Najpierw
szokował swoimi pisanymi na emigracji ekscentrycznymi, pełnymi wyuzdania seksualnego
powieściami. Na początku lat dziewięćdziesiątych Eduard Limonow wrócił do
Rosji, gdzie co chwila zaskakiwał opinię publiczną swą działalnością i
skandalizującymi wypowiedziami. Należał do partii Żyrinowskiego, wybrał się do
Jugosławii, by uczestniczyć w wojnie po stronie serbskich nacjonalistów.
Największy rozgłos zapewniło mu założenie radykalnej partii
Narodowo-Bolszewickiej. W 2001 roku trafił do więzienia na nielegalne posiadanie
broni i działalność terrorystyczną. Regularnie brał udział w organizowanych
przez opozycję akcjach w obronie konstytucji. A jednak w 2014 roku gwałtownie
zmienił front, wspierając aneksję Krymu. Dziś nazywa liberałów zdrajcami, publikuje
w prorządowej gazecie "Izwiestia". Maksym Kantor, wybitny rosyjski
artysta, malarz, pisarz i publicysta w błyskotliwym eseju opisuje fenomen
Limonowa. Przenikliwy tekst Kantora proponuje własną interpretację ważnych
wydarzeń w najnowszej historii Rosji.
Autor: Maksym Kantor
Kim jest Eduard Limonow? Ekscentrycznym pisarzem? Politycznym prowokatorem? Lewicowcem, który stał się częscią nowej elity? |
Niezależnie od epoki, działaniom rosyjskiej opozycji
zawsze towarzyszyli jacyś prowokatorzy i zdrajcy. Gapon, Azef, Zubatow czy
Nieczajew to postaci kluczowe dla dziejów Rosji. Podesłani przez władzę
prowokatorzy byli i wśród dekabrystów, i w organizacji „Narodnaja Wola”, i w
środowisku dysydentów lat 60-tych XX w.
To właśnie tacy jak Gapon wiedli tłum na rzeź. Tacy
jak Nieczajew nakłaniali swoich towarzyszy do zbrodni, dzięki czemu mogli ich
potem szantażować ujawnieniem krwawych tajemnic. Prowokatorzy współpracowali
jednocześnie z carską Ochraną i z rewolucjonistami, jak Zubatow. Nierzadko też
byli bliskimi przyjaciółmi tych, których zdradzali – jak choćby Siergiej
Chmielnicki. Zdarzało się też, że prowokator stał na czele całej organizacji i
regularnie donosił władzom na jej poszczególnych działaczy, jak Azef.
Do listy rosyjskich prowokatorów współcześni
kronikarze śmiało mogą dopisać jeszcze jedno nazwisko. Niewątpliwie, Eduard
Sawienko (pseudonim literacki „Limonow”) przejdzie do historii jako wzorcowy
prowokator i zdrajca. Nie bądźmy naiwni: w kraju, w którym od 15 lat legalnie
rządzi KGB, w szeregach opozycji bez trudu znaleźć można niejednego
donosiciela.
Prowokacje i kłamstwa
Prowokacje i kłamstwa stały się codziennością w
rosyjskiej polityce. Łgarstwa prezydenta to dziś powód do dumy. „Że co?
Rosyjskie czołgi wjechały na terytorium Ukrainy? Rosyjscy żołnierze wkroczyli
do Donbasu? Putin jest miliarderem? A gdzie na to dowody? Niemcowa zamordowano?
Co za bzdura, komu niby miałoby to być na rękę?”. W Rosji panuje przekonanie,
że w Kijowie doszło do zamachu stanu (i nie ważne, że protestujący na Majdanie
nie byli uzbrojeni), a władzę w Kijowie przejęli faszyści (chociaż w ukraińskim
parlamencie nie ma żadnej partii faszystowskiej). Rosja napadła na Ukrainę? A
skąd, to właśnie Rosjanie muszą bronić się przed Ukraińcami!
Rosjanie stali się fanami absurdalnych wywodów:
„pierwsi uderzamy w Ukraińców, bo oni nas nie lubią; a nie lubią nas za to, że
na nich napadliśmy. A napadliśmy na nich, bo Ukraińcy są rusofobami. Czyli
mieliśmy prawo do aktu agresji, to była jedynie odpowiedź na ukraińską niechęć
do Rosji”. Takie idiotyzmy, wygłaszane w kółko i z upojeniem, coraz bardziej
zagęszczają atmosferę kłamstwa, a społeczeństwo jak papuga powtarza hasła
zasłyszane od prezydenta. W dzisiejszej Rosji prowokatorem jest ten, kto
potrafi przemawiać do tłumu jego własnym językiem.
Jednym z symboli tej nowej, zakłamanej Rosji, stał się
właśnie Limonow. Jeszcze wczoraj wzywał do marszu na Kreml. Dziś zdradza swoich
dawnych zwolenników, pokornie podporządkowując się specłużbom i kremlowskiej
władzy.
A przecież to właśnie on, Sawienko-Limonow, regularnie
organizował comiesięczne demonstracje; on wprowadził do obiegu określenie
„rozkołysać łódkę”; to on, ramię w ramię z Kasparowem i Kasjanowem, stał na
czele koalicji partii opozycyjnych. Nie przeszkodziło mu to jednak w
wygłaszaniu pogardliwych opinii o nieżyjącym Niemcowie i wzywaniu do walki z
„piątą kolumną”. Limonow stał się imperialistą i zwolennikiem aresztowań.
Czyżby w którymś momencie został zwerbowany przez służby bezpieczeństwa?
Skłonność do teorii spiskowych
Jak wiadomo, skłonność do teorii spiskowych potrafi
skomplikować najprostsze sprawy. W zasadzie nie ma żadnego znaczenia, czy specsłużby
faktycznie zwerbowały Sawienkę-Limonowa i uczyniły go swoim agentem. Co za
różnica, czy Putin jest miliarderem, czy nie jest. Nieważne, czy prawdziwe są
plotki o tym, że pisarz Prilepin jest powinowatym polityka Surkowa. To naprawdę
nieistotne. Faktem natomiast pozostaje, że działalność Limonowa jest na rękę
rosyjskiej esbecji, że Putin umożliwił swoim znajomkom zarobienie grubych
miliardów, a Prilepin to zagorzały piewca putinowskiej ekspansji. Mniejsza o
szczegóły. To, co najistotniejsze, widać przecież gołym okiem. Nie ma żadnych
wątpliwości, że Limonow jest współpracownikiem specsłużb, bo to przecież
KGB-owcy rządzą państwem rosyjskim, natomiast sam Limonow gorliwie służy
państwu.
Limonow nigdy nie był buntownikiem. Jego
„buntowniczość” to tylko mit. Owszem, był prowokatorem, ale buntownikiem? Nie,
w żadnym wypadku.
Azef wydawał policji bojowników, których wcześnej sam
zwerbował. Limonow robił dokładnie to samo. Najpierw siał ferment wśród
ogolonych na łyso smarkaczy, a następnie prowokował ich do bezsensownych
wybryków. Część z tych pryszczatych rozrabiaków trafiła potem za kratki, część
zginęła podczas wojny z Ukrainą. Ale to nie jedyne osiągnięcia tego
prowokatora.
2.
Pretekst do zjednoczenia władzy z ludem
Zaplanowana trzy lata temu fronda nie doszła do
skutku. Zabrakło programu działania. Początkowo frondystom udało się zjednoczyć
śmietankę intelektualną wielkich miast oraz korporacyjnych cyników. Wszyscy oni
pragnęli obalenia Putina i narzekali na nieudolne rządy Miedwiediewa, podatnego
na naciski ze strony oligarchów. Uczestnicy demonstracji mieli już dość
korupcji, ale jednocześnie oczekiwali, że za swoją działalność otrzymają
odpowiednie wynagrodzenie od oligarchów – tych samych oligarchów, których zgromadził
wokół siebie Putin. Demonstranci krytykowali poszczególne detale, ale nie cały
system. Nowoczesny feudalizm w zasadzie nikomu specjalnie nie przeszkadzał. W
manifestacjach brali udział i zausznicy Bieriezowskiego, i doradcy Prochorowa,
i ludzie Abramowicza. Struktury organizacyjne nie miały tu znaczenia,
najważniejsze były efekciarstwo i bufonada. Demonstranci szafowali takimi
hasłami, jak „opozycja pozasystemowa” czy „naszym głównym celem jest
rozkołysanie łódki”. No litości, przecież to już najprawdziwsza
nieczajewszczyzna.
Czemu miała służyć ta ofiara?
Nie ma wątpliwości, że cała ta pokazowa akcja
protestacyjna, - która zresztą pękła jak bańka mydlana, gdy tylko rozpoczęła
się okupacja części Ukrainy, - została sprowokowana przez służby bezpieczeństwa.
Zorganizowano ją jedynie po to, by usprawiedliwić rosyjską nacjonalistyczną
rekonkwistę. Potrzebny był pretekst do zjednoczenia władzy z ludem, cara z
tłuszczą. Zanim społeczeństwu rosyjskiemu podsunięto imitację Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej, trzeba było najpierw sprowokować rozwarstwienie narodu na kadrę
kierowniczą o orientacji prozachodniej oraz „prosty lud”. Specsłużby nie
spuszczały protestujących z oka i manipulowały nimi, by falę oburzenia
skierować w pożądanym dla władzy kierunku. Dodatkowo umiejętnie podsycano
konflikt pomiędzy opozycją i społeczeństwem. Kiedy zabrzmiały pamiętne słowa:
„To my jesteśmy mózgiem narodu, a społeczeństwo to co najwyżej przystawka”, do
akcji niezwłocznie wkroczyły prorządowe struktury aparatu bezpieczeństwa. „Ludu
rosyjski, pragniesz sprawiedliwości? Skrzywdził cię Zachód i jego piąta
kolumna? Pokłoń się swemu carowi, a już on cię poprowadzi świetlistą drogą
chwały”.
Całą tę niezbyt skomplikowaną operację zrealizowano
szybko i sprawnie.
Języczek spustowy
Fronda się ulotniła, jak tylko kraj zalała potężna
fala nacjonalistycznego obłędu. Pojedynczy ludzie, tacy jak Achiedżakowa (aktorka znana z sympatii dla anty kremlowskiej opozycji - "mediawRosji"),
Makarewicz, Nawalny czy Akunin (wspaniałe jednostki znajdą się w każdej epoce),
nie tworzą przecież żadnego zorganizowanego ruchu. Okazało się zatem, że
opozycjoniści to zaledwie garstka osób. Natomiast ci, którzy wczoraj jeszcze
trzymali się za ręce na ul. Sadowoje Kolco (a było ich 50 tysięcy!), dziś nie
mają wątpliwości, że na Ukrainie panuje faszyzm, a w Donbasie walczą oddziały
złożone z górników. Wczorajsi frondyści już dawno zostali wchłonięci przez
putinowski obóz nacjonalistyczny. Przy czym, oprócz urzędników w rodzaju
Kirijenki, Czubajsa, Biełycha (a więc dawnych przywódców opozycji!), do grona
patriotów i narodowców weszli też tacy, jak Udalcow, a także socjaliści i
komuniści. Dziś wszyscy oni maszerują ramię w ramię z demokratami. Agresja
przeciw Ukrainie ostatecznie zmiotła frondystów ze sceny politycznej. Okazało
się, że cała ich walka nie miała żadnego celu. No, może tylko jeden: dać władzy
prawo do zastosowania przemocy.
Do czego w zasadzie dążyła opozycja? Jakie cele
stawiał przed sobą Limonow, kiedy wzywał do marszu na Kreml? Obalenie Putina?
Przecież KGB-ista Putin wciąż jeszcze siedzi na swoim stołku. Obalenie rządów
oligarchów? Przecież proputinowska oligarchia nadal rządzi krajem, a sami
oligarchowie stali się jeszcze bardziej bezczelni i cyniczni. Od czasu tamtych
protestów opieka medyczna znacznie się pogorszyła, szpitale są zamykane, dostęp
do leków staje się coraz trudniejszy. A tymczasem władza oświadcza, że jej
funkcjonariusze będą leczeni według specjalnych programów i na specjalnych
zasadach. I mimo to nic się nie dzieje, zapał do protestów jakoś przygasł.
Rządy KGB-owców są teraz tym bardziej pożądane, że
fronda obraziła „prosty lud”. Wojna jest więc atrakcyjna już choćby dlatego, że
to właśnie w czasach pokoju „kasta managerów żeruje na społeczeństwie jak
bojarzy na swoich poddanych”.
Fronda zadziałała jak języczek spustowy. Reakcja
nastąpiła, mimo, że na Placu Błotnym prowokatorów było w tłumie stosunkowo
niewielu, przy czym tylko część z nich była bez wątpienia zwerbowana przez
służby, inni natomiast działali z własnej inicjatywy, szczerze wierząc w
słuszność swojej postawy.
Już trzy lata temu nie budziło wątpliwości
przekonanie, że prowokacje stanowią praktyczną realizację planu, zgodnie z
którym władze mają prawo stosować przemoc na skalę lokalną i globalną. Dziś,
oceniając tamte wydarzania z perspektywy czasu, można odtworzyć intencje
„reżyserów” na podstawie poszczególnych epizodów. Jednym z takich ówczesnych
prowokatorów był właśnie Limonow.
Przygotowania całej tej intrygi (tj. sprowokowania
stołecznej frondy, a następnie wydania frondystów organom) nie należy jednak
przypisywać wyłącznie Limonowowi-Sawience. Jego samego, podobnie jak wielu
innych, organy po prostu wykorzystały. Było to posunięcie tym ciekawsze, że
Limonow jest kimś w rodzaju „proletariackiego buntownika”. W wyniku prowokacji
zrealizowanych w ciągu ostatnich kilku lat zaszło coś znacznie istotniejszego,
niż odwrócenie się Rosji plecami do Zachodu.
Odejście od zasad demokracji i liberalizmu to pół
biedy. Ważniejszy jest fakt, że Rosja wyrzekła się rodzimego ludowładztwa i
zdecydowała się na zdyskredytowanie idei proletariatu. W efekcie nastąpił
powrót do tradycyjnego rosyjskiego imperializmu.
Limonow jest postacią znaczącą nie dlatego, że uosabia
jakąś tam epizodyczną prowokację, lecz dlatego, że uosabia mutację całego ruchu
lewicowego.
3.
Strategia Limonowa
Karierę rozpoczął jako awangardzista. Dla wielu
awangardzistów prowokowanie i łamanie powszechnych zasad przyzwoitości jest
równoznaczne z twórczością. Podobnie było z urodzonym na Ukranie Limonowem,
który szybko i sprawnie opanował triki typowe dla moskiewskiej bohemy. Limonow
marzył o sławie. Nie wszyscy artyści stosują prowokacje również i w życiu codziennym.
Buñuel nie dźgał przechodniów nożem, chociaż w „Psie andaluzyjskim” rzeczywiście tnie brzytwą po oczach. Niektórzy twórcy sądzą jednak, że efekt niesamowitości trzeba nieustannie wzmacniać. Ktoś publicznie się masturbuje, ktoś biega nago na czworaka, ktoś załatwia się w muzeum – trzeba przecież czymś zaszokować szary tłum. Również Limonow zastosował taką strategię.
Debiutował jako nieśmiały prowincjonalny poeta, a zarazem krawiec damski, szyjący spodnie dla żydowskich żon awangardowych artystów. Z czasem pulchnemu młodzieńcowi (wtedy był jeszcze pulchny i miał kręcone włosy) zachciało się radykalizmu. Radykalizm wydawał mu się przepustką do awangardy. Socrealizm stanowczo był nie dla niego, więc w poszukiwaniu sławy artysty awangardowego wyjechał na Zachód. Limonow nigdy nie był pisarzem w takim sensie, w jakim był nim na przykład Dickens. On nie wymyśla obrazów literackich. Jego twórczość to dziennik złożony z pojedynczych opisów niemoralnych wybryków, natomiast sama fabuła kolejnych jego utworów jest zawsze taka sama: zakłamany świat bigotów nie jest w stanie zrozumieć pisarza, więc pisarz mści się na wszystkich dookoła, łamiąc kolejne tabu.
Buñuel nie dźgał przechodniów nożem, chociaż w „Psie andaluzyjskim” rzeczywiście tnie brzytwą po oczach. Niektórzy twórcy sądzą jednak, że efekt niesamowitości trzeba nieustannie wzmacniać. Ktoś publicznie się masturbuje, ktoś biega nago na czworaka, ktoś załatwia się w muzeum – trzeba przecież czymś zaszokować szary tłum. Również Limonow zastosował taką strategię.
Debiutował jako nieśmiały prowincjonalny poeta, a zarazem krawiec damski, szyjący spodnie dla żydowskich żon awangardowych artystów. Z czasem pulchnemu młodzieńcowi (wtedy był jeszcze pulchny i miał kręcone włosy) zachciało się radykalizmu. Radykalizm wydawał mu się przepustką do awangardy. Socrealizm stanowczo był nie dla niego, więc w poszukiwaniu sławy artysty awangardowego wyjechał na Zachód. Limonow nigdy nie był pisarzem w takim sensie, w jakim był nim na przykład Dickens. On nie wymyśla obrazów literackich. Jego twórczość to dziennik złożony z pojedynczych opisów niemoralnych wybryków, natomiast sama fabuła kolejnych jego utworów jest zawsze taka sama: zakłamany świat bigotów nie jest w stanie zrozumieć pisarza, więc pisarz mści się na wszystkich dookoła, łamiąc kolejne tabu.
Tak postępowali nieprzyzwoici, „przeklęci” pisarze w
rodzaju Millera czy Bukowskiego. Oni również osiągnęli sławę dzięki opisom
epizodów ze swego amoralnego życia. I to właśnie na nich wzorował się
Sawienko-Limonow. Takie naśladownictwo nie było skomplikowanym zadaniem,
wystarczyło jedynie zapisywać wszystko jak leci: gdzie piłeś, czym rzygałeś.
Okazało się jednak, że wyskoki Limonowa mają specyficzny odcień. Miller i
Bukowski byli ludźmi dobrodusznymi, nieagresywnymi. Ot, tacy pacyfiści, czy
nawet eskapiści, przyjaźnie nastawieni do świata. Limonowowi natomiast
życzliwość do świata i pacyfizm były zupełnie obce. Ponieważ Zachód nie docenił
jego demonstracyjnej amoralności, w Limonowie zaczęła dojrzewać idea zemsty na
całym zachodnim świecie.
Podobnie jak wielu innych radzieckich emigrantów
(warto tu wspomnieć choćby Zinowiewa, mimo ewidentnej różnicy w poziomie
intelektualnym obu pisarzy), Limonow rozczarował się Zachodem. W ZSRR jego
pierwszy list przysłany zza granicy czytelnicy kopiowali na maszynach do
pisania i przekazywali sobie z rąk do rąk. W liście tym krawiec damski Sawienko
pisał, że Zachód wcale nie jest ziemią obiecaną, tam też poniża się ludzi! W
tekście listu jak refren powtarzają się słowa „Limonow wam to mówi!”. Zachód
okazał się zupełnie inny, niż go sobie w Związku Radzieckim wyobrażano. I
Zinowiewa, i Limonowa zaskoczył fakt, że kultura Zachodu jest żywym, zmiennym
organizmem, i niewiele ma wspólnego z mitem zakorzenionym w ich wyobraźni.
Rosyjscy inteligenci po prostu nie znali zachodniej kultury, filozofii, sztuki,
literatury. Tak naprawdę nigdy jej należycie nie zgłębili. Zachód jawił im się
jako miejsce, gdzie znajdą uznanie i poklask za swój radykalizm, za wolę walki
i pragnienie wolności. A tymczasem Zachód po prostu żył swoim własnym życiem.
Rosyjscy dysydenci nie potrafili stać się Europejczykami, bo bycie
Europejczykiem wcale nie jest równoznaczne z „rozpychaniem się łokciami”. Żeby
poczuć się obywatelem Europy, trzeba funkcjonować w ramach wspólnej
zachodnioeuropejskiej kultury, trzeba stać się częścią miejskiej „cechowej”
wspólnoty, trzeba nauczyć się szanować system prawny, który żadnej jednostki
nie wyróżnia spośród innych. Oczywiście na taki „dwulicowy” Zachód rosyjscy
emigranci mogli się jedynie obrazić.
Pod wpływem powyższych okoliczności ukształtowały się
klasowe, proletariackie, lewicowe poglądy pisarza Limonowa. Nie bardzo tylko
wiadomo, jak konkretnie przejawiały się te rewolucyjne poglądy młodego twórcy
(oprócz częstych aktów płciowych i palenia trawki trudno przytoczyć jakieś
przejawy jego lewicowości). Sam siebie nazywał co prawda lewicowcem i struggling
writerem, ale oczywiście żadnej realnej walki nie podejmował. Literat Limonow
nie budował szkół, nie tworzył utopijnych falansterów. Pił za to napoje
wyskokowe i uprawiał grupowy seks. Czy to wystarczy, by uznać go za lewicowca?
W tym właśnie okresie formował się jego polityczny dyskurs. Czytelnicy
szczególnie cenią utwory, w których Limonow barwnie opisuje swoje bujne życie
erotyczne. Wielu sądzi, że w ten sposób autor demaskuje obłudę zachodniego
stylu życia: pisarz szedł pod prąd, bo nie był prawicowcem i konserwatystą. A
skoro nie był prawicowcem, to oczywiste jest, że musiał być rozpustnikiem, a
może nawet drobnym przestępcą. Miller też tak zaczynał i proszę – stał się
sławny! Więc Limonow też się starał i barwnie opisywał swoje seksualne wyczyny,
jednak uznania zachodnich bogaczy jakoś dzięki temu nie zdobył.
Demonstracyjne deptanie mieszczańskiej moralności
okazało się niewystarczającym chwytem. Znów obłudny Zachód zastosował wobec
Limonowa swoje podwójne standardy. Bo kiedy swoje stosunki seksualne opisuje
taki na przykład Charles Bukowski, to wynoszą go na piedestał! Zdesperowany
Sawienko postanowił więc zastosować bardziej radykalne chwyty i wplótł w swoje
utwory wojnę, faszyzm, rewolucję itd. Osobowość pisarza wcale się nie zmieniła
– nadal pragnął szokować, obrażać i popełniać czyny wychodzące daleko poza
granice przyzwoitości, tyle że teraz dodał do tego koktajlu aspekt
eschatologiczny. Odtąd Limonow opisuje coitusy i wymiociny z takim
namaszczeniem, jakby to były mistyczne Mane,
tekel, fares na zachodniej ścianie pałacu króla Baltazara.
Bolszewik i nacjonalista
Teorie i poglądy Sawienki nie stały się dzięki temu
bardziej klarowne, ale przynajmniej pojawiło się jakieś złudzenie jego
działalności „rewolucyjnej”. Tych czytelników, których wcześniej nie udało mu
się zaszokować opisami aktów płciowych, teraz przynajmniej mógł postraszyć
wezwaniami do przemocy. Pisarzowi wybaczano wyuzdanie, bo „przecież jest
awangardzistą, chce nas nastraszyć i poruszyć do żywego”.
Oczywiście, mało który czytelnik odważyłby się
zostawić własną córkę sam na sam z takim pisarzem. Mało która czytelniczka
chciałaby, żeby ktoś oddawał mocz wprost na jej twarz, jak to czyni ze swoją
znajomą alter ego pisarza w powieści
„Kat”. Niemniej jednak odbiorcy wybaczali autorowi jego skłonność do rozpusty i
przez palce patrzyli na opisy aktów przemocy. W latach 90-tych panowała moda na
markiza de Sade, więc współczesny autor-sadysta przyjemnie łechtał nerwy
rosyjskich liberałów.
Doszło tu do ciekawego zbiegu okoliczności. Moskiewski
neoliberalizm lat 90-tych w zasadzie był czymś w rodzaju „libertynizmu” opiewanego przez de Sade’a. Normą były
orgie na imprezach korporacyjnych, mordowanie konkurentów, cyniczna nienawiść
do osób z własnego amoralnego środowiska. Inni ludzie istnieją jedynie po to,
by można było łatwo ich oszukać i wykorzystać, wyróżnić się na ich tle albo się
im sprzeciwić. Sawienko-Limonow ze swoimi sprośnymi powieściami doskonale
wpisał się w nurt dominującego w ówczesnym społeczeństwie libertynizmu.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć, że jego utwory są
obrzydliwe, bo byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że obrzydliwe są też orgie
na imprezach firmowych, dzika prywatyzacja zasobów naturalnych albo masturbacja
na trampolinie nad basenem. A przecież taki wyczyn to nic złego, to jedynie
przejaw twórczości artystycznej zwanej akcjonizmem. W Moskwie takich
happeningów nie potępiano. Przeciwnie, ceniono je jako przejaw postępowości,
nowoczesności.
Po powrocie do ojczyzny Sawienko-Limonow, ukraiński
prowincjusz, ale już oszlifowany niczym diament w toku walki o przetrwanie w
Paryżu, świetnie się wpisał w ten moskiewski dyskurs. W tamtych latach słowo
„amoralność” nie wzbudzało już żadnych emocji. Nie wypadało nazywać pisarza
„amoralnym”, skoro wszędzie wokół panowała „awangarda”. Odbiorcy sztuki
zmuszeni byli pokornie podporządkować się powszechnie panującej estetyce.
Jeff Koons utrwalał w rzeźbach swoje akty płciowe z
prostytutką Ciccioliną, Berlusconi jawnie spotykał się z małoletnimi, artysta
Oleg Kulik biegał nago i szczekał, a damy w galeriach sztuki klęły jak szewcy.
Cóż, taka moda zapanowała wtedy w stolicach. Limonow nie stworzył niczego, co
byłoby nieznane jego współczesnym. Bo cóż jeszcze można by dziś uznać za
amoralne?
Pół biedy, gdyby na amoralność zawsze był popyt.
Niestety, tu Limonowowi się nie poszczęściło. Jego amoralność sprzedawała się
średnio. To go najbardziej zabolało: okazało się, że żeby siać zgorszenie, też
trzeba mieć choć szczyptę talentu.
Główną cechą Limonowa jest okrucieństwo, czasem wręcz
odpychające. Sawienko-Limonow był niespełnionym awangardzistą. Co prawda palił
trawkę i spółkował na potęgę, ale bez większych sukcesów. Dlatego po powrocie
do Rosji postanowił zostać bolszewikiem. Czyli po prostu podniósł sobie
poprzeczkę amoralności i stał się odtąd „piekielnie amoralny”. Teraz nie był
już zwyczajnym narkomanem i sadystą, lecz egzekutorem i komisarzem. Trochę
postrzelał w Serbii (jak sam to określił: „ostro grzał z karabinu maszynowego”)
i wyobraził sobie, że czyni to z niego niemal Hemingwaya. Chociaż oczywiście w
rzeczywistości Limonow (podobnie jak jego uczeń Prilepin, piewca rosyjskiej
rekonkwisty w Donbasie) jest raczej anty-Hemingwayem. Ale, jak wiadomo, wojna
to męska sprawa! Wojna kręci nawet bardziej, niż trawka albo seks oralny na
pustkowiu. No, nareszcie nasz pisarz dostał szansę rozłożenia na łopatki tych
wszystkich żałosnych filistrów.
Teraz wystarczyło jedynie wznieść wulgarność i
pospolitość na takie wyżyny, żeby wszyscy zachwycili się zuchwałością Limonowa.
Pisarz ogłosił więc, że jest wielbicielem Stalina i wielkiej epoki stalinizmu.
Niestety, jego wyznanie nie było jakimś nadzwyczajnym wyczynem. W tamtych
czasach wielu tak robiło.
Ale zadeklarowanie, że jest się bolszewikiem i
nacjonalistą w jednym – owszem, to już było coś! Taka mieszanka od razu
zaprocentowała wzrostem awangardowego kapitału pisarza.
4.
Awangarda w stylu glamour
Salonowi inteligenci nie bali się Limonowa, uważali go
raczej za dość oryginalnego świra. „Młody łajdak” stał się w stolicy swoistym
artefaktem i wtopił się w „awangardową” estetykę panującą na artystycznym
rynku. Rzecz jasna, sztuka lat 90-tych (która samą siebie nazywała
„awangardową”) nie miała nic wspólnego z awangardą, to była co najwyżej
awangarda salonowa. Brutalne happeningi organizowano dla sytej publiczności, a
sponsorami tych wszystkich ostrych wrażeń byli bankierzy.
Limonow był jedynie elementem ówczesnej efekciarskiej
awangardy w stylu glamour, nie miał zatem nic przeciwko handlowaniu
radykalizmem. Przeciwnie, sam był przedmiotem takich rynkowych transakcji.
Czytając o wyskokach Limonowa, odbiorcy wpadali w zachwyt podobny do zachwytu,
jaki wzbudzał akcjonista masturbujący się na trampolinie nad basenem.
Dziennikarze z kolorowych pisemek (sami siebie
określający mianem „inteligencji”) zawsze obawiali się zarzutów o sprzedajność
ze strony wszystkich, z wyjątkiem Limonowa. Dla niego i jego zabaw w rosyjski
faszyzm pismaki robiły wyjątek.
Przecież wszystko jest grą, Limonow też tylko tak się
wygłupia.
Oczywiście, Limonow bawił się konwencją
rewolucjonisty, sprowadzając pojęcie radykalizmu do efekciarskiego
pop-faszyzmu. Ta zgrywa była tak ewidentna, że przyjaźnili się z nim nawet ci,
którzy nazywali siebie „demokratami”. A lekka nutka niegodziwości w twórczości
Limonowa dodawała takim przyjaźniom dodatkowego pieprzyku. Z nie do końca
jasnych przyczyn jego powieści, w których niedoceniony pisarz tuła się po
kapitalistycznym świecie, zaczęto nazywać lewicowymi. Zwolennicy takiej
etykietki wyjaśniali mętnie: „bo on jest bolszewikiem!”. Tak modne dziś
zachwyty nad złem i grzechem (analogiczne do samouwielbienia prowincjonalnych
awangardzistów, dumnych z tego, że w niczym nie są podobni do burżujów)
zawdzięczamy właśnie Ukraińcowi Sawience. Nie udało mu się co prawda zostać
artystą awangardowym, ale przynajmniej zasłynął jako artysta-bolszewik.
W powieści „Poskromienie tygrysa w Paryżu” podmiot
liryczny (sam Limonow) wraz ze swą przyjaciółką oświadczają, że są faszystami.
Czytelnicy niezbyt się tym przejęli. A tam, kogo dziś faszyzm obchodzi?!
Anarchists and fascists got the city
Orders new
Anarchists and fascists young and pretty
Marching avenue
Orders new
Anarchists and fascists young and pretty
Marching avenue
Taką piosenkę pisze bohater (sam Limonow) i wyśpiewuje
ją w twarz podłemu Zachodowi.
Nie owijał w bawełnę, ale i tym razem salonowa
publiczność jakoś się nie wystraszyła.
Anarchia i faszyzm zdążyły już stać się elementem
powszechnej mody.
W pogoni za modą Sawienko-Limonow w którymś momencie
zmienił wymowę swoich powieści na „prawicową”. Odtąd ich bohater zgrywał
faszystę, ale metody jego walki pozostały niezmienione: narkotyki, napoje
wyskokowe i rozpusta w granicach normy. Pojawił się też nowy element: demonstracyjna
samodyscyplina autora. Pulchny chłopak z bohemy postanowił schudnąć, więc
trenował z hantlami i naśladował Yukio Mishimę, by wypracować sobie stalowe
mięśnie i stalowe spojrzenie. Sawienko-Limonow koryguje swój wizerunek,
przydaje mu męskich pierwiastków. Tworzy też partię złożoną z prowincjonalnych
wyrostków, wyznających (rzekomo) lewicowe ideały. Podopieczni Limonowa
organizują zebrania w jakichś piwnicach i, nie przebierając w słowach,
namiętnie dyskutują o sprawiedliwości społecznej. Rozpiera ich wściekłość.
Mimo, że nigdy nie pracowali fizycznie, wypowiadają się w imieniu robotników.
Wkrótce okazuje się jednak, że interesuje ich nie tyle los ludu pracującego, co
odbudowa dawnego imperium rosyjskiego: Żądamy imperium, oddajcie nam naszą dumę!
Limonow jest jednym z autorów "Strategii 31". Gdy miesiąc liczył 31 dni działacze opozycji wychodzili na nielegalne demonstracje w centrum Moskwy w obronie 31go artykułu konstytucji |
Kto by się tam przejmował, że idea imperium kiepsko
współgra z bolszewizmem, negującym imperializm. No, fakt, Lenin zniszczył
imperium; ale przecież Stalin je odbudował! W taki sposób Sawienko zgrabnie
dryfuje od Lenina do Stalina: „Mieliśmy w swoich dziejach epokę potęgi”. Na
czym ta potęga polegała? Oczywiście na tym, że wszyscy nas się bali.
Eurazjatyzm! Krawiec damski z Charkowa i emigrant-awangardzista idzie zatem w
ślady awangardzistów lat 20-tych, co nie przeszkadza mu równocześnie naśladować
Goebbelsa i Hitlera. Prawdziwa Eurazja! To dopiero jest performance!
Sawienko solidaryzuje się z Duginem, co prawda tylko
tymczasowo. Sojusz z nim zawiera w imię odrodzenia chwały Rosji. Mówiąc o
Duginie, używa kwiecistych określeń: jego nazywa Merlinem, a siebie samego –
królem Arturem. Marzenie, że kiedyś stanie się ucieleśnieniem wielkiego mitu,
towarzyszyło przecież Limonowowi już od czasów młodości w Charkowie.
A czy można wymyślić takie bezguście, że nawet
wielbicielom Żyrinowskiego oko zbieleje? Można. Wystarczy wrzucić do jednego
worka koronkowe majtki ze swastyką, film „Nocny portier”, nostalgię za
generalissimusem, książkę Limonowa „Wielka epoka” i piosenkę Leningradu „Kupię
sobie portret Stalina”. Plus pełni kurtuazji panowie Limonow i Prilepin, gloryfikacja
OMON-u, beletryści na wojnie kolonialnej, uwielbienie dla Imperium Rosyjskiego,
chwytliwe hasła o kulcie imperium i Eurazji… W rezultacie wyszła straszna
mizeria, nawet jak na Sawienkę.
Powyższy opis dotyczy komiksu „Tom z Finlandii”,
dzieła w stylu glamour. Jego bohaterowie to stali bywalcy dyskotek,
stuprocentowi faceci w wojskowych czapkach i bluzach. Część z nich to
projektanci mody, szyjący głównie spodnie. Pozostali to „watniki” czyli
karykaturalni ultrapatrioci, śpiewający szlagiery i pozujący do zdjęć na tle
karabinów maszynowych. Szkoda tylko, że dziś te karabiny nie strzelają już
ślepakami.
Bo oto nagle okazało się, że ci bywalcy dyskotek są
potrzebni Ojczyźnie. Ojczyzna ich wzywa, rekonkwista potrzebuje swoich
bohaterów! A Limonow, Putin, Załdostanow, Prilepin czy Motorola to przecież
żywe ikony militaryzmu w stylu glam.
5.
Pod sztandarem imperialistycznego dwugłowego orła
Na rynku sztuki „radykalnej” żołnierze spod sztandarów
glamu czuli się jak ryba w wodzie. Nazywali samych siebie „myślicielami
społecznymi”, choć mieli do tego takie samo prawo, jak tzw. „lewicowcy”,
„awangardziści i anarchiści” czy inni aktywiści rosyjskiej bohemy mieli do
nazywania siebie bojownikami za rewolucję. Ta smarkateria nie miała żadnego
pojęcia, z jakich pobudek zaczął pisać Fourier albo jakie są podobieństwa i
różnice między Monteskiuszem i Marksem. Poziom nieuctwa wśród dzisiejszych
pseudoradykalnych „lewicujących” artystów i ich odbiorców jest niesamowity, ale
kto by się tym przejmował? Komu w ogóle potrzebna jakaś tam wiedza?
Sam Limonow też oczywiście wszystkiego tego nie
czytał. Na jego szczęście, o „lewicy” i „prawicy” jego czytelnicy mieli równie
blade pojęcie, jak on. Rynek wchłaniał wszystko jak leci. Niech się bawią w
radykałów, byle tylko kolejne biennale i salonowe spotkania literackie odbywały
się regularnie. Abramowicz zapraszał na swój jacht na drinka, a muzea i
wydawnictwa kolportowały kolejne broszurki buntowników-gawędziarzy. Jednak
przez warstwę nieuctwa i najzwyklejszego chamstwa zaczynało kiełkować coś
szczerego, coś naprawdę autentycznego.
W głębinach libertyńskiego targowiska próżności zaczynała dojrzewać idea
Imperium Rosyjskiego. Zahukane, obrażone na cały świat i wściekłe tak samo, jak
kiedyś młody Sawienko, Imperium Rosyjskie czekało tylko na odpowiedni moment,
by wreszcie się odegrać. To był dla Sawienki-Limonowa wspaniały okres. Wreszcie
mógł idealnie wstrzelić się w panującą modę. Kiedyś rzygał i spółkował bez
większych sukcesów; gwałcił, lecz nie w imię szczytnych celów. Ale teraz wreszcie
Ojczyzna wzywa go do boju!
Efekty działalności libertynów możemy dziś podziwiać w
Donbasie.
Dziki nieuk, wybryk natury, bandyta nazywający siebie
socjalistą, walczy dziś z ukraińskimi oligarchami w imię interesów oligarchów rosyjskich.
A wszystko to pod sztandarem imperialistycznego dwugłowego orła. Ta cudaczna
hybryda została wyhodowana właśnie dzięki staraniom moskiewskiej bohemy.
Moda na „lewicowość” była całkowicie naturalnym
następstwem znudzenia „liberalizmem” (który zresztą również był jedynie
imitacją, taką samą fałszywką, jak ruch lewicowy). Ten liberalizm nawet przez
chwilę nie był liberalny. No, jaki liberał z Czubajsa? Przecież to zwyczajny
drobny kanciarz. A Bieriezowski? Zwykły złodziej. Więc kiedy pojawiła się „nowa
lewica”, atakująca „starych liberałów”, ich pojedynek wyglądał komicznie. Ci
„nowi lewicowcy” byli takim samym towarem rynkowym, jak i „liberałowie”. Po
prostu nowi zajęli pustą dotąd niszę, z góry im wyznaczoną. Na polityczny rynek
wkroczyli jako rzekomi burzyciele starego porządku, po czym grzecznie zajęli
swoje miejsce na półce w tym samym politycznym sklepiku.
Z nich uformowała się nowa warstwa działaczy,
niby-lewicowych i niby-radykalnych (anarchistów, awangardzistów, trockistów
itd.). Powoływali się nawet na Marksa, apelowali, że trzeba zgłębiać teorię
rewolucji. Równie dobrze mogliby powoływać się na Izydora z Sewilli albo Hugona
od św. Wiktora – wszystkich ich znali równie kiepsko. Ponieważ Marks czerpał z
filozofów klasycznych, czytanie jego dzieł bez choćby podstawowej znajomości
Arystotelesa, Hegla i Kanta nie ma najmniejszego sensu, tekst będzie po prostu
kompletnie niezrozumiały. A jednak cytowano całe akapity z Marksa na przemian z
broszurami Žižka, czytano po łebkach Antonio Negri i przytaczano tytuły dzieł Hobsbawma.
Po co? W jakim celu?
Mrok i mgła gęstniały coraz bardziej. „Lewicowcy” organizowali na Rodos zjazdy
antyglobalistów i zwalczali amerykańską ekspansję za pieniądze otrzymane od
rosyjskiego oligarchy Jakunina (były szef
Rosyjskich Kolei Państwowych, miliarder, stary przyjaciel Putina, od niedawna w
niełasce - "mediawRosji"), sponsora Światowego Forum Publicznego „Dialog Cywilizacji”. Jedno drugiemu jakoś wcale nie
przeszkadzało. Takich przykładów można przytoczyć mnóstwo, choćby taki:
zawzięty wróg kapitalizmu mógł jednocześnie pracować jako dziennikarz na
usługach znanego bogacza-złodziejaszka Połonskiego. No i co w tym
dziwnego? Przecież niejeden radykał i
postępowiec, gorliwie obszczekujący burżujów, jednocześnie pobiera od nich
szczodre honoraria. „Nowa lewica” zaliczała kolejne imprezki, wędrowała od
oligarchy do oligarchy, trafiając w końcu na Kongres Euroazjatycki,
sponsorowany przez oligarchę Małofiejewa. Organizowano liczne konferencje
ociekające „lewicową” retoryką, tym cudaczniejsze, że nikt z ich uczestników
nie miał najmniejszego pojęcia o poruszanych w trakcie dyskusji kwestiach.
Wypaczanie sensu słów „socjalistycznych” prelegentów było tym łatwiejsze, że
poziom znajomości teorii systematycznie obniżał się od wielu już lat. „Nowe” w
ruchach lewicowych już dawno temu stało się produktem rynkowym. Sprowadzenie
„lewicowości” do rangi towaru nie było wcale pomysłem rosyjskim. Žižek od dawna
pisze wstępy do kolorowych katalogów, a Grojs gwiazdorzy na popularnych
biennale.
Taka sytuacja trwa już od dawna, dlatego gdy w którymś
momencie „lewicowców” zastąpili „prawicowcy”, a w ruch poszły faszystowskie
hasła, nikt jakoś specjalnie nie zwrócił na to uwagi. Kto mógł przypuścić, że
na tym pstrokatym targowisku z towarem w stylu glamour, z orgiami Limonowa i
piosenkami Priliepina, w którymś momencie ulęgnie się coś takiego jak Motorola?
A przecież do pewnego momentu wszyscy się zachwycali całym tym galimatiasem.
Ani Negri, ani Žižek, ani Zinowiew nie są wybitnymi filozofami, ale chyba nawet
oni w najbardziej ponurych koszmarach nie mogli sobie wyobrazić, jakie bagno
pomogli stworzyć w naprawdę krótkim czasie. Niestety, Negri i Zinowiew
pozwalają sobie na nieodpowiedzialne wezwania do buntu społecznego. Ale
przecież nawet im ciarki przeszłyby po plecach, gdyby wreszcie dostrzegli, że
ich słowa wykorzystywane są jako usprawiedliwienie dla budowy „nowego
imperium”. Negri napisał książkę „Imperium”, w której krytykuje imperium jako
fazę rozwoju społeczeństwa zachodniego i postuluje odejście od modelu
imperialnego. Zinowiew z kolei pisał o „nadspołeczeństwie”, mając na myśli
niemal to samo, co Negri. Jednak obaj nawet w najczarniejszych snach nigdy
chyba nie przypuszczali, że ich dzieła staną się narzędziami w geopolitycznej
imperialnej grze. A jednak tak się stało. I za późno już, by bronić ich
ideologiczną spuściznę przed wykorzystywaniem przez rosyjski faszyzm.
6.
Piewca bydła i bohemy
Niejeden krępował się powiedzieć wprost, że twórczość
Limonowa jest wulgarna i prostacka. Wygodniej było uznać, że „to taki styl!”.
Nieuk i cham nie może być rewolucjonistą; no ale z
drugiej strony, przecież wszyscy rewolucjoniści to chamy, prawda? Ach, być
bolszewikiem – ile w tym pikanterii!
Trudno wyobrazić sobie Karola Marksa opisującego akty
sadyzmu albo Fryderyka Engelsa zażywającego narkotyki. I wcale nie chodzi o to,
że wymienieni rewolucjoniści byli chodzącymi ideałami. Problem w tym, że oni
pragnęli pomagać, a nie kusić. Nie stawiali sobie za cel zepchnięcie człowieka
w otchłań przemocy i słodycz rozpusty; przeciwnie – chcieli, by stał się on
czystszym, szlachetniejszym, pogodniejszym. Taki jest cel ruchu lewicowego,
odrzucającego poniżanie człowieka przez człowieka. Rozpusta i przemoc poniżają
ludzi dokładnie tak samo, jak poniża ich władza kapitału. To bardzo istotne.
Wyraźnie mówi o tym na przykład Platon: „Lepiej być krzywdzonym niż krzywdzącym”.
Praktyki stosowane przez bolszewików były błędne. W
toku walki o władzę bolszewizm stał się ohydny; stosując przemoc, poniżył sam
siebie, wpuścił w swoje szeregi męty społeczne. Jeszcze przez jakiś czas słaba
poświata szlachetnych idei jakoś tam tuszowała i usprawiedliwiała przemoc, ale
na dłuższą metę przemocy niczym nie da się usprawiedliwić. Bolszewizm zdradził
przede wszystkim klasę robotniczą, w imię której był przecież powołany do
życia.
Dokładnie to samo stało się z „nacjonal-bolszewizmem” Sawienki-Limonowa.
Problem w tym, że „klasa robotnicza” nigdy nie wybrała
Sawienki na swojego przedstawiciela. A taka klasa robotnicza, w imieniu której
wypowiada się literat Limonow, w ogóle nie istnieje i nigdy nie istniała. On
nie reprezentuje klasy robotniczej, a co najwyżej lumpenproletariat. Ściślej
mówiąc, Sawienko-Limonow jest reprezentantem ludzkiego bydła. Jest piewcą bydła
i bohemy.
Trzeba w tym miejscu szerzej wspomnieć o tej
eklektycznej mieszaninie (typowej dla bohemy), która przybrała postać
domorosłej ideologii Sawienki-Limonowa. Sawienko rozpoczął karierę jako „kwiat
zła”, jako zdeprawowany literat awangardowy, nienawidzący domowego ciepełka
obłudnych burżujów. Jego pierwsze ekshibicjonistyczne utwory szczerze
opowiadają o haniebnych wybrykach „odrzuconych”, którym przyświeca myśl: lepiej
być zdeprawowanym nieudacznikiem, niż członkiem waszego dwulicowego
establishmentu. Pisał o tym Henry Miller. Tyle że Miller nie był wściekły na
cały świat, był raczej Diogenesem opowiadającym o beczce. Sawienko natomiast
był zazdrosny, pragnął unicestwienia świata burżujów, dlatego jednakowo nęcące
były dla niego i komunizm, i faszyzm, i sadyzm.
No proszę, znalazło się rozwiązanie. Przecież
wszystkie te kierunki można połączyć, tworząc jedną wspólną ideę – ideę
rewolucji! Ale nie takiej tradycyjnej, z arsenału lewicowców starej daty albo
innych demokratów… My chcemy imperialistycznej, „konserwatywnej rewolucji!”.
Przywróćmy chwałę Eurazji, przywróćmy potęgę Rosji!
Wieczny nastolatek Sawienko-Limonow, wcześniej
utożsamiający się z Millerem i Bukowskim, odtąd zaczyna wyobrażać sobie, że
jest Jungerem – surowym wykonawcą wyroków z ramienia zbezczeszczonego przez
zachodni kapitalizm Imperium. Oto rola, którą można uznać za bardziej
awangardową niż najdzikszy nawet ekshibicjonizm.
Nawiasem mówiąc, ideologia
eurazjatyzmu/stalinizmu/imperializmu, czyli ideologia rewolucji konserwatywnej,
w świadomości Sawienki zawsze była ściśle połączona z awangardowym komponentem
sadyzmu. Sawienko lubi przemoc, ale pod warunkiem, że jest ona skierowana ku
przeszłości. Na przykład w jednej ze swoich „stalinowskich” powieści literat
Limonow opisuje, jak to w pełnych romantyzmu charkowskich czasach uczestniczył
w gwałcie zbiorowym. Banda recydywistów gwałci dwie dziewczyny. Kawalera jednej
z nich mordują. A przyszły bard rosyjskiego imperium wpycha rękę w pochwę
jednej z ofiar i szczypie ją od wewnątrz. Dla Marksa byłoby to raczej nie do
pomyślenia, ale „bohater naszych czasów” – konserwatywny rewolucjonista i
Rosjanin-wyzwoliciel, - nie ma oporów przed takim wyczynem. W innym utworze
Sawienko-Limonow opisuje siebie w roli żigolaka-sadysty: młody i okrutny,
spółkuje z niemłodymi już burżujkami, sika europejskim kokotom prosto w twarz,
bije je i poniża. I wszystko to zupełnie zgrabnie łączy się z koncepcją
odmładzającego komunizmu i/lub faszyzmu w nowopowstającym eurazjatyckim imperium.
Fakt, że „narodowy” pisarz ma sadystyczne skłonności,
wcale nie martwi patriotów. Podobnie jak nie martwi ich, że deputowany Dumy
jest trucicielem, prezydent donosicielem, a prokurator zajmuje się wymuszeniami
i szantażami.
Kiedyś służba w CzK też nic a nic nie przeszkadza w
realizacji erotycznych fanaberii. Przykładowo, podczas aresztowania Jagody
zarekwirowano gumowy fallus, który szef NKWD wykorzystywał podczas swoich
igraszek. Zatem precz z purytanizmem! Błogosławiony, kto w młodości umiał
korzystać z życia! Pod trzydziestkę rozpustnik, pod czterdziestkę – sadysta, w
wieku lat pięćdziesięciu nacjonalista, dekadę później państwowiec, a koło
siedemdziesiątki – faszysta. A czemu by nie? Kto dał nam prawo potępiać cudze
rozrywki? No tak, tylko co mają z tym wszystkim wspólnego lewicowe idee? Jak „lewicowiec”
może być równocześnie nacjonalistą i państwowcem?
Okazuje się, że owszem, może.
Zamęt w świadomości rosyjskich pisarzy to efekt
dyskretnego, ale skutecznego żonglowania pojęciami. Ale europejscy „lewicowcy”
też mają problem z definicjami, tyle że z perspektywy europejskich
nacjonalistów uosobieniem „złego Zachodu” jest Ameryka. Rosyjscy „lewo-prawi”
(jak sami siebie teraz nazywają) idealnie wpisali się w proces faszyzacji
Europy. I w Grecji, i w Niemczech, i we Francji młodzi ludzie nazywający siebie
„lewicowcami” dążą do sojuszu z faszystami i liczą, że do władzy dojdzie Marine
Le Pen. Już raz tak się stało w latach 30-tych minionego stulecia: ruchy
lewicowe zmutowały, przestały być sobą i zlały się jedno z faszyzmem.
Internacjonalizm i sprawiedliwość społeczna stały się
odtąd nie do pogodzenia. Dziś główny wróg rosyjskiego „lewicowego” ideologa to
jego sąsiad Ukrainiec. Zresztą, to wcale nie oznacza, że dzięki temu prosty
rosyjski lud doczeka się kiedyś sprawiedliwości społecznej. Prostego człowieka
otumanią, zwerbują na wojnę i pozwolą mu zginąć. A on będzie umierać z
entuzjazmem, w imię socjalistycznego imperium. I nikt mu przed śmiercią nie
wyjaśni, że godło Związku Radzieckiego z dwugłowym orłem w centrum (tj. godło
„Republiki Ługańskiej”) to kompletny bezsens. Imperium i socjalizm są nie do
pogodzenia.
7.
Gloryfikacja stalinimzu
Historia o tym, jak krawiec damski został faszystą,
jest bardzo pouczająca. W tej przemianie zawierają się całe dzieje ruchu
„lewicowego”, który wyewoluował w ruch imperialistyczny.
Jeśli podsumować skutki tej mutacji, to okaże się, że
stalinizm, będący niegdyś zbrodniczym reżimem, dziś stał się dla niektórych
„rozsądną rosyjską strategią”. Taka opinia zyskała powszechny poklask dopiero
niedawno (oficjalną ideologię z lat 50-tych pomijam, gdyż był narzucona
społeczeństwu odgórnie). Obecnie zaś mamy do czynienia ze świadomą gloryfikacją
stalinizmu. Dzięki wysiłkom Limonowa, Prilepina i im podobnych nastąpiło
zatwierdzenie stalinizmu jako jedynie słusznej rosyjskiej strategii.
Paradoksalnie, o roli stalinizmu w historii napisano
dotąd niewiele. Osobowość tyrana analizowano nie raz, natomiast sam stalinizm
jakoś marginalizowano. W rzeczywistości stalinizm był jednym z wariantów
faszyzmu, tyle że ze specyficznym rosyjskim odcieniem i tradycjami prawa
pańszczyźnianego. Stalinizm nie tylko nie operuje pojęciem „rasy panów”, lecz
przeciwnie, wykorzystuje własny naród jak wewnętrzną kolonię. Własny naród jest
tu jedynie zasobem naturalnym, chociaż ideologowie wmawiają, że ludzi zabija
się właśnie w imię dobra ich samych.
Stalinizm to pozornie ideologia bliska
ludziom, choć tak naprawdę najważniejsze w niej jest państwo; niby
proletariacka, a w rzeczywistości nacjonalistyczna; niby lewicowa, a tak
naprawdę prawicowa. Najważniejsze jest jednak to, że ta ideologia cieszy się
poparciem tego właśnie społeczeństwa, które ma być przeznaczone na mięso
armatnie. Okazuje się, że współcześni Rosjanie z utęsknieniem czekali na
stalinizm. W Rosji tradycyjnie już myli się i miesza ze sobą komponenty
społeczne i państwowe. Kto służy interesom państwa, ten automatycznie zostaje
uznany za rzecznika prostego ludu. W tym sensie Limonow jest ludowo-narodowym
pisarzem, a Putin – ludowo-narodowym prezydentem.
Obecnie w pojęciach „narodowy/ludowy” oraz „lewicowy”
wszystko się wymieszało.
Niby-wojna, pseudo-faszyści, którzy opanowali część
Ukrainy, fałszywa troska o zwykłych ludzi i ignorowanie faktu, że ich warunki
życiowe drastycznie się pogorszyły. Nawet imperium jest „pseudo”, zwykła
atrapa. Nie ma mowy o jego odbudowie. Ale największe łgarstwo dotyczy
„lewicowości” współczesnych rosyjskich ideologów.
Jeśli nie wdawać się w detale, można założyć, że
„lewicowość” z definicji jest tożsama z internacjonalizmem.
„Proletariusze
wszystkich krajów, łączcie się!” – zachęcali Marks i Engels. „Robotnicy i
chłopi, zrzućcie jarzmo wyzyskiwaczy. Żołnierze różnych armii, bratajcie się!”.
Majakowski pisał: „Moskwę kocham nie jak Rosjanin, Moskwa jest dla mnie niczym
płomienny sztandar; chcę, by ZNIKNĘŁY wszelkie Rosje i Łotwy, byśmy żyli na świecie
wszyscy razem, bez granic!”. W tym właśnie zawiera się cały sens lewicowego,
komunistycznego ruchu: państwa są zbędne, granice powinny przestać istnieć;
imperium nie jest wartością, naród nie jest najwyższym dobrem.
Kiedy literat wzywa mieszkańców Donbasu, by poczuwali
się do jedności z „russkim mirem”, to można go nazwać jakkolwiek, ale nie
„lewicowcem” i nie „stronnikiem proletariatu”.
Limonow jest imperialistą i sługą państwowego feudała,
ale przede wszystkim jest łgarzem. W Donbasie nie ma i nie może być żadnych
wartości „russkiego miru”, odrębnych od wartości ukraińskich. Zarówno ludzie z
„ukraińskiego świata”, jak i z „rosyjskiego świata”, tak samo oglądają
telewizję, ciężko pracują w dogorywającym przemyśle węglowym; od monotonnej i
ciężkiej pracy tak samo zmieniają się w bezmyślne automaty; tak samo piją wódkę
i żyją w podobnych, trudnych warunkach. Przy czym warunki te znacznie się
pogorszyły, odkąd mieszkańców Donbasu wciągnięto w wojnę domową o podłożu
nacjonalistycznym. Ich ziemię zrujnowano, ich dzieci zabito, i nikt już nie
pamięta, że tę wojnę rozpętali przysłani z Rosji dywersanci – piewcy
eurazjatyckiej ideologii imperialistycznej, oficerowie Służby Bezpieczeństwa,
Girkin i Borodaj. Literaci-patrioci, podżegający do bratobójczej wojny, też
dołożyli tu swoje cegiełki. Konflikt został rozdmuchany nie na tle różnic
klasowych, - bo przecież nikt nie zamierzał uwalniać ludzi spod władzy
oligarchów, - lecz z pobudek nacjonalistycznych. Zrujnowany region odebrano
oligarchom ukraińskim i przekazano oligarchom rosyjskim, zresztą i to tylko
formalnie, bo jakoś nikt nie kwapi się specjalnie do przejęcia mocno podupadłej
branży węglowej. Głównym celem była destabilizacja sąsiedniego państwa
ukraińskiego, po to głównie rozpętano tam wojnę dywersyjną, nakłamano coś o
istnieniu „russkiego miru”, zasiano zamęt w duszach mieszkańców i zmuszono ich
do wzajemnego zabijania, torturowania, okaleczania.
W 2014 roku Eduard Limonow poparł aneksję Krymu. Teraz wzywa do rozprawy ze swymi dawnymi sojusznikami z obozu liberalnego. |
Rozbudzono w ludziach wściekły, zwierzęcy
nacjonalizm. Było to o tyle łatwe
zadanie, że poeci tej wojny od dawna już znali arkana bestialskiej estetyki.
Utwory Limonowa nie są przecież złe tylko dlatego, że propagują postawę
antyzachodnią. O wiele gorsza jest ich amoralność. Sam pisarz jest osobą
amoralną, więc łatwo mu utożsamić się z imperium, którego fundamentem również
jest pogarda dla wszelkich wartości.
Który z lewicowych myślicieli – Fourier, Marks,
Campanella, Gramsci czy jakikolwiek inny – mógłby się zgodzić na zamrożenie
wypłat rent i emerytur w imię kolonialnych apetytów państwa? Żaden z nich. Dla
lewicowego myśliciela celem nadrzędnym jest swoboda dla „pracujących i
uciskanych”. Jeśli ktoś twierdzi, że lewicowiec potrafiłby podburzać biedotę do
wojny, to znaczy, że nie ma pojęcia o ideach lewicowych.
8.
Wysiłki neopatriotów
Jeśli tylko można kogoś wykorzystać, to trzeba to
zrobić.
Więc kiedy trafił się niegodziwiec, to go
wykorzystano.
Z Limonowa zrobiono prowokatora i zdrajcę - przede
wszystkim zdrajcę idei ludu, idei lewicowej, idei równości i proletariatu.
Tacy jak on na przemian łżą, podlizują się i płaszczą.
Wszczęli wojnę z sąsiednim państwem, żeby doznać katharsis, bo kopanie słabszego daje im
złudne poczucie, że sami nie są już zniewoleni. Jakąś leciwą aktorkę wyzywają
od zdrajczyń, bo miała czelność potępić wojnę. Na ustach mają frazesy w stylu
„Trzeba myśleć o Rosji!”, podczas gdy na skutek ich krótkowzroczności i
imperialistycznych fantazji na wojnie giną realni Rosjanie. Przy czym ich śmierć
raczej nie przynosi żadnego pożytku „rosyjskiemu ludowi”.
Limonow zapewnia, że na tej wojnie ludzie zabijani są
w imię „brzózek szumiących i zwykłych chłopców z podwórka”. O tym, że chłopcy
mogliby żyć, ale giną, bo komuś zachciało się poszerzania granic, patriotyczni
naganiacze jakoś nie wspominają. Wojna Limonowa, Załdostanowa, Priliepina,
Surkowa i Motoroli wcale nie jest skierowana przeciw wrogowi zewnętrznemu
(niechby spróbowali powojować z amerykańskimi generałami) ani też przeciwko
oligarchom i kapitalizmowi. Nikt przecież nie uwierzy, że wymienieni
ideologowie byliby w stanie przeciwstawić się Putinowi, Timczence,
Rotenbergowi, Gabrelianowowi, Kowalczukowi czy Sieczinowi. Ta wojna, jak każda
wojna imperialna, jest skierowana przede wszystkim przeciwko własnemu narodowi.
Wysiłki neopatriotów nie mają żadnego wpływu na świat
zewnętrzny (na Amerykę czy Wielką Brytanię), jednak silnie oddziałują na ich
własne środowisko, czyli na społeczeństwo rosyjskie. To jest wojna z tymi,
którzy mają czelność myśleć samodzielnie. Każdy artykuł prasowy, wysmażony przez ideologów tego nurtu, to w
zasadzie donos na wszystkich, którzy nie podpisują się pod hasłami agresywnego
patriotyzmu. W ideałach tych nie ma nawet krzty troski o Ojczyznę. W teorii
„lud” i „państwo” są tożsame. W realnym świecie natomiast sytuacja „ludu”
znacznie się pogorszyła. Nic w tym dziwnego, tak zawsze kończą się rządy
nierozumnej i złodziejskiej tyranii.
Dyskurs lewicowy poszedł w niepamięć. Limonow –
niegdyś „młody łajdak”, zmienił się z czasem w „podstarzałego łajdaka” i dziś
marzy o spokojnej emeryturze.
Agresywny „wieczny nastolatek” Sawienko zapragnął
kiedyś zbudować imperium i stać się częścią nowej elity. I właśnie ten
proimperialistyczny wyskok okazał się najbardziej spektakularnym happeningiem w
jego karierze.
Tłumaczenie: Katarzyna Kuc
Esej ukazał się portalu svoboda.org: http://www.svoboda.org/content/article/27407752.html
*Maksym Kantor (ur. 1957) znany
rosyjski artysta-malarz i pisarz. Jego obrazy znajdują się w zbiorach wielu
znanych muzeów na całym świecie. Prestiżowe galerie organizowały wystawy jego
dzieł. Jest autorem kilku cenionych powieści ("Ucziebnik risowanija",
"Krasnyj swiet", "Sowiety odinokogo kurilszczika"). Pisze
także sztuki teatralne. Regularnie publikuje teksty publicystyczne, wypowiada się
na temat filozofii sztuki. Wykładał i organizowal konferencje naukowe na takich
uniwersytetach jak Oxford, Notre Dame (Indiana, USA), Pembroke College.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz