Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja dokręcanie śruby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja dokręcanie śruby. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Antymajdan: rosyjskie tituszki szykują się do boju



Perspektywa Majdanu na Placu Czerwonym w Moskwie spędza sen z powiek kremlowskich funkcjonariuszy. Od dawna zastanawiają się, jak mu zapobiec. Gotowi są mobilizować w tym celu wszystkie dostępne środki. „Antymajdan” powołali do życia politycy i działacze społeczni od dawna znani ze ścisłej współpracy z Kremlem. Nie ukrywają determinacji. Z „piątą kolumną” zamierzają walczyć przy pomocy metod budzących strach.  Chcą rozpędzać opozycyjne demonstracje, w godzinie próby gotowi są chwycić za broń.
  


Autorzy: Jekatierina Fomina, Nikita Girin
 



Po prostu będziemy zbierać się tam, gdzie gromadzi się opozycja.

Przywódca „Nocnych wilków” Chirurg jest przekonany: jedyne, co może powstrzymać rosyjską opozycję, to strach przed śmiercią. Organizacja, która wzięła na siebie rozwiązanie tego problemu przystąpiła do odpowiednich szkoleń.





Bojówka "Antymajdanu" w czapkach zaobrębionych georgijewską wstążką
przeszła chrzest bojowy na Placu Maneżowym, pomagając policji w rozpędze-
niu demonstracji poparcia dla Aleksieja Nawalnego. 
Rosyjscy przeciwnicy „piątej kolumny” i „pomarańczowych zwierzątek” połączyli swoje siły. Do nowego ugrupowania społecznego przystąpili: przywódca „Nocnych wilków” (klub patriotycznie nastawionych motocyklistów zaprzyjaźniony z Władimirem Putinem – „mediawRosji) Aleksander „Chirurg”  Załdostanow, członek Rady Federacji Dmitrij Sablin, pisarz Nikołaj Starikow, członek rady weteranów Afganistanu Wiaczesław Szabanow, mistrzyni świata w mieszanej sztuce walki Julia Bierieznikowa, zastępca przewodniczącego parlamentarnej frakcji „Jedna Rosja” Franc Klincewicz oraz aktor Michaił Porieczenkow (całkiem niedawno zademonstrował pełną gotowość bojową -  mowa o pozowania aktora do zdjęć z karabinem maszynowym na lotnisku w Doniecku – „mediawRosji”).


Babcie i ciasteczka

„Będziemy po prostu zbierać się tam, gdzie gromadzi się opozycja – tak taktykę nowego ruchu opisał deputowany Sablin. Prezentacja projektu odbyła się w czwartek, w zeszłym tygodniu (15.01) w Międzynarodowej Agencji Informacyjnej „Rossija Siegodnia”. Uczestniczący w niej inicjatorzy „Antymajdanu” zademonstrowali prawdziwe zdecydowanie. Weteran wojny w Afganistanie Szabanow zadeklarował gotowość do walki wręcz, zapaśniczka Bieriezikowa stwierdziła, iż gdy powstanie taka konieczność, gotowa jest bić się z bronią w ręku.

„Chirurg” Załdostanow starał się możliwie precyzyjnie sformułować cele „Antymajdanu”: „nie dopuścimy do rozpadu państwa, nie pozwolimy, by „piąta kolumna” sprowokowała podział kraju, tak jak to zrobiono w latach dziewięćdziesiątych. Odłamki podzielonego wówczas państwa krwawią do dziś.”

 Na konferencji prasowej Załdostanow był jeszcze bardziej szczery i odmalował obraz staruszek zza oceanu piekących ciasteczka przeznaczone dla gromadzących się na placach zbuntowanych.

- „Te ciasteczka – dodał podczas naszej bezpośredniej rozmowy – to przenośnia. Proszę przypomnieć sobie, jak to było na Majdanie. Babcie przywoziły je majdanowcom. Jakie to obrzydliwe! Czy one tam polazły, by wyrazić zatroskanie losem Ukrainy? Hipokryzja, niczym nie przykryta obłuda! Dla mnie każda była jak starucha Izergil (bohaterka opowiadania Maksyma Gorkiego – „mediawRosji”). Zależy jej tylko na tym, by jednych Rosjan napuścić na drugich.”

Zdaniem szefa bajkerów w Rosji mechanizm kreujący piątą kolumnę działa sprawnie.




Oligarchia na płocie

- „Piąta kolumna jest jak oligarchia siedzącą na płocie. Wyczekuje, przygląda się, w którą stronę zeskoczyć. Do oligarchii należy prasa liberalna, autorzy dziecięcych filmów rysunkowych  przedstawiających księcia jako podłego tchórza to też piąta kolumna. Jest tylko jeden sposób, by zmusić ich  („piątą kolumnę”) do rezygnacji z planów. To strach. Ci ludzie potrafią zdradzać i zabijać za pieniądze, ale do śmierci za pieniądze nie są gotowi. Ci, którzy finansowali Majdan, finansują także „piątą kolumnę”. Mam na myśli ludzi rządzących Ameryką. To są oczywiste historie, o czym tu rozmawiać, wystarczy popatrzeć w telewizor. Nie muszę pamiętać nazwisk tych ludzi.” – kontynuował Załdostanow. „Jesteśmy świadkami niczym nie skrywanej agresji, przygotowywana jest wojna, jej inicjatorzy chcą nas zniszczyć. Boją się walczyć z nami wprost, pamiętają o Stalinie, w spadku po nim odziedziczyliśmy potęgę, do dziś jeszcze jej nie przejedliśmy…”

- „Nie mamy jeszcze struktury organizacyjnej. Nie ustaliliśmy, jak będziemy przyjmować nowych członków. Na razie „Antymajdan” pozostaje ideą, organizacja nie została zarejestrowana. Ale to oczywiste, kto dołączy do naszych szeregów. Wszystkim nam zależy, by przestraszyć na śmierć pomarańczowe „zwierzaki”. - Dmitrij Sablin jest zastępcą przewodniczącego organizacji zrzeszającej weteranów wojny w Afganistanie. „Wiaczesław Szabanow także tam walczył. Chirurg ma swoich zwolenników, oni nie muszą uczyć się, jak przy pomocy siły walczyć o swoje ideały”.

Do „Antymajdanu” ma zamiar dołączyć Centralne Wojsko Kozackie. Jego inicjatorzy nie wykluczają, iż dołączą do nich również ochotnicy powracający z Ukrainy do domu.

Sablin twierdzi, że już wkrótce powstanie sztab ruchu, jego komitet wykonawczy. Ludzie będą wstępować do organizacji dobrowolnie.

Szabanow puścił trochę pary z ust na temat finansowania ruchu. Powiedział, iż u jednoczących się organizacji istnieją swoje „wypróbowane kanały”. „Antymajdan” liczy na pomoc sponsorów i składki członkowskie.


Chrzest bojowy

„Chrzest bojowy” ludzie „Antymajdanu” przeszli już na Placu Maneżowym, wieczorem 15 stycznia. Tutaj planowali swoje spotkanie zwolennicy Aleksieja Nawalnego. Przeciwników „pomarańczowych zwierzaków” można było poznać po jednakowych czapeczkach dzierganych z włóczki w pomarańczowo-czarne paski, wszyscy przypinali także do ubrania georgijewskie wstążki.

Na plac przyszła prawie cala grupa inicjatywna „Antymajdanu” (nie było tylko Chirurga prowadzącego w tym czasie choinkową imprezę w swoim centrum „bajkerów”).

Nikołaj Starikow wytłumaczył naszej gazecie, iż w tym wypadku, chodziło o swego rodzaju profilaktykę. Mózgi „majdanowców” atakuje „infekcja”, trzeba jej zapobiegać.  Niezbędne jest szczególne lekarstwo: „Jeśli nam się uda, jeśli wystarczy nasza obecność, jeśli zademonstrujemy determinację, by zapobiec rozruchom, będzie to najlepszy dowód na to, iż wybraliśmy prawidłową drogę. Chcecie z nas zrobić zamordystów? Nie przeszkadzamy ludziom, niech wychodzą dokąd chcą. Ale najpierw niech załatwią zgodę na swoją imprezę. Kto jej nie dostanie ryzykuje, że przyjdziemy, staniemy mu na drodze. Jeśli macie taki zamiar, proszę bardzo, nazywajcie nas ormowcami „Antymajdanu”.

Latem, na moskiewskim wiecu „Za rosyjski Donbas” ze sceny można było usłyszeć wezwanie: „Nie wstajemy z kolan, przysiedliśmy tylko, by zawiązać sznurowadła w naszych wojskowych butach.” Tym razem zapaśniczka Berzikowa wytłumaczyła, iż nie mamy do czynienia, jak niektórym mogłoby się wydawać, z kolejnym ogniwem tego samego przeklętego łańcucha (aluzja do głośnej w Rosji wypowiedzi opozycyjnego dziennikarza Filipa Dziadko, charakteryzującego kolejne zwolnienia liberalnych redaktorów z rosyjskich mediów, jako ogniwa „tego samego przeklętego łańcucha” – „mediawRosji”), a ogniwami tej samej kolczugi, teraz nadeszła pora zwarcia szeregów.


„Bobry i Kaczki”

Na kolejną akcję „antymajdanowców” nie trzeba było czekać długo. W piątek po południu (16.01) rosyjskie „tituszki” wpadły do kawiarni „Bobry i Kaczki” na bulwarze Czystoprudnym.  W niej zwolennicy Aleksieja Nawalnego i jego współpracownika z Fundacji do Walki z Korupcją, Leonida Wołkowa zamierzali zorganizować spotkanie.


W kawiarni "Bobry i Kaczki" po wtargnięciu grupy tituszek
zapachniało pogromem
- „Na początku wykład Wołkowa miał się odbyć w klubie „Koalicja”, ale do dzierżawcy lokalu zatelefonował właściciel i dal do zrozumienia, iż byłoby lepiej, gdyby do imprezy nie doszło. Dlatego spotkanie przeniesiono do „Bobrów i Kaczek”. – szczegóły zrelacjonował nam Andriej Bystrow, aktywista partii „5go Grudnia”. Niczego nie ukrywaliśmy, jednak nie prowadziliśmy szerokiej akcji reklamowej. A jednak „tituszkom” udało się zdobyć odpowiednie informacje. Najwyraźniej mają własną sieć agentów. Nasza grupa liczyła 25 osób, wśród nich 10 dziewczyn. Wołkow w końcu nie przyjechał, skończyło się na towarzyskiej nasiadówce”.

Z relacji Bystrowa dowiadujemy się, co się stało dalej. „Ok. 19 30 – bum ! Do kawiarni wpadło 20 ludzi w czapkach obramowanych georgijewską wstążką (w podobnych „antymajdanowcy: wystapili na Placu Maneżowym 15 stycznia – red. Now. Gaz.) Krzyczą: „Majdan nie przejdzie!” Domagają się,  byśmy opuścili pomieszczenie. Najpierw przyjechali ochroniarze z jakiejś agencji, potem policja. Tamci faceci od razu zaczęli udawać ofiary. Zapowiedzieli, że złożą odpowiednią skargę. Pozostali goście w kawiarni reagowali różnie. Zapytasz kogoś: „wystąpisz w charakterze świadka?” Facet się zgadza. Ale inni nie zawsze, dla niektórych ważniejsze jest, by spędzić udany wieczór. W rezultacie policja uznała, iż łatwiej będzie sytuację przedstawić, jako konflikt między przedstawicielami różnych grup, niż zwykły napad chuliganów na klientów kawiarni. Kilkoma autobusami odwieziono wszystkich na komisariat. Tam posadzono ludzi w różnych celach. Po godzinie wypuszczono nas, policja odstąpiła od sporządzenia protokołu. Z napastnikami już się więcej nie spotkaliśmy.”

Rzecznik prasowy moskiewskiej policji Andriej Galiakberow, w rozmowie z naszą gazetą, potwierdził, iż w „Bobrach i Kaczkach” zatrzymano ok. 15 osób. Jednak odmówił podania nazwisk oraz informacji,  jakie podjęto w stosunku do nich decyzje. Kawiarnia nie poniosła żadnego uszczerbku materialnego, więc i ona nie miała podstaw poskarżyć się policji.


1000 mężczyzn z doświadczeniem bojowym 

Inicjatorzy nowego „Antymajdanu” zaprzeczają, iż brali udział w wydarzeniach w „Bobrach i Kaczkach”. Bajker „Chirurg” oświadczył, iż ruch nie będzie zajmował się takimi głupotami, tego rodzaju działania wyrządziłyby mu szkodę. „Nasz ruch zamierza w większym stopniu zajmować się działalnością ideologiczną, ważne by pomysły takich spotkań tłumić w zarodku”.

- „Kiedy na placu znajdzie się tysiąc mężczyzn z doświadczeniem bojowym, oni nie ograniczą się do czczej gadaniny.” – tą oceną sytuacji, do pewnego stopnia sprzeczną, z poglądami Chirurga, podzielił się z nami jego współpracownik, senator Dmitrij Sablin.

Jako autorzy artykułu, bylibyśmy zadowoleni, gdybyśmy mogli napisać, iż nie rozróżniamy poszczególnych formacji „tituszek”. Ale, jak się wydaje do kawiarni wtargnęli zwolennicy Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego (NOD).

Wskazują na to do pewnego stopnia słowa jego przywódcy, deputowanego Dumy Państwowej, Jewgienija Fiodorowa.

