Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opozycja w Rosji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opozycja w Rosji. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 września 2020

Drżą mi nogi, kiedy idę po schodach…



Od kiedy Aleksiej Nawalny po próbie otrucia gazem bojowym znalazł się w berlińskiej klinice Charite jego zwolennicy z niecierpliwością czekają na wiadomości o jego stanie zdrowia. Ulega on poprawie, czego najlepszym dowodem jest najświeższy wpis Aleksieja na Instagramie. Poniżej jego polskie tłumaczenie.

 



Aleksiej Nawalny, polityk antykremlowskiej opozycji 






Aleksiej Nawalny: Jestem teraz facetem, któremu drżą nogi, kiedy idzie po schodach. Za to mam pojęcie, gdzie jestem, to są schody.



Pozwólcie że opowiem, jak idzie moje rekonwalescencja. Zmierzam już po prostej drodze, choć końcowy cel jeszcze daleko. Moje obecne problemy to w rzeczywistości banał, no na przykład nie potrafię posługiwać się telefonem, kiedy chcę nalać sobie wody, to mamy tu cały cyrk. Już tłumaczę. Jeszcze całkiem niedawno nie poznawałem ludzi i nie umiałem rozmawiać. Każdego ranka przychodził do mnie leczący doktor i mówił: „Aleksieju, przyniosłem Panu tablicę, niech pan spróbuje wymyśleć, jakie tu napiszemy słowo.” Czułem wtedy tylko rozpacz, bo choć rozumiałem wszystko, co mówił lekarz, nie miałem pojęcia, gdzie znajdują się potrzebne słowa. Gdzie w głowie znajduje się to miejsce, w którym mieszczą się słowa i jak zrobić tak, żeby słowo miało jakieś znaczenie. Zupełnie nie miałem pojęcia, jak sobie dać z tym radę. I do tego nie wiedziałem, jak wyrazić tę swoją rozpacz, więc w odpowiedzi po prostu milczałem. Opisuję tutaj stosunkowo niedawny etap leczenia, ten który udało mi się zapamiętać. 

 

Jestem teraz facetem, któremu drżą nogi, kiedy idzie po schodach. Za to mam pojęcie, gdzie jestem, proszę, to są schody. Po schodach wchodzi się na górę. Warto też poszukać windy. A jeszcze niedawno stałbym tępo i patrzał się przed siebie.

 

Tak więc trzeba będzie jeszcze rozwiązać masę problemów, ale wspaniali lekarze berlińskiej kliniki uniwersyteckiej Charite dali sobie radę z podstawowym. Byłem jeszcze niedawno żywym człowiekiem zaledwie z „technicznego punktu widzenia”, a teraz dzięki nim mam szansę stać się znowu Wyższą Formą Istnienia należącą do Współczesnego Społeczeństwa, to jest człowiekiem zdolnym do szybkiego przeglądania Instagramu i takim, który rozumie gdzie stawia się lajki.




Inne teksty na "MediawRosji" poświęcone Aleksiejowi Nawalnemu


Planeta „NAWALNY

 Dziś już wiadomo, Aleksiej Nawalny, główny przeciwnik polityczny Władimira Putina przeżył próbę otrucia i z czasem prawdopodobnie powróci do polityki. W Rosji będzie czekać jego polityczne i instytucjonalne zaplecze: Fundacja Walki z Korupcją, regionalne sztaby Nawalnego, kanał Youtube Nawalny Live. Rewizje, aresztowania, konfiskata sprzętu i pieniędzy, wyroki, grzywny, nasyłanie agentów, putinowska Rosja robiła wszystko, by uniemożliwić działanie organizacji zbudowanej przez Nawalnego. Wołkow, Jarmysz, Sobol, Żdanow, Ałburow, najbliżsi współpracownicy Nawalnego opowiadają czym się zajmują, jak zbudowana jest ich organizacja i jaka jest ich motywacja do działania. 



Nawalny: dlaczego cię nie wsadzają?

Ponad 10 miesięcy temu Aleksieja Nawalnego, obdarzonego charyzmą jednego z przywódców rosyjskiej opozycji osadzono w areszcie domowym. Jest sądzony pod sfabrykowanymi zarzutami natury kryminalnej. Władze starają się jak mogą, by uniemożliwić mu udział w życiu politycznym Rosji. Przez kilka tygodni stycznia Nawalny ignorował warunki narzuconego mu aresztu. Zdążył wówczas udzielić szeregu ważnych wywiadów dla mediów rosyjskich i międzynarodowych. Wybraliśmy do tłumaczenia rozmowę na antenie radia „Echo Moskwy”. Nawalny wypowiedział się w niej o planach masowych akcji ulicznych, na temat aneksji Krymu, sytuacji w Czeczenii.


Rozmowa na antenie radia "Echo Moskwy"


Dobiega końca rozprawa sądowa przeciw Aleksiejowi Nawalnemu jednemu z przywódców rosyjskiej opozycji demokratycznej. Razem z nim postawiono przed sądem jego brata Olega. Obu postawiono sfabrykowany zarzut machinacji finansowych na szkodę francuskiej korporacji kosmetycznej Yves Rocher. Od wielu miesięcy Aleksiej Nawalny znajduje się w areszcie domowym. Władze chcą posadzić go z artykułu „kryminalnego”, nie za politykę. Prokurator zażądał drakońskiego wymiaru kary – 10 lat obozu karnego. Wyrok zostanie ogłoszony w połowie stycznia.
 
Poniżej wygłoszone w moskiewskim sądzie dla Dzielnicy Zamoskworieckiej ostatnie słowo Aleksieja Nawalnego.



Pozbawiona dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego. Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik,  bloger, stypendysta amerykańskiego uniwersytetu Yale  zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.



Niecały rok temu, Kreml gotów był spierać się z Aleksiejem Nawalnym środkami politycznymi. Jednak w związku z wydarzeniami na Ukrainie atmosfera w Rosji zmieniła się zasadniczo. W sytuacji stanu nadzwyczajnego Kremlowi potrzebni są nie opozycyjni politycy, a wrogowie narodu. Od czasów radzieckich wiadomo, jak się z nimi rozprawić. Najłatwiej wysłać ich do więzienia.

Artykuł dla internetowego wydania colta.ru napisała trojka moskiewskich publicystow i działaczy obywatelskich: Olga Romanowa, Maksym Trudoliubow, Oleg Salmanow.

 




Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:


Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com


Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 



wtorek, 28 marca 2017

Bez perspektyw na przyszłość



W ostatnią niedzielę, na wezwanie Aleksieja Nawalnego, w demonstracjach przeciw korupcji wzięły w Rosji udział tysiące obywateli. Jekatierina Winokurowa, publicystka publikowanego w Jekaterynburgu portalu Znak.com uważa jednak, iż do wyjścia na ulice, bardziej od buntu przeciw korupcji, skłonił ludzi brak perspektyw na przyszłość. W oczach opinii publicznej, ludzi różnych zawodów i pokoleń, Władimir Putin stał się głową feudalnego klanu rozdzielającego wśród swoich bogactwa i lenna. Jego nowa kadencja nie zmieni niczego. Czeka nas bicie głową o szklany sufit - ostrzega Winokurowa. Bardziej niż prawda o dniu dzisiejszym, potrzebna jest wizja jutra.




Autor: Jekatierina Winokurowa




Nieoczekiwanie, niedzielne demonstracje przeciw korupcji zebrały w Rosji tysiące uczestników. Moskiewska demonstracja była szczególnie liczna, ale i odpowiedź władz była brutalna, zatrzymano ponad 1000 osób. 




To co podczas niedzielnych akcji protestacyjnych najbardziej rzucało się w oczy, to duża ilość młodzieży, uczniów uczestniczących w organizowanych w całym kraju wiecach i demonstracjach. Polityczna aktywizacja młodzieży uwypukla  znaczenie pytania o kształt przyszłości: co władze, Kreml mogą obiecać ludziom, którzy o wiele lat przeżyją obecne pokolenie polityków? Za rok Rosja będzie wybierać prezydenta, ale do tej pory nikt nie pokusił się o rozumne wytłumaczenie, po co kraj nasz miałby przedłużać pełnomocnictwa prezydenta Putina. Co z tego wyniknie dla obywateli, przede wszystkich dla tych którzy są młodsi od liczącego sobie 65 lat kandydata.  


Misja Fadiejewa


W istniejącym już nieformalnym sztabie Putina o udzielenie odpowiedzi na pytanie, jak ma wyglądać obraz przyszłości poproszono Walerija Fadiejewa, redaktora naczelnego magazynu "Ekspert". Bardzo szanuję pana Fadiejewa, problem jednak polega na tym, iż na przestrzeni kilku ubiegłych lat w rosyjskim politycznym establishmencie nie udało mi się spotkać nikogo kto czytałby jego magazyn. Co jeszcze gorsze, pismo to nie interesuje nikogo pośród większości  nie interesującej się polityką. Nie pamiętam w nim ani jednego artykułu, który rysowałby jakąś wizję przyszłości i stałby się tematem dyskusji. Fadiejew jest człowiekiem zasłużonym, obecny reżim nie skąpił mu nagród i wszelkiego rodzaju bonusów. Jest cenionym gościem różnych okrągłych stołów dyskutujących o sensie życia, nudnych jednak do tego stopnia, iż nie bardzo późnej da się o nich cokolwiek napisać.

W ostatnich latach Walerij Fadiejew nie był w stanie czymkolwiek zainteresować swego potencjalnego czytelnika. Czym więc teraz mógłby zainteresować dzisiejszą młodzież?

Za to uczniowie w Briańsku tłumaczą dyrektorce szkoły, iż popierają Nawalnego i jego walkę z korupcją, dlatego, iż nie ma u nas żadnej sprawiedliwości.


Uczniowie z Briańska


Uczniowie z Briańska nie mają nic do stracenia. Nie uda się ich nastraszyć perspektywą krachu i rewolucji, głównie dlatego, iż w obecnie funkcjonującym systemie nie mają  żadnej przyszłości. Najbardziej aktywni zostaną aresztowani za polowanie na pokemony w cerkwi, lajki w sieciach i reposty. Część trafi do świata przestępczego i także powędruje za kratki. Średniakom zaoferuje się pracę na stanowisku menadżerów salonów w telekomunikacyjnej sieci "Jewrosiet". Od czasu do czasu będą zaglądać do Internetu i dowiadywać się jakie wille, biznesy i jachty dostały się kolejnym latoroślom urzędników wyższego szczebla. Tym ostatnim zaraz po urodzenia wpychano do ust złoty smoczek i już na pierwsze urodziny przynoszono w prezencie razem z tortem pierwszy wygrany przetarg na zamówienie państwowe.

Za to uczniom w Briansku będą wpychać do ust łopatą uczucia patriotyczne, czyli gotowość do poparcia każdego pomysłu zgłaszanego przez władze. Będzie czekała na nich "kultura i duchowość", będą je wsuwać ze zjełczałym makaronem, nic smaczniejszego w życiu na nich nie czeka. Nie dla nich na sprawiedliwość, nie dla nich awans społeczny. Już dawno wszystko zostało skonsumowane przez dzieci elity, nieco później otworzą swoje dziubkl głodne wnuki elity. Jesteś inżynierem, możesz pracować w fabryce na stojąco, jej dyrektorem zostanie przyjaciel przyjaciela syna kolejnego timczenki-kowalczuka-rottenberga. To co  zostanie dla was, to honorowe dyplomy i zgiełk robiony przez facetów i babki ubranych w drogie garnitury, gotowych od czasu do czasu do wygłoszenia przemówienia o tym, jak ważna jest praca robotnika. A wam niech wystarczą naleśniki, jedzcie to co wam dają.

Jak to wygląda w naszym przypadku? Nawet jeśli mieszkamy  w stolicach i wielkich miastach, jeśli nie mamy odpowiednio usytuowanej rodziny, musimy zasuwać i przebijać się, od czasu do czasu czytając o dzieciach elity, ich stanowiskach i dochodach. Trudno mi nawet sobie wyobrazić to koszmarne poczucie feudalnej niesprawiedliwości doświadczane codziennie przez dzieci z niewielkiego i niebogatego Briańska.


Kiedy po raz pierwszy przyjechałam na Ukrainę, jeszcze w końcu 2013 roku, nie całkiem dotarł do mnie sens pewnego zasłyszanego wówczas od uczestników Majdanu zdania (to także byli młodzi studenci, lub uczniowie starszych klas). "Nawet nie rozumiesz, jak bardzo jesteśmy biedni i do jakiego stopnia wszystko wokół jest skorumpowane". Do batalionu Azow ludzie wstępują, nie dlatego, że mają fajne życie. Nie bogate życie skłania ich do udziału w walkach z separatystami. Za to u nas, jeśli wciąż dzieci elity władzy, tej z wyższego i średniego szczebla, będą pożerać wszystko, co im popadnie, uczniowie z Briańska pomyślą o założeniu własnego Azowa. A to dlatego , że sprawiedliwość jest tym, czego u nas nie ma. Gorzej już być nie może.

Więc jaki obraz przyszłości możecie im zaproponować?


Studenci starszych lat


Porozmawiajmy o studentach. Zupełnie niedawno zobaczyliśmy w Internecie zapis video pokazujący, jak wykładowczyni w konserwatorium szaleje, usiłując z pianą na twarzy zmusić jednego ze studentów do przeczytania listy "wrogów narodu". Docierają do nas jej rozmyślania o tym, iż Ksienia Sobczak nie jest córką Sobczaka, i że do listy wrogów narodu należy dopisać nieżyjącego już Jegora Gajdara oraz szefa korporacji Rosnano, Anatolija Czubajsa. Przyjmijmy, że mamy tu do czynienia ze studentami wyższych lat, liczą sobie teraz po 21-22 lata. To oznacza, że rozmawiamy o ludziach urodzonych w latach 1995-96. Czy ich można w ogóle nastraszyć, wspominając "straszne lata dziewięćdziesiąte"? Przecież całe swoje świadome życie przeżyli przy Władimirze Putinie. Podobnie, moje pokolenie można próbować straszyć latami osiemdziesiątymi. Rzecz jasna uprzejmie pokiwamy głową, a jednak i tak będziemy się dziwić, co za głupoty opowiada nam rozmówca i dlaczego dostaje piany na ustach, kiedy opowiada o Biurze Politycznym KPZR.

Tym studentom nie da się już przeprać mózgów przy pomocy propagandy uprawianej przez Dmitrija Kisieliowa i Władimra Sołowiowa. W tym środowisku nie są modni felietoniści "Komsomolskiej Prawdy". Tak nie mówi się już od dawna, tak już nie pisze się od dawna. Wam się wydaje, że tym młodym ludziom tak bardzo spodoba się ścieżka rowerowa, iż zapomną, że gdy ją budowano, ich rówieśnik, kuzyn gubernatora, albo nominat któregoś z klanów ukręcił nową porcję lodów. Nie, ścieżka rowerowa, to jeszcze jeden naleśnik, który pakują wam do ust łopatą.

Porozmawiajmy teraz o tym, jak sami studenci reagują na Putina. Dziś na demonstracji, stojąc w tłumie, nie jeden raz w rozmowach słyszałam słowo feudał i różne pochodzące od niego terminy. Feudalne społeczeństwo, feudalny ustrój, prawo pierwszej nocy, rozdawnictwa lenna. Na początku rządy Władimira Putina (wtedy właśnie uczyłam się w szkole, w starszych klasach, wtedy także dorabiałam i zapamiętałam rozmowy dorosłych) wielu traktowało jako alternatywę dla Rodziny (mowa o rodzinie Borysa Jelcyna - "mediawRosji") i komsomolskiej starszyzny zajętej kręcenie lodów. Dziś w oczach młodzieży, Putin jest przede wszystkim przywódcą własnej grupy feudalnej, w niej można albo coś odziedziczyć, albo kupić. Putin stał się twarzą ustroju feudalnego, w nim ulubionym błaznom spada niekiedy coś z pańskiego stołu (np. Nocnym Wilkom). Mogą dostać ziemię na Krymie, ale żadnego prezydenta wszystkich Rosjan, albo ojca narodu nie mamy już dawno.


Moje pokolenie


A teraz ruszmy o kilka lat do przodu… Zastanówmy się więc z jakim obrazem przyszłości łączyć się może dla mojego pokolenia kolejna kadencja Putina. W 2024 roku ukończę 39 lat, większość moich przyjaciół będzie liczyć sobie po 36-45 lat. To stosunkowo młody wiek, jednak tym bardziej nie będzie nam się łatwo z nim rozstać, gdy uświadomimy sobie, że większość naszych starań i wysiłków z tego okresu pójdzie na marne, że nasza kariera za chwilę odbije się od szklanego sufitu (pod tym względem moja sytuacja jest prostsza, niż tych moich rówieśników, dla których ważne jest awansowane na wyższe stanowiska). Z telewizyjnego ekranu wciąż będą promieniować Sołowiow i Kisieliow, w Dumie Państwowe w roli samotnej wilczycy wciąż będzie wyć Natalia Pokłońska. Praca nad doskonaleniem instytucji społecznych i  nad programem reform zostanie powierzona nikomu nieznanym działaczom społecznym wydelegowanym przez nikomu nieznane organizacje. Swoje palce będą w tym także maczały dzieci elitki, lub weterani frontu propagandowego, przenoszący się z jednego projektu do drugiego, z jednej stacji telewizyjnej do drugiej.

Ale realnego programu nikt nam zaproponować nie może.  Dla przykładu, dobrze wiemy, że mamy katastrofę w systemie więziennictwa, w sądach i resortach siłowych. Za to administracja prezydenta organizuje treningi korporacyjne (jeśli krytykować wieże Kremla, to już wszystkie), zaś Duma Państwowa wypuszcza kolejne dziwne ustawy (mam tu na myśli ustawę dekryminalizującą przemoc domową). W starym budynku Gospłanu (gdzie dziś obraduje nasz parlament) szarogęsi się dziś była prokurator Natalia Pokłońska w objęciach z płaczącą rzeźbą Mikołaja II. Tu i ówdzie wyszczerza się także Irina Jarowaja (deputowana Dumy, autorka szeregu skandalicznych ustaw - "mediawRosji"). A kiedy ludzie, którzy marzą o tym, by coś zmienić, w sposób nieunikniony ewoluują w kierunku opozycji, w oczach oficjalnego establishmentu umierają, przechodzą w niebyt.


Na początku byli zwolennikami Putina


Teraz porozmawiajmy o tych, którzy liczą dziś sobie 45 lat, czyli o rodzicach wspominanych wcześniej uczniów z Briańska. Na początku wieku wielu z nich należało do grona zwolenników Putina. Wtedy zaczęły rosnąć ich pensje, po raz pierwszy wybrali się do Turcji, a ich rodzice przestali głodować, wyczekując na przysłanie emerytury. Dla tych ludzie nawet takie pojęcia jak duchowność i tradycja nie są pozbawione sensu.

Obraz przyszłości dla nich, to syn który pojawi się wieczorem na progu kuchni i powie: "Mamo, chcą mnie wsadzić za repost, napisałem nie to co trzeba na temat religii". Mama wysłucha go i wyjdzie na dwór, by zapalić papierosa, przy okazji przewróci się w nienaprawionej dziurze w trotuarze. W tym czasie, w grającym w mieszkaniu telewizorze będą dyskutować na temat Ukrainy i problemów komunalnych.

Jaki obraz przyszłości proponuje się tej grupie wiekowej? Niech się sprzymierzą z szaleńcami z Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego NOD, albo podkarmianymi przez władze Kozakami. To dla tego pokolenia wzorem mają być bogacący się urzędnicy przyjmujący uchwały o nowych opłatach i podatkach. Nie zostanie przyjęta uchwała o nowych opłatach? to doprowadzi tylko do płaczu dzidziusia z kolejnej rodziny urzędniczej pozbawionego kasy na zakup nowego jachtu dla swej dziewczyny o niższym poziomie odpowiedzialności społecznej.

Emerytom można sprzedać obraz przeszłości. Wspomnienia o zwycięstwie, o upadku w latach dziewięćdziesiątych, dumę z przemysłu obronnego. Staruszków to zainteresuje, jeśli tylko wnuczka nie posadzą za reposty, a do drzwi w mieszkaniu córki nie zastuka komornik - dziewczyna nie ma z czego uiścić kolejnej nowo uchwalonej opłaty, której nikt z resztą nie będzie nazywać podatkiem. To jak widać obraz przeszłości, nie przyszłości.


Druga liga


Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej kategorii obywateli, z którymi często spotykam się w pracy. Ci ludzie uważani są za najbardziej lojalnych wobec reżimu. Ale stopniowo ich lojalność gaśnie. Mam tu na myśli "elitę" drugoligową (w tym określeniu nie ma niczego obraźliwego, przynależność do tej kategorii sygnalizuje tytuł "wice"). Przez ostatni rok, ludzie w administracjach regionalnych odpowiedzialni za politykę wewnętrzną, przywykli żyć w oczekiwaniu na kolejne śledztwo (dla przykładu wspomnę tu o postępowaniu śledczym w sprawie byłego wicegubernatora obwodu czelabińskiego Nikołaja Sandakowa). Jeśli popatrzeć na statystkę postępowań antykorupcyjnych, to okaże się, że 90% wymierzonych jest właśnie w ludzi z drugiej ligi. To oni są kością rzucaną na pożarcie przez niezadowolonych z korupcji obywateli.  Ich nie jest żal.

To podwarstwa stała się dziś jedną z najbardziej poniżanych i pogardzanych (kasta niżej, to ludzie ze sfery budżetowej zwożeni na rozkaz na organizowane przez władze lojalnościowe demonstracje). Ludzie z drugiej ligi nigdy nie przejdą do pierwszej. Szczyt kariery dla nich to udział w promocji kolejnej Pokłońskiej z płaczącym biustem Mikołaja. I przyszłości żadnej ci ludzie przed sobą nie mają…

Stąd te wszystkie demonstracje. Dla wielu ludzi z różnych pokoleń i różnych zawodów przyszłość pozostaje nie tylko niedookreślona. W ich życiu obraz przyszłości nie istnieje. Problem nie polega tylko na rozmiarach korupcji. Widać już wyraźnie, iż nowa kadencja Władimira Putina w żaden sposób tej sytuacji nie zmieni.

Nie musicie nam niczego tłumaczyć jeśli idzie o dzień dzisiejszy.

Odpowiedzcie w końcu, jak będzie jutro.


Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski

Oryginał ukazał się na wydawanym w Jekaterynburgu portalu znak.com: https://www.znak.com/2017-03-26/mitingi_ot_bezyshodnosti_pochemu_lyudi_snova_ichut_otvetov_na_ulice






*Jekatierina Winokurowa (ur. 1985), jedna z bardziej znanych dziennikarek rosyjskich młodego pokolenia. Jest autorem głośnych wywiadów, budzących rezonans społeczny artykułów. Jest moskiewskim korespondentem znak.com, uralskiego portalu o orientacji liberalnej.











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 






wtorek, 1 listopada 2016

Karcer i tortury



Moskiewskie protesty z lat 2011-2012 przestraszyły władze rosyjskie nie na żarty. Od kilku lat Kreml konsekwentnie prowadzi politykę mającą na celu sparaliżowanie działalności opozycyjnej. Nasilono działania propagandowe, przyjęto szereg drakońskich ustaw i przepisów. Na podstawie jednej z nich wprowadzono do kodeksu karnego artykuł, przewidujący karę pozbawienia wolności za wielokrotny udział w pikietach i demonstracjach organizowanych bez uzgodnienia z władzami. Znaleziono sposób umożliwiający zatrzymywanie działaczy wyrażających protest w formie pikiety jednoosobowej. Ildar Dadin, wielokrotnie brał udział w akcjach protestacyjnych opozycji. Często wychodził na pikiety. Jako pierwszy trafił do obozu karnego na podstawie nowego artykułu kodeksu karnego. Skazano go, by przestraszyć innych opozycjonistów. Wysłano go do obozu, gdzie poddawany jest biciu i torturom. Jego przejmujący list do żony Anastazji Zotowej mówi wszystko….
 




"Meduza" publikuje list Ildara Dadina wysłany do żony Anastazji Zotowej. Daduj opowiada w nim o torturach stosowanych w obozie karnym IK-7 w Siegieżu. Tortury sa stosowane z inicjaty kierownictwa. Dadin, jako pierwszy został skazany na podstawie artykułu przewidującego kary pozbawienia wolności za "wielokrotnie naruszenie przepisów regulujących organizację, lub przebieg zebrań i demonstracji" (art. 212.1 Kodeksu Karnego. Dadin, nim trafił na ławe oskarżonych, był wielokrotnie aresztowany za uczestnictwo w jednoosobowych pikietach.



List został zapisany 31 października 2016 roku przez adwokata Aleksieja Lipcera na podstawie słów Dadina.


Podczas jednego z zatrzymań policja pobiła Ildara Dadina




Nastiu !

Jeśli uznasz, że informację o tym, co dzieje się ze mną, należy opublikować, postaraj się, by została upowszechniona jak najszerzej. To zwiększy moje szanse na przeżycie. Musisz wiedzieć, że w kolonii IK-7 istnieje prawdziwa mafia, do niej należy cała administracja zakładu karnego. Z obozową mafią związani są naczelnik kolonii, major służby wewnętrznej, Siergiej Leonidowicz Kossijew i całkowita większość funkcjonariuszy, włączając lekarzy.


