czwartek, 23 lipca 2015

Zemsta upokorzonej biurokracji



Dla warstwy ludzi wykształconych życie w poradzieckiej Rosji nigdy nie było szczególnie komfortowe. Jednak jajogłowi we własnej niszy mogli poświęcać się ukochanej pasji, pisali książki, prowadzili badania, reżyserowali filmy i spektakle. Te czasy odeszły do przeszłości. Nauka i kultura są celem świadomego ataku ze strony dyszącej żądzą rewanżu biurokracji. Grozi nam coraz większa ucieczka mózgów - alarmuje Dmitrij Trawin, profesor ekonomii na Uniwersytecie Europejskim w St. Petersburgu. Władze nie będą z nią walczyć. W obecnej sytuacji zależy im bardziej na uciszeniu jajogłowych, niż na wspieraniu działalności twórczej.



Autor: Dmitrij Trawin 





Dla rosyjskiej klasy kreatywnej nastały czasy szczególnie trudne. 




"Zewsząd słyszymy jęki. Ze wszystkich końców naszego ogromnego kraju dochodzą wołania o pomoc". Te słowa Ostapa Bendera pokazują dobrze, jak mają się sprawy w dzisiejszej Rosji. Ale to nie wołają dzieci ulicy, a osieroceni intelektualiści reprezentujący różne dyscypliny.

Dawno nie mieliśmy w naszym kraju do czynienia z równie silnym atakiem na naukę, kulturę, system ochrony zdrowia i oświatę.


Nowa polityka kulturalna


W Moskwie słychać jęki lekarzy z reorganizowanych szpitali. W Petersburgu likwidacja grozi najstarszemu czasopismu literackiego, choć potrzeba niewielkiej, groszowej dotacji państwowej, by zapewnić mu byt. W kinematografii swoje porządki zaprowadza minister kultury, obiecując, iż wstrzyma dotacje na filmy  przedstawiające "raszkę-gawniaszkę" (jak sam wyraził się kulturalnie). Nie będzie pieniędzy na "Martwe dusze", "Salę numer sześć", "Historię jednego miasta", "Archipelag Gułag", "Opowiadania kołymskie", itp. W wielu wyższych uczelniach rośnie obciążenie wykładowców. W obecnych warunkach przestają być naukowcami, zamieniają się belfrów, nie mają czasu, by czytać nawet podstawową literaturę naukową. O nauczycielach, o ich przeciążeniu biurokratyczną pisaniną jeszcze jeden raz pisać nie ma sensu. To samo z kwestią finansowania muzeów i bibliotek, wylano już na ten temat morze atramentu. Mamy tu do czynienia nie z oddzielnymi zjawiskami odzwierciedlającymi poglądy naszych ministrów, kultury Władimira Medyńskiego i szkolnictwa Dmitrija Liwanowa, a z określoną prowadzoną świadomie polityką.

Nie trudno odgadnąć, iż wynika ona w głównej mierze z katastrofalnej sytuacji finansowej państwa z kurczącą się gospodarką, które bez względu na okoliczności, stara się równocześnie podnosić wydatki na zbrojenia. Ale jeśli kwestię tę przeanalizować, to okaże się, iż mamy do czynienia nie tylko z problemami o charakterze ekonomicznym. Równie ważne jest zjawisko zaostrzenia się wzajemnych stosunków między społeczeństwem, a inteligencją. Spróbujmy wyrazić się precyzyjniej, po jednej stronie barykady widać biurokrację z przemysłem, po drugiej kulturę i naukę.

Istota reform rynkowych postulowanych przez środowiska intelektualne u zmierzchu władzy radzieckiej polegała na tym, by zmusić naszą gospodarkę by zaprzestała nieróbstwa, by zabrała się do roboty w pocie czoła i produkowała potrzebne konsumentowi towary. Nie dałeś rady - bankrutujesz, równocześnie tracisz wynagrodzenie i miejsce pracy. Podobne żądania intelektualiści formułowali pod adresem biurokracji, domagano się redukcji części aparatu, Pozostali winni byli zaprzestać przekładania papierów, zająć się pracą mierzoną wynikami. W swoim czasie podjęto nawet próbę przeprowadzenia reformy administracji, jednak jej rezultaty okazały się praktycznie zerowe.

Ale równocześnie część warstwy wykształconej zapragnęła by jej życie regulowały inne zasady. Nauka akademicka chce zajmować się interesującymi ją problemami i oczekuje, iż państwo będzie ją wspierać. Nauka nie przejmuje się, czy uzyskiwane przez nią wyniki będą opłacalne. Uczonym z uniwersytetu zależy na twórczych kontaktach ze studentami i na jak najmniejszej ilości formalnych obowiązków. Potrzebują masy wolnego czasu, by w spokoju pracować nad programem prowadzonych przez siebie zajęć obejmujących interesujące ich zagadnienia. Inteligencja twórcza pragnie tworzyć filmy, inscenizować spektakle nie dla milionów widzów, tym potrzebna jest strzelanina, pościgi i seks, ale dla przygotowanego, wybranego odbiorcy niezdolnego z kolei do zapewnienia, by twórczość tego rodzaju była opłacalna. Szkoła i medycyna, rzecz jasna, w mniejszym stopniu domagają się swobody twórczej na koszt państwa, jednak nie rezygnują z postulatu bezpłatnej oświaty i bezpłatnego systemu ochrony zdrowia. W istocie i one chcą otrzymywać pieniądze z budżetu i nie widzą potrzeby powiązania wydatków z konkretnymi rezultatami.

Trudno się dziwić, iż w umysłach wielu urzędników zajmujących wysokie stanowiska już dawno pojawiła się myśl, iż jajogłowych także należałoby poddać większej dyscyplinie. Proszę bardzo, popatrzcie, wciąż wywierają na nas presję, choć z ich działalności budżet nie ma żadnego pożytku. Płacone przez nich podatki to zaledwie niewielka część przyznawanych im dotacji. W dodatku ludzie ci nie musza się rozliczać przed społeczeństwem z jakichś precyzyjnie określonych obowiązków.


Rewanż za upokorzenia


Obecny kryzys finansowy stworzył warunki pozwalające na to, by owe skrywane do tej pory myśli lęgnące się w mózgach naszej biurokracji doczekały się realizacji. Z formalnego punktu widzenia, nikt rzecz jasna nie powie, iż oto dokonuje się akt zemsty na intelektualistach wcześniej forsujących reformy i zmiany. I że jest on rewanżem za wszelkie upokorzenia doznawane przez urzędników i doświadczonych działaczy gospodarczych. A jednak surowość rozprawy z nauką i kulturą świadczą o poczuciu prawdziwej satysfakcji odczuwanej przez rządowych "reformatorów". Widzimy także wyraźnie, iż społeczeństwo, choć bywa od czasu do czasu adresatem apeli ze strony lekarzy, profesorów i reżyserów filmowych ma cierpienia jajogłowych w wielkim poważaniu.






Strategia władzy wobec obcej jej duchowo warstwy wykształconych inteligentów jest prosta. Wszystko to, co da się poddać zasadom rynku będzie skomercjalizowane. Tam gdzie osiągnięcie opłacalności będzie niemożliwe wobec inteligencji zostaną sformułowane rygorystyczne oczekiwania. Żadnego chleba z masłem i miodem. Opracowywanie programów i wszelkiego rodzaju sprawozdawczość zajmą teraz wykładowcom więcej czasu, niż same wykłady. Czytanie książek w czasie pracy uznane zostanie za niedopuszczalny kaprys. Czy takie podejście jest sprawiedliwe? Ogólnie rzecz biorąc, zapewne tak. Jak to się mówi, o co walczyliście, to i zdobyliście. Socjalizmu już dawno nie ma. Jak mówi Putin, "jeśli będziemy żuć gile z nosa, to przez lata nie zmienimy niczego."

Mamy tylko jedną biedę. Jak mówią ekonomiści, sprawiedliwość nie zawsze dogaduje się z efektywnością. Często zdarza się, że powstają między nimi sprzeczności.

W Ameryce, choć rynek w niej gra decydującą rolę, od dziesiątków lat państwo i prywatni sponsorzy przeznaczają ogromne sumy na rozwój nauki, także tej nie przynoszącej bezpośredniego zysku. Amerykanie dysponują czasem na badania, wystarcza im pieniędzy na podróże w celach naukowych i na konferencje. W rezultacie, nawet w rosyjskich księgarniach, 70 procent porządnych książek z takich dziedzin, jak historia, ekonomika, historia, to przetłumaczone z angielskiego prace amerykańskich profesorów. Nie znajdziecie na tych półkach produktów rodzimych zastępujących import.


Ucieczka mózgów


Przez ostatnich 15 lat w USA pisze się o rozwoju tak zwanej "klasy kreatywnej". Należy do niej spora liczba intelektualistów. Prowadzą oni niezależny, swobodny obraz życia. Zajmują się tym, co ich interesuje. Nie są skrępowani rygorystycznymi obowiązkami. To właśnie klasa kreatywna tworzy wartości, potem rodzą się z nich miliony. Jednak nie dzieje się tak na skutek urzędniczych rozporządzeń. Nie najważniejsze jest pragnienie rychłego wzbogacenia się. Najważniejsza jest działalność twórcza, wszystko inne jest "produktem ubocznym".

Nasza klasa kreatywna jest niewielka. To właśnie jej przedstawiciele stanowią większość rosnącej z dnia na dzień fali emigracji na Zachód. Zmiany przeprowadzane obecnie w nauce i w kulturze oznaczają, iż strumień emigracji będzie się zwiększał. Choć brakowało jej wolności obywatelskich Inteligencja pozostawała w Rosji, wystarczyło, iż intelektualiści byli odpowiednio wynagradzani i że  nie brakowało im możliwości, by zajmować się pracą twórczą. Dziś powstrzymywać ich przed wyjazdem będzie zaledwie naturalne dla ludzi pragnienie, by żyć we własnej ojczyźnie. Jednak od pewnego momentu i ono przestaje hamować ucieczkę mózgów.

Ta sytuacja w zasadzie powinna niepokoić władze. Emigracja klasy kreatywnej komplikuje rozwój gospodarki. W XXI wieku jeden intelekt twórczy zapewnić może więcej podatków niż tysiąc spracowanych rąk. Ale władze rosyjskie nie widzą tu problemu. Nasz system finansowy opiera się, nie na szerokim rozwoju przedsiębiorczości, ale na dochodach branży naftowej. Kreml nie potrzebuje intelektualistów. W obecnej sytuacji politycznej i gospodarczej są oni raczej źródłem problemów, niż korzyści. Władzy zależy na ograniczeniu protestów inicjowanych przez jajogłowych bardziej, niż na rozwijaniu działalności twórczej. Nie widzę szans na zmiany, jak długo nasze władze zachowają obecny kształt.



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski





Oryginał ukazał się na łamach petersburskiego portalu fontanka.ru: 





*Dmitrij Travin, ekonomista, publicysta, profesor Uniwersytetu Europejskiego w St. Petersburgu, dyrektor Ośrodka Studiów nad Procesami Modernizacji. Członek opozycyjnego Komitetu Inicjatyw Obywatelskich powołanego do życia przez bylego ministra finansow Aleksieja Kudrina.









Przebudzenie Rosji: scenariusze


W rosyjskich środowiskach liberalnych panuje przekonanie, iż po piętnastu latach rządów Władimira Putina Rosja pogrąża się w zastoju. Przestała rozwijać się gospodarka, zostały zerwane liczne więzi łączące ją ze światem zewnętrznym.  Nie są wprowadzane żadne nowe, potrzebne reformy. Dmitrij Trawin, ekonomista i publicysta z Uniwersytetu Europejskiego w St. Petersburgu zastanawia się, jak długo jeszcze sytuacja ta będzie trwać. Chłodna analiza prowadzi go do wniosku, iż przebudzenie Rosji związane będzie ze zmianą pokolenia rządzących. Za 15-20 lat.



Projekt „Żyrinowski”: jak długo jeszcze?

 

W wielkiej polityce pojawił się  w czasach radzieckich. Władimir Żyrinowski jest jedynym politykiem z tamtych czasów, który przetrwał do dziś. Niedawne skandale z jego udziałem postawiły jednak pod znakiem zapytania jego dalszą karierę. Tym bardziej, iż nacjonalistyczny elektorat Żyrinowskiego przechodzi stopniowo na stronę prezydenta Putina. Dymtrij Trawin uważa jednak, iż stary mistrz populistycznego PR nie da się jeszcze wysłać na emeryturę.





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







1 komentarz:

  1. Kolejny realny opis rzeczywistości z błędną diagnozą przyczyn. To nie "zemsta biurokracji" tylko celowe działanie władzy.
    Tak samo było za czasów ZSRR i teraz ludzie rządzący Rosją w sposób naturalny "wracją do korzeni" z których się wywodzą.
    Zastanawiający jest ten ciągły "błąd" popełniany przez rosyjkich publicystów/analityków piszący w Rosji : trafny opis rzeczywistości i unikanie za wszelką cenę wskazania faktycznych przyczyn tego stanu rzeczy. Zawsze winna jest mityczna biurokracja, nadgorliwi urzędnicy, skorumpowani oligarchowie i inne trybiki systemu władzy. Nigdy nie wskazują na system który to wszystko stworzył, akceptuje i który dzięki tym "wypaczeniom" może trwać.

    OdpowiedzUsuń