- „Sam sztab takiej akcji nie organizował. Ale orientuję się, że tam doszło do przepychanki między przedstawicielami „piątej kolumny”, a zwolennikami suwerenności narodowej” – powiedział Fiodorow. „NOD” nie jest formalnie zarejestrowaną organizacją, nie prowadzimy formalnej rejestracji członków. Mamy jednak miliony sympatyków. Państwo nie wywiązuje się z roli Obrońcy Ojczyzny. Dlatego to brzemię musieli na siebie wziąć sami obywatele.”




Tłum.:ZDZ


Artykuł ukazał się na portalu moskiewskiej opozycyjnej „Nowej Gaziety”: http://www.novayagazeta.ru/society/66859.html







*Jekatierina Fomina, reporterka „Nowej Gaziety”









*Nikita Grin, reporter „Nowej Gaziety”          









Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com

czwartek, 11 grudnia 2014

Prosta jak automat Kałasznikowa: ideologia oblężonej twierdzy



Na Kremlu nie mają wątpliwości, Rosjanie potrzebują jasnego drogowskazu, jednoczącej ich idei. Tylko tak, w nadchodzących trudnych czasach, można będzie zapobiec ewentualnym niepokojom. Rozpatrywano różne warianty – pisze petersburski publicysta i ekonomista Dmitrij Trawin. Swoich zwolenników ma projekt euroazjatycki, prezydent Putin skłonny był raczej wywiesić sztandary konserwatywne. Zwyciężył wariant najprostszy i dla mas zrozumiały najbardziej. 


Do wyborów prezydenckich w 2018 roku obowiązywać będzie retoryka w stylu „żyjemy w oblężonej twierdzy”. Rosję otaczają wrogowie, wewnątrz knują zdrajcy.



 Autor: Dmitrij Trawin
 



 


Rosję otaczają wrogowie, wewnątrz czają się zdrajcy. W takim klimacie politycznym
nie ma mowy o żadnej liberalizacji polityki i gospodarki. 





Zaczęto nas przygotowywać do wielkiej wojny. To nie są przygotowania na wypadek konfliktu regionalnego, typu donbaskiego, który można obserwować na ekranie telewizora, nie odrywając się od butelki z piwem. Szykują nas, byśmy byli przygotowani na nadejście wydarzeń o historycznym znaczeniu, na skalę Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

W posłaniu wygłoszonym na forum Zgromadzenia Federalnego, Wladimir Putin ostro skrytykował Amerykę. Myślą tylko o nowych podziałach, jakież to podobne do działań Hitlera, ale na szczęście jemu się nie udało, Amerykanów spotka to samo.

Deputowani Dumy Państwowej, zgodnie z planem, powinni byli na początku grudnia uczestniczyć w ćwiczeniach prowadzonych w schronach położonych na terenie moskiewskiego metra. Chodziło o przygotowania na wypadek masowych bombardowań stolicy. Ze względu na posłanie prezydenta ćwiczenia odłożono, jak się ukrywać przed bombami deputowani przećwiczą ciut później.

Za to naszych parlamentarzystów, już w najbliższej przyszłości czeka rozpatrywanie projektu ustawy o państwach-agresorach. Zgodnie z nim, przyjęcie wymierzonych w Rosję sankcji równać się będzie agresji. Wystarczy, by terminu tego używano w naszej telewizji z odpowiednią częstotliwością, by obywatele przywykli do myśli, iż „europejska agresja wymierzona w luksusowe wille pana Rotenberga, może – uwaga – przekształcić się w prawdziwą wojnę.

Szef Służby Wywiadu Zagranicznego Michail Fradkow wytłumaczył, iż spadek wartości rubla jest skutkiem agresji ze strony zachodnich funduszy inwestycyjnych. Napadły na nasz kraj, by przeprowadzić swoje spekulacje walutowe. Zaczęła się prawdziwa wojna walutowa, święta wojna…

Przykłady jakie przytoczyłem pochodzą z naszych mediów, wystarczył tydzień, by je zebrać. W przyszłości tego rodzaju strumień informacji może tylko się zwiększać. Naszemu współobywatelowi, by obronić się przed czekającym go prędzej, czy później nieuniknionym praniem mózgu, potrzebna jest niewiarygodna wytrzymałość psychologiczna.

Co jednak dzieje się w rzeczywistości? Krajowi grożą określone niebezpieczeństwa, ale nie mają one nic wspólnego z obecną w mediach paranoją.

Warto cierpieć za ideę

Jeszcze w zeszłym roku na Kremlu uświadomiono sobie, iż nie da się uleczyć rosyjskiej gospodarki. Kremlowscy stratedzy zrozumieli o wiele wcześniej, niż dotarło to do milionów prostych Rosjan, że kraj doświadczy spadku kursu rubla i że czeka nas recesja. Nieszczęście polega na tym, iż stratedzy ci nie potrafią zaproponować żadnego realistycznego scenariusza przezwyciężenia kryzysu. I w rezultacie ich główną troską jest ratowanie reżimu w sytuacji, gdy spadają realne dochody obywateli. Przy okazji starają się skomponować jakąś ideologię. To ważne, by ludzie nie cierpieli tak po prostu, a za ideę. Za nią gotowi są dać z siebie więcej. Niekiedy są gotowi bronić jej z entuzjazmem.

Władze przestały zamawiać u ekonomistów programy rozwoju kraju. Choć mogłoby się wydawać, iż nadszedł najbardziej odpowiedni czas. Zamiast tego prowadzone są prace nad programem ideologicznym. Gospodarki nikt nie zamierza reformować, beznadzieja, z nią nic nie da się zrobić. Za to, od dawna istnieje przetestowana telewizyjna machina propagandowa zdolna do zarażenia ludzi wielką ideą.

Jakiego rodzaju ideologii potrzebuje teraz maszyna państwowa? Rzecz jasna, nie komunistycznej. Za bardzo się zdyskredytowała. Ale co ważniejsze, odwołując się do ideałów komunizmu, byłoby trudno wytłumaczyć masom, jak to się stało, iż tak jak dawniej w naszym kraju sąsiadują ze sobą mega bogactwo z mega biedą. Dlaczego źródła korupcji znajdują się na samej górze? Dlaczego jednostki są właścicielami pałaców we Włoszech, podczas gdy innych czeka długa kolejka na prom, gdy zechcą odwiedzić Krym.

Nacjonalizm? To rzecz jasna produkt świeży. Jednak nacjonalizm o charakterze etnicznym, odpowiednio podrasowany, może okazać się niebezpieczny. W naszym przypadku mógłby się zwrócić przeciw migrantom, nanosząc potężne szkody gospodarce uzależnionej w wielkim stopniu od pracy gastarbeiterów. A możliwy mógłby się okazać czarniejszy scenariusz: nacjonalizm niszczy jedność naszego wielonarodowego państwa.

Projekt euroazjatycki

Widać wyraźnie, iż ze wszystkich pomysłów ideologicznych umożliwiających umocnienie imperium, najwięcej pracy włożono w projekt euroazjatycki. Nie jesteśmy ani Europą, ani Azją. W żadnym wypadku nie jesteśmy peryferiami świata cywilizowanego, ani awangardowym oddziałem barbarzyńców wschodnich. Sami stworzyliśmy wielką cywilizację. Dlatego jesteśmy w stanie skupić wokół siebie Europejczyków i Azjatów przestraszonych potęgą świata atlantyckiego oraz groźbą anglosaskiej ekspansji niszczącej kultury narodowe.

W pewnym momencie, na odpowiednim szczeblu przyglądano się bliżej projektowi „euroazjatyckiemu”, zastanawiając się, czy nie nadaje się na podstawę ideologiczną obecnej Rosji. Jednak projekt ten przegrał. Na wiosnę w 2014 roku można było odnaleźć euroazjatyckie motywy w opracowanej przez Ministerstwo Kultury koncepcji polityki kulturalnej kraju. Jednak bardzo szybko dokument poddano korekcie, przekształcając go w nudny i bezosobowy produkt urzędniczego trudu.

Jak można wytłumaczyć klęskę projektu „euroazjatyckiego”? Wygląda na to, iż jej entuzjaści przestraszyli się, iż ideologia ta w zbyt wielkim stopniu rozmija się z realiami życia w naszym kraju.

Jak twierdzą „euroazjatyccy” specjaliści, Rosja jest naturalnym sprzymierzeńcem Europy kontynentalnej, jedynie kraje atlantyckie są naszymi przeciwnikami. Bieda polega na tym, iż ani Niemcy, ani Francuzi i Hiszpanie, nie mówiąc już o licznych spokrewnionych z nami narodach słowiańskich w żaden sposób nie chcą dostrzec istniejącej między nimi, a nami euroazjatyckiej wspólnoty. Odwrotnie, chętnie wstępują do NATO i Unii Europejskiej, popierają karanie Rosji przy pomocy sankcji. Nawet nasza telewizja nie dałaby rady wytłumaczyć skąd wzięły się tego rodzaju sprzeczności.

Konserwatywny Putin

Jak się wydaje, sam Władimir Putin skłonny był raczej poprzeć projekt konserwatywny, nie euroazjatycki. W posłaniu wygłoszonym w zeszłym roku, wspomniał o nim kilka razy. Jego zdaniem konserwatywne podejście stwarza szansę na zachowanie najlepszych tradycji i uchronienie państwa przed groźnym chaosem rewolucji. Staje się ona całkiem prawdopodobna, jako skutek nieprzemyślanych przemian.

Formalnie rzecz biorąc, Kreml nie wyrzekł się ideologii konserwatywnej. Ale w ciągu ostatniego roku nie zrobiono wiele, by w tym kierunku pójść dalej. Najpewniej dlatego, iż tego rodzaju podejście mogło się okazać nie całkiem zrozumiałe dla mas. Byłoby im trudno zorientować się, kogo należy łupić, dokąd biec, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Ideologia bywa efektywna, gdy wiadomo z kim się przyjaźnimy i przeciw komu. Kultywowanie dobrych tradycji, to nie ideologia, to czas spędzony wesoło przy stole. Kieliszek, zakąska, toast za to co najlepsze. Takiej „ideologii” potrzebny jest „tamada”, a nie wódz narodu, dla którego gotowi bylibyśmy ponieść różne, w tym i materialne,  ofiary. Trudno też spodziewać się, by programy telewizyjne poświęcone tradycji zgromadziły liczne audytorium. Aktywna część społeczeństwa szuka spisków, wrogów i zdrajców narodu, czeka na sygnał z kim się rozprawić i dokąd biec.

Oblężona twierdza

Tak więc na naszym rynku ideologicznym komunizm, nacjonalizm, euroazjatyckość, konserwatyzm okazały się mało konkurencyjne. Zwyciężyła konstrukcja prosta i skuteczna, jak automat Kałasznikowa, ideologia oblężonej twierdzy. Ze wszystkich stron otaczają nas wrogowie. Na zewnątrz zagrażają nam agresorzy, od wewnątrz zdrajcy. Za Majdan odpowiadają banderowcy, za Plac Blotny banderłogi. W pościeli leżą geje, w komputerach siedzą wirusy. Z góry, z powietrza mogą na nas spaść bomby, wydobywana spod powierzchni ziemi nafta na skutek działań wrogów może tanieć. Wypłacają nam kredyty w dolarach, znaczy to, że chcą nas nawrócić, odmawiają kredytów, to znaczy, że chcą rzucić na kolana.

Niemcom przypomnimy Hitlera, Francuzom Napoleona, Szwedom Karola XII, Rumunom Drakulę. Anglicy mogą tylko intrygować, Polacy rozprawili się z Iwanem Susaninem. Litwa pomagała Tatarom. Ameryka ukradła nam Alaskę, nieźle na tym zarabiając. Bez naszego złota na amerykańskich plantacjach, do dziś znęcano by się nad Murzynami.

W oblężonej twierdzy nie zawsze wystarcza jedzenia. Ale w niej możliwej zemsty wroga boją się bardziej, niż głodu. Im mniej na naszych półkach sklepowych towarów, im silniej rosną ceny, im bardziej tracą wartość nasze oszczędności, tym bardziej rośnie zapotrzebowanie na obraz zagranicznego wroga i agresora. Wirtualnego strachu nie da się utrzymywać bez końca, jednak do wyborów prezydenckich w 2018 roku wszelkiego rodzaju zagrożeń i niebezpieczeństwa powinno wystarczyć z naddatkiem.



Tłum.:  Zygmunt Dzięciołowski




Oryginał ukazał się na petersburskim portalu fontanka.ru:

http://www.fontanka.ru/2014/12/08/077/







*Dmitrij Travin, ekonomista, publicysta, profesor Uniwersytetu Europejskiego w St. Petersburgu, dyrektor Ośrodka Studiów nad Procesami Modernizacji. Członek opozycyjnego Komitetu Inicjatyw Obywatelskich powołanego do życia przez bylego ministra finansow Aleksieja Kudrina. 












Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com












piątek, 28 listopada 2014

Jest pan wrogiem Putina !



Znany angielski dziennikarz Luke Harding przyjechał do Moskwy w 2007 roku jako korespondent liberalnej angielskiej gazety „Guardian”. Szybko zorientował się, że trafił do państwa nieokiełznanej korupcji, kleptokracji, kontrastów społecznych i represji wobec politycznych przeciwników. W swoich artykułach poruszał najbardziej drażliwe tematy. Unikał eufemizmów, upiększeń i niedopowiedzeń. Bardzo szybko stał się celem bezprzykładnych szykan. Podsłuchiwano jego telefon, do mieszkania włamywali się nieznani intruzi. Wreszcie trafił na czarną listę, doświadczył deportacji z Moskwy. Dziś nie ma co liczyć na wizę do Rosji. Swe rosyjskie doświadczenia opisał w głośnej książce „Mafijne państwo Putina”. Właśnie ukazało się jej polskie wydanie.



Za zgodą wydawnictwa Vis-a-Vis/Etiuda publikujemy wybrane fragmenty książki Hardinga. Pierwszy z nich opisuje dwa spotkania ze znaną socjolożką Olgą Krysztanowską. Od lat obserwuje ona przemiany zachodzące w łonie rosyjskiej elity. Tłumaczy brytyjskiemu dziennikarzowi kto i dlaczego wziął go na celownik.



  
Gazeta "Guardian" wysłała go do Moskwy w 2007 roku. Luke Harding od razu
zorientował się dokąd trafił. W swoich artykułach pisał wprost o korupcji, represjach,
przekrętach, kleptokracji, dyktatorskich metodach sprawowania władzy



Dla dziennikarza, korespondenta zagranicznego posada w Moskwie niemal zawsze była szansą na wielką karierę. Materiały z Rosji często trafiają na pierwsze strony gazet, otwierają telewizyjne programy informacyjne. Ale placówka ta, zwłaszcza dla dziennikarzy zachodnich niemal zawsze wiązała się z ryzykiem. W czasach radzieckich nie trudno było zasłużyć sobie na utratę wizy i akredytacji. W czasach Jelcyna wydawało się, iż najgorsze czasy minęły. Na zawsze. Teraz znów pod rządami Wladimira Putina Kreml reaguje alergicznie na publikacje poruszające niewygodne tematy.





„Mafijne Państwo Putina”

Autor: Luke Harding





Pod koniec 2007 roku w polityce jest tylko jedno istotne pytanie: kogo Władimir Putin wyznaczy na swojego następcę? Czy może, jak się powszechnie zakłada, będzie nadal rządził największym terytorialnie państwem na świecie dzięki jakimś sztuczkom, które pozwolą mu obejść prawo? Po ośmiu latach urzędowania i dwóch kolejnych kadencjach prezydenckich Putin jest zobligowany przez rosyjską konstytucję do ustąpienia ze stanowiska.

Rywalizujące frakcje na Kremlu chciałyby, żeby Putin został – podobnie większość rosyjskich wyborców byłaby zadowolona z jego dalszych rządów. Ale to znaczyłoby, że musiałby poświęcić jedną rzecz, na której mu zależy: międzynarodowy szacunek. Pomimo coraz częstszych – w 2007 roku antyzachodnich wypowiedzi, Putin cieszy się z przyjaznych pogaduszek z prezydentem George’em W. Bushem i innymi przywódcami światowymi. Niezgodna z konstytucją trzecia kadencja sprowadziłaby go do poziomu Islama Karimowa i Nursułtana Nazarbajewa – despotów z sąsiedniej Azji Środkowej, utrzymujących swoje rządy prezydenckie bez końca „z woli ludu”. Kurczowe trzymanie się władzy nasuwałoby też analogie z Aleksandrem Łukaszenką, autorytarnym, wielokadencyjnym prezydentem sąsiedniej Białorusi, przywódcą tak okropnym, że ówczesna sekretarz stanu USA Condoleezza Rice nazwała go ostatnim dyktatorem w Europie. Jesienią 2007 roku naprawdę trudno się zorientować, co się dzieje na Kremlu – ten problem mają nie tylko zagraniczni dziennikarze, ale też ludzie, którzy tam pracują.


Perlustracja


W tym samym czasie FSB nęka mnie nadal – zawsze małostkowo, czasem bardziej otwarcie, czasem bardziej dyskretnie; ktoś gdzieś na zapleczu wyraźnie raz zwiększa, raz zmniejsza intensywność tych drobnych prześladowań. Rosja ma długą tradycję szpiegowania własnych obywateli – praktyki, którą we Francji w XVIII wieku nazwano „perlustracją”. Jak wskazują amerykańscy dyplomaci w poufnych depeszach, ten „godny ubolewania” nawyk czytania cudzej korespondencji sięga czasów carycy Katarzyny Wielkiej, która stworzyła specjalny tajny urząd, zwany „czarnym gabinetem”, mający za zadanie

przeglądanie poczty. „Radzieckie rządy były mniej subtelne; urzędnicy automatycznie sprawdzali zagraniczną korespondencję, a specjalny wydział perlustracji mieścił się w budynku centrum transportu drogowego i kolejowego w Moskwie”, pisze amerykański dyplomata Dave Kostelancik. Praktykę perlustracji kontynuuje się za rządów Putina.

W 2009 roku rosyjskie ministerstwo komunikacji wydaje dekret, który pozwala ośmiu agencjom ochrony porządku publicznego, w tym FSB, na dostęp do tradycyjnej i elektronicznej poczty obywateli. W rzeczywistości praktyka ta jest już stosowana powszechnie.


„Banan” zamiast Berezowskiego


To, że moje telefoniczne rozmowy są podsłuchiwane, potwierdza się niemal codziennie. Agenci FSB przerywają połączenie, kiedy tylko rozmowa schodzi na jakiś drażliwy temat. Wymówienie nazwiska „Bierezowski” albo „Litwinienko” natychmiast kończy rozmowę.

(Przez jakiś czas mówię „banan” zamiast „Bierezowski”. Niebywałe, ale to najwyraźniej działa). Rozmowy o kremlowskiej polityce również kończą się frustrującym „bip bip” rozłączonej linii.

Czasami bardziej niewinne tematy również budzą gniew mojego niewidzialnego słuchacza – albo słuchaczy. Wywiady na żywo, w których mówię o Putinie i naturze państwa rosyjskiego, są szczególnie narażone na zakłócenia. W czasie jednej transmitowanej na żywo rozmowy ze stacją radiową z Nowej Zelandii połączenie zostaje przerwane pięć razy – to rekord. Jestem z tego prawie dumny. Rozmowa jest przerywana nawet wtedy, gdy mówię o niedawnym odkryciu doskonale zachowanego małego mamuta włochatego,

wykopanego przez pasterza reniferów na zamarzniętej arktycznej północy Rosji. W jaki sposób rozmowa o wymarłym mamucie sprzed 16 tysięcy lat może zagrażać bezpieczeństwu państwa? Ale kimże ja jestem, żeby oceniać, co może przeszkadzać Rosji na drodze dielkości?

Z początku zastanawiam się, czy może moimi milczącymi słuchaczami nie są prawdziwi ludzie, tylko automaty zaprogramowane do interwencji na dźwięk pewnych słów kluczowych. Później jednak nabieram przekonania, że moi słuchacze istnieją. Że to prawdziwi ludzie.

Ale kim oni są? I kim są te niewidoczne duchy nawiedzające nasze mieszkanie?


„Buty” i „Marynarki”




Swoje badania rosyjskiej elity Olga Krysztanowska podjęla w końcu lat osiedziesiątych. Dziś
nikt w Rosji nie wie od niej lepiej jakimi drogami kształtowała sie współczesna elita polityczna
i finansowa. 



Na początku grudnia 2007 roku umawiam się na spotkanie z Olgą Krysztanowską, czołową ekspertką od kremlowskich elit i socjolożką z Rosyjskiej Akademii Nauk. Co niezwykłe dla akademickiego badacza, Krysztanowska ma dobre kontakty w Firmie, jak sama nazywa FSB, ale jest też szanowanym pracownikiem naukowym. Jadę metrem do domu Krysztanowskiej w północnej dzielnicy Moskwy Medwiedkowo.

Olga jest niewysoką, nieco korpulentną panią w średnim wieku, ma na sobie bordową garsonkę i nosi okulary w złotej oprawie; ma życzliwe, śmiałe i prostoduszne spojrzenie.

Gdy już siedzę w jej salonie, w gościnnych pantoflach, pytam ją o metody FSB. Krysztanowska mówi ciekawe rzeczy. Twierdzi, że FSB ma stację podsłuchową gdzieś na przedmieściach Moskwy. Istnienie tej stacji, jak wszystko, co wiąże się z tą służbą, jest tajemnicą państwową. Krysztanowska dodaje, że FSB ma specjalny wydział do szpiegowania zagranicznych dyplomatów i zapewne ma podobny wydział zajmujący się zagranicznymi dziennikarzami. Funkcjonariusze podsłuchują wskazane osoby – inwigilacja przez 24 godziny na dobę jest kosztowna, ale w pewnych wypadkach wymagana; inne osoby poddane inwigilacji podsłuchiwane są z przerwami Ale czy nie jest to okropnie nudna praca? W końcu kto chciałby słuchać rutynowych, banalnych wymian między korespondentem „Guardiana” a jego działem zagranicznym w Londynie? Albo – jak to ujął Neil Buckley, szef moskiewskiego biura „Financial Timesa” – dyskusji o tym, czy jego malutki synek Alexander zrobił rano kupkę?

– Specjalne centrum techniczne działa w systemie zmianowym. Pracownicy zwykle dyżurują przez osiem godzin. To monotonna praca. Pracownicy nie mają miejsca na twórcze działanie. Po każdej zmianie piszą raport – mówi Krysztanowska. – Do działania mobilizuje ich idea, że służą krajowi i walczą z jego wrogami. Patriotyczny instynkt ma kluczowe znaczenie.

– FSB jest potężną organizacją. Jej pracownikom schlebia to, że służą państwu, nawet na niskim szczeblu – tłumaczy Krysztanowska. Z reguły funkcjonariusze przychodzą z wojska i wtedy są określani jako „buty” (sapogi). Inni trafiają do FSB z cywila; to tzw. „marynarki” (pidżaki). Największy podział w ukrytym świecie rosyjskich służb specjalnych przebiega między wywiadem a kontrwywiadem, wyjaśnia Krysztanowska. Ci, którzy pracowali w wywiadzie – w tym Putin i Siergiej Iwanow, były „jastrzębi” minister obrony Rosji – są zwykle bardziej inteligentni i elastyczni. Znają języki obce (Putin – niemiecki, Iwanow – angielski i szwedzki).

Najbardziej fanatyczni twardogłowi pochodzą z kontrwywiadu, twierdzi Krysztanowska. Tamtejszych oficerów określa jako „zombi.

– Ci ludzie zostali wychowani w Związku Radzieckim. Byli superizolacjonistami. Nie mieli żadnej wiedzy na temat Zachodu. Nie mogli podróżować za granicę. Byli karmieni nachalną, tępą propagandą i w efekcie stali się ortodoksyjnymi fanatykami. Agenci wywiadu, którzy pracowali za granicą, doświadczyli świata. Byli bardziej liberalni, lepiej wykształceni i bardziej elastyczni – tłumaczy. Coraz bardziej podoba mi się Krysztanowska. Mówi spokojnie, ale z przekonującą elokwencją.


Stypendia im. Andropowa


Mimo wewnętrznych różnic FSB pozostaje niezwykle homogeniczną organizacją z wyraźną mentalnością „siłowników”. Oznacza to, między innymi, podejrzliwość wobec wszystkiego, przekonanie, że Rosja jest otoczona przez spiskujących wrogów, że Zachód i NATO chcą ją „zdestabilizować”. Gdyby Rosja nie była otoczona przez wrogów, gdyby rozwiał się dym teorii spiskowych, zniknęłaby racja bytu FSB.

– Brak wrogów oznacza koniec KGB – podkreśla Krysztanowska.

To wiele wyjaśnia. Zauważam, że w miarę jak Rosja zbliża się do „wyborów” parlamentarnych w grudniu 2007 roku, lista wrogów Putina stopniowo się wydłuża. W przedwyborczym przemówieniu na moskiewskim stadionie Łużniki prezydent – ubrany w czarny golf – nazywa rosyjskich demokratów „szakalami”. Rosyjscy liberałowie są zagranicznymi agentami, którzy pragną zniszczyć starannie zbudowaną stabilność kraju, mówi Putin tłumowi zwolenników z prokremlowskiej partii "Jedna Rosja", zapożyczając tę kwestię z epoki stalinowskiej. Podobnie wypowiada się cztery lata później, w 2011 roku, gdy dziesiątki tysięcy Rosjan z klasy średniej protestują przeciwko masowym oszustwom
wyborczym. Nie wystarczy mu pogardliwe określenie demonstrantów jako pachołków Zachodu, mówi, że białe wstążki noszone przez nich wyglądają jak kondomy.

FSB pozostaje atrakcyjnym pracodawcą. Członkostwo w tym tajnym klubie przynosi wiele korzyści, które rekompensują stosunkowo niewysoki poziom płac.

– Jeśli pracujesz dla FSB, nie musisz się przejmować prawem. Możesz kogoś zabić i nic się nie stanie – mówi Krysztanowska.
– Przejedziesz po pijaku staruszkę na przejściu dla pieszych albo wykończysz konkurenta biznesowego – państwo zawsze cię ochroni. Nic dziwnego, że ludzie z FSB mają poczucie swojej wyjątkowości. To tak, jakbyś był Supermanem – mówi Krysztanowska.

Tylko przypadkiem lekarzom udało się ustalić,
że przyczyną śmierci Aleksandra Litwinienki
był radioaktywny polon. 
Pytam ją o morderstwo Aleksandra Litwinienki w 2006 roku. Mówi, że wyżsi oficerowie FSB w prywatnych rozmowach z nią przyznali, że to zabójstwo musiało być operacją FSB. Absolutnie nie żałowali ofiary – zdrajcy Rosji, który zasługiwał na śmierć – ale nie byli zachwyceni partackim sposobem wykonania zamachu. KGB mordowało swoich wrogów znacznie sprawniej pod kierownictwem Jurija Andropowa – byłego szefa KGB, który po śmierci Leonida Breżniewa w 1982 roku został sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Andropow cieszy się teraz wielką estymą w kręgach tajnych służb: jest najtwardszym z twardogłowych i przedmiotem kampanii propagandowej Putina. W moskiewskiej akademii FSB są przyznawane stypendia imienia Andropowa. W ramach pośmiertnej rehabilitacji Andropowa w 1999 roku Putin odsłonił pamiątkową tablicę poświęconą byłemu szefowi KGB w Łubiance, ponurej moskiewskiej centrali FSB.

– Moi przyjaciele z FSB powiedzieli mi, że coś takiego [niezdarne zabójstwo Litwinienki] nigdy by się nie zdarzyło za Andropowa – mówi Krysztanowska. – Stwierdzili, że KGB znacznie umiejętniej mordowało w tamtych czasach.

Żegnam się. Przed drzwiami zwracam pantofle dla gości. Krysztanowska daje mi radę:

– Niech pan będzie ostrożny – mówi.

– Dlaczego?

– Bo jest pan wrogiem Putina – odpowiada rzeczowo Krysztanowska.


*                                              *                                              *


Działania profilaktyczne


Jest raczej mało prawdopodobne, żebym w tych ostatnich dniach w Moskwie odkrył, dlaczego stałem się obiektem długotrwałych działań kontrwywiadowczych ze strony moich przyjaciół – duchów – z FSB. Ale postanawiam pożegnać się z moimi rosyjskimi kontaktami

i zapytać ich, czy mogą rzucić trochę światła na to, dlaczego traktowano mnie z taką wrogością. Kilka dni po powrocie do Moskwy spotykam się znowu z Olgą Krysztanowską. Umawiamy się w kawiarni w Domu Książki niedaleko jej mieszkania. Ta księgarnia jest przytulnym i zapewniającym anonimowość miejscem na spotkanie – a przynajmniej na początku tak się wydaje.

Krysztanowska mówi, że jest jasne, że moje artykuły rozwścieczyły FSB. Wskazuje, że przekroczyłem liczne czerwone linie, pisząc o powiązaniach FSB z mafią, o ludziach Putina, o pieniądzach ludzi z Kremla.

– Z pańskiego punktu widzenia wyrzucenie pana jest bezsensowne. Ale z punktu widzenia FSB jest całkiem logiczne. Znaleźli wroga – i postanowili się go pozbyć.

Krysztanowska uważa, że rosyjska elita przeraziła się arabską wiosną i rewolucjami w Tunezji, Egipcie i Libii; rządzący boją się, że do podobnego powstania ludowego mogłoby dojść w Rosji. Wyjaśnia, że w oczach FSB reprezentuję zagrożenie dla „porządku konstytucyjnego”, czyli politycznego monopolu i prywatnych aktywów reżimu Putina, który opiera się na coraz bardziej chwiejnych podstawach.

– Oni się strasznie boją, że zostaną obaleni, tak jak w Egipcie. Pan reprezentuje zagrożenie dla władzy. Dlatego jest pan wrogiem – mówi Olga. Pytam o zagadkowe metody działania FSB. Przecież przez wielokrotne nękanie mnie, włamywanie się do mojego mieszkania, służby specjalne mogą doprowadzić tylko do tego, że będę pisał jeszcze ostrzej na temat Kremla, niż mógłbym pisać, gdybym nie miał takich doświadczeń. Dlaczego uporczywie prowadzi kretyńskie i kontrproduktywne operacje? Krysztanowska odpiera, że metody FSB trzymają się pewnego zaleconego wzorca.

W moim wypadku służba bezpieczeństwa postanowiła podjąć, jak to określiła Olga, „działanie profilaktyczne” przeciwko mnie. To termin z leksykonu FSB. Proszę Olgę, żeby zapisała to słowo po rosyjsku: profilaktirowat.

– Teoria jest taka, że jeśli zastraszy się kogoś zawczasu, to powstrzyma się go przed podjęciem wrogich działań. Jeśli to nie zadziała, to trzeba będzie go ukarać w inny sposób – tłumaczy Olga.

Powszechnie uważa się, że rosyjskie służby specjalne i organy ochrony porządku publicznego to domena Putina, że wykonują raczej jego polecenia niż Miedwiediewa. Ale coraz bardziej mi się wydaje, że cieszą się one niemal całkowitą autonomią.

– Czy Putin faktycznie je kontroluje? – pytam.

Krysztanowska mówi, że nie wie.

– Odpowiedź jest ściśle tajna.



„Mafijne Państwo Putina” ukazało się nakładem krakowskiego wydawnictwa 



On jest z FSB


Rozmowa jest ciekawa. Siedzimy w kawiarni od 20 minut, gdy Olga gestem wskazuje mi młodego człowieka, który – niezauważony przeze mnie – usiadł na sąsiedniej skórzanej kanapie. Siedzi pod kątem 90 stopni w stosunku do nas; nie widać go, ale może usłyszeć naszą całą rozmowę. Młody człowiek ma na sobie syntetyczny jasnoszary garnitur i białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem; niczego nie pije. Inne stoliki są puste, a jednak usiadł obok nas.

– On jest z FSB – szepcze Olga.

– Skąd pani wie?

– Znam ten typ – odpowiada Olga. – Gdy powiedziałam profilaktirowat,
zauważyłam jego reakcję. Podsłuchiwał nas.

Olga daje mi do zrozumienia, że nie ma sensu kontynuować naszej rozmowy; wychodzimy z kawiarni osobno, a potem razem idziemy oblodzonym chodnikiem na stację metra; powietrze jest zimne i ostre. Młody człowiek idzie za nami, dzwoni do kogoś, a potem znika. Pytam Olgę o relacje między Miedwiediewem a Putinem. – Nie są bardzo dobre – mówi Olga. – To walka o władzę, walka na śmierć i życie.

A co z tym pułkownikiem, może nawet generałem FSB, który deportując mnie, postawił swoich szefów w tak kłopotliwej sytuacji – czy może spodziewać się degradacji?

– Odwrotnie. Awansu. I odznaczeń – odpowiada Olga. Odznaczenia
po rosyjsku to nagrady.

Na odchodnym Olga znowu zaleca mi ostrożność.


– Jest pan w niebezpieczeństwie – mówi otwarcie.


Tłumaczenie: Witold Turopolski



*Luke Harding (ur. 1968), znany brytyjski dziennikarz od lat związany z gazetą „Guardian”. Był jej korespondentem w Delhi, Moskwie, Berlinie. Relacjonował wojny w Afganistanie, Iraku i Libii. Jest autorem kilku książek, m.in. wydanych w Polsce „Polowanie na Snowdena” i „Mafijne Państwo Putina”. Jest laureatem licznych nagród dziennikarskich. Obecnie pracuje w londyńskim biurze „Guardiana”. 











Książkę Luke’a Hardinga „Mafijne Państwo Putina” można kupić na portalu wydawnictwa Vis-a-Vis/Etiuda

















Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com













niedziela, 2 marca 2014

Jaką cenę zapłacimy za ukraińską awanturę?

Ukraińska awantura przyniesie Rosji poważne następstwa. Polityk i publicysta Leonid Gozman przede wszystkim obawia się konsekwencji w polityce wewnętrznej. Jego zadaniem dalsze zaostrzenie kursu będzie nieuniknione. Rosję czeka umocnienie policyjnych mechanizmów kontroli nad społeczeństwem, więcej cenzury, militaryzacja nauki, emigracja młodzieży i rosnące zacofanie kraju. 


Stało się. I nie wiadomo, czym to się skończy. Upłynęło 25 lat, odkąd wyszliśmy z Afganistanu. Pora na coś nowego.

Najbardziej obrzydliwe jest w tym kłamstwo. Faszyści, banderowcy, pogromy. Potrzebujemy naszych wojskowych w związku z niebezpieczeństwem, jakie zawisło nad naszymi wojskowymi. Wszyscy pod tym względem jesteśmy jednomyślni. Jeden do jednego.


Nieuniknioną konsekwencją ukraińskiej awantury będzie dla Rosji
zaostrzenie kursu w polityce wewnętrznej i nasilenie represji wobec opozycji. 

Jak razie wydarzenia rozwijają się w zgodzie z najgorszym scenariuszem. Zbuntowane regiony nie oddzielają się, a stwierdzają nielegitymność Kijowa, to znaczy, że nasz dzielny i wierny przyjaciel Janukowicz będzie teraz zgłaszał pretensje do całej Ukrainy. Kijów, rzecz jasna, nie uznaje kreatur typu Aksjonowa (premier Krymu – „mediawrosji”). Mamy do czynienia nie ze zwykłą dyslokacją naszych sił zbrojnych w obcym kraju – tam toczy się prawdziwa wojna. Ładunek 200 (tak nazywano w czasach wojny w Afganistanie trumny z martwymi żołnierzami – „mediawrosji”), ranni. Zeszłym razem toczyła się tam do 1953 roku.

W porządku, Ukraińcy sami dokonają wyboru, będą bić się, czy ogłoszą kapitulację, z kim i na jakich warunkach się będą gotowi się porozumieć.

Ale czym zapłacimy my?


Nie będę wypowiadał się na temat gospodarki w warunkach realnej recesji, pod tym względem wolę posłuchać specjalistów.

Czy spotka nas izolacja na arenie międzynarodowej? Nie jest to oczywiste. Świat demonstruje swoje oburzenie z powodu naszego wojskowo-sportowego święta „Wiosna” (Aksjonow, jeśli ktoś nie pamięta), ale równocześnie ma do rozwiązania więcej ważnych problemów - Syria, Iran, Korea Północna. I potrzebuje nafty oraz gazu. Pozostają sprawy, na które reżim może nie zwracać uwagi – kwestia wizowa (ale nie dla wszystkich), rezygnacja z różnego rodzaju programów kulturalnych, oświatowych, wymiany naukowej, itd. Wygnają nas pewnie z grupy G-8. Jak się wydaje, nie uda się uniknąć zimnej wojny, ale Zachód nie zdecyduje się na podjęcie bardziej zdecydowanych działań.

Dokręcanie śruby….


Nieuniknione za to okażą się następstwa wewnątrz kraju i zetkniemy się z nimi niezależnie od przebiegu wojny.

Po pierwsze ulegnie zaostrzeniu kurs władz w polityce wewnętrznej. Opozycjoniści - i tak traktuje się ich jak wrogów Ojczyzny, teraz jednak, staną się ofiarą „prawa czasu wojny”. Zaostrzeniu ulegnie cenzura, już w ogóle nie będziemy mieli czym oddychać. Nasze życie zostanie ujęte w duchowe klamry, podporządkowane tradycyjnym wartościom i symfonii wykonywanej przez władze

Po drugie, nieprzyjemności mogą się spodziewać ci wszyscy, którzy utrzymują kontakty z cudzoziemcami. Podsłuch, obowiązkowe sprawozdania po każdym spotkaniu (w niektórych instytutach domagają się tego już teraz) i innego tego rodzaju przyjemności, tak dobrze znane każdemu, kto zdążył popracować przy władzy radzieckiej. Można się spodziewać wprowadzenia wiz wyjazdowych. W organach pracuje u nas wystarczająca liczba funkcjonariuszy (dla wielu stalinowski SMIERSZ to symbol oddania i bohaterstwa), sam zdążyłem to poczuć na sobie. Teraz znajdą pole do działania.

Po trzecie doświadczymy militaryzacji nauki i systemu kształcenia. Prace naukowe związane z obronnością, to prawdę mówiąc jedyny rodzaju nauki zrozumiały dla władzy. I to oznacza, że pozostali mogą się uspokoić i poszukać sobie pożytecznego dla kraju zajęcia. Nieunikniona militaryzacja gospodarki jeszcze bardziej obniży poziom konkurencji.

Po czwarte, emigracja. Rezultaty niedawnego badania mówią o tym, iż 39% młodzieży, i to tej bardziej wykształconej, myśli o emigracji. Z 40% zaraz zrobi się 80%. Co najważniejsze, wielu nie poprzestanie na rozmowach, zabiorą się do dzieła. Będziemy częściej za granicę wywozić dzieci, nie wszyscy maja ochotę na wychowywanie chłopców, tak by w przyszłości gotowi byli do obrony rodaków w którymś z braterskich dla nas krajów.

Po piąte. Wszystko to, o czym pisałem poprzednio sprawi, że staniemy się jeszcze bardzie zacofani. Będziemy mieli pozbawiony wewnętrznej konkurencji system autorytarny z archaiczną ideologią. Doświadczymy spadku wartości kapitału ludzkiego, utracimy zdolność do konkurowania z innymi. Jedną z możliwych konsekwencji będzie dalsze staczanie się w objęcia dyktatury, inną wybuch.
Pierwszego marca 1881 roku bomba Hryniewieckiego zniszczyła nadzieję na Konstytucję i rozwój w pokoju. Potem czekała nas już rewolucja. Kiedy piszę te słowa znów mamy 1go marca.



*Leonid Gozman (1950), polityk i publicysta, od czasów pieriestrojki związany z demokratyczną formacją Jegora Gajdara i Anatolija Czubajsa. Były współprzewodniczący liberalnej partii Sojusz Sił Prawicowych. 






Oryginał tekstu można znaleźć pod adresem: http://www.echo.msk.ru/blog/leonid_gozman/1269692-echo/