Kompania Psycha ma za sobą długi szlak bojowy. Walczyli w
Pieskach i w Marince. Teraz rzucono ich pod Awdiejewkę. Ważą się losy przyczółka
pod Debalcewo. Artyleria grzmi tu od miesiąca. Nie ocalała w oknie żadna szyba,
wszędzie obecne są ślady po pociskach i wybuchach. Psych codziennie telefonuje
do syna. Obiecuje mu, że wróci cały i zdrowy. Jego żołnierze nie rozumieją
jednego, jak ich przyjaciele i rodzina w Rosji mogli uwierzyć w to, że są
faszystami. Kompanię Psycha odwiedził na froncie dziennikarz moskiewskiej „Nowej
Gaziety” Siergiej Sokołow. Rosyjskie media niezależne starają się jak najdokładniej
opisywać wojnę na Ukrainie.
Autor: Siergiej Sokołow
Specjalny reportaż z linii frontu, z Awdiejewki. Od miesiąca,
bez przerwy, grzmi tu artyleria.
Żolnierze ukraińskiej armi nie mogą zrozumieć, jak to się stało, iż ich rosyjscy przyjaciele uznali ich za faszystów. |
- Chłopcy, może wiecie, w jakim mieszkam teraz kraju? Na
Ukrainie, a może w Derelu? (Donieckiej Republice Ludowej - "mediawRosji") – babcia zadaje pytanie i nagle milknie. A wy
kim jesteście? Z tej, czy z tamtej strony?
Baba Gala i jej pies
Spoza linii wzgórz dociera robiąca wrażenie kanonada
artyleryjska. Naszej rozmowie z babą Galą towarzyszy akompaniament bliskich
wybuchów, teraz wali już solidnie. Dowiadujemy się od niej, że pochodzi ze
stanicy Jasinowatej, ma tam dzieci, próbuje się do nich dodzwonić. Chce się dowiedzieć
się, czy są cali i zdrowi, ale od tygodnia nie było połączenia, łączność działa
parszywie. Nasz telefon jeszcze odnajduje sieć, dodzwaniamy się, zdobywamy
najważniejsze wiadomości, wszyscy żyją…
- Nie mogę wyjechać, żal mi psa i kur. I ja nie chcę do DRL,
ale nawet gdybym chciała… Puszczą, nie puszczą, nie mam pojęcia, tam potrzebne
są jakieś przepustki. Może byście zabrali pieska… wtedy może się zdecyduję.
Stary owczarek o mądrych i smutnych oczach uważnie i z nadzieją przygląda się
nieznajomym. W końcu przynosi nam patyk.
- Taki mądry pies. Ale i tak, nawet na noc, nie zabieram go
do domu, wystarczy, że coś wybuchnie i zginę. Nie chcę, żeby mnie potem zjadł.
Jesteśmy w wiosce o nazwie Wiesiołoje. Leży bezpośrednio
przy opustoszałej trasie Konstantinowka-Donieck (ostatni posterunek armii
ukraińskiej pozostał daleko z tyłu). To szara strefa, na tutejszych wiejskich
drogach spotkać można każdego. Może dlatego facecina stojący razem z babą Galą
znika natychmiast, gdy tylko w polu jego widzenia pojawia się nadjeżdżający
samochód. Tylko tędy można dojechać do Awdiejewki, na przednią linię frontu.
Im bliżej do miasta, tym koszmarniej dźwięczy wojenna
symfonia, już nauczyliśmy się odróżniać z czego strzelają, jaka to salwa, czy
strzela pojedyncza haubica, czy prowadzony jest ostrzał seryjny z wyrzutni
rakietowych. Zza zakrętu wyłania się nagle sylwetka kombinatu koksochemicznego w
Awdiejewce, do niego także często strzelają, ale zakład dymi i usiłuje pracować.
Czyjś żeński glos przez megafony wzywa kogoś, by przeszedł skądś dokądś. Ludzie
dają z siebie wszystko, by żyć jak dawniej w czasach pokoju, nie potrafią
uświadomić sobie, że wojna dotarła i do nich. Może dlatego każdego ranka biegną
ku bramie wejściowej, potem na swe miejsca racy, tam także trafiają w nich
kule, dopiero co pochowali maszynistę parowozu.
Awdiejewka
Awdiejewkę od Doniecka oddziela ledwie 6 kilometrów. Na jej
południowych peryferiach wciąż tli się resztka życia. Wciąż pozostają otwarte
niektóre sklepy, ludzi jeżdżą na rowerach i nawet funkcjonuje transport
publiczny. Ale centrum miasta zostało zniszczone. Mieszkało w nim kiedyś ok. 40
tys. ludzi. Miejscowe wysokościowce zostały podziurawione kulami, wygląda to
koszmarnie, ludzie z nich wyjechali. W te budynki nieraz trafiały kule. Na
południowych peryferiach biegnie przednia linia frontu. Jeśli komuś uda się
wspiąć na górę któregoś z wysokościowców, to zobaczy resztki wieży kontrolnej donieckiego lotniska.
Obserwuję trasę wylotową z miasta. Z wielką szybkością jadą
po niej cztery samochody osobowe i minibus. Trudno się zorientować, czy
uciekają z miasta, czy chodzi o coś innego. Telefonuję, nie, na przedniej linii
frontu nic się nie zmieniło. Po prostu po tamtej drodze zwykle nie jeździ nikt.
Ulica Czapajewa jest stałym celem ostrzału. Po obu jej końcach widać zrujnowane
domy. Na asfalcie leżą nadpalone odłamkami pocisków gałęzie drzew.
Taktyka działań wojennych na tym odcinku jest następująca:
obie armie okopały się w odległości 700 metrów i walą do siebie bez przerwy z całej
znajdującej się w ich dyspozycji artylerii. Armia ukraińska jest uboższa, to da
się łatwo zauważyć, wystarczy przysłuchać się salwom, od razu wiadomo kto, skąd
i z czego strzela. Ci, których przywykliśmy nazywać separatystami, dysponują
bogatszym arsenałem. Co w nim jest? Moździerze kalibru 82 milimetrów „Wasylek”,
moździerze kalibru 120 milimetrów, czołgi T-72 i T-64, samojezdne stanowiska
artyleryjskie („gwoździki” i „nony”), haubice D-30 i różne wyrzutnie rakietowe
(Grady, Uragany, mówią, że strzelają też z Buratinów – to też są wyrzutnie
rakietowe, choć przypominają miotacze ognia).
Z ilu rakiet składa się salwa?
Ogień prowadzony jest bez przerwy, tak to właśnie wygląda:
bez przerwy. Czasem zdarzają się rzadkie przerwy na śniadanie, obiad i kolację,
bywa, że artylerzystom przeszkadza pogoda (na przykład silny wiatr). Dopiero co
gdzieś postrzelali, na oko kilka ulic od nas, tam wybuchały Grady (strzelają
pociskami rakietowymi, jednak ich lot nie jest kontrolowany, spadają na terytorium
o powierzchni kilometra kwadratowego, lub więcej. Salwa składa się z 16, bywa
że z 36 rakiet, to zależy od modelu wyrzutni. Mówiąc prościej, wyglądają jak
„Katiusze”, na pewno pamiętacie kadry z filmów o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej z
uciekającym w panice przeciwnikiem). Teraz w odpowiedzi – nawiasem mówiąc spoza
terenu miasta – odezwały się wyrzutnie samojezdne. Czasem zdarza się, że jakiś
durny dowódca ukraiński zainstaluje swoją baterię w środku zamieszkałej przez
ludzi miejscowości, wtedy wyjaśniają to swoi. To widać od razu: kiedy jakaś miejscowość zostaje zrównana z
ziemią trudno mówić, by miało to sens z taktycznego punktu widzenia. A jednak takie
rzeczy się zdarzają. W Awdiejewce, na przykład, walki trwają już prawie
miesiąc, od 8go stycznia.
Powiem tak: nikt nigdzie nie będzie w stanie udowodnić
komukolwiek, kto choć trochę zna się na technice wojskowej, iż te wszystkie
śmiertelne urządzenia mogą być obsługiwane wyłącznie przez ochotników. Nawet takich,
którzy mają za sobą służbę wojskową. To jest po prostu niemożliwe. By oddać
salwę choćby z najprostszego moździerza, potrzebny jest nie tylko wyszkolony
korektor ognia, ale także ludzie dysponujący specjalnymi tablicami strzelniczymi,
dzięki nim możliwe jest wprowadzanie korekt uwzględniających temperaturę
powietrza, wilgotność, wiatr i ukształtowanie terenu. Czasy strzelania do celu,
gdy wystarczało obserwowanie końca lufy, zamiast przy pomocy celownika dawno
minęły. Dziś celowanie to skomplikowana operacja, by nauczyć się, jak się to
robi potrzeba przynajmniej miesiąca. Na własne oczy obserwowałem to
artyleryjskie szaleństwo, tym bardziej nie uwierzę teraz w ochotników-samouków.
… Jeśli lotnisko donieckie porównywać z twierdzą w Brześciu,
to trzeba powiedzieć, iż ta wojna ma także swój dom Pawłowa (dom w Stalingradzie przechodzący podczas
słynnej bitwy z rąk do rąk – „mediawRosji”), broniony od 9 miesięcy. Stoi
na przedniej linii frontu. Stąd do pozycji separatystów – 800 metrów. W nim zatrzymałem
się na noc.
Sztab Psycha
W tym domu żadna szyba nie pozostała cała, ślady pocisków widać
na każdym kroku, przed klatką schodową wyłożono worki z piaskiem, wszędzie
popękane rury i okropne zimno. Tutaj zatrzymała się kompania Psycha (taki ma
pseudonim bojowy). Należą do 20go batalionu strzelców zmotoryzowanych,
wchodzącego w skład 9ej brygady Sił Zbrojnych Ukrainy. Jeśli nie dyżurują na
posterunkach, ludzie śpią. Kiedyś był to w miarę ekskluzywny apartamentowiec,
mieszkania kupowano w nim zaciągając kredyt hipoteczny, potem je odpowiednio
wyposażano. Ludzie sprawiali sobie drobne przyjemności, instalując na przykład
kabiny prysznicowe, teraz do niczego się już nie nadają.
Na terenach objętych walkami najtragicznieszy jest los ludności cywilnej. Ci którzy nie zdołali uciec, chowają się po piwnicach. |
Kiedy przejść się po klatkach schodowych, tu i ówdzie można
odnaleźć przyczepione do drzwi małe karteczki z napisem: „tu mieszkają ludzie”. Ale teraz, po 8 stycznia, dom
opustoszał. Jakby w odpowiedzi na pytanie dlaczego, nagle zatrzęsło podłogą,
zadźwięczały ostatnie nie rozbite szyby, pocisk czołgowy spadł gdzieś w
pobliżu, albo w rejonie sąsiedniej klatki schodowej, albo na położony w pobliżu
sklep. Dokładniej określić się nie da, jakoś trudno znaleźć w sobie ochotę na
to, by wyjrzeć na terytorium znajdujące się pod ostrzałem. Wielopiętrowy dom
stojący po sąsiedzku, też pokiereszowany został przez pociski. Dostał co
najmniej 3-4 razy. To widać na pierwszy rzut oka, ale dokładniejsze oględziny
też nie są możliwe, tędy również przebiega linia ognia. Na podwórku
zainstalowano elektryczną podstację, kiedy na początku stycznia zaczął się tu
zmasowany ostrzał artyleryjski, obok niej układano zwłoki mieszkańców. Od żołnierzy
dowiaduję się, że było ich trzynaście. Nie wszystkie od razu udało się wywieźć.
A czołg, ten który zdążył się już ze mną przywitać, wrósł na
stale w tutejszy krajobraz. W odległości jednego kilometra separatyści zbudowali
dlań specjalnie umocnione stanowisko. Zaczyna strzelać codziennie o poranku, gdzieś
tak od dziewiątej, przynajmniej 6 razy pluje ogniem w naszą stronę. A czasem,
tak jak dziś, strzela także w ciągu dnia.
Obok nas do akcji ruszają medycy. Na noszach wynoszą rannego
żołnierza, jego ręka zwisa bezsilnie w dół, ciągną ją po asfalcie. Ktoś
troskliwie unosi ją ku noszom, widać jest szansa, iż nie jest to „ładunek 200”
(martwy), a „ładunek 300” (ciężko ranny).
Dowódca kompani „Psych” prowadzi mnie do sztabu. Mieści się
w jednym z mieszkań, wciąż jeszcze działa tu kuchnia (na płycie bulgocze
gotujący się rosół). Ogrzewanie zapewnia piecyk burżujka, sątu też rozkładane
łóżka i rzucone na podłogę materace. Okna zabito sklejką. Kompania Psycha
walczy tu od ponad miesiąca (wcześniej ich szlak bojowy wiódł przez równie niebezpieczne
Pieski i Marinkę), kiedy ich zmienią nie wiadomo. Na ścianach porozwieszano
prawosławne ikony z papieru, a także masę rysunków dziecięcych, na nich nie ma
wojny, są za to uśmiechnięci ludzie spacerujący po parku i pogodne pejzaże.
Rysunki są podpisane koślawym dziecięcym pismem. Ich autorzy, choć piszą z
błędami, wyznają miłość do walczących żołnierzy, życzą im, by przeżyli, wrócili
do domu i do swych ulubionych zajęć. Listy od dzieci na front przychodzą bez
przerwy, tak samo z resztą piszą ich rodzice wolontariusze. Starają się zbierać
dla frontu wszystko, co się da, odzież, żywność, niezbędne żołnierzom części ekwipunku.
Czy Rosjanie wierzą w to wszystko na serio?
W walczących ukraińskich oddziałach nie widziałem młokosów
po 18 lat. Najmłodszy którego spotkałem, Kiriucha, miał 22 lata. Rzucił
uczelnię, wrócił z Rosji, ruszył na wojnę. Teraz siedzi na rozkładanym łóżku, nie
odrywając się od gry na monitorze telefonu, opowiada monotonnie, no tak
strzelają, no tak przyzwyczaiłem się, wojna, to wojna. Nawet nie reaguje na nie
milknące wybuchy. Przecież nie będzie skakał co pięć minut. „Było mu ciężko,
może psychicznie już nie wytrzymuje” – szeptem mówi ktoś z jego starszych
kolegów.
Batalion sformowano w Dniepropietrowsku. Służą nim w
zasadzie starsi faceci, po trzydziestce, niektórzy liczą sobie 50 wiosen, mają
już wnuki. Są spokojni, rozważni i zadają mi, nie wiadomo skąd przybyłemu
moskiewskiemu dziennikarzowi więcej pytań, niż ja im.
- Rosjanie na serio wierzą w telewizor? Dlaczego wspierają to
wszystko? No nie, wytłumacz nam, dlaczego Słowianie zabijają się nawzajem, a
Rosjanie się z tego cieszą? Wielu u was nie chce tej wojny?
Nie znam odpowiedzi na te pytania. Od roku tkwią cierniem w naszej świadomości.
Więc odpowiadają sami. Sasza, ma ponad pięćdziesiąt lat, pracował długo w
fabryce, gdzieś na Syberii.
- Mój starszy brat mieszka w Tomsku. Ma dwa dyplomy, był
oficerem, jeszcze w 2013 roku spotkaliśmy się w Dnieprze. Teraz pokłócił się ze
mną. Także z mamą. Nie dzwoni do nas. Mówi, że po naszej stronie walczą
faszyści i NATO. Bracie, powiadam, jacy faszyści, ja co, jestem faszystą? Jakie
NATO, przyjedź do nas i popatrz sam. Ja walczę i walczą moi sąsiedzi. A on na to
rzuca słuchawkę.
- Mój brat służy w wojsku rosyjskim. Jest oficerem, do
emerytury został mu rok. Telefonuje i mówi: „Wybacz, przerzucają mnie do
Rostowa, nie mogę odmówić, inaczej nie dostanę ani emerytury, ani mieszkania.
Może więc niedługo się zobaczycie… przez celowniki… – do rozmowy wtrąca się
jeszcze jeden z obecnych w kuchni.
Nikt z moich rozmówców nie uważa Rosjan za wrogów. Oni sami,
w połowie, a czasem w całości są Rosjanami. Wszyscy pytają tylko o jedno,
dlaczego stało się, to co się stało i kiedy to wszystko wreszcie się skończy.
- Przybiega naczelnik milicji. Psych wypala w ciągu
dziesięciu minut już trzeciego papierosa. Milicjant zaczyna mówić: - „To coś
dziwnego, tak walnęło, przyjechałem na miejsce, a leja od wybuchu nie ma. Za to
z drzew odpadły gałęzie i wszystkie domy naokoło są podziurawione.” Więc Psych mu
tłumaczy, że walnęli „Uraganem” z kasetowym „nadzieniem”, sam wiesz, to się
wszystko rozlatuje w powietrzu na samodzielne kawałki, wybuchają potem tam w górze i rozlatują jako odłamki.
Kapitan Jura unika niewoli
O kapitanie Jurze opowiadano mi jeszcze w Kramatorsku, jak
udało mu się ze swymi żołnierzami uniknąć niewoli. Nie zorientowali się,
zajechali na posterunek separatystów. Oddział Jury łatwo było poznać po
ukraińskiej fladze, po ukraińskich znakach rozpoznawczych. Jura powiedział im, że
są z donieckiego wywiadu DRL, a ukraińskie symbole pozwalają im wychodzić na tyły
przeciwnika. Puścili ich.
- Kto był na tym posterunku – pytam.
- Czeczeni z batalionu „Wostok”.
- Nie mylisz się?
- Kto by nie odróżnił Czeczena od Ukraińca, albo Rosjanina?
Mieli też swoje naszywki. Z nazwą „Wostok” i czeczeńska flagą.
Gdy nadszedł wieczór, pojechaliśmy do sauny. Jej
właścicielami są miejscowi bracia biznesmeni. Nie wyjechali z miasta. Wszystko
czym dysponują udostępnili armii. Myją żołnierzy, karmią, poją bezpłatnie.
Nagle drży podłoga, pocisk spadł gdzieś po sąsiedzku.
- Teraz strzelają z działa somobieżnego, a teraz z
moździerza. – komentuje Sasza.
- Nie boisz się?
- Jeśli coś odpadnie z sufitu, wtedy zrobi się
nieprzyjemnie. Wtedy wyjedziemy.
Na ekranie telewizora toczy się życie równoległe. Pokazują
ukraiński program „Glos dziecka”. Uczestnicy są weseli i utalentowani…
Dziewczynkę spod Doniecka witają na stojąco. Zaraz potem łowię się na myśli,
ile takich dziewczynek nie dojedzie do Kijowa z Semionowki, Słowiańska,
Debalcewa, Doniecka, Ługańska, Sczastja, Ugliegorska? Wymienianie wszystkich po
kolei nazw, całkowicie, lub częściowo
zniszczonych miejscowości, nie ma sensu – wystarczy byście spojrzeli na mapę
obwodów donieckiego i ługańskiego.
- Dla mnie Majdan nie był niczym nadzwyczajnym, to się
odbyło jakby obok mnie – opowiada żołnierz w wieku pod pięćdziesiątkę. Nie
przedstawił się. Ale kiedy zaczęło się tutaj, poszedłem do komendy uzupełnień.
A oni do mnie, idź sobie stąd staruszku. Na to ja, sami sobie idźcie. Żal mi
młodych gówniarzy. Razem z nami w oddziale służył Maksym, dusza chłopak, 25
lat. Zdjęli nas wtedy z frontu, wysłali do Mariupola, żebyśmy odpoczęli.
Jedziemy z powrotem do jednostki, przejeżdżamy rodzinną wioskę Maksyma, tam całą
naszą „Gazelę” napełnili żarciem. Tak go tam lubili. Przyjeżdżamy na miejsce, a
tu mówią nam, że Maksym przepadł. Wiózł naboje. Trafili w niego. Rozerwało go
na strzępy. Zdążyli już zatelefonować do wioski. Ale dzięki Bogu, Maksym się znalazł.
Odniósł kontuzję i w jakiejś chacie przez dobę przychodził do siebie.
Tamtej nocy, po jedenastej wieczorem, strzelanina nieco
ucichła (grzmiało raz na godzinę), zaczęła się ulewa, to niedobre dla
moździerzy. Zerwał się wiatr sztormowy (to niedobre dla pozostałego sprzętu).
Nawiasem mówiąc, jeśli by po tamtej stronie linii frontu znajdowali się nie
wyćwiczeni ochotnicy, strzelaliby jak złoto, nie wyszkoleni nie orientowaliby się
w tego rodzaju detalach.
Zza ściany nieoczekiwanie dochodzi jęk. Niemal wycie. Potem
szloch. Tam śpią żołnierze, jednemu z tych czterdziestoletnich mężczyzn musiało
się coś przyśnić. To, co działo się z nim wczoraj, lub może się zdarzyć jutro.
Telefon Psycha
Dokładnie o siódmej budzi się dowódca kompanii Psych i
telefonuje od razu do syna: „Słoneczko, kochany, już się obudziłeś? Wstawaj,
wstawaj, pora do szkoły. Pośpisz sobie w niedzielę. Ze mną wszystko w porządku.
To jasne że wrócę, maleńki”.
Z Awdiejewki trzeba wyjeżdżać o poranku, na przejechanie
całej trasy jest czas do 12ej. Potem zapowiada się zmasowany ostrzał
artyleryjski. Po drodze zakręcamy do sztabu batalionu. Tutaj znajduje się duma
żołnierzy, zdobyczny czołg T-72. Porzuciła go załoga walcząca na stronie
separatystów. Teraz starają się doprowadzić go do porządku.
Wszystkie przejazdy po terenach objętych walkami muszą być starannie zaplanowane i wykonane jak najszybciej. To jedyna szansa, by uniknąć pocisków nieprzyjaciela. |
Siwawy, przypominający wykładowcę akademickiego, dowódca
samodzielnego batalionu czołgowego jest kadrowym oficerem jeszcze z czasów
radzieckich. Wielu jego dawnych kolegów ze służby i studiów znajduje się w
Rosji.
- Z niektórymi telefonujemy do siebie i wzdychamy. Ale są i
tacy, którzy nie podnoszą słuchawki. Nie od razu wzięli mnie z powrotem do wojska,
mam już swoje lata, więc dlatego najpierw wstąpiłem do „Prawego Sektoru”, potem
dopiero załatwiłem przeniesienie. Co bym chciał powiedzieć…? Chyba nic. Nic z
tego nie rozumiem. Przecież nie jestem żadnym faszystą.
Z hangaru wyjeżdża czołg. Numery na jego korpusie spiłowano.
Jednak pozostały one na wieżyczce (trzeba wyjaśnić skąd się tu wziął).
- Jestem zawodowym czołgistą, doskonale się orientuję, gdzie
go wyprodukowano, skąd do nas przyszedł….
W ogarniętych przez wojnę obwodach Ukrainy zaobserwowano ciekawe
zjawisko. Gdy tylko do obwodu donieckiego dociera kolejny konwój z pomocą
humanitarną z Rosji, można spodziewać się intensyfikacji ognia artyleryjskiego.
Kiedy strzelają Grady…
Za wzgórzem zainstalowano Grady. Pora na wyjazd. Po drodze
dociera do nas wiadomość, w kościele protestanckim w Słowiańsku znajdują się
uciekinierzy z najbardziej niebezpiecznej miejscowości, z Uglegorska. Zażarte
walki trwają tam od dwóch tygodni. Tam rozstrzyga się los przyczółka w
Debalcewo. Na razie separatystom nie udaje się tam domknąć okrążenia.
Dwaj mężczyźni i kobieta opowiadają, iż nie przeprowadzono jakiejś
zorganizowanej ewakuacji. Miasto jest otoczone prawie całkowicie. Ukraińskie
oddziały utrzymują tylko wzgórze na wyjeździe z niego. Strzelają z Gorłowki i
Jenakijewa, obie te miejscowości są pod kontrolą separatystów.
- Uciekałem, uciekałem, od domu do domu. A tu strzelają z
Gradów ze wszystkich stron. Modlę się do Boga. I biegnę, biegnę. Mój Boże, ty
mnie uratowałeś, ile tam w piwnicach zostało dzieci.
Dochodzi do mnie, pora przestać bawić się słowami. Na około
toczy się wojna, najokrutniejsza. Nikomu w tej wojnie nie zależy na życiu mieszkańców
tego gęsto zasiedlonego terytorium. Ta wojna toczy się już sama, bez kontroli,
o tym jakiego nabiera kształtu decydują jej własne wewnętrzne prawa i zasady.
Jeszcze trochę, miesiąc, dwa i zatrzymanie jest będzie niemożliwe. Ale chcąc,
nie chcąc, godząc się z tym, lub nie, świadomie, lub nie, akceptując ją, lub
przeklinając – my także bierzemy w nie udział. Tylko – w jakim celu?
Kramatorsk-Awdiejewka
Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski
Artykuł został opublikowany na
portalu opozycyjnej, moskiewskiej „Nowej Gaziety”:
*Siergiej Sokołow (ur. 1968), dziennikarz opozycyjnej, moskiewskiej
„Nowej Gaziety”. Zajmował najpierw stanowisko zastępcy redaktora naczelnego,
obecnie sprawuje funkcję szefa redakcji.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz