czwartek, 31 lipca 2014

Rosyjskie badania opinii : odpowiadamy, jak chce władza



Ponad 80% ankietowanych uczestniczących w badaniu przeprowadzonym przez Centrum Lewady za zestrzelenie malezyjskiego Boeing obarczyło armię ukraińską. W marcowym sondażu na pytanie o niezidentyfikowane oddziały wojskowe na Krymie, ludzie odpowiadali, iż istotnie ich pochodzenie jest nieznane. Te odpowiedzi – dowodzi wybitny socjolog Aleksiej Lewinson – nie wynikają z niewiedzy. W sytuacji, gdy jak twierdzi propaganda Rosja znalazła się we wrogim okrążeniu, są one wyrazem wsparcia dla swoich, solidarności z władzą.
 


 Na antenie stacji telewizyjnej TV DOŻD’ z socjologiem Aleksiejm Lewinsonem rozmawiają Maria Makiejwa i Tichon Dziadko.
 




Aleksiej Lewinson, jest jednym z najwybitniejszych współczesnych socjologów
rosyjskich. Był jednym z najbliższych współpracowników legendy rosyjskiej
socjologii Jurija Lewady. 




Wskaźniki popularności obecnego prezydenta wzrosły gwałtownie do poziomu 80% po przyłączeniu Krymu, od tego czasu, przez wszystkie kolejne miesiące trwał ich wzrost. Ostatnie wyniki sondażu przeprowadzone przez Centrum Lewady mówią także o tym, iż ponad 80% Rosjan przekonanych jest, że malezyjskiego Boeinga nad Ukraina zestrzeliła armia ukraińska. 16% wstrzymało się od udzielenia odpowiedzi. Zaledwie 3 procent ankietowanych obarcza odpowiedzialnością powstańców-separatystów.

Reakcje Rosjan omówimy z Aleksiejem Lewinsonem, kierownikiem Oddziału Badań Socjo-kulturowych w Centrum Lewady.

Tichon Dziadko:
Proszę powiedzieć szczerze, zdziwiły pana te wyniki?

Aleksiej Lewinson:
Wolałbym powiedzieć, iż dają się one wytłumaczyć. Dają się objaśnić tym, iż Rosjanie dziś, odpowiadając na to, a także wiele innych pytań, rozmyślnie orientują się na punkt widzenia władz rosyjskich. Innymi słowami popierają stanowisko, jakie zgodnie z ich przypuszczeniami zajmują władze. O tym, jakie jest ich stanowisko, dowiadują się z mediów. Mamy do czynienia ze swoistą formą poparcia dla swoich, tak się to da określić. Jest to szczególna nowa jakość , charakterystyczna dla obecnej sytuacji.

Tichon Dziadko:
Inaczej mówiąc, znaleźliśmy się we wrogim okrążeniu, trzeba popierać swoich?

Aleksiej Lewinson:
No tak. Wrogie okrążenie, to także prawidłowe sformułowanie. Chociaż z drugiej strony, trzeba stwierdzić, iż na pytanie jak powinniśmy rozwijać stosunki z Zachodem, 60% odpowiedzi wsparło budowę dobrych i konstruktywnych relacji.

Maria Makiejewa:
A jak to robić? Przypadkiem ankietowani nam nie powiedzieli?

Aleksiej Lewinson:
Opinia publiczna jest do pewnego stopnia naiwna. Ludziom czegoś się chce, i takiej udzielają odpowiedzi. Teraz chcieliby, żeby nie robiono nam krzywdy i nie potępiano, za to co robimy. A jeśli obrażają się sami, to sami są sobie winni.

Maria Makiejewa:
Można powiedzieć więc, iż ostatnie reakcje i masowe zaufanie do władz są czymś wyjątkowym? Jak wiadomo różnimy się pod tym względem od innych narodów i społeczeństw, Rosjanie kochają teorie spiskowe, różne, dziwne wersje, tego co się wydarzyło. Co by się nie stało, zawsze pojawiają się jakieś inne, uzupełniające interpretacje, w świadomości masowej, tego jest zawsze bardzo dużo. Wszelkie, także tragiczne wydarzenia tłumaczone są na różne sposoby. Ale w tym wypadku odpowiedź jest  jednoznaczna….

Aleksiej Lewinson:
Warto coś doprecyzować. Ten wskaźnik 80% został obliczony nie podstawie jednej odpowiedzi na jedno tylko pytanie. Tam były dwie odpowiedzi, 36% jest zdania, iż Boeing został zestrzelony przez samolot armii ukraińskiej, zaś 46%, iż zestrzelono go przy pomocy rakiety przeciwlotniczej wystrzelonej przez ukraińską armię. I tylko mniej, niż 3% ankietowanych gotowych jest obarczać odpowiedzialnością donbaskich separatystów.

Maria Makiejewa:
Tak więc w tym wypadku, jeśli pojawiają się różne warianty odpowiedzi, to dotyczą one wyłącznie sposobu z jakiego skorzystała armia ukraińska…

Aleksiej Lewinson:
Chciałbym równocześnie podkreślić niemal całkowite odrzucenie tej wersji, jaka zdobyła największą popularność poza granicami Rosji, że  samolot zestrzelili separatyści. Tylko 3% ankietowanych jest gotowych się z nią zgodzić, pozostali nie.

Tichon Dziadko:
Z czego wynika to odrzucenie? Ludzie nie mają dostępu do informacji, czy też inaczej, informacji  wskazujących na odpowiedzialność separatystów jest sporo, ale ludzie im nie dowierzają.

Aleksiej Lewinson:
W marcu zdawaliśmy ludziom pytanie na temat pozbawionych znaków rozpoznawczych oddziałów znajdujących się na terytorium Krymu. Proponowaliśmy kilka wariantów odpowiedzi. I ten, że są to oddziały rosyjskie i taki, że to nie wiadomo kto. Większość ankietowanych wybrała ten ostatni,  że te oddziały są nie wiadomo skąd. Trudno mi sobie wyobrazić, iż w tamtej chwili Rosjanie myśleli takna prawdę.  Ale wydawało im się, iż odpowiedzieć powinni właśnie tak. W pewnym sensie kopiowali stanowisko zajęte przez władze rosyjskie.

Maria Makiejewa:
Przez wiele lat obserwujecie społeczeństwo rosyjskie. Tak bywało i wcześniej? ludzie na pytania zadawane przez socjologów masowo odpowiadali, tak jak trzeba, a nie tak jak myślą naprawdę?

Aleksiej Lewinson:
Nie tylko na podstawie tych odpowiedzi, ale także wielu innych możemy stwierdzić iż rosyjskie społeczeństwo żyje dziś w warunkach „stanu nadzwyczajnego”. Wcześniej nigdy z czymś podobnym się nie spotykaliśmy.  Widzimy z resztą wiele jeszcze fenomenów z tym związanych zasługujących na zbadanie i interpretację. Jeszcze jeden interesujący moment, to co obserwujemy teraz pojawiło się niemal bezpośrednio po okresie charakteryzującym się szczególnie wysokim dla społeczeństwa rosyjskiego poziomem nastrojów protestacyjnych. Powszechnie krytykowano wówczas tego samego polityka, którego dziś wielu chciałoby odznaczyć najwyższym odznaczeniem państwowym, tytułem bohatera Rosji. Taka transformacja świadomości społecznej to dla socjologów temat szczególnie interesujący. Także z punktu widzenia społeczeństwa jest to dla niego przemiana szczególnie istotna. Zetkniemy się jeszcze w przyszłości z poważnymi następstwami tej przemiany.



Tłum. ZDZ









*Aleksiej Lewinson (ur.1944), socjolog, eseista, kierownik Oddzialu Badań Socjo-Kulturowych w Cetrum Lewady







*Maria Makiejewa (ur.1974), popularna dziennikarka radiowo-telewizyjna. Obecnie prowadzi programy informacyjne w „TV DOŻD’”. Jest także zastępcą redaktora naczelnego.






*Tichon Dziadko (ur.1987), wyróżniający się dziennikarz rosyjskiego młodego pokolenia o demokratycznej orientacji. Pracował w radiu „Echo Moskwy”. Obecnie prowadzi programy informacyjne w „TV DOŻD’”. Zastępca redaktora naczelnego stacji/ 







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





środa, 30 lipca 2014

Czy Rosjanie chcą wojny?



Młoda rosyjska klasa średnia pragnie przede wszystkim dobrobytu, bez entuzjazmu myśli o wojnie. By się o tym przekonać, wystarczy pójść w niedzielę do moskiewskiego parku Muzeon. Dla młodych, od haseł nacjonalistycznych hurapatriotów, ważniejsze są fontanny, joga i ścieżki rowerowe. Ale pod wpływem państwowej propagandy także nowe rosyjskie społeczeństwo zaczyna na siebie patrzeć inaczej. Aleksander Morozow, wybitny rosyjski publicysta i politolog, zastanawia się, na ile realne jest niebezpieczeństwo, iż Rosjanie naprawdę zapragną wojny i staną się niebezpieczni dla całego świata.
 


Autor: Aleksander Morozow, slon.ru




1.
Lato w Muzeonie



Przestrzeń wokół Centralnego Domu Artysty w Moskwie nazywa się „Muzeon”. Oddano ją do użytku kilka miesięcy temu, teraz jest to strefa publiczna dostępna dla mieszkańców Moskwy. Poszedłem tam w niedzielę popatrzeć na swoich rodaków. Ludzie opalają się po sąsiedzku z fontannami, leżą na trawie, co weekend organizowany jest jakiś festiwal. Naokoło zainstalowano liczne stoiska. Na niektórych drobne moskiewskie pracownie rzemieślnicze wystawiają swoje wyroby, gdzie indziej można kupić słodycze, razem z dziećmi zająć się rysunkiem, poćwiczyć. Letnia, gorąca pogoda przyciągnęła tłum młodych ludzi w wieku 18-20 lat. Jedno można o nich powiedzieć na pierwszy rzut oka. Od tej masy młodych ciał aż promieniowało pragnienie pomyślnej przyszłości.



W letnie, ciepłe dni moskiewski park Muzeon cieszy sie wielką popularnością,
przede wszystkim u mlodego pokolenia. 



Obserwując tych ludzi, w żaden sposób nie dałoby się powiedzieć o nich, iż tak właśnie wygląda „posłuszna-agresywna” większość (89%) deklarująca ślepe poparcie dla politycznego agresywnego kursu Kremla, że to oni właśnie są adresatami propagandy uprawianej przez telewizję państwową. Uliczne widoki, wrażenia wyniesione z osobistych kontaktów z ludźmi, to wszystko, co można zauważyć z pozycji widza i obserwatora drastycznie rozmija się z obrazem społeczeństwa rysowanym w debacie propagandowej.

Mamy przed sobą klasyczne społeczeństwo konsumpcyjne, całkowicie wolne od agresji, pozbawione „pasjonarności”. Specjaliści do spraw wojskowości i polityki zauważyli słusznie, iż operacje partyzanckie w Donbasie pozwalają sformułować interesujący wniosek:  kiedy zaczyna się rozdawanie broni ludności, biorących ją do rak chętnie jest niewielu. Kiedy w połowie czerwca awanturnik Igor Girkin z rozżaleniem zwrócił się do ludzi w Donbasie, usiłując zawstydzić ich, za to iż nie wstępują do oddziałów powstańczych, socjologowie dostrzegli w tej sytuacji eksperymentalne potwierdzenie ważnej tezy: w większości rosyjskich regionów społeczeństwo nie ma ochoty na walkę z bronią w ręku (pod wieloma względami Donbas nie bardzo różni się od takich rosyjskich obwodów, jak woroneski, czy orenburski).

Nasze społeczeństwo nie odczuwa ducha mobilizacji, najważniejsze dlań są oczekiwania konsumpcyjne. W żaden sposób nie da się dostrzec przejawów masowego gniewu, mającego swe źródła w starych historycznych klęskach. Nie ! W tym społeczeństwie górę biorą całkowicie przeciwstawne emocje, w dorosłe życie wchodzą pokolenia, które myślą o urządzeniu się w życiu, o wykorzystaniu oferowanych przez system „możliwości”. Mamy do czynienia ze swego rodzaju liczną , młodą klasą średnią, ważne dla niej są motywacje indywidualne, nie kolektywistyczne. Ta klasa wolna jest od agresji, na odwrót, w rezultacie 15-letniego okresu stabilizacji upowszechniają się wśród niej normalne sposoby codziennej komunikacji: nieznający się mieszkańcy miast, tak jak w Europie, spotykając się, zaczynają się pozdrawiać, ludzie w grupach przyjaciół spędzają ze sobą weekendy.

Typologicznie, społeczeństwo to ze swym nastrojem przypomina radzieckie lata sześćdziesiąte. Po wielu latach biednej i ubogiej egzystencji, całe pokolenie wyrosło wówczas w warunkach „nowego burżujstwa” (jak by to określili socjologowie orientacji lewicowej). Było to pokolenie wesołe, ceniło bardziej dobrotliwą lekkomyślność niż mroczny zapał ideologiczny. Właśnie dlatego, kiedy wybuchł kryzys karaibski, cały kraj ze łzami w oczach słuchał pieśni Jewtuszenki - Kołmanowskiego „Czy Rosjanie chcą wojny?” Nie! Nie chcieli! Rosjanie chcieli mieszkań, nowych samochodów, wypoczynku w nadmorskich kurortach. Chcieli domowego dostatku, ozdabiania (nie niszczenia) prywatnych krajobrazów, swych „pól i pastwisk”. ..

Prawdę mówiąc, w ostatnich dniach, doświadczyliśmy czegoś na kształt kolektywnego wykonania starej pieśni w naszych sieciach społecznościowych. Stało się tak w odpowiedzi na oświadczenie Waszyngtonu, znalazło się w nim nieprawidłowo zrozumiane wyrażenie „Russians” – setki tysięcy szczerze dotkniętych użytkowników Internetu zakrzyczały: nie, „Russians” nie chcą wojny.

2.
Błędna logika opisu


Na tle innych społeczeństw, weźmy dla przykładu europejskie społeczeństwa z końca lat dwudziestych, albo wiele współczesnych społeczeństw świata muzułmańskiego,  to rosyjskie, w kształcie, w jakim jest nam ono dane, jest całkowicie niezdolne do mobilizacji. W żadnym wypadku, nie chce ono na skalę masową wstępować do różnego rodzaju korpusów ochotniczych, czy drużyn. Nie uczestniczy w prorządowych demonstracjach, do udziału w nich stale zmusza się przyjezdną siłę roboczą.

My sami oraz ci obserwujący społeczeństwo z zewnątrz, możemy wspólnie stać się teraz ofiarami błędnej logiki opisu.  Z jednej strony, mamy do dyspozycji budowany wiele lat opis społeczeństwa rosyjskiego w pracach wybitnego socjologa Lwa Gudkowa, cierpi ono anomię, jest zdezintegrowane, odczuwa kompleks ofiary, nie jest zdolne do budowania więzi społecznych, charakteryzuje je skłonność do resentymentów. Z drugiej strony docierają do nas głośne nawoływania ideologow w rodzaju Dugina, Prochanowa, innych jeszcze Prilepinow- Proswirninów, ogłaszające konieczność stałej mobilizacji, wzywające do „świętej wojny” i temu podobne. Na tej podstawie można z łatwością wyciągnąć wniosek, iż rosyjskie społeczeństwa ogarnął szał „protofaszyzmu”, i że w tym stanie stanowi ono zagrożenie dla świata.

Znaleźliśmy się teraz na ważnym dla nas skrzyżowaniu. Kreml popełnił koszmarny błąd polityczny. Z Kremlem wszystko jest jasne. Ale z rosyjskim społeczeństwem nie bardzo. Grozi nam ogromne niebezpieczeństwo. Trzeba zrozumieć, iż jeśli będziemy rozpowszechniać tezę, że rosyjska klasa średnia w przeważającej masie wsparła donbaską ruchawkę, to przedstawimy ją nie jako „średnią klasę-siłę napędową modernizacji”, a jako klasę średnią z lat dwudziestych w Europie. Jeśli uznamy, iż Dugin z Prochanowem rzeczywiście wyrażają nastroje większości i reprezentują nowy polityczny mainstream,  wtedy przyjdzie nam stwierdzić, iż w istocie mamy do czynienia ze społeczeństwem protofaszystowskim, bez cienia wątpliwości niosącym światu niebezpieczeństwo.

Podkreślmy: przedstawiciele rosyjskiej humanistyki dobrze orientują się, iż zachodnia slawistyka, przez ostatnich 10 lat, szczegółowo i aktywnie studiowała „eurazjanizm” Dugina i rosyjski „fundamentalizm prawosławny”. Obserwowano te marginalne zjawiska, niczym swego rodzaju „egzotykę”. Na Zachodzie wypracowano opisujący je odpowiedni język. Można go teraz z powodzeniem zastosować do opisania całego społeczeństwa. Także socjologia światowa dysponuje instrumentarium pozwalającym na przedstawienie „niższej klasy średniej” jako źródła agresji, wojny i przemocy.

3.
W poszukiwaniu metody opisu


Chciałbym teraz zwrócić uwagę na zjawisko moim zdaniem oczywiste. Przed sobą dostrzegam społeczeństwo ludzi młodych, zajmują się jogą, domagają się rozwijania sieci miejskich dróg rowerowych, szykują się do stażów i nauki w europejskich szkołach wyższych, mają zamiar rodzić dzieci w warunkach sprzyjających temu, jak nigdy przedtem. Jednocześnie pod wpływem państwowych stacji telewizyjnych, apeli wygłaszanych z trybuny parlamentu, publicystów nowej fali, pokolenie to samo zaczyna siebie opisywać i przedstawiać jako „przygotowane na wypadek mobilizacji”, „gotowe do wojny”.

Po wybuchu kryzysu na Ukrainie, przez pół roku uczestniczyłem w wielu konferencjach, zebraniach ekspertów, byłem świadkiem ważnego dla nas Rosjan procesu – obserwowałem, jak zagraniczni eksperci, często doradcy polityków podejmujących decyzje, poszukują metody opisu naszego społeczeństwa. Nikogo z nich, rzecz jasna, nie trapiły wątpliwości, iż polityka Putina jest błędna i niebezpieczna. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę ze znaczenia jakie ma fundamentalne pytanie o obecną kondycję społeczeństwa rosyjskiego. Do jakiego stopnia jego nastrój współbrzmi z polityką Putina? Na ile jest ono gotowe pójść drogą wytyczoną przez donbaskich ochotników-separatystów?




                             W latach sześćdziesiątych pamięć o wojnie w Rosji
                                      była wciąż żywa, ludzie wiedzieli, że nic gorszego 
                                      od wojny nie może ich spotkać. Może dlatego piosenka
                                      Eduarda Kolmanowskiego do słów poety Jewgienja 
                                      Jewtuszenki "Czy Rosjanie chcą wojny/" zdobyla 
                                      tak wielką popularność. Śpiewa Mark Bernes. 

Także europejscy obserwatorzy są świadomi dysonansu. Społeczeństwo, jakie zobaczyli idzie drogą modernizacji, nie chce mobilizacji, nie ma ochoty na radykalny konflikt z Zachodem. Jednocześnie ono samo zaczyna współtworzyć język autoprezentacji, niczym społeczeństwo „sektora Gaza”. Inaczej trudno byłoby wytłumaczyć, skąd bierze się tak wielka liczba dziennikarzy państwowej telewizji uczestniczących w „wojnie ideologicznej”, lub nieustające oratorskie popisy działaczy „partii wojny”.

Do określonego momentu, obserwator z zagranicy, przyglądając się temu zjawisku, może przekonywać samego siebie, iż ma do czynienia ze swoistym fenomenem z zakresu „politycznego postmodernizmu”, lub dziwnym przejawem „postpolityki”. W ciągu minionego pół roku była to z resztą ocena charakterystyczna dla przywódców światowych, czy międzynarodowej społeczności eksperckiej. Tym bardziej, iż przyglądano się przede wszystkim Kremlowi, „Rosjanom”, rozmyślając na modłę amerykańską o rosyjskiej władzy. Teraz mamy jednak do czynienia z kwestią o znacznie większej skali.

Nie ważna jest władza, ważne jest społeczeństwo.

Jaka jest kondycja „Rosjan”, gdy patrzy się na nich szerzej? Czy rzeczywiście społeczeństwo aż w takim stopniu czuje się dotknięte, znajduje się w stanie pobudzenia emocjonalnego, domagając się ofiary zbiorowej, tak jak o tym, na podstawie danych prezentowanych przez socjologię rosyjską i relacji nadawanych przez media, studiowanych przez analityków pod każdą szerokością geograficzna, przekonany jest świat? Czy rzeczywiście zajmująca polityczne centrum szeroka koalicja, w jej skład wchodzą  ludzie i politycy, od deputowanego Puszkowa, do blogera Olszanskiego, od dziennikarzy „Life News” do „prawosławnych biznesmenow” finansujacyh separatystów, od Klubu Izborskiego do czterech frakcji parlamentarnych w pełnym składzie, odpowiada obecnej kondycji rosyjskiego społeczeństwa? I gotowa jest przejść od pustej gadaniny do prawdziwej, długotrwałej wojny z całym światem?

Moim zdaniem, tak nie jest. Jestem przekonany, iż cały ten medialny cyrk jest sprzeczny z prawdziwą kondycją społeczeństwa rosyjskiego. Rodzi to nowe zadanie, musimy zająć się poszukiwaniem nowego języka umożliwiającego opis nas samych. W innym wypadku, jak mi się zdaje, społeczeństwo nasze, nie rozumiejąc co się z nim dzieje, niczym w dziwnym śnie, stanie się dla świata rzeczywistym zagrożeniem. Wtedy, w konfrontacji z pytaniem, czy Rosjanie rzeczywiście chcą wojny trudno, będzie o łzy. Z obrazu Rosji zniknie wówczas ostatecznie ów „Muzeon” z nastolatkami opalającymi się przy akompaniamencie szumiących fontann, ze ścieżkami rowerowymi. Świat opisując Rosję, będzie wszystko to pomijał. Pozostanie nam nim jedynie wieczny walczący o pokój Szojgu (minister obrony – „mediawRosji”) z wielką ilością wężyków i gwiazdek na naramiennikach.


Tłumaczenie: ZDZ

Oryginał artykułu ukazał się na moskiewskim portalu slon.ru http://slon.ru/russia/gotovy_li_russkie_k_voyne-1135120.xhtml



*Aleksander Morozow, (1959), wybitny rosyjski publicysta i politolog. Naczelny redaktor pisma „Russkij Żurnał”. Jego artykuły i komentarze ukazywały się w takich popularnych wydaniach (sieciowych i drukowanych), jak „colta.ru”, „openspace.ru”, „gazeta.ru”, Forbes”, „Wiedomosti”






Inne teksty Aleksandra Morozowa na blogu „Media-w-Rosji”



Od rozpadu Związku Radzieckiego upłynęło ponad dwadzieścia lat. W Rosji nie brakuje ludzi pragnących rewanżu. Paradoksalnie, rewolucja na Ukrainie otworzyła dla Kremla furtkę do odzyskania Krymu. Sukces pod tym względem, umocniłby na lata władzę Wladimira Putina.


Moskiewski publicysta Aleksander Morozow alarmuje, iż Anschluss Krymu przez Rosję jest bardzo prawdopodobny i że w oczach Kremla okoliczności dla tej akcji są sprzyjające.




Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





piątek, 25 lipca 2014

Batalia o Perm 36. Czy przetrwa Muzeum Gułagu?




Muzeum zorganizowano w połowie lat dziewięćdziesiątych na terytorium dawnego obozu Perm 36. Tutaj w czasach radzieckich w ciężkich warunkach więziono dysydentów i obrońców praw człowieka. Ale obecnie szansa, że muzeum przetrwa są coraz mniejsze. Dawni funkcjonariusze łagrowi wytoczyli mu wojnę. Z muzeum walczą „patroci” i zwolennicy silnej ręki. Pamięć o represjach z czasów radzieckich utrudnia odbudowę „wielkiej” Rosji.

 

Historia konfliktu między najważniejszym w Rosji muzeum represji „Perm-36” i byłymi funkcjonariuszami łagru 


Autorki: Jelena Raczewa i Anna Artemiewa, „Nowaja Gazieta”





Do karceru, w strefie o zaostrzonym regulaminie wysyłano więźniów za najdrobniejsze
naruszenia regulaminu. 



Dosłownie wszystko się tu sypie i wymaga remontu! – strażnik Iwan Kukuszkin zrzędzi jak gospodarz zatroskany o swoje włości. Ogrodzenie obiektu wali się jak klocki domina, teren zarósł trawą, zaparkowany przy bramie „awtozak” [specjalny samochód do przewozu więźniów] zżera rdza, a obóz, niegdyś pełen ludzi, dziś świeci pustkami.

Był rok 1976, kiedy szeregowy Kukuszkin otrzymał skierowanie do pracy na zonie w charakterze zwykłego strażnika („Nie strażnika, a kontrolera!” – uściśla z oburzeniem Kukuszkin. – Tak się nazywała ta funkcja. A myśmy pojęcia nie mieli, co to znaczy. Myśleliśmy, że nas kierują do jakiejś fabryki wojskowej”). Konwojował więźniów, pełnił dyżury na zonie, był obecny na widzeniach… Ze wspomnień więźniów wynika, że np. dla dysydenta Borysa Czernycha był dobry, ale już estońskiego obrońcę praw człowieka Marta Niklusa dotkliwie pobił. Ale ogólnie, zdaniem innego obrońcy praw człowieka, Siergieja Kowalowa, był to „przeciętny, chociaż wyjątkowo leniwy więzienny klawisz”.

W 1988 roku obóz został zamknięty i Kukuszkin zamieszkał w sąsiedniej wsi. A w 1995 r. wrócił do pracy, również w charakterze strażnika, ale już muzealnego. Chociaż w zasadzie on sam nie odczuł jakiejś szczególnej różnicy.

Kukuszkin pokazuje nam sześć rzędów więziennego ogrodzenia i kanał do naprawy samochodów, który kiedyś był tak głęboki, że strażnik mógł w nim spacerować w pozycji stojącej i nie zaczepić o podwozie. Dziś ściany kanału się pozapadały, w szczelinach i pęknięciach muru rosną żółte drobne kwiaty. Rozbita szybka punktu kontrolnego przy wejściu została troskliwie zastąpiona kawałkiem firanki.

- Kiedyś przyjechały tu baby i wrzeszczały „Otwieraj bramę! Chcemy zobaczyć, gdzie tu naszych przodków rozstrzeliwali?” – ni z tego, ni z owego wspomina Kukuszkin.

– Jakie baby?

- No, normalne. Usłyszały, że był tu łagier, wsiadły do autobusu i przyjechały. Krążyły różne plotki. O, na przykład tu u nas korytarz między „zoną” pracy i „zoną” mieszkalną nazywa się prostriełocznyj [przelotowy]. A wszyscy powtarzają bujdę, że rasstriełocznyj [przeznaczony do egzekucji]. Albo mówią, że w GUŁAG-u umierano z głodu. A za moich czasów to jeden z przeżarcia umarł. Tak jadł i jadł, że dostał skrętu kiszek…

Porachunki Gangsterskie 


Dwadzieścia lat temu grupa historyków, w większości członków permskiego oddziału stowarzyszenia „Memoriał”, wydzierżawiła kawałek lasu w pobliżu dawnego obozu. Wyremontowali porzucony tartak obozowy i przez następny rok sprzedawali drewno, zarabiając w ten sposób na odbudowę starych, zdewastowanych i rozszabrowanych baraków. W październiku 1995 roku w zrekonstruowanym baraku, przeznaczonym dla więźniów będących pod surowym nadzorem, zorganizowano pierwszą wystawę. W ten sposób unikalne muzeum „Perm-36”, zorganizowane w dawnym łagrze, rozpoczęło swoją działalność.

Od tego momentu muzeum działało jako niezwykły przykład współpracy między państwem (właścicielem 24 ha obozowej ziemi i baraków, odrestaurowanych przez wolontariuszy) oraz niezależną organizacją niekomercyjną ANO „Perm-36”.



Mikroskopijny spacerniak w obozie "Perm 36". Od zwykłej celi różnił się siatką zamiast sufitu.

Muzeum stało się słynne na cały Ural. Dziennie przyjmowano nawet po 10 autobusów ze zwiedzającymi, zorganizowano forum obywatelskie „Piłorama”, spotkania z twórczością pisarza Wiktora Astafiewa, seminaria dla wykładowców i pracowników muzealnych, międzynarodowe szkolenia dla wolontariuszy.

Do 2008 r. kosztami utrzymania muzeum dzielono się po połowie: około 5 mln rubli pochodziło z budżetu obwodu, drugie tyle dawała ANO, wspierana przez sponsorów i granty. Po przejęciu władzy przez gubernatora Olega Czirkunowa (w Kraju Permskim – „mediawRosji”) kwota dofinansowania znacznie wzrosła – obwodowy budżet dawał 21 mln, a ANO 11 mln rubli.

I nagle w czerwcu 2013 r. Igor Gładniew, minister kultury Kraju Permskiego, na posiedzeniu ustawodawczym z deputowanymi oświadczył niespodziewanie, że od września muzeum „Perm-36” stanie się placówką państwową. Wiktor Szmyrow dowiedział się o tym z prasy. A o rozporządzeniu władz Kraju Permskiego z dnia 30 lipca, zatytułowanym „O stworzeniu budżetowej jednostki kulturalnej „Perm-36”, twórców muzeum powiadomiono dopiero dwa miesiące po jego uchwaleniu.

Nie byłoby w tej historii nic szczególnego, gdyby dotyczyła jakiejś fabryki. Wtedy wszystko byłoby jasne: grupa bandziorów przemocą przejęła władzę nad placówką, przegoniła dotychczasowych właścicieli i zaczęła zgarniać zyski. Tyle że w przypadku dawnego łagru od początku było oczywiste, że o „zysku” można tu jedynie  mówić w sensie ideologicznym.

W styczniu zakończył się proces oficjalnej rejestracji jednostki budżetowej „Perm-36” i muzeum przeszło na własność państwa. Jego twórcy dowiedzieli się o wszystkim od dziennikarzy.
Dyrektorem nowego muzeum państwowego została mianowana Tatiana Kursina - żona dyrektora ANO Wiktora Szmyrowa. Wydawało się, że zagwarantuje to muzeum niezależność. Ale już trzy miesiące później Kursina została zwolniona bez podania przyczyn. Nowym dyrektorem została mianowana Natalia Siemakowa, wcześniej pełniąca funkcję zastępcy ministra kultury Kraju Permskiego.

Sam Szmyrow, człowiek 67-letni, rozchorował się na serce i całą wiosnę spędził w szpitalu. Przeszedł już dwie operacje, a czekają go jeszcze dwie kolejne. Wszyscy pracownicy muzeum są przekonani, że zmianę kierownictwa przeprowadzono w bardzo dogodnym momencie: Szmyrow był w szpitalu, a Kursina musiała godzić obowiązki dyrektora podupadającego muzeum z opieką nad chorym mężem.
A tymczasem zapowiadane wcześniej dofinansowanie dla muzeum pozostawało jedynie czczą obietnicą. 

Dostawcy mediów za niepłacenie rachunków odcięli gaz i prąd. A pracownicy, którzy nie otrzymywali wynagrodzenia, zaczęli się zwalniać.

Po przejściu pod „opiekę” państwa, muzeum przestało istnieć.

Pomnik rosyjskiego totalitaryzmu


- Widzi pan, jaki mały ten „judasz” w drzwiach? Żeby przez niego można było niczym dźgnąć strażnika. Bo bywało, że konwojent zajrzał, a więzień mu szpikulcem w oko…

Kukuszkin prowadzi nas do baraku o zaostrzonym rygorze. Długi ciemny korytarz z niebiesko-burymi ścianami, nieskończony szereg cel-klitek z żelaznymi taboretami, drewnianymi rozkładanymi pryczami podwieszonymi na ścianach i „szubą”, czyli grubymi kawałami cementu zastępującymi tynk – żeby nie można było opierać się o ścianę… Cement, żelazo, beton. Na zewnątrz jest upał, a tutaj zimno jak w psiarni, i kroki strażnika głucho dudnią w korytarzu.

Za barakiem ciągną się szeregi spacerniaków: w rzeczywistości to również są izolatki, tyle że zamiast dachu mają siatkę z drutu kolczastego. Nad pobiałkowanymi ścianami widać jedynie kawałek nieba, przesłonięty lśniącymi drutami. Kukuszkin ponuro patrzy na mnie z góry, ze stanowiska dla strażników. Robi mi się nieswojo i szybko wychodzę.

Eksponatów jako takich jest w muzeum niewiele: pasiasty więzienny drelich podarowany przez byłego zeka „Permu-36”, dysydenta i pisarza Leonida Borodina. Z kolei obozowe miski, piły i tzw. „zatoczki” [nielegalne ostre narzędzia, wytwarzane przez zeków] zostały przywiezione z ekspedycji na Kołymę. Tatiana Kursina tłumaczy: „Bogaty w narzędzia był neolit. Na jego tle epoka GUŁAG-u wygląda nader skromnie”.

Liczne przedmioty z wyposażenia muzeum pochodzą z wysypiska w pobliskim lesie. Po zamknięciu łagru wszystko, co w nim było, zostało wywiezione ciężarówkami do lasu. Resztę, łącznie z pryczami i deskami, rozszabrowali mieszkańcy pobliskiej wsi Kuczino.

Stosunki muzealników z miejscową ludnością początkowo były dość skomplikowane. W połowie lat 90-tych ktoś podpalił barak o zaostrzonym rygorze. Kukuszkin jest przekonany, że zrobili to miejscowi. W Kuczinie mieszkali przede wszystkim dawni obozowi strażnicy. Robert Łatypow, przewodniczący permskiego „Memoriału” pamięta, że początkowo przez kilka lat samochody muzealników były obrzucane kamieniami. Sąsiedzi gardzili Kukuszkinem, mówiąc, że „sprzedał się” nowej władzy.

- Powiedzieli, że wychwalam muzeum. A ja go wcale nie wychwalam, – mruczy. – Ja i teraz powtarzam, że represje były i trzeba, że ludzie to wiedzieli, przyjeżdżali, oglądali. Bo to jest pomnik tego, no… naszego totalitaryzmu.

Teraz w Kuczinie mieszkają głównie letnicy. Wykorzystując fakt likwidacji muzeum, pobudowali dacze na terenie muzealnej strefy ochronnej, niemal pod samym płotem. Wokół Permu wszędzie są jakieś pozostałości łagrów, kto by się tym przejmował. Mieszkańcy sąsiedniego miasta Czusowoj do dziś wspominają, że w Kuczinie kiedyś było ładniej, niż u nich: oficerowie chodzili w mundurach, ich żony w pantofelkach, w łaźni sprzedawano piwo, a na ulicach było czysto…

Kukuszkin prowadzi nas do głównego wejścia, trzaska trzema parami okratowanych drzwi. Przed wjazdem do „zony” wije się srebrzyście rzeka Czusowaja (więźniowie opowiadali, że aż do wyjścia na wolność nawet nie podejrzewali, że obok łagru przepływa jakaś rzeka). Słychać brzęczenie komarów, strażnicy od niechcenia coś do siebie pokrzykują. Za plecami zona, a przede mną widać zielone pagórki. I nagle dociera do mnie: to właśnie nazywa się „wolność”.

 „Piąta kolumna”


Niemal wszyscy obrońcy praw człowieka, od dawna obserwujący perypetie „Piłoramy” i „Permu-36”, są zgodni co do jednego: wywieranie presji na muzeum zaczęło się wraz z dojściem do władzy nowego gubernatora Permskiego Kraju, Wiktora Basagrina. Najpierw była to presja ideologiczna – nowa władza oczyszczała powierzony jej obszar z „nieprawomyślności”. Zdaniem przewodniczącego „Memoriału”, Arsenija Roginskiego, było to zgodne z ogólnopaństwowym trendem do kontrolowania absolutnie wszystkiego.

Kwota przewidziana w budżecie na upamiętnienie ofiar represji politycznych została zmniejszona niemal dwukrotnie. W permskim oddziale „Memoriału” z dziesięciu pracowników pozostało jedynie dwóch. Maleńkie muzeum, urządzone w dawnym więzieniu NKWD, zostało zamknięte. Ironia losu: obecnie ma tam siedzibę Permski Teatr Lalkowy. Przez dwa lata władze teatru tolerowały obecność muzeum i udostępniały mu część budynku. Ale rok temu oświadczyły, że muzeum NKWD nie jest mile widziane w sąsiedztwie teatru dla dzieci. Niewygodnemuzeum zostało więc wyproszone z budynkuJednocześnie trwała intensywna kampania propagandowa skierowana przeciwko „Permowi-36”. Najzacieklej agitowali aktywiści ruchu Siergieja Kurginiana (politolog i działacz polityczny nacjonalistycznej orientacji – „mediawRosji”) „Sut’ Wriemieni” („Istota Czasu”). Przychodzili do muzeum na wszystkie spotkania i „zakrzykiwali” innych uczestników dyskusji, pisali skargi do prokuratury, przywozili pod muzeum grupy staruszek z transparentami „Perm-36 to agent Gosdepu” (Departamentu Stanu – „mediawRosji) oraz urządzali „Anty-Piłoramę” pod sztandarami ze Stalinem i Berią.

Jednak pod koniec zeszłego roku pojawił się jeszcze jeden czynnik: muzeum stało się uczestnikiem federalnego programu „Upamiętnienie ofiar represji politycznych”. W związku z tym na lata 2014-2018 zaplanowano na ten cel wydatki w wysokości 560 mln rubli, w tym 400 mln z budżetu federalnego i 160 z regionalnego. Zdaniem Roginskiego do zamknięcia muzeum przyczyniły się takie okoliczności, jak „oczekiwanie na dotację z nieistniejącej jeszcze instytucji, plus niesamowita presja ze strony zwolenników Kurginiana, a do tego kompletne niezrozumienie, bo «komu niby potrzebna ta ich organizacja społeczna?»”.

Muzeum było atakowane z kilku stron jednocześnie. 7 czerwca w programie telewizji NTV „Zawód – reporter” wyemitowano film pt. „Piąta kolumna”. Widzów zachęcano do oglądania następującymi hasłami: „Jak zmanipulować pamięć całego pokolenia? Gdzie młodzież szkolna może usłyszeć o dzielnych banderowcach? I na czyj koszt działają ci, którym własna ojczyzna nie w smak?”.

W skrócie: film informował widzów, że w muzeum „Perm-36” wiszą portrety Bandery i jego zwolenników, na wycieczce (sfilmowanej ukrytą kamerą) przewodnik usprawiedliwia faszyzm, a na festiwalu „Piłorama” rozbrzmiewają wezwania do obalenia istniejącego ustroju (jako przykład podano videoclip  punkowego zespołu „Barto”: Jestem gotowa, a czy ty jesteś gotów? Podpalać nocą milicyjne „suki”?. W 2010 r. zespół został oskarżony o ekstremizm, ale postępowanie nie zostało wszczęte).

W roli komentatorów w filmie wystąpili: anonimowy funkcjonariusz rosyjskiego MSW, nikomu nieznany historyk, dwaj dawni funkcjonariusze łagrowi i minister kultury Kraju Permskiego na dokładkę.

W muzeum panuje przekonanie, że to właśnie ministerstwo zamówiło nagranie programu przez telewizję NTV. W każdym razie, pozwolenie na wpuszczenie ekipy filmowej na teren muzeum wydała właśnie jego nowa dyrektorka Natalia Siemakowa. Tuż po tym, jak poprzednia dyrektorka Tatiana Kursina zabroniła ochroniarzom wpuszczania dziennikarzy tej stacji.

A potem – co za niespodzianka… 26 czerwca Ministerstwo Kultury FR odwołało realizację programu „Upamiętnienia ofiar represji”. Wszystkie dotychczasowe starania muzealników o pozyskanie federalnej dotacji spaliły na panewce.

Zgodnie z prawem, a nie ideologią


Zwolennicy muzeum różnie oceniają zaistniałą sytuację. Robert Łatypow, szef permskiego „Memoriału” i jeden z założycieli „Permu-36” uważa, że: „Widocznie decyzja o zamknięciu muzeum jako projektu społecznego została już podjęta. Nowa władza niszczy wszystko, co stworzono przed jej panowaniem. Co prawda, nie mają nic przeciwko, żeby ludzie przyjeżdżali do „Permu-36” i rozmawiali o przeszłości. Ale wyłącznie o przeszłości. Wszystkie inne dyskusje trzeba dusić w zarodku”.



Tatiana Kursina, była dyrektor Muzeum "Perm 36". Zdjęcie zrobiono w ciemnoś-
ciach, juz dawno wyłączono w nim prąd. 

Tatiana Kursina podkreśla: „Zawsze uważaliśmy, że wpisujemy się w propaństwowe trendy. Muzeum stanowi część federalnego programu pamięci o ofiarach represji politycznych, prezydent i premier wyrażają się o nas w superlatywach, były gubernator Czirkunow i lokalni ministrowie przyjeżdżali na „Piłoramę”… Aż tu nagle ni z tego, ni z owego oświadczają nam, że prowadzimy działalność antypaństwową”.

 „Nadszedł czas by społeczeństwo jasno zadeklarowało, jaki jest jego stosunek do uczestników ruchów narodowo-wyzwoleńczych, którzy odsiadywali wyroki w łagrze „Perm-36” – mówi Arsenij Roginskij. 
Do niedawna, przez całe lata, przedstawiano ich jako bojowników o wolność. Ale teraz Putin nazwał upadek ZSRR „największą katastrofą geopolityczną stulecia”, w związku z tym każdy, kto się do tej „katastrofy” przyczynił, okazuje się być wrogiem Rosji. W kontekście obecnych stosunków z Ukrainą, to idealny materiał propagandowy”.

- „Wszystkie obwodowe programy kulturalne, do tej pory bezczelnie nie odwołane, uległy „przytemperowaniu” - mówi Iwan Kozłow, rzecznik prasowy permskiego Muzeum Sztuki Współczesnej PERM. Rok temu, ze stanowiska dyrektora tego muzeum został odwołany Marat Gelman, główny ideolog permskiej „rewolucji kulturalnej”. Pisano na niego całe góry donosów, że niby stworzone przez niego muzeum: „niszczy kulturę i pod płaszczykiem działalności muzealnej miesza się do polityki”. – Wszystkie nasze rzeźby i obiekty artystyczne już usunięto z ulic. Niedawno Aleksiej Frołow (szef administracji Kraju Permskiego – "Nowaja Gazeta") oświadczył, że miasto nie potrzebuje tego chłamu i powraca do wartości tradycyjnych”.

Wśród oficjeli, tylko jeden człowiek otwarcie broni muzeum „Perm-36”. To Tatiana Margolina, pełnomocnik ds. praw człowieka Kraju Permskiego. Walczy o muzeum, staje w obronie permskich organizacji pozarządowych zagrożonych wpisem do rejestracji jako „zagraniczni agenci” (nawiasem mówiąc, wszystkie te sprawy znalazły finał w sądach). Margolina, zasłużony rzecznik praw dziecka, obecnie stała się celem ataków ze strony obskurantów i zwolenników Kurginiana. Na ich blogach toczą się dyskusje o tym, jak można by usunąć ją z zajmowanego stanowiska i jak zorganizować nakręcenie przez NTV kolejnego „demaskatorskiego” reportażu – tym razem właśnie o Margolinie.
Pytam ją, czy sytuację, w jakiej znalazło się muzeum, można uznać za część nowego trendu w polityce państwa.

– Polityka opiera się na aktach normatywnych, a nie na trendach – słyszę w odpowiedzi. – Oficjalnej oceny represji dawno już dokonano. Jej podstawą był wyrok Sądu Konstytucyjnego, wydany jeszcze w latach 90-tych. Na poziomie ustawodawstwa, ofiary represji politycznych zostały uznane za osobną i szczególną kategorię. I właśnie tą logiką prawną się kierujemy.

– Więc może zmieniła się obowiązująca ideologia państwowa?

Jaka znowu ideologia? Obowiązuje nas Konstytucja, – mówi Margolina, a ja zaczynam rozumieć, dlaczego w żaden sposób nie potrafią jej usunąć ze stanowiska. – Tam jest wyraźnie napisane, że mamy obowiązek troszczyć się o swoją przeszłość. Owszem, istnieje u nas partia, która podejmuje działania skierowane przeciwko muzeum, i ona może mieć swoich ideologów, swój ideologiczny stosunek do sprawy. Ale nikt nie może podważać tego, na co zezwala Konstytucja.

– Czy los muzeum będzie papierkiem lakmusowym, wskazującym, jaki kierunek przybrała polityka realizowana w Kraju Permskim?

– Niewątpliwie. Możliwość ingerowania w sferę historii i kultury to znak, że odradza się cenzura.

Wspominam o tym, że w jednym z artykułów o „Permie-36”, drukowanych w solidnych moskiewskich czasopismach, spotkałam się z określeniem „tak zwane ofiary represji politycznych”, na co Margolina natychmiast dodaje:

– Ofiary represji również dostrzegają zmianę w stosunku państwa do tej kwestii. Nie tylko do problemu upamiętniania, ale i do nich osobiście. Kiedy spotkałam się z nimi 30 października, niektórzy mówili mi: „Tak, ja również ucierpiałem, ale nie mam statusu osoby represjonowanej. Nie dają mi go, bo po co? To przecież mogłoby stać się potencjalnie groźne”. W głębi ducha ludzie boją się, jak za minionej epoki.

Na wojnie


- No cóż, fotografii Bandery ja też w muzeum nie widziałem. Może NTV sfilmowało ją gdzie indziej. W napisach podali, że jestem historykiem i nazywam się Paweł Kuprianow. A ja się przecież nazywam Gurianow i wykładam w permskiej Akademii Farmaceutycznej. No, trochę przesadzili, ale ogólnie to mają rację w tym filmie…

Biuro permskiego oddziału organizacji Siergieja Kurginiana „Sut’ Wriemieni” to mały pokoik w skromnym biurowcu na peryferiach Permu. Na buro-brunatnej ścianie wisi rząd portretów: Dzierżyński, Lenin, Mołotow, Mao, Fidel i dwa ze Stalinem (en face i z profilu). Dziś są dni otwarte, ale na spotkanie oprócz nas przyszedł jedynie Paweł – aktywista „Suti Wriemini” i jeden z bohaterów filmu telewizji NTV, oraz jakiś starszy pan.

Z organizacją „Sut’ Wreimieni” stacja NTV sama się skontaktowała. Paweł mówi z dumą, że to właśnie on kręcił zdjęcia ukrytą kamerą, a część komentatorów to równocześnie członkowie jego organizacji. Paweł nie wie, kto zamówił film, ale jest przekonany, że „NTV to zbyt poważna stacja telewizyjna, żeby ktoś ot tak mógł sobie zamówić ich przyjazd do Permu. Decyzję o nakręceniu reportażu musiał podjąć ktoś z politycznego świecznika”.


Paweł Gurianow z permskiego oddziału 
organizacji "Sut' Wremieni"
„Sut’ Wriemieni” ma cały szereg zastrzeżeń odnośnie do muzeum. Najważniejsze z nich: na wczesnych edycjach „Piłoramy” zupełnie poważnie dyskutowano, czy Rosji grozi rozpad; w 2011 r. panele dyskusyjne i pokazy filmowe dotyczyły arabskich rewolucji i „szykowały grunt pod wojnę informacyjną, propagowały nastroje i działania buntownicze oraz retorykę „majdanową”; na wycieczkach w muzeum „propaguje się światopogląd liberalny i wybiela faszystów”, świadomie działając tym samym na szkodę Rosji.

Ale najbardziej Pawła oburzyło to, że Wiktor Szmyrow publicznie oświadczył, iż „konsekwentnie i świadomie” zajmuje się działalnością antyradziecką (wypowiedź ta pojawia się w filmie NTV – „Nowaja Gazieta”). Zwolennicy Kurginiana odbierają takie słowa identycznie, jak odbierali je śledczy w 1937 roku.

- To skandal, że od 20 lat oczernia się oficerów, z takim poświęceniem i zaangażowaniem pracujących wśród więźniów - mówi Paweł. – A dziś wmawia się im, że są krwawymi katami…

Aktywiści „Suti Wriemieni” przeprowadzili kilkanaście wywiadów ze strażnikami, niegdyś zatrudnionymi w łagrze. Weterani służby więziennej zapewniają, że warunki w obozie były komfortowe, a wyżywienie i opieka medyczna stały na najwyższym poziomie. Ich zdaniem do łagrów wsadzano głównie SS-manów i zbrodniarzy wojennych, oni sami opowiadali nawet strażnikom o krwawej pianie, jaka wydobywa się spod ziemi, jeśli zakopać w niej ludzi żywcem. Prycz w łagrze rzekomo nie było (i nie ma sensu przekonywać ich, że prycze stojące w muzeum to historyczna rekonstrukcja, pokazująca jak wyglądał obóz w latach 40-tych i 50-tych XX w.). Tortury to oczywiście kolejny wymysł. A porozwieszane w muzeum „durne” obrazki przedstawiające upiorną rzeczywistość GUŁAG-u (tj. rysunki Jewfrosiny Kiernowskiej, która 10 lat spędziła w łagrze w Norylsku – „Nowaja Gazieta”) też nikogo z nich nie przekonują.

Pytamy Pawła, dlaczego wojna o muzeum zaogniła się właśnie teraz. Jego odpowiedź jest zaskakująco rzeczowa i bezpośrednia:

– Kiedy trwa wojna, nie można mieć za plecami „piątej kolumny”. Mówimy głośno o tym, że obecnie trwa wojna z faszystami, jak za czasów naszych dziadków. A „Perm-36” propaguje wersję, że to właśnie ci nasi dziadkowie byli katami, a faszyści mieli jakieś tam swoje racje. Nie da się wygrać wojny, jeśli społeczeństwo nadal będzie zatruwane takimi ideami. Wraz z rozwojem działań wojennych będzie się zaostrzać walka z „piątą kolumną”. A logika procesu politycznego nie przewiduje cofania się w przeszłość.

Oponujemy, tłumacząc, że przecież żadna „piąta kolumna” nie istnieje. Paweł tylko macha ręką, a starszy pan po raz pierwszy tego wieczoru zabiera głos: „Kupiłem dziś dwie gazety. I w każdej piszą opiątej kolumnie”.

Socjalistyczna sprawiedliwość


Gdzieś na początku lat 90-tych pułkownik służb wewnętrznych i szef obozowego szpitala, Władysław Maksymowicz Kowalow, jechał pociągiem. Obok niego siedziała jakaś kobieta. Jak się później okazało, była to matka jednego z więźniów. „Oj, - powiedziała. – Przecież tam u was pracują same dranie”.

- Czemu wszystkim wmawiano, że w więzieniach siedzą pod kluczem same uduchowione niewiniątka, a ich nadzorcami są jakieś potwory? – Kowalow denerwuje się nawet teraz, po upływie 20 lat. – Mam troje dzieci, sześcioro wnuków. I żeby oni musieli się wstydzić za dziadka, bo tam pracował?! Nie mogę na to pozwolić.

W kampanii przeciwko „Permowi-36” jest jeszcze jeden, pozornie zaskakujący aspekt - dawni pracownicy łagrów. Teraz się zjednoczyli i piszą petycje przeciwko muzeum, udzielają wywiadów organizacji „Sut’ Wriemieni”, a dwaj z nich – Anatolij Terentiew i Aleksandr Sorokin – wystąpili w rolach przewodników w reportażu telewizji NTV.

- Oni sami się z nami skontaktowali, – mówi emerytowany pułkownik Aleksandr Iljicz Sorokin, którego z samego rana odwiedzamy w domu. W pokoju gra telewizor, na ekranie widać prezydenta Poroszenkę. Sorokin z wesołą miną wskazuje na niego palcem. – A wiecie, jak on ma naprawdę na nazwisko? Waltzman! Zaraz wam podam nazwę strony internetowej, gdzie codziennie demaskowane są nazwiska ich wszystkich…

Oprócz ekipy z NTV Sorokin dwukrotnie spotykał się z prezenterem stacji TVC, Aleksandrem Puszkowem. – „Niedługo pokażą jego program o „Permie-36”. Przekazaliśmy mu całą grubą teczkę materiałów. A Puszkow powiedział: „W politykę się nie będę wdawać, ale jeśli chodzi o pieniądze, to muzeum ich nie dostanie”.

Naczelnik wydziału operacyjnego (w łagrowej gwarze: „kum”) Sorokin przepracował w UFCIN-ie „niemal 40 lat, bez dwóch miesięcy”. – „Ja też byłem jak zesłaniec, tyle że dobrowolny. Płacili nam przecież grosze, a my pracowaliśmy ze szczerym oddaniem”. Ze swojej służby jest dumny: „Pracowaliśmy w czasach, kiedy naprawdę panowała praworządność. Służba w imię socjalistycznej sprawiedliwości była naszą gwiazdą przewodnią. I słowo daję – te czasy jeszcze wrócą”.



Aleksander Sorokin przepracował w Służbie Więziennej blisko 40 lat. "W tamtych
czasach - uważa - panowała prawdziwa praworządność"

W represje Sorokin nie wierzy.

– Wbijcie sobie do głowy, – mówi – że my, weterani, chcemy od muzeum tylko jednego: prawdy. Jestem przekonany, że przez całą epokę poczynając od 1917 r. nie było bardziej humanitarnego i ludzkiego okresu niż ten, w którym przyszło mi pracować. Dopiero potem zaczęła się ta cała rehabilitacja, powypuszczali na wolność tych wszystkich Pristawkinów (pisarz, autor powieści o czasach represji – „mediawRosji”)  i Czonkinów (bohater powieści Wladimira Wojnowicza- „mediawRosji”). Po prostu wrogów Rosji.

 – Ale przecież wtedy Rosja jeszcze nie istniała – oponuję.

– A jednak walka przeciwko Rosji toczyła się już wtedy.

Ładna i wesoła czarnowłosa żona Sorokina (mąż mówi o niej: „To Żydóweczka! No, żartuję przecież! Ona jest Chochłuszka z Ukrainy”) krząta się i bezskutecznie próbuje namówić nas, żebyśmy zostali na obiad.

– Sasza, no weź ich zmuś! – zrozpaczona naszą odmową aż klaszcze w dłonie.

A niby jak? Nie są moimi podwładnymi… - w odpowiedzi obozowy „kum” jedynie wzrusza ramionami.

W przeciwieństwie do Sorokina, doktor Kowaliow wierzy w represje: „A co, istniało kiedyś państwo bez represji?” – pyta. Za jego plecami, nad stołem, wiszą dwa portrety: Stalina i ojca Kowalowa. – „No powiedzcie, a dziś to nie ma represji? Chabarow siedzi, Kwaczkow siedzi… Złe było to, że w latach 90-tych wszystkim wmawiano, że wszelkie represje są złe. I zaczęło się dyskredytowanie całego [poprzedniego] systemu. Dochodziło do tego, że poza godzinami pracy funkcjonariusz bał się wyjść na ulicę w mundurze!”.

Wydaje się, że w ciągu ostatnich 20 lat emerytowani funkcjonariusze żyli z poczuciem, że depcze się ich godność, że są bezbronni wobec zainicjowanego przez pieriestrojkę procesu demaskowania grzechów poprzedniego systemu. Pieriestrojka miażdżyła stary świat jak walec i nikt nie był w stanie uchronić się przed konsekwencjami tego procesu. „Kombatanci” służby więziennej musieli na długo przycichnąć, ale cierpliwie czekali na moment, kiedy będą mogli wziąć odwet za swoje upokorzenie. Dyrekcję ANO „Perm-36” uważają za swojego osobistego wroga, a walkę z muzeum za wojnę. – „A na wojnie nie ma zmiłuj się” – mówi Kowaliow.

Pod koniec maja z weteranami UFSIN-u (Zarząd Służby Więziennej) spotkał się gubernator Basargin. Kowaliow twierdzi, że gubernator uważnie ich wysłuchał i powiedział, że rozumie ich ból, i że od teraz muzeum będzie placówką państwową. I że jest gotów pójść im na rękę. Weterani wyszli ze spotkania usatysfakcjonowani.

– Oni po prostu zrozumieli, że czasy się zmieniają. Na ich korzyść” – ponuro komentuje ich postawę Kursin.

Toast za Putina


- Po prostu muzeum wybrało złą strategię. Gdyby nie nazwali się „Perm-36”, tylko jakoś bardziej abstrakcyjnie, gdyby nie zapraszali ludzi odpowiedzialnych za rozpad ZSRR, gdyby w miejscu żałoby nie pozwalali sobie na śpiewanie piosenek i tańce na grobach… Bo cała ta „Piłorama”, tańce, wygibasy i zabawa – to jest to, co najbardziej oburza starszych ludzi.

– Przecież to jest najprawdziwsza  rozpusta!


Obozowe muzeum "Perm 36" wymaga remontu, wszystko tu sypie się i wali. 

Z byłymi pracownikami permskiego UFSIN-u (Zarządu Służby Więziennej) spotykamy się w siedzibie związku weteranów. O ile Sorokin, Kowalow i inni autorzy listów do Ministerstwa Kultury stanowią bojowe skrzydło organizacji, o tyle pozostali weterani nie krytykują publicznie muzeum i „Piłoramy”. 

Jednak zgadzają się z opinią, że na takie imprezy przyjeżdżają „ludzie o poglądach antyrosyjskich” żeby prowadzić „dywersyjną działalność antypaństwową”.

Tu wszyscy świetnie wiedzą, jak doszło do skandalu z muzeum w roli głównej: „Pewni konkretni ludzie bywali na takich imprezach jak „Piłorama” dyskretnie ją obserwując. To właśnie oni dostarczyli potrzebnych informacji ludziom w rodzaju Władysławowa Kowalowa. A ci z kolei nagłośnili sprawę”.

Długo dyskutujemy o losach Rosji, o ukraińskich banderowcach, o „leśnych braciach” osadzonych w „Permie-36”, o „socjalistycznej sprawiedliwości” i o tym, że „taki na przykład Gieorgij Żżonow (radziecki aktor „Nowaja Gazieta”) odsiedział 25 lat, a w życiu złego słowa nie powiedział o systemie” (w rzeczywistości Żżonow opublikował kilka wyjątkowo antyłagrowych opowiadań autobiograficznych – „Nowaja Gazieta”).

- Po ukazaniu się książek Sołżenicyna zaczęto nas pogardliwie nazywać „wiertuchajami” i „tiuriemszczikami” [klawiszami]… To wpływa na samopoczucie ludzi, na ich psychikę, a jest nas przecież 300 tysięcy, - skarży się przewodniczący regionalnego oddziału organizacji weteranów FSIN Witalij Złobin.

Weterani są zgodni co do tego, że każdy człowiek ma potrzebę w coś wierzyć. Wcześniej wierzono w represje i złego Stalina, ale te czasy już minęły.

– A pani, na przykład, wywiesza co rano flagę rosyjską, jak tylko wstanie pani z łóżka? – pyta niespodziewanie Złobin. – Nie? A Amerykańce wywieszają! Bo ludzie potrzebują czegoś, wokół czego mogą się jednoczyć: flagi, idei albo człowieka…

Wszyscy milczą w zadumie.

- Za to za Putina już wznoszą toasty, - odzywa się niespodziewanie były łagrowy naczelnik ds. dyscypliny i obecny przewodniczący rady weteranów, Wiktor Szewczenko. – Wczoraj pokazywali w telewizji, jak na zakończenie roku w akademii wojskowej przyjechał minister obrony Szojgu. W mundurze generalskim, wszystko jak trzeba… Pierwszy toast wzniósł za Władimira Władimirowicza Putina. I wszyscy wypili! Bo człowiek nie może istnieć bez idei…

Weterani z szacunkiem potakują.

Architektura drewniana


Nie udało mi się porozmawiać z permskim ministrem kultury Igorem Gładniewem. Za to szef administracji gubernatora Kraju Permskiego Aleksiej Frołow zapewnił mnie, że „Perm-36” nie zostanie zamknięty: „Były tam pewne problemy, ale teraz sprawa zadłużenia została rozwiązana, zawarto nowe umowy na dostawę węgla, załatwiono kwestię ochrony i już rozpoczęło się przyjmowanie zgłoszeń na wycieczki na lipiec. O ile wcześniej ANO zmuszona była szukać grantów i sponsorów, to teraz w budżecie lokalnym zapisano oddzielną pozycję dotyczącą kosztów utrzymania muzeum. Między nami i ANO istnieje więcej płaszczyzn porozumienia, niż punktów spornych.

Zdaniem Frołowa, po przejściu pod opiekę państwa muzeum niewątpliwie się zmieni, chociaż „nie ma mowy o cenzurze”. Za ekspozycję będzie odpowiedzialna specjalna rada naukowa złożona z ekspertów, która niewątpliwie „dokona pewnego przewartościowania priorytetów”.

– „W muzeum jest na przykład wystawa poświęcona Siergiejowi Kowaliowowi (jeden z czołowych rosyjskich działaczy na rzecz praw człowieka, w czasach radzieckich więzień polityczny – „mediawRosji”). W „Radiu Swoboda” kilka tygodni temu wyemitowano wywiad, w nim Kowaliow mówi, że „leśni bracia” i banderowcy byli porządnymi ludźmi, walczyli w imię interesów swojej ojczyzny. Oczywiście, że budzi to moje zaniepokojenie. Powiedziałem o tym kolegom z ANO „Perm-36”. Zareagowali na moje słowa ze zrozumieniem, chociaż nie podzielają moich poglądów”.
Oprócz rady ekspertów, UFSIN zaproponował Kursinej stworzenie przy Muzeum Represji rady złożonej z weteranów, którzy obserwowaliby działalność placówki. Złobin, jeden z członków UFSIN-u, „ma już na oku” odpowiednich kandydatów do takiej rady

Emerytowani funkcjonariusze łagru są gotowi samodzielnie stworzyć w „Permie-36” zupełnie nowe muzeum. Również organizacja „Sut’ Wriemieni” deklaruje chęć pomocy w realizacji tego planu. Istnieje przecież muzeum zorganizowane przez UFSIN w zonie 35 – „i to porządne muzeum, wycieczki szkolne tam przywożą autobusami”. Tyle, że poświęcone jest nie więźniom, a funkcjonariuszom.

Złobin uważa jednak, że muzeum powinno być dostępne dla zwiedzających, a przecież „Perm-36” leży 120 kilometrów za miastem. Dlatego większy sens miałoby przeniesienie kilku baraków do muzeum etnograficznego pod gołym niebem „Chochłowka”. Wtedy cała architektura drewniana byłaby zebrana w jednym miejscu: i młyn, i warzelnia soli, i stodoła, i barak obozowy.

– A w samym Permie w ogóle niczego takiego nie powinno być, - ucina dyskusję weteran Wiktor Szewczenko. – Tu naprzeciwko nas jest pomnik funkcjonariuszy UFSIN-u. To nie jakiś tam „Perm-36”. To Pomnik Funkcjonariuszy. Musicie sobie tam zrobić z nami pamiątkowe zdjęcie.

Stanie na głowie


Z byłym więźniem „Permu-36”, a obecnie profesorem uniwersytetu w Strassburgu, filologiem Michaiłem Mejłachem spotykamy się w hotelu „Ural”.

W 1983 r. podczas rewizji u czterdziestoletniego specjalisty w zakresie literatur romańskich i literatury rosyjskiej znaleziono emigracyjne wydania Achmatowej, Mandelsztama i Nabokova. Dostał 7 lat z zaostrzonym rygorem. Odsiedział 3 lata wPermie-36” i wyszedł na wolność dzięki pieriestrojce. W rozmowach ze wszystkimi byłymi funkcjonariuszami zony podajemy przykład profesora filologii jako człowieka, co do którego nie ma wątpliwości, że siedział dosłownie za nic. Strażnicy jedynie machają ręką: „Za książki nikogo u nas nie wsadzali za kraty”. W rozmowie z Mejłachem cytujemy opowieści o „surowym przestrzeganiu socjalistycznego prawodawstwa”. On też w odpowiedzi jedynie macha ręką:



Michaił Mejłach odsiedział w "Permie 36" 5 lat za to, iż znaleziono u niego w
domu emigracyjne wydania książek Achmatowej i Nabokowa. 


– W „Permie-36” przestrzegano nie prawa, a nakazów z KGB. Zasada była prosta: kto nie współpracował z KGB, tego „przyciskali”, zawsze stosując przy tym jeden i ten sam prymitywny chwyt. Najpierw pozbawiano więźnia możliwości kupowania w obozowym sklepiku (więźniowie mieli prawo dokupować jedzenie za zarobione przez siebie pieniądze –„Nowaja Gazieta”). Potem pozbawiali prawa do korespondencji. Następnie wysyłali do aresztu, a panowało tam zimno i obowiązywały zmniejszone racje żywnościowe. W razie potrzeby dochodził karcer i pobyt w murowanym więzieniu… Jeden Ormianin, młody chłopak, nie wytrzymał i powiesił się w karcerze. Inny, leciwy już i schorowany człowiek, zmarł w karcerze, bo nie udzielano mu niezbędnej pomocy medycznej. Był jeszcze Lonia Łubman, cierpiał na straszliwe bóle głowy. Ja sam też mało nie umarłem – miałem zapalenie wyrostka, ale nie wzięli mnie do szpitala. Po co, skoro jeszcze nie zdychałem? Przez tydzień byłem na granicy życia i śmierci.

Siedzimy w hotelowym holu, hotelowi goście kręcą się i mijają nas obojętnie, a Mejłach ze spokojem opowiada, jak woził do kotłowni zmarznięty węgiel, jak rozbijał go na mniejsze kawałki, a potem wywoził taczką dymiący jeszcze żużel. A mimo to zimą temperatura w barakach i tak nie przekraczała +6 stopni. Cała gorąca woda szła rurami do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie siedzieli strażnicy.

W celi Mejłach uprawiał jogę:

- Stawałem na głowie, więc początkowo strażnicy patrzyli na mnie po prostu, jak na idiotę. Ale potem postanowili mi zakazać ćwiczeń. A ponieważ kodeksy nie przewidują kary za stanie na głowie, to postanowili ukarać mnie za to, że nie staję na baczność gdy pojawia się „naczalstwo”. Wyjaśniłem, że prawo nie przewiduje, z jakiej pozycji powinienem podnosić się do pionu. Ten argument ich nie przekonał i nadal byłem karany.

Banderowców i faszystów, o których mówią wszyscy przeciwnicy muzeum, Mejłach rzeczywiście spotkał. W łagrze nazywano ich „stariki” [staruszkowie]. W czasie wojny byli młodymi chłopakami i żyli na terenach okupowanych. Niektórzy służyli Niemcom, pilnowali magazynów, pichcili kaszę. Pierwsze wyroki, po 15-25 lat, wlepiono im tuż po wojnie. A potem, kiedy już w Niemczech zaczęto wypuszczać na wolność przestępców nazistowskich, radzieckich skazańców ponownie wzywano na rozprawy przed sądem. Wiktor Szmyrow dostrzegł pewną prawidłowość: daty aresztowań zbiegają się ze świętami radzieckimi – ot, taki prezent dla ludu pracującego. Zdaniem Mejłacha wszyscy oni byli ludźmi zupełnie złamanymi, prawie wszyscy zajmowali się donosicielstwem. Prawdziwych „leśnych braci” pamięta trzech. Natomiast ogromna większość z nich dostała wyroki z art. 70 i 190 (propaganda i agitacja antyradziecka).

– Większość „najgroźniejszych” dysydentów została już wtedy deportowana z kraju, - opowiada Mejłach. – Więc nowych „przestępców politycznych” wsadzano za kraty za kompletne bzdury. Jeden chłopak zadzwonił do ambasady amerykańskiej i poprosił, by pomogli mu wyjechać ze Związku Radzieckiego. Na spotkanie umówił się z nim człowiek udający Amerykanina, wypytał o wszystko, a potem zabrał chłopaka wprost na Łubiankę. Inny więzień odbywał wcześniej służbę w armii, na terenie NRD. Jakiś kolega z jego jednostki postanowił zwiać na Zachód. Dotarł do Berlina, kupił puszkę piwa i siadł pod jakimś murem. I na tym się jego ucieczka skończyła. Zgarnęli go. Tyle, że postanowiono zrobić z tego incydentu „działanie w zmowie” i aresztowano wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób pomogli dezerterowi w ucieczce. Ten chłopak, z którym siedziałem, dał uciekinierowi swój zegarek – i tylko za to poszedł siedzieć na 3 lata.

Do Permu Mejłach przyjechał na festiwal twórczości Diagilewa. Spotykamy go w hotelowym barze, tu zatrzymali się festiwalowi goście, naokoło słychać wielojęzyczny gwar młodzieży z różnych krajów. Pod wpływem tej atmosfery opowieści o „piątej kolumnie”, tak wiele słyszeliśmy o niej wcześniej od naszych rozmówców, zaczynają sprawiać wrażenie jeszcze bardziej absurdalnych.

- Tegoroczny festiwal jest jakiś taki… - Mejłach popada w zadumę. – Nazwałbym go makabrycznym. Mrok, beznadzieja, groteska

– Może to duch naszych czasów? – pytam żartobliwie.

– Tak, to duch naszych czasów, - z pełną powagą odpowiada Mejłach.

Tłumaczenie: K.K.  





Artykuł ukazał się na łamach moskiewskiej „Nowej Gaziety”:








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.