Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fiodor Łukianow. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fiodor Łukianow. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 lutego 2015

Dlaczego nikt nie chce być naszym sprzymierzeńcem?



W swym wystąpieniu na jednym z posiedzeń rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa prezydent Putin wyraził radość w związku z tym, iż Rosja nie należy do żadnego sojuszu o charakterze międzynarodowym. Jego zdaniem, zobowiązania sojusznicze oznaczają utratę znacznej części suwerenności. A jednak brak sprzymierzeńców w świecie zewnętrznym jest dla wielu Rosjan źródłem niepokoju. Czy Rosja skazana jest na samotność? – pyta politolog Fiodor Łukianow. Jego zdaniem, tak długo jak jej gospodarka zachowa surowcowy charakter, a prognozy na przyszłość będą pesymistyczne, szanse na zdobycie prawdziwych sojuszników są zerowe.



Autor: Fiodor Łukianow




W głosowaniu na temat Krymu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ stanowisko Rosji poparły:
Armenia, Białoruś, Boliwia, Kuba, Korea Północna, Nikaragua, Sudan, Syria, Wenezuela i Zimbabwe. 





Związek Radziecki dysponował swoim własnym blokiem polityczno-wojskowym. A jednak państwa wchodzące w jego skład nie były prawdziwymi sojusznikami ZSRR. Dla zdobycia sojuszników niezbędny jest pomysł na rozwój. Rosji trudno się nim pochwalić.

Po burzliwych wydarzeniach zeszłego roku, coraz częściej można się spotkać z opinią, iż Rosja znalazła się w izolacji. Bywa ona także formułowana ostrożniej, wtedy można usłyszeć o „geopolitycznej samotności”, albo, iż Rosja w ogóle pozbawiona jest sojuszników. Czy tak jest w istocie? I Jeśli tak, to co to oznacza?

Latem zeszłego roku, zaraz po katastrofie malezyjskiego samolotu na Ukrainie, prezydent Putin zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. Na nim wypowiedział znamienne zdanie: „Rosja, chwała Bogu, nie jest członkiem żadnego sojuszu…. Każdy kraj, który wchodzi w jakieś sojusze od razu zrzeka się części swojej suwerenności”.

Tego rodzaju wypowiedź mówi wiele o tym, jak władze rosyjskie odnoszą się do wszelkiego rodzaju aliansów, w tym także do tych inicjowanych przez siebie. Przykłady takich organizacji, jak Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czy popularna dziś Euroazjatycka Wspólnota Gospodarcza dobrze ilustrują postawę Rosji. Z rosyjskiego punktu widzenia żadne zobowiązania sojusznicze nie mogą ograniczać swobody w podejmowaniu decyzji o charakterze strategicznym. Rosja odgrywa wiodącą rolę i określa zasady na jakich prowadzona jest gra, inni muszą się do nich dostosować.


Jako wzór traktujemy – świadomie, lub nie – wspólnotę zachodnią, w niej dominacja Stanów Zjednoczonych nie jest podważana

Jednak stosunki między dwoma wybrzeżami Oceanu Atlantyckiego nie są wolne od trudności, tak w odniesieniu do współpracy wojskowej (Europa faktycznie sabotuje ideę zwiększenia wydatków na cele wojskowe), jak i handlowo-gospodarczej (rozmowy o atlantyckim partnerstwie handlowym i inwestycyjnym napotykają wiele przeszkód). Jednak poczucie wspólnoty politycznej trwa i nikt na poważnie nie kwestionuje przywódczej roli Ameryki.

Wynika to z istnienia nielubianego przez nas zespołu wspólnych wartości. To one wraz ze zbiorem ideologicznych wyobrażeń są dla kolektywnego Zachodu solidnym spoiwem, choć interesy sojuszników nie zawsze są zbieżne. To poczucie wspólnoty powstało w latach zimnej wojny. Ważna była wówczas obecność wspólnego wroga, jednak te same korzenie o charakterze kulturowo-historycznym jeszcze bardziej przyczyniły się do pojawienia poczucia jedności. Mamy tu do czynienia z przypadkiem wyjątkowym, powstałym dzięki szczególnemu zbiegowi okoliczności, skopiowanie podobnego modelu gdzie indziej jest niemożliwe.





Rosja nigdy nie zgromadzi kręgu sojuszników, podobnego do wspólnoty zachodniej. Próby wbudowania systemu wartości do takich organizacji, jak BRICS (Grupa Państw Rozwijających się – „mediawRosji”), czy Euroazjatycka Wspólnota Gospodarcza prowadzą do powstania sztucznych konstrukcji. Wartości wspólne albo rodzą się w sposób naturalny i wynikają z historii, albo nie powstają w ogóle. Nawiasem mówiąc, wspólnej historii wcale nie musi towarzyszyć pojawienie się systemu wspólnych wartości. Wystarczy zwrócić uwagę na różnorodność państw należących do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Wspólnota Państw Niepodległych to jeszcze jeden przykład tego rodzaju.

Rosja, jak już powiedziano powyżej, w rzeczywistości liczy tylko na siebie. Tak samo, z resztą, jak i Stany Zjednoczone. Po 11 września, kiedy sojusznicy Ameryki w NATO po raz pierwszy w historii zaproponowali, by zastosować artykuł piąty umowy o bezpieczeństwie zbiorowym, Waszyngton w istocie machnął na nich ręką. Z drugiej strony, gdy podczas kolejnego kryzysu nie ma chętnych do wsparcia Moskwy, budzi to u nas określoną frustrację. Zdarzyło się tak w 2008 roku, gdy oprócz kilku państw egzotycznych, nie znalazł się nikt, kto byłby gotów uznać Abchazję i Osetię Południową. Tym bardziej sytuacja ta powtórzyła się z Krymem w roku 2014. Dyskusjom o tym, iż także Rosji potrzebne jest wsparcie towarzyszy autosugestia, iż Rosji w istocie go nie brakuje.

Współczesny świat nie jest mozaiką trwałych bloków i sojuszy. Nawet NATO przekształca się w sojusz a la carte, Waszyngton przyznał sobie prawo wyboru partnerów w zależności od bieżących okoliczności. Poza granicami Zachodu jeszcze bardziej brak trwałych sojuszy. Państwa rosnące w siłę kierują się przede wszystkim swoimi interesami, w żadnym wypadku nie chcą narzucać sobie żadnych ograniczeń. Obserwujemy rosnącą emancypację coraz większej ilości państw oraz demokratyzację systemu stosunków międzynarodowych.

Brak sojuszników nie jest synonimem izolacji, lub osamotnienia

Wiosenne głosowanie w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ na temat Krymu jest dobrą ilustracją omawianych zjawisk. Z jednej strony stanowisko Rosji wsparły pojedyncze państwa, przeciw niej głosowała połowa państw członków ONZ. Z drugiej druga połowa wstrzymała się od głosu, albo nie uczestniczyła w głosowaniu. Wśród nich znalazły się wszystkie państwa BRICS, a także niemało innych zasługujących na szacunek państw, takich jak Izrael. Wszystkie one nie chcąc wziąć udziału w osądzaniu Moskwy zajęły stanowisko pragmatyczne. W tej przestrzeni możemy próbować coś zrobić.

Związek Radziecki kontrolował cały blok polityczno-wojskowy. Jednak należące do niego państwa demokracji ludowej w Europie Wschodniej trudno byłoby uznać szczerych sojuszników. Państwa te znajdowały się pod kontrolą Kremla, gdy tylko ona osłabła, sojusz się rozpadł. Z drugiej strony ZSRR posiadał znaczące wpływy w trzecim świecie, wcale nie musiał ich narzucać. Można je było rozszerzać dzięki ideom postępu i rozwoju, z nimi kojarzono wówczas Moskwę. Dziś, kiedy prawdopodobieństwo nawiązania stosunków sojuszniczych opartych na starych klasycznych zasadach stało się coraz mniej prawdopodobne, dla zdobycia poparcia niezbędne jest porozumienie ideowe.


Tylko, że wizerunek współczesnej Rosji i prognozy na temat jej przyszłości mało komu mogą się spodobać

Trudno liczyć na to, iż uda nam się zainteresować jakiekolwiek inne państwo naszą surowcową, lub zależną od koniunktury zewnętrznej gospodarką lub naszym wyobrażeniem o „świecie rosyjskim”.


Tłum.: ZDZ





Artykuł ukazał się na portalu rosyjskiego wydania magazynu „Forbes”:
http://www.forbes.ru/mneniya-column/mir/280355-odinokii-gigant-pochemu-mir-poteryal-interes-k-rossii




*Fiodor Łukianow (1967), politolog, publicysta, redaktor naczelny magazynu „Rosja w Polityce Globalnej”. W swych wystąpieniach publicznych reprezentuje zwykle punkt widzenia oficjalnej Moskwy, jednak w wersji „soft”, bez propagandowej przesady. Jest aktywnym uczestnikiem międzynarodowych konferencji, chętnie widzianym przez gremia zachodnie partnerem do rozmów i konsultacji.





Inne teksty Fiodora Łukianowa na blogu „Media-w-Rosji”:


Gdzie się podział Putin, pragmatyk, zwolennik „Realpolitik”?

Dokładnie piętnaście temu schorowany Borys Jelcyn mianował Władimira Putina na stanowisko premiera i ogłosił swoim następcą. Putin okazał się twardym pragmatykiem, zwolennikiem ”Realpolitik” dążącej do umocnienia na świecie równowagi sił. Dzięki niemu Rosja znów stała się znaczącym graczem na arenie międzynarodowej. Jednak włączenie do konfliktu ukraińskiego retoryki narodowo-romantycznej przekreśla ambicje Rosji w globalnym świecie. Skazuje ją na prowincjonalność i izolację. Co się stało z twardym pragmatykiem Władimirem Putinem – zastanawia się politolog i publicysta Fiodor Łukianow.


Cel Kremla: federalizacja Ukrainy

Rozmowa z Fiodorem Łukianowem, politologiem, redaktorem naczelnym magazynu „Rosja w Polityce Globalnej”.

Kreml zrobi wszystko, by nie dopuścić do przyłączenia się Ukrainy do wrogich sojuszy – przyznaje politolog Fiodor Łukianow. Destabilizacja na wschodzie kraju ułatwia Rosji realizację tego zadania. Trudno sobie wyobrazić bezpośrednią interwencję wojskową, jednak nie można wykluczyć, iż wydarzenia wymkną się spod kontroli. Jednak najlepszą szansę na uregulowanie kryzysu stwarza federalizacja Ukrainy.








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com








piątek, 8 sierpnia 2014

Gdzie się podział Putin, pragmatyk, zwolennik „Realpolitik”?



Dokładnie piętnaście temu schorowany Borys Jelcyn mianował Władimira Putina na stanowisko premiera i ogłosił swoim następcą. Putin okazał się twardym pragmatykiem, zwolennikiem ”Realpolitik” dążącej do umocnienia na świecie równowagi sił. Dzięki niemu Rosja znów stała się znaczącym graczem na arenie międzynarodowej. Jednak włączenie do konfliktu ukraińskiego retoryki narodowo-romantycznej przekreśla ambicje Rosji w globalnym świecie. Skazuje ją na prowincjonalność i izolację. Co się stało z twardym pragmatykiem Władimirem Putinem – zastanawia się politolog i publicysta Fiodor Łukianow.
   


Autor: Fiodor Łukianow, gazeta.ru






Piętnaście lat temu, 9 sierpnia 1999 roku, prezydent Rosji Borys Jelcyn powierzył stanowisko premiera Władimirowi Putinowi, wtedy dodał także, iż widzi w nim swego następcę. Dla wielu były to tymczasowe „zawijasy” (by posłużyć się terminologią samego Jelcyna) rządzącej kliki. Nie trudno było zauważyć, jak nerwowo poszukiwała wówczas sposobu na zachowanie kontroli w państwie borykającym się z kryzysem swego modelu politycznego.

Realpolitik Władimira Putina


Po piętnastu latach nazwisko Putina używane jest na arenie międzynarodowej, niemal jak synonim samego pojęcia „Rosja”, świat analizuje jego działania i zamiary (starając się je odgadnąć), fenomenowi „putinizmu” poświęcono niejedną pracę naukową.

Władimir Putin nie jest strategiem. A jednak nie brakuje mu intuicji, skonstruował dla siebie możliwie całościowy obraz świata, potrafi myśleć systemowo. Jego posunięcia o charakterze taktycznym, mają często „reaktywny” charakter, bywają nieuniknione, w określonych okolicznościach rozumieją się same przez się, a jednak dzięki osobowości Putina wolne są od wewnętrznych sprzeczności.




Przez 15 lat Władimir Putin odnosił sukcesy dzięki swej stanowczej pragmatycznej
orientacji zwłaszcza w polityce międzynarodowej. 





Logika zachowania prezydenta Rosji była dla mnie czytelna zawsze, z wyjątkiem ostatniego okresu, o nim porozmawiamy poniżej. Putin jest zwolennikiem tej szkoły myśli, jaką specjaliści w dziedzinie stosunków międzynarodowych nazywają „realistyczną” (realipolitk).

Współistnieniu państw towarzyszą niekończące się konfrontacje, prowadzona różnymi metodami walka o wpływy, znaczenie, prestiż. Pokój (w rozumieniu braku wojny, czy ostrych konfliktów) jest możliwy do osiągnięcia dzięki równowadze sił. Brak równowagi, czyjeś nieuzasadnione przewagi powodują wzrost napięcia, prowokują konfrontację. Podejście realistyczne zakłada zrozumienie dla granic tego, co możliwe, dopuszczalne, trafną ocenę własnych sił i zamiarów, niezbędną, by uniknąć konsolidacji przeciwnika przeciw nam. Realista będzie się starał stworzyć system zasad wynikający z równowagi sił obliczony na jej umacnianie. Wszystko to z resztą ma charakter czasowy, nie istnieją zasady obowiązujące na zawsze.

Na Zachodzie takie podejście uważane jest za staromodne. Jednak trudno zaprzeczyć, iż jest ono zgrabne i nie pozbawione pewnej precyzji, zwłaszcza, iż w tle mamy do czynienia z motywowanym ideologicznie, a przez to sprawiającym wrażenie sztucznego i dwulicowego, kursem państw zachodnich i ich organizacji. Po zakończeniu „zimnej wojny” ich polityka stała się z założenia „antyrealistyczna”, gdyż zaprzecza ona konieczności budowania równowagi.

Zygzakiem między dogmatami i rzeczywistością


Państwa zachodnie kierując się swymi wyborami w sferze wartości, w obliczu coraz bardziej wielobarwnego i zaplątanego obrazu świata globalnego, poruszają się zygzakiem pomiędzy dogmatami, rzeczywistością i własnymi interesami.

Tego rodzaju hipokryzja, obecna od dawna w prowadzonej na wysokim poziomie polityce Zachodu,  przekształca się jednak w imię własnych interesów w otwarte manipulowanie różnymi pojęciami. Brutalna prostota Władimira Putina, który zwykle otwarciej przedstawiał swoje poglądy od politycznych partnerów sprawiała na nich wrażenie. Demonizacja Putina częściowo wyrażała odczuwaną na Zachodzie dysfunkcjonalność podejmowanych tam działań politycznych. Wynikała także z pragnienia by odpowiedzieć Putinowi, za to, że „udawało mu się” częściej, niż innym.


Odbudować znaczenie Rosji


Władimir Putin został premierem, gdy obserwując rozkład okresu przejściowego w latach dziewięćdziesiątych, na świecie zaczęto zastanawiać się, jak może wyglądać „Świat bez Rosji”. Artykuł pod takim tytułem opublikowany w USA na dwa miesiące przed przyjściem Putina odbił się szerokim echem. Jego zadanie na arenie międzynarodowej było oczywiste, polegało na odbudowie statusu Rosji w hierarchii międzynarodowej, udowodnieniu, iż pozostaje ona ważnym graczem na światowej arenie. Tak można określić jego linię przewodnią.

W sierpniu 1999 roku Rosja pogrążona była w ostrym kryzysie. Istniała obawa rozpadu kraju. Najważniejsze zadanie polegało na zachowaniu państwa jako „jednego podmiotu”. Należało ratować wewnętrzną spójność społeczeństwa i reprezentującej go klasy politycznej zdezintegrowanych na skutek szoku poradzieckiego okresu przejściowego. Nikt wtedy nie myślał o wpływach na skalę globalną.

Symbolem utraty przez Rosję strategicznego znaczenia stała się wówczas wojna NATO przeciw Jugosławii. Wzbudziła ona sprzeciw nie tylko w społeczeństwie, podobnie zareagowały jej władze, wówczas prawie całkowicie zorientowane na Zachód. Jednak Rosja w żaden sposób nie była w stanie okazać sprzeciwu.

W porównaniu z końcem lat dziewięćdziesiątych, czy choćby połową pierwszej dekady 21 wieku pod koniec 2013 roku znaczenie Rosji na arenie międzynarodowej wzrosło znacząco.  Kraj odbudował swoje instrumentarium gracza na skalę światową. Nie staliśmy się znów supermocarstwem, jednak okazało się, iż jesteśmy państwem, bez którego nie da się rozwiązać najważniejszych problemów na świecie. Realistyczne podejście Putina, jego talent prawidłowego formułowania zadań bieżących i chłodnego pragmatycznego ich rozwiązywania przyniosły rezultaty.

W pierwszym akcie dramatu jaki rozegrany został jeszcze zimą i na początku wiosny tego roku, Rosja przyłączyła do siebie Krym w ślad za prozachodnim przewrotem w Kijowie. Moskwa wówczas podniosła licytację, gambit krymski był adresowany do tych podmiotów, od których zależy kształt globalnego ładu. Co przede wszystkim zachęciło ją do działania? Niewątpliwe chodziło o zagwarantowanie obecności floty rosyjskiej na Morzu Czarnym i niedopuszczenie do wstąpienia Ukrainy do NATO.  Wiązało się to z odmową do udziału w grze o narzuconych z góry zasadach. Rosja wykonała ryzykowny ruch obliczony na obronę swoich własnych interesów strategicznych i umocnienie pozycji. Był on przemyślany, w duchu „Realpolitik” Putina.

Retoryka romantyczna


Jednak później Kreml wybrał inne boisko. Przypomnijmy głośne przemówienie Putina z 18 marca. Było ono prawdziwym osiągnięciem kunsztu oratorskiego, jednak przeniosło nas ono z płaszczyzny „realpolitik” na narodowo-romantyczną. Wprowadzenie do polityki ideologii, tym bardziej romantycznego nacjonalizmu to krok bardzo zobowiązujący, wręcz wiążący ręce. Realista-pragmatyk reaguje elastycznie na zmiany okoliczności. Jeśli jakieś działania nie przynoszą oczekiwanych skutków, można cofnąć się, przemyśleć taktykę, zaproponować nowe rozwiązania.

Ale kiedy do własnego arsenału włącza się retorykę romantyczną, nawet jeśli podobna decyzja nosi charakter instrumentalny, to poruszone zostają drzemiące w społeczeństwie emocje i nastroje. Pojawia się brak racjonalizmu, osiągając niekiedy stadium narodowej egzaltacji. Jak do tej pory Władimir Putin zawsze pamiętał, by w polityce zagranicznej tego rodzaju emocji unikać, ostro także krytykował Zachód za jego motywowane emocjami, wsparte ideologią, nieprzemyślane działania, a także za skoncentrowaną propagandę wymierzoną w aktualnych przedstawicieli „sił zła”.  

Inną stroną nowego rosyjskiego paradygmatu jest sprzeczność z tymi zadaniami, jakie sam Putin formułował w przeszłości. Wciągnięcie Rosji w ukraińską przepaść odpowiada interesom państw i polityków zainteresowanych niedopuszczeniem umocnienia roli Rosji na arenie międzynarodowej. Wszelkiego rodzaju programy o charakterze narodowo-romantycznym, one uruchamiały wydarzenia polityczne na przestrzeni ubiegłych stuleci, w świecie globalnym skazują państwa na prowincjonalność, izolacjonizm.  W historii z Rosją ta sytuacja oznacza dla nas brak jakiegokolwiek wsparcia. Nie istnieją na świecie mocarstwa gotowe same z siebie, wesprzeć wysiłki innego mocarstwa walczącego o „historyczną sprawiedliwość”, nie ma takich ani na Wschodzie, ani na Zachodzie. Zdarza się, iż taka walka odpowiada także cudzym interesom, ale to poparcie może trwać bardzo krótko.

Z poziomu globalnego na lokalny


Wojna domowa na wschodzie Ukrainy przeniosła Rosją z poziomu globalnego na lokalny.

Rosja grzęźnie w lokalnym konflikcie, jej cele nie są jasne,  a zastosowane metody pozostają wątpliwe. Od rezultatu tego konfliktu nie zależy ani przebieg wielkiej polityki światowej,  ani potrzebna równowaga sił.

Twardy pragmatyk-realista, bronił idei stabilności i utrzymania procesów politycznych pod kontrolą, nie rezygnował z obrony interesów, ale wzywał do racjonalnych transakcji zawieranych w oparciu o równowagę sił – taki obraz Władimira Putina pomógł mu stać się jednym z najbardziej wpływowych polityków w społeczeństwie globalnym, zmęczonym rosnącym chaosem i dominacją Zachodu., Jednak nowa rola Rosji niesie ze sobą wielkie ryzyko. Dla romantyka nie ma drogi powrotnej, trzeba będzie iść do przodu pod patetycznymi hasłami, tu brakuje miejsca na przemyślenia.

Przez 15 lat poznaliśmy trochę prezydenta Rosji. Ale jego nowy obraz całkiem nie pasuje do starego.

Tłum. : ZDZ


Artykuł ukazał się na łamach internetowego wydania www.gazeta.ru
http://www.gazeta.ru/comments/column/lukyanov/6163529.shtml



*Fiodor Łukianow (1967), politolog, publicysta, redaktor naczelny magazynu „Rosja w Polityce Globalnej”. W swych wystąpieniach publicznych reprezentuje zwykle punkt widzenia oficjalnej Moskwy, jednak w wersji „soft”, bez propagandowej przesady. Jest aktywnym uczestnikiem międzynarodowych konferencji, chętnie widzianym przez gremia zachodnie partnerem do rozmów i konsultacji.




Inne artykuły Fiodora Łukianowa na naszym blogu:




Rozmowa z Fiodorem Łukianowem, politologiem, redaktorem naczelnym magazynu „Rosja w Polityce Globalnej”.

Kreml zrobi wszystko, by nie dopuścić do przyłączenia się Ukrainy do wrogich sojuszy – przyznaje politolog Fiodor Łukianow. Destabilizacja na wschodzie kraju ułatwia Rosji realizację tego zadania. Trudno sobie wyobrazić bezpośrednią interwencję wojskową, jednak nie można wykluczyć, iż wydarzenia wymkną się spod kontroli. Jednak najlepszą szansę na uregulowanie kryzysu stwarza federalizacja Ukrainy. 



Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






wtorek, 8 kwietnia 2014

Cel Kremla: federalizacja Ukrainy.


Rozmowa z Fiodorem Łukianowem, politologiem, redaktorem naczelnym magazynu „Rosja w Polityce Globalnej”.

Kreml zrobi wszystko, by nie dopuścić do przyłączenia się Ukrainy do wrogich sojuszy – przyznaje politolog Fiodor Łukianow. Destabilizacja na wschodzie kraju ułatwia Rosji realizację tego zadania. Trudno sobie wyobrazić bezpośrednią interwencję wojskową, jednak nie można wykluczyć, iż wydarzenia wymkną się spod kontroli. Jednak najlepszą szansę na uregulowanie kryzysu stwarza federalizacja Ukrainy. 






Od chwili przyłączenia przez Rosję Krymu upłynęło niewiele czasu, teraz zaś jesteśmy świadkami protestów ze strony prorosyjskich grup ludności w obwodach ługańskim, charkowskim i donieckim. Głównym żądaniem uczestników protestów jest przeprowadzenie referendum o statusie regionu. Głosowanie powinno dotyczyć roli regionu w składzie Ukrainy, lub ewentualnej akcesji do Federacji Rosyjskiej. Żądanie federalizacji jest zbieżne z propozycjami, jakie w odniesieniu do kryzysu ukraińskiego zgłasza Moskwa. Bunt trwa, okupowane są nowe budynki państwowe, pojawiają się dokumenty wyrażające wolę oddzielenia się od Ukrainy. Najostrzejszy charakter ma konfrontacja z władzami w Doniecku, tam w poniedziałek protestujący zajęli budynki administracji obwodu i służby bezpieczeństwa. Przyjęto także rezolucję o powołaniu do życia Republiki Donieckiej, jej granice są identyczne z granicami obwodu donieckiego. Nieco później władze poinformowały o rozpoczęciu na terytorium obwodu donieckiego „operacji antyterrorystycznej.”




W poniedziałek, po zajęciu budynku obwodowej administracji, 

miejscowi separatyści, pod nazwą Komitet Patriotycznych 
Siły Doniecka, ogłosili niepodległą Republikę Doniecką 
i zwrócili się do Kremla o przyłączenie jej do Rosji.




Władimir Szwiedow:
Czy Putinowi zależy na destabilizacji sytuacji na wschodzie Ukrainy?

Fiodor Łukianow:
Czego chce Putin oprócz niego samego nie wie nikt, on jest naszym jedynym strategiem. Oceniając obiektywnie sytuację na Ukrainie można powiedzieć, iż destabilizacja grozi nie tylko jej regionom na południu i wschodzie, ale wszędzie indziej też. Ukraińska państwowość okazała się w stanie godnym pożałowania. Brak stabilności uniemożliwia odrodzenie się Ukrainy zjednoczonej, połączonej – na skutek takiego, a nie innego biegu wydarzeń – nastrojami antyrosyjskimi. Można więc sobie wyobrazić, iż dla Putina celem głównym jest zdobycie gwarancji, iż Ukraina nie zwiąże się instytucjonalnie, nie wstąpi do żadnego sojuszu antyrosyjskiego. Niestabilność jest zrozumiałym środkiem wiodącym do osiągnięcia tego celu. Tak długo, jak Ukraina będzie się znajdować w takim położeniu jak dziś, nie ma mowy o jej członkostwie w NATO, w UE, lub w jakiejkolwiek innej tego rodzaju formacji. W pewnym momencie, gdy już wszyscy będą zmęczeni chaosem pomysł federalizacji, dziś ani w Kijowie, ani na Zachodzie nie traktowany priorytetowo, zacznie być oceniany jako rzeczywista szansa na uregulowanie kryzysu.

Źródla donieckich protestów


Szwiedow:
Jak się Panu wydaje, co wywołało obecną falę protestów?

Łukianow:
Myślę, że zadziałało wiele czynników. Jednym z nich jest przykład Krymu. Innym pełne pogubienie się mieszkańców wschodu i południa, których do dziś nikt nawet nie pytał, czego naprawdę pragną. Kijowscy przywódcy, emisariusze nowej władzy, świeżo powołani ministrowie po raz pierwszy wybrali się do Doniecka-Charkowa-Ługańska dopiero teraz, po wybuchu napięcia. Do tej pory z jakiegoś powodu nie interesowali się nastrojami wśród zamieszkałych tam własnych obywateli. Nie ma co do tego wątpliwości, ludzi ogarnęło niezadowolenie, rozdrażnienie, wątpliwości, a nawet lęk. Nie brak i aktywistów, pragnących zorganizować swego rodzaju Antymajdan. I oczywiście, nie wykluczam, iż Rosja, Kreml okazuje polityczne i moralne wsparcie dla tego rodzaju tendencji. Byłoby dziwne, gdyby było inaczej.

W dodatku, nie wolno zapominać, iż Donieck to przede wszystkim terytorium Rinata Achmietowa. Nie chodzi o to, czy zdystansowanie się od Kijowa jest dla niego korzystne. Mamy do czynienia ze sporem, o to na jakich podstawach będzie się opierać nowa Ukraina. Nie ma wątpliwości, iż Rinat Achmietow pragnie zachować swoje znaczenie, możliwość wpływania na sytuację na równi ze swymi konkurentami. Ukraińska oligarchia nigdzie nie uciekła. Nie wykluczone, że w taki właśnie sposób oligarchowie komunikują się teraz między sobą.

Jak wyglądają kulisy obecnych protestów trudno powiedzieć, ukraińska polityka, wschodnia, zachodnia, czy kijowska,  jest kłębkiem splecionym z mętnych i nie jasnych intryg, w nich wszystkich obecne są wielkie pieniądze i oligarchiczne wyobrażenia o tym, co w obecnej chwili jest najbardziej korzystne. Nie wykluczałbym, iż będziemy obecnie świadkami jakichś starć pomiędzy klanami oligarchów, potem nagle wszystko ucichnie i dowiemy się, że właśnie zainicjowano nową rundę negocjacji. Jest także prawdopodobne, iż to nie Rosja stoi za obecnymi wydarzeniami, a sytuacja ukształtowała się pod wpływem jakichś grup wpływu.

Szwiedow:
Dlaczego obecne protesty są najbardziej burzliwe w Doniecku?

Rinat Achmietow, najbogatszy oligarcha Ukrainy
namawial protestujących  w Doniecku do podjęcia rozmów
z władzami. 
Łukianow:
Dlatego, iż Donieck jest twierdzą tej partii i tej siły politycznej, która poniosła pełną klęskę. W rezultacie w kijowskiej polityce nikt nie reprezentuje jej interesów. Partia Regionów do pewnego stopnia się rozsypała, jakaś jej część całkowicie podporządkowała się nowym władzom i porządkom. I ta część przestała reprezentować tych, którzy zawsze na nią głosowali. Ostatnie prognozy mówią o tym, iż gdyby wybory do Rady Najwyższej przeprowadzono obecnie, Partia Regionów zdobyłaby najwyżej 6% procent głosów. Mało kto traktuje ją jako poważną siłę zdolną do obrony interesów wschodu Ukrainy. Brak swojej reprezentacji oraz sytuacja w Kijowie, gdzie życie polityczne toczy się według własnych reguł wpływają na nastroje. W dodatku obwody charkowski, ługański i oczywiście doniecki są szczególnie związane z Rosją, w każdej dziedzinie, gospodarczej, kulturalnej, humanitarnej.

Szwiedow:
Czy elicie Doniecka zależy na zaostrzeniu protestów i zdystansowaniu się od Kijowa ?

Łukianow:
Dla donieckiej elity federalizacja jest niezłym rozwiązaniem, stwarza szansę na rozszerzenie własnych pełnomocnictw i możliwości. Ale ogólnie rzecz biorąc, trzeba powiedzieć, iż w obecnej sytuacji propozycja federalizacji zgłaszana przez Rosję, mało kogo zainteresuje: jej zaakceptowanie podobne będzie do kapitulacji. Ale sam pomysł decentralizacji i likwidacji Ukrainy w starym kształcie cieszy się niemałym poparciem. Także na zachodzie kraju traktuje się go z większym zrozumieniem, niż kiedykolwiek w przeszłości.

W rzeczywistości decentralizacja, lub federalizacja, jak mi się wydaje, może zostać wprowadzona w najmniej oczekiwany sposób. Wyobraźmy sobie, iż Petro Poroszenko zostaje prezydentem, gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego miliarder Kołomojski, gubernatorem obwodu donieckiego miliarder Taruta, a w innych obwodach po władze sięgną kolejni aktywni w biznesie przedsiębiorcy-miliarderzy. W rezultacie powstaje interesujące państwo feudalno-oligarchiczne, jego struktura federacyjna nie jest formalna, a wynika z nieustannych nieformalnych sporów między oligarchami. Tak z resztą wyglądała polityka ukraińska przez ponad dwadzieścia lat. Teraz można odnieść wrażenie, iż ten proces ulegnie jeszcze dalszej instytucjonalizacji.

Federalizacja lepsza od interwencji wojskowej


Szwiedow:
Czy jest możliwy taki rozwój wydarzeń: Putin, odpowiadając na prośbę Donieckiej Rady Ludowej, godzi się na wprowadzenie armii na terytorium obwodu donieckiego?

Łukianow:
Może się to zdarzyć tylko wówczas, gdyby ukraińskie służby specjalne i organy porządkowe zabrały się do rozpędzania protestów, używając przemocy. Jeśli dokonana zostanie rozprawa z separatyzmem, słyszymy o niej coraz częściej, wtedy, nie da się wykluczyć, iż Rosja będzie musiała się zaangażować bardziej. Tyle mówiliśmy na ten temat, że będzie się trudno wycofać.

Szwiedow:
Czy dla Kreml federalizacja Ukrainy byłaby wystarczająca?

Łukianow:
W obecnej sytuacji, takiej jaka się ukształtowała, nie wiemy w końcu jak długo jeszcze będzie to trwało, federalizacja Ukrainy wydaje się z punktu widzenia Rosji celem racjonalnym i możliwym do zaakceptowania. Wówczas Ukraina przekształciłaby się w swego rodzaju amorficzną strukturę, niezdolną do podejmowania poważnych decyzji w takich kwestiach, jak przystąpienie do jakichś organizacji.

Szwiedow:
Na ile prawdopodobne jest przeprowadzenie referendum o statusie obwodu donieckiego? I jakim mógłby się okazać jego wynik?

Łukianow:
Nie mam pojęcia, jaki byłby rezultat. Wydaje mi się, iż referendum możliwe będzie tylko w tym wypadku, gdy Rosja zaangażuje się aktywnie, wyraźniej zaznaczy swój udział. W obecnej sytuacji prawnej referendum oczywiście nie będzie. Jeśli jednak sytuacja się zaostrzy i Rosja wyśle swoje siły zbrojne, by wzięły pod ochronę protestujących i lojalnych wobec nich przedstawicieli władzy – wtedy referendum może zostać zorganizowane. Tego głosowania, podobnie do krymskiego, także nie nikt nie uzna za legalne. W innej sytuacji referendum nie wydaje mi się prawdopodobne.

Szwiedow:
Czy wydaje się Panu możliwe, iż w oparciu o rezultaty tego rodzaju referendum Kreml mógłby podjąć decyzję o przyłączeniu obwodu donieckiego?

Łukianow:
Jeśli tam zacznie się chaos, zobaczymy przemoc, różnego rodzaju incydenty, zostanie przelana krew, wówczas, jak już powiedziałem, Rosja zaangażuje się aktywnie. To jest całkiem możliwe. Ale tylko w ostatecznym wypadku. Nie oczekiwałbym wówczas, by obwód doniecki mógł funkcjonować przez dłuższy czas w oparciu o status nie uznanego państwa, podobnego do Abchazji. Nikt nie będzie tym zainteresowany. Z prawnego punktu widzenia, to nieokreśloność, rozpad wszystkiego, trudno byłoby się z tym pogodzić w obwodzie donieckim z jego liczną ludnością, przemysłem, znacznym potencjałem gospodarczym. Ten region powinien więc pozostać w przestrzeni prawnej Ukrainy, albo wejść w skład Federacji Rosyjskiej, tak jak Krym. Jakaś forma przejściowa byłaby wyjątkowo niestabilna i pozbawiona szans na przetrwanie.

Szwiedow:
Uzasadniając przyłączenie Krymu prezydent podkreślił symboliczne znaczenie wspólnej pamięci historycznej. A jak Putin mógłby uzasadnić przyłączenia Doniecka i regionu?

Koniunktura w przemyśle węglowym często się waha i przejęcie
Donbasu wcale nie musi prynieść Rosji natychmiastowych
korzyści gospodarczych. 
Łukianow:
Podstawą będzie obrona ludności pochodzenia rosyjskiego. Tego rodzaju uzasadnienie zgodne byłoby z logiką jego wystąpienia w kwestii Krymu. Tam była o tym mowa wprost: „Nie możemy pozostać obojętni”. W tym samym przemówieniu Putin wspomniał także, iż terytoria, na których między innymi znajduje się obwód doniecki, przekazano pod jurysdykcję Ukrainy w latach dwudziestych: „Zrobili to bolszewicy i niech Bóg będzie im sędzią”. Tak więc, jeśli będzie to konieczne, znajdzie się odpowiednie uzasadnienie.

Szwiedow:
Nowe władze w Kijowie nie odniosły się do problemów i interesów południowego wschodu z należytą uwagą. Teraz jednak szef ukraińskiego ministerstwa spraw zagranicznych deklaruje, iż sytuacja w Doniecku zostanie przez Kijów potraktowana poważniej, niż wydarzenia na Krymie. Jakie działania ze strony władz w Kijowie wydaja się Panu dziś najbardziej prawdopodobne?

Łukianow:
Ukraińskie władze demonstrują obecnie całkowity brak profesjonalizmu, nie reagują adekwatnie na sytuację. Od samego początku, po ucieczce Janukowicza, obecni przywódcy Ukrainy oparli się na swoich zwolennikach, starając się to, by ich nie rozczarować. Nikt nie pokusił się o wypracowanie jakiejś jednej linii, odnoszącej się do całej Ukrainy. W takim kraju, jak Ukraina taka polityka nie ma szans. Już dziś sytuacja jest niebezpieczna. Jak mi się zdaje, także politycy w Kijowie są świadomi, iż użycie przemocy w walce z protestującymi i następujące po niej bezpośrednie zaangażowanie Rosji zmusi zachód do wprowadzenia wobec niej wyjątkowo surowych sankcji. Ich skutki będą fatalne także dla ich własnego kraju, być może gorsze niż dla samej Rosji. Ukraina nie tylko utraci wówczas kawałek swego terytorium, lecz znajdzie się w sytuacji całkowicie niezrozumiałej i kruchej. Mam nadzieję, że władze w Kijowie zaczną na reszcie myśleć i poszukają sposobu na rozwiązanie kryzysu bez użycia siły.

Korzyści dla Rosji?


Szwiedow:
Obwód doniecki jest stosunkowo bogaty, rozwinięty gospodarczo. Czy jego potencjał byłby wystarczający, by zrekompensować Rosji wszystkie negatywne, polityczne i gospodarcze następstwa tej operacji?

Łukianow:
Nie jest pewien, do jakiego stopnia jest to region rozwinięty gospodarczy, na jego obszarze niezbędne są ogromne inwestycje. Wystarczy policzyć, ile mogłaby kosztować operacja podniesienie donieckich emerytur i rent do poziomu na jakim są one wypłacane w Rosji. To byłyby ogromne pieniądze, już się o tym przekonaliśmy na Krymie. Rosja dysponuje także własnym przemysłem węglowym. Koniunktura w tej dziedzinie bywa zmienna. Przyłączenie Donbasu mogłoby przynieść wymierne korzyści tylko w bardziej oddalonej perspektywie. Na początku – nie. Musielibyśmy ponieść niewiarygodnie wysokie koszta.

Najkorzystniejszym wariantem jest dla nas federalizacja:  taka większa Szwajcaria z różnorodnymi interesami wszystkich podmiotów, umożliwiająca wszystkim zainteresowanym stronom, Rosji, Europie, Ameryce wpływanie na bieg wydarzeń, zachowanie swego rodzaju dynamicznej równowagi.

Szwiedow:
Można się spodziewać, że realizacja najbardziej negatywnego scenariusza przewidującego przyłączenie obwodu donieckiego musiałaby doprowadzić do jeszcze większej mobilizacji Ukrainy przeciw Rosji? Dla Kremla oznaczałoby to niekorzystny rozwój wypadków?

Łukianow:
Jeśli Rosja na serio weźmie udział w rozbiorach Ukrainy, to o wszelkich stosunkach z nią, politycznych, gospodarczych, można zapomnieć. Ukraina w tym kształcie, w jakim zachowałaby się po oderwaniu obwodu donieckiego, stałaby się państwem wrogim wobec Rosji. Na pewno też podjęłaby starania, by otrzymać jak najdalej idące wsparcie ze strony zachodu, także wojskowe. Taka byłaby cena aneksji południa i wschodu Ukrainy. Nie wierzę, że do tego dojdzie, ale jeśli…

Ukraina jako całość, w obecnym kształcie, nie jest zdolna do pełnej konsolidacji. Regiony zachodnie, Kijów, to co innego, tam poziom konsolidacji już jest wysoki. Musimy być świadomi, iż w stosunkach z Ukrainą, przekroczyliśmy już pewna linię. Przyłączenie Krymu do Federacji Rosyjskiej szybko zapomniane nie będzie.


*Fiodor Łukianow (1967), politolog, publicysta, redaktor naczelny magazynu „Rosja w Polityce Globalnej”. W swych wystąpieniach publicznych reprezentuje zwykle punkt widzenia oficjalnej Moskwy, jednak w wersji „soft”, bez propagandowej przesady. Jest aktywnym uczestnikiem międzynarodowych konferencji, chętnie widzianym przez gremia zachodnie partnerem do rozmów i konsultacji.