Bezpośrednio po wybuchu kryzysu na Ukrainie rosyjska opinia publiczna ze spokojem obserwowała bieg wydarzeń. Dopiero zmasowana kampania propagandowa obudziła demony i większość Rosjan uwierzyła w zagrożenie ze strony banderowskich radykałów. Zmniejszył się lęk przed wojną, wzrosło poparcie dla interwencji wojskowej na Krymie i we wschodnich regionach Ukrainy.
O wynikach sondażu przeprowadzonego przez Centrum Lewady rozmawiają Andriej Lipski (Nowaja Gazieta) i Lew Gudkow (dyrektor Centrum).
Oryginał wywiadu opublikowano na łamach moskiewskiej „Nowej Gaziety”.
Andriej Lipski, Nowaja Gazieta:
Obserwujecie sytuację na Ukrainie od października zeszłego
roku. Bezpośrednio przed wybuchem „kampanii krymskiej” (w drugiej połowie
lutego) przeprowadziliście kolejne badanie, by wyjaśnić jak Rosjanie odnoszą
się do wydarzeń na Ukrainie. Sytuacja uległa zaostrzeniu po 30 listopada, kiedy
na Majdanie pobito studentów – potem już wypadki toczyły się z rosnącą
szybkością. Wasze badanie w lutym przeprowadzono, kiedy kryzys osiągnął już
wielkie rozmiary, ludzie i w Rosji i na Ukrainie zdążyli się do niego ”przyzwyczaić”
, jednak decyzje o użyciu siły w konflikcie krymskim nie były jeszcze podjęte.
Na pewno można poddać analizie zmiany jakie zachodziły w świadomości masowej
Rosjan od chwili rozpoczęcia kryzysu, do momentu agresji na Krym i uruchomienia
maszyny „propagandy wojennej”?
Lew Gudkow, Centrum Lewady:
- Na początku Rosjanie odnosili się do wydarzeń na Ukrainie raczej
obojętnie. Dominowało ogólne niezrozumienie tego, co się tam działo. Nawiasem
mówiąc, to niezrozumienie istnieje i dzisiaj, kiedy stoimy wobec na poły wojennej
ewolucji konfliktu. Ogólnie rzecz biorąc panowało powszechne przekonanie, iż
lepiej nie mieszać się do tego, co dzieje się na Ukrainie.
Lipski:
- To znaczy obywatele Rosji nie bardzo chcieli przejmować
się sytuacją, jaka złożyła się u naszych sąsiadów?
Gudkow:
- Nie chcieli. Takie stanowisko jest typowe dla świadomości
masowej zmęczonego społeczeństwa: nie ma sensu, by Rosja angażowała się w
konflikty poza jej terytorium, nadszedł czas, by zająć się własnymi
sprawami.
Ludzie występowali raczej, przeciwko stosowaniu siły dla rozwiązywania konfliktów
o charakterze politycznym i narodowościowym. Pamięć utrwaliła doświadczenie
Tbilisi, Wilna, Rygi, Baku. A także doświadczenie 1993 roku, kiedy sami
znaleźliśmy na krawędzi wojny domowej. Dlatego od 65 do 75% ankietowanych aż do połowy lutego (!) uważało, iż Rosja winna zachować dystans i nie mieszać
się w sprawy wewnętrzne Ukrainy. Przeważała opinia, iż Ukraina lawiruje
między Rosją, a Zachodem, rozumiano iż znalazła się ona w katastrofalnej
sytuacji gospodarczej. Rozumiano także, iż na Ukrainie przez lata testowano
różne modele: stary radziecki, potem mafijny oligarchiczno- skorumpowany. W
rezultacie spory odsetek Rosjan był gotów zaaprobować model oparty na
integracji z Europą. Tylko 29% uważało wówczas, iż wybór takiej drogi będzie
zdradą Ukrainy wobec „braterstwa słowiańskiego” , związku z Rosją, itd. Taki
rozwój wypadków traktowano wówczas jako nieunikniony, a nawet uzasadniony.
Towarzyszyło temu przekonanie, iż Ukraina staje się całkowicie samodzielnym
państwem, z którym warto utrzymywać przyjacielskie kontakty, bez wprowadzania
barier celnych, wiz, zachowując otwarte granice. Ludzie uważali także, iż
między obydwoma krajami zachowały się bliskie, historyczne, kulturalne, a nawet
czysto rodzinne związki. 40% mieszkańców Rosji ma na Ukrainie biskich
znajomych, lub krewnych, albo stąd pochodzi. Około 28% Rosjan ma swoje korzenie
na Ukrainie. Stąd istniejące w Rosji poczucie szczególnej bliskości w stosunku
do Ukrainy. Nic dziwnego, iż sam pomysł mieszania się w wewnętrzne sprawy w
świadomości społecznej wydawał się szalony.
W przeprowadzonym 16.03 referendum ponad 90% głosująych poparło przyłączenie Krymu do Rosji. |
W grudniu zeszłego zaszła zmiana, wydarzenia na Ukrainie
zaczyna się oceniać jako prowokację Zachodu, usiłującego doprowadzić tam do
zaostrzenia konfliktu. Ta wersja natychmiast przenika do świadomości masowej. W
grudniu i styczniu 83% ankietowanych uważało już, że konflikt na Ukrainie jest
prowokacją ze strony Zachodu. Równolegle istniały także inne interpretacje (dla
przykładu oburzenie i protest Ukraińców przeciw reżimowi Janukowicza), jednak
zaczęły one podlegać korekcie. Kryzys jest faktem, ale Zachód zaczyna „łowić
ryby w mętnej wodzie”.
Jednak od stycznia do lutego, wersja o „zachodnim śladzie”
traci na popularności. Aż dwa razy, z 83
do 43% .
Lipski:
- I jaka wersja pojawia się w zamian?
Gudkow:
Kłamliwa kampania pełna agresji
- Mamy tu całą paletę wariantów: i powstanie ludowe przeciw
skorumpowanemu reżimowi, próbę antyrządowego przewrotu, próbę zdobycia władzy
przez radykalnych nacjonalistów oraz odwet za okrucieństwo i niekompetencję
reżimu Janukowicza.
Sytuacja zmienia się jednak radykalnie w połowie lutego,
kiedy rozpoczyna się masowa kremlowska kampania propagandowa. Osobiście, nigdy
nie widziałem kampanii o podobnym stopniu agresji, intensywności, równie
kłamliwej. Ta propaganda opera się na kilku podstawowych tezach.
1. Powstało zagrożenia dla życia Rosjan na Ukrainie. I w
rezultacie zaistniała potrzeba obrony „swoich”.
2. Dyskredytacja Majdanu i jego zwolenników, ruchu protestu
na Ukrainie oraz jego całej motywacji. Postawiono pod wątpliwość przebudzenie
społeczeństwa, jego starania, by zbudować demokrację, utrwalić szacunek dla
prawa i wybrać władze świadome swej odpowiedzialności. Zwolenników Majdanu i
integracji europejskiej zaczęto nazywać „bandytami”, nazistami, antysemitami,
radykalnymi nacjonalistami-banderowcami. W ten sposób usunięto ze świadomości
społecznej wersję o uzasadnionym społecznym proteście. Zastąpiono ją historią o
banderowcach, choć większość w Rosji nie pamięta już, lub po prostu nie ma
pojęcia kim był Stepan Bandera. Najważniejsze jest to, że propagandowa narracja
połączyła ze sobą dywizję SS Galizien, Stepana Banderę, faszystów, antysemitów
z relacjami o prawicowych radykałach obecnych na kijowskich barykadach. W
rezultacie powstał groźny koktajl ideologiczny będący swego rodzaju zasłoną
dymną, przesłaniająca rzeczywiste motywy konfrontacji na Majdanie.
3. W końcu lutego – na początku marca obserwujemy trzecią
istotną zmianę. Propaganda zaczyna opowiadać o obecnym na Ukrainie chaosie i
braku władzy. Słyszymy o rosnącym bandytyzmie, szabrownictwie i wynikającym z
nich zagrożeniu dla rosyjskojęzycznej ludności, zamieszkałej przede wszystkim
na Krymie i na wschodzie Ukrainy. W tych warunkach, by je ratować Rosja musi
podjąć interwencję.
Stopniowo od końca lutego do marca w propagandzie nabiera
siły jeszcze jedna ważna teza. Wschodnie regiony Ukrainy, to ogólnie rzecz
biorąc, z historycznego punktu widzenia, ziemie rosyjskie i także dlatego Rosja
powinna wystąpić w ich obronie i przejąć nad nimi kontrolę.
Na czym polega skuteczność takiej propagandy?
Rozprzestrzeniano ją jednym, pozbawionym przerwy strumieniem. Powtarzano te
same tezy i sformułowania. Wykluczono jakikolwiek, alternatywny punkt widzenia.
Wykorzystano zasady psycholingwistyki. Montowano obrazy ze słowami i korzystano
z podmiany pojęć. Uparcie wbijano do głów widzów odpowiednie skojarzenia. Towarzyszyła
temu otwarta dezinformacja o nie prawdziwych aktach przemocy, porwaniach,
bójkach i pobiciach, dyskryminacji rosyjskojęzycznych mieszkańców i kierowanych
pod ich adresem groźbach, itp. W ten sposób stworzono w umysłach kaszę. I następujący obraz świadomości społecznej:
mniej niż jedna trzecia ankietowanych stwierdziła, iż w jakimś stopniu rozumie,
to co dzieje się na Ukrainie, zaś 70% przyznało, że nie są w stanie tego zrozumieć.
Równolegle 63 % ankietowanych było zdania, iż federalne stacje telewizyjne relacjonowały
obiektywnie bieg wydarzeń. To oznacza, iż ludzie bezkrytycznie łykają i
przyswajają, to co przekazywane jest z ekranu.
Lipski:
- Z drugiej strony, wasze badanie potwierdza, iż obywatele
Rosji nie dowierzają podstawowym kanałom telewizyjnym. Dzieje się tak w
sytuacji wolnej od napięcia i konfliktów, gdy toczy się zwykłe życie. Zazwyczaj
tak reaguje nieco mniej, niż połowa ludności.
Gudkow:
- Tak. To dziś ok. 47%.
Lipski:
- Za to dziś stopień zaufania do telewizji gwałtownie się
zwiększył. W głowach powstał chaos, nie wiadomo, na czym się oprzeć, by nie zbłądzić.
W tej sytuacji rośnie zapotrzebowanie na telewizję, powstaje iluzja, że
człowiek coś z tego zrozumie. Dzięki temu znika przerażenie, wynikającego z
braku wiedzy i zrozumienia tego, co się dzieje.
Gudkow:
- Skąd więc się bierze taka siła przekonywania, zwłaszcza,
gdy towarzyszy jej brak zrozumienia? Wydaje mi się, że pierwszym źródłem tej
sytuacji jest strach. Lęk przed destabilizacją, ewentualnymi wstrząsami
politycznymi, przed kryzysem i konfliktami. Dla obywateli Rosji najważniejsze jest
to, by zachować to co się ma, nie zaś podnieść poziom własnego życia. Dlatego
niezrozumienie tego, co się dzieje wzbudza trwogę, niepokój i zwiększa szczególną
podatność na manipulację.
Lipski:
- Postawa, „żeby tylko nie zrobiło się gorzej” występuje nie
tylko w warunkach konfliktu, takiego jak ten wokół Ukrainy. Ona jest obecna i w
spokojniejszych okolicznościach. Obywatele pragną się dostosować, adaptować. Nie
daj Boże zaczną się zmiany, one mogą oznaczać tylko jedno, będzie gorzej.
Strach zamienia się w agresję
Gudkow:
- Moment kolejny, to przekształcenie strachu w agresję wobec
tego, kogo propaganda przedstawia jako źródło strachu i niepokoju. Bardzo często
taką rolę narzuca się zwolennikom zmian. Nawet jeśli będą to idealiści,
reformatorzy, a ich działania opierają się na uznawanych za ważne z obywatelskiego
punktu widzenia wartościach. Strach rodzi agresję, pragnienie „dołączenia do
tłumu” i oparcia się na tym co znane, zgodne z przyzwyczajeniami. Nasze
największe przyzwyczajenie, to postawa pełna pokory i zależności od władzy. I
właśnie tego rodzaju propaganda skłania ludzi do konsolidacji wokół władzy. Ludzie
wyrażają akceptację dla władzy, choć równocześnie, jej stanowisko może budzić ich
wątpliwości. Tego rodzaju konsolidację buduje się wokół starych schematów i
stereotypów myślenia imperialnego: „biją naszych”, „postępuje proces rozpadu
państwa”, „Rosjanie znaleźli się w niebezpieczeństwie”. I w rezultacie, to
państwo, jakim by ono nie było, bierze na siebie rolę obrońcy, gwaranta. Paternalistyczno-państwowa
świadomość nie tylko aktywizuje się, lecz staje się wręcz silniejsza pod
wpływem imperialnych mitów, legend i symboli. Wszystko odbywa się na poziomie
mitologicznym, równocześnie dokonuje się powszechne uproszczenie rzeczywistości.
Zaś Zachód, to rzecz jasna prowokator, pragnący przeniknąć w głąb rosyjskiej
strefy wpływu.
Gęstniejąca atmosfera strachu o rosyjskojęzyczną część
ludności Ukrainy, wraz ze wzrostem anarchii i bezprawia powoduje, iż jedynym rozumnym
i uzasadnionym moralnie działaniem ze strony władz rosyjskich, pozostaje
wprowadzenie wojsk na Ukrainę, a na dalszym planie wprowadzenie kontroli ze
strony Rosji nad wschodnią częścią kraju.
Jak wyjaśniło ostatnie
badanie, przeprowadzone w dniach 7-10 marca, 43% ankietowanych uważają, iż nacjonaliści i bandyci stanowią dla
Rosjan rzeczywiste niebezpieczeństwo. Tylko rosyjskie wojska są w stanie mu się
przeciwstawić.
28% uważa, iż prawa rosyjskiej ludności zostały ograniczone,
jednak lepsze będzie rozwiązanie polityczne, bez użycia sil zbrojnych.
Zaledwie 8% ankietowanych wyraża pogląd, iż
niebezpieczeństwo zagrażające Rosjanom jest pretekstem, by utrudnić życie nowym
władzom w Kijowie i nie dopuścić do integracji Ukrainy z Europą. 6% uważa, iż
władzom rosyjskim potrzebna jest mała zwycięska wojna, by odwrócić uwagę społeczeństwa
od problemów wewnętrznych. Suma głosów
krytycznych wyniosła 14%.
Jest oczywiste, że głównym źródłem napięcia jest Krym. 58% Rosjan
popiera wprowadzenie sil zbrojnych na terytorium Krymu i do innych regionów
Ukrainy. Przeciw jest 26%.
67% uważa, iż to właśnie „faszyzujący banderowcy” są odpowiedzialni
za zaostrzenie się sytuacji wokół Krymu. 9% obarcza odpowiedzialnością Tatarów
krymskich (?!), 16 % grupy mafijne. Postać Janukowicza znika ze sceny, to już zużyta
figura. Zaledwie 5% uważa, iż to on odpowiada za kryzys. I jeszcze mniej, bo 2
% jest zdania, że za zaostrzenie sytuacji na Krymie odpowiadają władze Rosji.
W uzasadnieniu dla konieczności wprowadzenia rosyjskich sił
zbrojnych na Krym i do innych regionów Ukrainy, pojawiają się imperialne
stereotypy. Zadaliśmy pytanie, „dlaczego można uważać za uzasadnione, z
prawnego punktu widzenia, wprowadzenie wojsk rosyjskich na Krym i do innych
regionów Ukrainy?” I odkryliśmy, że wśród grupy liczącej 58% ankietowanych
wspierających wprowadzenie wojsk, dwie trzecie uważają, iż Krym oraz wschodnie
obwody Ukrainy są w istocie rosyjskim terytorium. I dlatego Rosja ma prawo do
użycia siły w celu obrony swojej ludności.
Zadziwiające, że na obecnym etapie, zagrożenie wojną nie
bardzo wzbudza obawy naszych nieulękłych obywateli. 44% wszystkich
ankietowanych wyraziło pogląd, iż wprowadzenie wojsk wesprze proces
stabilizacji i proces pokojowego uregulowania powstałych problemów.
21% uważa, iż wprowadzenie wojsk doprowadzi do eskalacji
konfliktu i może spowodować rozlew krwi.
I jeszcze 15% obawia się, iż rezultatem może stać prawdziwa
wojna i niemożliwe do przewidzenia konsekwencje. W sumie więc, zaledwie 36%
Rosjan odczuwa niebezpieczeństwo związane ze zbliżającym się rozlewem krwi.
Jeśli idzie o Krym, to kwestia błędu popełnionego przez
Chruszczowa i konieczności jego naprawienia występuje trwale w naszych
badaniach prowadzonych od wielu lat, jeszcze od 1990 roku. W różnych okresach
odsetek Rosjan, zwolenników powrotu Krymu do Rosji wahał się od 80 do 84%.
Lipski:
- Chciałbym zauważyć, że także badania prowadzone na Krymie
świadczą o złożoności sytuacji. KIjowska fundacja „Inicjatywa demokratyczna” przeprowadziła
swój sondaż w lutym, to jest jeszcze przed rozpoczęciem masowej propagandy
telewizyjnej, prowadzonej także na Krymie (rosyjskie kanały telewizyjne cieszą się
tam sporą popularnością). Wynik był taki: 41 procent mieszkańców Krymu
opowiedziało się za przyłączeniem półwyspu do Rosji. Później już prowadzenie tego
rodzaju badań na Krymie było zbyt niebezpieczne. Ale to oczywiste, iż masowa propaganda
musiała doprowadzić do podwyższenia tego wskaźnika. W innych regionach
Ukrainy, zamieszkałych przez znaczny
odsetek ludności rosyjskojęzycznej wyniki były następujące: za przyłączeniem do
Rosji opowiadało się 33,2% mieszkańców obwodu donieckiego, 24,1% ługańskiego,
24% odesskiego, 16,7 zaporożskiego i 15,1% charkowskiego. Im dalej na zachód,
tym wartości te były niższe. W Kijowie na przykład 5,3%.
Broń masowego ogłupiania. Wczoraj, dziś, jutro w twoim domu. Telewizja jest dziś w Rosji podstawowym instrumentem propagandy. |
Wystarczą dwa tygodnie masowej propagandy
Gudkow:
- W Rosji uważa się, iż po przeprowadzeniu na Krymie
referendum (mało kto wątpi w jego wyniki) półwysep powinien zostać przyłączony
do Rosji. Ten pogląd poparło 79% ankietowanych. Podobny wskaźnik wymieniałem
wcześniej, potwierdzają go prowadzone przez wiele lat badania. Inne propozycje
rozwiązania kwestii krymskiej nie są w ogólne brane pod uwagę, przede wszystkim
dlatego, iż nie mówi się o nich w telewizji. Ani w telewizji, ani w odpowiedziach
na nasze pytania nie pojawiają się takie pojęcia, jak suwerenność i
nienaruszalność granic państwowych, prawo międzynarodowe, czy porozumienia
budapeszteńskie. Wszystko to odchodzi na dalszy plan. Ludziom narzuca się
prymitywną konstrukcję myślową opartą na prawie silniejszego. Niestety
społeczeństwo ją przyjmuje.
Lipski:
- Proszę powiedzieć więcej o zależności rosyjskiej opinii publicznej
od masowej propagandy telewizyjnej. Sytuacja ukraińska nie jest wyjątkowa, mieliśmy
z tym do czynienia w odniesieniu do innych krajów, a także różnych kwestii z
obszaru polityki wewnętrznej. Wydaje mi się to zadziwiające, iż półtora-dwa
tygodnie masowej propagandy telewizyjnej są w stanie spowodować istotne zmiany
w poglądach opinii publicznej, w tak gigantycznym kraju, jak Rosja.
Gudkow:
- Jest to efekt mobilizacji negatywnej. Jest on możliwy od
osiągnięcia, gdy rysuje się obraz wroga i związanych z nim zagrożeń. Mogą one nosić
czysto fizyczny charakter, mogą zagrażać naszym „podstawowym wartościom”, tradycjom.
W takim wypadku, w pewnym momencie, występuje ostra reakcja. Jej częściami są
wrogość, wzrost poziomu agresji i konsolidacja wokół władz uznanych za obrońcę
zagrożonych wartości. Zazwyczaj, taka emocjonalna reakcja nie trwa długo.
Dowolna kampania mobilizacyjna nie może trwać dłużej, niż kilka miesięcy. Dwa do
trzech miesięcy to typowy okres. Inna sprawa, że obecna historia wywoła głębsze
i bardziej długotrwałe następstwa, , niż na przykład wydarzenia wokół pomnika
Żołnierza z Brązu w Tallinie. Stanie się tak dlatego, iż obecny kryzys dotyczy
niemal wszystkich dziedzin życia w naszych dwóch krajach.
Lew Gudkow (1946), rosyjski socjolog i analityk, o 2006 roku dyrektor Centrum Lewady, cenionego, moskiewskiego ośrodka badań społecznych.
Andriej Lipski, rosyjski dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego opozycyjnej "Nowej Gaziety".
Lew Gudkow (1946), rosyjski socjolog i analityk, o 2006 roku dyrektor Centrum Lewady, cenionego, moskiewskiego ośrodka badań społecznych.
Andriej Lipski, rosyjski dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego opozycyjnej "Nowej Gaziety".
Świecie bój się...
OdpowiedzUsuń