udział w akcji antywojennej w końcu lutego. Inny wyrok usłyszał za to, że przyszedł do Sądu Zamoskworieckiego w dniu ogłoszenia wyroku w sprawie więźniów Placu Błotnego). Jednak Parchomienko należy do szczególnej kategorii obywateli - jako członek Terytorialnej Komisji Wyborczej z prawem głosu znajduje się pod ochroną prawa. Tę kategorię obywateli można pociągnąć do odpowiedzialności karnej tylko za osobistym zezwoleniem Prokuratora Moskwy.

Także Aleksiej Nawalny zna dobrze sędzinę Korobczenko. Trafił do aresztu razem z Parchomienko. Aresztowanie Nawalnego zostało dokładnie sfilmowane, on sam, tak o tym pisze: „Obejrzeli video, przekonali się, że nie było żadnych okrzyków i w rezultacie napisali w postanowieniu sądu: „podnosił okrzyki i machał rękoma”. W sprawie „Yves Rochas”, także będzie mnie sądzić sędzina Korobczenko. To jej udało się zobaczyć na video moje okrzyki i skandowanie haseł. W tym sądzie niczego nie uda mi się dowieść.”

Właśnie dlatego Aleksiej Nawalny opublikował dokumenty z akt sprawy (tom pierwszy), jego zdaniem one właśnie dowodzą jego niewinności. Wśród nich jest i oświadczenie kierownictwa firmy „Yves Rochas”, stwierdza się w nim, że firma nie poniosła strat, nie utraciła też możliwego do osiągnięcia zysku. Z drugiej strony zawiera ono stwierdzenie, iż usługi oferowane przez „Gławpodpiskę” , firmę braci Nawalnych, były tańsze od  4% do 15 % niż u konkurencji. Aleksiej jest przekonany, iż wytoczenie sprawy sądowej na podstawie podobnego materiału jest skrajną głupotą.

Nawalny się myli. Brak strat, brak skargi ze strony ofiary, lub pozwu nie powstrzymuje rosyjskiego sądownictwa. Pod tym względem, nie dzieje się nic nowego. Taka właśnie była sprawa wytoczona prawniczce firmy Jukos, Swietlanie Bachminie. Oskarżono ją o wyłudzenie 18 miliardów rubli od firmy „Tomsknieft”, skazano ją na siedem lat pozbawienia wolności. Wybrano dla niej stosunkowo egzotyczny pakiet paragrafów,  artykuły 160 i 199 (przestępstwa podatkowe). Dlaczego zrezygnowano ze zwykłego w takich przypadkach zarzutu o legalizację nielegalnie zdobytych pieniędzy?

- „Tak to wymyślono” – odpowiada Bachmina, sama prawnik z zawodu. Jeszcze w okresie śledztwa, nie mówiąc już o rozprawie sądowej, przedstawiciele firmy „Tomsknieft’” całkowicie oficjalnie, powtarzając to wielokrotnie, oświadczali , iż nie ponieśli ani kopiejki strat. Na śledczych, na sądzie, ani na prokuratorze nie zrobiło to żadnego wrażenia. Za to w sprawie braci Nawalnych, tego rodzaju oświadczenie o stratach zostało wydane przez firmę „Yves Rochas”, odwołano je dopiero później.

Co się zmieniło?


„Zobaczcie jaka różnica! W sprawie Ministerstwa Obrony (od wielu miesięcy toczy się w Rosji śledztwo w sprawie korupcji w Ministerstwie Obrony – „mediawRosji”) straty są, winnych nie ma. „Yves Rochas” strat nie poniósł, ale oskarżeni są.” – żartują na Twitterze. Ale braciom Nawalnym nie jest do śmiechu. Śledczy uważają, iż ostatecznym beneficjentem w ich sprawie jest niewielka fabryczka produkujący koszyki, własność ich rodziców. Jeśli więc (a raczej nie jeśli, lecz kiedy?) sąd wyda wyrok skazujący, będzie to oznaczać niemal automatycznie podjęcie śledztwa w sprawie Ludmiły i Anatolija Nawalnych, rodziców obu braci.

Takich przypadków w bogatej historii współczesnego rosyjskiego sądownictwa i ochrony prawa jeszcze nie było. Po raz pierwszy, w oparciu o oczywiste motywy polityczne, zakładnikiem zostaje cała rodzina, włącznie z sędziwymi rodzicami.

Nowość tej sytuacji polega także na tym, iż druga rozprawa sądowa nad Aleksiejem Nawalnym rozpoczyna się w całkowicie zmienionej w Rosji atmosferze politycznej. Niecały rok temu, nacisk ze strony społeczeństwa mógł wywrzeć wpływ na decyzję Kremla postawionego przed dylematem,  posadzić, czy nie? Pierwsza rozprawa sądowa nad Nawalnym, w sprawie „Kirowlasu”, zakończyła się skazaniem warunkowym . Osiem miesięcy temu, Nawalny mógł jeszcze korzystać z instrumentów polityki publicznej. Choć kandydat obozu władzy miał do dyspozycji cały zasób dających automatyczną przewagę środków administracyjnych, zespołowi Nawalnego, w ciągu niecałych trzech miesięcy, udało się zdobyć poparcie niewiele niższe od niezbędnego do przeprowadzenia II tury glosowania. W zeszłym roku, Kreml gotów był uczestniczyć w polemikach z przeciwnikami politycznymi. Obecnie jednak podjęto próbę wysłania Nawalnego za kratki. Niedawny eksperyment, prawdopodobnie, uznano za zbyt niebezpieczny.

Całkowicie zmieniła się sytuacja. Podstawowa różnica między wczoraj i dziś wynika z pojawienia się nowych podziałów między ludźmi. W wyniku uaktywnienia się Moskwy w polityce zagranicznej, a także w reakcji na nie ze strony innych państw, podziały te uległy zaostrzeniu. Te głębokie podziały w nowym kształcie stanowią ważną część polityki Kremla. Rodzi się pytanie, co łączy wydarzenia globalne takie, jak destabilizacja wokół Rosji z takimi wydarzeniami lokalnymi, jak prześladowanie opozycjonistów?

Ten związek jest prosty. Wczoraj, zrobienie z Nawalnego wroga narodu było trudne, dziś jest o wiele łatwiejsze. Władze rosyjskie przypomniały sobie technologię świetnie znaną z czasów radzieckich: surowo i bezlitośnie prześladować ludzi niewinnych. Korzysta się przy tym z metod wulgarnej propagandy, organizuje szczucie mniejszości, fabrykuje śmieszne zarzuty i lipne procesy sądowe. Rosja pogrąża się dziś w ulubionej przez kagebeszników wszystkich czasów sztucznie tworzonej sytuacji nadzwyczajnej. W niej oskarżenia przestaną być już śmieszne i proces nie będzie wyglądać już tak bezsensownie.  Sytuacja stanu nadzwyczajnego potrzebna jest po to, by takie drobiazgi jak praworządność  przestały niepokoić.

Z drugiej strony stracą znaczenie pytania o samego Nawalnego. Czy może jest trochę nacjonalistą, czy bardziej pasuje do niego określenie populista? Czy na demonstracji 6 maja 2012 roku nie powinien był usiąść na chodniku? Dla polityki rosyjskiej nadeszły nowe czasy. Nawalny jest pierwszym politykiem nowych czasów, gotowym moralnie do tego, by za swe poglądy zapłacić więzieniem.  

Oryginał artykułu można znaleźć na stronie colta.ru:
http://www.colta.ru/articles/specials/3008





*Olga Romanowa (ur.1966), dziennikarka, działaczka ruchu obywatelskiego, założycielka organizacji „Rosja za kratami”. Jesienią zamierza uczestniczyć jako kandydatka opozycji w wyborach do Rady Moskwy.





*Maks Trudoliubow (ur.1970), dziennikarz, redaktor działu „Komentarze” gazet "Wiedomosti". Stypendysta Uniwersytetu Harvarda.







*Oleg Salmanow (ur.1974), dziennikarz gazety „Wiedomosti”









Obserwuj i polub nas na Facebooku:  https://www.facebook.com/mediawrosji