Karcer na powitanie


Od chwili przybycia do kolonii w dniu 10 września 2015 roku, odebrano mi praktycznie wszystkie rzeczy. Podrzucono mi dwa ostrza, zaraz potem "znaleziono" je podczas rewizji. To tutaj praktyka stosowana powszechnie, stosuje się ją po to, by nowo przybyłych od razu wysłać do karceru. Chodzi o to, by zrozumieli, że znaleźli się w piekle. Do karceru skierowano mnie bez żadnego postanowienia. Równocześnie odebrano mi wszystkie rzeczy, w tym mydło, szczotkę do zębów, pastę do zębów, a nawet papier toaletowy. W odpowiedzi na te niezgodne z prawem działania, ogłosiłem głodówkę.

11 września 2016 roku przyszedł do mnie naczelnik kolonii Kossijew wraz z trzema funkcjonariuszami. Wspólnie zaczęli mnie bić. Tego dnia pobito mnie cztery razy, za każdym razem, kopiąc nogami biło mnie 10-12 funkcjonariuszy. Kiedy pobili mnie po raz trzeci, wepchnęli mi głowę do klozetu znajdującego się w celi karceru.

12 września 2016 przyszli do mnie funkcjonariusze i kajdankami skuli ręce za plecami. Potem podwiesili mnie na kajdankach. Tego rodzaju tortura powoduje niemożliwy do wytrzymania ból w nadgarstkach. Masz wykręcone stawy, odczuwasz dziki ból pleców. Tak wisiałem przez pół godziny. Potem ściągnęli mi majtki i powiedzieli, że zawołają innego skazańca, by mnie zgwałcił. Nie będzie tego wszystkiego, obiecano, jeśli odwołam głodówkę. Po tym wszystkim, zaprowadzono mnie do gabinetu Kossijewa, tam w obecności innych funkcjonariuszy usłyszałem od niego: "Jeszcze mało cię bili. Jeśli wydam funkcjonariuszom polecenie, będą cię bić o wiele mocniej. Spróbujesz się poskarżyć - zabiją cie i zakopią za płotem". Później bili mnie regularnie, po kilka razy na dzień. Regularne bicie, znęcanie się, poniżające wyzwiska, wszystko to robią także z innymi więźniami.

Wszystkie późniejsze nagany i osadzenia w karcerze były sfabrykowane, oparte były na jawnych kłamstwach. Wszystkie filmy video, na których ogłasza się moje nagany zostały zainscenizowane. Zanim zaczynało się filmowanie, mówiono mi, jak mam się zachowywać i co mam robić. Ostrzegano, bym nie okazywał sprzeciwu, żądano bym patrzał w podłogę. Ostrzegano, iż jeśli się nie posłucham, zostanę zabity i nikt się o tym nie dowie, nikt bowiem nie wie nawet, gdzie się znajduję.

Nie wolno mi wysyłać żadnych listów bez kontroli i pośrednictwa administracji, w niej zaś zapowiedziano, że jeśli będę pisał skargi, pozbawią mnie życia.

Nastiu !

W pierwszym liście z IK-7 pisałem o ETPC, w ten sposób próbowałem obejść cenzurę. To była taka drobna aluzja, iż nie wszystko ze mną jest w porządku, i że potrzebuję pomocy (żaden list Ildara z kolonii do mnie nie dotarł - przyp. Anastazja Zotowa).


Blokada informacyjna


Chciałem cię poprosić, byś opublikowała ten list, przede wszystkim dlatego, iż poddany jestem w kolonii całkowitej blokadzie informacyjnej. Nie wiedzę żadnego innego sposobu, by ją przełamać. Nie proszę, byście starali się mnie stąd wyciągnąć, przenieść do innego zakładu karnego. Nie chcę stąd uciekać, nie pozwala mi na to sumienie, zamierzam dalej walczyć, także po to, by pomóc pozostałym. Nie boję się śmierci. Najbardziej boję się, że poddam się, nie wytrzymując tortur.



Ildar Dadin od kilku lat brał aktywnie udział w demonstracjach opozycji, wychodził na jednoosobowe pikiety. 

Jeśli w Rosji jeszcze nie zlikwidowano "Komitetu do Walki z Torturami", może warto się do nich zwrócić, by udzielili nam pomocy, mnie i innym więźniom, może dzięki ich wsparciu zostałoby uznane nasze prawo do życia i bezpieczeństwa. Chciałbym, by ogłoszono publicznie, iż major Kossijew wprost grozi mi śmiercią, za to, że próbuje się skarżyć na to, co tu się wyprawia. Byłoby dobrze, gdyby udało ci się znaleźć adwokata, który mógłby stale znajdować się w Siegieżu, by udzielać nam pomocy prawnej.

Czas działa przeciw mnie. Zapisy z video monitoringu nakręcane w celi pomogłyby udowodnić, że torturowano mnie i bito, jednak szanse na to, że je zachowano, są niewielkie. Jeśli teraz, znów zaczną mnie torturować, bić i gwałcić, mało prawdopodobne, bym wytrzymał dłużej, niż tydzień. Jeśli zdarzy się, że nagle, nieoczekiwanie straciłem życie, mogą ci powiedzieć, że popełniłem samobójstwo, że przyczyną był nieszczęśliwy przypadek, że zastrzelono mnie podczas próby ucieczki, albo, że pobiłem się z innym więźniem. Wszystko to będzie kłamstwem, sfabrykowanym po to, by ukryć, iż dokonano zaplanowanego mordu, mającego na celu wyeliminowanie świadka i ofiarę tortur.

Kocham cię i nie tracę nadziei, że znów kiedyś cię zobaczę.




Tłum.: ZDZ




List publikujemy za portalem "Meduza". Można go znaleźć także na wielu innych stronach i portalach w rosyjskim Internecie: https://meduza.io/feature/2016/11/01/izbivali-po-10-12-chelovek-odnovremenno-nogami





* Ildar Dadin (ur. 1982), działacz rosyjskiej opozycji , więzień sumienia, skazany w 2015 roku na trzy lata pozbawienia wolności. Sąd wyższej instancji skrócił później wyrok do 2,5 roku. Dadina jako pierwszego zesłano do obozu karnego  na podstawie nowego, uchwalonego w 2014 roku nowego  artykułu kodeksu karnego, przewidującego kary pozbawienia wolności za "wielokrotne naruszenie przepisów o organizacji zebrań i demonstracji". Przed aresztowaniem Dadin wielokrotnie uczestniczył w pikietach i demonstracjach w obronie więźniów politycznych, czy przeciwko wojnie na Ukrainie.










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.




poniedziałek, 21 marca 2016

Degradacja władzy




Związku Radzieckiego nie zburzyły ani sankcje, ani spadek cen ropy naftowej. Upadł z powodu degradacji sprawującej w nim władzę nomenklatury. Niewymienialne i starzejące się Biuro Politycznego nie potrafiło zaproponować żadnego rozsądnego programu reform. Michaił Gorbaczow rozumiał, iż by uratować imperium trzeba coś zrobić, nie wiedział jednak co. Gennadij Gudkow, polityk pozbawiony mandatu deputowanego do parlamentu w odwecie za działalność opozycyjną, ostrzega, iż współczesnej Rosji grozi podobny los. Jeśli w porę nie zostaną podjęte reformy, czeka ją wybuch na gigantyczną skalę. 





Autor: Gennadij Gudkow



 

W latach osiemdziesiątych był funkcjonariuszem KGB. Zostawił służbę dla biznesu i polityki. W 2012 roku w odwet za aktywność opozycyjną pozbawiono go mandatu deputowanego do Dumy. 


 

25 lat temu, uczestnicząc w całkowicie demokratycznym referendum, zdecydowana większość obywateli radzieckich opowiedziała się za zachowaniem Związku Radzieckiego. Jednak już po kilku miesiącach, jak gdyby ktoś zadrwił z woli narodu, państwo przestało istnieć. Sprawująca realną władzę nomenklatura partyjna z KPZR podzieliła supermocarstwo na "narodowe posiadłości". Mówiąc prościej sprywatyzowała ogromne kawałki imperium w interesach nomenklaturowych klanów. Szewardnadze otrzymał Gruzję, Alijew - Azerbejdżan, Nazarbajew - Kazachstan, Karimow - Uzbekistan, Nijazow (Turkmenbaszi) - Turkmenię. Wszyscy wymienieni powyżej towarzysze byli w 1991 roku członkami internacjonalistycznego "leninowskiego" Biura Politycznego. Ale to nie przeszkodziło im, by w dawnych republikach radzieckich zbudować represyjne, totalitarne reżimy. Ich większa część, niestety, przetrwała do dziś ( z tej listy należałoby dziś wykreślić Gruzję, za to można dodać Rosję Białoruś i, częściowo, Armenię).


Upadek ZSRR


Czy istniała możliwość uratowania ZSRR? Czy trzeba się było o to starać? Jednoznacznie nie, jeśli uznamy, iż ZSRR był organizmem społeczno-politycznym całkowicie niezdolnym do stworzenia warunków do rozwoju państwa, do zapewnienia ludziom odpowiedniego poziomu życia. Jednoznacznie tak, jeśli potraktować ZSRR jako zbudowaną przez historię wspólnotę narodów z jej zintegrowaną gospodarką, ogromnym terytorium i trzecią pod względem liczebności na świecie ludnością.

Co zgubiło ZSRR? Przyczyną nie były ani sankcje, ani kryzys światowych cen na surowce energetyczne, ani nawet lata nieurodzajów. Wiele krajów doświadczało większych bied, a jednak nie rozpadały się. Związek Radziecki zgubiła degradacja władzy. Brak jakiejkolwiek konkurencji,  walki o wpływy (choćby w ramach procedur wyborczych), czy choćby rutynowej rotacji sprawił, iż cały aparat władzy przegnił od wewnątrz. Znajdujące się na czele nomenklatury, sparaliżowane przez brak jakichkolwiek zmian kadrowych, szybko starzejące się Biuro Polityczne niezdolne było do podjęcia potrzebnych reform politycznych i gospodarczych. Władza nie rozumiała własnego kraju, nie wyczuwała bijącego w nim pulsu. Nie chodzi tu o ideologię, ją można było łatwo przekształcić w socjaldemokrację, tak jak to zrobiono w wielu europejskich partiach komunistycznych. Ważniejsza okazało się jakość "materiału ludzkiego" z jakiego zbudowana była rządząca nomenklatura. W końcu padła ofiarą procesu starzenia, butwienia, ni e rezygnując jednocześnie z pragnienia życia w luksusie, bez zwracania uwagi na deklarowaną "robotniczo-chłopską" ideologię.

Tylko cud mógł uratować imperium. Jednak cud się nie zdarzył. Mówi się dziś, iż dwie trzecie ludności Rosji po staremu opowiada się za zachowaniem Związku Radzieckiego (jeśli byłoby to możliwe). Jestem o tym przekonany, ludzie nie pragną dawnego ustroju, dominacji jednej partii i jej podobnych do Boga przywódców wszystkich narodów i czasów. Za to marzy im się życie w imperium, bycie częścią supermocarstwa, z którym liczy się cały świat.


Nostalgia po ZSRR


Czy powinniśmy na serio obawiać się tej nostalgii? Mam wrażenie, że nie. Rosjanie nie mają najmniejszego zamiaru, by dokonać na nowo podboju na przykład państwa bałtyckich, lub Mołdawii (nasz stosunek do Ukrainy i wszystkiemu temu, co tam się dzieje, jest szczególny, to temat dla oddzielnej rozmowy). W kraju, po upadku wielkiego imperium, ukształtował się po prostu swego rodzaju kompleks narodowej niższości, w dodatku nie  bardzo uświadamiany sobie przez społeczeństwo. Przez całe ubiegłe stulecie przyzwyczailiśmy się, że jesteśmy wielcy, że od nas zależy los narodów. Jeśli nas nie szanowano, to budziliśmy lęk, powszechnie uznawano nasza wyjątkowość.

I nagle wszystko to zniknęło. niczym miraż, poranne obłoki. I nasz kraj choć zapewne nie jest taki jak wszystkie, to z pewnością jest takim, jak wiele innych. Gdzie podziała się nasza stara rosyjska (radziecka) wielkość? Zróbmy coś, by wróciła. Pokażemy na przykład wszystkim zaciśniętą pięść, na naszych granicach rozwiążemy wojenkę, pogrozimy światu atomową pałą, zdolną do obrócenia w popiół radioaktywny milionów mieszkańców naszej planety… Wówczas "oni" znów zechcą się z nami przyjaźnić i dogadywać się, jak z wielkim mocarstwem. No i ech, moglibyśmy odtworzyć dawny Związek, wtedy dopiero pokazalibyśmy wszystkim…. Tak zapewne rozmyśla większość naszych przeciętnych obywateli. Dzieje się tak, bo nie potrafimy uruchomić działań sprzyjających rozwojowi Rosji i wprowadzeniu jej do grona czołowych państw świata, nie jesteśmy zdolni do przezwyciężenia post-imperialnego kompleksu niższości. Nasz kraj znalazł się bowiem pod rządami nowej nomenklatury, jeszcze bardziej cynicznej i pozbawionej sumienia, niż w czasach panowania KPZR.


Reformy odkładane przez dziesięciolecia


Reformę ZSRR, która mogłaby uratować państwo (imperium w prawidłowym rozumieniu tego terminu) odkładano przez dziesiątki lat.  Gorbaczow rozumiał, iż trzeba coś robić, ale nie bardzo wiedział co. Jak mi się wydaje, w tamtych latach nie posiadał on żadnego rozumnego programu. Jednak zarządzanie krajem po staremu było już niemożliwe. I wszystko w końcu się rozwaliło…

Niestety, rozpad ZSRR jeszcze nie dobiegł końca. Szlakiem wiodącym w kierunku świata rozwiniętego kroczą zaledwie odłamki zdruzgotanego imperium. Do Europy dołączyły państwa bałtyckie, w kierunku demokracji zmierza Gruzja, drogą integracji z cywilizacją światową ruszyła Mołdawia I Ukraina (w tym wypadku jednak rysują się pewne wątpliwości, one nie znikną dokąd nie uda się tam przeprowadzić reformy konstytucyjnej i zbudować współczesnego aparatu władzy). Droga ta jest trudna, złożona, nie da się na niej uniknąć błędów, czy zrobienia kilku kroków wstecz, jednak to ona daje nadzieję na lepsze jutro.

Niestety, na liście krajów podążających drogą ku cywilizacji nie ma Rosji. Dziś coraz bardziej przypomina ona późny Związek Radziecki, zgarbiony pod ciężarem nierozwiązanych problemów.


Czy Rosja powtórzy los ZSRR?


Czy nasz kraj spotka tragiczny los Związku Radzieckiego? Czy może czekają nas jeszcze boleśniejsze doświadczenia? Także Związkowi Radzieckiemu w latach 1991-1993 groziła wojna domowa na wielką skalę. Uratowała nas swego rodzaju jednorodność społeczeństwa. Wszyscy byliśmy pionierami i komsomolcami, w szkole uczyliśmy się w podobnych ławkach, chodziliśmy razem do pracy w fabrykach i kombinatach, wypłacano nam mniej więcej podobne pensje. W naszym życiu nie było ani biednych, ani bogatych, ani chrześcijan, ani muzułmanów, ani Rosjan, ani nie Rosjan, ani białych, ani czarnych. Społeczeństwo wolne było od podziałów ideowych i politycznych. Nie odczuwaliśmy wzajemnej wrogości i nienawiści. Jednym słowem nie mieliśmy tego wszystkiego, w co obfituje współczesna Rosja.

Jeśli reformy polityczne znów się spóźnią, możemy zagrzmieć tak, jak nikt z nas się nie spodziewa. I jeśli do tego dojdzie, nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy uda się zachować kraj w takim kształcie jak obecnie. Więc być może warto, by sprawujący dziś władzę wyciągnęli wnioski z lekcji własnej historii? Choćby po to, by uniknąć powtórzenia błędów grożących Rosji gigantycznym wstrząsem.


Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski


  
Oryginał ukazał się na blogu Gennadija Gudkowa publikowanym na portalu radia Echo Moskwy:






*Gennadij Gudkow (ur. 1956), rosyjski polityk opozycyjny. Przez wiele lat (od roku 2001) był deputowanym do parlamentu. W 2012 roku pozbawiono go mandatu w związku z działalnością opozycyjną. W latach 1981 - 1992 był funkcjonariuszem KGB, odszedł ze służby w stopniu pułkownika. Jest współwłaścicielem dużej firmy ochroniarskiej. Wspólnie z Aleksiejem Nawalnym i Borysem Niemcowem brał aktywny udział w ulicznych akcjach protestacyjnych w latach 2011-2012. 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.









czwartek, 14 stycznia 2016

Eduard Limonow, czyli zemsta damskiego krawca



Najpierw szokował swoimi pisanymi na emigracji ekscentrycznymi, pełnymi wyuzdania seksualnego powieściami. Na początku lat dziewięćdziesiątych Eduard Limonow wrócił do Rosji, gdzie co chwila zaskakiwał opinię publiczną swą działalnością i skandalizującymi wypowiedziami. Należał do partii Żyrinowskiego, wybrał się do Jugosławii, by uczestniczyć w wojnie po stronie serbskich nacjonalistów. Największy rozgłos zapewniło mu założenie radykalnej partii Narodowo-Bolszewickiej. W 2001 roku trafił do więzienia na nielegalne posiadanie broni i działalność terrorystyczną. Regularnie brał udział w organizowanych przez opozycję akcjach w obronie konstytucji. A jednak w 2014 roku gwałtownie zmienił front, wspierając aneksję Krymu. Dziś nazywa liberałów zdrajcami, publikuje w prorządowej gazecie "Izwiestia". Maksym Kantor, wybitny rosyjski artysta, malarz, pisarz i publicysta w błyskotliwym eseju opisuje fenomen Limonowa. Przenikliwy tekst Kantora proponuje własną interpretację ważnych wydarzeń w najnowszej historii Rosji.

 


Autor: Maksym Kantor


 


Kim jest Eduard Limonow? Ekscentrycznym pisarzem? Politycznym prowokatorem?  Lewicowcem, który stał się częscią nowej elity? 



Niezależnie od epoki, działaniom rosyjskiej opozycji zawsze towarzyszyli jacyś prowokatorzy i zdrajcy. Gapon, Azef, Zubatow czy Nieczajew to postaci kluczowe dla dziejów Rosji. Podesłani przez władzę prowokatorzy byli i wśród dekabrystów, i w organizacji „Narodnaja Wola”, i w środowisku dysydentów lat 60-tych XX w.

To właśnie tacy jak Gapon wiedli tłum na rzeź. Tacy jak Nieczajew nakłaniali swoich towarzyszy do zbrodni, dzięki czemu mogli ich potem szantażować ujawnieniem krwawych tajemnic. Prowokatorzy współpracowali jednocześnie z carską Ochraną i z rewolucjonistami, jak Zubatow. Nierzadko też byli bliskimi przyjaciółmi tych, których zdradzali – jak choćby Siergiej Chmielnicki. Zdarzało się też, że prowokator stał na czele całej organizacji i regularnie donosił władzom na jej poszczególnych działaczy, jak Azef.

Do listy rosyjskich prowokatorów współcześni kronikarze śmiało mogą dopisać jeszcze jedno nazwisko. Niewątpliwie, Eduard Sawienko (pseudonim literacki „Limonow”) przejdzie do historii jako wzorcowy prowokator i zdrajca. Nie bądźmy naiwni: w kraju, w którym od 15 lat legalnie rządzi KGB, w szeregach opozycji bez trudu znaleźć można niejednego donosiciela.


Prowokacje i kłamstwa


Prowokacje i kłamstwa stały się codziennością w rosyjskiej polityce. Łgarstwa prezydenta to dziś powód do dumy. „Że co? Rosyjskie czołgi wjechały na terytorium Ukrainy? Rosyjscy żołnierze wkroczyli do Donbasu? Putin jest miliarderem? A gdzie na to dowody? Niemcowa zamordowano? Co za bzdura, komu niby miałoby to być na rękę?”. W Rosji panuje przekonanie, że w Kijowie doszło do zamachu stanu (i nie ważne, że protestujący na Majdanie nie byli uzbrojeni), a władzę w Kijowie przejęli faszyści (chociaż w ukraińskim parlamencie nie ma żadnej partii faszystowskiej). Rosja napadła na Ukrainę? A skąd, to właśnie Rosjanie muszą bronić się przed Ukraińcami!

Rosjanie stali się fanami absurdalnych wywodów: „pierwsi uderzamy w Ukraińców, bo oni nas nie lubią; a nie lubią nas za to, że na nich napadliśmy. A napadliśmy na nich, bo Ukraińcy są rusofobami. Czyli mieliśmy prawo do aktu agresji, to była jedynie odpowiedź na ukraińską niechęć do Rosji”. Takie idiotyzmy, wygłaszane w kółko i z upojeniem, coraz bardziej zagęszczają atmosferę kłamstwa, a społeczeństwo jak papuga powtarza hasła zasłyszane od prezydenta. W dzisiejszej Rosji prowokatorem jest ten, kto potrafi przemawiać do tłumu jego własnym językiem.

Jednym z symboli tej nowej, zakłamanej Rosji, stał się właśnie Limonow. Jeszcze wczoraj wzywał do marszu na Kreml. Dziś zdradza swoich dawnych zwolenników, pokornie podporządkowując się specłużbom i kremlowskiej władzy.

A przecież to właśnie on, Sawienko-Limonow, regularnie organizował comiesięczne demonstracje; on wprowadził do obiegu określenie „rozkołysać łódkę”; to on, ramię w ramię z Kasparowem i Kasjanowem, stał na czele koalicji partii opozycyjnych. Nie przeszkodziło mu to jednak w wygłaszaniu pogardliwych opinii o nieżyjącym Niemcowie i wzywaniu do walki z „piątą kolumną”. Limonow stał się imperialistą i zwolennikiem aresztowań. Czyżby w którymś momencie został zwerbowany przez służby bezpieczeństwa?


Skłonność do teorii spiskowych


Jak wiadomo, skłonność do teorii spiskowych potrafi skomplikować najprostsze sprawy. W zasadzie nie ma żadnego znaczenia, czy specsłużby faktycznie zwerbowały Sawienkę-Limonowa i uczyniły go swoim agentem. Co za różnica, czy Putin jest miliarderem, czy nie jest. Nieważne, czy prawdziwe są plotki o tym, że pisarz Prilepin jest powinowatym polityka Surkowa. To naprawdę nieistotne. Faktem natomiast pozostaje, że działalność Limonowa jest na rękę rosyjskiej esbecji, że Putin umożliwił swoim znajomkom zarobienie grubych miliardów, a Prilepin to zagorzały piewca putinowskiej ekspansji. Mniejsza o szczegóły. To, co najistotniejsze, widać przecież gołym okiem. Nie ma żadnych wątpliwości, że Limonow jest współpracownikiem specsłużb, bo to przecież KGB-owcy rządzą państwem rosyjskim, natomiast sam Limonow gorliwie służy państwu.

Limonow nigdy nie był buntownikiem. Jego „buntowniczość” to tylko mit. Owszem, był prowokatorem, ale buntownikiem? Nie, w żadnym wypadku.

Azef wydawał policji bojowników, których wcześnej sam zwerbował. Limonow robił dokładnie to samo. Najpierw siał ferment wśród ogolonych na łyso smarkaczy, a następnie prowokował ich do bezsensownych wybryków. Część z tych pryszczatych rozrabiaków trafiła potem za kratki, część zginęła podczas wojny z Ukrainą. Ale to nie jedyne osiągnięcia tego prowokatora.


2.

Pretekst do zjednoczenia władzy z ludem

Zaplanowana trzy lata temu fronda nie doszła do skutku. Zabrakło programu działania. Początkowo frondystom udało się zjednoczyć śmietankę intelektualną wielkich miast oraz korporacyjnych cyników. Wszyscy oni pragnęli obalenia Putina i narzekali na nieudolne rządy Miedwiediewa, podatnego na naciski ze strony oligarchów. Uczestnicy demonstracji mieli już dość korupcji, ale jednocześnie oczekiwali, że za swoją działalność otrzymają odpowiednie wynagrodzenie od oligarchów – tych samych oligarchów, których zgromadził wokół siebie Putin. Demonstranci krytykowali poszczególne detale, ale nie cały system. Nowoczesny feudalizm w zasadzie nikomu specjalnie nie przeszkadzał. W manifestacjach brali udział i zausznicy Bieriezowskiego, i doradcy Prochorowa, i ludzie Abramowicza. Struktury organizacyjne nie miały tu znaczenia, najważniejsze były efekciarstwo i bufonada. Demonstranci szafowali takimi hasłami, jak „opozycja pozasystemowa” czy „naszym głównym celem jest rozkołysanie łódki”. No litości, przecież to już najprawdziwsza nieczajewszczyzna.

Czemu miała służyć ta ofiara?

Nie ma wątpliwości, że cała ta pokazowa akcja protestacyjna, - która zresztą pękła jak bańka mydlana, gdy tylko rozpoczęła się okupacja części Ukrainy, - została sprowokowana przez służby bezpieczeństwa. Zorganizowano ją jedynie po to, by usprawiedliwić rosyjską nacjonalistyczną rekonkwistę. Potrzebny był pretekst do zjednoczenia władzy z ludem, cara z tłuszczą. Zanim społeczeństwu rosyjskiemu podsunięto imitację Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, trzeba było najpierw sprowokować rozwarstwienie narodu na kadrę kierowniczą o orientacji prozachodniej oraz „prosty lud”. Specsłużby nie spuszczały protestujących z oka i manipulowały nimi, by falę oburzenia skierować w pożądanym dla władzy kierunku. Dodatkowo umiejętnie podsycano konflikt pomiędzy opozycją i społeczeństwem. Kiedy zabrzmiały pamiętne słowa: „To my jesteśmy mózgiem narodu, a społeczeństwo to co najwyżej przystawka”, do akcji niezwłocznie wkroczyły prorządowe struktury aparatu bezpieczeństwa. „Ludu rosyjski, pragniesz sprawiedliwości? Skrzywdził cię Zachód i jego piąta kolumna? Pokłoń się swemu carowi, a już on cię poprowadzi świetlistą drogą chwały”.

Całą tę niezbyt skomplikowaną operację zrealizowano szybko i sprawnie.

Języczek spustowy

Fronda się ulotniła, jak tylko kraj zalała potężna fala nacjonalistycznego obłędu. Pojedynczy ludzie, tacy jak Achiedżakowa (aktorka znana z sympatii dla anty kremlowskiej opozycji - "mediawRosji"), Makarewicz, Nawalny czy Akunin (wspaniałe jednostki znajdą się w każdej epoce), nie tworzą przecież żadnego zorganizowanego ruchu. Okazało się zatem, że opozycjoniści to zaledwie garstka osób. Natomiast ci, którzy wczoraj jeszcze trzymali się za ręce na ul. Sadowoje Kolco (a było ich 50 tysięcy!), dziś nie mają wątpliwości, że na Ukrainie panuje faszyzm, a w Donbasie walczą oddziały złożone z górników. Wczorajsi frondyści już dawno zostali wchłonięci przez putinowski obóz nacjonalistyczny. Przy czym, oprócz urzędników w rodzaju Kirijenki, Czubajsa, Biełycha (a więc dawnych przywódców opozycji!), do grona patriotów i narodowców weszli też tacy, jak Udalcow, a także socjaliści i komuniści. Dziś wszyscy oni maszerują ramię w ramię z demokratami. Agresja przeciw Ukrainie ostatecznie zmiotła frondystów ze sceny politycznej. Okazało się, że cała ich walka nie miała żadnego celu. No, może tylko jeden: dać władzy prawo do zastosowania przemocy.

Do czego w zasadzie dążyła opozycja? Jakie cele stawiał przed sobą Limonow, kiedy wzywał do marszu na Kreml? Obalenie Putina? Przecież KGB-ista Putin wciąż jeszcze siedzi na swoim stołku. Obalenie rządów oligarchów? Przecież proputinowska oligarchia nadal rządzi krajem, a sami oligarchowie stali się jeszcze bardziej bezczelni i cyniczni. Od czasu tamtych protestów opieka medyczna znacznie się pogorszyła, szpitale są zamykane, dostęp do leków staje się coraz trudniejszy. A tymczasem władza oświadcza, że jej funkcjonariusze będą leczeni według specjalnych programów i na specjalnych zasadach. I mimo to nic się nie dzieje, zapał do protestów jakoś przygasł.

Rządy KGB-owców są teraz tym bardziej pożądane, że fronda obraziła „prosty lud”. Wojna jest więc atrakcyjna już choćby dlatego, że to właśnie w czasach pokoju „kasta managerów żeruje na społeczeństwie jak bojarzy na swoich poddanych”.

Fronda zadziałała jak języczek spustowy. Reakcja nastąpiła, mimo, że na Placu Błotnym prowokatorów było w tłumie stosunkowo niewielu, przy czym tylko część z nich była bez wątpienia zwerbowana przez służby, inni natomiast działali z własnej inicjatywy, szczerze wierząc w słuszność swojej postawy.

Już trzy lata temu nie budziło wątpliwości przekonanie, że prowokacje stanowią praktyczną realizację planu, zgodnie z którym władze mają prawo stosować przemoc na skalę lokalną i globalną. Dziś, oceniając tamte wydarzania z perspektywy czasu, można odtworzyć intencje „reżyserów” na podstawie poszczególnych epizodów. Jednym z takich ówczesnych prowokatorów był właśnie Limonow.

Przygotowania całej tej intrygi (tj. sprowokowania stołecznej frondy, a następnie wydania frondystów organom) nie należy jednak przypisywać wyłącznie Limonowowi-Sawience. Jego samego, podobnie jak wielu innych, organy po prostu wykorzystały. Było to posunięcie tym ciekawsze, że Limonow jest kimś w rodzaju „proletariackiego buntownika”. W wyniku prowokacji zrealizowanych w ciągu ostatnich kilku lat zaszło coś znacznie istotniejszego, niż odwrócenie się Rosji plecami do Zachodu.
Odejście od zasad demokracji i liberalizmu to pół biedy. Ważniejszy jest fakt, że Rosja wyrzekła się rodzimego ludowładztwa i zdecydowała się na zdyskredytowanie idei proletariatu. W efekcie nastąpił powrót do tradycyjnego rosyjskiego imperializmu.

Limonow jest postacią znaczącą nie dlatego, że uosabia jakąś tam epizodyczną prowokację, lecz dlatego, że uosabia mutację całego ruchu lewicowego.

3.

Strategia Limonowa

Karierę rozpoczął jako awangardzista. Dla wielu awangardzistów prowokowanie i łamanie powszechnych zasad przyzwoitości jest równoznaczne z twórczością. Podobnie było z urodzonym na Ukranie Limonowem, który szybko i sprawnie opanował triki typowe dla moskiewskiej bohemy. Limonow marzył o sławie. Nie wszyscy artyści stosują prowokacje również i w życiu codziennym. 

Buñuel nie dźgał przechodniów nożem, chociaż w „Psie andaluzyjskim” rzeczywiście tnie brzytwą po oczach. Niektórzy twórcy sądzą jednak, że efekt niesamowitości trzeba nieustannie wzmacniać. Ktoś publicznie się masturbuje, ktoś biega nago na czworaka, ktoś załatwia się w muzeum – trzeba przecież czymś zaszokować szary tłum. Również Limonow zastosował taką strategię.

Debiutował jako nieśmiały prowincjonalny poeta, a zarazem krawiec damski, szyjący spodnie dla żydowskich żon awangardowych artystów. Z czasem pulchnemu młodzieńcowi (wtedy był jeszcze pulchny i miał kręcone włosy) zachciało się radykalizmu. Radykalizm wydawał mu się przepustką do awangardy. Socrealizm stanowczo był nie dla niego, więc w poszukiwaniu sławy artysty awangardowego wyjechał na Zachód. Limonow nigdy nie był pisarzem w takim sensie, w jakim był nim na przykład Dickens. On nie wymyśla obrazów literackich. Jego twórczość to dziennik złożony z pojedynczych opisów niemoralnych wybryków, natomiast sama fabuła kolejnych jego utworów jest zawsze taka sama: zakłamany świat bigotów nie jest w stanie zrozumieć pisarza, więc pisarz mści się na wszystkich dookoła, łamiąc kolejne tabu.

Tak postępowali nieprzyzwoici, „przeklęci” pisarze w rodzaju Millera czy Bukowskiego. Oni również osiągnęli sławę dzięki opisom epizodów ze swego amoralnego życia. I to właśnie na nich wzorował się Sawienko-Limonow. Takie naśladownictwo nie było skomplikowanym zadaniem, wystarczyło jedynie zapisywać wszystko jak leci: gdzie piłeś, czym rzygałeś. Okazało się jednak, że wyskoki Limonowa mają specyficzny odcień. Miller i Bukowski byli ludźmi dobrodusznymi, nieagresywnymi. Ot, tacy pacyfiści, czy nawet eskapiści, przyjaźnie nastawieni do świata. Limonowowi natomiast życzliwość do świata i pacyfizm były zupełnie obce. Ponieważ Zachód nie docenił jego demonstracyjnej amoralności, w Limonowie zaczęła dojrzewać idea zemsty na całym zachodnim świecie.

Podobnie jak wielu innych radzieckich emigrantów (warto tu wspomnieć choćby Zinowiewa, mimo ewidentnej różnicy w poziomie intelektualnym obu pisarzy), Limonow rozczarował się Zachodem. W ZSRR jego pierwszy list przysłany zza granicy czytelnicy kopiowali na maszynach do pisania i przekazywali sobie z rąk do rąk. W liście tym krawiec damski Sawienko pisał, że Zachód wcale nie jest ziemią obiecaną, tam też poniża się ludzi! W tekście listu jak refren powtarzają się słowa „Limonow wam to mówi!”. Zachód okazał się zupełnie inny, niż go sobie w Związku Radzieckim wyobrażano. I Zinowiewa, i Limonowa zaskoczył fakt, że kultura Zachodu jest żywym, zmiennym organizmem, i niewiele ma wspólnego z mitem zakorzenionym w ich wyobraźni. Rosyjscy inteligenci po prostu nie znali zachodniej kultury, filozofii, sztuki, literatury. Tak naprawdę nigdy jej należycie nie zgłębili. Zachód jawił im się jako miejsce, gdzie znajdą uznanie i poklask za swój radykalizm, za wolę walki i pragnienie wolności. A tymczasem Zachód po prostu żył swoim własnym życiem. Rosyjscy dysydenci nie potrafili stać się Europejczykami, bo bycie Europejczykiem wcale nie jest równoznaczne z „rozpychaniem się łokciami”. Żeby poczuć się obywatelem Europy, trzeba funkcjonować w ramach wspólnej zachodnioeuropejskiej kultury, trzeba stać się częścią miejskiej „cechowej” wspólnoty, trzeba nauczyć się szanować system prawny, który żadnej jednostki nie wyróżnia spośród innych. Oczywiście na taki „dwulicowy” Zachód rosyjscy emigranci mogli się jedynie obrazić.

Pod wpływem powyższych okoliczności ukształtowały się klasowe, proletariackie, lewicowe poglądy pisarza Limonowa. Nie bardzo tylko wiadomo, jak konkretnie przejawiały się te rewolucyjne poglądy młodego twórcy (oprócz częstych aktów płciowych i palenia trawki trudno przytoczyć jakieś przejawy jego lewicowości). Sam siebie nazywał co prawda lewicowcem i struggling writerem, ale oczywiście żadnej realnej walki nie podejmował. Literat Limonow nie budował szkół, nie tworzył utopijnych falansterów. Pił za to napoje wyskokowe i uprawiał grupowy seks. Czy to wystarczy, by uznać go za lewicowca? W tym właśnie okresie formował się jego polityczny dyskurs. Czytelnicy szczególnie cenią utwory, w których Limonow barwnie opisuje swoje bujne życie erotyczne. Wielu sądzi, że w ten sposób autor demaskuje obłudę zachodniego stylu życia: pisarz szedł pod prąd, bo nie był prawicowcem i konserwatystą. A skoro nie był prawicowcem, to oczywiste jest, że musiał być rozpustnikiem, a może nawet drobnym przestępcą. Miller też tak zaczynał i proszę – stał się sławny! Więc Limonow też się starał i barwnie opisywał swoje seksualne wyczyny, jednak uznania zachodnich bogaczy jakoś dzięki temu nie zdobył.

Demonstracyjne deptanie mieszczańskiej moralności okazało się niewystarczającym chwytem. Znów obłudny Zachód zastosował wobec Limonowa swoje podwójne standardy. Bo kiedy swoje stosunki seksualne opisuje taki na przykład Charles Bukowski, to wynoszą go na piedestał! Zdesperowany Sawienko postanowił więc zastosować bardziej radykalne chwyty i wplótł w swoje utwory wojnę, faszyzm, rewolucję itd. Osobowość pisarza wcale się nie zmieniła – nadal pragnął szokować, obrażać i popełniać czyny wychodzące daleko poza granice przyzwoitości, tyle że teraz dodał do tego koktajlu aspekt eschatologiczny. Odtąd Limonow opisuje coitusy i wymiociny z takim namaszczeniem, jakby to były mistyczne Mane, tekel, fares na zachodniej ścianie pałacu króla Baltazara.

Bolszewik i nacjonalista

Teorie i poglądy Sawienki nie stały się dzięki temu bardziej klarowne, ale przynajmniej pojawiło się jakieś złudzenie jego działalności „rewolucyjnej”. Tych czytelników, których wcześniej nie udało mu się zaszokować opisami aktów płciowych, teraz przynajmniej mógł postraszyć wezwaniami do przemocy. Pisarzowi wybaczano wyuzdanie, bo „przecież jest awangardzistą, chce nas nastraszyć i poruszyć do żywego”.

Oczywiście, mało który czytelnik odważyłby się zostawić własną córkę sam na sam z takim pisarzem. Mało która czytelniczka chciałaby, żeby ktoś oddawał mocz wprost na jej twarz, jak to czyni ze swoją znajomą alter ego pisarza w powieści „Kat”. Niemniej jednak odbiorcy wybaczali autorowi jego skłonność do rozpusty i przez palce patrzyli na opisy aktów przemocy. W latach 90-tych panowała moda na markiza de Sade, więc współczesny autor-sadysta przyjemnie łechtał nerwy rosyjskich liberałów.
Doszło tu do ciekawego zbiegu okoliczności. Moskiewski neoliberalizm lat 90-tych w zasadzie był czymś w rodzaju „libertynizmu” opiewanego przez de Sade’a. Normą były orgie na imprezach korporacyjnych, mordowanie konkurentów, cyniczna nienawiść do osób z własnego amoralnego środowiska. Inni ludzie istnieją jedynie po to, by można było łatwo ich oszukać i wykorzystać, wyróżnić się na ich tle albo się im sprzeciwić. Sawienko-Limonow ze swoimi sprośnymi powieściami doskonale wpisał się w nurt dominującego w ówczesnym społeczeństwie libertynizmu.

Nikt nie miał odwagi powiedzieć, że jego utwory są obrzydliwe, bo byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że obrzydliwe są też orgie na imprezach firmowych, dzika prywatyzacja zasobów naturalnych albo masturbacja na trampolinie nad basenem. A przecież taki wyczyn to nic złego, to jedynie przejaw twórczości artystycznej zwanej akcjonizmem. W Moskwie takich happeningów nie potępiano. Przeciwnie, ceniono je jako przejaw postępowości, nowoczesności.

Po powrocie do ojczyzny Sawienko-Limonow, ukraiński prowincjusz, ale już oszlifowany niczym diament w toku walki o przetrwanie w Paryżu, świetnie się wpisał w ten moskiewski dyskurs. W tamtych latach słowo „amoralność” nie wzbudzało już żadnych emocji. Nie wypadało nazywać pisarza „amoralnym”, skoro wszędzie wokół panowała „awangarda”. Odbiorcy sztuki zmuszeni byli pokornie podporządkować się powszechnie panującej estetyce.

Jeff Koons utrwalał w rzeźbach swoje akty płciowe z prostytutką Ciccioliną, Berlusconi jawnie spotykał się z małoletnimi, artysta Oleg Kulik biegał nago i szczekał, a damy w galeriach sztuki klęły jak szewcy. Cóż, taka moda zapanowała wtedy w stolicach. Limonow nie stworzył niczego, co byłoby nieznane jego współczesnym. Bo cóż jeszcze można by dziś uznać za amoralne?

Pół biedy, gdyby na amoralność zawsze był popyt. Niestety, tu Limonowowi się nie poszczęściło. Jego amoralność sprzedawała się średnio. To go najbardziej zabolało: okazało się, że żeby siać zgorszenie, też trzeba mieć choć szczyptę talentu.

Główną cechą Limonowa jest okrucieństwo, czasem wręcz odpychające. Sawienko-Limonow był niespełnionym awangardzistą. Co prawda palił trawkę i spółkował na potęgę, ale bez większych sukcesów. Dlatego po powrocie do Rosji postanowił zostać bolszewikiem. Czyli po prostu podniósł sobie poprzeczkę amoralności i stał się odtąd „piekielnie amoralny”. Teraz nie był już zwyczajnym narkomanem i sadystą, lecz egzekutorem i komisarzem. Trochę postrzelał w Serbii (jak sam to określił: „ostro grzał z karabinu maszynowego”) i wyobraził sobie, że czyni to z niego niemal Hemingwaya. Chociaż oczywiście w rzeczywistości Limonow (podobnie jak jego uczeń Prilepin, piewca rosyjskiej rekonkwisty w Donbasie) jest raczej anty-Hemingwayem. Ale, jak wiadomo, wojna to męska sprawa! Wojna kręci nawet bardziej, niż trawka albo seks oralny na pustkowiu. No, nareszcie nasz pisarz dostał szansę rozłożenia na łopatki tych wszystkich żałosnych filistrów.

Teraz wystarczyło jedynie wznieść wulgarność i pospolitość na takie wyżyny, żeby wszyscy zachwycili się zuchwałością Limonowa. Pisarz ogłosił więc, że jest wielbicielem Stalina i wielkiej epoki stalinizmu. Niestety, jego wyznanie nie było jakimś nadzwyczajnym wyczynem. W tamtych czasach wielu tak robiło.

Ale zadeklarowanie, że jest się bolszewikiem i nacjonalistą w jednym – owszem, to już było coś! Taka mieszanka od razu zaprocentowała wzrostem awangardowego kapitału pisarza.

4.

Awangarda w stylu glamour

Salonowi inteligenci nie bali się Limonowa, uważali go raczej za dość oryginalnego świra. „Młody łajdak” stał się w stolicy swoistym artefaktem i wtopił się w „awangardową” estetykę panującą na artystycznym rynku. Rzecz jasna, sztuka lat 90-tych (która samą siebie nazywała „awangardową”) nie miała nic wspólnego z awangardą, to była co najwyżej awangarda salonowa. Brutalne happeningi organizowano dla sytej publiczności, a sponsorami tych wszystkich ostrych wrażeń byli bankierzy.

Limonow był jedynie elementem ówczesnej efekciarskiej awangardy w stylu glamour, nie miał zatem nic przeciwko handlowaniu radykalizmem. Przeciwnie, sam był przedmiotem takich rynkowych transakcji. Czytając o wyskokach Limonowa, odbiorcy wpadali w zachwyt podobny do zachwytu, jaki wzbudzał akcjonista masturbujący się na trampolinie nad basenem.

Dziennikarze z kolorowych pisemek (sami siebie określający mianem „inteligencji”) zawsze obawiali się zarzutów o sprzedajność ze strony wszystkich, z wyjątkiem Limonowa. Dla niego i jego zabaw w rosyjski faszyzm pismaki robiły wyjątek.

Przecież wszystko jest grą, Limonow też tylko tak się wygłupia.

Oczywiście, Limonow bawił się konwencją rewolucjonisty, sprowadzając pojęcie radykalizmu do efekciarskiego pop-faszyzmu. Ta zgrywa była tak ewidentna, że przyjaźnili się z nim nawet ci, którzy nazywali siebie „demokratami”. A lekka nutka niegodziwości w twórczości Limonowa dodawała takim przyjaźniom dodatkowego pieprzyku. Z nie do końca jasnych przyczyn jego powieści, w których niedoceniony pisarz tuła się po kapitalistycznym świecie, zaczęto nazywać lewicowymi. Zwolennicy takiej etykietki wyjaśniali mętnie: „bo on jest bolszewikiem!”. Tak modne dziś zachwyty nad złem i grzechem (analogiczne do samouwielbienia prowincjonalnych awangardzistów, dumnych z tego, że w niczym nie są podobni do burżujów) zawdzięczamy właśnie Ukraińcowi Sawience. Nie udało mu się co prawda zostać artystą awangardowym, ale przynajmniej zasłynął jako artysta-bolszewik.

W powieści „Poskromienie tygrysa w Paryżu” podmiot liryczny (sam Limonow) wraz ze swą przyjaciółką oświadczają, że są faszystami. Czytelnicy niezbyt się tym przejęli. A tam, kogo dziś faszyzm obchodzi?!

Anarchists and fascists got the city
Orders new
Anarchists and fascists young and pretty
Marching avenue

Taką piosenkę pisze bohater (sam Limonow) i wyśpiewuje ją w twarz podłemu Zachodowi.

Nie owijał w bawełnę, ale i tym razem salonowa publiczność jakoś się nie wystraszyła.

Anarchia i faszyzm zdążyły już stać się elementem powszechnej mody.

W pogoni za modą Sawienko-Limonow w którymś momencie zmienił wymowę swoich powieści na „prawicową”. Odtąd ich bohater zgrywał faszystę, ale metody jego walki pozostały niezmienione: narkotyki, napoje wyskokowe i rozpusta w granicach normy. Pojawił się też nowy element: demonstracyjna samodyscyplina autora. Pulchny chłopak z bohemy postanowił schudnąć, więc trenował z hantlami i naśladował Yukio Mishimę, by wypracować sobie stalowe mięśnie i stalowe spojrzenie. Sawienko-Limonow koryguje swój wizerunek, przydaje mu męskich pierwiastków. Tworzy też partię złożoną z prowincjonalnych wyrostków, wyznających (rzekomo) lewicowe ideały. Podopieczni Limonowa organizują zebrania w jakichś piwnicach i, nie przebierając w słowach, namiętnie dyskutują o sprawiedliwości społecznej. Rozpiera ich wściekłość. Mimo, że nigdy nie pracowali fizycznie, wypowiadają się w imieniu robotników. Wkrótce okazuje się jednak, że interesuje ich nie tyle los ludu pracującego, co odbudowa dawnego imperium rosyjskiego: Żądamy imperium, oddajcie nam naszą dumę!



Limonow jest jednym z autorów "Strategii 31". Gdy miesiąc liczył 31 dni działacze opozycji wychodzili na nielegalne demonstracje w centrum Moskwy w obronie 31go artykułu konstytucji 


Kto by się tam przejmował, że idea imperium kiepsko współgra z bolszewizmem, negującym imperializm. No, fakt, Lenin zniszczył imperium; ale przecież Stalin je odbudował! W taki sposób Sawienko zgrabnie dryfuje od Lenina do Stalina: „Mieliśmy w swoich dziejach epokę potęgi”. Na czym ta potęga polegała? Oczywiście na tym, że wszyscy nas się bali. Eurazjatyzm! Krawiec damski z Charkowa i emigrant-awangardzista idzie zatem w ślady awangardzistów lat 20-tych, co nie przeszkadza mu równocześnie naśladować Goebbelsa i Hitlera. Prawdziwa Eurazja! To dopiero jest performance!

Sawienko solidaryzuje się z Duginem, co prawda tylko tymczasowo. Sojusz z nim zawiera w imię odrodzenia chwały Rosji. Mówiąc o Duginie, używa kwiecistych określeń: jego nazywa Merlinem, a siebie samego – królem Arturem. Marzenie, że kiedyś stanie się ucieleśnieniem wielkiego mitu, towarzyszyło przecież Limonowowi już od czasów młodości w Charkowie.

A czy można wymyślić takie bezguście, że nawet wielbicielom Żyrinowskiego oko zbieleje? Można. Wystarczy wrzucić do jednego worka koronkowe majtki ze swastyką, film „Nocny portier”, nostalgię za generalissimusem, książkę Limonowa „Wielka epoka” i piosenkę Leningradu „Kupię sobie portret Stalina”. Plus pełni kurtuazji panowie Limonow i Prilepin, gloryfikacja OMON-u, beletryści na wojnie kolonialnej, uwielbienie dla Imperium Rosyjskiego, chwytliwe hasła o kulcie imperium i Eurazji… W rezultacie wyszła straszna mizeria, nawet jak na Sawienkę.

Powyższy opis dotyczy komiksu „Tom z Finlandii”, dzieła w stylu glamour. Jego bohaterowie to stali bywalcy dyskotek, stuprocentowi faceci w wojskowych czapkach i bluzach. Część z nich to projektanci mody, szyjący głównie spodnie. Pozostali to „watniki” czyli karykaturalni ultrapatrioci, śpiewający szlagiery i pozujący do zdjęć na tle karabinów maszynowych. Szkoda tylko, że dziś te karabiny nie strzelają już ślepakami.

Bo oto nagle okazało się, że ci bywalcy dyskotek są potrzebni Ojczyźnie. Ojczyzna ich wzywa, rekonkwista potrzebuje swoich bohaterów! A Limonow, Putin, Załdostanow, Prilepin czy Motorola to przecież żywe ikony militaryzmu w stylu glam.

5.

Pod sztandarem imperialistycznego dwugłowego orła

Na rynku sztuki „radykalnej” żołnierze spod sztandarów glamu czuli się jak ryba w wodzie. Nazywali samych siebie „myślicielami społecznymi”, choć mieli do tego takie samo prawo, jak tzw. „lewicowcy”, „awangardziści i anarchiści” czy inni aktywiści rosyjskiej bohemy mieli do nazywania siebie bojownikami za rewolucję. Ta smarkateria nie miała żadnego pojęcia, z jakich pobudek zaczął pisać Fourier albo jakie są podobieństwa i różnice między Monteskiuszem i Marksem. Poziom nieuctwa wśród dzisiejszych pseudoradykalnych „lewicujących” artystów i ich odbiorców jest niesamowity, ale kto by się tym przejmował? Komu w ogóle potrzebna jakaś tam wiedza?

Sam Limonow też oczywiście wszystkiego tego nie czytał. Na jego szczęście, o „lewicy” i „prawicy” jego czytelnicy mieli równie blade pojęcie, jak on. Rynek wchłaniał wszystko jak leci. Niech się bawią w radykałów, byle tylko kolejne biennale i salonowe spotkania literackie odbywały się regularnie. Abramowicz zapraszał na swój jacht na drinka, a muzea i wydawnictwa kolportowały kolejne broszurki buntowników-gawędziarzy. Jednak przez warstwę nieuctwa i najzwyklejszego chamstwa zaczynało kiełkować coś szczerego, coś naprawdę autentycznego.

W głębinach libertyńskiego targowiska próżności zaczynała dojrzewać idea Imperium Rosyjskiego. Zahukane, obrażone na cały świat i wściekłe tak samo, jak kiedyś młody Sawienko, Imperium Rosyjskie czekało tylko na odpowiedni moment, by wreszcie się odegrać. To był dla Sawienki-Limonowa wspaniały okres. Wreszcie mógł idealnie wstrzelić się w panującą modę. Kiedyś rzygał i spółkował bez większych sukcesów; gwałcił, lecz nie w imię szczytnych celów. Ale teraz wreszcie Ojczyzna wzywa go do boju!

Efekty działalności libertynów możemy dziś podziwiać w Donbasie.

Dziki nieuk, wybryk natury, bandyta nazywający siebie socjalistą, walczy dziś z ukraińskimi oligarchami w imię interesów oligarchów rosyjskich. A wszystko to pod sztandarem imperialistycznego dwugłowego orła. Ta cudaczna hybryda została wyhodowana właśnie dzięki staraniom moskiewskiej bohemy.

Moda na „lewicowość” była całkowicie naturalnym następstwem znudzenia „liberalizmem” (który zresztą również był jedynie imitacją, taką samą fałszywką, jak ruch lewicowy). Ten liberalizm nawet przez chwilę nie był liberalny. No, jaki liberał z Czubajsa? Przecież to zwyczajny drobny kanciarz. A Bieriezowski? Zwykły złodziej. Więc kiedy pojawiła się „nowa lewica”, atakująca „starych liberałów”, ich pojedynek wyglądał komicznie. Ci „nowi lewicowcy” byli takim samym towarem rynkowym, jak i „liberałowie”. Po prostu nowi zajęli pustą dotąd niszę, z góry im wyznaczoną. Na polityczny rynek wkroczyli jako rzekomi burzyciele starego porządku, po czym grzecznie zajęli swoje miejsce na półce w tym samym politycznym sklepiku.

Z nich uformowała się nowa warstwa działaczy, niby-lewicowych i niby-radykalnych (anarchistów, awangardzistów, trockistów itd.). Powoływali się nawet na Marksa, apelowali, że trzeba zgłębiać teorię rewolucji. Równie dobrze mogliby powoływać się na Izydora z Sewilli albo Hugona od św. Wiktora – wszystkich ich znali równie kiepsko. Ponieważ Marks czerpał z filozofów klasycznych, czytanie jego dzieł bez choćby podstawowej znajomości Arystotelesa, Hegla i Kanta nie ma najmniejszego sensu, tekst będzie po prostu kompletnie niezrozumiały. A jednak cytowano całe akapity z Marksa na przemian z broszurami Žižka, czytano po łebkach Antonio Negri i przytaczano tytuły dzieł Hobsbawma. Po co? W jakim celu?

Mrok i mgła gęstniały coraz bardziej.  „Lewicowcy” organizowali na Rodos zjazdy antyglobalistów i zwalczali amerykańską ekspansję za pieniądze otrzymane od rosyjskiego oligarchy Jakunina (były szef Rosyjskich Kolei Państwowych, miliarder, stary przyjaciel Putina, od niedawna w niełasce - "mediawRosji"), sponsora Światowego Forum Publicznego „Dialog Cywilizacji”. Jedno drugiemu jakoś wcale nie przeszkadzało. Takich przykładów można przytoczyć mnóstwo, choćby taki: zawzięty wróg kapitalizmu mógł jednocześnie pracować jako dziennikarz na usługach znanego bogacza-złodziejaszka Połonskiego. No i co w tym dziwnego?  Przecież niejeden radykał i postępowiec, gorliwie obszczekujący burżujów, jednocześnie pobiera od nich szczodre honoraria. „Nowa lewica” zaliczała kolejne imprezki, wędrowała od oligarchy do oligarchy, trafiając w końcu na Kongres Euroazjatycki, sponsorowany przez oligarchę Małofiejewa. Organizowano liczne konferencje ociekające „lewicową” retoryką, tym cudaczniejsze, że nikt z ich uczestników nie miał najmniejszego pojęcia o poruszanych w trakcie dyskusji kwestiach. Wypaczanie sensu słów „socjalistycznych” prelegentów było tym łatwiejsze, że poziom znajomości teorii systematycznie obniżał się od wielu już lat. „Nowe” w ruchach lewicowych już dawno temu stało się produktem rynkowym. Sprowadzenie „lewicowości” do rangi towaru nie było wcale pomysłem rosyjskim. Žižek od dawna pisze wstępy do kolorowych katalogów, a Grojs gwiazdorzy na popularnych biennale.

Taka sytuacja trwa już od dawna, dlatego gdy w którymś momencie „lewicowców” zastąpili „prawicowcy”, a w ruch poszły faszystowskie hasła, nikt jakoś specjalnie nie zwrócił na to uwagi. Kto mógł przypuścić, że na tym pstrokatym targowisku z towarem w stylu glamour, z orgiami Limonowa i piosenkami Priliepina, w którymś momencie ulęgnie się coś takiego jak Motorola? A przecież do pewnego momentu wszyscy się zachwycali całym tym galimatiasem. Ani Negri, ani Žižek, ani Zinowiew nie są wybitnymi filozofami, ale chyba nawet oni w najbardziej ponurych koszmarach nie mogli sobie wyobrazić, jakie bagno pomogli stworzyć w naprawdę krótkim czasie. Niestety, Negri i Zinowiew pozwalają sobie na nieodpowiedzialne wezwania do buntu społecznego. Ale przecież nawet im ciarki przeszłyby po plecach, gdyby wreszcie dostrzegli, że ich słowa wykorzystywane są jako usprawiedliwienie dla budowy „nowego imperium”. Negri napisał książkę „Imperium”, w której krytykuje imperium jako fazę rozwoju społeczeństwa zachodniego i postuluje odejście od modelu imperialnego. Zinowiew z kolei pisał o „nadspołeczeństwie”, mając na myśli niemal to samo, co Negri. Jednak obaj nawet w najczarniejszych snach nigdy chyba nie przypuszczali, że ich dzieła staną się narzędziami w geopolitycznej imperialnej grze. A jednak tak się stało. I za późno już, by bronić ich ideologiczną spuściznę przed wykorzystywaniem przez rosyjski faszyzm.

6.

Piewca bydła i bohemy

Niejeden krępował się powiedzieć wprost, że twórczość Limonowa jest wulgarna i prostacka. Wygodniej było uznać, że „to taki styl!”.

Nieuk i cham nie może być rewolucjonistą; no ale z drugiej strony, przecież wszyscy rewolucjoniści to chamy, prawda? Ach, być bolszewikiem – ile w tym pikanterii!

Trudno wyobrazić sobie Karola Marksa opisującego akty sadyzmu albo Fryderyka Engelsa zażywającego narkotyki. I wcale nie chodzi o to, że wymienieni rewolucjoniści byli chodzącymi ideałami. Problem w tym, że oni pragnęli pomagać, a nie kusić. Nie stawiali sobie za cel zepchnięcie człowieka w otchłań przemocy i słodycz rozpusty; przeciwnie – chcieli, by stał się on czystszym, szlachetniejszym, pogodniejszym. Taki jest cel ruchu lewicowego, odrzucającego poniżanie człowieka przez człowieka. Rozpusta i przemoc poniżają ludzi dokładnie tak samo, jak poniża ich władza kapitału. To bardzo istotne. Wyraźnie mówi o tym na przykład Platon: „Lepiej być krzywdzonym niż krzywdzącym”.

Praktyki stosowane przez bolszewików były błędne. W toku walki o władzę bolszewizm stał się ohydny; stosując przemoc, poniżył sam siebie, wpuścił w swoje szeregi męty społeczne. Jeszcze przez jakiś czas słaba poświata szlachetnych idei jakoś tam tuszowała i usprawiedliwiała przemoc, ale na dłuższą metę przemocy niczym nie da się usprawiedliwić. Bolszewizm zdradził przede wszystkim klasę robotniczą, w imię której był przecież powołany do życia.

Dokładnie to samo stało się z „nacjonal-bolszewizmem” Sawienki-Limonowa.

Problem w tym, że „klasa robotnicza” nigdy nie wybrała Sawienki na swojego przedstawiciela. A taka klasa robotnicza, w imieniu której wypowiada się literat Limonow, w ogóle nie istnieje i nigdy nie istniała. On nie reprezentuje klasy robotniczej, a co najwyżej lumpenproletariat. Ściślej mówiąc, Sawienko-Limonow jest reprezentantem ludzkiego bydła. Jest piewcą bydła i bohemy.

Trzeba w tym miejscu szerzej wspomnieć o tej eklektycznej mieszaninie (typowej dla bohemy), która przybrała postać domorosłej ideologii Sawienki-Limonowa. Sawienko rozpoczął karierę jako „kwiat zła”, jako zdeprawowany literat awangardowy, nienawidzący domowego ciepełka obłudnych burżujów. Jego pierwsze ekshibicjonistyczne utwory szczerze opowiadają o haniebnych wybrykach „odrzuconych”, którym przyświeca myśl: lepiej być zdeprawowanym nieudacznikiem, niż członkiem waszego dwulicowego establishmentu. Pisał o tym Henry Miller. Tyle że Miller nie był wściekły na cały świat, był raczej Diogenesem opowiadającym o beczce. Sawienko natomiast był zazdrosny, pragnął unicestwienia świata burżujów, dlatego jednakowo nęcące były dla niego i komunizm, i faszyzm, i sadyzm.

No proszę, znalazło się rozwiązanie. Przecież wszystkie te kierunki można połączyć, tworząc jedną wspólną ideę – ideę rewolucji! Ale nie takiej tradycyjnej, z arsenału lewicowców starej daty albo innych demokratów… My chcemy imperialistycznej, „konserwatywnej rewolucji!”. Przywróćmy chwałę Eurazji, przywróćmy potęgę Rosji!

Wieczny nastolatek Sawienko-Limonow, wcześniej utożsamiający się z Millerem i Bukowskim, odtąd zaczyna wyobrażać sobie, że jest Jungerem – surowym wykonawcą wyroków z ramienia zbezczeszczonego przez zachodni kapitalizm Imperium. Oto rola, którą można uznać za bardziej awangardową niż najdzikszy nawet ekshibicjonizm.

Nawiasem mówiąc, ideologia eurazjatyzmu/stalinizmu/imperializmu, czyli ideologia rewolucji konserwatywnej, w świadomości Sawienki zawsze była ściśle połączona z awangardowym komponentem sadyzmu. Sawienko lubi przemoc, ale pod warunkiem, że jest ona skierowana ku przeszłości. Na przykład w jednej ze swoich „stalinowskich” powieści literat Limonow opisuje, jak to w pełnych romantyzmu charkowskich czasach uczestniczył w gwałcie zbiorowym. Banda recydywistów gwałci dwie dziewczyny. Kawalera jednej z nich mordują. A przyszły bard rosyjskiego imperium wpycha rękę w pochwę jednej z ofiar i szczypie ją od wewnątrz. Dla Marksa byłoby to raczej nie do pomyślenia, ale „bohater naszych czasów” – konserwatywny rewolucjonista i Rosjanin-wyzwoliciel, - nie ma oporów przed takim wyczynem. W innym utworze Sawienko-Limonow opisuje siebie w roli żigolaka-sadysty: młody i okrutny, spółkuje z niemłodymi już burżujkami, sika europejskim kokotom prosto w twarz, bije je i poniża. I wszystko to zupełnie zgrabnie łączy się z koncepcją odmładzającego komunizmu i/lub faszyzmu w nowopowstającym eurazjatyckim imperium.
Fakt, że „narodowy” pisarz ma sadystyczne skłonności, wcale nie martwi patriotów. Podobnie jak nie martwi ich, że deputowany Dumy jest trucicielem, prezydent donosicielem, a prokurator zajmuje się wymuszeniami i szantażami.

Kiedyś służba w CzK też nic a nic nie przeszkadza w realizacji erotycznych fanaberii. Przykładowo, podczas aresztowania Jagody zarekwirowano gumowy fallus, który szef NKWD wykorzystywał podczas swoich igraszek. Zatem precz z purytanizmem! Błogosławiony, kto w młodości umiał korzystać z życia! Pod trzydziestkę rozpustnik, pod czterdziestkę – sadysta, w wieku lat pięćdziesięciu nacjonalista, dekadę później państwowiec, a koło siedemdziesiątki – faszysta. A czemu by nie? Kto dał nam prawo potępiać cudze rozrywki? No tak, tylko co mają z tym wszystkim wspólnego lewicowe idee? Jak „lewicowiec” może być równocześnie nacjonalistą i państwowcem?

Okazuje się, że owszem, może.

Zamęt w świadomości rosyjskich pisarzy to efekt dyskretnego, ale skutecznego żonglowania pojęciami. Ale europejscy „lewicowcy” też mają problem z definicjami, tyle że z perspektywy europejskich nacjonalistów uosobieniem „złego Zachodu” jest Ameryka. Rosyjscy „lewo-prawi” (jak sami siebie teraz nazywają) idealnie wpisali się w proces faszyzacji Europy. I w Grecji, i w Niemczech, i we Francji młodzi ludzie nazywający siebie „lewicowcami” dążą do sojuszu z faszystami i liczą, że do władzy dojdzie Marine Le Pen. Już raz tak się stało w latach 30-tych minionego stulecia: ruchy lewicowe zmutowały, przestały być sobą i zlały się jedno z faszyzmem.

Internacjonalizm i sprawiedliwość społeczna stały się odtąd nie do pogodzenia. Dziś główny wróg rosyjskiego „lewicowego” ideologa to jego sąsiad Ukrainiec. Zresztą, to wcale nie oznacza, że dzięki temu prosty rosyjski lud doczeka się kiedyś sprawiedliwości społecznej. Prostego człowieka otumanią, zwerbują na wojnę i pozwolą mu zginąć. A on będzie umierać z entuzjazmem, w imię socjalistycznego imperium. I nikt mu przed śmiercią nie wyjaśni, że godło Związku Radzieckiego z dwugłowym orłem w centrum (tj. godło „Republiki Ługańskiej”) to kompletny bezsens. Imperium i socjalizm są nie do pogodzenia.

7.

Gloryfikacja stalinimzu

Historia o tym, jak krawiec damski został faszystą, jest bardzo pouczająca. W tej przemianie zawierają się całe dzieje ruchu „lewicowego”, który wyewoluował w ruch imperialistyczny.

Jeśli podsumować skutki tej mutacji, to okaże się, że stalinizm, będący niegdyś zbrodniczym reżimem, dziś stał się dla niektórych „rozsądną rosyjską strategią”. Taka opinia zyskała powszechny poklask dopiero niedawno (oficjalną ideologię z lat 50-tych pomijam, gdyż był narzucona społeczeństwu odgórnie). Obecnie zaś mamy do czynienia ze świadomą gloryfikacją stalinizmu. Dzięki wysiłkom Limonowa, Prilepina i im podobnych nastąpiło zatwierdzenie stalinizmu jako jedynie słusznej rosyjskiej strategii.

Paradoksalnie, o roli stalinizmu w historii napisano dotąd niewiele. Osobowość tyrana analizowano nie raz, natomiast sam stalinizm jakoś marginalizowano. W rzeczywistości stalinizm był jednym z wariantów faszyzmu, tyle że ze specyficznym rosyjskim odcieniem i tradycjami prawa pańszczyźnianego. Stalinizm nie tylko nie operuje pojęciem „rasy panów”, lecz przeciwnie, wykorzystuje własny naród jak wewnętrzną kolonię. Własny naród jest tu jedynie zasobem naturalnym, chociaż ideologowie wmawiają, że ludzi zabija się właśnie w imię dobra ich samych. 

Stalinizm to pozornie ideologia bliska ludziom, choć tak naprawdę najważniejsze w niej jest państwo; niby proletariacka, a w rzeczywistości nacjonalistyczna; niby lewicowa, a tak naprawdę prawicowa. Najważniejsze jest jednak to, że ta ideologia cieszy się poparciem tego właśnie społeczeństwa, które ma być przeznaczone na mięso armatnie. Okazuje się, że współcześni Rosjanie z utęsknieniem czekali na stalinizm. W Rosji tradycyjnie już myli się i miesza ze sobą komponenty społeczne i państwowe. Kto służy interesom państwa, ten automatycznie zostaje uznany za rzecznika prostego ludu. W tym sensie Limonow jest ludowo-narodowym pisarzem, a Putin – ludowo-narodowym prezydentem.

Obecnie w pojęciach „narodowy/ludowy” oraz „lewicowy” wszystko się wymieszało.

Niby-wojna, pseudo-faszyści, którzy opanowali część Ukrainy, fałszywa troska o zwykłych ludzi i ignorowanie faktu, że ich warunki życiowe drastycznie się pogorszyły. Nawet imperium jest „pseudo”, zwykła atrapa. Nie ma mowy o jego odbudowie. Ale największe łgarstwo dotyczy „lewicowości” współczesnych rosyjskich ideologów.

Jeśli nie wdawać się w detale, można założyć, że „lewicowość” z definicji jest tożsama z internacjonalizmem.

„Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” – zachęcali Marks i Engels. „Robotnicy i chłopi, zrzućcie jarzmo wyzyskiwaczy. Żołnierze różnych armii, bratajcie się!”. Majakowski pisał: „Moskwę kocham nie jak Rosjanin, Moskwa jest dla mnie niczym płomienny sztandar; chcę, by ZNIKNĘŁY wszelkie Rosje i Łotwy, byśmy żyli na świecie wszyscy razem, bez granic!”. W tym właśnie zawiera się cały sens lewicowego, komunistycznego ruchu: państwa są zbędne, granice powinny przestać istnieć; imperium nie jest wartością, naród nie jest najwyższym dobrem.

Kiedy literat wzywa mieszkańców Donbasu, by poczuwali się do jedności z „russkim mirem”, to można go nazwać jakkolwiek, ale nie „lewicowcem” i nie „stronnikiem proletariatu”.

Limonow jest imperialistą i sługą państwowego feudała, ale przede wszystkim jest łgarzem. W Donbasie nie ma i nie może być żadnych wartości „russkiego miru”, odrębnych od wartości ukraińskich. Zarówno ludzie z „ukraińskiego świata”, jak i z „rosyjskiego świata”, tak samo oglądają telewizję, ciężko pracują w dogorywającym przemyśle węglowym; od monotonnej i ciężkiej pracy tak samo zmieniają się w bezmyślne automaty; tak samo piją wódkę i żyją w podobnych, trudnych warunkach. Przy czym warunki te znacznie się pogorszyły, odkąd mieszkańców Donbasu wciągnięto w wojnę domową o podłożu nacjonalistycznym. Ich ziemię zrujnowano, ich dzieci zabito, i nikt już nie pamięta, że tę wojnę rozpętali przysłani z Rosji dywersanci – piewcy eurazjatyckiej ideologii imperialistycznej, oficerowie Służby Bezpieczeństwa, Girkin i Borodaj. Literaci-patrioci, podżegający do bratobójczej wojny, też dołożyli tu swoje cegiełki. Konflikt został rozdmuchany nie na tle różnic klasowych, - bo przecież nikt nie zamierzał uwalniać ludzi spod władzy oligarchów, - lecz z pobudek nacjonalistycznych. Zrujnowany region odebrano oligarchom ukraińskim i przekazano oligarchom rosyjskim, zresztą i to tylko formalnie, bo jakoś nikt nie kwapi się specjalnie do przejęcia mocno podupadłej branży węglowej. Głównym celem była destabilizacja sąsiedniego państwa ukraińskiego, po to głównie rozpętano tam wojnę dywersyjną, nakłamano coś o istnieniu „russkiego miru”, zasiano zamęt w duszach mieszkańców i zmuszono ich do wzajemnego zabijania, torturowania, okaleczania.



W 2014 roku Eduard Limonow poparł aneksję Krymu. Teraz wzywa do rozprawy ze swymi dawnymi sojusznikami z obozu liberalnego. 


Rozbudzono w ludziach wściekły, zwierzęcy nacjonalizm.  Było to o tyle łatwe zadanie, że poeci tej wojny od dawna już znali arkana bestialskiej estetyki. Utwory Limonowa nie są przecież złe tylko dlatego, że propagują postawę antyzachodnią. O wiele gorsza jest ich amoralność. Sam pisarz jest osobą amoralną, więc łatwo mu utożsamić się z imperium, którego fundamentem również jest pogarda dla wszelkich wartości.

Który z lewicowych myślicieli – Fourier, Marks, Campanella, Gramsci czy jakikolwiek inny – mógłby się zgodzić na zamrożenie wypłat rent i emerytur w imię kolonialnych apetytów państwa? Żaden z nich. Dla lewicowego myśliciela celem nadrzędnym jest swoboda dla „pracujących i uciskanych”. Jeśli ktoś twierdzi, że lewicowiec potrafiłby podburzać biedotę do wojny, to znaczy, że nie ma pojęcia o ideach lewicowych.

8.

Wysiłki neopatriotów

Jeśli tylko można kogoś wykorzystać, to trzeba to zrobić.

Więc kiedy trafił się niegodziwiec, to go wykorzystano.

Z Limonowa zrobiono prowokatora i zdrajcę - przede wszystkim zdrajcę idei ludu, idei lewicowej, idei równości i proletariatu.

Tacy jak on na przemian łżą, podlizują się i płaszczą.

Wszczęli wojnę z sąsiednim państwem, żeby doznać katharsis, bo kopanie słabszego daje im złudne poczucie, że sami nie są już zniewoleni. Jakąś leciwą aktorkę wyzywają od zdrajczyń, bo miała czelność potępić wojnę. Na ustach mają frazesy w stylu „Trzeba myśleć o Rosji!”, podczas gdy na skutek ich krótkowzroczności i imperialistycznych fantazji na wojnie giną realni Rosjanie. Przy czym ich śmierć raczej nie przynosi żadnego pożytku „rosyjskiemu ludowi”.

Limonow zapewnia, że na tej wojnie ludzie zabijani są w imię „brzózek szumiących i zwykłych chłopców z podwórka”. O tym, że chłopcy mogliby żyć, ale giną, bo komuś zachciało się poszerzania granic, patriotyczni naganiacze jakoś nie wspominają. Wojna Limonowa, Załdostanowa, Priliepina, Surkowa i Motoroli wcale nie jest skierowana przeciw wrogowi zewnętrznemu (niechby spróbowali powojować z amerykańskimi generałami) ani też przeciwko oligarchom i kapitalizmowi. Nikt przecież nie uwierzy, że wymienieni ideologowie byliby w stanie przeciwstawić się Putinowi, Timczence, Rotenbergowi, Gabrelianowowi, Kowalczukowi czy Sieczinowi. Ta wojna, jak każda wojna imperialna, jest skierowana przede wszystkim przeciwko własnemu narodowi.

Wysiłki neopatriotów nie mają żadnego wpływu na świat zewnętrzny (na Amerykę czy Wielką Brytanię), jednak silnie oddziałują na ich własne środowisko, czyli na społeczeństwo rosyjskie. To jest wojna z tymi, którzy mają czelność myśleć samodzielnie. Każdy artykuł prasowy, wysmażony przez ideologów tego nurtu, to w zasadzie donos na wszystkich, którzy nie podpisują się pod hasłami agresywnego patriotyzmu. W ideałach tych nie ma nawet krzty troski o Ojczyznę. W teorii „lud” i „państwo” są tożsame. W realnym świecie natomiast sytuacja „ludu” znacznie się pogorszyła. Nic w tym dziwnego, tak zawsze kończą się rządy nierozumnej i złodziejskiej tyranii.

Dyskurs lewicowy poszedł w niepamięć. Limonow – niegdyś „młody łajdak”, zmienił się z czasem w „podstarzałego łajdaka” i dziś marzy o spokojnej emeryturze.

Agresywny „wieczny nastolatek” Sawienko zapragnął kiedyś zbudować imperium i stać się częścią nowej elity. I właśnie ten proimperialistyczny wyskok okazał się najbardziej spektakularnym happeningiem w jego karierze.


Tłumaczenie: Katarzyna Kuc

Esej ukazał się portalu svoboda.org: http://www.svoboda.org/content/article/27407752.html




*Maksym Kantor (ur. 1957) znany rosyjski artysta-malarz i pisarz. Jego obrazy znajdują się w zbiorach wielu znanych muzeów na całym świecie. Prestiżowe galerie organizowały wystawy jego dzieł. Jest autorem kilku cenionych powieści ("Ucziebnik risowanija", "Krasnyj swiet", "Sowiety odinokogo kurilszczika"). Pisze także sztuki teatralne. Regularnie publikuje teksty publicystyczne, wypowiada się na temat filozofii sztuki. Wykładał i organizowal konferencje naukowe na takich uniwersytetach jak Oxford, Notre Dame (Indiana, USA), Pembroke College. 













Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.