Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia Rosji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia Rosji. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 czerwca 2022

Jak rozwiązaliśmy ZSRR...



Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, w nowej Rosji Gennadij Burbulis zajmował kluczowe stanowiska. Był wicepremierem i sekretarzem stanu. Odegrał istotną rolę podczas negocjacji w Białowieży, gdzie zdecydowano o rozwiązaniu ZSRR. Przekonał Borysa Jelcyna, by powołał do rządu młodego ekonomistę Jegora Gajdara dla wprowadzenia radykalnych reform gospodarczych. Mówił cicho, jakby lekko przez nos. Odszedł z polityki po cichu, bez skandalu. Dopiero teraz, kiedy nadeszła wiadomość o jego śmierci zrozumiano, iż odszedł jeden z najważniejszych autorów historycznych wydarzeń 1991 roku. 


Z Gennadijem Burbulisem, jednym z sygnatariuszy umowy o rozwiązaniu Związku Radzieckiego w 10ą rocznice tego wydarzenia rozmawia Zygmunt Dzięciołowski.

 

 

Pieriestrojka miała na celu odnowienie radzieckiego komunizmu, jednak bardzo szybko okazało się, że postawiła Związek Radziecki wobec problemów o historycznej skali. Kiedy pana zdaniem podłożono minę, która rozsadziła imperium?

 

Gennadij Burbulis:



Na początku 1990 roku zebraliśmy się na posiedzeniu opozycyjnej Międzyregionalnej Grupy Deputowanych, żeby podsumować wyniki dotychczasowej pracy. Wtedy uświadomiliśmy, iż nadeszła pora, by zabrać się za politykę na poziomie republikańskim, a nie jak do tej pory ogólnoradzieckim. To wtedy wyznaczono cel, jakim było zdobycie przez Borysa Jelcyna pozycji głowy jednej z republik. Na pewno historia potoczyłaby się inaczej, gdybyśmy wówczas nie postanowili, że w wyborach do parlamentu Rosji zgłosimy w Swierdłowsku kandydaturę Jelcyna, a później postaramy się o jego wybór na stanowisko Rady Najwyższej. Można jednak na wydarzenia z początku lat dziewięćdziesiątych spojrzeć szerzej. Wtedy uświadomimy sobie, że impuls rozpadu obecny był w strukturze państwa radzieckiego od początku. Przez 70 lat realizowano utopijną ideologię o zgubnych skutkach dla setek milionów ludzi.

 

Pojawił się wówczas termin "defilady suwerenności". Wszystkie republiki, po kolei ogłaszały swoją niezależność. Gruzja, Litwa, Uzbekistan, "ciągnęli z nas latami ile wlezie, wszystko co mają zawdzięczają nam, a teraz pokazują, że mają nas w nosie" - tak reagowano w rosyjskich środowiskach nacjonalistycznych. Pamięta Pan jakie zdumienie wywołało wezwanie pisarza Walentyna Rasputina, by to Rosja plunęła na wszystko i wystąpiła ze Związku? Przecież to nie był glos przedstawiciela demokratycznej opozycji....

 

Na pewno było ono świadectwem powagi sytuacji. Wtedy mogło się to wydawać taktyczną zagrywką ze strony nacjonalistów. Ale Rasputin, nie związany z moskiewską elitą władzy dobrze wyczuwał co dzieje się w rzeczywistości. Parlament Rosji przyjął decyzję o jej suwerenności w czerwcu 1991 roku. Wśród deputowanych komuniści byli w większości. Ale w uroczystym uniesieniu, przez 15 minut klaskali wszyscy razem. Trudno w to dziś uwierzyć, ale w porównaniu z innymi republikami Rosja w największym stopniu pozbawiona była samodzielności. Kiedy wybraliśmy rząd rosyjski okazało się, że zgodnie z radzieckim prawem będzie on odpowiadał za 7% rozlokowanej w Rosji gospodarki. Pozostałą częścią administrowały organy centralne.

 

Także inny pisarz, Aleksander Sołżenicyn zgłosił swoją propozycję reorganizacji państwa. Według niej narody Azji środkowej, Zakaukazia miały pójść swoją drogą, obowiązkiem zaś Rosji było zjednoczenie terytoriów zamieszkałych przez narody słowiańskie, Białorusi, Ukrainy, północnego Kazachstanu.

 

Ta propozycja opierała się na fałszywych przesłankach. W końcu XX wieku świat poszedł inną drogą. Integracja narodów słowiańskich, sztuczna aktualizacja jakichś mesjanistycznych wątków z ich historii byłaby absurdem. Znacznie ważniejsze jest dla nas przezwyciężenie imperialnego dziedzictwa zrozumienie, że  rzeczywistość wirtualna nie zna granic, a możliwości rozwoju są związane z doskonaleniem technik komunikacyjnych. Właśnie znów spotkaliśmy się z niektórymi uczestnikami spotkania w Białowieży. Dla Stanisława Szuszkiewicza, ówczesnego szefa białoruskiej Rady Najwyższej, na szczególną krytykę zasługuje wspieranie przez Rosję białoruskiego neokomunizmu. Jaki sens ma dla Białorusi eksploatowanie anachronicznej tradycji wielowiekowych związków z Rosja, zamiast poszukiwania realnej, strategii europejskiej? Jednoczyć możemy się w oparciu o nowy system wartości, nie w oparciu o fundamentalistyczne idee słowiańskie zakorzenione w prawosławiu.

 

Rozmawiam z przyjaciółmi w Moskwie i słyszę od nich, a jednak to był cud, to się mogło nie zdarzyć... Im nie trudno sobie wyobrazić, że do dziś mieszkają w Związku Radzieckim...

 

Nie zgadzam się. Po zamachu z sierpnia 1991 roku, rozpad ZSRR był nieuchronny, a my podejmując decyzję o jego rozwiązaniu nie mieliśmy innego wyjścia. Dziś nawet rozumiemy lepiej, iż w żadnym wypadku nie wolno nam było się od niej uchylić. To co zrobiliśmy w grudniu w Białowieży zapobiegło kataklizmowi na ogromna skalę. Groziła nam okrutna wojna domowa z tragicznymi skutkami da pokoju światowego.

 

Były prezydent Ukrainy Krawczuk utrzymuje, że w Białowieży do końca namawialiście go do utrzymania w jakiejś formie wspólnego państwa.

 

To prawda. Najbardziej domagał się tego Jelcyn. Do tej pory krąży wersja, iż to on zniszczył państwo, by pozbawić stanowiska Gorbaczowa. To nonsens, bo Jelcyn w Białowieży bardziej od innych, przejmując się możliwymi skutkami likwidacji starego państwa, chciał np. zawiązania konfederacji. Wreszcie przekonaliśmy go, że to niemożliwe i dalsze rozmowy z Gorbaczowem nie mają żadnego sensu. To Krawczuk zapytał dramatycznie, to co wierzycie mu, wierzycie choć w jedno jego słowo? Zamilkliśmy, nikt z nas nie ufał Gorbaczowowi, czuliśmy, że będzie kręcił jak zwykle. W rezultacie wymyślono formułę Wspólnoty Niepodleglych Państw. W aktualnej wówczas sytuacji była prawidłowa. Konstatowała rozpad, umożliwiała jednak utrzymanie calego procesu pod kontrolą, zapobiegała całkowitemu chaosowi.

 

To pan wymyślił nazwę Wspólnota Niepodległych Państw?

 

Nie.

 

W Rosji do dziś panuje przekonanie, iż wówczas nie zdawaliście sobie sprawy z tego co zmajstrowaliście.

 

6 listopada 1991 roku podjął pracę nowy rząd Rosji. Jego szefem był prezydent Jelcyn, wicepremierami m.in. Jegor Gajdar i ja. Formowaliśmy go w warunkach całkowitej katastrofy gospodarczej. Przez miesiąc biliśmy głową o ścianę poszukując skutecznych mechanizmów prawnych, administracyjnych, nawet siłowych, dzięki którym moglibyśmy rozwiązać bodaj jeden problem otrzymany w spadku po poprzedniej epoce. Nawet sam się dziwię, kiedy przypominam sobie do jakiego stopnia nasze działania były wówczas podyktowane pragmatyką. Lecąc na Białoruś czuliśmy, że związek się rozpadł, jednak wyjątkowo trudno nam było pogodzić się z myślą o utracie Ukrainy. Nie potrafiliśmy sobie wyobrazić dokąd miałaby odejść najbliższa nam republika. Oczywiście zadawałem sobie pytanie, jakie będą konsekwencje naszej decyzji dla ludzi, tu jednak nie wszystko można było przewidzieć. Dopiero teraz widać jakie to było trzęsienie ziemi, jak bardzo wpłynęliśmy na losy milionów rodzin i obywateli. Ale pamiętam też podczas powrotu z Białowieży uczucie, iż zapisaliśmy nową kartę w historii świata. Gigantyczne imperium, groźne dla całej kuli ziemskiej przestało istnieć.

 

Odczuwał pan radość?

 

Pamiętam wewnętrzną sprzeczność w swoich emocjach. Związek Radziecki był moją ojczyzną, a ja przyłożyłem ręki do jego zniszczenia. Z drugiej strony ja i miliony ludzi odczuwały wobec niej uzasadnione pretensje. Ale moją ojczyzna jest także Rosja, więc odczuwałem pewnego rodzaju uniesienie. Byliśmy wyzwolicielami. Białowieża oddała w nasze ręce odpowiedzialność za dzień jutrzejszy. Pojawiła się perspektywa przezwyciężenia chaosu. Otworzyły się nowe możliwości.

 

Zastanawiał się pan dlaczego Michaił Gorbaczow nie podjął aktywnych kroków, by przekreślić wasze decyzje? Przecież jako prezydent Związku Radzieckiego wciąż dysponował odpowiednimi pełnomocnictwami, by ukarać garstkę spiskowców.

 

Niedawno podobne pytanie zadano w telewizji innemu bliskiemu współpracownikowi Borysa Jelcyna z tamtych czasów. Michaił Połtoranin, wówczas minister do spraw prasy i informacji powiedział, iż sam się dziwi, że nas wszystkich wówczas nie aresztowano. Moja odpowiedź jest inna. Gorbaczow sam najlepiej rozumiał rzeczywistość i wiedział w jakim stanie zostawia państwo. Dobrze orientował się, co dzieje się w gospodarce. Kiedy bolszewicy przejęli władzę w 1917 znaleźli w skarbcu 1300 ton złota, my 280. Chaos sparaliżował możliwość zarządzania gigantycznym terytorium. Żeby kogokolwiek aresztować potrzebne jest oparcie w strukturach siłowych, choć by jeden oddany i wierny pułk. Przydałoby się dobrze chronione więzienie, albo posłuszny sąd. U Gorbaczowa nie było ani jednego ani drugiego. Już po Białowieży spotkał się z marszałkiem Szaposznikowem i zapytał go o nastroje w armii. Usłyszał, że nie ma na co liczyć, i że siły zbrojne z wielką nadzieją obserwują bieg wydarzeń. Gorbaczow nic by nie osiągnął, nawet gdyby okazał się zdolny do jakiegoś dramatycznego gestu.  I co z tego, gdyby ten pozbawiony wówczas autorytetu polityk przemówił w telewizji, apelując o ratowanie państwa? To by tylko dało skutek odwrotny od zamierzonego. Gorbaczowowi nie mogła pomóc także społeczność międzynarodowa, tak bardzo zakochany w nim zachód. Przecież już porozumieliśmy się z Bushem, nie przypadkowo zostaliśmy przez niego uznani. Świat na pewno obawiał się rozpadu imperium komunistycznego, ale jeszcze bardziej lękał się o los jego arsenału atomowego. Konieczny był wybór, z jednej strony istniała groźba niekontrolowanego rozpadu, nasilenie konfliktów etnicznych, pretensji terytorialnych, z drugiej pojawiła się możliwość zapanowania nad chaosem. Wzięliśmy na siebie odpowiedzialność, daliśmy gwarancje. Uzyskaliśmy powszechnie uznanie. Więc Gorbaczow nie protestował, bo rozumiał, iż de facto przestał już być głową państwa. I samo państwo odchodziło do historii.

 

Historia opuściła kurtynę w niecałe trzy tygodnie później, gdy wyprowadził  się z Kremla...

 

Przyznawałem się już do tego nieraz. Dla mnie najbardziej wzruszający był moment, gdy 25 grudnia na Kremlu zamiast radzieckiego sztandaru z sierpem i młotem załopotała trójkolorowa flaga Rosji. Zanim do tego doszło musieliśmy przekonać deputowanych Rady Najwyższej, by ratyfikowali nasze postanowienia. Trzeba było nadać im odpowiednią moc prawną. Z jednej strony jako sekretarz stanu odpowiadałem wówczas za wypracowanie strategii nowej poradzieckiej Rosji tak w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej, z drugiej byłem także I wicepremierem rządu i musiałem zajmować się bieżącymi sprawami. W zastępstwie Borysa Jelcyna podpisywałem najważniejsze dokumenty. Codziennie punktualnie o północy kładziono mi na stół raport o stanie zapasów państwowych. Z każdym dniem zmniejszała się w magazynach ilość cukru, soli, mazutu, ziarna, metalu. Rano po przyjściu do biura sprawdzaliśmy dokąd dotarły wagony z niezbędnymi towarami. Musieliśmy karmić i poić 150 milionów ludzi pozostałych na terytorium Rosji. To w pamięci utkwiło mi chyba niemniej, niż emocje związane ze znaczeniem historycznym tamtego okresu.

 

O spotkaniu w Białowieży opowiedziano już bardzo wiele. O saunie w jakiej spotkali się prezydenci i morzu wypitego alkoholu. O próbach nawiązaniu kontaktu z nieprzybyłym na spotkanie prezydentem Kazachstanu Nazarbajewem. Poznaliśmy już wszystkie istotne szczegóły?

 

Tak. Na pewno tak. W odniesieniu do naszego spotkania trudno mówić o jakichś zakulisowych sekretach. Pozostały zagadki historiozoficzne. W 1991 roku przestało istnieć wielkie mocarstwo, jednak ludzie do tej pory nie są świadomi co to takiego zniszczona machina państwowa. Jak w takiej sytuacji zarządzać masą spadkową? Oskarżano mnie później wiele razy, iż to ja podsunąłem Jelcynowi formułę jaką zaproponował on później byłym republikom radzieckim i podmiotom Federacji Rosyjskiej: "bierzcie tyle suwerenności ile jesteście w stanie udźwignąć". Jednak to nie mój język, nie mogę wystąpić o ochronę praw autorskich. Ale pytanie jak kierować takim pełnym wewnętrznych sprzeczności organizmem było wówczas szczególnie aktualne. Przy pomocy strachu, przekupstw? Pozostawało jedno wyjście. Dać ludziom szansę samodzielnej walki o przeżycie. Albo kwestia spadku po komunizmie. Jak z tym dać sobie radę? Jak przezwyciężyć pustkę w duszach i umysłach? Czy ktoś wówczas wynalazł specjalne mydło, rozpuszczalnik, którymi można by się obmyć jak z pyłu i brudu po dniu pracy? Przez 70 lat był komunizm, a teraz nagle zniknął. Co z tym zrobić?

 

Jak się panu wydaje, historia zapamięta was jako ludzi, którzy zniszczyli ZSRR, czy położyli fundament pod nowa Rosję?

 

Od tam tej pory brałem kilka razy w różnych kampaniach wyborczych, więc nauczyłem się odpowiadać na zarzuty jakie spotykają mnie stale. Mam wrażenie, że po to by dobrze rozumieć teraźniejszość trzeba dobrze pojmować przeszłość i przewidywać przyszłość. Rosji potrzebna jest strategia europejska. Już dość wiecznego przekonania o naszej wyjątkowości, wiecznego zadawania sobie pytania kim jesteśmy. Gdy ta przemiana się urzeczywistni, będziemy na pewno mogli powiedzieć, iż zbudowaliśmy nową Rosję.

 

Ma pan przeczucie, kiedy przestaniemy mówić o Rosji z dodatkiem, "nowa", albo "poradziecka".

 

Jest taka anegdota, iż Rosjanie zamiast budowania dróg produkują "wiezdiechody" pojazdy terenowe, zdolne do poruszania się w każdych warunkach. Rosja stanie się normalną, nie poradziecką Rosją, kiedy odwrócimy tę logikę i zamiast za wytwarzanie "wiezdiechodów" zabierzemy się za drogi.

 

Rozmawiał w Moskwie ZDZ

 

 

Gennadij Burbulis (ur.1945), najbliższy współpracownik Borysa Jelcyna w pierwszym okresie jego rządów (do 1993 r.) Nazywany rosyjskim szarym kardynałem był I wicepremierem. Równolegle piastował specjalnie dla niego utworzone stanowisko sekretarza stanu. W czasach radzieckich wykładowca marksizmu-leninizmu w Swierdłowsku (dziś Jekaterynburg). Od samego początku z entuzjazmem wsparł pieriestrojkę, wybrany do parlamentu rosyjskiego wstąpił do opozycyjnej Międzyregionalnej Grupy Deputowanych. Wówczas znalazł się w gronie sojuszników walczącego z Gorbaczowem Borysa Jelcyna. W swoich wspomnieniach, były szef ochrony Jelcyna, gen. Korżakow, zalicza Burbulisa do inicjatorów porozumienia w Białowieży. Obecnie jest szefem fundacji "Strategia" i deputowanym do Rady Federacji, wyższej Izby Parlamentu Rosyjskiego z obwodu nowogrodzkiego.

 

 

wtorek, 13 września 2016

Monolog generała



Był jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Rosji w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Wszędzie, jak cień towarzyszył prezydentowi Jelcynowi. Ale general Aleksander Korżakow był nie tylko szefem jego ochrony. Przyjaźnili się, razem pili, spotykali na uroczystościach rodzinnych. Jak przyznaje sam Korżakow, podczas choroby Jelcyna, musiał wręcz wypełniać funkcję głowy państwa. Przestał być faworytem Jelcyna latem 1996 roku. Korżakow uważał , iż Jelcyn nie ma szansa na zwycięstwo w wyborach prezydenckich, był za ich odłożeniem. Po swej dymisji Korżakow nie odszedł z polityki, trafił do parlamentu. Jednak starał się trzymać język za zębami. Rozumiał, iż na razie w trosce o własne bezpieczeństwo nie powinien dzielić się wiedzą o kulisach rosyjskiej polityki. Dziennikarz portalu Mediazona Maksym Sołopow namówił jednak generała na garść interesujących wspomnień.


Generała Aleksandra Korżakowa wysłuchał Maksym Sołopow



Maksym Sołopow wybrał się z wizytą do podmoskiewskiej wioski Mołokowo. Odwiedził w niej jednego z samych wpływowych ludzi w Rosji w latach dziewięćdziesiątych, byłego ochroniarza Borysa Jelcyna i założyciela Służby Bezpieczeństwa Prezydenta, generała Aleksandra Korżakowa.





Był jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Rosji w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Generał Korżakow był nie tylko ochroniarzem, ale i bliskim przyjacielem prezydenta Jelcyna. 




Byłem jednym z lepszych oficerów KGB, wiele razy zdobywałem mistrzostwo w różnych dyscyplinach sportu, w strzelaniu, siatkówce, biegu sportowym na orientację. Potem, proszę wybaczyć, byłem w Afganistanie. Specjalnie w tym celu wydano mi paszport zagraniczny. Wówczas dostawał go mało kto. Zaczęli mnie wysyłać w świat. Byłem we Francji, Czechach, Anglii, Chinach. To znaczy, że cieszyłem się zaufaniem. Zwolniono mnie w 1989 r. Za co? Za to, że poszedłem na urodziny niszczonego wówczas Jelcyna. Tylko się zastanów, czy odwiedziłem bandytę? Byłem na urodzinach jakiegoś Rotenberga (jeden z oligarchów ery Putina, jego przyjaciel jeszcze z czasów leningradzkich - "mediawRosji").? Odwiedziłem faceta, który był ministrem w rządzie ZSRR, członkiem Komitetu Centralnego. Członkiem KC!  Może nie Biura Politycznego,  ale co z tego…. Potem pracowałem u niego jako ochroniarz przez ponad dwa lata. Znaleźliśmy wspólny język. Został moim starszym druhem. I za to mnie wtedy zwolniono.

Emerytura

To była inicjatywy Jurija Plechanowa, naczelnika Zarządu Dziewiątego (jednostka KGB zajmująca się ochroną najważniejszych osób w ZSRR i gości przybyłych z zagranicy). Sam Kriuczkow (ostatni przewodniczący KGB) jeszcze mnie nie znał, ale Jelcyna śledzono. Nawet wtedy o tym nie myślałem. Miałem jedno marzenie, by z emeryturą w wysokości 250 rubli przenieść się na wieś do matki, wybudować tam dom, a mieszkanie w mieście oddać córkom. Od dziecka kochałem wieś. Od razu, gdy przywieziono mnie tu po raz pierwszy, pokochałem tę okolicę. Nigdy nie byłem na obozie pionierskim. A tu nagle mnie zwalniają. Dobre sobie! Zacząłem pytać o wysokość emerytury. 200 rubli, a mogło być 250. 50 rubli w czasach radzieckich, na tamte pieniądze, oj, oj, to było strasznie dużo. Mama z ojcem dostawali wówczas 120 rubli, później 132. I byli szczęśliwi.

Jeden ze znajomych zaproponował mi pracę w archiwum. Odmówiłem. Teraz myślę, iż może zrobiłem błąd. Tam, jak się okazuje, jest wiele ciekawych rzeczy. Ale w tamtych czasach jeszcze byłem wysportowany. Potrzebowałem ruchu, działania. I wtedy ktoś z naszych, kto wcześniej przeszedł na emeryturę, zaproponował mi pracę w kooperatywie "Plastik". Wtedy już działały kooperatywy. Wynagrodzenie - 1000 rubli. W KGB zarabiałem 300, a tutaj tysiąc. "A co tu trzeba robić? - pytam. - To samo". W porządku, spróbuję. Mamakina, tego alkoholika,  wziąłem jako zastępcę (były funkcjonariusz Zarządu Dziewiątego KGB, później kierownik sekretariatu i sekretarz Jelcyna). Zrobiłem z niego człowieka. Potem przyjęliśmy ludzi, napisaliśmy instrukcje, ułożyliśmy kalendarz. Mamakin był świetnym sztabowcem. We dwójkę zorganizowaliśmy pracę służby ochrony. Już po kilku miesiącach zacząłem zarabiać 3000 rubli.

Skrzynka bananów

Żona była szczęśliwa. Przy takiej pensji samochód Ładę można było kupić w ciągu dwóch miesięcy. Żona mówiła potem, że to był najlepszy okres w naszym życiu.

Idę po ulicy, widzę sprzedają przyzwoite banany. Mówię konwojentowi, "zanieś kilka skrzynek do mojego samochodu". Każda skrzynka kosztowała 21 rubli, daję mu 50 za dwie. Patrzę, sprzedają czereśnie. Cztery, pięć rubli za kilo. Ludzie kupują po 30-40 deko. Forsy brak. A ja mówię, "dla mnie proszę całą skrzynkę".

Takich kooperatyw było już wtedy sporo. Uaktywnił się świat kryminalny, zaczęto wtedy mówić o braciach Kwantriszwili. Ja w żaden sposób nie ucierpiałem. Wzięliśmy do siebie sportowców, zapaśników, bokserów. Miałem świetnych chłopaków. Podczas szkolenia dawaliśmy im odpowiednie instrukcje: "Jeśli zaczynają strzelać, walcie się na podłogę samochodu. Do diabla, macie ratować życie. A tamci, w cholerę. Sami widzicie skąd mają kasę."

Składki partyjne

Odeszliśmy już stamtąd, ale jeszcze przez półtora roku płaciliśmy z Mamakinem składki partyjne. Ogromne. Prawie po 500 rubli (zgodnie ze statutem KPZR, członkowie partii o dochodach powyżej 300 rubli, winni byli płacić składki w wysokości 3% zarobków). Specjalnie chodziliśmy płacić składki w dzień wypłaty. Dzwoniliśmy na Kreml, przepuszczali nas do Arsenału, do naszego starego biura. Ludzie stawali w kolejce, by popatrzeć jak płacimy. Po pół roku przepędzono nas i zmuszono byśmy przenieśli się do organizacji partyjnej w administracji budynku, pod adresem zamieszkania. Mieszkańcy, emeryci, zaczęli nas nachodzić, pytali, kiedy zapłacę składki. Wtedy napisałem oświadczenie, iż  zawieszam swoje członkostwo w KPZR aż do momentu, gdy zostanie rozstrzygnięta kwestia powołania wewnątrz partii Platformy Demokratycznej. A oni tam dyskutują na mój temat, obsmarowują, zażądano, żebym oddal legitymację. Nie wy mi ją dawaliście. I dlatego wciąż ją zachowałem.

Chodziłem na demonstracje popierające Jelcyna. Kupiłem sobie specjalne stylisko do łopaty, doczepiłem do niego tablicę z plakatem "Ręce precz od Jelcyna". Brałem udział w demonstracjach "DemRossiji" jako szeregowy uczestnik. Nie byłem wtedy jeszcze ochroniarzem Jelcyna. Za to moje fotografie przekazywano z rąk do rąk w Zarządzie Dziewiątym KGB: "To on, zdrajca. Zobaczcie jak się stoczył. Przefarbował się. Major KGB."

Trzy adresy

W tamtym czasie zaprzyjaźniliśmy się z Jelcynem jeszcze bardziej. Do momentu, kiedy nie upadł z mostu. Do dziś niewiadomo, co się wtedy stało. Wtedy koledzy, choć jeszcze przez kilka miesięcy pracowałem w "Plastiku", powierzyli mi stanowisko szefa jego ochrony. Kierownictwo kooperatywy marzyło, żebym wrócił. Odszedłem stamtąd ostatecznie we wrześniu 1990 roku, ale dopiero w styczniu 1991 zostałem pozbawiony etatu definitywnie. Zrozumieli, że już nie wrócę.

Za to Jelcyn poszedł do góry. Ale mnie były potrzebne pieniądze, w końcu miałem na utrzymaniu dwoje dzieci. Żona znalazła sobie pracę w cerkwi, ale przyzwyczailiśmy się już do mojego niezłego wynagrodzenia. Poprosiłem wtedy naszego kolegę Siergieja Trubę z DemRosiji, by wypłacano mi wynagrodzenie w wysokości 300 rubli. Razem z emeryturą już dawało się żyć. Ten facet przekazał mi 3 adresy: "pod nie możesz przyjeżdżać po pieniądze co miesiąc, takiego a takiego dnia". Więc jeździłem pod różne adresy, podpisywałem się i w różnych kooperatywach dostawałem po 100 rubli. W jednej zatrudniono mnie jako budowlańca, w innej kontrolera, w trzeciej ochroniarza. Nie było to przyjemne. Czułem się jak bandyta z mafii. Moje stanowisko ochroniarza Jelcyna miało całkowicie nieformalny charakter.

Ochroniarz Jelcyna

Jeździłem wtedy do Tuły. Żeby ochraniać Jelcyna, kupiłem tam dwie strzelby. Kiedy przemieszczaliśmy się samochodem, woziłem ze sobą rakietnice i nóź desantowy. Ale z bronią mogłem się narwać na wielkie problemy, nóż przywiozłem jeszcze z Afganistanu, więc dałem sobie z nim spokój. Z resztą za nóż by mnie nie wsadzili. Nie miałem żadnych pistoletów. Nawet wówczas, gdy dostawałem od kogoś pistolet gazowy, zaraz potem przekazywałem go komuś innemu. Za to nie rozstawałem się z rakietnicą myśliwską. Dobrze wiedziałem, że jeśli wystrzelić z niej w zagrażający nam samochód, to skutek będzie natychmiastowy.

Powiedział pan słusznie, w 1991 roku uratowaliśmy wszystkich, którzy do dziś znajdują się u władzy. Ale oni nie mieli nic wspólnego z rewolucją demokratyczną. Autorami rewolucji są fanatycy, ale władza wpada w ręce niegodziwcom. Nie znoszę naszych rządzących. Znam ich wszystkich.

Jak założyłem FSO…

Cały Zarząd Dziewiąty KGB liczył sobie 15 tysięcy ludzi. Teraz w FSO pracuje blisko 50 tysięcy. Kiedy odszedł Jelcyn, było ich 13 tysięcy. I wystarczało, ochraniali gubernatorów, premierów, sędziów Sądu Konstytucyjnego, Najwyższego, ochraniali też dacze.

To ja stworzyłem Służbę Bezpieczeństwa Prezydenta. Teraz ta nazwa wywołuje wiele spekulacji, ale w rzeczywistości osobista służba ochrony prezydenta jest częścią Federalnej Służby Ochrony. Zaraz po puczu, powołałem do życia oddzielną strukturę, Główny Zarząd Ochrony. Podlegał bezpośrednio prezydentowi, nie tak jak w Zarządzie Dziewiątym, gdy nadzór należał do Oddziału Pierwszego. Ja napatrzyłem się na ten Oddział Pierwszy. Więc rozwiązaliśmy dziewiątkę i odtworzyliśmy, jak w czasach Stalina, oddzielną strukturę. Ochrona rządu i enkawudziści, którzy nocami przeprowadzali aresztowania, ty byli różni ludzie. Różnili się przede wszystkim pod względem psychologicznym.

Dlaczego nigdy nie potępiałem Władimira Miedwiediewa, naczelnika ochrony Gorbaczowa, za to, iż porzucił prezydenta na daczy w Forosie? (mowa o puczu w sierpniu 1991 roku - "mediawRosji"). Miedwiediew dostał rozkaz od Plechanowa, który osobiście przyleciał do Gorbaczowa. Miedwiediew był jego podkomendnym, zajmował stanowisko zaledwie szefa oddziału. Zabieraj rzeczy i wynoś się ! Powinienem pójść do niego, poinformować Michaiła Siergiejewicza…. - Wynoś się….




Podczas sierpniowego puczu w 1991 roku Aleksander Korżakow nie odstępował Borysa Jelcyna na na chwilę. 



Zmieniłem wszystko tak, żeby było jak przy szefie ochrony Stalina, Nikołaju Własiku. Teraz szef ochrony podporządkowany jest tylko pierwszej osobie w państwie. Jeśli zechce mnie zdjąć, proszę bardzo. Ale nie może przyjechać jakiś generał i zarządzić, żebym porzucił swoje stanowisko. Wszystkimi innymi niech zajmuje się FSO. Niech ochraniają Dumę, patriarchę, Pudrina, kogokolwiek.

Swój człowiek u każdego gubernatora

Kiedy powstawała FSO, wszyscy nasi mini prezydenci (szefowie republik - MZ), wszyscy gubernatorzy też organizowali swoją ochronę. Po roku 1991, zwłaszcza po roku 1993, ruszyła cała fala, wszyscy zamawiali sobie własnych ochroniarzy. Jeden bal się bandytów, inny komunistów. I kogo brali do tej ochrony? Albo byłych żołnierzy specnazu, albo byłych sportowców. Mają mocne pięści, ale nie potrafią obchodzić się z bronią. Albo potrafią, ale nie mają pojęcia o przepisach. Wszystko to było zgniłe. Przyszedł mi do głowy pomysł, poszedłem z nim do prezydenta.  "Niech pan pozwoli, weźmiemy wszystkie te ochrony pod nasze skrzydła". Jeśli nie potrafisz powstrzymać jakiegoś procesu, powinieneś nim pokierować. Masz forsę? Chcesz wynająć sobie ochronę? Proszę bardzo, ale tylko spośród etatowych funkcjonariuszy FSO…

O co chodziło? Wszystkich tych ludzi zbieraliśmy u siebie w Kuławnie, tam mieliśmy świetny obóz treningowy. Popracujemy dwa tygodnie, poćwiczą strzelanie, walkę na macie, poznają przepisy. I zrozumieją choć trochę, co to takiego prawo i przepisy. Jeśli nie służyłeś w wojsku, damy ci stopień młodszego sierżanta, po dwóch latach będziesz podporucznikiem. Ci ludzie byli szczęśliwi.

Jeśli wezmę pistolet i kogoś zastrzelę, posadzą mnie. Ale jeśli jesteś funkcjonariuszem FSO i o bronisz ochranianego człowieka, to już całkiem inna historia. Wyszkoliliśmy tych sportowców, daliśmy im status prawny. Tak właśnie pojawiła się Federalna Służba Ochrony.

To już nie była służba taka jak GUO (Główny Zarząd Ochrony), która ochraniała Kreml, dacze państwowe w pobliżu Moskwy, plus po jednej daczy w Karelii i w Soczi. Stary GUO rozszerzyliśmy na cały kraj. Z chłopakami pracowali nie tylko instruktorzy, ale także funkcjonariusze operacyjni. Zazwyczaj świetni profesjonaliści, starzy czekiści, wiedzieli kogo i jak zwerbować. Więc proszę na to zwrócić uwagę, w ochronie każdego gubernatora mieliśmy swojego człowieka. Jeśli tam zaczynało się coś złego, dowiadywaliśmy się o tym pierwsi. I Jelcyn wiedział doskonale, iż nie są szykowane żadne spiski.

Korupcja

Nasi funkcjonariusze operacyjni walczyli także z korupcją. Oddelegowaliśmy ich do dwóch różnych oddziałów, "K" odpowiadał za administrację prezydenta, "P" za rząd. Przegnaliśmy z rządu 14 ludzi, na czele z pierwszym wicepremierem Aleksandrem Szochinem. Pożegnaliśmy się z szefem administracji prezydenta Siergiejem Fiłatowem. To był skorumpowany łajdak, współpracował z chuliganami, złodziejami, zbudowali mu prywatny dom, o wiele bogatszy, niż mój. Samo ogrodzenie z żeliwa kosztowało 400 tysięcy dolarów.

A jak wygląda moja sytuacja? Moje książki wychodziły w milionowych nakładach, wiele kontraktów podpisałem z różnymi radiostacjami. One moją książkę "Jelcyn od świtu do zmierzchu" czytały u siebie na antenie.

Ale w mojej książce są zaledwie 3% prawdy. Dziś można już opowiedzieć o wiele więcej. Dawniej wydawało mi się, iż pisanie o pewnych rzeczach będzie nie w porządku. Ale teraz zrozumiałem, co oni tam wyprawiają.

Teraz dużo mówi się o Szuwałowie (pierwszy  wicepremier, bohater prowadzonych przez Aleksieja Nawalnego śledztw). Z tyłu, za moim garażem stoi dom jego dawnego komendanta. Odszedł, nie był w stanie dalej pracować. Kiedy aktualna była historia ze Skołkowem (nieukończony projekt rosyjskiej Doliny Krzemowej, promowany w czasach prezydentury Miedwiediewa - "mediawRosji"), Szuwałowowi pieniądze przywożono ciężarówkami. Przywozili mu je do domu, w pudłach, workach, w ogromnych paczkach. Wrzucali do szaf na ubrania.

Murow. Jak można go było tolerować?

Odszedł teraz Jewgienij Murow (dyrektor FSO w latach 2000-2016). Jak długo można go było jeszcze tolerować? Zwolnił takiego człowieka, jak Aleksiej Aleksandrowicz Diomin. Tylko nie pomyl go z byłym ochroniarzem Putina, gubernatorem obwodu tulskiego Diuminem. Losza za czasów Gorbaczowa dostał najwyższe odznaczenie, order Lenina, w Zarządzie Dziewiątym KGB było tylko dwóch takich ludzi. To oni w ciągu 6 miesięcy wybudowali dla Gorbaczowa, na działce o powierzchni 66 hektarów, daczę "Barwicha". Po wygnaniu Gorbaczowa, także Jelcyn miał ochotę, by w niej zamieszkać.

Przyszedł Putin i mianował Murowa. We wszystkich wywiadach z 1996 roku mówiłem, że ten facet jest skorumpowanym łapówkarzem. Jednak gazety to wycinały, bano się FSO. Zaraz po swojej nominacji Murow wezwał swego zastępcę do spraw budownictwa, Diomina. Po moim odejściu, mój następca Jurij Krapiwin mianował Loszę na generalskie stanowisko.

Murow zwołał zebranie, gdy dobiegło końca zarządził: " wy Diomin, zostańcie".

Codzienne spotkania u Murowa przewidziane na pięć minut ciągnęły się po trzy godziny. Jakaś brednia. Po co brali w nich udział kucharze? Dlaczego w ich obecności omawiano sprawy, o których dowiedziałeś się tylko od samego prezydenta. Znać je powinni tylko funkcjonariusze operacyjni. Tak się nie da. Nigdy nie robiłem wielkich zebrań.

Wcześniej Murow nigdy niczym nie zarządzał. Putin go mianował, bo siedzieli razem w jednym gabinecie. Putin uważał, że Murow jest mu oddany. Ale kiedy Murow spotkał swojego zastępcę do spraw budownictwa, powiedział mu od razu: "Policzmy się, proszę bardzo. Od każdego kontraktu, umowy należy się 10%". Losza o mało co nie upadł z wrażenia. Ale wyżej pójść się już nie da. Wyżej jest tylko Pan Bóg. I jeśli kraść w takim miejscu? Tak wcześniej nigdy nie było. Losza harował uczciwie, przepracował tyle lat. Wyszedł i od razu napisał podanie o dymisję. Ze stanowiska generalskiego. Kiedy Murow chciał na nie wybrać któregoś z podległych mu funkcjonariuszy, wszyscy odmówili.

Wtedy Murow wziął Saszkę, mojego dawnego szefa sztabu i mianował go zastępcą do spraw budownictwa. Po dwóch latach Sasza w stopniu generała porucznika odszedł na emeryturę. I zarobił dwa zawały serca. Tacy teraz przychodzą do FSO i innych organów ochrony prawa. Ci, którzy spekulują na patriotyzmie nie są ludźmi. Można to określić jednym słowem, taniocha. Putin zwolnił Murowa nie tylko za korupcję, a tak jak w wypadku Jakunina za angielskie paszporty. Miał je sam Murow, albo jego dzieci.

Spisek generała Rochlina

Co to zapytanie, czy wierzę w spisek Rochlina? Sam brałem w nim udział. Lew Rochlin (przywódca Ruchu Poparcia dla Sil Zbrojnych, general armii) przygotował rysunki, na ich podstawie zacząłem przygotowania mające na celu przerzut korpusu Rochlina z Wołgogradu do Moskwy. Do dziś czekają na mnie w fabryce im. Skuratowa w Tule.

Tak byłem uczestnikiem tego spisku. Wcale się nie wstydzę. Kiedy funkcję regenta wypełniał Anatolij Czubajs, nie trzeba było wiele wysiłku, by zająć Kreml. Po prostu tfu! Wystarczyłby jeden korpus. Po wydarzeniach 1993 i 1996 roku już nikt by nie posłuchał Jelcyna.

Po 1 lutego 1996 roku Jelcyn był żywym trupem. Kropka. Nie nadawał się do tego, by na niego głosować. Na pracę zostawały mi wówczas dwie godziny. Przychodziłem do biura o dziewiątej, o jedenastej telefonował Jelcyn: "Aleksandrze Wasilijewiczu, może zjemy razem obiad?" Finito, dzień pracy się skończył. Mówiono wówczas, że ja byłem drugim człowiekiem w państwie. Ale warto to skorygować. Proszę mnie nie obrażać, niekiedy byłem i pierwszym. Wtedy, kiedy Jelcyn nie miał już nikogo, kto za niego naciskał by na odpowiednie guziki. Kiedy dziś pytają mnie, kto moim zdaniem mógłby zająć prezydencki fotel Jelcyna, odpowiadam od razu - Rochlin.

To prawdziwa bieda, kiedy nie wiesz na kogo postawić. Tak jak i dzisiaj, kiedy pytają, a kogo widzielibyście na miejscu Putina. Wystarczy wyznaczyć kogokolwiek, byle był uczciwy. Wystarczy prosty, uczciwy facet.

Moim zdaniem Rochlin byłby najlepszym kandydatem. Przede wszystkim dla tego, iż był człowiekiem honoru. Rochlin nikomu się nie podlizywał. Miał z tego powodu wielu wrogów w Ministerstwie Obrony. A przecież realizował wszystkie zadania. Trzeba było zająć jakąś miejscowość, proszę bardzo, on to robił. Straty były niewielkie, jeśli w ogóle nie zerowe. Sam zawsze starał się przemyśleć każdą operację… Tylko sam.

Żona wariatka

Ale spisek się nie udał. Jego lider został zabity. Kropka. Rochlina zastrzeliła żona-wariatka. Nie było żadnych snajperów, strzelców. Jakiś przedziwny zbieg okoliczności. Znałem go dobrze. Bywałem u niego w domu, w bani, tam gdzie go zastrzelono. Opowiedział mi całe swoje życie.

W spisku, razem z nami, uczestniczyli różni ludzie. Także ci, którzy byli razem Chasbułatowem w 1993 roku. Ci stawiali przed sobą całkiem inny cel, chcieli by wrócił komunizm i Związek Radziecki. Ja byłem przeciw. Ja nie chciałem powrotu ZSRR. Ja miałem dość, potrzebowaliśmy prawdziwej demokracji. Żeby była konkurencja. żeby nie było wszędzie monopoli. Dlaczego tak lubię Amerykanów? Teraz będą mieli wybory. Nawet jeśli zrobią pomyłkę i postawią na Trumpa, za cztery lata go zmienią. Mają też Kongres. Nie pozwolą narobić głupstw.

Ale u nas tak się nie da. Przyjęliśmy głupią konstytucję. Idiotyczną. A co by się stało, gdyby nie było mnie wtedy obok Jelcyna. Konstytucja byłaby jeszcze gorsza. To był mój pomysł, by wprowadzić gubernatorów do Rady Federacji. Podzieliłem się nim z Jelcynem. On wtedy jeszcze nie rozumiał po co. A ja rozumiałem. Ważne, by była jakaś przeciwwaga. Czytałem tę konstytucję i było mi wstyd.

Pracowałem wtedy w Dumie, w komisji do spraw obronności. Starałem się pomóc Rochlinowi. Chodziło to, by jego chłopcy z miejsca dyslokacji w Wołgogradzie dostali się na Kreml. By to się udało, należało do czołgów i transporterów opancerzonych dołączyć przyczepy. Byłem wtedy deputowanym z Tuły, dlatego zwrócono się do mnie, żebym to załatwił. Zamówiłem przyczepy na sumę 240 tysięcy dolarów. Ale tam gdzie je zrobiono, leżą do tej pory. Wszystkie zardzewiały. Dlatego, że zleceniodawca ich nie odebrał. Nikt nie mógł ich odebrać.

Tak to było. Takie było moje zadanie. Rochlin zamierzał działać tak, jak w Czeczeni. Tam zbliżał się do przeciwnika swoimi ścieżkami, nikt inny ich nie znał. I teraz Rochlin wiedział, jak  przerzucić wojsko do Moskwy w ciągu dwóch dób. Cały korpus. Miał pomysł jak zająć Kreml, ja miałem pomóc w jego realizacji. Na Kremlu znalem każdy zakątek. wiedziałem, jak się tu przedostać, kogo trzeba będzie ogłuszyć. Wiedziałem nawet, którędy należałoby należy przejść, żeby kropnąć Jelcyna. Na to jednak  się nie zdecydowałem. Spotkało mnie później wiele zarzutów. "Dlaczego go nie zabiłeś?" Ale jak mogłem go zabić, jeśli Jelcyn był legalnie wybranym prezydentem? Wy go wybraliście. Mówią, że to nie my. Więc skąd się wzięło 70% za Jelcyna? Wybaczcie, ale to społeczeństwo oddało na niego swój głos.

Nie mogłem zostać zdrajcą. Ale byłbym w stanie go kropnąć, kiedy mnie zwolniono (wtedy gdy kazałem aresztować dwóch złodziei-posłańców). Wtedy Jelcyn zdradził własny naród i na czele państwa postawił Czubajsa. Tak, kiedy to się wydarzyło byłbym w stanie go zabić.

Kiedy zginął generał Rochlin, już nikt więcej do mnie się nie zgłaszał. Prawda potem uczestniczyłem w jeszcze jednym spisku. Ale jego inicjator też już umarł. Po prostu umarł. Tak się zdarza. Nie wydaje mi się, by ktoś mu w tym pomógł.

Patriarcha, Szojgu, Putin i emerytura inżyniera

Ja nie uznaję autorytetu Kiryła. To nie jest mój patriarcha. Przychodził do mnie, kiedy był zastępcą Aleksieja, przez cztery godziny piliśmy z nim koniak. Świetnej jakości, podarowany Jelcynowi i mnie przez ludzi z Mołdawii. Prezydent wówczas wyznaczył mi specjalne zadanie, miałem kontrolować handel bronią.  Nie chodziło o to, by łapać międzynarodowych bandytów, ale o to by kontrolować handel zagraniczny. Razem z FSO powołaliśmy do życia korporację "Rozwoorużenije". Wchodzące w jej skład fabryki, zatrudnieni w nich ludzie, zaczęli dostawać choć jakieś pieniądze. Ale obecny patriarcha namawiał mnie, byśmy Cerkwi oddawali 10% od sprzedaży uzbrojenia. Oni już wówczas dostawali kupę forsy z alkoholu i papierosów. Natychmiast powiedziałem nie. "Chcecie jeszcze forsę z uzbrojenia? Nawet mnie nie namawiajcie". Ale on zaczął mi tłumaczyć, że w kraju nie ma teraz ideologii, i że tylko cerkiew może ją zaproponować.



W 2011 roku Aleksander Korżakow ostatecznie rozstał się z polityką. W wybranym wówczas parlamencie zabrakło dla niego miejsca. 



Wskaźnik poparcia dla Putina wynosi teraz 80%, Szojgu (minister obrony )ma 70%. Obawiałbym się, iż los Szojgu już jest wiadomy. Nasz szef boi się go. Sierioża Szojgu jest niezłym facetem, ale należy wystrzegać się zbyt bliskich kontaktów z przywódcą narodu. A teraz jeszcze Putina nastraszyli Turcy.

Oczywiście słyszałem o ostatnich nominacjach. Wstrząsnął mną sondaż opinii przeprowadzony przez radio "Echo Moskwy". Słuchacze mieli wybór: te nominacje dla ochroniarzy oznaczają, iż Putin czegoś się boi. Albo na odwrót - niczego się nie boi. 95 % uczestników sondażu odpowiedziało, że Putin się boi. 95%! Szczerze mówiąc, ja też jestem tego zdania. Czas płynie i pewne rzeczy Putinowi robić jest coraz trudniej. Po co stworzono gwardię? Przecież prezydentowi i tak podporządkowane są wojska wewnętrzne, minister spraw wewnętrznych, minister obrony i dyrektor FSB.

Tłumaczyłem już, jak tworzyliśmy FSO. W ten sposób uwolniliśmy Jelcyna od lęku, wszystkie regiony były pod naszą kontrolą. Dzisiaj zadanie służby ochrony nie polega na tym, by okazywać pomoc w rozwiązywaniu problemów gospodarki. Ważniejsza jest kontrola, pewność że nikt nie zawiązuje spisku. Te nominacje były nierozsądne. Gubernator winien zajmować się gospodarką, w trochę mniejszym stopniu polityką, ale dziś jakich mamy menedżerów, jakich polityków? Teraz każdy z nich będzie miał kuratora z administracji prezydenta, to on będzie podejmował decyzje w kwestiach gospodarczych. Komu to jest potrzebne? Ci ludzie mają inny zawód.

Im się wydaje, że społeczeństwo jest za Putinem. Figa z makiem. Mój brat go popierał, jest inżynierem. Właśnie przenieśli go na emeryturę. Paszoł won. Brat harował całe życie. Miał 22 lata, kiedy skierowali go do fabryki im. Chruniczewa. Pracował w niej całe życie. Ani razu nie był za granicą, nawet nie jeździł do sanatorium. Odpoczywał podczas delegacji, na kosmodromie w Bajkonurze. A teraz musi się utrzymywać z emerytury w wysokości 18 tysięcy rubli. Choćby dali mu dyplom honorowy.



Korżakow

1969-1970 - Aleksander Korżakow odbywa służbę wojskową w Pułku Kremlowskim.
1970 - przyjęty na służbę w IX Zarządzie KGB.
1985-1987 - pracuje jako ochroniarz Pierwszego Sekretarza Komitetu Moskiewskiego KPZR, członka kandydata Biura Politycznego Borysa Jelcyna.
Październik 1987  - Jelcyn występuje na plenum KC z ostrą krytyką kierownictwa partyjnego. Jego przemówienie nie zostaje opublikowane w radzieckiej prasie, jest jednak szeroko rozpowszechniane w samizdacie.
Luty 1988  - Jelcyn zostaje pozbawiony stanowiska członka kandydata Biura Politycznego. Zostaje przeniesiony do pracy w Komitecie do spraw Budownictwa "Gosstroj".
1989 - Korżakow zostaje zwolniony z KGB. Jelcyn zostaje wybrany delegatem na Zjazd Deputowanych Ludowych.
1990 - Jelcyn zostaje wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej RSFSR
1991 - Jelcyn wygrywa wybory na stanowisko prezydenta  Rosji. Korżakow staje na czele Głównego Zarządu Ochrony. W 1996 roku zostaje on przekształcony w Federalną Służbę Ochrony.
1996 r. - Korżakow traci wszystkie stanowiska.  Jest to skutkiem skandalu związanego z zatrzymaniem Siergieja Lisowskiego i Arkadija Jewstafiewa, działaczy sztabu wyborczego Jelcyna. Ich zatrzymanie ma miejsce w najgorętszym okresie kampanii wyborczej.
1997 - Korżakow zostaje wybrany deputowanym do parlamentu. Do roku 2011 pracuje w Komisji do spraw Obrony.
Lipiec 1998 r. - pod Moskwą ginie zastrzelony przywódca opozycyjnego Ruchu Poparcia dla Sil Zbrojnych, generał armii Lew Rochlin. Za sprawcę zbrodni została uznana żona generała, Tamara Rochlina.



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski

Oryginał ukazał się na portalu Mediazona: https://zona.media/article/2016/05/09/korzhakov






*Maksym Sołopow, moskiewski dziennikarz młodszego pokolenia. Obecnie pracuje w portalu "gazeta.ru". Wcześniej związany był z zajmującym się obroną praw człowieka portalem http://zona.media/ (uruchomionym z inicjatywy dziewcząt z Pussy Riot). Współpracuje z nim po odejściu do gazeta.ru. 










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.











niedziela, 28 sierpnia 2016

Bolszewicy jak zwierzęta…



Od kilku dni Rosja ma nowego ministra oświaty. Na to stanowisko mianowano znaną ze swych konserwatywno-nacjonalistycznych poglądów Olgę Wasilijewą. Wcześniej nowa minister pracowała w Administracji Prezydenta. Jej zdaniem system oświatowy wymaga zmian, by wychowywać dzieci i młodzież w duchu lojalności wobec państwa. Młodzi ludzie muszą być gotowi do obrony państwa. Tylko dzięki temu, iż Stalin nawiązał przed wojną i w jej czasie do rosyjskich tradycji patriotycznych Związek Radziecki zdołał odnieść zwycięstwo. Wyrażane swego czasu przez Wasilijewą pochwały dla tyrana wywołały po jej nominacji na stanowisko ministra szereg komentarzy. Odezwał się także znany ze swej krytycznej oceny dla reżimu Putina, publicysta,, ekonomista i polityk emigracyjny Alfred Koch.




Autor: Alfred Koch










Nowa minister Wasilijewa sprowokowała kolejną odsłonę dyskusji na temat skali stalinowskich represji. Znów wszyscy zaczęli liczyć słupki i zastanawiać się, jaki poziom represji można uznać za dopuszczalny, a jaki za nadmierny.



Z kalkulatorem w ręku



Wezmę i ja kalkulator do ręki. Panowie stalinowcy!  Posłużę się waszymi danymi wyjściowymi, choć rzecz jasna uważam je za zaniżone. Ale nawet wasza statystyka potwierdza co następuje:

1. Ofiary Wojny Domowej: z obu stron zginęło 4,5 miliona ludzi. Stracili życie w walce, od ran, na skutek białego i czerwonego terroru.

Mam nadzieję, iż nikt tego nie zakwestionuje: jeśliby bolszewicy nie uzurpowali władzy i nie rozpędzili Konstytuanty, to nie byłoby żadnej wojny domowej….?

2. Na skutek głodu z lat 1921-1922 umarło minimum 5 milionów ludzi. Te cyfry pochodzą od rządu radzieckiego, podano je, gdy bolszewicy zwrócili się o pomoc żywnościową do Ameryki. Te szacunki, nigdy potem, nie uległy zmianie. Masowy głód był oczywistym następstwem wprowadzenia komunizmu wojennego i stosowania masowych rekwizycji. Dopiero później, Lenin z powodu głodu z nich zrezygnował.

3. Głód w latach 1932-1933. Pod tym względem wszystko jest jasne, mamy oświadczenie Dumy Państwowej z 2 kwietnia 2008 roku "Dla uczczenia pamięci ofiar głodu w latach trzydziestych na terytorium ZSRR". W nim, panowie stalinowcy, putinowska Duma, czarno na białym, informuje, iż liczba ofiar głodu wyniosła 7 milionów. W tym oświadczeniu można także przeczytać, iż głód był skutkiem bezmyślnej kolektywizacji prowadzonej przez Stalina.

4. "Wielki terror" z lat 1937-1938. Wasza cyfra - 1 milion. To tylko ludzie wówczas rozstrzelani. Ilu jednak umarło w obozach na skutek głodu, podczas transportu, itd…? Tej cyfry, waszym zdaniem podawać nie potrzeba. No więc niech tak będzie - 1 milion.

5. Deportacje narodów represjonowanych. Wasza statystyka - deportowano 2,5 miliona ludzi. Straty podczas wywózek nie przewyższyły 20%, to znaczy 0,5 miliona. Niech wam będzie.

6. Straty podczas II wojny światowej spowodowane przez złe dowodzenie armią. Nie wliczam tu ofiar ludności cywilnej. Załóżmy, że za nie wszystkie odpowiada Hitler (choć rzecz jasna wersja ta nie bardzo odpowiada prawdzie).

Stalinowska wersja historii jest taka, iż do lata 1943 roku (to jest do bitwy na Łuku Kurskim) inicjatywa strategiczna należała do prowadzącej ofensywę armii niemieckiej. Za to później przejęły ją oddziały radzieckie. To oznacza, iż przez 2 lata armia radziecka się cofała, a przez dwa lata prowadziła działania ofensywne.

Tak więc Wermacht i Armia Czerwona, mniej więcej, przez tyle samo czasu prowadziły działania obronne i ofensywne. Straty Armii Czerwonej wyniosły 8 milionów 866 tysięcy ludzi, armia niemiecka straciła 6 milionów 700 tysięcy. Ta różnica robi wrażenie.

Odpowiedzialnością za śmierć co najmniej 2 milionów żołnierzy radzieckich można śmiało obarczyć "genialnego" wąsatego przywódcę i jego posłusznych marszałków.

7. Głód 1946 roku. Znów statystyka stalinowska informuje o trudnych do wytłumaczenia stratach demograficznych w wysokości 1 miliona ludzi.

Podsumujmy wyniki. 21 milionów ludzi straciło życie wyłącznie dzięki mądrej polityce bolszewików, prowadzonej pod kierownictwem Lenina i Stalina.


Dużo, czy mało?


Nie ja to wymyśliłem. To są wasze cyfry panowie stalinowcy. Jeśli wziąć pod uwagę, iż liczba ludności ZSRR wynosiła w tym okresie ok. 150 milionów, oznacza to, iż odsetek ofiar wyniósł 14%. Byli wśród nich przede wszystkim młodzi ludzie, mężczyźni w wieku produkcyjnym, oraz dzieci. W okresie Wielkiego Terroru dołączyli do nich wybitni uczeni, inżynierowie, ludzie kultury…

Czy to dużo, czy mało, wybierajcie sami…. Cyfry wymieniane przez waszych oponentów, panowie stalinowcy (ja się z nimi zgadzam), są o wiele wyższe.

Co więc powiecie w związku z waszą statystyką? Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Jakoś blado, mało przekonujące. Za to zbudowaliśmy przemysł…. No ale, czy w tym celu należało zgładzić 12 milionów chłopów? I czy potrzebne były ofiary wojny domowej? Bolszewicy nie objęliby władzy, co nas to obchodzi? Sami mówiliście, iż to oni w 1917 roku zerwali ciągłość historii, i że było to nieszczęście….

Jak można koniecznością industrializacji uzasadnić śmierć Wawiłowa (wybitny genetyk radziecki zamordowany w czasach wielkiego Terroru - "mediawRosji"). Albo pogruchotanie żeber Koroliowa (główny konstruktor radzieckiego programu kosmicznego - "mediawRosji").

Nie bardzo rozumiem, dlaczego zwycięstwo nad Niemcami miałoby się okazać niemożliwe, gdyby nie rozstrzelano Tuchaczewskiego, albo Rokossowskiemu nie powybijano zębów.

Oto co wam powiem… Ci wszyscy ludzie, 21 milionów zginęli nie w imię industrializacji, albo zwycięstwa. Stracili życie, bo bez terroru bolszewicy nie utrzymaliby władzy. Stracili życie tylko dlatego, iż czerwone zwierzęta nie chciały oddać władzy. Dlatego naród musiał się bać i przelano tyle krwi.


Niewinni ludzie w zamian za walcownię


Ale to jeszcze nie wszystko. Najstraszniejsze jest to, co stało się z wami panowie stalinowcy. Staliście się zwierzętami. Dyskutujecie na temat dopuszczalnej liczby ofiar, jakbyście byli badaczami populacji parzystokopytnych, jakbyście byli myśliwymi w rezerwacie. Zima zamarzło 5% stada, nic się nie stało, latem się je odbuduje… Wiki zagryzły 10 procent młodych, to w granicach normy, tak bywa zawsze….

Zupełnie nie boli was koszmar tego, iż ofiarami byli ludzie zupełnie niewinni. Niewinni, rozumiecie? Wasza logika dopuszcza jakieś dziwne normy. Przestrzeganie ich oznacza, iż to całkiem normalne, by zabić pewną ilość niewinnych ludzi, w zamian za nową walcownię, albo piec martenowski.

No i niech tak będzie. Gdyby jednak panią, pani minister Wasilijewa zapytano: jeśli dopuszczalne będzie zamorzenie głodem pewnej ilości niewinnych ludzi w zamian za nową obrabiarkę przeznaczoną do obróbki skrawaniem, to może wśród nich znalazłaby się i pani…? Albo jeszcze lepiej, pani dzieci….

Zawahała się pani…? A to dlaczego? A panią, to za co? Chłopów z Powołża było za co? Albo za co w wagonach towarowych morzono głodem i chłodem dzieci czeczeńskie ….? Za zwycięstwo? Nie byłoby go bez tej dziecięcej tragedii? Był już 1944 rok….

Nie mam pod adresem tych "historyków-specjalistów", w rodzaju pani Wasilijewej, żadnych pretensji. Jakie można mieć pretensje pod adresem robotów, którym zależy wyłącznie na utrzymaniu się przy władzy i zademonstrowaniu wierności wobec tronu? Ci ludzie tak wiele trąbią o patriotyzmie, a jednocześnie, nie odczuwają ani cienia współczucia wobec swych własnych współplemieńców.

Jestem przekonany, iż naród rosyjski ma przechlapane, jeśli nie dostrzega, iż komenderują nim jego wrogowie, iż w rzeczywistości poddany jest władzy przypominających ludzi zwierząt. Niczym Marsjanie, sprawujący w Rosji władzę uważają naród za mięso armatnie i materiał budowlany dla swych megalomańskich projektów.


Żal mi narodu rosyjskiego. Słowo honoru… Jak mi się wydaje, zasługuje na coś lepszego…. Chociaż czort wie, na co zasługuje…. O wszystkim i tak zdecyduje wola Boża….





Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski


Oryginał ukazał się na stronie Alfreda Kocha w Facebooku (tekst został powielony przez wiele rosyjskich portali niezależnych,, np. kasparov.ru): https://www.facebook.com/koch.kokh.haus/posts/1601307930166410












*Alfred Koch (ur. 1961), rosyjski polityk orientacji liberalnej, związany z formacją Jegora Gajdara i Anatolija Czubajsa. Publicysta, biznesmen. W latach 1993-1997 pracował w Komitecie d.s. Własności Państwowej, w ostatnim okresie na stanowisku przewodniczącego. Był współodpowiedzialny za program prywatyzacji, który stal się źródłem bajecznego bogactwa dla garstki rosyjskich oligarchów. Pod rządami Władimira Putina stal się jego radykalnym krytykiem. W obawie przed aresztowaniem wyjechał z Rosji w 2014 roku. Mieszka w Niemczech. Jego strona w Facebooku cieszy się gigantyczną popularnością. 






Teksty Alfreda Kocha na "Media-w-Rosji":


W niewoli żyje się długo


Przez lata Alfred Koch cieszył się w Rosji podejrzaną reputacją. Zarzucano mu współudział w programie złodziejskiej prywatyzacji najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki rosyjskiej. Potępiano za rolę, jaką odegrał w likwidacji niezależnej telewizji NTV. Zawsze jednak był przekonanym zwolennikiem gospodarki i polityki liberalnej. Teraz przekonania zaprowadziły go do obozu najbardziej zawziętych przeciwników prezydenta Putina. Pisany przez Kocha na emigracji w Bawarii blog cieszy się w Rosji gigantycznym zainteresowaniem. Koch pisze z rozmachem, nie wstydzi się wulgaryzmów, bez litości tropi przejawy demoralizacji w obozie władzy. Jego rozmówcą w wywiadzie dla magazynu Sobiesiednik jest Dmitrij Bykow, błyskotliwy poeta, eseista, satyryk, dziennikarz. Rozmawiają o tym, co najważniejsze. O wojnie na Ukrainie, zabójstwie Niemcowa, przyszłości Władimira Putina.

Wesele Dmitrija Pieskowa, rzecznika prasowego prezydenta Rosji wciąż jest gorącym tematem w rosyjskich mediach społecznościowych. Mieszkający dziś w Bawarii Alfred Koch, polityk i publicysta oszacował koszta hotelu, ...

Porozumienie z Iranem budzi w Rosji niepokój. Napływ tamtejszej ropy naftowej na światowe rynki może doprowadzić do istotnego spadku cen tego surowca. Alfred Koch, polityk liberalnej orientacji, były minister do spraw ...

Na swojej stronie w Facebooku, polską ambasador wziął w obronę Alfred Koch, polityk, publicysta, jedna z najbarwniejszych postaci na rosyjskiej scenie politycznej: "Nie da się jednostronnie przyznać sobie tytułu ...






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.