Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ukraina kryzys Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ukraina kryzys Rosja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 kwietnia 2015

Kryzys rosyjski i 50 miliardów dla Ukrainy



Kryzysu rosyjskiej gospodarki nie wywołały ani sankcje, ani spadające ceny ropy naftowej. Jej stary model rozwoju, oparty o wydobycie surowców i pobudzanie popytu wewnętrznego, wyczerpał się już kilka lat temu. Dziś gospodarkę rosyjską ogarnęła stagnacja. Aleksander Auzan, ceniony rosyjski ekonomista, dziekan wydziału ekonomii  Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, rysuje także różne scenariusze wyjścia z obecnego kryzysu. Jego zdaniem, Rosja mogłaby także wziąć udział w ratowaniu, zagrożonej bankructwem, gospodarki Ukrainy.




Autor: Aleksander Auzan






Ukraina nas skłóciła, Ukraina nas pogodzi



Ekonomista Aleksander Auzan tłumaczy, iż rosyjsko-europejski projekt uratowania Kijowa przed bankructwem tworzy szansę na przerwanie wojny.

W ramach XXII sympozjum "Rosyjskie drogi", zorganizowanego przez Moskiewską Wyższą Szkołę Nauk Społecznych i Ekonomicznych, profesor Aleksander Auzan, dziekan wydziału ekonomiki Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego wystąpił z wykładem zatytułowanym "Wojna i gospodarka: scenariusze dla Rosji". Lenta.ru zapisała jego najważniejsze fragmenty.






Aleksander Auzan jest jednym z najbardziej cenionych rosyjskich ekonomistów. Realistycznie ocenia
położenie gospodarki rosyjskiej, jego zdaniem Rosja razem z Europą powinny pomóc Ukrainie. 





Jako ekonomista chciałbym zaprezentować trzy tezy, pokażą one, jak ta wojna związana jest z gospodarką. Jak mi się wydaje, nie potrzebne tu są jakieś wyjaśnienia,  będziemy mówili o wojnie w Donbasie. Ma ona charakter bardziej globalny i złożony, niż czysto wewnętrzny konflikt w sąsiadującej z nami Ukrainie.


Interpretacje ekonomiczne


Możliwe są różne ekonomiczne interpretacje tej wojny. Dla przykładu, dwa miesiące temu, na posiedzeniu Rady Naukowej Akademii Nauk wystąpiłem z polemiką wobec Siergieja Głaziewa (doradca prezydenta - red.). W jego interpretacji wojna jest związana ze zmianą stosunków technologicznych. Jego zdaniem, jesteśmy świadkami przejścia na kolejny, szósty już poziom rozwoju technologicznego. Z tego wynika konieczność przeprowadzenia modernizacji, przyspieszenia rozwoju wiodących państw, zwłaszcza USA. Wiąże się z tym potrzeba destabilizacji stosunków  międzynarodowych i skierowanie strumieni finansowych w innych kierunkach. Być może jest to interesujący punkt widzenia, jednak nie do końca się z nim zgadzam. Moim zdaniem, istnieje prostsza interpretacja, tego co się wydarzyło. Nie koniecznie musimy mówić o zjawiskach o charakterze "cyklicznym".

Kiedy zaczyna się czytać niemieckich ekonomistów z początku XX wieku, trudno oprzeć się zdumieniu, na ile nasze własne teksty pisane sto lat później podobne są do tego, co pisali Kessler, Kautsky i inni: "Świat jest ze sobą powiązany w takim stopniu, iż żadna wojna nie jest możliwa". Ale zaraz potem zaczęła się I wojna światowa. Najwyraźniej procesy internacjonalizacji, lub jak mówimy dziś globalizacji, mają charakter cykliczny. Jeśli przyjrzymy się kryzysowi z lat 2008-2009, to musimy stwierdzić, iż rzeczywiście był on dość niezwykły. Zobaczyliśmy dysproporcję pomiędzy wzajemnym powiązaniem państw za pośrednictwem jednego, wspólnego handlu giełdowego, a stopniem w jakim koordynują swoje działania. Jeśli w ramach jednego organizmu, walczą ze sobą płuca i wątroba, inaczej mówiąc, ośrodki finansowe z przemysłem, to organizm ten nie może czuć się dobrze. Gospodarka światowa znalazła się w fazie trwającej coraz dłużej obniżonej dynamiki. Na takim skrzyżowaniu należy dokonać wyboru. Dla przykładu, można radykalnie zwiększyć stopień wzajemnej koordynacji pomiędzy różnymi państwami, trudno jednak wyobrazić sobie powstanie rządu światowego, choćby na poziomie teoretycznym. Można zapewne zwiększyć rolę światowego systemu sądowniczego, taki postulat zgłoszono na forum Grupy G9 w 2009 roku, czy jednak daleko udało się nam zajść po tej drodze? Nawet Francja i Anglia nie potrafią porozumieć się w kwestii uregulowań z dziedziny finansów, a cóż dopiero mówić o Gwinei i Norwegii, czy Mongolii i Gwatemali.

Wariant numer dwa - deglobalizacja i powołanie do życia bloków regionalnych. To jeden z możliwych sposobów adaptacji i Ukraina moim zdaniem, stała się pierwszą ofiarą tej zaostrzającej się walki konkurencyjnej. To rezultat tego, iż zderzyliśmy się z pierwszą falą deglobalizacji.


Rady Grzegorza Kołodki


Wydział ekonomiczny  moskiewskiego uniwersytetu MGU często odwiedzają koledzy z różnych krajów Europy. Prowadzimy z nimi dyskusję. Opowiem o jednej z nich, to dobry przykład. W 2007 roku odbyła się w Jałcie konferencja z udziałem ekonomistów ukraińskich i europejskich. Na niej znany polski specjalista Grzegorz Kołodko (minister finansów Polski od 1994 do 2003 roku - red.) zwracając się do ukraińskich kolegów powiedział: "Ukraina jest zbyt dużym krajem, radziłbym wam nie liczyć na pomoc europejską. Europa nie weźmie jej na swoje barki. Daj Bóg, byśmy dali sobie radę z Bułgarią i Rumunią. Postarajcie się dogadać z Rosjanami".







Pojechałem do Kijowa w grudniu 2013 roku, Majdan miał wtedy charakter pokojowy, ale od razu zrozumiałem, że sytuacja się zmieniła. Tłumaczyłem kolegom z Europy, na czym polegała różnica. W 2007 roku traktowali oni Ukrainę jako obiekt pomocy i wsparcia dla reform instytucjonalnych, jednak między sobą konstatowali, iż "to się nie uda, nie starczy nam pieniędzy." Teraz Unia Europejska ma pieniędzy o wiele mniej (tak jak i Rosja), a Ukraina nie jest dla niej wyłącznie krajem, któremu niezbędne są reformy instytucjonalne. Teraz jest dla Europy nowym rynkiem. To wielki kraj - nadaje się.

Ta zmiana podejścia wynika z tego, iż to logika istnienia bloków regionalnych wymusza ocenianie krajów jako rynku. W tym zaś wypadku, mamy do czynienia z otwartym i ostrym starciem dwóch formujących się bloków regionalnych. Proszę zwrócić uwagę, aż do 2008 roku Euroazjatycki Blok Ekonomiczny, a więc do chwili, gdy zaczęliśmy smażyć się na kryzysowej patelni,  pozostawał porozumieniem pozbawionym treści. Jednak, gdy tylko okazało się, iż trzeba udzielić pomocy finansowej Mińskowi i Astanie, procesy integracji uległy przyspieszeniu. Nie będę twierdził, że ta wojna ma wyłącznie przyczyny ekonomiczne, ale moim zdaniem przyczyny te także odegrały swoją rolę. Ważne byśmy je sobie uświadomili, gdyż to zapewne nie jedyny i nie ostatni przypadek, gdy fala deglobalizacji przyniesie ze sobą wojny zimne i gorące.

Co to oznacza dla Rosji? 4 marca odbyło się zebranie u szefa rządu, spotkaliśmy się w wąskim kręgu. Dyskutowano o najważniejszych kierunkach działalności rządu. Dokument, jaki je opisywał, w  nowej sytuacji wymagał rewizji. Nie będę tu opowiadał o szczegółach zebrania, ale chciałbym podkreślić,  iż szereg tez z jakimi teraz chcę się podzielić, sformułowałem wówczas w obecności premiera.


Stary model rozwoju


Napięcia o charakterze geopolitycznym osiągnęły nowy etap. Proszę zwrócić uwagę na problem, jaki  naszemu krajowi, w nowej sytuacji, doskwiera najbardziej. Ponownie weźmy za punkt wyjścia kryzys z lat 2008-2009. Wówczas dał o sobie znać ten model rozwoju, z jakiego Rosja korzystała w ciągu minionych siedmiu lat, a w rzeczywistości nawet dłużej - ok. 30 lat. Był to model surowcowy, uzupełniano go niekiedy, pobudzając popyt wewnętrzny. Autorzy "Strategii 2020" jednym chórem podkreślali, iż wyjście z kryzysu przez te same drzwi będzie niemożliwe. Nie tylko dlatego, że ceny na surowce spadają. Także dlatego, iż prawie całkowicie zahamowaliśmy popyt wewnętrzny - ludzie tkwią w kredytach po uszy. W latach 2014-2015 rynek kredytowy zacznie się kurczyć, spłaty kredytów przewyższą sumy, jakie obywatele będą w stanie pożyczyć. Tak więc ten instrument, jakim są kredyty konsumpcyjne został zużyty, gospodarce trudno iść dalej.

Tempo rozwoju zaczęło zwalniać nie w 2014 roku, a w 2011, gdy kresu dobiegła faza wzrostu związanego z odbudową gospodarki. Ogólnie rzecz biorąc, naszą gospodarkę ogarnął obecnie stan paraliżu (jeśli nie wręcz śmierci klinicznej). Sankcje nie mają tu znaczenia, podobnie cena ropy naftowej. Rzecz idzie o tym, iż wyczerpał się dotychczasowy model rozwoju. Mamy dwa warianty, by na nowo uruchomić silnik gospodarki. Pierwszy z nich, to aktywne, liberalne reformy o charakterze strukturalnym, mające na celu stworzenie w kraju sprzyjającego klimatu inwestycyjnego. Drugi, to uruchomienie w gospodarce inwestycji państwowych (ok. 10 bilionów rubli, należy na nie wydać sumę, jaka znajduje się w rezerwach rządu). W ten sposób można będzie osiągnąć niewysokie, choć zauważalne tempo wzrostu do roku 2018. Mamy także do dyspozycji wariant trzeci, typowo rosyjski, nie zrobimy nic i pozostaniemy w stanie bezwładu. Ale i ten trzeci wariant wymaga sporych nakladów, a nasze zapasy finansowe ulegają skurczeniu. Z tego punktu widzenia, cena ropy naftowej ma rzeczywiście wielkie znaczenie.




Stary surowcowy model rozwoju Rosji uległ wyczerpaniu. Nie tylko dlatego, iż ceny na rynkach
światowych drastycznie spadły. 


Nawiasem mówiąc, nie wierzę w dość popularną u nas teorię, iż spadek cen ropy jest skutkiem spisku geopolitycznego. Mamy tu do czynienia z najprostszym równaniem, na poziomie pierwszego roku studiów ekonomicznych. Na rynku naftowym, obserwujemy jednocześnie recesję w eurostrefie i spowolnieniem tempa wzrostu w Chinach, zapotrzebowanie tamtejszej gospodarki na energię jest szczególnie wysokie, ze względu na stosowanie często przestarzałych technologii. Równocześnie rozpoczyna się walka o rynki zbytu pomiędzy Arabią Saudyjską, a korzystającą z innowacyjnych technologii wydobycia z łupków Ameryką. Spadkowi popytu towarzyszy konkurencyjna walka o rynki zbytu - co w takiej sytuacji musi się stać z cenami Szanowni Studenci? O jakich może tu być mowa wojnach geopolitycznych, nie mam pojęcia. Ale dla naszego scenariusza bezwładu w gospodarce, to niebezpieczeństwo śmiertelne.


Wybór scenariusza


A teraz kwestia wyboru pomiędzy różnymi scenariuszami. Bardzo podoba mi się scenariusz liberalny, mógłby okazać się bardzo efektywny. Ale jego skuteczność zależy od jednego - zakończenia wojny. Mechanizmy zachęcające kapitał prywatny do inwestycji nie będą działały, gdy nie zostaną uchylone sankcje, gdy inwestowaniu wciąż towarzyszyć będzie gigantyczne ryzyko. Jeśli zaś idzie o wpompowanie do gospodarki pieniędzy z budżetu, równolegle należałoby wprowadzić ograniczenia walutowe. Odpowiedź na pytanie retoryczne, co przyjdzie nam łatwiej? zakończenie wojny, czy narzucenie przez państwo różnych ograniczeń będzie oczywista. Ten drugi scenariusz nie podoba mi się wcale, ale z punktu widzenia niezbędnych kosztów jest znacznie łatwiejszy.

Jeśli więc ceny na ropę nie spadną zbyt drastycznie, prawdopodobieństwo realizacji jednego z opisanych scenariuszy oceniałbym następująco: 45% - gospodarka pozostaje w stanie bezwładu, 50% - wariant "mobilizacyjny", 5% - przeprowadzamy reformy strukturalne (rząd i kierownictwo Banku Centralnego są za). Tak więc to wojna pozostaje największym problemem, jak długo będzie trwać,  szanse wyboru któregoś z przedstawionych scenariuszy nie będą przedstawiały się inaczej.


Potrzeba 50 miliardów


I wreszcie ostatni temat, jaki chciałbym poruszyć. Czy istnieje jakieś wyjście z obecnej sytuacji? Nie da się zamknąć oczu na wojnę, coś trzeba z nią zrobić. Zdaję sobie sprawę, iż to, co w tej sprawie mam do powiedzenia, może się wydać dyskusyjne, jednak zaryzykuję…. Spróbujmy spojrzeć na Ukrainę z dwóch punktów widzenia, co musi zrobić ona sama i co dla niej zrobić mogą inni. Wojenny zgiełk spowodował, iż z naszego pola widzenia zniknął jeden z aspektów - Ukraina jest krajem znajdującym się na progu niewypłacalności i bankructwa. Właściwie, mówiąc wprost, Ukraina już jest bankrutem, jednak o tym nie poinformowano oficjalnie. Na razie żaden kredytorów  nie zgłosil swoich żądań w wystarczająco ostrej formie, by fakt bankructwa rządu i Banku Centralnego został uznany przez instytucje międzynarodowe. Czy można jednak dopuścić do bankructwa państwa położonego w środku Europy, o pięćdziesięciomilionowej ludności? Moim zdaniem, nie. Trudno wręcz wyobrazić sobie następstwa, jakie bankructwo mogłoby mieć dla ukraińskiej infrastruktury społecznej. Jedną z konsekwencji wojny jest niekontrolowane masowe przesiedlanie się ludności. Co się stanie, gdy dodatkowo zawali się cała infrastruktura socjalna?

Ile potrzeba pieniędzy, by uratować Ukrainę przed bankructwem? W 2013 roku dokonano odpowiednich rachunków. Ukrainie niezbędna jest pomoc finansowa w wysokości 50 miliardów dolarów. W gruncie rzeczy, to nie tak dużo - o wiele mniej, niż znaleziono dla Grecji. Jednak to więcej, niż samodzielnie może zaproponować każda z zainteresowanych stron. Ani Europa, ani Rosja (Amerykanów bankructwo Ukrainy w ogóle nie dotyczy) nie mogą ofiarować 50 miliardów. Rosja mogła dać takie pieniądze reżimowi Janukowicza, ale dziś, nie tylko na Ukrainie mamy inny rząd, zmieniła się także Rosja. Stanowisko Europy jest następujące: obiecaliśmy Ukrainie 20 miliardów i tyle damy. Ale to za mało.

