poniedziałek, 31 marca 2014

Nowa Rosja: nahajka zamiast Putina


W Rosji zaobserwować można pierwsze objawy sytuacji rewolucyjnej. Coraz częstsze są przypadki, gdy niekontrolowany przez władze, ślepy gniew ludu rozstrzyga, co jest dozwolone, a co nie. Może on jednak, tak jak w 1917 roku, zniszczyć państwo – ostrzega Dmitrij Trawin. Nie obroni go charyzma jednego człowieka. Rosja potrzebuje odpowiedzialnej opozycji zdolnej do przezwyciężenia nadciągającego kryzysu.



Dla zrozumienia tego, co od kilku miesięcy dzieje się w Rosji, warto cofnąć się w myślach o 100-110 lat. Do tej epoki, kiedy sprowokowaliśmy „małą, zwycięską wojnę”, która w rezultacie, nie okazała się, ani niewielką, ani zwycięską.

Nahajka w rękach ludu stanowi zagrożenie
dla podstaw państwa - uważa Dmitrij Trawin
Podczas konfliktu wojennego między Rosją, a Japonią, w latach 1904-1905, jak nam się zdawało stanęliśmy wobec przeciwnika słabego i niezdolnego do okazania oporu. Mimo to, Imperium Rosyjskie poniosło haniebną klęskę i utraciło połowę wyspy Sachalin. Ale, co najważniejsze, klęska w polityce zagranicznej bardzo szybko znalazła się na drugim planie. W 1905 roku wybuchła rewolucja, priorytetowe okazały się problemy o charakterze wewnętrznym.

Cztery lata później opublikowano zbiór artykułów pod nazwą „Drogowskazy” (w oryginale „Wiechi” – „mediawRosji”), który wywołał niezwykle burzliwą dyskusję. Największe spory wzbudziła myśl jednego z autorów, Michaila Gerszenzona: „Takimi jacy jesteśmy, nam nie tylko nie wolno rozmyślać o jedności z ludem – winniśmy się go bać bardziej od wszystkich okrucieństw władzy i winniśmy wychwalać władzę zdolną przy pomocy bagnetów i więzień bronić nas przed jego gniewem” (tłum. „mediawRosji”). W tym wypadku, nie mieliśmy do czynienia z konstrukcją teoretyczną, a z uczciwym podsumowaniem rezultatów pierwszej rosyjskiej rewolucji. Kiedy państwo okazało słabość, zobaczyliśmy nie triumf sprawiedliwości, nie wolność, równość i braterstwo, a okrutne pogromy, pożary dworów szlacheckich, przelew krwi w walkach na ulicy.

Po opublikowaniu „Drogowskazów” władze carskie  potrafiły jeszcze, przez jakiż czas, stosować bagnety i więzienia. Potem jednak poniosły klęskę, dzięki czemu u ludu pojawiła się możliwość okrutnego niszczenia tych, którzy ośmielili się myśleć, a także tych, wskazywanych przez nowych przywódców, chętnych do łowienia ryb w mętnej wodzie. Jak wyjaśniło się, ani więzienia, ani bagnety, ani nawet autorytet cesarza nie wystarczyły, by uchronić lud od dojrzewającego w nim gniewu. Podczas wojny domowej, liczba ofiar poległych z szeregu prostych ludzi, okazała się o wiele większa, niż ze środowiska jajogłowych intelektualistów, takich jak autorzy „Widnokręgów”.

Po rewolucji 1917 roku należałoby uzupełnić starą myśl Gerszenzona: władzy nie powinniśmy wychwalać, ani błogosławić (wychwalanie nie rozwiązuje problemów), ale umacniać ją tak, by była odporna na dowolny kryzys. Przekonaliśmy się na własnej skórze, iż władza opierająca się na więzieniach, bagnetach i cesarskiej charyzmie pozostaje krucha. Wystarczyło, iż charyzma Mikołaja II przepadła, by bagnety okazały się nieprzydatne. W lutym zbrakło chętnych do walki w obronie cara, w październiku w obronie Rządu Tymczasowego. Zbuntowani żołnierze i marynarze wybrali jedność z rozgniewanym ludem, zamiast walki w obronie zjednoczonej i niepodzielnej Rosji.

Jeśliby maszyna czasu potrafiła przenieść autorów „Widnokręgów” do naszych czasów, to prawdopodobnie, odnaleźliby pierwsze objawy tego żywiołu ludowego, który wybuchł sto lat temu i zniszczył całkowicie Rosję.

Przykład pierwszy, w Soczi podczas Olimpiady, tak zwani Kozacy na oczach publiczności pobili nahajkami kilka dziewczyn. Dla ludzi z formacji „Widnokręgów” nie miałoby znaczenia, iż wśród ofiar były Tołokonnikowa i Aliochina. O wiele istotniejszy z ich punktu widzenia byłby fakt, iż rozbudzony z letargu lud, bez żadnego udziału ze strony państwa, uznał, iż ma prawo decydować, kogo uznać za wroga ludu. Mniej więcej tak samo, w roku 1917 marynarze rewolucjoniści postanowili nagle pozbawić życia dwóch byłych członków Rządu Tymczasowego Fiodora Kokoszkina i Andrieja Szingariowa. Obydwaj zostali zabici w murach szpitala, dokąd przeniesiono ich z Twierdzy Pietropawłowskiej na polecenie władzy bolszewickiej.

Przykład drugi. W Petersburgu, podczas demonstracji antywojennej, pewien samozwańczy patriota zmasakrował twarz jednemu z uczestników, tylko dlatego, iż ten odważył się zademonstrować własny punkt widzenia. Tak samo wyglądało to w roku 1917, gdy lud przeniknięty jedyną słuszną prawdą rozprawiał się z tymi, do których prawda ta jeszcze nie dotarła.

Przykład trzeci. W Kaliningradzie pewien deputowany z partii „Jedna Rosja” bezpośrednio na posiedzeniu miejscowej Dumy Obwodowej obrzucił nazistowskimi wyzwiskami kolegów Żydów. Mimo, iż jego własna partia nie ma nic wspólnego z ideologia nazistowską. Deputowany uznał, iż może sam formułować politykę partii, ignorując stanowisko samego Putina.

Przykład czwarty. Półtora roku temu „kozacy” zerwali w Petersburgu spektakl teatr zrealizowany w oparciu o powieść klasyka literatury rosyjskiej Władimira Nabokowa „Lolita”. Uznali, iż do nich należy teraz prawo określania co jest sztuką, a co nie. I że nie muszą liczyć się ze zdaniem, ani Ministerstwa Kultura, ani władz miejskich.

Podobnych przykładów można przytoczyć wiele. Przybywa ich z każdym rokiem. Różnej maści aktywiści przyznają sobie prawo karania nahajkami byle kogo. Mogą teraz decydować, jakie spektakle można pokazać publiczności, jakie poglądy wolno głosić publicznie.


Państwu nie opartemu na trwalszych podstawach, pozbawionemu konstruktywnej opozycji
brakuje odporności na wirus rewolucji. 

Tak właśnie  wyglądają pierwsze symptomy sytuacji rewolucyjnej – to brak szacunku dla prawa, państwa, narodowej kultury. Obecnie możemy obserwować stopniowe budzenie się  i towarzyszącą mu chęć zademonstrowania swojej obecności ze strony dołów społecznych, które nie uznają autorytetu państwa i nie skrywają swych zamiarów, by decydować, jakie parametry powinny regulować życie w naszym kraju. Najważniejsza dla nich zasada – ten ma rację, kto w swych rękach dzierży nahajkę.

Być może, dla części z nas to drobiazg, seria nie powiązanych ze sobą przypadków. Niektórzy uważają zapewne, iż szalejących w Soczi kozaków od przejmujących władzę w swoje ręce marynarzy-rewolucjonistów Petersburga dzieli odległość niemożliwa do pokonania. Niestety, wydarzenia, jakich byliśmy niedawno świadkami na Ukrainie pokazują, iż dystans ten jest niewielki. Dziś nahajka, jutro Majdan z koktajlami Mołotowa, pojutrze władza pozbawiona realnego wpływu na wydarzenia. Wystarczy niezadowolenie ludu, by w określonych warunkach, drogę tę można było przejść w zaledwie kilka miesięcy.

Z pewnością znajdą się też zwolennicy teorii, iż Majdan, to godny ubolewania rezultat zakulisowego działania ciemnych sił. Tego rodzaju „myślicielom” nie da się niczego wytłumaczyć. Nawet jeśli do nich również przyjdą zbuntowani marynarze, oni uznają ich za marionetki i za ich plecami będą szukać pociągającego za sznurki „Wuja Sama”. Wystarczy jednak zrezygnować z tego rodzaju konspirologicznego podejścia w analizie niedawnych zdarzeń, by ujrzeć obraz prosty i bardzo smutny.

Lud zadowolony z życia szanuje każde państwo, nawet takie, jakie zbudowali Janukowicz and Co. Kiedy sytuacja się pogarsza, agresywna część tłumu zaczyna niszczyć to, co wokół. Zadanie odpowiedzialnej części narodu polega na tym, by zawczasu przygotować się na nadejście takiej smutnej chwili. Jest ono szczególnie ważne, gdy stajemy wobec spowolnienia gospodarczego. I gdy uświadamiamy sobie, jak bardzo budżet uzależniony jest od cen ropy naftowej (tak, jak we współczesnej Rosji) i jak bardzo pogorszy się poziom naszego życia wtedy, gdy one spadną, „Putin nikogo w tej sytuacji nie uratuje” – powiedzieliby najpewniej mądrzy „Widnokręgowcy”.

Potrzebne jest nam państwo odporne na kryzys. Sojusznikami w procesie budowy takiego państwa powinny stać się wszystkie odpowiedzialne siły i środowiska. Także prezydent kraju, któremu konstruktywna opozycja byłaby bliższa od ludzi z nahajkami. I każdy opozycjonista gotów do współpracy z prezydentem, przynajmniej w jednej sprawie – gdy idzie o zapobieżenie upadkowi państwa.

Sukces żadnego państwa nie może opierać się na charyzmie jednego człowieka, nawet jeśli cieszy się on wielką popularnością. W polityce potrzebna jest obecność rozumnych sił, gotowych, gdy to okaże się niezbędne, wziąć na siebie odpowiedzialność za państwo. Jeśli w państwie istnieje cywilizowana opozycja ciesząca się zaufaniem narodu, istnieje szansa przezwyciężenia każdego kryzysu. Jeśli takiej opozycji brak, państwo autorytarne zastępują bandyci. Im z resztą na władzy w państwie tak bardzo nie zależy, im wystarczy dominacja na ulicach, dzięki niej można przegnać wszystkich niemiłych sobie oponentów. Przy okazji można też zgarnąć ich majątek w oparciu o zasadę rewolucyjnej sprawiedliwości.




Dmitrij Travin, ekonomista, profesor Uniwersytetu Europejskiego w St. Petersburgu, dyrektor Ośrodka Studiów nad Procesami Modernizacji. 






Artykuł ukazał sie na stronie internetowej agencji "Rosbałt"

Oryginał można znaleźć pod adresem: http://www.rosbalt.ru/blogs/2014/03/29/1249215.html




Dołącz do nas na Facebooku: https://www.facebook.com/mediawrosji




2 komentarze:

  1. Przykład Majdanu nie jest trafiony. Tam ulica nie robiła zadymy, dla samej zadymy, tylko walczyła z realnym zagrożeniem, jakiem było skorumpowane państwo. I nie byli to "marynarze" i tituszki, tylko ludzie walczący o swą godność.
    Putin stawiając się po przeciwnej stronie, niż rosyjska klasa średnia, tym samym staje po stronie zadymiarzy - i przez to, ci ostatni mogą się czuć bezkarnie, bo to nie oni są zwalczani przez Putina. Na tym polega słabość rosyjskiej demokracji. Państwo bez klasy średniej i inteligencji jest miotane przez populistów i generalnie cofa się w rozwoju.

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam się z opinią "Anonimowego" z dnia 1.04.2014 r.

    OdpowiedzUsuń