niedziela, 28 sierpnia 2016

Bolszewicy jak zwierzęta…



Od kilku dni Rosja ma nowego ministra oświaty. Na to stanowisko mianowano znaną ze swych konserwatywno-nacjonalistycznych poglądów Olgę Wasilijewą. Wcześniej nowa minister pracowała w Administracji Prezydenta. Jej zdaniem system oświatowy wymaga zmian, by wychowywać dzieci i młodzież w duchu lojalności wobec państwa. Młodzi ludzie muszą być gotowi do obrony państwa. Tylko dzięki temu, iż Stalin nawiązał przed wojną i w jej czasie do rosyjskich tradycji patriotycznych Związek Radziecki zdołał odnieść zwycięstwo. Wyrażane swego czasu przez Wasilijewą pochwały dla tyrana wywołały po jej nominacji na stanowisko ministra szereg komentarzy. Odezwał się także znany ze swej krytycznej oceny dla reżimu Putina, publicysta,, ekonomista i polityk emigracyjny Alfred Koch.




Autor: Alfred Koch










Nowa minister Wasilijewa sprowokowała kolejną odsłonę dyskusji na temat skali stalinowskich represji. Znów wszyscy zaczęli liczyć słupki i zastanawiać się, jaki poziom represji można uznać za dopuszczalny, a jaki za nadmierny.



Z kalkulatorem w ręku



Wezmę i ja kalkulator do ręki. Panowie stalinowcy!  Posłużę się waszymi danymi wyjściowymi, choć rzecz jasna uważam je za zaniżone. Ale nawet wasza statystyka potwierdza co następuje:

1. Ofiary Wojny Domowej: z obu stron zginęło 4,5 miliona ludzi. Stracili życie w walce, od ran, na skutek białego i czerwonego terroru.

Mam nadzieję, iż nikt tego nie zakwestionuje: jeśliby bolszewicy nie uzurpowali władzy i nie rozpędzili Konstytuanty, to nie byłoby żadnej wojny domowej….?

2. Na skutek głodu z lat 1921-1922 umarło minimum 5 milionów ludzi. Te cyfry pochodzą od rządu radzieckiego, podano je, gdy bolszewicy zwrócili się o pomoc żywnościową do Ameryki. Te szacunki, nigdy potem, nie uległy zmianie. Masowy głód był oczywistym następstwem wprowadzenia komunizmu wojennego i stosowania masowych rekwizycji. Dopiero później, Lenin z powodu głodu z nich zrezygnował.

3. Głód w latach 1932-1933. Pod tym względem wszystko jest jasne, mamy oświadczenie Dumy Państwowej z 2 kwietnia 2008 roku "Dla uczczenia pamięci ofiar głodu w latach trzydziestych na terytorium ZSRR". W nim, panowie stalinowcy, putinowska Duma, czarno na białym, informuje, iż liczba ofiar głodu wyniosła 7 milionów. W tym oświadczeniu można także przeczytać, iż głód był skutkiem bezmyślnej kolektywizacji prowadzonej przez Stalina.

4. "Wielki terror" z lat 1937-1938. Wasza cyfra - 1 milion. To tylko ludzie wówczas rozstrzelani. Ilu jednak umarło w obozach na skutek głodu, podczas transportu, itd…? Tej cyfry, waszym zdaniem podawać nie potrzeba. No więc niech tak będzie - 1 milion.

5. Deportacje narodów represjonowanych. Wasza statystyka - deportowano 2,5 miliona ludzi. Straty podczas wywózek nie przewyższyły 20%, to znaczy 0,5 miliona. Niech wam będzie.

6. Straty podczas II wojny światowej spowodowane przez złe dowodzenie armią. Nie wliczam tu ofiar ludności cywilnej. Załóżmy, że za nie wszystkie odpowiada Hitler (choć rzecz jasna wersja ta nie bardzo odpowiada prawdzie).

Stalinowska wersja historii jest taka, iż do lata 1943 roku (to jest do bitwy na Łuku Kurskim) inicjatywa strategiczna należała do prowadzącej ofensywę armii niemieckiej. Za to później przejęły ją oddziały radzieckie. To oznacza, iż przez 2 lata armia radziecka się cofała, a przez dwa lata prowadziła działania ofensywne.

Tak więc Wermacht i Armia Czerwona, mniej więcej, przez tyle samo czasu prowadziły działania obronne i ofensywne. Straty Armii Czerwonej wyniosły 8 milionów 866 tysięcy ludzi, armia niemiecka straciła 6 milionów 700 tysięcy. Ta różnica robi wrażenie.

Odpowiedzialnością za śmierć co najmniej 2 milionów żołnierzy radzieckich można śmiało obarczyć "genialnego" wąsatego przywódcę i jego posłusznych marszałków.

7. Głód 1946 roku. Znów statystyka stalinowska informuje o trudnych do wytłumaczenia stratach demograficznych w wysokości 1 miliona ludzi.

Podsumujmy wyniki. 21 milionów ludzi straciło życie wyłącznie dzięki mądrej polityce bolszewików, prowadzonej pod kierownictwem Lenina i Stalina.


Dużo, czy mało?


Nie ja to wymyśliłem. To są wasze cyfry panowie stalinowcy. Jeśli wziąć pod uwagę, iż liczba ludności ZSRR wynosiła w tym okresie ok. 150 milionów, oznacza to, iż odsetek ofiar wyniósł 14%. Byli wśród nich przede wszystkim młodzi ludzie, mężczyźni w wieku produkcyjnym, oraz dzieci. W okresie Wielkiego Terroru dołączyli do nich wybitni uczeni, inżynierowie, ludzie kultury…

Czy to dużo, czy mało, wybierajcie sami…. Cyfry wymieniane przez waszych oponentów, panowie stalinowcy (ja się z nimi zgadzam), są o wiele wyższe.

Co więc powiecie w związku z waszą statystyką? Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Jakoś blado, mało przekonujące. Za to zbudowaliśmy przemysł…. No ale, czy w tym celu należało zgładzić 12 milionów chłopów? I czy potrzebne były ofiary wojny domowej? Bolszewicy nie objęliby władzy, co nas to obchodzi? Sami mówiliście, iż to oni w 1917 roku zerwali ciągłość historii, i że było to nieszczęście….

Jak można koniecznością industrializacji uzasadnić śmierć Wawiłowa (wybitny genetyk radziecki zamordowany w czasach wielkiego Terroru - "mediawRosji"). Albo pogruchotanie żeber Koroliowa (główny konstruktor radzieckiego programu kosmicznego - "mediawRosji").

Nie bardzo rozumiem, dlaczego zwycięstwo nad Niemcami miałoby się okazać niemożliwe, gdyby nie rozstrzelano Tuchaczewskiego, albo Rokossowskiemu nie powybijano zębów.

Oto co wam powiem… Ci wszyscy ludzie, 21 milionów zginęli nie w imię industrializacji, albo zwycięstwa. Stracili życie, bo bez terroru bolszewicy nie utrzymaliby władzy. Stracili życie tylko dlatego, iż czerwone zwierzęta nie chciały oddać władzy. Dlatego naród musiał się bać i przelano tyle krwi.


Niewinni ludzie w zamian za walcownię


Ale to jeszcze nie wszystko. Najstraszniejsze jest to, co stało się z wami panowie stalinowcy. Staliście się zwierzętami. Dyskutujecie na temat dopuszczalnej liczby ofiar, jakbyście byli badaczami populacji parzystokopytnych, jakbyście byli myśliwymi w rezerwacie. Zima zamarzło 5% stada, nic się nie stało, latem się je odbuduje… Wiki zagryzły 10 procent młodych, to w granicach normy, tak bywa zawsze….

Zupełnie nie boli was koszmar tego, iż ofiarami byli ludzie zupełnie niewinni. Niewinni, rozumiecie? Wasza logika dopuszcza jakieś dziwne normy. Przestrzeganie ich oznacza, iż to całkiem normalne, by zabić pewną ilość niewinnych ludzi, w zamian za nową walcownię, albo piec martenowski.

No i niech tak będzie. Gdyby jednak panią, pani minister Wasilijewa zapytano: jeśli dopuszczalne będzie zamorzenie głodem pewnej ilości niewinnych ludzi w zamian za nową obrabiarkę przeznaczoną do obróbki skrawaniem, to może wśród nich znalazłaby się i pani…? Albo jeszcze lepiej, pani dzieci….

Zawahała się pani…? A to dlaczego? A panią, to za co? Chłopów z Powołża było za co? Albo za co w wagonach towarowych morzono głodem i chłodem dzieci czeczeńskie ….? Za zwycięstwo? Nie byłoby go bez tej dziecięcej tragedii? Był już 1944 rok….

Nie mam pod adresem tych "historyków-specjalistów", w rodzaju pani Wasilijewej, żadnych pretensji. Jakie można mieć pretensje pod adresem robotów, którym zależy wyłącznie na utrzymaniu się przy władzy i zademonstrowaniu wierności wobec tronu? Ci ludzie tak wiele trąbią o patriotyzmie, a jednocześnie, nie odczuwają ani cienia współczucia wobec swych własnych współplemieńców.

Jestem przekonany, iż naród rosyjski ma przechlapane, jeśli nie dostrzega, iż komenderują nim jego wrogowie, iż w rzeczywistości poddany jest władzy przypominających ludzi zwierząt. Niczym Marsjanie, sprawujący w Rosji władzę uważają naród za mięso armatnie i materiał budowlany dla swych megalomańskich projektów.


Żal mi narodu rosyjskiego. Słowo honoru… Jak mi się wydaje, zasługuje na coś lepszego…. Chociaż czort wie, na co zasługuje…. O wszystkim i tak zdecyduje wola Boża….





Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski


Oryginał ukazał się na stronie Alfreda Kocha w Facebooku (tekst został powielony przez wiele rosyjskich portali niezależnych,, np. kasparov.ru): https://www.facebook.com/koch.kokh.haus/posts/1601307930166410












*Alfred Koch (ur. 1961), rosyjski polityk orientacji liberalnej, związany z formacją Jegora Gajdara i Anatolija Czubajsa. Publicysta, biznesmen. W latach 1993-1997 pracował w Komitecie d.s. Własności Państwowej, w ostatnim okresie na stanowisku przewodniczącego. Był współodpowiedzialny za program prywatyzacji, który stal się źródłem bajecznego bogactwa dla garstki rosyjskich oligarchów. Pod rządami Władimira Putina stal się jego radykalnym krytykiem. W obawie przed aresztowaniem wyjechał z Rosji w 2014 roku. Mieszka w Niemczech. Jego strona w Facebooku cieszy się gigantyczną popularnością. 






Teksty Alfreda Kocha na "Media-w-Rosji":


W niewoli żyje się długo


Przez lata Alfred Koch cieszył się w Rosji podejrzaną reputacją. Zarzucano mu współudział w programie złodziejskiej prywatyzacji najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki rosyjskiej. Potępiano za rolę, jaką odegrał w likwidacji niezależnej telewizji NTV. Zawsze jednak był przekonanym zwolennikiem gospodarki i polityki liberalnej. Teraz przekonania zaprowadziły go do obozu najbardziej zawziętych przeciwników prezydenta Putina. Pisany przez Kocha na emigracji w Bawarii blog cieszy się w Rosji gigantycznym zainteresowaniem. Koch pisze z rozmachem, nie wstydzi się wulgaryzmów, bez litości tropi przejawy demoralizacji w obozie władzy. Jego rozmówcą w wywiadzie dla magazynu Sobiesiednik jest Dmitrij Bykow, błyskotliwy poeta, eseista, satyryk, dziennikarz. Rozmawiają o tym, co najważniejsze. O wojnie na Ukrainie, zabójstwie Niemcowa, przyszłości Władimira Putina.

Wesele Dmitrija Pieskowa, rzecznika prasowego prezydenta Rosji wciąż jest gorącym tematem w rosyjskich mediach społecznościowych. Mieszkający dziś w Bawarii Alfred Koch, polityk i publicysta oszacował koszta hotelu, ...

Porozumienie z Iranem budzi w Rosji niepokój. Napływ tamtejszej ropy naftowej na światowe rynki może doprowadzić do istotnego spadku cen tego surowca. Alfred Koch, polityk liberalnej orientacji, były minister do spraw ...

Na swojej stronie w Facebooku, polską ambasador wziął w obronę Alfred Koch, polityk, publicysta, jedna z najbarwniejszych postaci na rosyjskiej scenie politycznej: "Nie da się jednostronnie przyznać sobie tytułu ...






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 


wtorek, 16 sierpnia 2016

Kadry decydują o wszystkim



Od kilkunastu miesięcy prezydent Putin konsekwentnie dokonuje zmian w rosyjskim aparacie władzy. Wysokie stanowiska otrzymują ludzie do tej pory nieznani, ze stażem w strukturach siłowych, lub służbie protokołu prezydenta. Praca w jego osobistej ochronie może dziś w Rosji zapewnić stanowisko gubernatora regionu, lub wyższe. Wladimirowi Putinowi nowi ludzie na szczytach władzy gwarantują osobistą lojalność, tylko jemu zawdzięczają swoje kariery. Dziennikarz stacji telewizyjnej "DOŻD'", Anton Żełnow uważa, iż obecne zmiany kadrowe w rosyjskiej polityce zgodne są z niektórymi zasadami życia salonowego…


 
Autor: Anton Żełnow





Prezydent Putin ogląda nowy park na terenie Kremla. Jego przewodnikiem (na prawo od Putina) jest nowy szef kremlowskiego Zarządu ds. Gospodarczych, Aleksander Kołpakow. Wcześniej pracował w ochronie prezydenta. 



Lato tego roku zapamiętamy ze względu na znaczne przetasowania w aparacie władzy. Zaczęły się one w końcu lipca. W ciągu jednego dnia Putin zwolnił czterech gubernatorów i trzech pełnomocnych przedstawicieli w okręgach federalnych. Wówczas na zwolnione stanowiska mianowano przede wszystkim ludzi ze stażem w resortach siłowych. W piątek 12 sierpnia zdymisjonowany został szef administracji prezydenta, Siergiej Iwanow, jego miejsce zajął Anton Wajno, wcześniej naczelnik oddziału protokołu. Kim są politycy nowej fali? 

Czego można się po nich spodziewać? Analizuje i komentuje Anton Żełnow


Nowy trend

Od pewnego czasu obserwujemy nowy trend na szczytach rosyjskiej władzy. Zmiany na wysokich stanowiskach mają na celu odnowienie najważniejszych kadr. Mają one specyficzny charakter. W maju 2014 roku zwolniono Władimira Kożyna, który przepracował 14 lat w Administracji Prezydenta. Na zwolnione przez niego stanowisko szefa Zarządu Gospodarczego powołano Aleksandra Kołpakowa, wcześniej kierował on pracą jednego z zarządów w Służbie Ochrony Prezydenta. Ze poinformowanego źródła w radzie ministrów Telewizja "DOŻD'" dowiedziała się, iż Kołpakow w rzeczywistości pełnił funkcję majordoma w rezydencji Putina nad Wałdajem. Już wówczas można było wyciągnąć wniosek, iż prezydent stawia na ludzi ze swojej ochrony. Nie oczekują oni niczego w zamian za lojalność wobec szefa. Nie są zwolennikami żadnej ideologii.

Przyszłych gubernatorów i szefów zarządów prezydent testował w pracy na stanowiskach w różnych strukturach siłowych. Dla przykład, Siergiej Mironow (obecnie gubernator Obwodu Jarosławskiego) pracował wcześniej w KGB i Federalnej Służbie Ochrony. W 2014 roku Putin przeniósł go do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w zamian za aresztowanego Denisa Sugrobowa (były wyższy rangą funkcjonariusz MSW odpowiedzialny za walkę z korupcją - "mediawRosji"). Były ochroniarz stanął na czele instytucji powołanej do walki z korupcją, stąd z kolei przeprowadził się do biura gubernatora obwodu.


Nowi gubernatorzy w Jarosławlu i Kalinigradzie


W podobny sposób prezydent przetestował Jewgienija Ziniczewa. Był on także funkcjonariuszem osobistej ochrony prezydenta. W czerwcu zeszłego roku przerzucono go do Kaliningradu, gdzie został szefem miejscowego zarządu FSB. Teraz Ziniczew jest już gubernatorem obwodu.

Podobnie wyglądała kariera Aleksieja Djumina, obecnego gubernatora obwodu tulskiego. Był on także funkcjonariuszem osobistej ochrony prezydenta. W 2014 roku przeniesiono go do jednego z elitarnych departamentów GRU (służby wywiadu wojskowego). W wywiadzie udzielonym gazecie "Kommersant" Djumin opowiedział, iż podczas Olimpiady w Soczi odpowiadał za jej bezpieczeństwo. Według innych źródeł, pracując w GRU Djumin należał do grona kierującego krymską operacją specjalną.

Władimir Putin dba o zachowanie równowagi na szczytach władzy. Awansowani są nie tylko funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony, lecz także pracownicy Służby Protokołu. Do pewnego stopnia przypomina to sytuację z wyborem kandydata na stanowisko prezydenta w roku 2008, Wówczas Putin wybierał między Dmitrijem Miedwiediewem, a Siergiejem Iwanowem. Putin wybrał tego pierwszego, Jak sam przyznał w prywatnej rozmowie z jednym z urzędników, dodatkowy but nikomu nie jest potrzebny.



O nowym szefie Administracji Prezydenta Aleksandrze Wajno opowiadają, iż wycieczki po siedzibie rządu i biurach administracji może poprowadzić z zamkniętymi oczami. Dobrze pamięta, kto zajmuje każdy gabinet. 



Nowe pokolenie


Nowe pokolenie ludzi z resortów siłowych i służby protokołu z Putinem wiąże fakt, iż pozostają pod każdym względem zobowiązani tylko jemu samemu. Nie mają pojęcia, jaki był ich szef w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nawiasem mówiąc, to jedna z zasad życia salonowego - otoczenie należy zmieniać co dziesięć lat, tak by nikt nie był w stanie przypominać człowiekowi jego wieku i przeszłości.

Nowy szef Administracji Prezydenta już dwa razy odpowiadał za przejmowanie przez Putina obowiązków w aparacie władzy, po raz pierwszy gdy przenosił się z Kremla do Białego Domu (siedziba rządu rosyjskiego) i po raz drugi, gdy wracał na Kreml. Opowiadają o nim, iż wycieczkę po Białym Domu Wajno może poprowadzić z zawiązanymi oczami, dobrze pamiętając do kogo należy każdy gabinet. Podobnie do Dmitrija Mironowa i Aleksandra Djumina także Aleksander Wajno nigdy nie był człowiekiem publicznym. Prezydent Putin z latami zaczął cenić podobny rys w karierze urzędnika. Nasz rozmówca z Administracji Prezydenta opowiadał, jak bardzo drażniły Władimira Putina wystąpienia, lub artykuły takich jego współpracowników, jak Wladimir Jakunin i Władisław Surkow, w których wypowiadali się o sytuacji Rosji i geopolityce. Putin uważa, iż na podobne tematy wypowiadać się może tylko on sam.




Tłum.: ZDZ


Oryginał ukazał się na portalu niezależnej telewizji "DOŻD'"






 *Anton Żełnow (ur. 1981) dziennikarz i producent niezależnej stacji telewizyjnej "DOŻD'". Jest jej korespondentem politycznym, akredytowanym w kremlowskim poolu. Publikował w prasie drukowanej, m.in. w "Wiedomostiach", "Russkim Pionierie". Jest laureatem prestiżowej nagrody "Tefi" za film dokumentalny "Brodzki, nie poeta". 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.





piątek, 12 sierpnia 2016

W kolejce po zasiłki i nacjonalizacja bazarów. Życie codzienne w Donieckiej Republice Ludowej



W pułapce znalazły się setki tysięcy ludzi. Rosyjska agresja i wojna na Ukrainie skazała ich na życie w nieuznawanej republice. Ludzie w Donieckiej Republice Ludowej stoją w kolejce po żebracze zasiłki, po odbiór paczek z pomocą humanitarną. Nauczyli się żyć pod ostrzałem. Korzystając z rosyjskiej pomocy władze starają się stworzyć wrażenie, iż do regionu wróciło normalne życie. Ale w Doniecku nie brak też ludzi świadomych, iż znaleźli się w ślepym zaułku. Opisując życie w DRL Nigina Bierojewa autorka publikowanego na Łotwie rosyjskojęzycznego portalu "Meduza" stara się zachować obiektywność, rejestruje fakty, dosłownie cytuje swoich rozmówców.  Choć konflikt ukraińsko-rosyjskich w ostatnich dniach uległ zaostrzeniu reportaż "Meduzy" nie stracił aktualności.



 
Autorka: Nigina Bierojewa 



Aktywna faza konfliktu zbrojnego na południowym wschodzie Ukrainy zakończyła się trochę ponad rok temu. Jednak sytuacja w regionie pozostaje nieokreślona, Doniecka i Ługańska Republiki Ludowe wciąż istnieją jako "niezależne" państwa, choć niemal nikt nie uznał ich niepodległości. Na linii frontu wciąż słychać strzały. Specjalnie dla "Meduzy" fotoreporter i dziennikarka Nigina Bierojewa pojechała do Doniecka  Tam zebrała wiele cennych informacji, jak w Doniecku ułożyło się życie w warunkach pokoju, skąd jego mieszkańcy czerpią fundusze na utrzymanie, w jaki sposób nowe państwo przeprowadza nacjonalizację, przebudowę i reformę sil zbrojnych, jak wygląda tam praca i odpoczynek. I skąd się tam wziął pewien całkiem nowy rosyjski bank….




Tak bywa zawsze, ucichają działania wojenne i ludzie szukają sposobu na odbudowę swojego życia. Nie inaczej jest w Doniecku, stolicy nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej. 



Boeing. Dwa lata później….

Boeing 777 należący do Malezyjskich Linii Lotniczych zestrzelono nad Obwodem Donieckim 17 lipca 2014 roku. Jego szczątki rozleciały się na terenie o długości 17 kilometrów, jednak za oficjalne miejsce upadku samolotu uznano wioskę Grabowo. Tutaj odsłonięto pomnik, granitowy kamień z napisem : "W hołdzie niewinnym ofiarom wojny domowej". W dwa lata później, na ceremonię upamiętniającą pamięć o pasażerach Boeinga przyjechali przywódca Donieckiej Republiki Ludowej Aleksander Zacharczenko i szef miejscowego parlamentu Denis Puszylin. Pojawili się w Grabowie 15 lipca, na dwa dni przed formalną datą tej rocznicy. Zapewne zależało im na tym, by w ciągu jednego dnia wziąć udział w dwóch uroczystościach. Dwa lata temu, w lipcu tego samego 2014 roku, w położonej po sąsiedzku wsi Snieżnoje bomby zrzucone z powietrza zabiły 13 miejscowych mieszkańców. Teraz w Grabowie, nie zwracając uwagi na palący upał, na ustawione tu maszty młodzi ludzie wciągają flagi 10 krajów - to ich obywatele zginęli w katastrofie. Zacharczenko występuje z przemówieniem, obiecując współpracę ze śledztwem i wieczną pamięć o tragedii.

Ale w okolicy, w leżących po sąsiedzku wioskach, ludzie i tak wiedzą, kto jest winny.

- Szykowałem jedzenie na dworze - wspomina dzień katastrofy Boeinga jeden z mieszkańców wioski Rassylnoje. Ma na imię Aleksander (wielu mieszkańców gotowało wówczas na dworze, w ich domach, na skutek bombardowania nie działały gas, wodą, prąd). Patrzę, a tu krążą w powietrzu dwa samoloty wojskowe. Potem jeden z nich gwałtownie podniósł się w górę. Można było usłyszeć wybuch. W naszym kierunku poleciała część samolotu, z niej wysypali się ludzie. Padali na domy, do ogrodów, zawisali na drzewach….

- Buk winien był zostawić w powietrzu ślad - swoją wiedzą z dziedziny wojskowości chwali się Ludmiła, też jest mieszkanką Rassylnego. Ale my go nie widzieliśmy. Żadnego. Nasi ochotnicy nie mieli ani jednego Buka. To była prowokacja, chcieli żeby samolot spadł nad Rosją, żeby zaczęła się trzecia światowa.

Ale we wstępnym raporcie Rady Bezpieczeństwa Holandii można przeczytać, iż samolot został zestrzelony właśnie z wyrzutni rakietowej Buk. Nie udało się tylko potwierdzić na 100 procent do kogo należała, ta z której strzelano.

Portrety Zacharczenki zamiast apelu do czołgistów

Półtora roku temu, przed wjazdem do Doniecka wisiały ogromne plakaty wzywające do udziału w walkach. Dziś zamieniły je portrety Aleksandra Zacharczenki. W rękach, głowa republiki  trzyma jej bordowy paszport ("Zostań obywatelem państwa ludowego"). Pojawiły się też plakaty wzywające do terminowego opłacania usług komunalnych i do walki z korupcją. Do miasta prowadzi także inny wjazd, oznaczony jest zniszczoną odłamkami tablicą z nazwą "Donieck". Obok można zobaczyć fragment wysadzonego mostu Putiłowskiego. Pod nim, do tej pory, leży czołg z niepochowanymi ciałami żołnierzy. W tym miejscu zatrzymywanie się jest zabronione, mieszkańcy przejeżdżają je z maksymalną szybkością. Za to w centrum miasta,  w zasadzie, nic już nie przypomina o niedawnych działaniach bojowych. Ludzi widać niewielu, ale na ulicach jest czysto i schludnie. Miejscowi mówią, że o ulice nie dbano tak nawet przed wojną. Oklejone reklamami trolejbusy pełzną po szerokich prospektach, mijając ogromne klomby z kwiatami, często widać jak kopią w nich pracownicy służb komunalnych. Przed fontannami, na ławkach, siedzą kobiety w starszym wieku, przed słońcem chronią je koronkowe lub słomiane czapki i kapelusze. Można z nimi porozmawiać o wojnie…



Przed wjazdem do Doniecka wielki plakat z portretem przywódcy Republiki zachęca ludzi, by stali się jej obywatelami

- Dziecinko!  Wczoraj słyszałam, jak przyleciały trzy pociski i jak wystrzelono dwa. Takie tu mamy zawieszenie broni. Szkoda, że nie przyjechała pani podczas naszego sezonu teatralnego. Wystawiają u nas fantastyczne spektakle.

Podczas wojny porządek w DRL pomagały utrzymywać więzienie i kara śmierci. W ten sposób walczono z korupcją i narkomanią (potwierdziło to kilku moich rozmówców, wszyscy prosili, by nie ujawniać ich nazwisk: dilerów narkotykowych po prostu rozstrzeliwano). Obecnie, z bronią po ulicach mogą się przemieszczać tylko milicjanci. Na głównym bulwarze miasta pełno modnych kawiarni. W jednej z nich, sącząc szampana urokliwa blondynka opowiada, że w ich rodzinie są teraz trzy samochody, jedna z tablicami rosyjskimi, druga z ukraińskimi, trzeci z rejestracją w DRL.

- Nie wiadomo, jak się to skończy. Jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz.

Roman jest biznesmenem. Też nie chce podać nazwiska (większość rozmówców "Meduzy" unika przedstawiania się, tłumacząc się troską o krewnych zamieszkałych na Ukrainie). Od Romana dowiaduję się, że władze zaczęły zwracać ludności skonfiskowane dwa lata temu samochody.

- Sądy są zawalone pozwami, ale pewne wyroki zapadają, potem podlegają wykonaniu - dodaje. Mojemu sąsiadowi zwrócono Lexusa. Ze śladami kul i czyjejś krwi, ale oddali. - choć pojawiła się szczątkowa praworządność, ta sytuacja ma jego zdaniem swoje minusy. U was w Rosji, proszę bardzo, naruszyłeś przepisy, można zapłacić łapówkę policji drogowej i pojechać dalej. A nasi boją się teraz brać w łapę. Wypisują mandat. Nie da się pracować.

Zmieniła się także intonacja oficjalnych środków przekazu DRL. Z telewizyjnych ekranów zniknęła reklama Ministerstwa Obrony zapraszająca do pracy wyszkolonych czołgistów. Teraz główna miejscowa stacja telewizyjna nadaje program zatytułowany "Dobre wieści ". Opowiada się w nim o młodzieżowych festiwalach, o nowo narodzonych w zoo zwierzętach i rykszach rowerowych podwożących ludzi do posterunków w wiosce Marinka. Za to z programów informacyjnych nie zniknęły wiadomości o podstępnych planach Kijowa, naruszeniach porozumień mińskich i stopniowej degradacji Zachodu.

Część mieszkańców, spośród tych którzy uciekli przed wojną, wraca teraz do domu. Rodzina Marii, studentki trzeciego roku donieckiego uniwersytetu uznała, że tak będzie lepiej. Kiedy działania bojowe były szczególnie intensywne, schronili się u krewnych w Kijowie. Ojciec, zdaje się, pozostał w domu i poszedł na wojnę.

- Starałam się zachować cierpliwość, kiedy wyzywali mnie od separatystek - jednak spotkały ich nie tylko wyzwiska, zdarzały się też nieprzyjemności o wiele gorsze.  Brata Marii pobito w szkole, twój tato strzela do naszych. Zdaję sobie sprawę, nie wszyscy są tacy, niektórzy z moich przyjaciół zdołali ułożyć sobie normalne życie. Nam się nie udało. Więc pojechaliśmy do Rosji. Ale i tam nie wszędzie jest tylko mleko i miód. Całą rodziną pracowaliśmy, tylko po to żeby wynajmować mieszkanie. W końcu plunęliśmy na wszystko i wróciliśmy do domu. Teraz mamy tu normalne życie, w naszej dzielnicy prawie w ogóle nie słychać bomb.

Nocami życie w mieście cichnie. O jedenastej wieczorem zaczyna się godzina policyjna.

- Egzekwowana jest rygorystycznie - opowiada miejscowy barman. Rygory zaostrzono po nieudanej próbie wysadzenia pomnika Lenina. Jeśli kogoś nocą zatrzymają na ulicy, trafia do pudła na 15 dni. To z resztą jeszcze nie najgorsze wyjście. Niedawno w Szachtior Plaza (popularny miejscowy klub nocny) nocą zorganizowano nielegalna imprezę. Nie udało się jej dokończyć, przerwali ją ludzie w maskach. Wszystkich wywieziono niemal na pierwszą linie frontu, tam naszą bananową młodzież zmuszono do kopania okopów.

Życie na zasiłku

W okresie przejściowym w DRL przyjmowano każdą walutę, dolary, euro, griwny, ruble. Nawet w sklepach wywieszano ceny w nich  wszystkich. Teraz obowiązują rosyjskie ruble, chociaż w wielkich przedsiębiorstwach prowadzących interesy z Kijowem i płacących ukraińskie podatki (na przykład w fabrykach oligarchy Rinata Achmietowa), tak jak dawniej, wynagrodzenia wypłacane są w griwnach.

W 2015 roku powstał Bank Centralny DRL. Obsługuje płatności komunalne, na jego rachunki przekazywane są podatki. Pojawiły się nawet bankomaty, można z nich wypłacić gotówkę tylko przy pomocy kart wydanych w DRL.

Większość mieszkańców i tak nie ma kart płatniczych. W południe, przed wejściem do oddziału Banku Centralnego w Dzielnicy Pietrowskiej do kas ustawia się gigantyczna kolejka, ludzie stoją na ulicy. Grupa ok. pięćdziesięciu ludzi szuka cienia pod trzema rosnącymi w pobliżu drzewami i pod zamontowanym nad wejściem do banku daszkiem. Wszyscy rozumieją, iż na załatwienia sprawy trzeba będzie czekać do wieczora. Swietłana przyszła do banku, żeby odebrać zasiłek na dziecko.

-  Zasiłek - kiedy rozmawiamy, poprawia daszek wózka - wynosi 2 tysiące rubli. Mama Swietłany w tym samym czasie stoi w innej kolejce, tam rozdzielana jest pomoc humanitarna.

- Mamy też własną działkę. Przeżyjemy. 

Z formalnego punktu widzenia, wielu mieszkańcom należą się wypłaty socjalne od władz ukraińskich. Do niedawna, by otrzymać pieniądze, trzeba było pojechać na tereny kontrolowane przez władze w Kijowie. Wraz z wprowadzeniem blokady handlowej i finansowej pojawiły się najróżniejsze chytre sposoby wypłaty gotówki. Obecnie jednak, władze ukraińskie zaostrzyły kryteria, przykładem może być wypłata emerytur. Żeby ją dostać, trzeba po prostu mieszkać na stałe na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę. Dla donieckich emerytów oznacza to, iż muszą przeżyć za 2-3 tysiące rubli (30-40 euro) na miesiąc (bochenek chleba można kupić za 12 rubli, litr mleka za 30, bilet miesięczny na komunikację miejską kosztuje 150-200 rubli).

Pomoc humanitarna ma dla wielu mieszkańców ogromne znaczenie. Jednym z jej głównych dostawców jest oligarcha Rinat Achmietow, od czasu wybuchu wojny w regionie rozdano niemal 9 milionów t. zw. "pakietów przeżycia".

- Do niedawno czułem wstyd, kiedy stałem w kolejce po pomoc. - Andriej Witaliewicz dzieli się swoim doświadczeniem. Jestem w końcu docentem wyższej uczelni. Przez lata nie byłem tu człowiekiem zbędnym. Ale potrafimy się przyzwyczaić do wszystkiego.


Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:


Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com


Do Donbasu dociera także rosyjska pomoc humanitarna. Od wybuchu konfliktu do regionu skierowano 54 "białe konwoje" (tak są tu nazywane). Ale wydatki na ten cel zostały zmniejszone.  W Centrum Zarządzania Odbudową DRL poinformowano nas, iż w oparciu o zarządzenie przywódcy republiki, Aleksandra Zacharczenki, dokonano zmian w dystrybucji pomocy humanitarnej. Przede wszystkim, zestawy pomocowe docierają do inwalidów, emerytów i rencistów (otrzymujących minimalne świadczenie w wysokości 2100 rubli - 30 euro) oraz rodzin wielodzietnych. Konwoje przyjeżdżają teraz rzadziej, mniej więcej raz w miesiącu, w czerwcu z nieokreślonych bliżej powodów technicznych kolumna Kamazów do Doniecka nie dotarła w ogóle. Pomoc dostarczono tylko do Ługańska. Za to lipcowa dostawa jest już w Doniecku.


Mięso z Ukrainy

Powrót do normalnego życia oznacza, iż w Doniecku i Ługańsku odrodziło się w niewielkiej skali życie biznesowe. Przedsiębiorcy stopniowo adaptują się do działania w warunkach blokady.

- Tam gdzie jest blokada, musi być i przemyt. Idzie od nas na Ukrainę i do Rosji… - tłumaczy właściciel niewielkiej firmy Wasilij. On sam handluje z Ukrainą i z Rosją… Na posterunku trzeba zapłacić 12 griwien za kilogram, można potem wieźć ile się chce… Już od dwóch lat zarabiają na tym wojskowi. Ale teraz, po stronie DRL zrobiło się pod pewnym względem trudniej. Na Ukrainie w łapę biorą wszyscy, u nas nie. Proszę sobie wyobrazić, cały tutejszy kombinat produkcji mięsnej korzysta z surowca przemyconego z Ukrainy.

- Tak właśnie jest rzeczywistość - potwierdza jeszcze jeden spotkany przeze mnie biznesmen. Roman bez kłopotu wysyła swoje towary na Ukrainę, korzysta z transportu kolejowego (choć transport kolejowy ze względu na ostrzał, bombardowania i strajki wstrzymywano wielokrotnie, linie kolejowe, w odróżnieniu od tras samochodowych, nie zostały zablokowane,). W taki sam sposób transportowany jest węgiel z przedsiębiorstw i kopalń należących do Achmietowa.

- Walczą z nami, ale wciąż kupują nasz węgiel. Taka jest ta wojna - konstatuje Roman.

Między republikami Doniecką i Ługańską funkcjonuje prawdziwa służba celna. Igor pochodzi z Jenakijewa, teraz usiłuje uruchomić na nowo swoją firmę budowlaną. Złości się nie na żarty.

- Żeby odwieźć towar do Ługańska, albo przywieźć go stamtąd, muszę przez cło przejść tu i tam. Dwa razy. Władze starają się z każdego wycisnąć pieniądze. Pozwólcie nam odbudować swoje firmy, zlikwidujcie wszystkie podatki….

Biznesmeni z Doniecka z wielką chęcią skupiliby się na interesach z Rosją. A jednak nie jest to takie proste. Rosja do tej pory nie uznała samozwańczych republik. Na terytorium obu republik, poza własnym bankiem centralnym nie ma innych banków.

Nie bankowe organizacje kredytowe

Banki Centralne w Ługańsku i Doniecku realizują wszystkie wypłaty socjalne, przez nie wypłacane są wynagrodzenia. Ludzie korzystają z nich, płacąc za usługi komunalne i podatki. W nich swoje konta zakładają także biznesmeni, wewnątrz systemu mogą przekazywać pieniądze bez przeszkód. Oznacza to, że przelewy mogą być wysyłane wyłącznie do innych klientów banków.  Rachunek w nich jest także potrzebny, by otrzymać zezwolenie na prowadzenie działalności poza granicami republik. Ale jak przyznają przedsiębiorcy, nikt z nich nie trzyma wszystkich pieniędzy na kontach w bankach centralnych, na nich znajdują się tylko sumy niezbędne dla opłacenia złożonych przez nich zamówień. Część zysku biznesmeni pozostawiają na rachunkach w bankach na Ukrainie i w Rosji.



W kolejce po żebracze zasiłki do kas Centralnego Banku Republiki mieszkańcy Doniecka stoją godzinami. 

Legalnie handel zagraniczny prowadzić można za pośrednictwem instytucji finansowych Osetii Południowej. Rosja uznała jej status państwa niepodległego, z kolei Osetia Południowa uznała DRL i ŁRL. Jednak transakcje prowadzone w ten sposób są zbiurokratyzowane i trwają długo. Nie jest to odpowiedni sposób dla prowadzenia handlu. Łatwiejszy proponują wielkie reklamy zainstalowane na ulicach Doniecka: "Import. Eksport. Organizacje niekomercyjne. NKO".

W Doniecku wszyscy są przekonani, iż skrót NKO odnosi się do "organizacji nie komercyjnych", to jest niezorientowanych na osiąganie zysku. Handel z Rosją prowadzony jest za pośrednictwem mającego status niekomercyjny "Centrum Rozrachunków Międzynarodowych". Początkowo jego misja, rzeczywiście nie miała charakteru komercyjnego. Jednak skrót NKO może oznaczać też coś innego, "nie bankową organizację kredytową". Umożliwia to Centrum prowadzenie niektórych operacji bankowych. Nie wolno im otwierać rachunków dla klientów indywidualnych. Centrum Rozrachunków Międzynarodowych założono w Moskwie w 2015 roku, rok później udało mu się w Rosji zdobyć pełną licencję bankową.

Informacje uzyskane z Federalnej Służby Podatkowej mówią o tym, iż jedynym udziałowcem Centrum jest Spółka Akcyjna "Forward". Jako jej założyciele w rejestrach figurują firmy "RBK-TV" i "RBK-TV Moskwa". Jednak latem 2014 roku holding RBK należące doń akcje "Forward" sprzedał swojej własnej, zarejestrowanej w jednym z rajów podatkowych, kompanii Gattico Holding Ltd.. W grudniu tego roku Gattico Holding wyszedł ze składu grupy kompanii zależnych RBK (rzecznik prasowy RBK Jegor Timofiejew potwierdził , iż w ramach ogólnej restrukturyzacji holdingu obie kompanie z niego wyszły).

Jak wynika z dokumentów, od 1 kwietnia 2015 roku stanowisko dyrektora generalnego spółki "Forward" piastuje Wiaczesław Mazurin. On sam, w tydzień później zarejestrował "Centrum Rozrachunków Międzynarodowych" i objął w nim stanowisko przewodniczącego rady dyrektorów. Mazurin jest prawnikiem, w 1981 roku ukończył Wyższą Szkołę KGB ZSRR im. Dzierżyńskiego, przed objęciem stanowisk w Forward i w Centrum pracował na stanowisku zastępcy dyrektora krymskiej kompanii "Jużnyj Komfort". Odpowiadał w niej za bezpieczeństwo.

Dwaj inni członkowie rady dyrektorów CRM byli zatrudnieni w Rosyjskim Narodowym Banku Komercyjnym. W nim także pracowała połowa członków zarządu Centrum. RNKB to jeden z najważniejszych banków funkcjonujących na Krymie. Początkowo należał do Banku Moskwy, jednak po referendum w sprawie przyłączenia Krymu do Rosji został sprzedany. Obawiano się ryzyka związanego z nałożonymi przez Zachód sankcjami. W styczniu 2016 roku bank przejęło państwo, obecnie 100 % akcji należy do "Rosimuszczestwa" (Komitet Skarbu Państwa).

Transport gotówki

Oddziały kasowe Centrum Rozliczeń Międzynarodowych znajdują się w miejscowościach położonych wzdłuż granic nieuznawanych republik, w Nowoszachtyńsku, Gudkowie, Doniecku (w obwodzie rostowskim) i Taganrogu. Siedzibą oddziału głównego jest Moskwa. Zadzwoniłam do oddziału w Nowoszachtyńsku, przedstawiłam się jako przedsiębiorca z Rosji. Zapytałam, czy możliwe będzie przeprowadzenie operacji finansowych z partnerami z Doniecka i Ługańska. Okazało się, że tak. Warunkiem było otwarcie rachunku w jednym z ich oddziałów, po to by można było przekazywać pieniądze z Banku Centralnego DRL. Odwiedziłam także firmę "Zielionyj koridor", jej zadaniem jest ułatwianie handlu między Rosją, a nie uznawanymi republikami. W niej ,w podobny sposób opisano mechanizm transakcji finansowych zawieranych przez firmy z Rosji i firmy z nieuznawanych republik. Rolę pośrednika gra Centrum Rozliczeń Międzynarodowych. Jeśli firma rosyjska nie chce handlować bezpośrednio z partnerem z Doniecka, czy Ługańska może odprzedać swój towar kompanii "Zielionyj Koridor, ona znajdzie dla niego nabywcę.

W jaki sposób pieniądze przekazywane z Banków Centralnych nieuznawanych republik trafiają na rachunek w CRM nie jest do końca jasne. Zadaliśmy Centrum stosowne pytanie. Nie odpowiedziano nam. Poinformowano nas, że nasze pytanie jest rozpatrywane, i że kierownictwo skontaktuje się z nami, jeśli dojdzie do wniosku, że jest to potrzebne. Poproszono nas, byśmy więcej już nie telefonowali.

Rosyjscy eksperci, audytorzy, prawnicy nie chcą także rozmawiać na ten temat, przynajmniej pod własnym nazwiskiem.

- Jedyna możliwość to transport gotówki - usłyszeliśmy od jednego z ekspertów. Dawniej przedsiębiorcy sami wozili w walizkach cash przez granicę. Teraz zapewne robi się to na sposób zorganizowany, pod ochroną.

Maria Jemieljancewa, prawniczka z biura "Diełowoj Farwater" przypuszcza, iż stosowany jest taki właśnie mechanizm.

- Żaden rosyjski bank nie zaryzykuje i nie otworzy rachunku w Banku Centralnym DRL. Jednak chętnie otworzą rachunki pochodzącym stamtąd przedsiębiorcom. Jednak przekazy z rachunków w Doniecku na rachunki w Rosji możliwe są tylko przy użyciu gotówki. Pieniądze trzeba wypłacić w jednym banku i odwieźć do innego.

W sprawozdaniu finansowym Centrum Rozliczeń Międzynarodowych za 8 miesięcy 2015 roku można odnaleźć dane na temat aktywów firmy. Wówczas miała ona charakter wyłącznie nie bankowej organizacji kredytowej. Mogła pochwalić się aktywami w wyrskości 11 miliardów rubli. Znajomy analityk portalu bankir.ru podkreśla, iż bank funkcjonuje w oparciu o kredyty międzybankowe. Jednak od kogo je otrzymuje - nie wiadomo.

- Wszystkie swoje środki Centrum otrzymuje od banków nie rezydentów, jednak kto jest tu partnerem końcowym sprawozdanie nie ujawnia.

Jak wynika z informacji udostępnionej przez firmę "Interkom-Audyt BKR", w końcu 2015 roku Centrum nie posiadało jeszcze pełnej licencji na świadczenie usług bankowych. W jego przypadku ryzyko szacowane na jednego kredytobiorcę (wg. normatywu N6) wynosiło 227%. Zgodnie z zasadami Banku Centralnego Rosji wskaźnik ten nie powinien przewyższać 10%, jednak nie rozciągają się one na nie bankowe organizacje kredytowe.

Nacjonalizacja

Mimo określonych trudności, towarów  na półkach sklepowych w Doniecku nie brakuje. Asortyment jest stosunkowo ubogi, ale kupić można wszystko, co potrzebne. Alkohol sprzedawany jest z podatkiem akcyzowym DRL. W Ługańsku część towarów oznaczona jest etykietką "Wyprodukowane w ŁRL". Papierosy przywożone są z Rosji, Ukrainy i Bułgarii (bułgarskie są najtańsze). W mieście pojawiły się sklepy państwowe, na przykład sieć "Pierwszy republikański supermarket". Administracja przejęła też porzucone pomieszczenia międzynarodowej sieci hurtowej "Metro". Odpowiednie postanowienie Zacharczenko podpisał 31 maja. Teraz zacznie w nich działać państwowa sieć "Most".

Choć miejscowy biznes stara się jak może, obecnie stanął w obliczu nowego zagrożenia. Może ono także wpłynąć na realizację porozumień z Mińska. Istnieje spore prawdopodobieństwo, iż w Doniecku wejdzie w życie ustawa o nacjonalizacji. Została ona już przyjęta przez Radę Ludową DRL, jednak na razie nie podpisał jej Aleksander Zacharczenko.

Teoretycznie, ustawa winna regulować mechanizm nacjonalizacji majątku i przedsiębiorstw należących przed wojną tak do państwa, jak i do przedsiębiorców prywatnych. Co konkretnie zawiera ustawa, nie wiadomo, na portalu parlamentu do tej pory nie wyłożono jej tekstu, choć został on już przegłosowany przez deputowanych.

- Ta ustawa jest w rękach Zacharczenki silną bronią - tłumaczy znajomy były członek Partii Regionów z Doniecka. I on prosi, by nie podawać jego nazwiska. - Władze Ukrainy winny rozumieć, iż jeśli nie zdobędą się na ustępstwa, to broń ta może wystrzelić. Nacjonalizowane będą przedsiębiorstwa należące do oligarchów, przedsiębiorcy z kolei swoje pretensje zgłaszać będą pod adresem Kijowa.

Obecnie prowadzona nacjonalizacja nazywana jest "wprowadzeniem zarządu tymczasowego". Procedura ta dotyczy przedsiębiorstw należących do właścicieli, którzy wyjechali z republiki. Taki los spotkał wielko powierzchniowe sklepy Metro, trzy fabryki, dwa dworce autobusowe, trzy punkty dyspozytorskie, jedną klinikę stomatologiczną i 21 warsztatów samochodowych. Akcja prowadzona jest od maja 2016 roku. Władze zamierzają narzucić tymczasową administrację w Gorłowskiej Fabryce Budowy Maszyn (wcześniej należała ona do struktur oligarchy Rinata Achmietowa) oraz w Donieckiej Fabryce Elektrometalowej (własność rosyjskiej korporacji Mieczeł). Na portalu tej ostatniej korporacji można przeczytać informację, iż podejmie ona wszystkie możliwe, przewidziane prawem, kroki dla obrony swoich praw oraz interesów.

Rynki i bazary

Równocześnie w republice prowadzona jest akcja nacjonalizacji rynków i bazarów. Tę kwestię uregulowano, przyjmując ustawę o działalności rynkowej i bazarowej. Przed wojną w Doniecku handlowano na przeszło dwudziestu bazarach. Część z nich została już upaństwowiona, wszystkie opłaty za arendę będą przekazywane do budżetu. W Radzie Ludowej istnieje nawet specjalna komisja zajmująca się tym zagadnieniem. Obecnie czeka ją praca nad pakietem przepisów regulujących rozwiązywanie kwestii spornych.

- Ta historia z bazarami trwa już ponad rok - Wiktor Stiepanow, dyrektor rynka Majak ma już jej dość. Upaństwowione bazary przejmuje przedsiębiorstwo państwowe "Rynki Donbasu". Przede wszystkim zabierano rynki porzucone podczas wojny przez właścicieli. Z nami było im trudniej, bo od nas nikt nie wyjechał, handlowaliśmy pod bombami. Do niedawna mieliśmy pewne kontakty w aparacie władzy, kiedy pojawiały się trudności, dawaliśmy sobie radę.


W Doniecku prace remontowe prowadzone są w dużym tempie. Rosja przysyła materiały budowlane, udziela pomocy finansowej. 

Obecnie komisja parlamentarna wzięła się za rynek Stiepanowa, rozpatruje  kwestię jego nacjonalizacji. Właściciela nie wpuszczono na poświęcone tej kwestii zebranie. Stiepanow jest przekonany, że rynek mu zabiorą, nic nie pomogą zgromadzone przez niego dokumenty. Wszystkie są w idealnym porządku.

- Obiecują nam rekompensatę - skarży się. A kto dokona wyceny? Na jakiej podstawie?
Pułkownik Siergiej Zawdowiejew, pseudonim Francuz, kieruje pracami komisji bazarowej. Obiecuje, iż wypłaty rekompensacyjne będą na odpowiednim poziomie.

- Toczymy teraz wojnę - tłumaczy Zawdowiejew. Organizuje się nowe, młode państwo. Będziemy mogli funkcjonować, jeśli zaczną pracować przedsiębiorstwa. 80% właścicieli wyjechało na Ukrainę i finansuje ATO (Operację Antyterrorystyczną - "mediawRosji"). Przedsiębiorstwa zostały porzucone. Rozpadają się, rabują je maruderzy. Ludzie jakoś żyją dzięki pomocy humanitarnej. Te pieniądze mogą się szybko skończyć. Nie możemy być darmozjadami i żyć na czyimś utrzymaniu.

Remontują z zewnątrz

Za odbudowę zniszczonego przez wojnę regionu odpowiada Siergiej Naumiec. Do Doniecka wrócił z Soczi, gdzie jak się dowiaduję, zajmował się budową obiektów olimpijskich. Jego rodzina do tej pory mieszka w Rosji.

W DRL Naumiec stanął na czele ministerstwa budownictwa. Resort odpowiada za powojenną odbudowę regionu. Najpierw trzeba było się wziąć za infrastrukturę, kanalizację, telefony, sieć elektryczną, a także za obiekty o znaczeniu socjalnym. Teraz zaczął się drugi etap odbudowy, pracami zostanie objętych 1500 obiektów. Materiały budowlane także docierają w charakterze pomocy humanitarnej z Rosji. Naumiec nie chce powiedzieć, ile to wszystko będzie kosztować, dowiaduję się tylko od niego, iż koszt budowy metra kwadratowego w domu prywatnym kosztuje tu 30 tys. rubli (400 euro). O finansach w Doniecku rozmawiają szczególnie niechętnie. Na zadane na piśmie pytanie adresowane do ministerstwa finansów o wysokość tutejszego budżetu przyszła szczególna odpowiedź: "budżet jest zorientowany na realizację celów socjalnych".

Miejscowi przedsiębiorcy przyznają, iż udział w odbudowie poszczególnych obiektów to w Doniecku jeden z najlepszych sposobów, by zarobić. Za budownictwo odpowiada generalny wykonawca "Donbassstroj" i jego podwykonawcy. Pracuje się tu szybko, poważnie zniszczoną szkołę numer 50 wyremontowano w ciągu miesiąca.

- Staramy się. Po pierwsze trzeba miasto doprowadzić do porządku. Po drugie, obserwują nas kuratorzy z Rosji. I może potem zaproponują nam pracę u siebie - rozmarza się dyrektor jednej z firm budowlanych. - Kombinat budowlany ma siedzibę w Doniecku, nad nim znajduje się jakaś rosyjską organizacja, do niej należy zarządzanie. Przecież rozumiemy, że na jakiś rozwój tutaj nie ma co liczyć… Wszystko budowane jest z materiałów rosyjskich, za pieniądze z Rosji. Zarabiają rosyjskie kompanie, nasza gospodarka nie ma z tego prawie nic. Zakończy się odbudowa, na nowe projekty długo będziemy czekać. Trzeba wyjeżdżać. Mam małego syna. Będzie obywatelem jakiego państwa? Przez nikogo nieuznawanego?

W dzielnicy Oktiabrskiej ruiny zarastają trawą

Choć odbudowa prowadzona jest w szybkim tempie, w Doniecku powrót do normalnego życia potrwa jeszcze długo. W dzielnicy Oktiabrskiej, położonej po sąsiedzku z donieckim lotniskiem prawie nie ma domów bez śladów po bombardowaniach. Kiedy władze zabiorą się to do prac remontowych, trudno powiedzieć. Ruiny zarastają trawą i kwiatami, nikt nie reperuje dziur w asfalcie. Kiedy oceniam rozmiary zniszczeń,  podchodzą do mnie młodzi ludzie w mundurach wojskowych, będą teraz chodzić ze mną krok w krok. Przede wszystkim zwracają uwagę na to, co fotografuję, w żadnym wypadku nie chcą się zgodzić bym zrobiła zdjęcie słynnego dziewięciopiętrowego budynku położonego w bezpośrednim sąsiedztwie lotniska. To najwyższy obiekt w okolicy, świetnie nadaje się do zajęcia pozycji bojowej. Witalij, jeden z żołnierzy, przyznaje, iż dotarł do Doniecka z Czelabińska. Zaczęło się od romansu z dziewczyną z Gorłowki, przyjechał do Donbasu popatrzeć, zorientować się co i jak, no i został….

Z ulicy Stratonawtow wyprowadzili się prawie wszyscy mieszkańcy, pozostały zaledwie dwie rodziny, dwie babcie bliźniaczki oraz brat z siostrą. Wcześniej, gdzieś tutaj pochowali ojca. Ale ludzie tu przyjeżdżają, grzebią w ruinach, niektórzy założyli w okolicy ogórki działkowe i sadzą w nich warzywa. Wygląda to zadziwiająco, brodzisz między rozwalinami, a tu i ówdzie natrafiasz na równe i zadbane grządki.

Specjaliści Donieckiej Dyrekcji Budownictwa Kapitalnego (podlega Ministerstwu Budownictwa) już od dwóch lat prowadzą inspekcje w zniszczonych dzielnicach. W dokumentach opisują ruiny, szacują ilość materiałów budowlanych niezbędnych do remontu. Łarysa Pulina pracuje w dyrekcji na stanowisku starszego specjalisty.

- Kiedy zostanie wydana decyzja o odbudowie, w zasadzie władze remontują dom z zewnątrz, łatają dach, reperują ściany, wstawiają okna. O wszystko inne mieszkańcy musza zadbać sami.

Porządek w wojsku

Regularna armia nosi tu nazwę Milicji Ludowej. Zaczęto ją formować jeszcze w końcu 2014 roku, ale podporządkowanie wszystkich oddziałów ochotniczych nowym strukturom władzy zabrało sporo czasu. Ostatecznie siły zbrojne zorganizowano w 2016r. Z żołnierzami porozmawiać nie łatwo, jednak niektórzy zgadzają się podzielić doświadczeniem. Włączenie ochotniczych batalionów do regularnej armii nie zawsze odbywało się bez przeszkód, wielu dowódców podniosło bunt. Zmieniły się także przepisy obowiązujące dziennikarzy. Na początku można było tu przyjechać samodzielnie, przedostać na pierwszą linię frontu, porozmawiać z dowódcą. Te czasy odeszły jednak do przeszłości. Kilka miesięcy temu wydano rozkaz, by nie dopuszczać dziennikarzy na pierwszą linię bez specjalnego zezwolenia. Ograniczono możliwość wjazdu na teren republiki przedstawicielom prasy niezależnej. Coraz częściej dziennikarze i reporterzy spotykają się z odmową akredytacji.

- Zaprowadzenie porządku w wojsku było konieczne -  reformę w tej dziedzinie komentuje porucznik Granica, to jego pseudonim. Przed wojną był biznesmenem. Pomogli nam Rosjanie. Przysyłają specjalistów. Uczą nas. Wielu naszych żołnierzy nie ma żadnego przygotowania. Nie orientują się w parametrach różnych rodzajów uzbrojenia. Nie mają pojęcia o taktyce walki. Teraz ćwiczymy to wszystko na poligonach. Filmujemy, przygotowujemy odpowiednie tablice. Pracujemy ze swymi podkomendnymi.

Rozmawiam z Granicą w domu prywatnym, położonym w pobliżu donieckiego lotniska. Tutaj rozlokował się jego oddział. Kiedyś była ta zasobna, wygodna dacza, teraz w środku salonu stoi zasmolony piecyk burżujka, w kącie składowane są automaty. Odległość do pierwszej linii frontu wynosi 2 kilometry. W ciągu dnia nie strzela nikt, na dworze upał, na słońcu 50 stopni.

- Na czołgu można usmażyć jajecznicę. - śmieją się żołnierze. Artyleria budzi się w nocy. Słychać także w centrum miasta. Miejscowi potrafią rozpoznawać po dźwięku kto strzela swoi, czy tamci, bombardowane jest lotnisko, czy Staromichajłowka. Na pojedyncze, rzadkie wybuchy ludzie nie zwracają uwagi, jednak ostatnio noce coraz częściej bywają niespokojne, nieprzerwana kanonada nie pozwala usnąć. I mieszkańcy dzielnicy Oktiabrskiej i żołnierze potwierdzają, latem 2016 strzelają coraz częściej.

Jeszcze bliżej linii frontu rozlokował się oddział lejtnanta Pietrowicza. Potem już tylko pierwsza linia, od niej do pozycji ukraińskich - 400 metrów. W pobliżu okopów dojrzewają pomidory i ogórki. W najbliższym czasie nikt z tej pozycji wycofywać się nie zamierza.

- Proszę bardzo, w Anglii ludzie przegłosowali Brexit. - Pietrowicz analizuje sytuację. Cały świat uznał tę decyzję. Nikt nie zamierza interweniować przy pomocy sił zbrojnych. Szkoci zorganizowali referendum, wszystko także pozostało w najlepszym porządku. Za to naszego referendum nikt uznać nie chce. Dlaczego?

Nadzieja na zjednoczenie

Walczące ze sobą strony nie mogą się nawet dogadać jak winna się nazywać toczona obecnie wojna. W DRL i ŁRL mówi się o wojnie domowej, dla Kijowa to wojna wyzwoleńcza, ojczyźniana. W Doniecku żołnierze na froncie, kobiety na ławkach i politycy podkreślają, iż konflikt rozpoczął się wówczas, gdy po Euromajdanie władze kijowskie postanowiły tu zaprowadzić swoje porządki. Za to w Kijowie Donbas uważany jest za terytorium okupowane przez Rosję.

Dla ludzi w Donbasie najważniejsze pytanie, to dlaczego Rosja nie przyłączyła regionu do siebie. Wiosną 2014 roku uczestnicy wieców za niepodległość byli przekonani, iż historia w Donbasie potoczy się tak, jak na Krymie. Nawet dziś, taksówkarz w Doniecku powtarza plotkę, iż w Rosji wyprodukowano już tablice samochodowe dla nowego regionu. Ale nadzieja na scenariusz krymski robi się coraz słabsza.

Denis Puszylin pełni funkcję przewodniczącego Rady Ludowej DRL. Do tematu zjednoczenia z Rosją podchodzi dyplomatycznie.

- Tak, w 2014 roku, wielu ludzi liczyło na zjednoczenie z Rosją. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Ale Rosja nie chce naruszać przepisów prawa międzynarodowego. W odniesieniu do Krymu wybrano słuszną drogę. Nasza historia jest nieco inna. Nasze referendum nie dotyczyło przyłączenia się do Rosji, a statusu suwerennego terytorium. W dalszym ciągu istnieje możliwość, że pozostaniemy częścią Ukrainy. Jednak bardziej wyobrażam sobie format konfederacji, niż federacji. Ważny cel jaki stawiamy przed sobą to całościowa reforma państwa ukraińskiego. A na razie organizujemy własne życie, chcemy by nasza republika była przykładem dla innych.

Oficjalni przedstawiciele DRL czekają na przyjęcie przez Kijów ustawy o szczególnym statusie Donbasu i co jeszcze ważniejsze, na uchwalenie  obejmującej wszystkich amnestii. Nawet jednak, gdyby te ustawy zostały przyjęty, mało kto pewien jest osobistego bezpieczeństwa.

- Jeśli władzę w Doniecku znów obejmą ludzie z Kijowa, to nad nami zawiśnie śmiertelne niebezpieczeństwo- alarmuje Puszylin. Mam na myśli ludność cywilną. Z nami, urzędnikami z aparatu władzy nikt ceremonić się nie będzie. 

Andriej Purgin jest założycielem ruchu "Republika Doniecka", ze swą inicjatywą wystąpił jeszcze przed wydarzeniami 2014 roku. Jest jednym z dawnych przywódców "Rosyjskiej wiosny", teraz można go chyba zaliczyć do miejscowej opozycji. Jego zdaniem sytuacja w Donbasie przypomina cywilizacyjny "ślepy zaułek", uważa także iż region nie powinien rezygnować z "marzenia o zjednoczeniu z Rosją".

- Istnieje pojęcia współczynnika oceniającego związki międzyregionalne. Jego wartość w odniesieniu do Krymu i Rosji była o 8-10 razy mniejsza, niż średnia w całej Ukrainie. Ten współczynnik w Donbasie był o wiele większy, niż gdzie indziej. A jednak w Donbasie scenariusz krymski był niemożliwy. Sam podpisywałem dokument apelujący do władz Rosji o zjednoczenie, ale to była wyłącznie nasza deklaracja.

Purgin uważa, iż republika ugrzęzła w sprzeczności, nie wie co wybrać, czy to, czy tamto. Władze republiki opowiadają się za scentralizowanym modelem rządzenia, ale doprowadzi to paraliżu biurokratycznego.
- Ministerstwa odbierają pełnomocnictwa organom samorządowym,  same zaś nie robią nic. Mamy tylko paraliż - złości się Purgin. Nie potrafię nawet powiedzieć, czy któryś z ministrów jest dobry, czy zły. Cały system jest zły. Z jednej strony prowadzimy wojnę, z drugiej demonstrujemy, iż jesteśmy zdolni do budowy pokojowego życia. Ludzie nie rozumieją tej sprzeczności. Dlaczego pozwalamy na działalność klubów nocnych, przecież tu trwa wojna. Dlaczego Donieck od Ługańska oddziela granica celna i dlaczego w podroży z jednego miasta do drugiego dwa razy sprawdzane są paszporty i bagaż. Kiedy ludzie wychodzili na demonstracje, chcieli czegoś innego. Nasze władze budują aparat państwowy, kopiując wzory rosyjskie. Starają się to zrobić na mikroskopijnym terytorium ogarniętym przez wojnę.

Purgin bierze często udział w różnego rodzaju spotkaniach i forach organizowanych w Rosji. Wszędzie wypowiada się na temat "paradygmatu dalszego rozwoju".  I tylko w niewielkim stopniu podtrzymuje kontakty z kierownictwem DRL.

Jedziemy na wczasy

Od osady Siedowo Donieck dzieli odległość 130 kilometrów, ale podróż samochodem zajmuje 3 godziny. Szosa jest mocno zniszczona. W takim stanie była jeszcze przed wojną. Tylko przed nią mało kto tędy jeździł. Ludzie z Doniecka wypoczywali za granica, w Bierdiańsku, albo na Krymie.


Miasteczko Siedowa z dostępem do Morza Azowskiego cieszy się szalona popularnością wśród mieszkańców nieuznawanych republik jako miejsce letniego wypoczynku


Teraz Siedowo stało się głównym i jedyny kurortem dla obu nieuznawanych republik. Siedowo położone jest nad Morzem Azowskim. Niemal na każdej furtce i drzwiach wisi kartka z napisem: miejsc nie ma. Oglądam jeden z wynajmowanych dwuosobowych pokojów, mieści się w starej stodole. Łóżko na jedną noc kosztuje 200 rubli, całe pomieszczenie wynajmowane jest za 400. Toaleta mieści się na dworze. Tutaj wszystkie zabudowania przystosowano do przyjmowania gości, strychy, kurniki, garaże. W Siedowo nie ma żadnej pracy, sezon letni dla miejscowych okazuje się zbawieniem.
W Siedowo znajdują się też sanatoria. Skierowanie na 10 dni do "Metalurga", najlepszego z nich, kosztuje 12 tysięcy rubli. Dla ludzi z Doniecka i Ługańska to spore pieniądze. Można wynająć pokój w pensjonacie na niższym poziomie. Przez lata stały puste, teraz w pośpiechu przygotowano je na przyjęcie gości. Dwuosobowy pokój kosztuje 600 rubli, prysznic wspólny, woda tylko w określonych godzinach.

Dzieci radośnie skaczą do morza z pordzewiałych pomostów. Ludzie wypoczywają w cieniu starych, przegniłych lodzi rybackich. Na każdej plaży uruchomiono stragany z lodami, sokiem i piwem.

- Po raz pierwszy od dwóch lat wyjechaliśmy z dziećmi na urlop - opowiada Swietłana z Jenakijewa. Wynajęliśmy pokój prywatnie. Kiedy tu przyjechaliśmy, dzieci nie mogły spać. Skarżyły się, że jest zbyt cicho. Tu nie ma żadnych bomb.

W Siedowie w pośpiechu przygotowano rożnego rodzaju rozrywki, atrakcje dla dzieci i dorosłych. Na strzelnicy można postrzelać do portretów Jaceniuka, Poroszenki, Tymoszenko, Obamy.

- Widzicie, ilu tu ludzi. - śmieje się gospodarz strzelnicy. Chociaż niedawno przyszedł do nas klient, powieście portret Putina zażądał, do niego miał zamiar strzelać.

Byli ochotnicy, dziś milicjanci ludowi, też wypoczywają w Siedowie. Kurort dwa razy odwiedzał przywódca republiki, Aleksander Zacharczenko, mówiono tym w miejscowej telewizji.

- Dawniej, żołnierze wyprawiali tu różne rzeczy, upijali się, strzelali - wspomina kelnerka z jednego z barów. Ale dziś wszyscy się uspokoili. Ludzie chodzą bez broni. Bywa, iż przyjeżdżają jacyś dowódcy, wtedy towarzyszy im uzbrojono ochrona.

Tak jak w Doniecku, także w Siedowie obowiązuje godzina policyjna. Gdy kogoś złapią, odwożą go na posterunek do Nowoazowska, rano wypuszczają. Dlatego życie rozrywkowe zaczyna się wcześnie.

Nadchodzi zachód słońca. Ludzie opuszczają plażę. Wychodzą na ulicy, na niej, jeden obok drugie powstały liczne bary. Dzieci z przyjemnością żują różnokolorową watę.

Wejście do klubu nocnego Miami kosztuje 50 rubli dla kobiet, 100 dla mężczyzn. Od wejścia słychać ogłuszającą muzykę. Błyszczą dyskotekowe światła. Wśród gości kobiety w różnym wieku, młode dziewczyny w mini, mężczyźni tylko po cywilnemu, zamawiają w barze koktajle i piwo. Na parkiecie tłum, ktoś próbuje wdrapać się na estradę… Didżej puszcza nowy kawałek, Bon Jovi śpiewa "It's my life". Didżej jednak przekrzykuje muzykę. DRL ! Siedowo! Wszyscy podnosimy ręce w górę!

Mężczyzna w mundurze tańczy oddzielnie. Otaczają go uzbrojeni ochroniarze. Refren pobudza jego energię. W  rytm muzyki zaczyna skandować: De Er El….!




Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski

Artykuł ukazał się na portalu meduza.io:
https://meduza.io/feature/2016/08/05/dnr-svoi-kurorty-svoi-teleperedachi-no-valyuta-rossiyskaya







*Nigina Bierojewa, młoda rosyjska dziennikarka i fotoreporterka. Pracowała w "Komsomolskiej Prawdzie". Współpracuje z portalem "Meduza". Kontynuuje studia w Moskiewskiej Szkole Fotograii i Multimediów im. Rodczenki. 











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.