Ukraina nas skłócila, Ukraina może nas pogodzić. Potrzebny jest wspólny rosyjsko-europejski projekt mający na celu zapobieżenie bankructwu Ukrainy. Rząd ukraiński znajduje się nieomal w sytuacji bez wyjścia. Trochę znam premiera Jaceniuka, o wiele lepiej znam Petra Poroszenkę, chcę powiedzieć, iż obydwaj są tej sytuacji świadomi. Dlatego wydaje mi się, iż być może warto, rozumiejąc gospodarcze przyczyny i współrzędne tej wojny, dokonać jej oceny, jako zjawiska z dziedziny gospodarki. I na tym polu poszukać instrumentów do jej zakończenia.



Zapisał: Paweł Szczelin
Tłum.: ZDZ



Tekst ukazał się na portalu lenta.ru:
http://lenta.ru/articles/2015/04/01/auzan/






*Aleksander Auzan (ur.1954), ceniony rosyjski ekonomista, dziekan wydziału ekonomii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, członek prezydenckiej Rady Gospodarczej. Autor licznych publikacji naukowych.   











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com











poniedziałek, 21 lipca 2014

Do Słowiańska w geście odkupienia za rosyjskie winy



Po raz pierwszy Wiktora Iwlewa, moskiewska fotoreporterka i dziennikarka  pojechała do zajętego przez separatystów Słowiańska, by dopomóc w ewakuacji mieszkańców. Jej misję sfinansowali przyjaciele z Facebooka. Jej kolejna wyprawa do tego miasta, po odbiciu go przez armię ukraińską także nosiła humanitarny charakter. Wiktora i jej przyjaciele, chcą pomóc, by do Słowiańska wróciło normalne życie. To ich gest pokajania za rosyjskie grzechy i winy wobec ukraińskich braci.
 



Z Wiktorią Iwlewą na antenie Radia „Swoboda” rozmawiał Dmitrij Wolczek





Wyjazdy Wiktorii Iwlewej do Słowiańska wspierają jej przyjaciele z Facebooka. 






Dmitrij Wołczek:
Jak się udał Pani wyjazd z misją humanitarną do Słowiańska?

Wiktoria Iwlewa:
Mam powody do zadowolenia, przynajmniej z osobistego punktu widzenia. Słowiańsk już wcześniej stal się częścią mojego życia, pozostanie w mej pamięci na zawsze. Wspólnie z mieszkańcami miasta przeżyłam bardzo dużo, to zostawiło ślady w mojej psychice. Ale równocześnie znalazłam tam potwierdzenie jakichś swoich wyobrażeń o życiu, była to dla mnie wielka szkoła. Chcę też powiedzieć, że mój wyjazd nie byłby możliwy, bez nie znanych mi osobiście przyjaciół z Facebooka, uwierzyli mi, zareagowali na moje wezwanie, informacje o tym, że wybieram się do Słowiańska, po to, by uroczyście to formułując,  wykonać gest odkupienia za nasze rosyjskie winy. Pojechałam tam z wielkim uczuciem wstydu  i winy za swój własny kraj. Ludzie uwierzyli we mnie, do tej pory przekazują pieniądze. Wszystkim chcę gorąco podziękować.

Wołczek:
Ludzie czerpiący informacje z rosyjskich programów telewizyjnych są przekonani, iż Słowiańsk został całkowicie zniszczony. Za zniszczenia odpowiedzialna jest armia ukraińska. Czy tak jest w rzeczywistości?


Na pomoc ludziom w Slowiańsku



Iwlewa:
Nie. Z formalnego punktu widzenia, można powiedzieć, iż operacja wojskowa zakończyła się powodzeniem, także dlatego, że zniszczenia oraz ilość ofiar były minimalne. Jeśli popatrzymy na to, co się zdarzyło z perspektywy jednej rodziny, która straciła kogoś z bliskich, wtedy odczujemy przerażenie. W ostatnich dniach prowadzony był ostrzał dzielnicy Artiom, mieszkałam właśnie tam. W jednym z długich pięciopiętrowych domów ładunek artyleryjski zniszczył jedną klatkę schodową, zburzono wszystkie piętra, od góry do parteru. Przed wejściem, na ławce siedziały trzy staruszki, nie zdążyły się schować.

Jednak w ślad za pomyślnie przeprowadzonymi działaniami wojskowymi, nie uruchomiono w odpowiedniej skali, działań o charakterze humanitarnym. Dlaczego tak się stało, nie wiem. Ukraina jest ciepłym, delikatnym krajem, odczuwam to jeszcze wyraźniej po każdej podróży. Wszystko, co się tam działo, było straszne. W Czeczenii (z Donbasu jest tam bardzo daleko) nikt nikomu nie współczuł, wszyscy ratowali się na własną rękę, w najlepszym wypadku można było liczyć na pomoc jakichś niewielkich organizacji i misji humanitarnych. Czemu to się powtórzyło w Słowiańsku, w stosunku do jego mieszkańców, nie rozumiem. Ci z pieniędzmi, silniejsi, z większą wyobraźnią zdążyli wyjechać, uciec z miasta. Pozostali na miejscu najbardziej potrzebujący pomocy, ludzie w starszym wieku, rodziny wielodzietne, ich pozostawiono własnemu losowi, nie wypłacano im żadnych zapomóg, nie dostarczano jedzenia, nikogo z miasta nie ewakuowano. Muszę wspomnieć o jednym wyjątku, grupie mieszkańców skupionej wokół protestanckiego pastora Piotra Anatoliewicza Dudnika. Udało im się wywieźć z miasta ponad 3,5 tys. mieszkańców, przewożono ich do Swiatłogorska, tam już nie strzelano. 

Ja wywiozłam ze Słowiańska 45 osób. To niewielka liczba, nie mam się czym chwalić. Zastanawiam się jednak nad czymś innym, jeśli nam, zwykłym ludziom udało się wywieźć aż tylu, to z pewnością struktury państwowe dysponowały większymi możliwościami udzielenia pomocy. To jasne, że do miasta nie mogły wejść jednostki Służby ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Ludzie Donieckiej Republiki Ludowej, by ich nie wpuścili. Ale można było organizować wolontariuszy, oni mieliby większe możliwości, to trzeba było zrobić, takiej inicjatywy jednak nie podjęto. To bardzo przykre.

Wołczek:
Mer Słowiańska, Nelli Sztepa została zatrzymana przez separatystów, podczas okupacji miasta była ich „uprzywilejowanym” jeńcem, teraz aresztowano ją pod zarzutem współpracy z nimi. Kto teraz zarządza miastem?

Iwlewa:
Każdego dnia w zarządzie miasta odbywają się zebrania. Niedawno byłam na jednym z nich, prowadził je jeden z wicegubernatorów obwodu Donieckiego. Powstał sztab, teraz tam podejmowane są decyzje. Ja jednak, tego tak bardzo nie śledzę. Kto przetrwał w Słowiańsku najgorsze chwile, nie ma ochoty na bicie piany, dla tych ludzi ważniejsze jest pragnienie życia, jego odbudowy, pragną tego ze wszystkich sił, dla nich nie ma miejsca na pustą gadaninę.

Wołczek:
Jak mieszkańcy wspominają te chwile, gdy miastem rządził Striełkow i jego kompani?


Powrót do wieku kamiennego



Iwlewa:
Starają się o tym nie mówić. Można jednak często usłyszeć od ludzi, iż nie chcieliby nigdy więcej przeżyć czegoś podobnego. W ostatnich dniach ludziom było wszystko jedno, kto będzie rządził, chcieli tylko, by to się skończyło. 1 lipca siedziałam w sklepie, u znajomych, tam działał Internet, kończyłam wpis na Facebook, pozostało mi tylko wcisnać komendę „zapisz” i nagle, rozdał się niewiarygodny huk. 




                      Reportaż filmowy Wiktorii Iwlewej ilustruje dramat mieszkańcow Słowiańska


Zagrzmiał wybuch. Zgasło światło. Tak w Słowiańsku skończyło się światło, miasto pogrążyło się w ciemnoścach, wróciliśmy do wieku kamiennego. Moim ulubionym przedmiotem w życiu codziennym okazała się świeczka, wszystkie inne straciły wartość, komputer, i-pad, aparat fotograficzny, do niczego nie nadawał się telefon komórkowy, bo nie dochodził sygnał. Na szczęście w pobliżu domu znajdowała się pompa, wszyscy chodzili do niej po wodę. Pompę napędzał agregat, potem udało się podłączyć do niego jakieś przewody, staliśmy potem godzinami w kolejce ładując telefony i komputery. Wielkie dzięki takim ludziom- złotym rączkom przetrwaliśmy.

