poniedziałek, 17 marca 2014

Krym i Ukraina: większość Rosjan popiera interwencję.


Bezpośrednio po wybuchu kryzysu na Ukrainie rosyjska opinia publiczna ze spokojem obserwowała bieg wydarzeń. Dopiero zmasowana kampania propagandowa obudziła demony i większość Rosjan uwierzyła w zagrożenie ze strony banderowskich radykałów. Zmniejszył się lęk przed wojną, wzrosło poparcie dla interwencji wojskowej na Krymie i we wschodnich regionach Ukrainy.

O wynikach sondażu przeprowadzonego przez Centrum Lewady rozmawiają Andriej Lipski (Nowaja Gazieta) i Lew Gudkow (dyrektor Centrum).

Oryginał wywiadu opublikowano na łamach moskiewskiej „Nowej Gaziety”.


Andriej Lipski, Nowaja Gazieta:
Obserwujecie sytuację na Ukrainie od października zeszłego roku. Bezpośrednio przed wybuchem „kampanii krymskiej” (w drugiej połowie lutego) przeprowadziliście kolejne badanie, by wyjaśnić jak Rosjanie odnoszą się do wydarzeń na Ukrainie. Sytuacja uległa zaostrzeniu po 30 listopada, kiedy na Majdanie pobito studentów – potem już wypadki toczyły się z rosnącą szybkością. Wasze badanie w lutym przeprowadzono, kiedy kryzys osiągnął już wielkie rozmiary, ludzie i w Rosji i na Ukrainie zdążyli się do niego ”przyzwyczaić” , jednak decyzje o użyciu siły w konflikcie krymskim nie były jeszcze podjęte. Na pewno można poddać analizie zmiany jakie zachodziły w świadomości masowej Rosjan od chwili rozpoczęcia kryzysu, do momentu agresji na Krym i uruchomienia maszyny „propagandy wojennej”?
Lew Gudkow, Centrum Lewady:
- Na początku Rosjanie odnosili się do wydarzeń na Ukrainie raczej obojętnie. Dominowało ogólne niezrozumienie tego, co się tam działo. Nawiasem mówiąc, to niezrozumienie istnieje i dzisiaj, kiedy stoimy wobec na poły wojennej ewolucji konfliktu. Ogólnie rzecz biorąc panowało powszechne przekonanie, iż lepiej nie mieszać się do tego, co dzieje się na Ukrainie.
Lipski:
- To znaczy obywatele Rosji nie bardzo chcieli przejmować się sytuacją, jaka złożyła się u naszych sąsiadów?
Gudkow:
- Nie chcieli. Takie stanowisko jest typowe dla świadomości masowej zmęczonego społeczeństwa: nie ma sensu, by Rosja angażowała się w konflikty poza jej terytorium, nadszedł czas, by zająć się własnymi
W przeprowadzonym 16.03 referendum ponad 90%
głosująych poparło przyłączenie Krymu do Rosji. 
sprawami. Ludzie występowali raczej, przeciwko stosowaniu siły dla rozwiązywania konfliktów o charakterze politycznym i narodowościowym. Pamięć utrwaliła doświadczenie Tbilisi, Wilna, Rygi, Baku. A także doświadczenie 1993 roku, kiedy sami znaleźliśmy na krawędzi wojny domowej. Dlatego od 65 do 75% ankietowanych aż do połowy lutego (!) uważało, iż  Rosja winna zachować dystans i nie mieszać się w sprawy wewnętrzne Ukrainy. Przeważała opinia, iż Ukraina lawiruje między Rosją, a Zachodem, rozumiano iż znalazła się ona w katastrofalnej sytuacji gospodarczej. Rozumiano także, iż na Ukrainie przez lata testowano różne modele: stary radziecki, potem mafijny oligarchiczno- skorumpowany. W rezultacie spory odsetek Rosjan był gotów zaaprobować model oparty na integracji z Europą. Tylko 29% uważało wówczas, iż wybór takiej drogi będzie zdradą Ukrainy wobec „braterstwa słowiańskiego” , związku z Rosją, itd. Taki rozwój wypadków traktowano wówczas jako nieunikniony, a nawet uzasadniony. Towarzyszyło temu przekonanie, iż Ukraina staje się całkowicie samodzielnym państwem, z którym warto utrzymywać przyjacielskie kontakty, bez wprowadzania barier celnych, wiz, zachowując otwarte granice. Ludzie uważali także, iż między obydwoma krajami zachowały się bliskie, historyczne, kulturalne, a nawet czysto rodzinne związki. 40% mieszkańców Rosji ma na Ukrainie biskich znajomych, lub krewnych, albo stąd pochodzi. Około 28% Rosjan ma swoje korzenie na Ukrainie. Stąd istniejące w Rosji poczucie szczególnej bliskości w stosunku do Ukrainy. Nic dziwnego, iż sam pomysł mieszania się w wewnętrzne sprawy w świadomości społecznej wydawał się szalony.
W grudniu zeszłego zaszła zmiana, wydarzenia na Ukrainie zaczyna się oceniać jako prowokację Zachodu, usiłującego doprowadzić tam do zaostrzenia konfliktu. Ta wersja natychmiast przenika do świadomości masowej. W grudniu i styczniu 83% ankietowanych uważało już, że konflikt na Ukrainie jest prowokacją ze strony Zachodu. Równolegle istniały także inne interpretacje (dla przykładu oburzenie i protest Ukraińców przeciw reżimowi Janukowicza), jednak zaczęły one podlegać korekcie. Kryzys jest faktem, ale Zachód zaczyna „łowić ryby w mętnej wodzie”.
Jednak od stycznia do lutego, wersja o „zachodnim śladzie” traci na popularności.  Aż dwa razy, z 83 do 43% .
Lipski:
- I jaka wersja pojawia się w zamian?
Gudkow:

Kłamliwa kampania pełna agresji

- Mamy tu całą paletę wariantów: i powstanie ludowe przeciw skorumpowanemu reżimowi, próbę antyrządowego przewrotu, próbę zdobycia władzy przez radykalnych nacjonalistów oraz odwet za okrucieństwo i niekompetencję reżimu Janukowicza.
Sytuacja zmienia się jednak radykalnie w połowie lutego, kiedy rozpoczyna się masowa kremlowska kampania propagandowa. Osobiście, nigdy nie widziałem kampanii o podobnym stopniu agresji, intensywności, równie kłamliwej. Ta propaganda opera się na kilku podstawowych tezach.
1. Powstało zagrożenia dla życia Rosjan na Ukrainie. I w rezultacie zaistniała potrzeba obrony „swoich”.
2. Dyskredytacja Majdanu i jego zwolenników, ruchu protestu na Ukrainie oraz jego całej motywacji. Postawiono pod wątpliwość przebudzenie społeczeństwa, jego starania, by zbudować demokrację, utrwalić szacunek dla prawa i wybrać władze świadome swej odpowiedzialności. Zwolenników Majdanu i integracji europejskiej zaczęto nazywać „bandytami”, nazistami, antysemitami, radykalnymi nacjonalistami-banderowcami. W ten sposób usunięto ze świadomości społecznej wersję o uzasadnionym społecznym proteście. Zastąpiono ją historią o banderowcach, choć większość w Rosji nie pamięta już, lub po prostu nie ma pojęcia kim był Stepan Bandera. Najważniejsze jest to, że propagandowa narracja połączyła ze sobą dywizję SS Galizien, Stepana Banderę, faszystów, antysemitów z relacjami o prawicowych radykałach obecnych na kijowskich barykadach. W rezultacie powstał groźny koktajl ideologiczny będący swego rodzaju zasłoną dymną, przesłaniająca rzeczywiste motywy konfrontacji na Majdanie.
3. W końcu lutego – na początku marca obserwujemy trzecią istotną zmianę. Propaganda zaczyna opowiadać o obecnym na Ukrainie chaosie i braku władzy. Słyszymy o rosnącym bandytyzmie, szabrownictwie i wynikającym z nich zagrożeniu dla rosyjskojęzycznej ludności, zamieszkałej przede wszystkim na Krymie i na wschodzie Ukrainy. W tych warunkach, by je ratować Rosja musi podjąć interwencję.
Stopniowo od końca lutego do marca w propagandzie nabiera siły jeszcze jedna ważna teza. Wschodnie regiony Ukrainy, to ogólnie rzecz biorąc, z historycznego punktu widzenia, ziemie rosyjskie i także dlatego Rosja powinna wystąpić w ich obronie i przejąć nad nimi kontrolę.
Na czym polega skuteczność takiej propagandy? Rozprzestrzeniano ją jednym, pozbawionym przerwy strumieniem. Powtarzano te same tezy i sformułowania. Wykluczono jakikolwiek, alternatywny punkt widzenia. Wykorzystano zasady psycholingwistyki. Montowano obrazy ze słowami i korzystano z podmiany pojęć. Uparcie wbijano do głów widzów odpowiednie skojarzenia. Towarzyszyła temu otwarta dezinformacja o nie prawdziwych aktach przemocy, porwaniach, bójkach i pobiciach, dyskryminacji rosyjskojęzycznych mieszkańców i kierowanych pod ich adresem groźbach, itp. W ten sposób stworzono w umysłach kaszę. I następujący obraz świadomości społecznej: mniej niż jedna trzecia ankietowanych stwierdziła, iż w jakimś stopniu rozumie, to co dzieje się na Ukrainie, zaś 70% przyznało, że nie są w stanie tego zrozumieć. Równolegle 63 % ankietowanych było zdania, iż federalne stacje telewizyjne relacjonowały obiektywnie bieg wydarzeń. To oznacza, iż ludzie bezkrytycznie łykają i przyswajają, to co przekazywane jest z ekranu.
Lipski:
- Z drugiej strony, wasze badanie potwierdza, iż obywatele Rosji nie dowierzają podstawowym kanałom telewizyjnym. Dzieje się tak w sytuacji wolnej od napięcia i konfliktów, gdy toczy się zwykłe życie. Zazwyczaj tak reaguje nieco mniej, niż połowa ludności.
Gudkow:
- Tak. To dziś ok. 47%.
Lipski:
- Za to dziś stopień zaufania do telewizji gwałtownie się zwiększył. W głowach powstał chaos, nie wiadomo, na czym się oprzeć, by nie zbłądzić. W tej sytuacji rośnie zapotrzebowanie na telewizję, powstaje iluzja, że człowiek coś z tego zrozumie. Dzięki temu znika przerażenie, wynikającego z braku wiedzy i zrozumienia tego, co się dzieje.
Gudkow:
- Skąd więc się bierze taka siła przekonywania, zwłaszcza, gdy towarzyszy jej brak zrozumienia? Wydaje mi się, że pierwszym źródłem tej sytuacji jest strach. Lęk przed destabilizacją, ewentualnymi wstrząsami politycznymi, przed kryzysem i konfliktami. Dla obywateli Rosji najważniejsze jest to, by zachować to co się ma, nie zaś podnieść poziom własnego życia. Dlatego niezrozumienie tego, co się dzieje wzbudza trwogę, niepokój i zwiększa szczególną podatność na manipulację.
Lipski:
- Postawa, „żeby tylko nie zrobiło się gorzej” występuje nie tylko w warunkach konfliktu, takiego jak ten wokół Ukrainy. Ona jest obecna i w spokojniejszych okolicznościach. Obywatele pragną się dostosować, adaptować. Nie daj Boże zaczną się zmiany, one mogą oznaczać tylko jedno, będzie gorzej.

Strach zamienia się w agresję

Gudkow:
- Moment kolejny, to przekształcenie strachu w agresję wobec tego, kogo propaganda przedstawia jako źródło strachu i niepokoju. Bardzo często taką rolę narzuca się zwolennikom zmian. Nawet jeśli będą to idealiści, reformatorzy, a ich działania opierają się na uznawanych za ważne z obywatelskiego punktu widzenia wartościach. Strach rodzi agresję, pragnienie „dołączenia do tłumu” i oparcia się na tym co znane, zgodne z przyzwyczajeniami. Nasze największe przyzwyczajenie, to postawa pełna pokory i zależności od władzy. I właśnie tego rodzaju propaganda skłania ludzi do konsolidacji wokół władzy. Ludzie wyrażają akceptację dla władzy, choć równocześnie, jej stanowisko może budzić ich wątpliwości. Tego rodzaju konsolidację buduje się wokół starych schematów i stereotypów myślenia imperialnego: „biją naszych”, „postępuje proces rozpadu państwa”, „Rosjanie znaleźli się w niebezpieczeństwie”. I w rezultacie, to państwo, jakim by ono nie było, bierze na siebie rolę obrońcy, gwaranta. Paternalistyczno-państwowa świadomość nie tylko aktywizuje się, lecz staje się wręcz silniejsza pod wpływem imperialnych mitów, legend i symboli. Wszystko odbywa się na poziomie mitologicznym, równocześnie dokonuje się powszechne uproszczenie rzeczywistości. Zaś Zachód, to rzecz jasna prowokator, pragnący przeniknąć w głąb rosyjskiej strefy wpływu.
Gęstniejąca atmosfera strachu o rosyjskojęzyczną część ludności Ukrainy, wraz ze wzrostem anarchii i bezprawia powoduje, iż jedynym rozumnym i uzasadnionym moralnie działaniem ze strony władz rosyjskich, pozostaje wprowadzenie wojsk na Ukrainę, a na dalszym planie wprowadzenie kontroli ze strony Rosji nad wschodnią częścią kraju.
Jak wyjaśniło ostatnie badanie, przeprowadzone w dniach 7-10 marca, 43% ankietowanych  uważają, iż nacjonaliści i bandyci stanowią dla Rosjan rzeczywiste niebezpieczeństwo. Tylko rosyjskie wojska są w stanie mu się przeciwstawić.
28% uważa, iż prawa rosyjskiej ludności zostały ograniczone, jednak lepsze będzie rozwiązanie polityczne, bez użycia sil zbrojnych.
Zaledwie 8% ankietowanych wyraża pogląd, iż niebezpieczeństwo zagrażające Rosjanom jest pretekstem, by utrudnić życie nowym władzom w Kijowie i nie dopuścić do integracji Ukrainy z Europą. 6% uważa, iż władzom rosyjskim potrzebna jest mała zwycięska wojna, by odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów wewnętrznych. Suma głosów krytycznych wyniosła 14%.
Jest oczywiste, że głównym źródłem napięcia jest Krym. 58% Rosjan popiera wprowadzenie sil zbrojnych na terytorium Krymu i do innych regionów Ukrainy. Przeciw jest 26%.
67% uważa, iż to właśnie „faszyzujący banderowcy” są odpowiedzialni za zaostrzenie się sytuacji wokół Krymu. 9% obarcza odpowiedzialnością Tatarów krymskich (?!), 16 % grupy mafijne. Postać Janukowicza znika ze sceny, to już zużyta figura. Zaledwie 5% uważa, iż to on odpowiada za kryzys. I jeszcze mniej, bo 2 % jest zdania, że za zaostrzenie sytuacji na Krymie odpowiadają władze Rosji.
W uzasadnieniu dla konieczności wprowadzenia rosyjskich sił zbrojnych na Krym i do innych regionów Ukrainy, pojawiają się imperialne stereotypy. Zadaliśmy pytanie, „dlaczego można uważać za uzasadnione, z prawnego punktu widzenia, wprowadzenie wojsk rosyjskich na Krym i do innych regionów Ukrainy?” I odkryliśmy, że wśród grupy liczącej 58% ankietowanych wspierających wprowadzenie wojsk, dwie trzecie uważają, iż Krym oraz wschodnie obwody Ukrainy są w istocie rosyjskim terytorium. I dlatego Rosja ma prawo do użycia siły w celu obrony swojej ludności.
Zadziwiające, że na obecnym etapie, zagrożenie wojną nie bardzo wzbudza obawy naszych nieulękłych obywateli. 44% wszystkich ankietowanych wyraziło pogląd, iż wprowadzenie wojsk wesprze proces stabilizacji i proces pokojowego uregulowania powstałych problemów.
21% uważa, iż wprowadzenie wojsk doprowadzi do eskalacji konfliktu i może spowodować rozlew krwi.
I jeszcze 15% obawia się, iż rezultatem może stać prawdziwa wojna i niemożliwe do przewidzenia konsekwencje. W sumie więc, zaledwie 36% Rosjan odczuwa niebezpieczeństwo związane ze zbliżającym się rozlewem krwi.

Jeśli idzie o Krym, to kwestia błędu popełnionego przez Chruszczowa i konieczności jego naprawienia występuje trwale w naszych badaniach prowadzonych od wielu lat, jeszcze od 1990 roku. W różnych okresach odsetek Rosjan, zwolenników powrotu Krymu do Rosji wahał się od 80 do 84%.

Lipski:

- Chciałbym zauważyć, że także badania prowadzone na Krymie świadczą o złożoności sytuacji. KIjowska fundacja „Inicjatywa demokratyczna” przeprowadziła swój sondaż w lutym, to jest jeszcze przed rozpoczęciem masowej propagandy telewizyjnej, prowadzonej także na Krymie (rosyjskie kanały telewizyjne cieszą się tam sporą popularnością). Wynik był taki: 41 procent mieszkańców Krymu opowiedziało się za przyłączeniem półwyspu do Rosji. Później już prowadzenie tego rodzaju badań na Krymie było zbyt niebezpieczne. Ale to oczywiste, iż masowa propaganda musiała doprowadzić do podwyższenia tego wskaźnika. W innych regionach Ukrainy,  zamieszkałych przez znaczny odsetek ludności rosyjskojęzycznej wyniki były następujące: za przyłączeniem do Rosji opowiadało się 33,2% mieszkańców obwodu donieckiego, 24,1% ługańskiego, 24% odesskiego, 16,7 zaporożskiego i 15,1% charkowskiego. Im dalej na zachód, tym wartości te były niższe. W Kijowie na przykład 5,3%. 

Broń masowego ogłupiania. Wczoraj, dziś, jutro w twoim domu. Telewizja jest dziś w Rosji podstawowym instrumentem propagandy. 


Wystarczą dwa tygodnie masowej propagandy

Gudkow:
- W Rosji uważa się, iż po przeprowadzeniu na Krymie referendum (mało kto wątpi w jego wyniki) półwysep powinien zostać przyłączony do Rosji. Ten pogląd poparło 79% ankietowanych. Podobny wskaźnik wymieniałem wcześniej, potwierdzają go prowadzone przez wiele lat badania. Inne propozycje rozwiązania kwestii krymskiej nie są w ogólne brane pod uwagę, przede wszystkim dlatego, iż nie mówi się o nich w telewizji. Ani w telewizji, ani w odpowiedziach na nasze pytania nie pojawiają się takie pojęcia, jak suwerenność i nienaruszalność granic państwowych, prawo międzynarodowe, czy porozumienia budapeszteńskie. Wszystko to odchodzi na dalszy plan. Ludziom narzuca się prymitywną konstrukcję myślową opartą na prawie silniejszego. Niestety społeczeństwo ją przyjmuje.
Lipski:
- Proszę powiedzieć więcej o zależności rosyjskiej opinii publicznej od masowej propagandy telewizyjnej. Sytuacja ukraińska nie jest wyjątkowa, mieliśmy z tym do czynienia w odniesieniu do innych krajów, a także różnych kwestii z obszaru polityki wewnętrznej. Wydaje mi się to zadziwiające, iż półtora-dwa tygodnie masowej propagandy telewizyjnej są w stanie spowodować istotne zmiany w poglądach opinii publicznej, w tak gigantycznym kraju, jak Rosja.
Gudkow:
- Jest to efekt mobilizacji negatywnej. Jest on możliwy od osiągnięcia, gdy rysuje się obraz wroga i związanych z nim zagrożeń. Mogą one nosić czysto fizyczny charakter, mogą zagrażać naszym „podstawowym wartościom”, tradycjom. W takim wypadku, w pewnym momencie, występuje ostra reakcja. Jej częściami są wrogość, wzrost poziomu agresji i konsolidacja wokół władz uznanych za obrońcę zagrożonych wartości. Zazwyczaj, taka emocjonalna reakcja nie trwa długo. Dowolna kampania mobilizacyjna nie może trwać dłużej, niż kilka miesięcy. Dwa do trzech miesięcy to typowy okres. Inna sprawa, że obecna historia wywoła głębsze i bardziej długotrwałe następstwa, , niż na przykład wydarzenia wokół pomnika Żołnierza z Brązu w Tallinie. Stanie się tak dlatego, iż obecny kryzys dotyczy niemal wszystkich dziedzin życia w naszych dwóch krajach.

Lew Gudkow (1946), rosyjski socjolog i analityk, o 2006 roku dyrektor Centrum Lewady, cenionego, moskiewskiego ośrodka badań społecznych. 

Andriej Lipski, rosyjski dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego opozycyjnej "Nowej Gaziety". 



1 komentarz: