Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Donbas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Donbas. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 sierpnia 2016

W kolejce po zasiłki i nacjonalizacja bazarów. Życie codzienne w Donieckiej Republice Ludowej



W pułapce znalazły się setki tysięcy ludzi. Rosyjska agresja i wojna na Ukrainie skazała ich na życie w nieuznawanej republice. Ludzie w Donieckiej Republice Ludowej stoją w kolejce po żebracze zasiłki, po odbiór paczek z pomocą humanitarną. Nauczyli się żyć pod ostrzałem. Korzystając z rosyjskiej pomocy władze starają się stworzyć wrażenie, iż do regionu wróciło normalne życie. Ale w Doniecku nie brak też ludzi świadomych, iż znaleźli się w ślepym zaułku. Opisując życie w DRL Nigina Bierojewa autorka publikowanego na Łotwie rosyjskojęzycznego portalu "Meduza" stara się zachować obiektywność, rejestruje fakty, dosłownie cytuje swoich rozmówców.  Choć konflikt ukraińsko-rosyjskich w ostatnich dniach uległ zaostrzeniu reportaż "Meduzy" nie stracił aktualności.



 
Autorka: Nigina Bierojewa 



Aktywna faza konfliktu zbrojnego na południowym wschodzie Ukrainy zakończyła się trochę ponad rok temu. Jednak sytuacja w regionie pozostaje nieokreślona, Doniecka i Ługańska Republiki Ludowe wciąż istnieją jako "niezależne" państwa, choć niemal nikt nie uznał ich niepodległości. Na linii frontu wciąż słychać strzały. Specjalnie dla "Meduzy" fotoreporter i dziennikarka Nigina Bierojewa pojechała do Doniecka  Tam zebrała wiele cennych informacji, jak w Doniecku ułożyło się życie w warunkach pokoju, skąd jego mieszkańcy czerpią fundusze na utrzymanie, w jaki sposób nowe państwo przeprowadza nacjonalizację, przebudowę i reformę sil zbrojnych, jak wygląda tam praca i odpoczynek. I skąd się tam wziął pewien całkiem nowy rosyjski bank….




Tak bywa zawsze, ucichają działania wojenne i ludzie szukają sposobu na odbudowę swojego życia. Nie inaczej jest w Doniecku, stolicy nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej. 



Boeing. Dwa lata później….

Boeing 777 należący do Malezyjskich Linii Lotniczych zestrzelono nad Obwodem Donieckim 17 lipca 2014 roku. Jego szczątki rozleciały się na terenie o długości 17 kilometrów, jednak za oficjalne miejsce upadku samolotu uznano wioskę Grabowo. Tutaj odsłonięto pomnik, granitowy kamień z napisem : "W hołdzie niewinnym ofiarom wojny domowej". W dwa lata później, na ceremonię upamiętniającą pamięć o pasażerach Boeinga przyjechali przywódca Donieckiej Republiki Ludowej Aleksander Zacharczenko i szef miejscowego parlamentu Denis Puszylin. Pojawili się w Grabowie 15 lipca, na dwa dni przed formalną datą tej rocznicy. Zapewne zależało im na tym, by w ciągu jednego dnia wziąć udział w dwóch uroczystościach. Dwa lata temu, w lipcu tego samego 2014 roku, w położonej po sąsiedzku wsi Snieżnoje bomby zrzucone z powietrza zabiły 13 miejscowych mieszkańców. Teraz w Grabowie, nie zwracając uwagi na palący upał, na ustawione tu maszty młodzi ludzie wciągają flagi 10 krajów - to ich obywatele zginęli w katastrofie. Zacharczenko występuje z przemówieniem, obiecując współpracę ze śledztwem i wieczną pamięć o tragedii.

Ale w okolicy, w leżących po sąsiedzku wioskach, ludzie i tak wiedzą, kto jest winny.

- Szykowałem jedzenie na dworze - wspomina dzień katastrofy Boeinga jeden z mieszkańców wioski Rassylnoje. Ma na imię Aleksander (wielu mieszkańców gotowało wówczas na dworze, w ich domach, na skutek bombardowania nie działały gas, wodą, prąd). Patrzę, a tu krążą w powietrzu dwa samoloty wojskowe. Potem jeden z nich gwałtownie podniósł się w górę. Można było usłyszeć wybuch. W naszym kierunku poleciała część samolotu, z niej wysypali się ludzie. Padali na domy, do ogrodów, zawisali na drzewach….

- Buk winien był zostawić w powietrzu ślad - swoją wiedzą z dziedziny wojskowości chwali się Ludmiła, też jest mieszkanką Rassylnego. Ale my go nie widzieliśmy. Żadnego. Nasi ochotnicy nie mieli ani jednego Buka. To była prowokacja, chcieli żeby samolot spadł nad Rosją, żeby zaczęła się trzecia światowa.

Ale we wstępnym raporcie Rady Bezpieczeństwa Holandii można przeczytać, iż samolot został zestrzelony właśnie z wyrzutni rakietowej Buk. Nie udało się tylko potwierdzić na 100 procent do kogo należała, ta z której strzelano.

Portrety Zacharczenki zamiast apelu do czołgistów

Półtora roku temu, przed wjazdem do Doniecka wisiały ogromne plakaty wzywające do udziału w walkach. Dziś zamieniły je portrety Aleksandra Zacharczenki. W rękach, głowa republiki  trzyma jej bordowy paszport ("Zostań obywatelem państwa ludowego"). Pojawiły się też plakaty wzywające do terminowego opłacania usług komunalnych i do walki z korupcją. Do miasta prowadzi także inny wjazd, oznaczony jest zniszczoną odłamkami tablicą z nazwą "Donieck". Obok można zobaczyć fragment wysadzonego mostu Putiłowskiego. Pod nim, do tej pory, leży czołg z niepochowanymi ciałami żołnierzy. W tym miejscu zatrzymywanie się jest zabronione, mieszkańcy przejeżdżają je z maksymalną szybkością. Za to w centrum miasta,  w zasadzie, nic już nie przypomina o niedawnych działaniach bojowych. Ludzi widać niewielu, ale na ulicach jest czysto i schludnie. Miejscowi mówią, że o ulice nie dbano tak nawet przed wojną. Oklejone reklamami trolejbusy pełzną po szerokich prospektach, mijając ogromne klomby z kwiatami, często widać jak kopią w nich pracownicy służb komunalnych. Przed fontannami, na ławkach, siedzą kobiety w starszym wieku, przed słońcem chronią je koronkowe lub słomiane czapki i kapelusze. Można z nimi porozmawiać o wojnie…



Przed wjazdem do Doniecka wielki plakat z portretem przywódcy Republiki zachęca ludzi, by stali się jej obywatelami

- Dziecinko!  Wczoraj słyszałam, jak przyleciały trzy pociski i jak wystrzelono dwa. Takie tu mamy zawieszenie broni. Szkoda, że nie przyjechała pani podczas naszego sezonu teatralnego. Wystawiają u nas fantastyczne spektakle.

Podczas wojny porządek w DRL pomagały utrzymywać więzienie i kara śmierci. W ten sposób walczono z korupcją i narkomanią (potwierdziło to kilku moich rozmówców, wszyscy prosili, by nie ujawniać ich nazwisk: dilerów narkotykowych po prostu rozstrzeliwano). Obecnie, z bronią po ulicach mogą się przemieszczać tylko milicjanci. Na głównym bulwarze miasta pełno modnych kawiarni. W jednej z nich, sącząc szampana urokliwa blondynka opowiada, że w ich rodzinie są teraz trzy samochody, jedna z tablicami rosyjskimi, druga z ukraińskimi, trzeci z rejestracją w DRL.

- Nie wiadomo, jak się to skończy. Jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz.

Roman jest biznesmenem. Też nie chce podać nazwiska (większość rozmówców "Meduzy" unika przedstawiania się, tłumacząc się troską o krewnych zamieszkałych na Ukrainie). Od Romana dowiaduję się, że władze zaczęły zwracać ludności skonfiskowane dwa lata temu samochody.

- Sądy są zawalone pozwami, ale pewne wyroki zapadają, potem podlegają wykonaniu - dodaje. Mojemu sąsiadowi zwrócono Lexusa. Ze śladami kul i czyjejś krwi, ale oddali. - choć pojawiła się szczątkowa praworządność, ta sytuacja ma jego zdaniem swoje minusy. U was w Rosji, proszę bardzo, naruszyłeś przepisy, można zapłacić łapówkę policji drogowej i pojechać dalej. A nasi boją się teraz brać w łapę. Wypisują mandat. Nie da się pracować.

Zmieniła się także intonacja oficjalnych środków przekazu DRL. Z telewizyjnych ekranów zniknęła reklama Ministerstwa Obrony zapraszająca do pracy wyszkolonych czołgistów. Teraz główna miejscowa stacja telewizyjna nadaje program zatytułowany "Dobre wieści ". Opowiada się w nim o młodzieżowych festiwalach, o nowo narodzonych w zoo zwierzętach i rykszach rowerowych podwożących ludzi do posterunków w wiosce Marinka. Za to z programów informacyjnych nie zniknęły wiadomości o podstępnych planach Kijowa, naruszeniach porozumień mińskich i stopniowej degradacji Zachodu.

Część mieszkańców, spośród tych którzy uciekli przed wojną, wraca teraz do domu. Rodzina Marii, studentki trzeciego roku donieckiego uniwersytetu uznała, że tak będzie lepiej. Kiedy działania bojowe były szczególnie intensywne, schronili się u krewnych w Kijowie. Ojciec, zdaje się, pozostał w domu i poszedł na wojnę.

- Starałam się zachować cierpliwość, kiedy wyzywali mnie od separatystek - jednak spotkały ich nie tylko wyzwiska, zdarzały się też nieprzyjemności o wiele gorsze.  Brata Marii pobito w szkole, twój tato strzela do naszych. Zdaję sobie sprawę, nie wszyscy są tacy, niektórzy z moich przyjaciół zdołali ułożyć sobie normalne życie. Nam się nie udało. Więc pojechaliśmy do Rosji. Ale i tam nie wszędzie jest tylko mleko i miód. Całą rodziną pracowaliśmy, tylko po to żeby wynajmować mieszkanie. W końcu plunęliśmy na wszystko i wróciliśmy do domu. Teraz mamy tu normalne życie, w naszej dzielnicy prawie w ogóle nie słychać bomb.

Nocami życie w mieście cichnie. O jedenastej wieczorem zaczyna się godzina policyjna.

- Egzekwowana jest rygorystycznie - opowiada miejscowy barman. Rygory zaostrzono po nieudanej próbie wysadzenia pomnika Lenina. Jeśli kogoś nocą zatrzymają na ulicy, trafia do pudła na 15 dni. To z resztą jeszcze nie najgorsze wyjście. Niedawno w Szachtior Plaza (popularny miejscowy klub nocny) nocą zorganizowano nielegalna imprezę. Nie udało się jej dokończyć, przerwali ją ludzie w maskach. Wszystkich wywieziono niemal na pierwszą linie frontu, tam naszą bananową młodzież zmuszono do kopania okopów.

Życie na zasiłku

W okresie przejściowym w DRL przyjmowano każdą walutę, dolary, euro, griwny, ruble. Nawet w sklepach wywieszano ceny w nich  wszystkich. Teraz obowiązują rosyjskie ruble, chociaż w wielkich przedsiębiorstwach prowadzących interesy z Kijowem i płacących ukraińskie podatki (na przykład w fabrykach oligarchy Rinata Achmietowa), tak jak dawniej, wynagrodzenia wypłacane są w griwnach.

W 2015 roku powstał Bank Centralny DRL. Obsługuje płatności komunalne, na jego rachunki przekazywane są podatki. Pojawiły się nawet bankomaty, można z nich wypłacić gotówkę tylko przy pomocy kart wydanych w DRL.

Większość mieszkańców i tak nie ma kart płatniczych. W południe, przed wejściem do oddziału Banku Centralnego w Dzielnicy Pietrowskiej do kas ustawia się gigantyczna kolejka, ludzie stoją na ulicy. Grupa ok. pięćdziesięciu ludzi szuka cienia pod trzema rosnącymi w pobliżu drzewami i pod zamontowanym nad wejściem do banku daszkiem. Wszyscy rozumieją, iż na załatwienia sprawy trzeba będzie czekać do wieczora. Swietłana przyszła do banku, żeby odebrać zasiłek na dziecko.

-  Zasiłek - kiedy rozmawiamy, poprawia daszek wózka - wynosi 2 tysiące rubli. Mama Swietłany w tym samym czasie stoi w innej kolejce, tam rozdzielana jest pomoc humanitarna.

- Mamy też własną działkę. Przeżyjemy. 

Z formalnego punktu widzenia, wielu mieszkańcom należą się wypłaty socjalne od władz ukraińskich. Do niedawna, by otrzymać pieniądze, trzeba było pojechać na tereny kontrolowane przez władze w Kijowie. Wraz z wprowadzeniem blokady handlowej i finansowej pojawiły się najróżniejsze chytre sposoby wypłaty gotówki. Obecnie jednak, władze ukraińskie zaostrzyły kryteria, przykładem może być wypłata emerytur. Żeby ją dostać, trzeba po prostu mieszkać na stałe na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę. Dla donieckich emerytów oznacza to, iż muszą przeżyć za 2-3 tysiące rubli (30-40 euro) na miesiąc (bochenek chleba można kupić za 12 rubli, litr mleka za 30, bilet miesięczny na komunikację miejską kosztuje 150-200 rubli).

Pomoc humanitarna ma dla wielu mieszkańców ogromne znaczenie. Jednym z jej głównych dostawców jest oligarcha Rinat Achmietow, od czasu wybuchu wojny w regionie rozdano niemal 9 milionów t. zw. "pakietów przeżycia".

- Do niedawno czułem wstyd, kiedy stałem w kolejce po pomoc. - Andriej Witaliewicz dzieli się swoim doświadczeniem. Jestem w końcu docentem wyższej uczelni. Przez lata nie byłem tu człowiekiem zbędnym. Ale potrafimy się przyzwyczaić do wszystkiego.


Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:


Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com


Do Donbasu dociera także rosyjska pomoc humanitarna. Od wybuchu konfliktu do regionu skierowano 54 "białe konwoje" (tak są tu nazywane). Ale wydatki na ten cel zostały zmniejszone.  W Centrum Zarządzania Odbudową DRL poinformowano nas, iż w oparciu o zarządzenie przywódcy republiki, Aleksandra Zacharczenki, dokonano zmian w dystrybucji pomocy humanitarnej. Przede wszystkim, zestawy pomocowe docierają do inwalidów, emerytów i rencistów (otrzymujących minimalne świadczenie w wysokości 2100 rubli - 30 euro) oraz rodzin wielodzietnych. Konwoje przyjeżdżają teraz rzadziej, mniej więcej raz w miesiącu, w czerwcu z nieokreślonych bliżej powodów technicznych kolumna Kamazów do Doniecka nie dotarła w ogóle. Pomoc dostarczono tylko do Ługańska. Za to lipcowa dostawa jest już w Doniecku.


Mięso z Ukrainy

Powrót do normalnego życia oznacza, iż w Doniecku i Ługańsku odrodziło się w niewielkiej skali życie biznesowe. Przedsiębiorcy stopniowo adaptują się do działania w warunkach blokady.

- Tam gdzie jest blokada, musi być i przemyt. Idzie od nas na Ukrainę i do Rosji… - tłumaczy właściciel niewielkiej firmy Wasilij. On sam handluje z Ukrainą i z Rosją… Na posterunku trzeba zapłacić 12 griwien za kilogram, można potem wieźć ile się chce… Już od dwóch lat zarabiają na tym wojskowi. Ale teraz, po stronie DRL zrobiło się pod pewnym względem trudniej. Na Ukrainie w łapę biorą wszyscy, u nas nie. Proszę sobie wyobrazić, cały tutejszy kombinat produkcji mięsnej korzysta z surowca przemyconego z Ukrainy.

- Tak właśnie jest rzeczywistość - potwierdza jeszcze jeden spotkany przeze mnie biznesmen. Roman bez kłopotu wysyła swoje towary na Ukrainę, korzysta z transportu kolejowego (choć transport kolejowy ze względu na ostrzał, bombardowania i strajki wstrzymywano wielokrotnie, linie kolejowe, w odróżnieniu od tras samochodowych, nie zostały zablokowane,). W taki sam sposób transportowany jest węgiel z przedsiębiorstw i kopalń należących do Achmietowa.

- Walczą z nami, ale wciąż kupują nasz węgiel. Taka jest ta wojna - konstatuje Roman.

Między republikami Doniecką i Ługańską funkcjonuje prawdziwa służba celna. Igor pochodzi z Jenakijewa, teraz usiłuje uruchomić na nowo swoją firmę budowlaną. Złości się nie na żarty.

- Żeby odwieźć towar do Ługańska, albo przywieźć go stamtąd, muszę przez cło przejść tu i tam. Dwa razy. Władze starają się z każdego wycisnąć pieniądze. Pozwólcie nam odbudować swoje firmy, zlikwidujcie wszystkie podatki….

Biznesmeni z Doniecka z wielką chęcią skupiliby się na interesach z Rosją. A jednak nie jest to takie proste. Rosja do tej pory nie uznała samozwańczych republik. Na terytorium obu republik, poza własnym bankiem centralnym nie ma innych banków.

Nie bankowe organizacje kredytowe

Banki Centralne w Ługańsku i Doniecku realizują wszystkie wypłaty socjalne, przez nie wypłacane są wynagrodzenia. Ludzie korzystają z nich, płacąc za usługi komunalne i podatki. W nich swoje konta zakładają także biznesmeni, wewnątrz systemu mogą przekazywać pieniądze bez przeszkód. Oznacza to, że przelewy mogą być wysyłane wyłącznie do innych klientów banków.  Rachunek w nich jest także potrzebny, by otrzymać zezwolenie na prowadzenie działalności poza granicami republik. Ale jak przyznają przedsiębiorcy, nikt z nich nie trzyma wszystkich pieniędzy na kontach w bankach centralnych, na nich znajdują się tylko sumy niezbędne dla opłacenia złożonych przez nich zamówień. Część zysku biznesmeni pozostawiają na rachunkach w bankach na Ukrainie i w Rosji.



W kolejce po żebracze zasiłki do kas Centralnego Banku Republiki mieszkańcy Doniecka stoją godzinami. 

Legalnie handel zagraniczny prowadzić można za pośrednictwem instytucji finansowych Osetii Południowej. Rosja uznała jej status państwa niepodległego, z kolei Osetia Południowa uznała DRL i ŁRL. Jednak transakcje prowadzone w ten sposób są zbiurokratyzowane i trwają długo. Nie jest to odpowiedni sposób dla prowadzenia handlu. Łatwiejszy proponują wielkie reklamy zainstalowane na ulicach Doniecka: "Import. Eksport. Organizacje niekomercyjne. NKO".

W Doniecku wszyscy są przekonani, iż skrót NKO odnosi się do "organizacji nie komercyjnych", to jest niezorientowanych na osiąganie zysku. Handel z Rosją prowadzony jest za pośrednictwem mającego status niekomercyjny "Centrum Rozrachunków Międzynarodowych". Początkowo jego misja, rzeczywiście nie miała charakteru komercyjnego. Jednak skrót NKO może oznaczać też coś innego, "nie bankową organizację kredytową". Umożliwia to Centrum prowadzenie niektórych operacji bankowych. Nie wolno im otwierać rachunków dla klientów indywidualnych. Centrum Rozrachunków Międzynarodowych założono w Moskwie w 2015 roku, rok później udało mu się w Rosji zdobyć pełną licencję bankową.

Informacje uzyskane z Federalnej Służby Podatkowej mówią o tym, iż jedynym udziałowcem Centrum jest Spółka Akcyjna "Forward". Jako jej założyciele w rejestrach figurują firmy "RBK-TV" i "RBK-TV Moskwa". Jednak latem 2014 roku holding RBK należące doń akcje "Forward" sprzedał swojej własnej, zarejestrowanej w jednym z rajów podatkowych, kompanii Gattico Holding Ltd.. W grudniu tego roku Gattico Holding wyszedł ze składu grupy kompanii zależnych RBK (rzecznik prasowy RBK Jegor Timofiejew potwierdził , iż w ramach ogólnej restrukturyzacji holdingu obie kompanie z niego wyszły).

Jak wynika z dokumentów, od 1 kwietnia 2015 roku stanowisko dyrektora generalnego spółki "Forward" piastuje Wiaczesław Mazurin. On sam, w tydzień później zarejestrował "Centrum Rozrachunków Międzynarodowych" i objął w nim stanowisko przewodniczącego rady dyrektorów. Mazurin jest prawnikiem, w 1981 roku ukończył Wyższą Szkołę KGB ZSRR im. Dzierżyńskiego, przed objęciem stanowisk w Forward i w Centrum pracował na stanowisku zastępcy dyrektora krymskiej kompanii "Jużnyj Komfort". Odpowiadał w niej za bezpieczeństwo.

Dwaj inni członkowie rady dyrektorów CRM byli zatrudnieni w Rosyjskim Narodowym Banku Komercyjnym. W nim także pracowała połowa członków zarządu Centrum. RNKB to jeden z najważniejszych banków funkcjonujących na Krymie. Początkowo należał do Banku Moskwy, jednak po referendum w sprawie przyłączenia Krymu do Rosji został sprzedany. Obawiano się ryzyka związanego z nałożonymi przez Zachód sankcjami. W styczniu 2016 roku bank przejęło państwo, obecnie 100 % akcji należy do "Rosimuszczestwa" (Komitet Skarbu Państwa).

Transport gotówki

Oddziały kasowe Centrum Rozliczeń Międzynarodowych znajdują się w miejscowościach położonych wzdłuż granic nieuznawanych republik, w Nowoszachtyńsku, Gudkowie, Doniecku (w obwodzie rostowskim) i Taganrogu. Siedzibą oddziału głównego jest Moskwa. Zadzwoniłam do oddziału w Nowoszachtyńsku, przedstawiłam się jako przedsiębiorca z Rosji. Zapytałam, czy możliwe będzie przeprowadzenie operacji finansowych z partnerami z Doniecka i Ługańska. Okazało się, że tak. Warunkiem było otwarcie rachunku w jednym z ich oddziałów, po to by można było przekazywać pieniądze z Banku Centralnego DRL. Odwiedziłam także firmę "Zielionyj koridor", jej zadaniem jest ułatwianie handlu między Rosją, a nie uznawanymi republikami. W niej ,w podobny sposób opisano mechanizm transakcji finansowych zawieranych przez firmy z Rosji i firmy z nieuznawanych republik. Rolę pośrednika gra Centrum Rozliczeń Międzynarodowych. Jeśli firma rosyjska nie chce handlować bezpośrednio z partnerem z Doniecka, czy Ługańska może odprzedać swój towar kompanii "Zielionyj Koridor, ona znajdzie dla niego nabywcę.

W jaki sposób pieniądze przekazywane z Banków Centralnych nieuznawanych republik trafiają na rachunek w CRM nie jest do końca jasne. Zadaliśmy Centrum stosowne pytanie. Nie odpowiedziano nam. Poinformowano nas, że nasze pytanie jest rozpatrywane, i że kierownictwo skontaktuje się z nami, jeśli dojdzie do wniosku, że jest to potrzebne. Poproszono nas, byśmy więcej już nie telefonowali.

Rosyjscy eksperci, audytorzy, prawnicy nie chcą także rozmawiać na ten temat, przynajmniej pod własnym nazwiskiem.

- Jedyna możliwość to transport gotówki - usłyszeliśmy od jednego z ekspertów. Dawniej przedsiębiorcy sami wozili w walizkach cash przez granicę. Teraz zapewne robi się to na sposób zorganizowany, pod ochroną.

Maria Jemieljancewa, prawniczka z biura "Diełowoj Farwater" przypuszcza, iż stosowany jest taki właśnie mechanizm.

- Żaden rosyjski bank nie zaryzykuje i nie otworzy rachunku w Banku Centralnym DRL. Jednak chętnie otworzą rachunki pochodzącym stamtąd przedsiębiorcom. Jednak przekazy z rachunków w Doniecku na rachunki w Rosji możliwe są tylko przy użyciu gotówki. Pieniądze trzeba wypłacić w jednym banku i odwieźć do innego.

W sprawozdaniu finansowym Centrum Rozliczeń Międzynarodowych za 8 miesięcy 2015 roku można odnaleźć dane na temat aktywów firmy. Wówczas miała ona charakter wyłącznie nie bankowej organizacji kredytowej. Mogła pochwalić się aktywami w wyrskości 11 miliardów rubli. Znajomy analityk portalu bankir.ru podkreśla, iż bank funkcjonuje w oparciu o kredyty międzybankowe. Jednak od kogo je otrzymuje - nie wiadomo.

- Wszystkie swoje środki Centrum otrzymuje od banków nie rezydentów, jednak kto jest tu partnerem końcowym sprawozdanie nie ujawnia.

Jak wynika z informacji udostępnionej przez firmę "Interkom-Audyt BKR", w końcu 2015 roku Centrum nie posiadało jeszcze pełnej licencji na świadczenie usług bankowych. W jego przypadku ryzyko szacowane na jednego kredytobiorcę (wg. normatywu N6) wynosiło 227%. Zgodnie z zasadami Banku Centralnego Rosji wskaźnik ten nie powinien przewyższać 10%, jednak nie rozciągają się one na nie bankowe organizacje kredytowe.

Nacjonalizacja

Mimo określonych trudności, towarów  na półkach sklepowych w Doniecku nie brakuje. Asortyment jest stosunkowo ubogi, ale kupić można wszystko, co potrzebne. Alkohol sprzedawany jest z podatkiem akcyzowym DRL. W Ługańsku część towarów oznaczona jest etykietką "Wyprodukowane w ŁRL". Papierosy przywożone są z Rosji, Ukrainy i Bułgarii (bułgarskie są najtańsze). W mieście pojawiły się sklepy państwowe, na przykład sieć "Pierwszy republikański supermarket". Administracja przejęła też porzucone pomieszczenia międzynarodowej sieci hurtowej "Metro". Odpowiednie postanowienie Zacharczenko podpisał 31 maja. Teraz zacznie w nich działać państwowa sieć "Most".

Choć miejscowy biznes stara się jak może, obecnie stanął w obliczu nowego zagrożenia. Może ono także wpłynąć na realizację porozumień z Mińska. Istnieje spore prawdopodobieństwo, iż w Doniecku wejdzie w życie ustawa o nacjonalizacji. Została ona już przyjęta przez Radę Ludową DRL, jednak na razie nie podpisał jej Aleksander Zacharczenko.

Teoretycznie, ustawa winna regulować mechanizm nacjonalizacji majątku i przedsiębiorstw należących przed wojną tak do państwa, jak i do przedsiębiorców prywatnych. Co konkretnie zawiera ustawa, nie wiadomo, na portalu parlamentu do tej pory nie wyłożono jej tekstu, choć został on już przegłosowany przez deputowanych.

- Ta ustawa jest w rękach Zacharczenki silną bronią - tłumaczy znajomy były członek Partii Regionów z Doniecka. I on prosi, by nie podawać jego nazwiska. - Władze Ukrainy winny rozumieć, iż jeśli nie zdobędą się na ustępstwa, to broń ta może wystrzelić. Nacjonalizowane będą przedsiębiorstwa należące do oligarchów, przedsiębiorcy z kolei swoje pretensje zgłaszać będą pod adresem Kijowa.

Obecnie prowadzona nacjonalizacja nazywana jest "wprowadzeniem zarządu tymczasowego". Procedura ta dotyczy przedsiębiorstw należących do właścicieli, którzy wyjechali z republiki. Taki los spotkał wielko powierzchniowe sklepy Metro, trzy fabryki, dwa dworce autobusowe, trzy punkty dyspozytorskie, jedną klinikę stomatologiczną i 21 warsztatów samochodowych. Akcja prowadzona jest od maja 2016 roku. Władze zamierzają narzucić tymczasową administrację w Gorłowskiej Fabryce Budowy Maszyn (wcześniej należała ona do struktur oligarchy Rinata Achmietowa) oraz w Donieckiej Fabryce Elektrometalowej (własność rosyjskiej korporacji Mieczeł). Na portalu tej ostatniej korporacji można przeczytać informację, iż podejmie ona wszystkie możliwe, przewidziane prawem, kroki dla obrony swoich praw oraz interesów.

Rynki i bazary

Równocześnie w republice prowadzona jest akcja nacjonalizacji rynków i bazarów. Tę kwestię uregulowano, przyjmując ustawę o działalności rynkowej i bazarowej. Przed wojną w Doniecku handlowano na przeszło dwudziestu bazarach. Część z nich została już upaństwowiona, wszystkie opłaty za arendę będą przekazywane do budżetu. W Radzie Ludowej istnieje nawet specjalna komisja zajmująca się tym zagadnieniem. Obecnie czeka ją praca nad pakietem przepisów regulujących rozwiązywanie kwestii spornych.

- Ta historia z bazarami trwa już ponad rok - Wiktor Stiepanow, dyrektor rynka Majak ma już jej dość. Upaństwowione bazary przejmuje przedsiębiorstwo państwowe "Rynki Donbasu". Przede wszystkim zabierano rynki porzucone podczas wojny przez właścicieli. Z nami było im trudniej, bo od nas nikt nie wyjechał, handlowaliśmy pod bombami. Do niedawna mieliśmy pewne kontakty w aparacie władzy, kiedy pojawiały się trudności, dawaliśmy sobie radę.


W Doniecku prace remontowe prowadzone są w dużym tempie. Rosja przysyła materiały budowlane, udziela pomocy finansowej. 

Obecnie komisja parlamentarna wzięła się za rynek Stiepanowa, rozpatruje  kwestię jego nacjonalizacji. Właściciela nie wpuszczono na poświęcone tej kwestii zebranie. Stiepanow jest przekonany, że rynek mu zabiorą, nic nie pomogą zgromadzone przez niego dokumenty. Wszystkie są w idealnym porządku.

- Obiecują nam rekompensatę - skarży się. A kto dokona wyceny? Na jakiej podstawie?
Pułkownik Siergiej Zawdowiejew, pseudonim Francuz, kieruje pracami komisji bazarowej. Obiecuje, iż wypłaty rekompensacyjne będą na odpowiednim poziomie.

- Toczymy teraz wojnę - tłumaczy Zawdowiejew. Organizuje się nowe, młode państwo. Będziemy mogli funkcjonować, jeśli zaczną pracować przedsiębiorstwa. 80% właścicieli wyjechało na Ukrainę i finansuje ATO (Operację Antyterrorystyczną - "mediawRosji"). Przedsiębiorstwa zostały porzucone. Rozpadają się, rabują je maruderzy. Ludzie jakoś żyją dzięki pomocy humanitarnej. Te pieniądze mogą się szybko skończyć. Nie możemy być darmozjadami i żyć na czyimś utrzymaniu.

Remontują z zewnątrz

Za odbudowę zniszczonego przez wojnę regionu odpowiada Siergiej Naumiec. Do Doniecka wrócił z Soczi, gdzie jak się dowiaduję, zajmował się budową obiektów olimpijskich. Jego rodzina do tej pory mieszka w Rosji.

W DRL Naumiec stanął na czele ministerstwa budownictwa. Resort odpowiada za powojenną odbudowę regionu. Najpierw trzeba było się wziąć za infrastrukturę, kanalizację, telefony, sieć elektryczną, a także za obiekty o znaczeniu socjalnym. Teraz zaczął się drugi etap odbudowy, pracami zostanie objętych 1500 obiektów. Materiały budowlane także docierają w charakterze pomocy humanitarnej z Rosji. Naumiec nie chce powiedzieć, ile to wszystko będzie kosztować, dowiaduję się tylko od niego, iż koszt budowy metra kwadratowego w domu prywatnym kosztuje tu 30 tys. rubli (400 euro). O finansach w Doniecku rozmawiają szczególnie niechętnie. Na zadane na piśmie pytanie adresowane do ministerstwa finansów o wysokość tutejszego budżetu przyszła szczególna odpowiedź: "budżet jest zorientowany na realizację celów socjalnych".

Miejscowi przedsiębiorcy przyznają, iż udział w odbudowie poszczególnych obiektów to w Doniecku jeden z najlepszych sposobów, by zarobić. Za budownictwo odpowiada generalny wykonawca "Donbassstroj" i jego podwykonawcy. Pracuje się tu szybko, poważnie zniszczoną szkołę numer 50 wyremontowano w ciągu miesiąca.

- Staramy się. Po pierwsze trzeba miasto doprowadzić do porządku. Po drugie, obserwują nas kuratorzy z Rosji. I może potem zaproponują nam pracę u siebie - rozmarza się dyrektor jednej z firm budowlanych. - Kombinat budowlany ma siedzibę w Doniecku, nad nim znajduje się jakaś rosyjską organizacja, do niej należy zarządzanie. Przecież rozumiemy, że na jakiś rozwój tutaj nie ma co liczyć… Wszystko budowane jest z materiałów rosyjskich, za pieniądze z Rosji. Zarabiają rosyjskie kompanie, nasza gospodarka nie ma z tego prawie nic. Zakończy się odbudowa, na nowe projekty długo będziemy czekać. Trzeba wyjeżdżać. Mam małego syna. Będzie obywatelem jakiego państwa? Przez nikogo nieuznawanego?

W dzielnicy Oktiabrskiej ruiny zarastają trawą

Choć odbudowa prowadzona jest w szybkim tempie, w Doniecku powrót do normalnego życia potrwa jeszcze długo. W dzielnicy Oktiabrskiej, położonej po sąsiedzku z donieckim lotniskiem prawie nie ma domów bez śladów po bombardowaniach. Kiedy władze zabiorą się to do prac remontowych, trudno powiedzieć. Ruiny zarastają trawą i kwiatami, nikt nie reperuje dziur w asfalcie. Kiedy oceniam rozmiary zniszczeń,  podchodzą do mnie młodzi ludzie w mundurach wojskowych, będą teraz chodzić ze mną krok w krok. Przede wszystkim zwracają uwagę na to, co fotografuję, w żadnym wypadku nie chcą się zgodzić bym zrobiła zdjęcie słynnego dziewięciopiętrowego budynku położonego w bezpośrednim sąsiedztwie lotniska. To najwyższy obiekt w okolicy, świetnie nadaje się do zajęcia pozycji bojowej. Witalij, jeden z żołnierzy, przyznaje, iż dotarł do Doniecka z Czelabińska. Zaczęło się od romansu z dziewczyną z Gorłowki, przyjechał do Donbasu popatrzeć, zorientować się co i jak, no i został….

Z ulicy Stratonawtow wyprowadzili się prawie wszyscy mieszkańcy, pozostały zaledwie dwie rodziny, dwie babcie bliźniaczki oraz brat z siostrą. Wcześniej, gdzieś tutaj pochowali ojca. Ale ludzie tu przyjeżdżają, grzebią w ruinach, niektórzy założyli w okolicy ogórki działkowe i sadzą w nich warzywa. Wygląda to zadziwiająco, brodzisz między rozwalinami, a tu i ówdzie natrafiasz na równe i zadbane grządki.

Specjaliści Donieckiej Dyrekcji Budownictwa Kapitalnego (podlega Ministerstwu Budownictwa) już od dwóch lat prowadzą inspekcje w zniszczonych dzielnicach. W dokumentach opisują ruiny, szacują ilość materiałów budowlanych niezbędnych do remontu. Łarysa Pulina pracuje w dyrekcji na stanowisku starszego specjalisty.

- Kiedy zostanie wydana decyzja o odbudowie, w zasadzie władze remontują dom z zewnątrz, łatają dach, reperują ściany, wstawiają okna. O wszystko inne mieszkańcy musza zadbać sami.

Porządek w wojsku

Regularna armia nosi tu nazwę Milicji Ludowej. Zaczęto ją formować jeszcze w końcu 2014 roku, ale podporządkowanie wszystkich oddziałów ochotniczych nowym strukturom władzy zabrało sporo czasu. Ostatecznie siły zbrojne zorganizowano w 2016r. Z żołnierzami porozmawiać nie łatwo, jednak niektórzy zgadzają się podzielić doświadczeniem. Włączenie ochotniczych batalionów do regularnej armii nie zawsze odbywało się bez przeszkód, wielu dowódców podniosło bunt. Zmieniły się także przepisy obowiązujące dziennikarzy. Na początku można było tu przyjechać samodzielnie, przedostać na pierwszą linię frontu, porozmawiać z dowódcą. Te czasy odeszły jednak do przeszłości. Kilka miesięcy temu wydano rozkaz, by nie dopuszczać dziennikarzy na pierwszą linię bez specjalnego zezwolenia. Ograniczono możliwość wjazdu na teren republiki przedstawicielom prasy niezależnej. Coraz częściej dziennikarze i reporterzy spotykają się z odmową akredytacji.

- Zaprowadzenie porządku w wojsku było konieczne -  reformę w tej dziedzinie komentuje porucznik Granica, to jego pseudonim. Przed wojną był biznesmenem. Pomogli nam Rosjanie. Przysyłają specjalistów. Uczą nas. Wielu naszych żołnierzy nie ma żadnego przygotowania. Nie orientują się w parametrach różnych rodzajów uzbrojenia. Nie mają pojęcia o taktyce walki. Teraz ćwiczymy to wszystko na poligonach. Filmujemy, przygotowujemy odpowiednie tablice. Pracujemy ze swymi podkomendnymi.

Rozmawiam z Granicą w domu prywatnym, położonym w pobliżu donieckiego lotniska. Tutaj rozlokował się jego oddział. Kiedyś była ta zasobna, wygodna dacza, teraz w środku salonu stoi zasmolony piecyk burżujka, w kącie składowane są automaty. Odległość do pierwszej linii frontu wynosi 2 kilometry. W ciągu dnia nie strzela nikt, na dworze upał, na słońcu 50 stopni.

- Na czołgu można usmażyć jajecznicę. - śmieją się żołnierze. Artyleria budzi się w nocy. Słychać także w centrum miasta. Miejscowi potrafią rozpoznawać po dźwięku kto strzela swoi, czy tamci, bombardowane jest lotnisko, czy Staromichajłowka. Na pojedyncze, rzadkie wybuchy ludzie nie zwracają uwagi, jednak ostatnio noce coraz częściej bywają niespokojne, nieprzerwana kanonada nie pozwala usnąć. I mieszkańcy dzielnicy Oktiabrskiej i żołnierze potwierdzają, latem 2016 strzelają coraz częściej.

Jeszcze bliżej linii frontu rozlokował się oddział lejtnanta Pietrowicza. Potem już tylko pierwsza linia, od niej do pozycji ukraińskich - 400 metrów. W pobliżu okopów dojrzewają pomidory i ogórki. W najbliższym czasie nikt z tej pozycji wycofywać się nie zamierza.

- Proszę bardzo, w Anglii ludzie przegłosowali Brexit. - Pietrowicz analizuje sytuację. Cały świat uznał tę decyzję. Nikt nie zamierza interweniować przy pomocy sił zbrojnych. Szkoci zorganizowali referendum, wszystko także pozostało w najlepszym porządku. Za to naszego referendum nikt uznać nie chce. Dlaczego?

Nadzieja na zjednoczenie

Walczące ze sobą strony nie mogą się nawet dogadać jak winna się nazywać toczona obecnie wojna. W DRL i ŁRL mówi się o wojnie domowej, dla Kijowa to wojna wyzwoleńcza, ojczyźniana. W Doniecku żołnierze na froncie, kobiety na ławkach i politycy podkreślają, iż konflikt rozpoczął się wówczas, gdy po Euromajdanie władze kijowskie postanowiły tu zaprowadzić swoje porządki. Za to w Kijowie Donbas uważany jest za terytorium okupowane przez Rosję.

Dla ludzi w Donbasie najważniejsze pytanie, to dlaczego Rosja nie przyłączyła regionu do siebie. Wiosną 2014 roku uczestnicy wieców za niepodległość byli przekonani, iż historia w Donbasie potoczy się tak, jak na Krymie. Nawet dziś, taksówkarz w Doniecku powtarza plotkę, iż w Rosji wyprodukowano już tablice samochodowe dla nowego regionu. Ale nadzieja na scenariusz krymski robi się coraz słabsza.

Denis Puszylin pełni funkcję przewodniczącego Rady Ludowej DRL. Do tematu zjednoczenia z Rosją podchodzi dyplomatycznie.

- Tak, w 2014 roku, wielu ludzi liczyło na zjednoczenie z Rosją. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Ale Rosja nie chce naruszać przepisów prawa międzynarodowego. W odniesieniu do Krymu wybrano słuszną drogę. Nasza historia jest nieco inna. Nasze referendum nie dotyczyło przyłączenia się do Rosji, a statusu suwerennego terytorium. W dalszym ciągu istnieje możliwość, że pozostaniemy częścią Ukrainy. Jednak bardziej wyobrażam sobie format konfederacji, niż federacji. Ważny cel jaki stawiamy przed sobą to całościowa reforma państwa ukraińskiego. A na razie organizujemy własne życie, chcemy by nasza republika była przykładem dla innych.

Oficjalni przedstawiciele DRL czekają na przyjęcie przez Kijów ustawy o szczególnym statusie Donbasu i co jeszcze ważniejsze, na uchwalenie  obejmującej wszystkich amnestii. Nawet jednak, gdyby te ustawy zostały przyjęty, mało kto pewien jest osobistego bezpieczeństwa.

- Jeśli władzę w Doniecku znów obejmą ludzie z Kijowa, to nad nami zawiśnie śmiertelne niebezpieczeństwo- alarmuje Puszylin. Mam na myśli ludność cywilną. Z nami, urzędnikami z aparatu władzy nikt ceremonić się nie będzie. 

Andriej Purgin jest założycielem ruchu "Republika Doniecka", ze swą inicjatywą wystąpił jeszcze przed wydarzeniami 2014 roku. Jest jednym z dawnych przywódców "Rosyjskiej wiosny", teraz można go chyba zaliczyć do miejscowej opozycji. Jego zdaniem sytuacja w Donbasie przypomina cywilizacyjny "ślepy zaułek", uważa także iż region nie powinien rezygnować z "marzenia o zjednoczeniu z Rosją".

- Istnieje pojęcia współczynnika oceniającego związki międzyregionalne. Jego wartość w odniesieniu do Krymu i Rosji była o 8-10 razy mniejsza, niż średnia w całej Ukrainie. Ten współczynnik w Donbasie był o wiele większy, niż gdzie indziej. A jednak w Donbasie scenariusz krymski był niemożliwy. Sam podpisywałem dokument apelujący do władz Rosji o zjednoczenie, ale to była wyłącznie nasza deklaracja.

Purgin uważa, iż republika ugrzęzła w sprzeczności, nie wie co wybrać, czy to, czy tamto. Władze republiki opowiadają się za scentralizowanym modelem rządzenia, ale doprowadzi to paraliżu biurokratycznego.
- Ministerstwa odbierają pełnomocnictwa organom samorządowym,  same zaś nie robią nic. Mamy tylko paraliż - złości się Purgin. Nie potrafię nawet powiedzieć, czy któryś z ministrów jest dobry, czy zły. Cały system jest zły. Z jednej strony prowadzimy wojnę, z drugiej demonstrujemy, iż jesteśmy zdolni do budowy pokojowego życia. Ludzie nie rozumieją tej sprzeczności. Dlaczego pozwalamy na działalność klubów nocnych, przecież tu trwa wojna. Dlaczego Donieck od Ługańska oddziela granica celna i dlaczego w podroży z jednego miasta do drugiego dwa razy sprawdzane są paszporty i bagaż. Kiedy ludzie wychodzili na demonstracje, chcieli czegoś innego. Nasze władze budują aparat państwowy, kopiując wzory rosyjskie. Starają się to zrobić na mikroskopijnym terytorium ogarniętym przez wojnę.

Purgin bierze często udział w różnego rodzaju spotkaniach i forach organizowanych w Rosji. Wszędzie wypowiada się na temat "paradygmatu dalszego rozwoju".  I tylko w niewielkim stopniu podtrzymuje kontakty z kierownictwem DRL.

Jedziemy na wczasy

Od osady Siedowo Donieck dzieli odległość 130 kilometrów, ale podróż samochodem zajmuje 3 godziny. Szosa jest mocno zniszczona. W takim stanie była jeszcze przed wojną. Tylko przed nią mało kto tędy jeździł. Ludzie z Doniecka wypoczywali za granica, w Bierdiańsku, albo na Krymie.


Miasteczko Siedowa z dostępem do Morza Azowskiego cieszy się szalona popularnością wśród mieszkańców nieuznawanych republik jako miejsce letniego wypoczynku


Teraz Siedowo stało się głównym i jedyny kurortem dla obu nieuznawanych republik. Siedowo położone jest nad Morzem Azowskim. Niemal na każdej furtce i drzwiach wisi kartka z napisem: miejsc nie ma. Oglądam jeden z wynajmowanych dwuosobowych pokojów, mieści się w starej stodole. Łóżko na jedną noc kosztuje 200 rubli, całe pomieszczenie wynajmowane jest za 400. Toaleta mieści się na dworze. Tutaj wszystkie zabudowania przystosowano do przyjmowania gości, strychy, kurniki, garaże. W Siedowo nie ma żadnej pracy, sezon letni dla miejscowych okazuje się zbawieniem.
W Siedowo znajdują się też sanatoria. Skierowanie na 10 dni do "Metalurga", najlepszego z nich, kosztuje 12 tysięcy rubli. Dla ludzi z Doniecka i Ługańska to spore pieniądze. Można wynająć pokój w pensjonacie na niższym poziomie. Przez lata stały puste, teraz w pośpiechu przygotowano je na przyjęcie gości. Dwuosobowy pokój kosztuje 600 rubli, prysznic wspólny, woda tylko w określonych godzinach.

Dzieci radośnie skaczą do morza z pordzewiałych pomostów. Ludzie wypoczywają w cieniu starych, przegniłych lodzi rybackich. Na każdej plaży uruchomiono stragany z lodami, sokiem i piwem.

- Po raz pierwszy od dwóch lat wyjechaliśmy z dziećmi na urlop - opowiada Swietłana z Jenakijewa. Wynajęliśmy pokój prywatnie. Kiedy tu przyjechaliśmy, dzieci nie mogły spać. Skarżyły się, że jest zbyt cicho. Tu nie ma żadnych bomb.

W Siedowie w pośpiechu przygotowano rożnego rodzaju rozrywki, atrakcje dla dzieci i dorosłych. Na strzelnicy można postrzelać do portretów Jaceniuka, Poroszenki, Tymoszenko, Obamy.

- Widzicie, ilu tu ludzi. - śmieje się gospodarz strzelnicy. Chociaż niedawno przyszedł do nas klient, powieście portret Putina zażądał, do niego miał zamiar strzelać.

Byli ochotnicy, dziś milicjanci ludowi, też wypoczywają w Siedowie. Kurort dwa razy odwiedzał przywódca republiki, Aleksander Zacharczenko, mówiono tym w miejscowej telewizji.

- Dawniej, żołnierze wyprawiali tu różne rzeczy, upijali się, strzelali - wspomina kelnerka z jednego z barów. Ale dziś wszyscy się uspokoili. Ludzie chodzą bez broni. Bywa, iż przyjeżdżają jacyś dowódcy, wtedy towarzyszy im uzbrojono ochrona.

Tak jak w Doniecku, także w Siedowie obowiązuje godzina policyjna. Gdy kogoś złapią, odwożą go na posterunek do Nowoazowska, rano wypuszczają. Dlatego życie rozrywkowe zaczyna się wcześnie.

Nadchodzi zachód słońca. Ludzie opuszczają plażę. Wychodzą na ulicy, na niej, jeden obok drugie powstały liczne bary. Dzieci z przyjemnością żują różnokolorową watę.

Wejście do klubu nocnego Miami kosztuje 50 rubli dla kobiet, 100 dla mężczyzn. Od wejścia słychać ogłuszającą muzykę. Błyszczą dyskotekowe światła. Wśród gości kobiety w różnym wieku, młode dziewczyny w mini, mężczyźni tylko po cywilnemu, zamawiają w barze koktajle i piwo. Na parkiecie tłum, ktoś próbuje wdrapać się na estradę… Didżej puszcza nowy kawałek, Bon Jovi śpiewa "It's my life". Didżej jednak przekrzykuje muzykę. DRL ! Siedowo! Wszyscy podnosimy ręce w górę!

Mężczyzna w mundurze tańczy oddzielnie. Otaczają go uzbrojeni ochroniarze. Refren pobudza jego energię. W  rytm muzyki zaczyna skandować: De Er El….!




Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski

Artykuł ukazał się na portalu meduza.io:
https://meduza.io/feature/2016/08/05/dnr-svoi-kurorty-svoi-teleperedachi-no-valyuta-rossiyskaya







*Nigina Bierojewa, młoda rosyjska dziennikarka i fotoreporterka. Pracowała w "Komsomolskiej Prawdzie". Współpracuje z portalem "Meduza". Kontynuuje studia w Moskiewskiej Szkole Fotograii i Multimediów im. Rodczenki. 











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.

wtorek, 14 czerwca 2016

Striełkow: ludzie Putina potrafią tylko kraść….



Dwa lata temu ludzie tacy, jak Igor Striełkow, Aleksander Borodaj, Denis Puszylin podpalili wschód Ukrainy. Ich rebelia przyniosła krwawe żniwa. Przy aktywnym poparciu rosyjskich sil zbrojnych umocnili władzę separatystów na terenie Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej. Teraz jednak nacjonalistyczni radykałowie typu Igora Strielkowa na wschodzie Ukrainy nie są już potrzebni. Moskwa szuka sposobu na polepszenie stosunków z Zachodem. Jak w starym porzekadle "Murzyn zrobił swoje…". Teraz Igor Striełkow szuka dla siebie miejsca w rosyjskiej polityce… Obszerną rozmowę z weteranem donbaskiej rebelii przeprowadziła popularna dziennikarka o liberalnej orientacji Jekatierina Winokurowa. W Rosji odbiła się sporym echem… 



(Publikacja rozmowy w żadnym wypadku nie oznacza, iż blog "Media-w-Rosji" chciałby się przyczynić do popularyzacji nacjonalistycznych poglądów Igora Striełkowa. Takich intencji nie miał też liberalny i opozycyjny portal znak.com, na którym ten wywiad ukazał się w oryginale. Przetłumaczyliśmy go, gdyż zawiera on sporą porcję wiedzy o tym, czego chcą i jakie mają plany rosyjscy nacjonaliści, dostarcza także materiału do oceny rozmiarów związanego z nimi niebezpieczeństwa.)


Urodził się w Moskwie w rodzinie o liczącej kilka pokoleń tradycji wojskowej. Po studiach Igor Striełkow pojechał jako ochotnik na wojnę w Naddniestrzu. Od początku bliskie mu były idee nacjonalistyczne.



Szeroka publiczność usłyszała o byłym funkcjonariuszu FSB Igorze Striełkowie (Girkinie) na wiosnę 2014 roku. Rosja właśnie zaanektowała Krym, a on w Słowiańsku, mieście położonym w obwodzie donieckim, zajął budynki należące do miejscowej administracji. Striełkow ogłosił wówczas przejście Słowiańska pod zarząd Donieckiej Republiki Ludowej. Swoją batalię w Słowiańsku prowadził przez kilka miesięcy, potem stanął na czele sił zbrojnych DRL. Jednak w pewnym momencie podał się do dymisji i opuścił terytorium nieuznawanej republiki. Striełkow od pewnego czasu aktywnie polemizuje z Władisławem Surkowem, doradcą prezydenta Putina. Jego zdaniem, to Surkow ponosi odpowiedzialność za nie uznanie przez Rosję republik ludowych w Doniecku i Ługańsku i za odmowę wprowadzenia do nich regularnych sił zbrojnych. Po powrocie z Donbasu Striełkow stanął na czele organizacji udzielającej pomocy DLR o nazwie "Noworosja". Przy jego współudziale powstał także  Komitet 26 stycznia; znaleźli się w nim publicyści i działacze społeczni o poglądach nacjonalistycznych. W zeszłym tygodniu organizację przekształcono w "Ogólnorosyjski Ruch Narodowy".

Ruch opublikował już swoją deklarację programową. Zwraca w niej uwagę uznanie za bezprawne porozumienia z Białowieży o powołaniu do życia Wspólnoty Niezależnych Państw oraz żądanie przyłączenia do Rosji Ukrainy i Białorusi. W deklaracji mówi się także o konieczności przekształcenia Rosji w państwo kontrolowane przez naród rosyjski. Ważne, by były w nim przestrzegane wartości demokratyczne, by prawa i wolności człowieka znajdowały się pod ochroną. Striełkow proponuje wprowadzenie wiz dla obywateli państw Azji Środkowej. Z kolei dla obywateli USA i Unii Europejskiej oraz innych państw rozwiniętych procedury wizowe należy uprościć.

Biuro ruchu "Noworosja" zajmuje kilka niewielkich pokojów w budynku położonym niedaleko moskiewskiej stacji Metra "Taganskaja". Nie przeprowadzono w nim remontu, poruszać tu należy się z ostrożnością. Wystarczy wejść, by poczuć, iż w biurze mieszka kot. Ogromne rude zwierzę nazywa się "Chmuryj", podczas wywiadu drzemie na biurku. Na ścianie wisi kalendarz z portretem Mikołaja II, taki sam wizerunek stoi na biurku Striełkowa.



Pod tym względem nie różnimy się z Nawalnym.

Jekatierina Winokurowa:
Niedawno opublikowaliście deklarację. Chciałoby się wiedzieć, kto w rzeczywistości jest jej autorem. Po drugie, zawiera ona wewnętrzne sprzeczności. Z jednej strony, jest w niej mowa o wartościach europejskich, o zbliżeniu z państwami Pierwszego Świata, z drugiej o konieczności odbudowy kontroli nad Białorusią i Ukrainą. Moim zdaniem, tego nie da się pogodzić.

Igor Striełkow:
Po pierwsze, deklaracja jest efektem pracy zbiorowej. Rzecz jasna, iż podstawowe punkty wyszły spod pióra moich kolegów Kryłowa i Proswirnina, ale potem uwagi i poprawki wniosło wielu ludzi. Ja też brałem w tym udział, napisałem kilka akapitów. Ale nie ma co zaprzeczać, tekst podstawowy był dziełem przedstawicieli frakcji nacjonalistycznej. Jednak ten dokument to nie jest "Dziesięcioro Przykazań" zapisanych na kamiennych tablicach. Będzie się go uzupełniać, korygować. Nie ma mowy o jakichś zasadniczych zmianach, nie jesteśmy chorągiewkami na wietrze, by stale się zmieniać, ale podkreślam deklaracja nosi charakter roboczy. Więc możliwe są zmiany w zależności od rzeczywistej sytuacji politycznej. Proszę się ze mną zgodzić,  wszelkie normy demokratyczne i prawne będą funkcjonować, tylko wtedy, gdy w państwie lub społeczeństwie panuje spokój.  W warunkach ostrego kryzysu, one nie tylko przestają działać, są wręcz w stanie przyspieszyć destrukcję państwa i społeczeństwa. Nasza deklaracja, gdyby opisać ją przy pomocy żargonu przedstawia  sobą określony zespół naszych "zachcianek". Mówimy w niej o tym, co chcielibyśmy osiągnąć w ideale, jeśli uda się proces zmian przeprowadzić bez jakichś szczególnych wstrząsów. W naszym Komitecie zajmuję być może stanowisko skrajnie prawicowe, chociaż równocześnie staram się polemizować z nacjonalistami. Bez sojuszu z lewicą zwolennicy prawicy nie są obecnie w stanie stworzyć struktury wyrażającej stanowisko sił patriotycznych. W deklaracji jest o tym mowa.

Winokurowa:
Nie rozumiem jednak… Chcecie ponownego zjednoczenia z Ukrainą i Białorusią, czy demokracji?

Striełkow:
Proszę posłuchać, przeczytam jak to brzmi. "Występujemy za zjednoczenie Federacji Rosyjskiej, Ukrainy, Białorusi, a także za przyłączenie innych rosyjskich terytoriów w ramach jednolitego państwa rosyjskiego. Należy także przekształcić dawne terytorium ZSRR w strefę wpływów rosyjskich ". Proszę powiedzieć, gdzie tu jest mowa o wojnie? Ja to rozumiem, kiedy człowiek czyta tego rodzaju tekst, zaraz przypomina sobie Strielkowa i jego rajd na Słowiańsk, także działania na Krymie. Uświadamia sobie, że ten facet uczestniczył w pięciu wojnach i dochodzi do wniosku, iż ten Striełkow zamierza zorganizować podobne do Wermachtu siły zbrojne oraz najechać zbrojnie Ukrainę, Białoruś oraz każde inne terytorium, jakie mu tylko przyjdzie do głowy. Ale gdzie to zostało zapisane w deklaracji? Być może nasi przeciwnicy polityczni oraz liczne kremlowskie boty i trolle pragną, by nasz dokument interpretowano w taki właśnie sposób, Striełkow to tępy żołdak, faszysta  marzący o sławie Napoleona. Ale to nie tak...

Winokurowa:
A jak miałby wyglądać scenariusz bezkrwawego zjednoczenia?

Striełkow:
Powtarzam jeszcze raz, to jest deklaracja, zbiór naszych zamierzeń, opis naszych pragnień. Weźmy dla przykładu Białoruś i Rosję, by je zjednoczyć wcale nie trzeba rozwiązywać wojny. Zakładam, iż jeśli będziemy funkcjonować w odpowiednich warunkach politycznych i jeśli  Białoruś nie zostanie potraktowana jako łup, to zjednoczenie będzie możliwe bez wojny, bez rozlewu krwi. Kwestia Ukrainy jest rzecz jasna inna. Tam wojna już się toczy, w żaden sposób nie da się temu zaprzeczyć. W niej należy zwyciężyć, przegrana oznaczać będzie klęskę nie tylko na Ukrainie, ale i wszędzie indziej. Mój pogląd na ten temat nie uległ zmianie. Na tym polu od chwili połączenia z Krymem nie ma alternatywy. Tamta decyzja była prawidłowa, ale ja podkreślam nie jej prawidłowość, a znaczenie. W następstwie przyłączenia Krymu przekreślony został scenariusz pokojowego uregulowania. Albo my rozgromimy juntę, albo przed nią skapitulujemy.

Winokurowa:
Jeśli realizowany będzie pański scenariusz, to proponowane przez was w deklaracji zbliżenie z Pierwszym Światem pozostanie iluzją. W podobnym przypadku czeka nas nowa fala sankcji.

Striełkow:
Nie jestem i nie byłem prawnikiem, Zdobyłem wykształcenie na pięciomiesięcznym kursie w Akademii im. Frunzego (należącej do FSB Rosji), tam uczono mnie jak walczyć z organizacjami podziemnymi, jak z nimi pracować. Niemniej jednak, kiedy toczy się dyskusja wokół tak poważnego dokumentu jak nasza Deklaracja, trzeba ją czytać dosłownie, tu nie trzeba niczego wymyślać. Jesteśmy za sprowadzeniem do Rosji przedstawicieli biznesu, polityków z krajów tak zwanego Pierwszego Świata. Ale przecież nie zapisaliśmy, iż chcemy przyjaźni z całym Pierwszym Światem, w dodatku na ich warunkach.  Przeciwnie, opowiadamy się za budową suwerennej Rosji. Pragniemy, choć dziś zabrzmieć to może zabawnie, rozwoju państwa prawa przestrzegającego podstawowe wolności człowieka. Jeśli odniesiemy sukces, to sami zbliżymy się pod względem rozwoju do państw Pierwszego Świata. Już dziś w kwestiach gospodarczych jesteśmy z nimi silnie związani. Być może  teraz jesteśmy przede wszystkim źródłem surowców. Jesteśmy wielką rurą, przez nią odsysane są nasze surowce i bogactwa. W zamian dostajemy pieniądze, ale i one natychmiast trafiają do nich z powrotem. Pod tym względem nie będę spierał się z Nawalnym, cały system napędzany jest silnikiem korupcyjnym, ukraść, sprzedać, wywieźć za granicę.


Nasze zadanie - nie obalać reżimu


Winokurowa:
Wypowiadał się pan o możliwych zmianach w systemie rosyjskiej władzy. Jakimi metodami zamierza pan walczyć o władzę? Czy zamierza pan kandydować do parlamentu?


Striełkow:

Nie, nie zamierzam kandydować do Dumy. Szczerze mówiąc, nie przepadam za polityką. Niczego na ten temat nie kręcę. Dziś też nie chcę się nią zajmować. Dobrze znam naturę polityki, to ona mnie zniechęca. Patrzę na nią oczami byłego funkcjonariusza organów bezpieczeństwa państwowego, polityka to mętna historia, w niej wszyscy kłamią… Mnie kłamać, tym bardziej teraz, po prostu nie wolno. Nienawidzę kłamstwa.

Winokurowa:
To dlaczego zajął się pan polityką?

Striełkow:
Przyczyna jest ta sama, co i wówczas, gdy najpierw pojechałem na Krym, a potem do Słowiańska. Od dawna nie podoba mi się wojaczka. Jeszcze Napoleon mówił o tym, iż wojowanie możliwe jest w odpowiednim wieku. Kiedy się kończy 40 lat, ktoś kto przedtem uczestniczył w wojnie, nie ma już na nią ochoty. Taki człowiek widział dużo, jest świadomy, że tam nie ma żadnej romantyki. Boli go pamięć o dawnych przeżyciach, nie ma tez apetytu na nowe wyzwanie i ryzyko. Ja spełniłem swój dług. Nic nie dostałem za Krym, nie powiedziano mi nawet dziękuję. To samo robiłem potem w Słowiańsku. Pod przymusem wyszedłem z ukrycia i zdjąłem maskę. Gdybym tego nie zrobił (dlaczego i w jaki sposób to oddzielna historia), do tej pory uważalibyście, iż pułkownik Striełkow to szalony barczysty kapitan GRU, który plując potrafi zestrzelić samolot i przy pomocy jednego wystrzału jest w stanie spalić kolumnę czołgów. To samo w polityce, jestem w niej nie dlatego, iż mi się podoba, albo mam na nią apetyt. Nie potrzebna mi władza, zwłaszcza w warunkach pokoju, za to na wojnie sam potrafię ją zdobyć, to dla mnie żaden problem. Nie bardzo znam się na gospodarce, chociaż staram się sporo czytać, dokształcać, to jednak nie jest moja dziedzina. Nie interesuje mnie gra wokół wyborów, wskaźniki popularności, nie będę kłamać w walce o poparcie wyborców. Ale dostrzegam dziś w kraju przejawy kryzysu i dlatego nie mogę pozostawać z boku. Jeśli już los zrządził tak, iż zdobyłem pewną popularność, ludzie mnie znają, to nie mam prawa zakopać jej  w piasek….

Winokurowa:
Więc jak będzie wyglądał ten pana pokojowy sposób walki o władzę?

Striełkow:
Teraz w ogóle teraz nie będziemy walczyć o władzę, nawet na sposób pokojowy….

Winokurowa:
Co więc będzie pan robić?

Striełkow:
Już dawniej mówiliśmy, iż ten reżim jest skazany na klęskę, że pożre się sam. Na naszych oczach przebiega proces samozniszczenia reżimu niezdolnego do samodzielnej zmiany. Rozsypuje się na poziomie gospodarczym, politycznym, rozpada się jego struktura władzy. Naszym zadaniem nie jest obalenie reżimu, choćby dlatego, iż zobaczyliśmy na przykładzie Ukrainy do czego może ono doprowadzić. Nasze zadanie jest inne, kiedy reżim zacznie się rozpadać, musimy dysponować silą zdolną do uratowania państwa. Nie będziemy mu się przeciwstawiać, myślimy o ratowaniu kraju przed katastrofą i budowie nowego politycznego jutra.

Winokurowa:
W sytuacji kryzysowej będziecie gotowi, by wziąć władzę w swoje ręce?

Striełkow:
W pewnym sensie tak. Obecnie nie widzę innej możliwości, by dojść do władzy. Każdy człowiek żyjący obecnie w naszym kraju, jeśli nie jest patologicznym hipokrytą, albo członkiem partii "Jedna Rosja" musi rozumieć, iż wszystkie nasze wybory były i są fikcją oraz profanacją,  już od początku lat dziewięćdziesiątych.

Winokurowa:
Musi pan wiedzieć, iż w naszym kraju działaczy nacjonalistycznych wsadza się do więzienia. Nie obawia się, iż pan i koledzy traficie za kratki?

Striełkow:
Nie boję. Nie dlatego, że nie mogą mnie aresztować, a dlatego, że po prostu się nie boję. Proszę zrozumieć, pod jakim względem różnię się od Nawalnego. On przez całe życie był politykiem, zarabiał pieniądze, osobisty komfort jest dla niego istotną wartością. Ja też lubię wygodne życie. Ja nie jestem ascetą, zakonnikiem, lubię dobre piwo, nie będę się sprzeciwiał, gdy poczęstują mnie czymś smacznym, lubię podróże. Ale w życiu zetknąłem się z takimi sytuacjami, jakie Aleksiejowi Nawalnemu nawet się nie śniły. Potrafię sobie wyobrazić, co się ze mną stanie, gdy trafię do obozu, lub aresztu. Ale bywałem w sytuacjach trudniejszych. Może z boku wyglądało to inaczej, ale kiedy znajdowałem się w Słowiańsku, rozumiałem dobrze, że ryzykuję życiem.  I że moja szansa na przeżycie jest mniejsza, niż ryzyko śmierci. Nie jestem aż takim wariatem, czy szaleńcem, by całkowicie wierzyć w zwycięstwo. Rozumiałem, że w rzeczywistości nasze szanse były niewielkie, że w gruncie rzeczy wybraliśmy drogę wiodącą do nikąd. Że może ludzie nas poprą, a może i nie. W końcu poparcie, jakiego nam udzielono było połowiczne. Czułem, że moje szanse przeżycia w tej sytuacji wynoszą jeden do dziesięciu. Wszedłem w to nie w poszukiwaniu sławy. Do dziś męczy mnie moja rozpoznawalność, nie lubię, kiedy na ulicy podchodzą do mnie ludzie i proszą o autograf.

Winokurowa:
Udziela pan autografów?

Striełkow:
Teraz trochę o mnie zapomniano, w końcu mogę korzystać z metra. Bywa, że ktoś mi się przygląda, coś mu się przypomina, ale w telewizji mnie już nie ma, moje nazwisko coś ludziom mówi, ale jak wyglądam, zapomnieli. Wróćmy jednak  do pani poprzedniego pytania, czy mnie posadzą. Ja się nie boję. Nie wydaje mi się, że mogą mnie wsadzić za kratki, bardziej prawdopodobne wydaje mi się, iż zostanę po prostu sprzątnięty, wypadek samochodowy, coś w tym rodzaju. Jestem starym funkcjonariuszem służb specjalnych, taki scenariusz wydaje mi się łatwiejszy do realizacji.

Winokurowa:
Jest pan fatalistą?

Striełkow:
Nie. Dla mnie najważniejsza jest stara rzymska zasada, "rób co powinieneś, a będzie, co będzie."





Dwa lata temu w kwietniu, rajd Igora Striełkowa i jego oddziału na położone w Donbasie miasto Słowiańsk okazał się początkiem wspieranej przez Moskwę separatystycznej rebelii.


Ludzie Putina potrafią tylko kraść

Winokurowa:
Dawniej deklarował pan poparcie dla Władimira Putina. Czy pana stosunek do niego uległ zmianie?

Striełkow:
Zauważyła pani szafę, tam w rogu gabinetu? Stoi na niej portret Władimira Putina. Cały jest zakurzony, przedtem wisiał nad biurkiem. Znajdował się tam do rozpoczęcia awantury syryjskiej. Trzymałem go, nie dlatego, że jestem jego szczególnym zwolennikiem, i że uważam go za najlepszego przywódcę. Dokąd toczyła się wojna, trwała nadzieja, iż będzie dowodził nią w charakterze głównodowodzącego. A on okazał się kapitulantem. Był dla mnie wodzem naczelnym. Ale teraz Putin idzie drogą Mussoliniego. Jeszcze ma czas, by z niej zejść. Jeśli znów zobaczymy go takim, jak w 2014 roku, i jeśli dojdzie do spełnienia szeregu odpowiednich warunków, wtedy znów będę gotów go poprzeć.

Winokurowa:
O jakich warunkach pan mówi?

Striełkow:
Gdy w 2014 roku Putin dokonał gwałtownej zmiany kursu w polityce zagranicznej i wewnętrznej, winien był jednocześnie przeprowadzić szerokie zmiany kadrowe. Jegor Proswirnin zawsze mnie ostro krytykuje, ale każdy pamięta słowa Stalina: "Kadry decydują o wszystkim". Jeśli ważne i pożyteczne zadanie powierzyć swołoczy i nygusowi, to zobaczymy jak ktoś taki kradnie, zdradza i wiedzie na manowce. Drużyna, jaka zebrała się wokół Putina nie podlega zmianom. Jej część została dokooptowana z czasów Jelcyna, część to jego ludzie z czasów spółdzielni "Jezioro", znajomi z podwórka i klatki schodowej. Potrafią tylko kraść, nic więcej. Byłem przekonany, że seria zmian kadrowych, że w związku z realizacją nowych zadań poszuka ludzi zdolnych od ich realizacji. Trudno opierać się Zachodowi, gdy dzieci ministra spraw zagranicznych uczą się w Wielkiej Brytanii, gdy własna córka Putina mieszka w Holandii, alby gdy rodzina polityka odpowiedzialnego na Kremlu za Ukrainę mieszka w Londynie. Nie da się walczyć z przeciwnikiem, gdy wśród ludzi odpowiedzialnych za walkę znajdują się potencjalni szpiedzy. I jak mi się wydaje wśród nich są nie tylko potencjalni…

Jednak zmian kadrowych nie przeprowadzono. Nie da się samochodem osobowym przeznaczonym do przejażdżek po autostradzie pojechać w deszczową pogodę po grzyby do lasu. Teraz ten samochód osobowy ugrzązł w błocie, nie da się go stamtąd wyciągnąć. Nie mam pojęcia, czy on, Putin,  boi się z niego wysiąść, czy nie rozumie, że to jest konieczne? On wciąż siedzi w aucie i tonie w błocie.

Kiedy rzuciliśmy Zachodowi rękawicę, należało zatroszczyć się o zachowanie równowagi między polityką a gospodarką. Jeśli zależy nam na suwerenności w polityce zagranicznej, potrzebna nam jest także niezależność gospodarcza, jeśli z niej rezygnujemy, to o prawdziwej samodzielności nie ma mowy. Rura nie może być niezależna. Trzeba było zainicjować przebudowę gospodarki, albo dokonać zwrotu i zharmonizować politykę z gospodarką. A nasza polityka i gospodarka idą w różnych kierunkach, i w rzeczywistości stoimy w miejscu, przegrywamy i tu i tam.

Winokurowa:
Ale przecież tak wiele się mówi o produkcji zastępującej import…

Striełkow:
Można mówić, co się chce. Na przykład, powrót do ekonomicznej polityki Kudrina świadczy o tym, iż w rzeczywistości nie chce się niczego zmieniać. Kudrin to gospodarka rury. Nie mam pojęcia, jakim on jest finansistą, i czy jest w stanie zadbać o oszczędne dysponowanie naszymi aktywami. Ale to co on proponuje, to gospodarka rury, w dodatku rury ulegającej degradacji. Wystąpiłem niedawno z wykładem w Rosyjskiej Akademii Gospodarki i Służby Państwowej przy Prezydencie RF i na tablicy narysowałem rurę, tą drogą z Rosji na Zachód wysyłane są surowce, tam są sprzedawane, część pieniędzy wraca z powrotem, ale potem znów trafia na Zachód. Rura ma określone ograniczenia przepustowe. Opiszmy to tak, wydobywamy 100%, ale nie wszystko trafia na Zachód, rura ma też swoje zobowiązania. To broń jądrowa, wojsko, flota, nauka, kultura, wydatki o charakterze socjalnym, emeryci, aparat państwowy. Sięgają one gdzieś ok. 50% tego co wydobywamy. Gospodarka Zachodu zainteresowana jest tym, by nasze zobowiązania się zmniejszały, Kudrinowi też na tym zależy. A to już jest nasza wspólna sprawa, to nasza suwerenność, nasza niezależność, siły zbrojne, flota. Kto nie chce utrzymywać własnych sił zbrojnych, będzie utrzymywał cudze.

Winokurowa:
Nie myślał pan o tym, by dołączyć do Ogólno Rosyjskiego Frontu Ludowego, by pomoc Putinowi w przeprowadzeniu reform.

Striełkow:
Jeśli wdepnie pani w kupę nawozu, to oczywiste, że się pani ubrudzi. Mnie to brzydzi. Widzę tych wszystkich ludzi i rozumiem, że można im zlecić wszystko jedno co. Wczoraj byli komunistami, do 1991 roku, potem stali się demokratami i liberałami, a jeszcze później państwowcami i patriotami. A ja nie jestem chorągiewką na wietrze, nie chcę się znaleźć  w jednej łódce z ludźmi o naturze kameleona. Oni potrafią tylko kraść i podlizywać się władzy. Jeśli jutro do władzy dojdzie w Rosji Hitler, wszyscy oni wstąpią do NSDAP, jeśli jutro wylądują u nas Amerykanie, przyjmą ich ze łzami radości. Jeśli jutro dotrze do nas Poroszenko na czołgu, wyjaśni się, że wszyscy mają dziadka Ukraińca i babcię Żydówkę. Ja nie jestem taki, jak ci ludzie.

Ze wszystkich sil staram się upowszechniać swój punkt widzenia. Wystąpiłem z wykładem w Akademii Gospodarki, potem wszystkim zabroniono, by mnie zapraszali. Nawet na prowincji. Zewsząd telefonują moi dawni koledzy, że "nie wolno". Cała struktura władzy przeniknięta jest tchórzostwem i lojalizmem, ale ze mną jeszcze potrafią walczyć. Nawet Władimir Pozner (jeden z najbardziej znanych rosyjskich dziennikarzy telewizyjnych, o orientacji liberalnej - "mediawRosji"), kiedy mówił o przyjętej przez faszystów deklaracji, wymienił nazwiska Proswirnina, Kryłowa, ale nie Striełkowa. Choć jeszcze niedawno cieszyłem się popularnością, teraz należy o mnie zapomnieć, łatwiej się będzie ze mną rozprawić… Ale nie wystarczy im czasu. Dla nich dzwoni dzwon. Gdyby mieli chociaż pięć lat….

Winokurowa:
Nie mają tyle?

Striełkow:
Nie. Najwyżej dwa. Ich polityka przypomina teraz kaftan Triszkina z wiersza Kryłowa. Zniszczyła się jedna część, oni odrywają inną, reperują. Kaftan się kurczy, wszędzie dziury. Dwie wojny, wleźliśmy w nie połowicznie, połowicznie z nich wyszliśmy. Jedną z nich mogliśmy wygrać, pstrykając palcami. Przestraszyliśmy się. Poleźliśmy na drugą wojnę. Zrozumieliśmy, że jej nie wygramy, ale w tej pułapce utkwiła nasza noga. Nasze zgrupowanie tam rośnie, musimy też zaopatrywać armię Asada. Za to nie wprowadzamy reform strukturalnych, nie rozumiemy nawet, że są niezbędne. Wyciągnęliśmy ze śmietnika Kudrina,  może stać go na cud? Ale to niemożliwe.

Wszyscy zawisną pomiędzy zębatymi wieżami Kremla. Żartuję.

Winokurowa:
Wróćmy do początku naszej rozmowy. Załóżmy, iż uda się panu zdobyć władzę, wtedy, gdy kraj zacznie się rozpadać. Co pan wówczas zamierza zrobić ze swymi przeciwnikami politycznymi, na przykład z liberałami?

Striełkow:
Chciałaby pani, żebym uspokoił pani duszę? To oczywiste, wszyscy zawisną między zębatymi wieżami Kremla, komuniści, liberałowie, członkowie Jednej Rosji. To żart. Chcę panią rozczarować. Do tego nie dojdzie z jednego prostego powodu. Nie dlatego jestem nacjonalistą, że pragnę zniszczenia innych narodów, ale dlatego, że boli mnie los mojego narodu. Lubię wszystkie inne narody, ale najbardziej swój. Powinniśmy mieć szansę na lepsze jutro, nie wolno nam zmienić się w obywateli świata, jestem kategorycznie przeciw takiemu pojęciu. Bez różnorodności nie będzie rozwoju. Jeśli wszyscy będą rozmawiać, posługując się takim samym ubogim simple English świat nie będzie się rozwijał. Także wtedy, gdy wszyscy będą oglądać te same filmy, żuć tę samą gumę do żucia. Jestem zwolennikiem rozwoju każdej kultury narodowej, ale przede wszystkim zależy mi na jedności Rosji. Mówię to dlatego, by podkreślić, iż naród rosyjski poważnie osłabł, a przecież każdy człowiek jest wartością. Tylko, na przykład, nie ktoś taki, jak Anatolij Borysowicz Czubajs  (rosyjski polityk liberalny, jeden z autorów reform i programu prywatyzacji, obecnie szef korporacji RosNano - "mediawRosji") nie przedstawia żadnej wartości, podobnie ludzie do niego podobni. Nie odczuwam wrogości wobec liberałów, uczestników ruchu białej wstążki (uczestnicy protestów z lat 2011-2012 - "mediawRosji"), jeśli zdołamy stworzyć normalne państwo i dla nich znajdzie się miejsce. Niech Bóg da im szczęście i dużo dzieci.

Winokurowa:
W jakim państwie znajdzie się miejsce dla Czubajsa?

Striełkow:
Dla niego miejsca nie będzie.

Winokurowa:
I co z nim się stanie?

Strielkow:
Myślę, że on ma swój własny samolot. W Kijowie, po upadku Janukowicza prywatne odrzutowce startowały co dziesięć minut. A potem wydawać państwowe pieniądze, by szukać go na całym świecie…? Za tę forsę lepiej będzie wybudować przedszkole…. Potem i tak ktoś go ograbi, ci faceci coś znaczą, tylko wtedy gdy znajdują się tutaj i mają władzę.

Winokurowa:
Porozmawiajmy na koniec o Donbasie. Niedawno minister Ławrow mówił o Donbasie w składzie Ukrainy i wspomniał, iż nie uznajemy jego samodzielności. Nie żałuje Pan tego, co pan zrobił….?

Striełkow:
Nie żałuję. Żałować byłoby głupotą. Zwłaszcza tego, co zostało zrobione. Chrześcijanin mógłby wyrazić skruchę, ale w moim wypadku to też byłoby bez sensu, kierował mną poryw czystego serca. Pojechałem tam nie po sławę, pieniądze, czy bogactwo. Wybrałem się tam, by pomóc miejscowej ludności rosyjskiej. I pomogłem,  na ile starczyło mi sił i możliwości. Być może moja pomoc nie była wystarczająca. Być może można było zrobić więcej. Moim zdaniem ludność Donbasu - Noworosji prowadzi sprawiedliwą wojnę. Jeśli mógłbym doprowadzić ją do końca, zrobiłbym to z największą chęcią. Jestem przekonany, iż Kijów jest miastem rosyjskim, zaś Rosja bez niego traci swoją tożsamość, zamienia się w Federację Rosyjską. Niestety, federacja to nie Rosja.

Winokurowa:
O ile się orientuję, utrzymuje pan łączność z Donbasem. Co pan myśli o tej sytuacji humanitarnej, jaka istnieje obecnie? Dla przykładu, jeden z bojowników, Aleksander Żuczkowski pisze regularnie o tym, iż znaczna część pomocy humanitarnej jest rozkradana.

Striełkow:
Nie mogę na ten temat wiele powiedzieć, nie ma mnie tam na miejscu. Krąży wiele plotek, jak mi się zdaje, wiele z nich jest wiarygodnych. Jest wiele pośrednich danych mówiących o rozkradaniu pomocy. Jeśli cokolwiek zależałoby ode mnie, już dawno powołałbym do życia komisję śledczą. Zaprosiłbym do niej ludzi wiarygodnych. Ale stanowczo na temat wypowiadać się nie jestem w stanie. Żuczkowski może, jest na miejscu, orientuje się lepiej.

Ogólnie rzecz biorąc, nie ma tam głodu. Najtrudniejsza sytuacja panowała zimą 2014-2015 roku. Wtedy ludzie uzależnieni od pomocy społecznej np. emeryci umierali z głodu. Teraz jest inaczej. Ale poziom życia w Donbasie drastycznie spada. Związki gospodarcze z Ukrainą zostały zerwane, nie ma normalnych związków z Rosją. Wszystkim kręci mafia. Na Ukrainę wysyła się pociągi pełne węgla, wszystko odbywa się w jakiejś szarej strefie, za to górnicy i kolejarze nie dostają pieniędzy, cały zysk gromadzony jest przez odpowiednich ludzi w Kijowie i Doniecku. Sytuacja jest koszmarna. Obserwując to co się dzieje, można stwierdzić, iż Moskwa zdradziła rosyjską ludność Donbasu, tak pod względem gospodarczym, jak i politycznym. W Donbasie rośnie nędza, zwiększa się rozwarstwienie społeczeństwa, pojawiła się grupa nowych oligarchów…

Winokurowa:
Podtrzymuje pan kontakty z takimi ludźmi, jak Aleksander Borodaj, czy Wiaczesław Małofiejew?

Striełkow:
Nie. Z żadnym z nich się nie kontaktuję.

Winokurowa:
A czym pan sam zajmuje się na co dzień?

Striełkow:
Jestem teraz kimś w rodzaju blogera i działacza politycznego. Jestem ignorowany przez media. Nie mam też środków, by stworzyć pełnowartościową siłę polityczną, ograniczamy się więc do budowania struktury "kadrowej". W radzieckiej armii były dywizje kadrowe i gotowe do boju. W kadrowych trzymano minimalną ilość żołnierzy, większą część oficerów oraz sprzęt wojskowy. Gdyby rozpoczęły się działania bojowe taką, dywizję można było postawić w stan gotowości w ciągu tygodnia. Podobnie jest z nami, nie mamy środków, by powołać do życia gotową do działania strukturę,  więc na razie szykujemy formację kadrową. Szukamy zwolenników, gotowych do działania bez wynagrodzenia, stawiamy przed nimi zadania nie wymagające finansowania, próbujemy się przygotować na nadejście czasów, gdy zechcą do nas dołączyć tłumy ochotników. Jednak ogólnie rzecz biorąc jestem teraz bardziej blogerem i publicystą, niż pełnokrwistym działaczem politycznym.

Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski


Oryginał ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu liberalnym portalu znak.com:
https://www.znak.com/2016-06-03/igor_strelkov_o_svoih_politicheskih_planah_oshibkah_kremlya_i_novoy_deklaracii






*Jekatierina Winokurowa (ur. 1985), jedna z bardziej znanych dziennikarek rosyjskich młodego pokolenia. Jest autorem głośnych wywiadów, budzących rezonans społeczny artykułów. Jest moskiewskim korespondentem znak.com, uralskiego portalu o orientacji liberalnej.





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com



Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.