Wołczek:
A teraz? Czy w mieście jest niebezpiecznie? Wciąż trwa wymiana ognia?

Iwlewa:
Pod pewnym względem różniłam się od mieszkańców Słowiańska, w życiu przeżywałam wiele niebezpiecznych momentów. Ich miasto jest częścią cichej, idyllicznej, odległej ukraińskiej prowincji. Na ulicach posadzono ogromną ilość kwiatów, pod oknami rosną rozłożyste drzewa. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by z drzewa zerwać morelę. Zapewne moja odporność na wszelkiego rodzaju horrory była większa, niż mieszkańców. Gdzieś tam jeszcze strzelają. Dziś rozległ się jakiś niewytłumaczalny gruchot. Po mieście krążą dziwne plotki. Ale jest o wiele ciszej. 5 lipca przeżyliśmy interesujące zdarzenie. Była szósta wieczór. Na około cisza, ciepło. Wokół mnie krążyły długie ludzkie cienie. I nagle zza rogu wyskakuje samochód, przybliża się do nas, jego silnik jest jakby niesłyszalny, orientujemy się szybko, to wojskowy łazik. Udekorowany jest flagą Ukrainy. Wszyscy zamarli. Auto podjechało, wysunęła się z niego głowa żołnierza: „Niech Wam Bóg pomoże”. Uśmiechnął się i pojechał dalej. Ludzie obudzili się z letargu, zrozumieliśmy, ze do miasta weszła armia ukraińska. Zaczęliśmy czekać, co będzie dalej. Muszę dodać, że jakaś pomoc humanitarna pojawiła się od razu. Wszystkiego było mało, ilości niewystarczające, ale już tego pierwszego wieczoru, ludzie z protestanckiego kościoła rozdawali świeży, gorący chleb. Do końca życia nie zapomnę, jak ludzie biegli za chlebem, jak go całowali. Co można powiedzieć o ludziach całujących chleb? Że życie im nieźle dało w kość.

Wołczek:
Do rejonów położonych po sąsiedzku też dostarczano pomoc humanitarną?

Iwlewa:
Niewiele mam do powiedzenia na ten temat.  Żyliśmy w próżni informacyjnej, tylko dwa dni temu włączono telewizję. Radio w mieście nie ma, nie działa żaden system rozprzestrzeniania informacji. W ciągu tych dni, nikt niczego nie wiedział. Na świecie mogła zacząć się i skończyć Trzecia Wojna Światowa, w Słowiańsku o tym byśmy i tak się nie dowiedzieli. Teraz można oglądać tylko centralny program telewizji ukraińskiej, nie ma lokalnej stacji, informującej o wydarzeniach mieście, gdzie co zostało otwarte, jaką linię trolejbusową udało się uruchomić, co jeszcze działa. Uruchomione zostały wszystkie linie transportu miejskiego, ale przerwy w ruchu są ogromne. Dowiadujemy się o tym z trudnościami, nikt o niczym nie informuje, to spory problem.

Wołczek:
Co jest najbardziej potrzebne mieszkańcom miasta?



Dzieci w Słowiańsku wiedzą już jak wygląda wojna i bombardowanie. 



Iwlewa:
Wciąż nie ma wody, chodzi się po nią do studni i pomp. Zaczęli wracać ludzie, całkiem sporo, wystarczyło, że ustała strzelanina, na ulicach pojawiły się samochody. Przedtem wszyscy siedzieli w domach, wypełzali na chwilę po wodę, zamienić z kimś dwa słowai z powrotem do ukrycia. Życie się trochę unormowało. Po wodę przychodzi więcej ludzi. Pewna kobieta spytała: „ a czy ta woda nadaje się do picia?” Dla tych, co przeżyli najgorsze, to było dziwne pytanie, wtedy pilibyśmy nawet wodę z brudnej kałuży. Nikt wtedy nie pytał, czy woda nadaje się dopicia. Teraz ci, którzy wrócili przyjeżdżają po wodę samochodami z wielką ilością naczyń, pojemników, tworzą się wielkie kolejki. Z wodą na prawdę są spore problemy, poprzerywało rury, w ziemi wciąż tkwią miny, jest wciąż dużo roboty dla saperów. Wznowiło pracę kilka aptek. Jak tylko włączono światło, otworzyły się sklepy, zaczęto wypłacać emerytury, ale ludzie muszą stać w kolejkach. Ale wszystko ruszyło do przodu, to czuje się od razu.

Wołczek:
Mówiła Pani, że ludzie nie chcą wracać do czasów Striełkowa. Po czyjej jednak opowiadają się stronie? Dalej tak wielką popularnością cieszy się Putin?


Putin w oczach mieszkańców Słowiańska



Iwlewa:
 Mam wrażenie, że wielką rolę odegrała relacjonowana w Rosji historia rzekomo ukrzyżowanego dziecka. Ludziom odpadły szczęki ze zdumienia. Ta brednia otrzeźwiła wielu. Ale oczywiście wciąż wielu ludzi wychwala Putina i traktuje go z podziwem. Nie brakuje zwolenników idei Donieckiej Republiki Ludowej, ich zdaniem to jest sposób na zbudowanie demokratycznego państwa. Odwiedzałam w domu starszych ludzi, przekazywałam im pomoc humanitarną, opowiadali, że dostają paczki od DRL, są za nie wdzięczni, tylko DRL jest w zdanie zbudować nowe, szczęśliwe życie. Mamy tu wiele różnych poglądów i opinii. Niektórzy zachowują się jak kameleon, rozumieją, że wróciła ukraińska armia. Więc będą deklarować poparcie dla Ukrainy, ale tak dla pozoru. Jednak przede wszystkim ludzie są wyczerpani, poharatani przez strach, przez niekończące chowanie się w piwnicach. Wyciągałam ludzi z piwnic. Jeden z nich, sparaliżowany chłopak, kilka dni przemieszkał z ojcem w piwnicy, wywiozłam ich. Więc to zrozumiałe, że wielu jest tam wszystko jedno, poprą kogokolwiek, byle tylko nie wracać do piwnic. Całe miasto to jedna wielka rana psychiczna. Najbardziej potrzeba chyba psychologów i clownów, trefnisiów, zdolnych rozśmieszyć małe dzieci.


Doktor, po prostu jest zmęczony



Wołczek:
Zdarzało się, że nie dowierzano Pani? Była Pani ofiarą sytuacji konfliktowych?

Iwlewa:
Gdy wywoziłam ludzi, przejeżdżałam posterunki i blokady armii ukraińskiej oraz separatystów, na tych ostatnich często dyżurowali moi rodacy (spotkałam 3 mieszkańców Moskwy na blokadach ochranianych przez DRL). Może to dziwne, ale nigdzie nie potkały mnie nieprzyjemności. Traktowano mnie odpowiednio. Ludzie na blokadach DRL zmieniali się, na ukraińskich dyżurowali ci sami żołnierze, po kilku dniach zaczynali mnie poznawać, tak czy inaczej, zawsze dokładnie sprawdzali dokumenty. Rozmawialiśmy na różne tematy.

Raz zdarzyła mi się sytuacja konfliktowa z człowiekiem, który rozwoził chleb, jego zdaniem ja także ponosiłam odpowiedzialność za politykę Putina i zaczął mnie krytykować. Nieźle się wściekłam. Najbardziej zdumiewająca historia przydarzyła mi się na Izbie Porodowej. Tam nie tylko wypadły szyby z okien, co uniemożliwiło jej funkcjonowanie, tam ukradziono także aparaturę wartości kilkuset tysięcy griwien. Komu była potrzebna ta aparatura, nieważne, to już inne pytanie. Poszłam do nich, przedstawiam się, ja z fundacji, moglibyśmy wam pomóc z wyposażeniem. Powiedzcie, co wam jest potrzebne? Ale jeden z lekarzy, składał przecież kiedyś przysięgę Hipokratesa, warknął, niech pani stąd odjedzie, już nam pomogliście, więcej nam od was niczego nie trzeba! Próbowałam zatrzymać go na podwórku, ale o mało nie przejechał mnie swoim samochodem. Potem wyszedł z auta i polecił ochroniarzowi, by mnie aresztowano. Ochroniarz otworzył ze zdziwienia oczy, nie rozumiał niczego. Odezwałam się wtedy, proszę się nie denerwować, „doktór po prostu jest zmęczony”. On też stał się ofiarą syndromu post traumatycznego. Bardzo się tym przejęłam, to oczywiście nie w porządku, kiedy w sercu lekarza górę bierze złość nad klątwą Hipokratesa. 



W pozbawionym elektryczności i wody bieżącej Słowiańsku chleb oznaczał życie. 


A ze strony zwykłych ludzi, woziłam im chleb, ewakuowałam ich z miasta, nigdy nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego, wszyscy chcieliśmy przeżyć, to było o wiele ważniejsze. Przyszłam do nich z wyciągniętą ręką, by im pomóc w trudnej chwili, oni reagowali z wdzięcznością i ja im za nią też jestem wdzięczna. Obawiałam się, że w jakiś sposób naciskam na ludzi, zbierajcie się, wyjeżdżajcie, tu jest strasznie, niebezpiecznie. Ale już spotkałam dwie rodziny, które wróciły, bardzo mi dziękowali, że ich wywiozłam.  Cieszę się, że ich zobaczyłam, dzięki nim mam potwierdzenie, ze postępowałam prawidłowo. Dobrze, że uwolnili się na jakiś czas od słowiańskiego koszmaru.

Wołczek:
Dopiero co była pani w Charkowie. Tam dowiedziała się pani, że został zestrzelony malezyjski Boeing. Z jaką reakcją się Pani zetknęła na wschodzie Ukrainy.

Iwlewa:
Była tam z przyjaciółmi, na otwarciu wystawy „UPA: Hände hoch”. To zabawna ekspozycja artystów z grupy SZIPO – Włada Krasnoszczioka, Siergieja Lebiedinskiego, Wadima Trikoza. Wystawa skłania do refleksji, iż odpowiednia propaganda może sprowokować społeczeństwo do wojny kończącej się śmiercią. Wszyscy obecni opowiadali się za zjednoczoną Ukrainy, więc nie trudno sobie wyobrazić jak zareagowano na zestrzelenie samolotu. Rosja budzi tylko gniew. Rosnący gniew. Wciąż mówiono o rosyjskim okrucieństwie. Z drugiej strony, w tamtej chwili, nie wiadomo było kto jest odpowiedzialny, winny. Wydawało mi się, że wpadamy do czarnej dziury, ze jesteśmy ofiarami czarnego nieszczęścia.




Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciolowski



Oryginał opublikowany na stronie internetowej Radio Swoboda:





*Wiktoria Iwlewa (ur.1956), moskiewska fotoreporterka i dziennikarka. Jej fotografie ukazywały się na łamach prasy rosyjskiej i światowej. W latach 90tych fotografowała wszystkie konflikty zbrojne na terenie byłego ZSRR. Jest laureatką wielu znaczących nagród rosyjskich i międzynarodowych. 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com











poniedziałek, 23 czerwca 2014

Oglądamy telewizję, idziemy na wojenkę



Mark Franchetti jest jednym z najbardziej doświadczonych zachodnich korespondentów pracujących w Rosji. Od samego początku relacjonował kryzys na Ukrainie. Jednak jego relacja na temat walczącego na stronie separatystów Donbasu, batalionu „Wostok” wzbudziła na Ukrainie gwałtowną krytykę. Oskarżono go o sprzyjanie interesom Rosji. W rozmowie ze Swietłaną Reiter tłumaczy dlaczego żołnierze batalionu „Wostok” chwycili za broń.


Z Marc'iem Franchetti rozmawia Swietłana Reiter





Swietłana Reiter:
Ile czasu spędziłeś na Ukrainie?

Mark Franchetti:
Byłem na Ukrainie wiele razy. Relacjonowałem Majdan, jeździłem na Krym. Podczas ostatniej podróży odwiedziłem Donbas – Słowiańsk, Kramatorsk, Mariupol. Zrobiłem wywiad z premierem Aleksandrem Borodajem, potem przygotowałem duży materiał o batalionie „Wostok”. Potem, razem z batalionem „Wostok” prosto z Donbasu trafiłem na terytorium Rosji. To nie było planowane, ale ratując życie, przekroczyliśmy granicę bez paszportów. Potem stamtąd się wydostałem.

Reiter:
Opisz okoliczności w jakich to wszystko się odbyło.

Dowódca



Aleksander Chodakowski pełnił funkcję dowódcy donieckiej grupy "Alfa" oskar-
żonej o strzelanie do demonstrantów na Majdanie. Obecnie dowodzi sepratystycznym
batalionem "Wostok"



Franchetti:
Poznałem dowódcę batalionu „Wostok” Aleksandra Chodakowskiego. Wprosiłem się do niego i jego podkomendnych, chciałem wziąć udział w dowolnej prowadzonej przez nich operacji bojowej. Tak im powiedziałem: „Jeśli coś tam u was będzie, koniecznie telefonujcie, ja przyjadę”. Podkreśliłem: „nie interesują mnie żadne szkolenia.” I rzeczywiście zadzwonili. „Pojedziemy w stronę granicy. Zabierzesz się z nami?” Nie bardzo rozumiałem, co oni tam zamierzają robić, informacja była skąpa. Chodakowskiemu zdawało się, że przejście graniczne w rejonie Marinowki zostało już zdobyte przez separatystów, zadanie batalionu „Wostok” polegało na jego umocnieniu. Nasza kolumna była spora, dwustu ludzi. 

Dotarliśmy do Marinowki i wpadliśmy w pułapkę. Ludziom z „Wostoka” ktoś przekazał informację, że ukraińscy pogranicznicy są gotowi złożyć broń, nie będą się bić. To miało być tak, przyjeżdżają na miejsce, trochę, mówiąc metaforycznie, napną muskuły i gotowe, Marinowka nasza. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wyjaśniło się, że do walki z „Wostokiem” gotowi są nie tylko pogranicznicy, ale i zawodowe oddziały armii ukraińskiej. Bitwa trwała cztery godziny. Jej kulminacją było bombardowanie z powietrza. To było przerażające. Do batalionu „Wostok” należą zwykli ludzie, obywatele, po prostu naoglądali się zbyt dużo audycji Programu Pierwszego telewizji rosyjskiej.

Reiter:
Panuje opinia, iż separatyści nie lubią zachodniej prasy. Jakim cudem zdobyłeś zaufanie Chodakowskiego?

Franchetti:
Zwyczajnie. Współpracowałem z rosyjskim fotografem Dmitrijem Bieliakowem. W swoim czasie realizował pewien projekt, fotografował weteranów oddziałów specjalnych „Alfa” i „Wympieł”, zdjęcia opublikował w książce. Na początku starałem się załatwić wszystko za jego pośrednictwem. Ale to nie było najważniejsze. Aleksander Chodakowski jest normalnym, rozsądnym facetem. Wytłumaczyłem mu, iż spędziłem w Rosji wiele lat, on to zaakceptował, i że zależy mi, by zrozumieć to, co się dzieje. I jeszcze jeden ważny moment, przekonał się, że nie będzie odpowiedzialny za moje bezpieczeństwo, że jestem doświadczonym dziennikarzem. Rzeczywiście, oni nie lubią zachodnich dziennikarzy, ale ja mieszkam w Rosji 17 lat, znalezienie kontaktu z kimś ze środowiska nacjonalistycznego nie jest trudne. 

I na dodatek, może się powtarzam, Chodakowski jest rozsądnym facetem. Rzecz jasna, nie wszyscy w batalionie „Wostok” są tacy sami. Niektórzy z jego żołnierzy kategorycznie sprzeciwiali się, nie chcieli naszej wizyty, nie pozwalali się fotografować, i tak dalej. Jak widzisz, powstała interesująca sytuacja, mnie zawsze uważano za rusofoba, pisano o mnie, że mój stosunek do Rosji nacechowany jest agresją. Weź i sprawdź w Googlu, Marc Franchetti, podpis pod jedną z fotografii głosi „patologiczny rusofob”. Jakiś pieprzony rosyjski internauta opublikował tę fotkę i później z tego powodu udzie z FSB, ze służb specjalnych  (kiedy tłumaczyłem na czym polega moja praca) z tysiąc razy wrzeszczeli na mnie, że jestem agentem Zachodu, i że kierują mną antyrosyjskie przesądy. Za to teraz, po reportażu o batalionie „Wostok” i moim występie w studiu Sawika Szustera (Franchetti wspomina swój udział w najpopularniejszym na Ukrainie politycznym talk-show – „mediawRosji”) uważają mnie za zajadłego rusofila. 

Przyjaciel przysłał mi dziś post Alfreda Kocha (były minister do spraw prywatyzacji, obecnie radykalny krytyk prezydenta Putina- „mediawRosji”) opublikowany na jego stronie w Facebooku, tam można było przeczytać: „no i teraz wiadomo, dlaczego ten Franchetti siedzi w Rosji od 17 lat”. Ludzie, którzy napadli na mnie w studiu Szustera wywalili prawdę matkę na mój temat, ze jestem naiwniakiem, że działam w interesach FSB. Z tego wynika, iż nie ma żadnej różnicy między glinami i Kochem, i jedni i drudzy uważają, że jestem nasłanym agentem. Te idiotyzmy z Facebooka Kocha słyszałem wcześniej od najbardziej zapiekłych funkcjonariuszy FSB.

Rosyjski ślad


Reiter:
Skąd przyszło ci do głowy, że ślady z Donbasu nie wiodą do Rosji?




Wystąpienie Marca Franchetti w telewizyjnym talk-show Sawika Szustera
wywołało na Ukrainie lawinę kontrowersji. 



Franchetti:
Ja tak nie mówiłem. Proszę na to zwrócić uwagę. Ja wypowiadałem się na temat batalionu „Wostok”. Pytanie Sawika Szustera brzmiało dosłownie tak: „powiedz nam, co to za ludzie…?” W końcu nie jestem tępakiem. Jak mógłbym powiedzieć, iż tam nie rosyjskich śladów. W programie opisywałem tylko to, co widziałem na własne oczy. A to wyglądało tak, w batalionie „Wostok”, uważanym za jeden z silniejszych oddziałów, służą zwykli obywatele. Zapewne, wszyscy oni obejrzeli zbyt dużo programów Programu Pierwszego telewizji rosyjskiej i programu „Rossija 24”.  Wierzą, że w kierunku Donbasu przybliża się faszystowskie tsunami, że trzeba je natychmiast powstrzymać. 

Są to ludzie bez doświadczenia wojskowego, nie ma wśród nich Czeczeńców, choć widziałem kilku ludzi z Osetii północnej i Władykaukazu. I nawet jeśli wśród żołnierzy „Wostoka” odnajdzie się kilku Czeczeńców, będzie to całkowicie bez znaczenia. Wiele razy byłem w Czeczenii, wiem jak wyglądają żołnierze Kadyrowa, to są wytrenowani, doświadczeni wojownicy. Ludzie z batalionu „Wostok” nie mają kamizelek kuloodpornych, ich najgroźniejszą bronią jest ciężarówka Ural, na niej montują swoje karabiny i wyrzutnie. Ciężarówkę popychają siłą mięśni, przy jej pomocy bronią się przed nalotami. Tę ciężarówkę, z resztą, podczas operacji w Marinowce trzeba było porzucić, popsuła się doszczętnie. W batalionie „Wostok” nie ma ludzi GRU, rosyjskiego wywiadu wojskowego. On byli obecni w czeczeńskim „Wostoku”, u Jamadajewa, ale choć bataliony czeczeński i donbaski noszą tę samą nazwę, nic poza tym ich nie łączy. 

Nieoficjalnie, bez dyktafonu, Chodakowski skarżył się: „mamy za mało bojowników, mamy za mało specjalistów”. Z tego co mówił wynikało, iż Rosja, jak by na początku dała im aluzyjnie do zrozumienia, zaczynajcie sami, my potem przyjdziemy z pomocą. Ale teraz i on rozumie, nikt im nie pomoże, nie będzie żadnego wsparcia. Powtarzam jeszcze raz, ja nie oceniam sytuacji ogólnej, wypowiadam się tylko na temat batalionu „Wostok”.  Wśród jego żołnierzy są rosyjscy ochotnicy, oni także naoglądali się reportaży nadawanych przez Program Pierwszy, są miejscowi. Tak to wygląda.

Reiter:
Jak ci się wydaje, dlaczego twoje wystąpienie w studiu u Szustera wywołało taką burzliwą reakcję?

Franchetti:
Ciekawy moment, prawda? Dlatego, iż moje słowa nie były zgodne z wersją oficjalną rozpowszechnianą na Ukrainie. Ja nie rozróżniam ludzi…. Bojownicy batalionu ”Wostok”, ukraiński wojskowy w masce, ten co napadł na mnie, iż bezpodstawnie kompromituję jego kraj… they are the same fucking people. Ja nie mówiłem, iż Rosja nie intryguje na Ukrainie, za to szczegółowo opisałem ludzi, z którymi spędziłem sporo czasu. Dlatego mogę odpowiedzialnie powiedzieć, iż nie zauważyłem żadnego strumienia pieniędzy i broni. Wszystko jest na odwrót, rozumiesz? Oni są bliscy paniki, przerażeni: „Oj gdzież jest ta Rosja?”

Reiter:
Rozmawiałeś z premierem Donieckiej Republiki Ludowej Borodajem. Co o nim myślisz?

Franchetti:
Jego trudno zrozumieć. Wszyscy tam są szaleni – i Borodaj i Striełkow. Co jest najokropniejsze w tej sytuacji? Rozmawiasz z ludźmi i uświadamiasz sobie, iż im się zdaje, że wybrali się na wojenkę. Obejrzeli trochę filmów, znaleźli broń i sami nawet nie podejrzewają, że otworzyli straszną puszkę Pandory. Mnie osobiście, Borodaj nie wydaje się sympatyczny, ale usiłowałem zrozumieć, kto wysłał go na Ukrainę, czyje reprezentuje interesy. Jestem skłonny zgodzić się ze zdaniem Olega Kaszyna, wyrażonym w jego felietonie. Nie wygląda na to, by Borodaja wysłały na Ukrainę rosyjskie służby specjalne. Jednak, gdyby Władimir Putin nie chciał, by ludzie tacy jak Borodaj i Striełkow znaleźli się na Ukrainie, wystarczyłoby jedno jego słowo, by wszelki ślad po nich zaginął.

Reiter:
Jak Borodaj zachowuje się w Donbasie?

Premier Donbasu i jego ochroniarze


Franchetti:
Chodzi teraz uzbrojony, z kałasznikowem, pistoletem Makarowa, itd. Ma też ochroniarzy, jakichś prymitywów. Posłuchaj, Borodaj przyjeżdża na kolację do hotelu „Ramada” , siada za stołem. Ochroniarze siadają razem z nim. Sama wiesz, jak zachowują się zawodowi ochroniarze. Cicho siedzą z boku, niczego nie zamawiają, żadnego jedzenia. A ochroniarze Borodaja zamawiają kolację i zabawiają się grami w telefonie. Kiedy Kadyrow nie był jeszcze prezydentem Czeczenii, ochraniali go ludzie z grupy „Alfa”. Od razu można było się zorientować, że to dla Kremla ktoś bardzo ważny. Z Borodajem jest zupełnie inaczej.

Reiter:
Jak ci się wydaje, jaki jest stosunek sił między separatystami a armią ukraińską?

Franchetti:
Operacja obserwowana przeze mnie zakończyła się pełną klęską batalionu „Wostok”. Ukraińcy świetnie dali sobie radę z atakiem. To oczywiste, że w porównaniu z rosyjską armią, ukraińska to przedszkole. Ale na tle separatystów armia ukraińska jest o wiele silniejsza. Ma jednak jeden wielki minus, żołnierze ukraińscy są zdemoralizowani. Cały ten konflikt na wschodzie i południu Ukrainy, jak mi się wydaje, stworzono sztucznie, ludziom zachciało się pobawić w wojenkę, a teraz giną prości mieszkańcy. W całym regionie panuje totalny chaos. Odnoszę wrażenie, iż Kijów, nie ma zielonego pojęcia co robić. W dodatku, nie rozumie, iż część ludności Ukrainy nie widzi szansy na współpracę z nowym rządem po wydarzeniach w Odessie i Słowiańsku. Ci ludzie oglądają telewizję rosyjską, a tam słyszą, że w ich kraju ktoś dopuszcza się ludobójstwa. I oni w to wierzą.

Reiter:
Widzisz wyjście z tej sytuacji?

Franchetti:
Tylko z udziałem Rosji. Putin powinien dogadać się z Poroszenko. Powinni się tym zająć jak najszybciej. Jeśli sytuacja będzie dalej rozwijać się według obecnego scenariusza, tej puszki Pandory nie da się już zamknąć.

Reiter:
Opowiedz, jak teraz wygląda Słowiańsk…

Franchetti:
Byłem tam dwa i pół tygodnia temu. Wtedy jeszcze wszystko wyglądało w porządku. Ale już miały miejsce się obstrzały artyleryjskie, zginęło dwudziestu pięciu zwykłych mieszkańców. Spotkaliśmy tam Irmę Krat (według wersji rozpowszechnianej przez separatystów aktywistka „Prawego Sektora”, Irma Krat przyjechała do Słowiańska z misją szpiegowską, zatrzymano ją jako zakładniczkę w kwietniu, Krat twierdziła, iż pojechała do Rosji jako dziennikarka – „Colta”). Wydaje mi się, że stała się ofiarą syndromu „sztokholmskiego”, można go nazwać tez „słowiańskim”, jest przekonana, że w Kijowie o niej zapomniano, jej stanowisko jest dziś bardzo krytyczne i agresywne. Boi się, że może zginąć podczas jednego z bombardowań lotniczych.



Batalionowi "Wostok", jak twierdzi, brytyjski dziennikarz Marc Franchetti brakuje
broni, pieniędzy i ludzi. 


Reiter?
Co dla ciebie na Ukrainie było najtrudniejsze?

Franchetti:
Pierwszy raz obserwowałem konflikt, w którym tak znaczącą rolę odgrywają dziennikarze. Na nich spoczywa bezpośrednia odpowiedzialność. To robi okropne wrażenie, widzisz jak ludzie biorą do ręki broń, powtarzają słowo w słowo, to co usłyszeli w rosyjskiej telewizji poprzedniego wieczoru. Na antenie krzyczą ludobójstwo! Wybaczcie mi, ludobójstwo to Ruanda, nie trzystu poległych. Jestem bardzo rozczarowany tym, jak prasa zagraniczna relacjonowała wydarzenia na Ukrainie. Nie dziwi mnie to, co pisze prasa rosyjska, zbyt długo mieszkam w Rosji.

Nam w Europie wydaje się , że mamy wolna prasę, jednak we wszystkich relacjach z Ukrainy widać jeden motyw: Rosja to imperium zła, a Putin to dyktator. Tylko że sytuacja jest bardziej złożona. Jednak wiarygodnej relacji nie potrzebuje nikt, choć jesteśmy obecnie świadkami wielkiego, głębokiego kryzysu w stosunkach między Rosją i USA. Z jednej strony obserwujemy fiasko amerykańskiej polityki zagranicznej, takiej jaką prowadzono przez ostatnich dwadzieścia lat, z drugiej Rosję i jej gigantyczny błąd, jakim była pełna utrata Ukrainy. Rosja potrzebowała Ukrainy kieszonkowej, sterownej, rządzonej przez Janukowicza. Tak to sukinsyn, za to nasz. Zachodniej prasie potrzebne jest jednolite stanowisko, identyczny pogląd, tak samo wyglądała sytuacja przed wojną z Irakiem.


Tłum. ZDZ


Oryginał ukazał się na łamach internetowego magazynu colta.ru:





*Marc Franchetti, moskiewski korespondent gazety “Sunday Times”. Producent filmowy i telewizyjny. Laureat prestiżowych nagród dziennikarskich.







*Swietłana Reiter, ceniona dziennikarka rosyjska. Autorka takich magazynów drukowanych i internetowych jak openspace.ru, Esquire, Forbes, Bolszoj Gorod.








Obserwuj i polub nas na Facebooku: 





poniedziałek, 19 maja 2014

Kreml i Ukraina: w ślepym zaułku federalizacji


Kreml zdał sobie sprawę, iż wciągnięcie Ukrainy do Unii Euroazjatyckiej jest niemożliwe. Teraz Moskwie najbardziej zależy, by zahamować zbliżenie między Ukrainą i Zachodem. Temu służy projekt federalizacji. Jednak wybitny petersburski politolog Grigori Gołosow uważa, iż cel ten Moskwie łatwiej będzie osiągnąć powstrzymując się od wspierania separatystów. Rosja powinna wesprzeć reintegrację Wschodu i Południa Ukrainy. Tylko tak można będzie zwiększyć ich wpływy w polityce ukraińskiej i uniknąć ich pełnej marginalizacji.



Autor Grigorij Gołosow



Dalsze poparcie ze strony Rosji dla separatystów w Donbasie może
doprowadzić do jego pełnej izolacji i marginalizacji/ 


Jak się wydaje sytuacja na Ukrainie pozostaje skomplikowana i zagmatwana. Być może jednak lepiej powiedzieć, iż sytuacja jest stosunkowo prosta, tylko nie ma z niej łatwego wyjścia. By to zrozumieć, należy przyjrzeć się jej z punktu widzenia władz rosyjskich. Wystarczy na moment zapomnieć o Krymie, wtedy widać wyraźnie, iż kluczowe punkty strategii rosyjskiej sformułowano już rok temu, od tamtej pory nie uległy one zmianie. Program maksimum zakładał wciągnięcie Ukrainy w proces integracji euro-azjatyckiej. Właśnie dlatego, Moskwa tak nerwowo zareagowała na podjętą przez Wiktora Janukowicza próbę reorientacji politycznej w całkowicie przeciwnym kierunku. Dla niego samego skończyło się to żałośnie, choć wcześniej, do jesieni 2013 roku udawało mu się w miarę skutecznie grać rolę miłego cielęcia ssącego mleko od dwóch matek. Ssał wprawdzie bardziej dla siebie, niż dla własnego kraju, i za to przyszło mu zapłacić.

Wydarzenia lutowe, bez wątpienia,  wzbudziły na Kremlu poczucie głębokiej urazy wobec Zachodu oraz pragnienie natychmiastowego rewanżu. Pomijając akcenty emocjonalne, należałoby skonstatować, iż Rosja, po obaleniu Janukowicza, w niewielkim stopniu dokonała rewizji swoich priorytetów. Porzucono program maksimum, opowiedziano się za wariantem bardziej umiarkowanym. Jeśli nie udaje się całej Ukrainy wciągnąć do Sojuszu Euroazjatyckiego (w ślad za Białorusią i Kazachstanem), to trzeba postarać się, by na zawsze pozostała rozpięta między nami i Europą. Dla osiągnięcia tego celu wystarczy narzucić jej konstrukcję instytucjonalną paraliżującą dokonanie w tej kwestii ostatecznego wyboru. Stąd wzięła się idea federalizacji.

Prawo veta


Federacje różnią się od państw unitarnych nie tym, iż gwarantują swoim podmiotom terytorialnym więcej wolności w dziedzinie gospodarowania własnymi zasobami, w polityce kulturalnej i oświatowej, czy w kwestiach gospodarczych. Bywają państwa unitarne, które pod tym względem wyprzedziły wiele federacji (w tym także Rosję) o wiele długości. Specyfika sytuacji polega na czym innym. Idea federalizacji zakłada, iż podmioty terytorialne są nadzielone specjalnymi prawami i mogą z nich korzystać w odniesieniu do procesu podejmowania decyzji na obu poziomach, lokalnym i państwa jako całości. Jeśli ideę tę wprowadzić w życie z maksymalną konsekwencją, to ważniejsze od prawa do udziału w podejmowaniu decyzji okaże się absolutne prawo veta.

W historii mieliśmy niewiele federacji zbudowanym w oparciu o taki model. Aktualnym przykładem może być Bośnia i Herecegowina, w niej funkcje rządu centralnego są ograniczone do minimum, zaś władza rzeczywista jest prawie całkowicie rozdzielona między terytorialno-narodowe społeczności.  Jak mi się wydaje, właśnie bośniacki wariant odpowiadałby w pełni interesom kremlowskich władz. W tym miejscu pojawia się jednak dodatkowy problem. Urzeczywistnienie go wymaga, by terytorialno-narodowe społeczności dysponowały pryznajmniej statusem quasi państwowym, posiadały własny rząd, policję i armię. Na Ukrainie niczego takiego nie było, Kreml jednak doszedł do wniosku, iż ma do czynienia z problemem do rozwiązania i bez zwłoki przystąpił do realizacji odpowiedniego planu.

Nie będę wdawać się w szczegóły działania „ruchu zwolenników federalizacji”. Rola Rosji w tym ruchu wydaje się oczywista. Wystarczy zauważyć, iż w dwóch obwodach na wschodzie Ukrainy – donieckim i ługańskim sytuacja jaka się wytworzyła, nie do końca jest kontrolowana przez Kijów. Ale nie wszystko udało się tam zrealizować, tak jak tego pragnęły władze rosyjskie.

Po pierwsze, pełnowartościowa realizacja moskiewskiego planu wymaga, by spod kontroli Kijowa wyrwało się jeszcze kilka innych obwodów. W obecnym składzie „Noworosja” jest zbyt mała (zakładając czysto hipotetyczny rozwój wydarzeń), jeśli Kijów zdecydowałby się podjąć z nią rozmowy, różna kategoria wagowa partnerów rzucałaby się w oczy. Ale perspektywa, iż „ruch zwolenników federalizacji” rozprzestrzeni się poza granicami Donbasu jest niewielka.

Z tego punktu widzenia, taktyka władz ukraińskich zasługuje na pozytywną ocenę. Z jednej strony, prowadząc „operację antyterrorystyczną” udało im się uniknąć rozlewu krwi na masową skalę, krwawy scenariusz znacznie pogorszyłby wizerunek Kijowa  oczach społeczności międzynarodowej, ułatwiłby Rosji zwiększenie nacisku. Z drugiej strony, w warunkach „operacji antyterrorystycznej” grupy bojowe okupujące od kwietnia szereg budynków administracyjnych i pozostające na terytorium obwodów ługańskiego i donieckiego, nie są w stanie podjąć operacji w kierunku zachodnim. W rezultacie ruch prorosyjski pozostaje zlokalizowany, nie ogarniając swoimi wpływami większego terytorium.

Drugi i poważniejszy problem polega na tym, iż choć obydwa obwody wyrwały się spod kontroli Kijowa, stworzonym na ich terytorium republikom ludowym trudno znaleźć partnera do rozmów, możliwego do zaakceptowania przez Kijów i społeczność międzynarodową. Przywódcy obu republik, realizując przede wszystkim zadania bojowe, nie wypełniają żadnych funkcji w zakresie sprawowania władzy i wypełniać ich nie mogą. W oczach ludzi kontrolujących władze lokalne, to jest wschodnio ukraińskich oligarchów, owe republiki na stanowią ani nowej, ani atrakcyjnej niszy.


Kreml jest gotów zrobic wszystko co w jego siłach, by nie
dopuścić do dalszego zbliżenia Ukrainy z NATO i EU.

Jak mi się zdaje, w obecnej chwili Kreml postanowił wstrzymać się z podjęciem decyzji w nadziei, iż sytuacja rozwinie się w taki sposób, by można w niej było znaleźć wskazówki do dalszych działań. Ale obawiam się też, iż scenariusz oparty na zaniechaniu nie stworzy odpowiedniego pola dla manewru. Jeżeli rozlew krwi w obwodach donieckim i ługańskim ulegnie nasileniu, to dla Kremla taki rozwój wypadków, mógłby okazać się wystarczającym uzasadnieniem dla wprowadzenia na terytorium Ukrainy sil zbrojnych pod flagą pokojową. Dla społeczności międzynarodowej takie uzasadnienie nie będzie wystarczające, rosyjskie siły zbrojne napotkają opór. Następstwa mogą być katastrofalne.

Strategia kremlowska


Pora przyznać, iż scenariusz krymski – infiltracja/faktyczne przejęcie władzy/ referendum okazał się możliwy do zrealizowania, gdyż w całej operacji uczestniczyły regularne siły zbrojne, a nie oddziały ochotnicze, i jego ostatecznym celem pozostawała aneksja. Tak więc, jeśli celem Rosji jest teraz przede wszystkim zapobieżenie zacieśnieniu stosunków między Ukrainą i Zachodem (a zakładam, iż tak jest w istocie), to kontynuacja scenariusza krymskiego na Wschodzie Ukrainy może przynieść skutki przeciwne od zamierzonych. Należy szukać innych wariantów związanych z formowaniem na wschodzie prawomocnych organów władzy, nie warto nawet mówić o tym, iż „republiki ludowe” są gotowe do przeprowadzenia wyborów. Widzieliśmy już, jak tam odbywa się głosowanie. Oprócz tego, należy podjąć starania na rzecz reintegracji obwodów donieckiego i ługańskiego w ramach struktury politycznej wspólnej dla Wschodu i Południa Ukrainy. Od czasu rozpadu Partii Regionów takiej struktury po prostu nie ma. Ani jednego, ani drugiego nie uda się osiągnąć, jeśli nie zdołamy zatrzymać rozlewu krwi. Rosja ma pod tym względem wiele do zrobienia.

Po pierwsze, Rosja w dalszym ciągu okazuje realny wpływ na działania grup bojowych. To one w kwietniu okupowały szereg budynków administracyjnych, to one stanowią do dziś jądro sił zbrojnych „republik ludowych”. Ugrupowania te powinny otrzymać od Rosji jasny sygnał, iż należy się wycofać. Nie jestem pewien, czy doprowadzi to automatycznie do pełnego zahamowania działań zbrojnych prowadzonych przez „zwolenników federalizacji” – w oddziałach separatystów uczestniczą także kadry miejscowe – ale jeśli wyjadą  ludzie z zewnątrz, to ci pierwsi powoli rozejdą się do domów. Po drugie, czas zahamować dostawy broni. Po trzecie, trzeba zaprzestać trwającej prowadzonej wciąż infiltracji Wschodu.

Jeśli władze rosyjskie zdecydują się na tego rodzaju kroki, to ich skutki nie staną się przeszkodą w dalszej realizacji strategii kremlowskiej. Na odwrót. Większa liczba uznawanych powszechnie uczestników ukraińskiej gry o konstytucję, pochodzących ze wschodu, oznacza zwiększenie szans na sukces taktyki kremlowskiej (być może częściowy). Rosyjskojęzyczny wschód Ukrainy w każdym wypadku pozostanie wschodem, z punktu widzenia gospodarki, specyfiki wyborów, itd.  I zawsze będzie okazywał wpływ na politykę ogólno ukraińską. Ale obecna taktyka Rosji prowadzi nie do umocnienia tego wpływu, a do izolacji i marginalizacji wschodu.





*Grigorij Gołosow (ur.1963), wybitny rosyjski politolog, profesor Uniwersytetu Europejskiego w Sankt. Petersburgu






Tekst ukazał sie na stronie slon.ru. Jego adres: 
http://slon.ru/russia/3_deystviya_kotorye_kremlyu_nuzhno_predprinyat_na_ukraine-1097983.xhtml


Obserwuj i polub nas na Facebooku: