Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozpił. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozpił. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 listopada 2014

Aleksiej Nawalny wyrusza na wojnę z korupcją


Pozbawiona dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego. Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik,  bloger, stypendysta amerykańskiego uniwersytetu Yale  zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.
  




Dokopać Kremlowi

Marc Bennetts



Dziś kolejny fragment polskiego wydania książki angielskiego dziennikarza Marca Bennettsa. Wydana przez wydawnictwo „Muza” za kilka dni trafi do księgarni. 



Publikację fragmentów zakończymy artykułem Marca Bennettsa napisanym specjalnie dla „Media-w-Rosji”. Opowie nam o losach antykremlowskiej opozycji obecnie, po wybuchu konfliktu wokół Ukrainy. 






Chociaż mogło się wydawać, że Nawalny jest człowiekiem znikąd, który nagle rzucił wyzwanie Putinowi, zaczął wygłaszać płomienne przemówienia i wysuwać zarzuty korupcji na niewiarygodną skalę, to w rzeczywistości był osobą zaangażowaną w ruch opozycyjny od początku pierwszej dekady XXI wieku. Był stosunkowo znaną twarzą w kręgach zarówno liberalnych, jak i nacjonalistycznych, lecz nigdy wcześniej nie udało mu się przebić. Przełomem była dopiero internetowa wojna z korupcją władzy.

Nawalny wyciągnął wiele wniosków z obserwacji Czirikowej i jej walki o las w Chimkach. Aktywiści biorący udział w kampanii przeciwko budowie autostrady zwrócili się do niego o pomoc, ponieważ był przewodniczącym komitetu walki o prawa mieszkańców Moskwy, działającego przy liberalnej partii Jabłoko. Jednak Nawalny im odmówił. „Byłem jednym z tych, którzy uważali, że nie ma sensu się w to angażować”, powiedział później. „Poradziłem im, żeby dali sobie spokój. Okazało się jednak, że osiągnęli więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Pobudziło mnie to do działania”.



Aleksiej Nawalny został postawiony przez władze przed sądem w oparciu o sfabrykowane
zarzuty natury kryminalnej.   



Obserwując z dystansu burzę wywołaną przez Czirikową i jej sojuszników walczących z projektem budowy autostrady, Nawalny doszedł do wniosku, że polityka, partyjne politykierstwo i tradycyjne formy działalności opozycyjnej to ślepa uliczka. Skandowanie „Rosja bez Putina!” w gronie kilkudziesięciu najzagorzalszych aktywistów w oczekiwaniu, aż policjanci wywleką cię z tłumu i zaciągną do czekającej już furgonetki, było z pewnością bardzo szlachetne, ale raczej ciężko w ten sposób zyskać nowych zwolenników. Równie bezcelowe było pokonywanie biurokratycznych przeszkód stawianych przez Kreml, aby móc założyć niewielką partyjkę, skazaną na wewnętrzne spory i nieunikniony rozpad. Ludzie potrzebowali prostego przekazu, wokół którego mogliby się zjednoczyć zarówno w internecie, jak i poza nim. Co było łatwiejsze do zrozumienia niż korupcja? Doświadczył jej przecież każdy Rosjanin.

Bierze każdy, kto sprawuje władzę

Po rozpadzie Związku Radzieckiego i triumfie bandyckiego kapitalizmu korupcja stała się w Rosji smutną rzeczywistością. Bez łapówki nie dało się ani załatwić dziecku miejsca w dobrej szkole, ani założyć własnej firmy. Czasami można było odnieść wrażenie, że bierze każdy, kto sprawuje jakąkolwiek władzę.

W latach dziewięćdziesiątych i pierwszej dekadzie XXI wieku moskiewska milicja regularnie legitymowała przechodniów pod pretekstem rzeczywistych lub wyimaginowanych naruszeń przepisów meldunkowych. Od carskich urzędników oczekiwano, że będą brali łapówki, aby dorobić do na dobrą sprawę nieistniejących pensji – rosyjscy milicjanci również nie ukrywali rzeczywistych powodów tak częstego sprawdzania dokumentów. Pewnego popołudnia przekonałem się o tym na własnej skórze, gdy zatrzymała mnie grupa żądnych gotówki funkcjonariuszy. „Jak mam wiązać koniec z końcem?”, zareagował z oburzeniem jeden z nich, gdy zacząłem narzekać na jego zachowanie. „Czy pan wie, że mam rodzinę? Czy da się przeżyć za dziesięć tysięcy rubli miesięcznie [około trzystu dolarów]?”.
Jego kolega roześmiał się: „Dali nam broń i powiedzieli: »Róbcie, co chcecie«”.
Przynajmniej byli szczerzy.

Milicjanci, którzy wyłudzili wtedy ode mnie łapówkę, po prostu płynęli z prądem. W listopadzie 2010 roku Miedwiediew przyznał, że z powodu korupcji przy samych tylko zamówieniach publicznych Rosja każdego roku traci nawet trzydzieści trzy miliardy dolarów – czyli 3 proc. swojego PKB. Według niezależnego raportu suma ta wynosiła trzysta miliardów dolarów rocznie. Łapownictwo urzędników państwowych doprowadzało Rosję do ruiny. Zastępca prokuratora generalnego powiedział kiedyś w zadziwiająco szczerym wywiadzie, że nawet „skorumpowany biurokrata średniego szczebla” z miesięczną pensją poniżej tysiąca pięciuset dolarów może „w ciągu roku” dorobić się mieszkania w Moskwie wartego sześćset tysięcy dolarów.

Przygotowania do zimowych igrzysk olimpijskich, które miały się odbyć w 2014 roku w czarnomorskim kurorcie Soczi, dostarczyły kolejnych okazji do skandali. Koszt organizacji szacowany był na przynajmniej pięćdziesiąt miliardów dolarów, co oznaczało, że będą to najdroższe igrzyska w historii, droższe niż poprzednich dwadzieścia jeden zimowych igrzysk razem wziętych. Według danych opozycji przynajmniej trzydzieści miliardów dolarów z całej sumy przeznaczonej na organizację zawodów wyparowało w formie „łapówek i malwersacji”, ich beneficjentami mieli być przyjaciele i znajomi Putina. Jedną z głośniejszych afer było wybudowanie specjalnie na igrzyska drogi, która kosztowała 9 miliardów dolarów –czterokrotnie więcej niż NASA przeznaczyła na wysłanie na Marsa łazika Curiosity. Dziennikarze rosyjskiego wydania magazynu „Esquire” policzyli, że za te pieniądze można było pokryć pięćdziesięciokilometrową drogę sześciocentymetrową warstwą trufli lub grubą na jeden centymetr warstwą kawioru.


Wszechobecna korupcja oznacza, że choć Rosja pławi się w petrodolarach, to infrastruktura poza największymi miastami popada w coraz większą ruinę. Wystarczy kilka godzin jazdy poza Moskwę, by zorientować się, że codzienne życie w wielu ubogich i zaniedbanych rejonach kraju ma niewiele wspólnego z życiem w bogatej stolicy. Dziurawe i ledwie przejezdne drogi przypominają strefę działań wojennych, ośrodki pomocy społecznej płoną z niepokojącą regularnością, a tysiące Rosjan są często odcięte od prądu w wyniku awarii będących w złym stanie podstacji.

Głęboko zakorzeniona korupcja stanowi również zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Przekupność milicjantów i pracowników ochrony znacznie ułatwia terrorystom wniesienie bomby na pokład samolotu lub przewożenie broni na terytorium Rosji. W sierpniu 2004 roku osiemdziesiąt dziewięć osób zginęło, gdy terrorystki samobójczynie przekupiły personel naziemny za mniej niż dwieście dolarów, weszły na pokład dwóch samolotów i prawie równocześnie wysadziły je w powietrze. Miesiąc później ciężko uzbrojone czeczeńskie komando przedostało się dzięki łapówkom przez kilkadziesiąt punktów kontrolnych i przeprowadziło w północnokaukaskim miasteczku Biesłan najtragiczniejszy atak terrorystyczny w historii Rosji.

*

Rękawica rzucona „żulikom i złodziejom”.

Nawalny nie był, rzecz jasna, jedynym aktywistą politycznym walczącym z korupcją, jednak jako pierwszy porwał za sobą tłumy. Nawalny nie ograniczał się do potępiania korupcji –chciał również udowodnić, „co zostało ukradzione, kto to zrobił, gdzie podziały się pieniądze i który z członków rządu jest za to odpowiedzialny”. Wyniki wszystkich śledztw publikował na swoim coraz popularniejszym blogu „Ostateczna bitwa między dobrem a neutralnością”. Pisał prostym  językiem, zgrabnie łącząc oburzenie z frustracją. Dzięki swoim wysiłkom stał się prawdziwym bohaterem w oczach równie niezadowolonych trzydziesto- i czterdziestolatków. Cieszył się również szacunkiem zwykłych ludzi – w odróżnieniu od wielu polityków opozycyjnych nigdy nie piastował żadnego oficjalnego stanowiska. Nie był też bogatym celebrytą jak mistrz szachowy Kasparow. Był zwykłym facetem, mieszkającym w średniej wielkości mieszkaniu w niemodnej dzielnicy oddalonej o godzinę jazdy samochodem od placu Czerwonego. Pewnego dnia rzucił rękawicę Putinowi oraz jego „żulikom i zło­dziejom”.


Założony przez Nawalnego portal "RosPił" pomógl upowszechnić w Rosji prawdę o
"żulikach i zlodziejach" obecnych w elicie wladzy. 



Taktyka obrana przez Nawalnego, by uzyskać dostęp do tajemnic rosyjskich przedsiębiorstw, była bardzo prosta: kupował niewielkie pakiety akcji (na przykład 0,00000326proc. akcji koncernu petrochemicznego Rosnieft), a potem „myszkował” w poszukiwaniu ewentualnych nieprawidłowości. Gdy natrafił na coś podejrzanego, prosił o wyjaśnienia. Jedno z pierwszych śledztw dotyczyło Transnieftu, krajowego monopolisty transportu naftowego. To państwowe przedsiębiorstwo, w jego radzie nadzorczej zasiadał minister energetyki, kontrolowało około 90 proc. transportu rosyjskiej ropy. Nie można więc było zarzucić Nawalnemu, że wybierał łatwe cele.

Darowizny Transnieftu

„Oczywistym przykładem [podejrzanych transakcji] były darowizny przekazywane przez Transnieft na cele charytatywne”, wyjaśniał później. „Koncern nie tylko miał monopol na transport ropy, lecz był także największym darczyńcą w Rosji i jednym z największych na świecie. W latach 2007–2008 przeznaczył na działalność charytatywną pół miliarda dolarów. Nikt nie wiedział jednak, na co konkretnie została wydana ta astronomiczna suma”.

Według oficjalnych danych Transnieft wydawał rocznie tyle samo na cele dobroczynne, co na utrzymanie rozległej sieci ropociągów. Nawalny podejrzewał, że był to sposób na wyprowadzanie pieniędzy. Zwrócił się więc z prośbą o wgląd w dokumenty koncernu. „Chodzi o działalność charytatywną, nie o tajemnice handlowe”, argumentował.

Władze przedsiębiorstwa podważyły prawo Nawalnego do występowania jako akcjonariusz mniejszościowy i na tej podstawie odrzuciły wniosek. Nawalny nie dał jednak za wygraną i złożył zażalenie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które skierowało sprawę do sądu. Jak można się było spodziewać, śledztwo utknęło w martwym punkcie, ale oskarżenia wywołały prawdziwą burzę i zainspirowały Nawalnego do dalszego działania. Wkrótce postawił zarzuty malwersacji na ogromną skalę między innymi Gazpromowi, krajowemu monopoliście gazowemu, oraz kontrolowanemu przez państwo bankowi VTB. Pod koniec 2010 roku, podczas pobytu na półrocznym stypendium na Uniwersytecie Yale, Nawalny ujawnił szczegóły największego do tej pory skandalu. Celem był ponownie Trans­nieft, ale ciężar nowych oskarżeń przyćmił poprzednią aferę. Nawalny uzyskał dostęp do oficjalnych dokumentów firmy, sporządzonych na wniosek Izby Obrachunkowej Federacji Rosyjskiej, organu kontrolnego podlegającego parlamentowi. Zdaniem Nawalnego z dokumentów wynikało, że podczas budowy rurociągu łączącego Ocean Spokojny ze wschodnią Syberią ukradziono z kasy państwowej cztery miliardy dolarów. Budowa była największym przedsięwzięciem tego typu w postsowieckiej Rosji – rurociąg miał służyć do transportu ropy do Stanów Zjednoczonych i krajów leżących nad Pacyfikiem.

W opublikowanym w internecie krótkim, lecz zjadliwym klipie zatytułowanym „Zjadacze rury” Nawalny, wskazując na cienką niebieską teczkę, podkreślał: „To nie jest mój raport”. Z zamieszczonych w filmie napisów, niczym w horrorze, spływała krew, co było typowym przykładem niekonwencjonalnego poczucia humoru autora. „To nie jest opinia analityków lub ekspertów. To są oficjalne materiały Transnieftu, przygotowane i podpisane przez kilkunastu pracowników tej firmy. […] Gdy czytaliśmy ten raport, włosy stanęły nam dęba. Dowiedzieliśmy się, że podczas realizacji tego wspaniałego projektu ukradziono – tak, po prostu ukradziono – miliardy dolarów”. Nawalny porównał również domniemany przekręt do sytuacji, w której władze wyjęłyby z kieszeni każdego rosyjskiego podatnika około dziesięciu tysięcy rubli (trzydzieści dolarów). „Mamy powody przypuszczać, że polityczną ochronę tym aktom korupcji i zwykłego złodziejstwa zapewnił Putin”, oświadczył Nawalny, stukając palcem w stół, aby podkreślić wagę swoich słów. „Masz dość złodziei? Wyślij ten klip znajomym!”, zachęcał widzów napis umieszczony na końcu filmu.
Transnieft nie podważył autentyczności dokumentu, chociaż zakwestionowana została wielkość poniesionych strat.

Gdy wybuchł skandal, Putin skorzystał z okazji, by pochwalić Transnieft za „efektywną” pracę. Nawalny kontratakował: „Wcześniej czy później wszyscy trafią do więzienia. Wszyscy zostaną ukarani”. Nazwał również Putina „ropuchą siedzącą na ropociągu”.
Pół roku po ujawnieniu skandalu Nawalny został oskarżony o rzekome malwersacje, co przypominało prześladowanie prawnika Siergieja Magnickiego, w odwecie za poinformowanie opinii publicznej o defraudacjach podatkowych dokonywanych przez urzędników państwowych. Śledztwo Nawalnego wywołało reakcję władz – walczący z korupcją bloger został napiętnowany. „Nie chcę, by mój syn stał się męczennikiem”, oznajmiła ze łzami w oczach jego matka Ludmiła, gdy przeciw Nawalnemu wniesiono oskarżenie.


RosPił

Pod koniec 2010 roku, niedługo po upublicznieniu oskarżeń wobec Transnieftu, Nawalny założył RosPił, stronę internetową przeznaczoną do publikowania informacji o podejrzanych przetargach organizowanych przez przedsiębiorstwa państwowe. Nazwa strony pochodzi od rosyjskiego słowa pilit’ oznaczającego nielegalne „odpiłowywanie” funduszy z kontraktów handlowych. Duże wrażenie robił też symbol witryny – rosyjski dwugłowy orzeł, dzierżący w szponach dwie piły.
RosPił szybko zyskał popularność, informując czytelników o spektakularnych sprzeniewierzeniach pieniędzy publicznych. Na przykład władze Petersburga twierdziły, że warte sześćdziesiąt tysięcy dolarów futra z norek przeznaczone były dla pacjentów zakładu psychiatrycznego. Gubernator pewnego okręgu federalnego zamówił natomiast trzydzieści złotych zegarków wysadzanych brylantami jako „prezent dla miejscowych nauczycieli”. Minister finansów jednej z północnokaukaskich republik kupił do celów służbowych warte dwieście siedemdziesiąt sześć tysięcy dolarów audi. („Dlaczego mamy płacić za limuzyny dla miejscowych kacyków?”, pytał zezłoszczony Nawalny. „Większość prezydentów państw korzysta ze skromniejszych samochodów”).



Nawalny znajduje się dziś pod aresztem domowym. Od czasu do
czasu przez okno pozdrawia swoich zwolenników. 


Wszystkie wyżej wymienione przetargi oraz wiele, wiele innych zostało unieważnionych po tym, jak czytelnicy bloga Nawalnego zalali skargami Federalną Służbę Antymonopolową.
Nawalny potrafił w prosty i rzeczowy sposób wyjaśnić szczegóły działań o charakterze korupcyjnym, które były głęboko zakorzenione w rosyjskiej kulturze i dotyczyły najwyższych szczebli władzy. Zaskarbił tym sobie zaufanie dziesiątków tysięcy zwykłych ludzi. Było to wyjątkowe osiągnięcie, ponieważ Rosjanie już dawno stracili zaufanie do współobywateli utrzymujących, że działają w interesie ogółu. Gdy Nawalny zaapelował do czytelników o pomoc w zebraniu funduszy na honoraria dla prawników współpracujących z Ros­Piłem, w ciągu zaledwie tygodnia anonimowi darczyńcy przekazali mu sto dwadzieścia tysięcy dolarów. Według sondaży blisko 70 proc. Rosjan było gotowych przyznać, że oskarżenia Nawalnego są przynajmniej w jakiejś części prawdziwe. Żaden opozycjonista nie cieszył się do tej pory tak ogromnym zaufaniem społeczeństwa.
Nawalny starał się również zwrócić uwagę opinii publicznej na powiązania Putina z wieloma bardzo bogatymi przedsiębiorcami.


Klub judo i miliardy sparingpartnerów

Jeszcze w czasach petersburskich Arkady i Borys Rotenbergowie uprawiali judo razem z Putinem; teraz obaj są miliarderami, a ich firmy dostarczają stalowe rury i świadczą usługi budowlane dla Gazpromu, gigantycznej korporacji gazowej kontrolowanej przez państwo. Arkady znał się z Putinem od czasów szkolnych – jego przedsiębiorstwo podpisało również ogromne, warte wiele miliardów dolarów kontrakty na budowę infrastruktury potrzebnej do przeprowadzenia zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi.

Innym biznesmenem mającym korzystać ze znajomości z Putinem, której – jak sam to wyznał – daleko było jednak do przyjaźni, jest Giennadij Timczenko, współwłaściciel Gunvor Group, jednej z największych na świecie firm handlujących ropą naftową. On również należał kiedyś do tego samego klubu judo w St. Petersburgu; w nim odbywali sparingi Putin i bracia Rotenbergowie. Od czasu, gdy Putin doszedł do władzy, majątek Timczenki uległ cudownemu pomnożeniu i wynosi ponad czternaście miliardów dolarów. Gunvor Group ma siedzibę w Szwajcarii, co oznacza, że rosyjscy podatnicy nie odnoszą żadnych korzyści z eksportu surowców naturalnych przez państwowe przedsiębiorstwa.

Nie istnieją dowody, że któryś z wyżej wymienionych przedsiębiorców popełnił jakieś przestępstwo, lub że zgromadzone przez nich gigantyczne majątki są w jakikolwiek sposób powiązane z tym, iż łączy ich osobista znajomość z wieloletnim przywódcą Rosji. Timczenko zaprzecza, jakoby w związku z dojściem Putina do władzy odniósł jakieś korzyści, i nazywa tego rodzaju oskarżenia teoriami spiskowymi. Dla Nawalnego i innych krytyków Kremla było jednak podejrzane, że tak wielu byłych przyjaciół i znajomych Putina wzbogaciło się tak szybko.


Spółdzielnia „Oziero”

Inną grupą ludzi powiązanych z Putinem, którzy od początku pierwszej dekady XXI wieku systematycznie powiększali swoje majątki, było ośmiu członków tajemniczej spółdzielni „Oziero dacza” założonej w 1998 roku na wsi pod St. Petersburgiem. Sam Putin należał do grona założycieli. Wśród spółdzielców znajdowali się Władimir Jakunin, były oficer KGB mianowany w 2005 roku prezesem ogromnego przedsiębiorstwa państwowego Koleje Rosyjskie, oraz miliarder Jurij Kowalczuk, główny udziałowiec Banku Rossija. Kolejny członek „Oziera” to Nikołaj Szamałow – multimilioner i współwłaściciel Banku Rossija. Pod koniec 2010 roku pojawiły się doniesienia, że Szamałow jest nominalnym właścicielem ogromnego pałacu wybudowanego dla Putina na południu Rosji, niedaleko czarnomorskiego kurortu Soczi. Źródłem tych oskarżeń był Siergiej Kolesnikow, były wspólnik Szamałowa. Twierdził on, że z kasy państwa wyprowadzono miliard dolarów na budowę pałacu. Kreml zaprzeczył, jakoby Putin był właścicielem posiadłości, nie podano jednak żadnego wyjaśnienia, dlaczego budynek ma  ochronę rządową. W sierpniu 2013 roku czterech działaczy ekologicznych, którzy przyczynili się do upublicznienia informacji o istnieniu pałacu, zostało skazanych za wymuszenia na kary pozbawienia wolności od ośmiu do trzynastu lat. Aktywiści uznali zarzuty za bezpodstawne i utrzymywali, że byli torturowani w areszcie policyjnym. Putin nie tylko chciał rządzić jak car, twierdzili opozycjoniści, lecz także chciał mieszkać jak car.

*

Nawalny jedzie na Uniwersytet Yale

Na campusie uniwersytetu Yale. 
Jak było do przewidzenia, w pewnym momencie pojawiły się pogłoski, że Nawalny, orędownik walki z łapownictwem, stanowiący potencjalne zagrożenie dla Kremla, jest amerykańskim szpiegiem, a jego celem jest zniszczenie Rosji. „Amerykańscy podatnicy zapłacili za jego szkolenie na Uniwersytecie Yale. Na nim kształci się przywódców tak zwanego Trzeciego Świata”, powiedział dyrektor Transnieftu Nikołaj Tokariew, były oficer KGB, który najprawdopodobniej pracował razem z Putinem w NRD. „Wszyscy wiemy, jakiego rodzaju przywódców się tam wychowuje. Tacy ludzie są tam bardzo cenieni i Departament Stanu wykorzystuje ich, aby działali w interesie Stanów Zjednoczonych”.

Nawalny odpowiedział ciosem na cios, nazywając Tokariewa „tępakiem” i sugerując, że to z powodu takich oficerów KGB jak on Rosja „przegrała zimną wojnę”. „Głównym powodem mojego pobytu na Uniwersytecie Yale była chęć nauczenia się, jak można dobrać się do skóry rosyjskim złodziejom za granicą”, wyjaśniał później. „Nie jest przecież możliwe postawienie Gazpromu i Rosnieftu przed rosyjskim sądem”.


Niezależnie od tego, co sądzili krytycy, przyznanie stypendium w Yale – Nawalny brał udział w kursie mającym na celu „rozwijanie umiejętności przywódczych i nawiązanie kontaktów z innymi młodymi liderami” – było oznaką, że opozycyjny bloger cieszy się poparciem wpływowych Rosjan zaniepokojonych głęboko zakorzenioną korupcją i bezprawiem panującymi w świecie biznesu. „Poparłem kandydaturę Nawalnego do udziału w tym programie”, usłyszałem od Siergieja Guriewa, znanego ekonomisty i doradcy rządowego blisko związanego z Miedwiediewem. „Napisałem: »Ten facet robi niezwykle ważną rzecz dla Rosji – tropi korupcję w przedsiębiorstwach państwowych. Takich ludzi trzeba wspierać i kształcić, itd.«. Myślę, że było to dla niego pożyteczne doświadczenie i wiele się nauczył”. Guriew został później zmuszony do wyjazdu z Rosji – była to kara za wspieranie walczącego z łapownictwem blogera.


Tłumaczenie: Jan Wąsiński, Paweł Wolak 
Książka ukazuje sie nakladem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA AS







*Marc Bennetts, angielski dziennikarz od 15 lat zamieszkały w Moskwie. Publikował w najważniejszych gazetach i magazynach prasowych, takich jak: Guardian, Observer, The Times, New York Times, USA Today and Washington Times.  Autor przewodnika „Lonely Planet” po Syberii oraz książki o rosyjskiej pilce nożnej „Football Dynamo” (2010).












Pozostałe fragmenty książki Marca Bennettsa na blogu „Media-w-Rosji”:


Choć wydarzenia z lat 2011-2012 roku wydają nam się dziś, z perspektywy konfliktu wokół Ukrainy zamierzchłą przeszłością, warto przypomnieć sobie krótki okres niebywałej mobilizacji antykremlowskiej opozycji. Przez kilka miesięcy wydawało się, iż Rosja niekoniecznie podążyć musi znanym z historii autorytarnym szlakiem. Angielski dziennikarz Marc Bennetts opowiada o chwilach, gdy hasło „Rossija biez Putina” wydawało się możliwe do urzeczywistnienia.



Batalia przeciw planom wydobycia niklu w obwodzie woroneskim na pierwszy rzut oka różniła się znacznie od moskiewskiego buntu „klasy kreatywnej”. W jednym szeregu stanęli tu działacze ruchów ekologicznych i przywiązani do prawosławnej tradycji Kozacy. Także miejscowa ludność szybko zrozumiała iż antyniklowa kampania została podjęta w jej obronie. Marc Bennetts opowiada o nadziejach i obawach działaczy zaangażowanych w antyniklowy bunt.






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



czwartek, 22 sierpnia 2013

Kampania Aleksieja Nawalnego. "Liczymy na drugą turę." Wywiad z Władimirem Aszurkowem.

Kampania wyborcza Aleksieja Nawalnego nabiera przyspieszenia. Do wyborów mera Moskwy pozostały 3 tygodnie. Wokół postaci opozycjonisty narasta też dyskusja, były doradca Putina do spraw ekonomicznych Andriej Iłłarionow oskarża Nawalnego o wspieranie Kremla w walce z opozycją, pisarze Borys Akunin i Dymitri Bykov widzą w nim autentycznego lidera antyputinowskiej opozycji. 

Dzisiaj publikujemy fragmenty rozmowy przeprowadzonej dla Radio Swoboda przez Michaiła Sokołowa z czołowym współpracownikiem Nawalnego do spraw ekonomicznych Władimirem Aszurkowem. 

Aszurkow wschodząca gwiazda wielkiej rosyjskiej grupy finansowej Alfa został zmuszony do odejścia z powodu bliskich związków z Nawalnym. Jednak dla części obserwatorów rosyjskiej polityki obecność Aszurkowa w gronie najbliższych współpracowników Nawalnego świadczy o rosnącym wsparciu dla niego w środowisku rosyjskiego biznesu. 

--------------------------------

Michaił Sokołow:
Interesuje mnie Pana biografia, dlaczego odszedł Pan z biznesu do polityki, a przede wszystkim dlaczego związał się Pan z Aleksiejem Nawalnym?

Władimir Aszurkow:
Poznałem Aleksieja na początku 2010 roku. Całe życie interesowałem się polityką, zarządzaniem państwem, jednak nikt z aktywnych na scenie polityków, nie podobał mi się na tyle, bym chciał mu pomagać. W tym jednak przypadku spotkałem młodego człowieka zainteresowanego problematyką bardzo bliską mojemu doświadczeniu. Mam na myśli zarządzanie korporacjami, czy finansowe machinacje wielkich przedsiębiorstwach. Od kiedy spotkaliśmy się, zacząłem mu pomagać w prowadzonych przez niego śledztwach dotyczących szeregu wielkich korporacji – banku WTB, Transniefti, Gazpromu. Moje zaangażowanie w działalność Nawalnego nie było tajemnicą dla moich ówczesnych zwierzchników….

Michaił Sokołow:
Mam Pan na myśli Michaiła Fridmana i Grupę Finansową Alfa?

Władimir Aszurkow:
Przede wszystkim kilku akcjonariuszy Alfy, którym byłem podporządkowany…. To, że pomagałem Nawalnemu nie było dla nich tajemnicą, wiedzieli, że zajmowałem się tym wszystkim w czasie wolnym od pracy. Jednak 2012 roku okoliczności złożyły się tak, że odszedłem z pracy. Jak rozumiałem taka była decyzja akcjonariuszy, dla nich dobre kontakty z władzą na różnych szczeblach są niezbędne i obecność w ich strukturach człowieka zajmującego się aktywnie polityką nawet w wolnym od pracy czasie rodziła zwiększone ryzyko. Nie mam do nich pretensji. Z drugiej strony taki bieg zdarzeń zdopingował mnie bardziej, umocnił moją motywacje, by walczyć w przeprowadzenie w Rosji niezbędnych zmian. Sytuacja w jakiej żyjemy nie jest normalna.

Michaił Sokołow:
Niech Pan powie coś więcej, o tym jak rosyjski biznes odnosi się do waszej kampanii wyborczej…

Władmir Aszurkow:
Władimir Aszurkow, do niedawna jeden z menedżerów
grupy finansowej Alfa, dziś należy do grona najbliższych
współpracowników Aleksieja Nawalnego, foto: VOA
Przedsiębiorcy, ludzie interesów lepiej, niż ktokolwiek inny rozumieją ograniczenia zakorzenione w obecnym systemie: korupcję, brak konkurencji w polityce wewnętrznej, przekraczającą dopuszczalne normy ingerencje państwa w gospodarkę. Im jak najbardziej zależy na zmianach, ale większość z nich w obecnych warunkach boi się o tym mówić głośno. Niemniej jednak i pod tym względem mamy sygnały, że i w tym środowisku sytuacja zaczyna się zmieniać.

Dla przykładu, dwa tygodnie temu Aleksiej wziął udział w spotkaniu z grupą około 50 przedsiębiorców z branży internetowej. W następstwie przyjęto tak zwane porozumienie socjalne, w ramach którego najpierw 38 osób, a potem około 200 wsparło otwarcie kandydaturę Aleksieja Nawalnego. W ich oczach Aleksiej Nawalny reprezentuje ich interesy, zwłaszcza, gdy chodzi o zreformowanie obecnego w Rosji systemu rządów autorytarnych, walkę z korupcją, czy stworzenie systemu sprawiedliwych zasad regulujących prowadzenie biznesu i działalności politycznej.

Michaił Sokołow:
Proszę opowiedzieć co udało się zrobić Fundacji do Walki z Korupcją przy Pana bezpośrednim współudziale? Jak udało się Panu wykorzystać w tej działalności swoje doświadczenie biznesowe?

Władimir Aszurkow:
Fundacja do walki z korupcją została zarejestrowana w końcu 2011 roku. To jest nasza platforma organizacyjna dla realizacji wszystkich projektów inicjowanych przez Aleksieja Nawalnego i jego zespół. Spory sukces odniósł projekt „Rozpił” (od rosyjskiego czasownika „pilit’”, dzielić majątek, grabić budżet). W jego ramach kontrolowane są zamówienia państwowe. Dzięki nam, odwołano szereg państwowych konkursów, w których dostrzegliśmy elementy korupcji. Ich wartość osiągnęła sumę 60 miliardów rubli.

Działa kilka uruchomionych przez nas projektów, ROSJAMA, ROSŻKCH (ŻKCH - rosyjski system gospodarki komunalnej, przyp, tlum.). Ten  ostatni cieszy się popularnością, daje obywatelom możliwość kontrolowania i  wpływania na działalność organów zarządzających substancją mieszkaniową. Chodzi o ty, by mieszkańcy mieli wpływ na to co dzieje się w ich klatkach schodowych, czy mieszkaniach. Ten projekt może się pochwalić stabilnym finansowaniem, pieniądze dostajemy od osób prywatnych, mamy stałych ofiarodawców wpłacających znaczne sumy, mniejsze sumy wpłacane są za pośrednictwem różnych systemów płatniczych, jak na przykład „Yandex – Diengi „ (popularny w Rosji system płatności internetowych, przyp. tłum.) . Dochodzą do nas przekazy bankowe. Finansowanie tego projektu jest absolutnie przejrzyste. Wiosną 2012 roku, grupa biznesmenów, tak zwanych „16 śmiałków” ogłosiła, iż wspiera naszą fundację, wśród nich byli tak znani przedsiębiorcy, jak Borys Zimin, Aleksander Lebiediew (bankier, współwłaściciel Aerofłotu i opozycyjnej Nowej Gaziety, znany ze swego krytycznego stosunku do Władimira Putina), a także grupa intelektualistów formujących opinię publiczną, na przykład ekonomista Siergiej Gurijew, pisarze Dymitri Bykow i Borys Akunin.

Michaił Sokołow:
Gurijew i Sokołow na pewno dziś żałują, że związali się z Waszą fundacją. Żaden z nich nie uchronił się przed nieprzyjemnościami ze strony państwa.

Władimir Aszurkow:
Trudno powiedzieć. Na przykład Siergiej Gurijew wsparł obecną kampanię wyborczą Aleksieja, także finansowo.

Michaił Sokołow:
Niech Pan wytłumaczy w jaki sposób zamierzacie przeciwstawić się kampanii propagandowej waszego przeciwnika obecnego mera Moskwy, Siergieja Sobianina? Jeśli przyjrzeć się jego programowi, jest tam masa różnych obietnic. A to zapowiedź „zbudowania 160 kilometrów nowych linii metra do 2020 roku, a to otwarcia 79 stacji metra. Zapowiadane jest stworzenie trzeciego centrum przesiadkowego, dzięki temu dostęp do metra zostanie dodatkowo zapewniony dwóm milionom mieszkańców Moskwy.” I tak dalej.

A wy co? Możecie obiecać budowę 89 stacji metra? Jak sobie dać radę z tymi obiecankami? Sobianin jest sprawującym swój urząd funkcjonariuszem państwowym, za jego słowami stoją fakty, jego zapowiedź, iż przeznaczy budżet na te nie inne cele brzmią wiarygodnie.

Władimir Aszurkow:
Rzeczywiście w telewizji, w programach ogólnopaństwowych, o Siergieju Sobianinie mówi się pięć razy więcej, niż o Aleksieju Nawalnym. My także domagaliśmy się większego dostępu do najpopularniejszych programów telewizyjnych. Nie doczekaliśmy się odpowiedzi, nas tam nie puszczają. I oczywiście, kiedy istnieją takie różnice w dostępie do najpopularniejszych środków masowej informacji, uznać te wybory za absolutnie uczciwe można tylko z wielką dozą dobrej woli.

Jak możemy się temu przeciwstawić? Możemy używać instrumentów niedostępnych dla władz. Mam na myśli szerokie poparcie dla Aleksieja, tysiące wolontariuszy, obecnie w naszej bazie danych zarejestrowaliśmy już ich blisko 10 tysięcy. Oni właśnie realizują różnego rodzaju agitacyjne zadania. 200 ludzi pracuje na stałe w naszym sztabie.

Michaił Sokołow:
Bezplatnie?

Władimir Aszurkow:
Większość wolontariuszy rzeczywiście pracuje bezpłatnie. Na tym polega otwartość naszej kampanii. Ważne jest uczestnictwo w debatach, spotkania z wyborcami, aktywna kampania w Internecie. Do wyborów pozostało mniej, niż trzy tygodnie, uważamy, że nasze zwycięstwo jest całkiem realne.
Mamy specjalną grupę socjologiczną, stale przeprowadza sondaże, także na ulicach Moskwy. Ostatnie wyniki mówią o tym, iż spośród tych, którzy podjęli już decyzję o tym jak będą głosować, 55% jest za Sobianina, 25% za Nawalnego. Mamy jeszcze do dyspozycji dwa tygodnie, przygotowaliśmy określony program mobilizacji wyborców. Nasi socjologie mówią, iż 30% ludzi podejmuje decyzję o wyborze kandydata w ostatnim tygodniu przed wyborami. Wydaje się nam, że jesteśmy w stanie przejść do drugiej tury i w niej odnieść ostateczne zwycięstwo.