czwartek, 25 czerwca 2015

Anatomia propagandy: wieczór z Władimirem Sołowiowem



Dla większości Rosja głównym źródłem informacji na temat konfliktu ukraińskiego pozostają programy informacyjne i publicystyczne najważniejszych rosyjskich stacji telewizyjnych, Kanał Pierwszy, Rossija, NTV. W programach Władimira Sołowiowa, Andrieja Norkina, Jewgienija Popowa, Piotra Tołstoja władzę w Kijowie sprawuje nazistowska junta, na Ukrainie szaleje korupcja, wobec mieszkańców Donbasu stosowana jest okrutna przemoc. Równocześnie stwarzana jest w nich jest iluzja dyskusji, do udziału zapraszani są wybrani działacze rosyjskiego obozu liberalnego, zagraniczni i ukraińscy publicyści. Ich głos jest jednak słabo słyszalny. Dlaczego? - tłumaczy Jelena Rykowcewa, publicystka portalu i radia Swoboda.
  



Popularny program „Niedzielny Wieczór z Władimirem Sołowiowem”, emitowany przez Kanał Pierwszy rosyjskiej telewizji, komentują dwie dziennikarki: korespondentka Rosyjskiej Sekcji „Radia Swoboda” Jelena Rykowcewa (z pozycji telewidza) oraz korespondentka gazety „Kommiersant” Janina Sokołowska (z pozycji uczestnika).





Przed laty jego programy były miejscem żywej i niezależnej dyskusji. Jednak od jakiegoś czasu Władimir
Sołowiow stal się jednym z głównych propagandystów Kremla. 





Moja ukraińska koleżanka Janina Sokołowska została zaproszona do talk-show „Niedzielny wieczór z Władimirem Sołowiowem”. Ponieważ wcześniej nie oglądała tego programu, zapytała mnie, co o nim sądzę i czy będzie miała jakąkolwiek szansę przedstawić widzom swój punkt widzenia.

Wyjaśniłam jej, że wszystko zależy od tego, jakie poglądy zamierza zaprezentować. Jeśli zacznie krytykować władze ukraińskie, to bez większych problemów będzie mogła powiedzieć wszystko, co myśli. „Nie, ­- usłyszałam od Janiny – chciałabym powiedzieć, że w Donbasie walczy armia rosyjska, i że pod Marjinką ostrzał prowadzony był z 50 rosyjskich czołgów”.

Słysząc to, jedynie bezradnie rozłożyłam ręce. I w punktach wyliczyłam najważniejsze cechy tego programu.


Dwa zespoły


1. Podczas dyskusji na tematy ukraińskie goście są podzieleni na dwie grupy, które dla uproszczenia nazwę „proukraińską” i „prorosyjską” (komentatorzy „prorosyjscy” popierają „republikę ługańską” i „republikę doniecką”). Podział zawsze jest nieproporcjonalny – dwa do czterech. Formalnie uczestnicy podzieleni są na dwa czteroosobowe zespoły. W jednym z nich wszyscy reprezentują wspólną linię. W drugim zespole dwie osoby mają poglądy przeciwne, a dwie zgadzają się z poglądami zespołu pierwszego. Drużyna „prorosyjska” składa się zarówno z etatowych moskiewskich politologów w rodzaju Wiaczesława Nikonowa albo rozkrzyczanych ekspertów w rodzaju Dmitrija Kulikowa, jak i polityków ukraińskich w rodzaju Oleny Bondarenko z Donbasu, Władimira Skaczka z Kijowa oraz przedstawicieli „republiki donieckiej” i „republiki ługańskiej”. Władimir Sołowiow, choć teoretycznie powinien być moderatorem dyskusji, z całego serca wspiera ekspertów z pierwszego zespołu. Dlatego nawet gdyby wszystkim uczestnikom udzielono dokładnie tyle samo czasu antenowego, poglądy proukraińskich gości mimo wszystko nie byłyby reprezentowane proporcjonalnie do poglądów ich oponentów.

2. Tyle tylko, że choć prorosyjscy eksperci dysponują przewagą liczebną i tak nie pozwalają wypowiedzieć się swobodnie stronie przeciwnej. Nikonow, Bondarenko czy Puszylin mogą monologować bez ograniczeń w komfortowej i pełnej powagi ciszy.  Ich przeciwnicy (Olesia Jachno, Bielkowski i inni) muszą niemal krzyczeć, żeby przebić się przez harmider głosów i kąśliwe uwagi prowadzącego. Niedawno, Sołowiow zaczął dodatkowo stosować nieprzyjemny chwyt polegający na wykpiwaniu oponentów. Ktoś na przykład mówi, że w Donbasie przebywają rosyjscy żołnierze. A w odpowiedzi Sołowiow chichocze, dając do zrozumienia, że mówca palnął właśnie straszne głupstwo. Kamera pracuje w taki sposób, by w kadrze zamieścić nie twarz ukraińskiego gościa programu i jego argumenty, a śmiech Sołowiowa. Następnie rozbawiony Sołowiow uspokaja się i machając ręką w stronę mówcy z drużyny prorosyjskiej, udziela mu głosu.

Mowa ciała


Lekceważenie dla strony ukraińskiej prowadzący wyraża nawet mową ciała. Stoi w nienaturalnej pozie, na wpół zgięty. W kierunku „niewygodnego” Ukraińca kieruje jedynie głowę, natomiast cała sylwetka zwrócona jest ku Ukraińcowi „słusznie myślącemu”. Kształt toczonej wówczas rozmowy jest następujący:: Ukrainiec przytacza swój argument, Sołowiow odpowiada mu ironicznym kontrargumentem i natychmiast gestem udziela głosu kolejnemu Ukraińcowi, tym razem "swojemu". Ten podłapuje temat i zaczyna płynnie wygłaszać monolog o ukraińskim faszyzmie i nazizmie. Publiczność milknie i słucha go w pełnej ciszy.




3. Wszystkie powyższe obiektywne okoliczności nie są jedynym utrudnieniem dla kogoś, kto chciałby w pełnym zakresie zaprezentować swój punkt widzenia. Istotną przeszkodą są też czynniki subiektywne, przede wszystkim umiejętność dobierania argumentów i dyskutowania. Problem polega na tym, że poglądy liberalne ze strony rosyjskiej reprezentują dyskutanci wyjątkowo słabi, tacy jak np. bardzo nieprecyzyjny Leonid Gozman czy mało aktywny Borys Nadieżdin. Doświadczonych mówców z silnym głosem i konkretnymi argumentami, takich jak choćby nieżyjący Borys Niemcow czy nadal aktywnie działający Siergiej Parchomienko i Dmitrij Muratow, do takich programów nigdy się nie zaprasza. Spośród kobiet w Rosji jedynie Ksenia Sobczak zdolna jest przebić się przez krzyki silniejszych liczebnie oponentów. Sobczak wykorzystuje w tym celu zarówno silne gardło, jak i logiczną argumentację. Tyle że jej też już nie zapraszają. Natomiast spośród zapraszanych do programu Ukrainek żadna nie posiada takich talentów. Ołesię Jachno zakrzykują i „gaszą” bez większego trudu, a widzowie z jej wystąpienia zapamiętują jedynie duże, pełne smutku oczy. Na dodatek taka osamotniona obrończyni ukraińskiego punktu widzenia nie ma prawa do najmniejszej nawet pomyłki. Bo kiedy potknie się jej oponent, nikt tego nie zauważa. Ale kiedy ona sama popełni błąd w argumentacji, pozostali bezlitośnie, ze zdwojonym entuzjazmem wykorzystują jej słabość.

Po wysłuchaniu moich racji Janina Sokołowska nie zwątpiła w swoje siły i nie zrezygnowała z udziału w programie Sołowiowa. W dniu emisji usiadłam więc przed telewizorem, żeby jej kibicować. Już dawno nie oglądałam tego talk-show, dlatego miałam niezły ubaw obserwując, jak uczestnicy punkt po punkcie wcielają w życie technologię, którą wcześniej opisałam w rozmowie z Janiną.

W studio dyskutowano przez 2 godziny, oczywiście cały czas o Ukrainie. Przez pierwszą godzinę wśród dyskutantów znajdowali się, jak zwykle, dwaj proukraińscy i jednomyślna szóstka antyukraińskich. Wśród nich dwójka kremlowskich politologów lamentowała przede wszystkim z powodu „ludobójstwa własnego narodu” oraz dwaj reprezentanci DRL i ŁRL. Czyli układ tradycyjny i  sprawdzony.


Elementy faszystowskie


Politolog Nikonow miał za zadanie skupić się na elementach „faszystowskich”. Dlatego pouczał na przykład dwóch oponentów z Ukrainy: „Jeśli będziecie twierdzić, że Hitler nie był faszystą, że Bandera nie był faszystą, to absolutnie nikt spośród naszych widzów nie przyzna wam racji!”. Rzeczywiście, wcześniej ukraińscy goście (szczególnie politolog Tatiana Woronina) mówili, że Bandera nie był faszystą. Ale niczego takiego nie powiedzieli o Hitlerze. Tylko że nikt nie dał im możliwości sprostowania manipulacji Nikonowa.  Na dodatek Nikonow przemawiał tak długo, że oponenci mogli już zapomnieć, od czego zaczął się jego monolog.  Następnie rosyjski politolog oświadczył: „USA nie wsparły batalionu „Azow”, bo są w nim sami rasiści i antysemici. I ani lobby żydowskie, ani afroamerykańskie nigdy by się na to nie zgodziły”.



Podczas "Wieczoru z Władimirem Sołowiowem" jego uczestnicy reprezentujący ukraiński
mają niewielkie szanse, by ich głos został usłyszany. 



Byłam naprawdę ciekawa, co odpowiedzą na to goście z Ukrainy. Ale oni nic nie odpowiedzieli. W takich programach Nikonow jest nietykalną „świętą krową”. Może pleść, co mu ślina na język przyniesie, i nikt nie ma odwagi z nim polemizować. Wszyscy milczą jak zahipnotyzowani. Nikonow jest dla Sołowiowa prawdziwą oporą. Prowadzący zawsze stoi z ręką wyciągniętą w jego stronę, żeby w dowolnym momencie móc dać znak – a wtedy Nikonow natychmiast podsunie mu słuszne argumenty, albo przejmie inicjatywę w zaistniałym sporze. Przykładowo, wysłuchawszy wymiany zdań między ukraińską politolog Woroniną i Dejnegą (zwolennikiem ŁRL), Sołowiow zwrócił się do Nikonowa: „Czy ja dobrze rozumiem, że oni w żadnej kwestii się nie dogadają?”. Na co Nikonow odpowiada z przekonaniem: A w jakiej niby sprawie naziści mogliby się porozumieć z tymi, których chcą zniewolić?”. Nikonow to autorytet, więc i tym razem nikt nie waży się komentować jego opinii. Podobnie jak innej jego złotej myśli: „Ukraina jest skazana na klęskę, bo jej elity są kompletnie niepoczytalne”.


Ostatnie słowo


Cały program skonstruowany jest w taki sposób, żeby ostanie słowo należało do kogoś ze „swoich”. „Obcy” potrzebni są jedynie po to, żeby na ich tle jeszcze dobitniej wyeksponować „swój” punkt widzenia, by  jeszcze wyraziściej dowieść jego słuszności. Goście z Ukrainy pomagają gospodarzom show w stworzeniu iluzji dyskusji, dzięki czemu można odfajkować wymóg prezentowania dwóch punktów widzenia. Bo przecież żadnej bezmyślnej i jednostronnej propagandy u nas nie ma! Co prawda wszystko jest urządzone w taki sposób, żeby zwyciężała i dominowała pozycja strony rosyjskiej, ale przecież telewidzowie nie muszą sobie tym zaprzątać głowy. Z całej audycji widz ma zapamiętać, że dyskutanci kolejny raz dowiedli słuszności „naszego” punktu widzenia. Przy czym będzie on absolutnie przekonany, że doszedł do takiego wniosku samodzielnie, na podstawie porównania z racjami oponentów.

Sokołowska wchodzi na antenę w drugiej części programu. Jej wystąpienie również idealnie wpisuje się w zaplanowany zawczasu scenariusz. Kiedy Janina oświadcza, że władze w Kijowie powinny porozumieć się z „DRL” i „ŁRL”, zamiast wyzywać jej działaczy od „terrorystów”, pochwałę dla tych słów wyraża sama Ołena Bondarenko: „Brawo! Słusznie! Zuch dziewczyna!”. Ale kiedy Sokołowska usiłuje powiedzieć, że czołgi użyte pod Marjinką były przysłane z Rosji, bo niby skąd jeszcze? – za jej edukację zabiera się sam Sołowiow. Prowadzący poucza ją, że Ukraina sprzedawała swoje czołgi wszędzie, gdzie można. Więc nic dziwnego, że jakieś z nich znalazły się również i u „powstańców”. A tak w ogóle to w rosyjskich jednostkach wszystkie czołgi są ponumerowane i póki Sokołowska nie poda mu numeru czołgu biorącego udział w potyczce pod Marjinką, to Sołowiow w ogóle nie ma o czym z nią rozmawiać.

Janinie udaje się również wtrącić kilka słów o „nazizmie” - mówi, że od powtarzania tego słowa pokoju w świecie nie przybędzie. Tyle, że kieruje ten komentarz nie do Nikonowa, głównego propagatora poglądów o „ukraińskim nazizmie”, lecz do Dejneki, przedstawiciela ługańskiej „republiki”. Sęk w tym, że sam Dejneka nic o nazizmie nie wspominał, co – słusznie zresztą – natychmiast jej wypomina. Krótko mówiąc, Janinie Sokołowskiej udało się przedstawić rosyjskiej widowni nieco więcej faktów, niż innym gościom z Ukrainy. Ale mimo wszystko panujący w studiu harmider zapewne uniemożliwił widzom zrozumienie większości jej wypowiedzi. Wątpliwe jest zresztą, że rosyjscy telewidzowie jakoś specjalnie starali się ją zrozumieć i wyłowić jej słowa z ogólnego jazgotu.  Natomiast słowa innych dyskutantów o ukraińskim nazizmie było słychać wyraźnie i bez trudu trafiały one do odbiorców.

Z drugiej strony, moją koleżankę po fachu pozytywnie nastraja fakt, iż po zakończeniu programu jego uczestnicy potrafili prowadzić zupełnie konstruktywny dialog. Ja sama również słyszałam od uczestnika show „Polityka”, emitowanego na Kanale Pierwszym, że na wizji wszyscy mieszali z błotem pewną dziewczynę z Ukrainy (przypuszczam, że była to Ołesia Jachno), natomiast już po audycji na wszelkie sposoby starali się wyrazić swoje wsparcie i solidarność z nią. Ale oczywiście tego już telewidzowie nie zobaczyli. Tym nie mniej Janina uważa, że udział w takich programach jest nie tylko możliwy, ale i niezbędny. Swoje  argumenty przedstawiła w poniższym tekście.


Janina Sokołowska: 



Janina Sokołowska uznała,iż jej obecność we flagowym propagandowym programie
telewizji rosyjskiej może przynieść jakiś pożytek.  



Im częściej w programach telewizyjnych słychać słowa „nazizm” i „faszyzm”, tym bardziej zmniejsza się szansa na osiągnięcie porozumienia w sprawie Donbasu. To jest najistotniejszy wniosek, jaki wyciągnęłam z udziału w programie Władimira Sołowiowa, a także na podstawie wielu innych programów emitowanych w rosyjskiej telewizji.

Spojrzenie od kuchni

Udział w programie dał mi możliwość obejrzenia programu „od kuchni”. Koledzy dziennikarze odradzali mi uczestnictwo w talk-show Władimira Sołowiowa. Przekonywali, że prowadzący nie dopuści mnie do głosu, że będzie uparcie eksponować swój punkt widzenia. Krótko mówiąc – Ukraińcy służą w jego programie za „chłopców do bicia”.

Przytaczano również inne argumenty: „Będą cię przekonywać, że Rosjanie są naszymi braćmi. A między nami i Rosjanami jest takie pokrewieństwo, jak między wilkami i psami. Podobieństwo istnieje, a jednak obyczaje mają różne” – powiedział pewien bardzo szanowany przeze mnie dziennikarz ukraiński, od dawna zamieszkały w Moskwie.

Mimo wszystko wzięłam udział w tym talk-show. Nie tylko z ciekawości, ale i z przekonaniem, że ludziom trzeba mówić nie o wojnie, a o pokoju; nie o konfliktach, a o sposobach wypracowywania kompromisów. Trzeba im wyjaśnić, dlaczego łatwiej nam było znaleźć wspólny język z Niemcami, którzy do dziś przepraszają za swoją faszystowską przeszłość, niż z Rosjanami oskarżającymi o faszyzm Ukraińców.

Już wchodząc do studia usłyszałam, jak dość znany ekspert wykrzykuje słowo „nazizm!”. „Faszyzm!” - zawtórował mu nie mniej znany polityk. Odniosłam wrażenie, że obaj mówili szczerze, obaj wierzyli, że mają słuszność. A krwawe wydarzenia na Donbasie jeden i drugi konsekwentnie nazywali „wojną domową”.

Naprzeciwko mnie stał pełnomocnik „Ługańskiej Republiki Ludowej” pan Dejnega. Z uwagi na skomplikowaną sytuację w regionie starał się mówić w sposób wyważony. Dopóki elektrociepłownia w mieście Szczastia znajduje się pod kontrolą Ukrainy,  przedstawiciel „ŁRL” nie może zbyt ostro wypowiadać się o ukraińskiej władzy. Również słowo „Moskal” wymawiał bez ironii, bo tak przecież brzmi nazwisko gubernatora Obwodu Ługańskiego. I to właśnie z Henndijem Moskalem pan Dejnega zmuszony jest obecnie prowadzić negocjacje.


Po programie


Mimo, że podczas programu uczestnicy zaciekle się spierali, po jego zakończeniu nie rozeszli się, lecz zaczęli ze sobą rozmawiać i zastanawiać się nad jakimś kompromisowym rozwiązaniem konfliktu na Donbasie. Dyskutowali, co można zrobić, by zapobiec kolejnym ofiarom śmiertelnym. Niestety, telewidzowie nie mieli okazji posłuchać propozycji rozwiązania całego szeregu problemów, takich jak: legalizacja dyplomów ługańskich wyższych uczelni (obecnie nie są nigdzie honorowane, bo sama „ŁRL” nie jest uznana przez żadne państwo), stworzenie miejsc pracy dla uciekinierów z tego obszaru, problemy z dostarczaniem pomocy humanitarnej (konwoje ze strony ukraińskiej docierają tam bez problemu, natomiast ze strony rosyjskiej mają z tym kłopoty; i nie chodzi tu o kolumny sformowane przez Ministerstwo ds. Nadzwyczajnych).

W programach telewizyjnych na te tematy się nie rozmawia, albo w najlepszym razie komentuje się je bardzo powierzchownie. A na podstawie komentarzy moich internetowych czytelników sądzę, że sprawa konwojów humanitarnych, praktycznie zignorowana w programie, jest dla telewidzów najbardziej bolesnym tematem. I to zarówno dla zamieszkałych w epicentrum donbaskich wydarzeń, jak i dla obserwatorów z zewnątrz.

Czy z punktu widzenia uczestników takie programy mają jeszcze jakieś zalety?  Owszem, dają im możliwość spotkania się oko w oko z oponentami oraz pozwalają przemówić do Ukraińców, z których wielu mieszka poza granicami swojego kraju. A ponieważ mieszkają daleko od ojczyzny, i to nie tylko w Rosji, ludzie ci narzekają na ukraińską władzę, piętnując ją etykietkami „nazistów, junty i faszystów”. Te terminy stały się dla nich kluczowe i to właśnie one wywołują burzliwą reakcję i oklaski widowni.

Ci, którzy mieszkają na Ukrainie, nie klaszczą, słysząc takie słowa. Dla nich udział w programie jest szansą, a prowadzący – katalizatorem dyskusji. A najważniejsze jest to, co usłyszałam w kuluarach: że udało nam się przynajmniej zainicjować sklejanie rozbitego lustra.

Oczywiście, sklejone zwierciadło nigdy już nie będzie jednolite. I nigdy już nie będzie odbijać rzeczywistości tak dokładnie, jak kiedyś. Ale mimo wszystko nie będzie też jej deformować tak, jak obecnie deformują ją tysiące pojedynczych ułamków.

Nasz dialog z przeciwnikami się zmieni, nie będziemy już tacy, jak kiedyś. Ale będziemy mogli stać się lepsi niż jesteśmy w tej chwili. Takie właśnie wnioski wyciągam po zajrzeniu do rosyjskiej telewizji „od kuchni”. I mniejsza z tym, że w rosyjskich talk-show udziela się głosu także i rozmaitym Żyrinowskim.



Tłumaczenie: Katarzyna Kuc

Oryginał tekstu został opublikowany na portalu svoboda.org:
http://www.svoboda.org/content/article/27077537.html





*Jelena Rykowcewa (ur. 1962), rosyjska dziennikarka, autorka programów publicystycznych Radia Swoboda. W moskiewskim biurze radia pracuje od 2001 roku.  











Kto jest kim w tekście Jeleny Rykowcewej?

Wiaczesław Nikonow (ur. 1956), historyk, politolog, polityk. Deputowany Dumy Państwowej. Jest wnukiem jednego z najbliższych współpracowników Stalina, Wiaczesława Mołotowa. Jest autorem jego biografii.
Olena Bondarenko (ur. 1974), ukraińska dziennikarka, polityk, działaczka Partii Regionów. Przez kilka kadencji była deputowaną Wierchownej Rady. Jej zdaniem władze nie zastosowały odpowiednich środków dla zaprowadzenia porządku na kijowskim Majdanie.
Władimir Skaczko, dziennikarz kijowski, w latach 2000-2011 redaktor naczelny gazety "KIjewski Telegraf".
Dmitrij Kulikow, rosyjski politolog zajmujący się problematyką ukraińską, doradca Dumy Państwowej.
Dmitrij Puszylin (ur. 1981), jeden z liderów nie uznanej, separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej. Jest przedstawicielem jej władz na rozmowach w Mińsku.
Olesia Jachno (ur. 1978) znany ukraiński politolog, autorka popularnego bloga,  prywatnie żona moskiewskiego politologa Stanisława Biełkowskiego.
Borys Nadieżdin, rosyjski polityk orientacji liberalnej
Leonid Gozman, rosyjski polityk liberalnej orientacji, publicysta
Siergiej Parchomienko, dziennikarz, wydawca, były redaktor naczelny tygodnika Itogi, autor audycji w radiostacji "Echa Moskwy", działacz rosyjskiej opozycji demokratycznej.
Dmitrij Muratow, redaktor naczelny opozycyjnej "Nowej Gaziety"







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com








2 komentarze:

  1. "na wizji wszyscy mieszali z błotem pewną dziewczynę z Ukrainy (przypuszczam, że była to Ołesia Jachno), natomiast już po audycji na wszelkie sposoby starali się wyrazić swoje wsparcie i solidarność z nią"
    Innymi słowy : bez wahania na rozkaz czy też dlla chleba rozstrzelają kogo każą, a poźniej będą "współczuć". Nieprawdopodobny wręcz stopień zakłąmania. Tak jakby żyli w 2 równoległych światach.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jakies jaja są.O czym ta kobieta pisze?Kolejne klamstwo przez duze K!
    To jedyny program,gdzie oponenci z Ukrainy i Rosji moga swobodnie wyrazac swoje opinie.Nie ma takiego programu w banderowskiej Ukrainie,gdzie opozycjonistów po prostu sie likwiduje

    OdpowiedzUsuń