Dla
większości Rosja głównym źródłem informacji na temat konfliktu ukraińskiego
pozostają programy informacyjne i publicystyczne najważniejszych rosyjskich
stacji telewizyjnych, Kanał Pierwszy, Rossija, NTV. W programach Władimira
Sołowiowa, Andrieja Norkina, Jewgienija Popowa, Piotra Tołstoja władzę w
Kijowie sprawuje nazistowska junta, na Ukrainie szaleje korupcja, wobec
mieszkańców Donbasu stosowana jest okrutna przemoc. Równocześnie stwarzana jest
w nich jest iluzja dyskusji, do udziału zapraszani są wybrani działacze
rosyjskiego obozu liberalnego, zagraniczni i ukraińscy publicyści. Ich głos jest
jednak słabo słyszalny. Dlaczego? - tłumaczy Jelena Rykowcewa, publicystka portalu
i radia Swoboda.
Popularny program „Niedzielny Wieczór z
Władimirem Sołowiowem”, emitowany przez Kanał Pierwszy rosyjskiej
telewizji, komentują dwie dziennikarki: korespondentka Rosyjskiej Sekcji „Radia
Swoboda” Jelena Rykowcewa (z pozycji telewidza) oraz korespondentka gazety „Kommiersant” Janina Sokołowska (z pozycji uczestnika).
Przed laty jego programy były miejscem żywej i niezależnej dyskusji. Jednak od jakiegoś czasu Władimir Sołowiow stal się jednym z głównych propagandystów Kremla. |
Moja ukraińska koleżanka Janina
Sokołowska została zaproszona do talk-show „Niedzielny wieczór z Władimirem
Sołowiowem”. Ponieważ wcześniej nie oglądała tego programu, zapytała mnie, co o
nim sądzę i czy będzie miała jakąkolwiek szansę przedstawić widzom swój punkt
widzenia.
Wyjaśniłam jej, że wszystko zależy
od tego, jakie poglądy zamierza zaprezentować. Jeśli zacznie krytykować władze
ukraińskie, to bez większych problemów będzie mogła powiedzieć wszystko, co
myśli. „Nie, - usłyszałam od Janiny –
chciałabym powiedzieć, że w Donbasie
walczy armia rosyjska, i że pod Marjinką ostrzał prowadzony był z 50 rosyjskich
czołgów”.
Słysząc to, jedynie bezradnie
rozłożyłam ręce. I w punktach wyliczyłam najważniejsze cechy tego programu.
Dwa zespoły
1. Podczas dyskusji na tematy
ukraińskie goście są podzieleni na dwie grupy, które dla uproszczenia nazwę
„proukraińską” i „prorosyjską” (komentatorzy „prorosyjscy” popierają „republikę
ługańską” i „republikę doniecką”). Podział zawsze jest nieproporcjonalny – dwa
do czterech. Formalnie uczestnicy podzieleni są na dwa czteroosobowe zespoły. W
jednym z nich wszyscy reprezentują wspólną linię. W drugim zespole dwie osoby
mają poglądy przeciwne, a dwie zgadzają się z poglądami zespołu pierwszego. Drużyna
„prorosyjska” składa się zarówno z etatowych moskiewskich politologów w rodzaju
Wiaczesława Nikonowa albo rozkrzyczanych ekspertów w rodzaju Dmitrija Kulikowa,
jak i polityków ukraińskich w rodzaju Oleny Bondarenko z Donbasu, Władimira
Skaczka z Kijowa oraz przedstawicieli „republiki donieckiej” i „republiki
ługańskiej”. Władimir Sołowiow, choć teoretycznie powinien być moderatorem
dyskusji, z całego serca wspiera ekspertów z pierwszego zespołu. Dlatego nawet
gdyby wszystkim uczestnikom udzielono dokładnie tyle samo czasu antenowego,
poglądy proukraińskich gości mimo wszystko nie byłyby reprezentowane
proporcjonalnie do poglądów ich oponentów.
2. Tyle tylko, że choć prorosyjscy
eksperci dysponują przewagą liczebną i tak nie pozwalają wypowiedzieć się swobodnie
stronie przeciwnej. Nikonow, Bondarenko czy Puszylin mogą monologować bez
ograniczeń w komfortowej i pełnej powagi ciszy. Ich przeciwnicy (Olesia Jachno, Bielkowski i
inni) muszą niemal krzyczeć, żeby przebić się przez harmider głosów i kąśliwe
uwagi prowadzącego. Niedawno, Sołowiow zaczął dodatkowo stosować nieprzyjemny
chwyt polegający na wykpiwaniu oponentów. Ktoś na przykład mówi, że w Donbasie
przebywają rosyjscy żołnierze. A w odpowiedzi Sołowiow chichocze, dając do
zrozumienia, że mówca palnął właśnie straszne głupstwo. Kamera pracuje w taki
sposób, by w kadrze zamieścić nie twarz ukraińskiego gościa programu i jego
argumenty, a śmiech Sołowiowa. Następnie rozbawiony Sołowiow uspokaja się i
machając ręką w stronę mówcy z drużyny prorosyjskiej, udziela mu głosu.
Mowa ciała
Lekceważenie dla strony ukraińskiej
prowadzący wyraża nawet mową ciała. Stoi w nienaturalnej pozie, na wpół zgięty.
W kierunku „niewygodnego” Ukraińca kieruje jedynie głowę, natomiast cała
sylwetka zwrócona jest ku Ukraińcowi „słusznie myślącemu”. Kształt toczonej
wówczas rozmowy jest następujący:: Ukrainiec przytacza swój argument, Sołowiow
odpowiada mu ironicznym kontrargumentem i natychmiast gestem udziela głosu kolejnemu
Ukraińcowi, tym razem "swojemu". Ten podłapuje temat i zaczyna
płynnie wygłaszać monolog o ukraińskim faszyzmie i nazizmie. Publiczność milknie
i słucha go w pełnej ciszy.
3. Wszystkie powyższe obiektywne
okoliczności nie są jedynym utrudnieniem dla kogoś, kto chciałby w pełnym
zakresie zaprezentować swój punkt widzenia. Istotną przeszkodą są też czynniki
subiektywne, przede wszystkim umiejętność dobierania argumentów i dyskutowania.
Problem polega na tym, że poglądy liberalne ze strony rosyjskiej reprezentują dyskutanci
wyjątkowo słabi, tacy jak np. bardzo nieprecyzyjny Leonid Gozman czy mało
aktywny Borys Nadieżdin. Doświadczonych mówców z silnym głosem i konkretnymi
argumentami, takich jak choćby nieżyjący Borys Niemcow czy nadal aktywnie
działający Siergiej Parchomienko i Dmitrij Muratow, do takich programów nigdy
się nie zaprasza. Spośród kobiet w Rosji jedynie Ksenia Sobczak zdolna jest
przebić się przez krzyki silniejszych liczebnie oponentów. Sobczak wykorzystuje
w tym celu zarówno silne gardło, jak i logiczną argumentację. Tyle że jej też
już nie zapraszają. Natomiast spośród zapraszanych do programu Ukrainek żadna
nie posiada takich talentów. Ołesię Jachno zakrzykują i „gaszą” bez większego
trudu, a widzowie z jej wystąpienia zapamiętują jedynie duże, pełne smutku
oczy. Na dodatek taka osamotniona obrończyni ukraińskiego punktu widzenia nie
ma prawa do najmniejszej nawet pomyłki. Bo kiedy potknie się jej oponent, nikt
tego nie zauważa. Ale kiedy ona sama popełni błąd w argumentacji, pozostali bezlitośnie,
ze zdwojonym entuzjazmem wykorzystują jej słabość.
Po wysłuchaniu moich racji Janina
Sokołowska nie zwątpiła w swoje siły i nie zrezygnowała z udziału w programie
Sołowiowa. W dniu emisji usiadłam więc przed telewizorem, żeby jej kibicować. Już
dawno nie oglądałam tego talk-show, dlatego miałam niezły ubaw obserwując, jak
uczestnicy punkt po punkcie wcielają w życie technologię, którą wcześniej
opisałam w rozmowie z Janiną.
W studio dyskutowano przez 2
godziny, oczywiście cały czas o Ukrainie. Przez pierwszą godzinę wśród
dyskutantów znajdowali się, jak zwykle, dwaj proukraińscy i jednomyślna szóstka
antyukraińskich. Wśród nich dwójka kremlowskich politologów lamentowała przede
wszystkim z powodu „ludobójstwa własnego narodu” oraz dwaj reprezentanci DRL i
ŁRL. Czyli układ tradycyjny i sprawdzony.
Elementy faszystowskie
Politolog Nikonow miał za zadanie
skupić się na elementach „faszystowskich”. Dlatego pouczał na przykład dwóch
oponentów z Ukrainy: „Jeśli będziecie twierdzić, że Hitler nie był faszystą, że Bandera nie był faszystą, to
absolutnie nikt spośród naszych widzów nie przyzna wam racji!”.
Rzeczywiście, wcześniej ukraińscy goście (szczególnie politolog Tatiana
Woronina) mówili, że Bandera nie był faszystą. Ale niczego takiego nie
powiedzieli o Hitlerze. Tylko że nikt nie dał im możliwości sprostowania manipulacji
Nikonowa. Na dodatek Nikonow przemawiał
tak długo, że oponenci mogli już zapomnieć, od czego zaczął się jego
monolog. Następnie rosyjski politolog
oświadczył: „USA nie wsparły batalionu
„Azow”, bo są w nim sami rasiści i antysemici. I ani lobby żydowskie, ani
afroamerykańskie nigdy by się na to nie zgodziły”.
Podczas "Wieczoru z Władimirem Sołowiowem" jego uczestnicy reprezentujący ukraiński mają niewielkie szanse, by ich głos został usłyszany. |
Byłam naprawdę ciekawa, co
odpowiedzą na to goście z Ukrainy. Ale oni nic nie odpowiedzieli. W takich
programach Nikonow jest nietykalną „świętą krową”. Może pleść, co mu ślina na
język przyniesie, i nikt nie ma odwagi z nim polemizować. Wszyscy milczą jak
zahipnotyzowani. Nikonow jest dla Sołowiowa prawdziwą oporą. Prowadzący zawsze
stoi z ręką wyciągniętą w jego stronę, żeby w dowolnym momencie móc dać znak –
a wtedy Nikonow natychmiast podsunie mu słuszne argumenty, albo przejmie
inicjatywę w zaistniałym sporze. Przykładowo, wysłuchawszy wymiany zdań między
ukraińską politolog Woroniną i Dejnegą (zwolennikiem ŁRL), Sołowiow zwrócił się
do Nikonowa: „Czy ja dobrze rozumiem, że
oni w żadnej kwestii się nie dogadają?”. Na co Nikonow odpowiada z
przekonaniem: „A w jakiej niby sprawie naziści mogliby się porozumieć z tymi, których
chcą zniewolić?”. Nikonow to autorytet, więc i tym razem nikt nie waży się
komentować jego opinii. Podobnie jak innej jego złotej myśli: „Ukraina jest skazana na klęskę, bo jej elity
są kompletnie niepoczytalne”.
Ostatnie słowo
Cały program skonstruowany jest w
taki sposób, żeby ostanie słowo należało do kogoś ze „swoich”. „Obcy” potrzebni
są jedynie po to, żeby na ich tle jeszcze dobitniej wyeksponować „swój” punkt
widzenia, by jeszcze wyraziściej dowieść
jego słuszności. Goście z Ukrainy pomagają gospodarzom show w stworzeniu iluzji
dyskusji, dzięki czemu można odfajkować wymóg prezentowania dwóch punktów
widzenia. Bo przecież żadnej bezmyślnej i jednostronnej propagandy u nas nie ma!
Co prawda wszystko jest urządzone w taki sposób, żeby zwyciężała i dominowała
pozycja strony rosyjskiej, ale przecież telewidzowie nie muszą sobie tym
zaprzątać głowy. Z całej audycji widz ma zapamiętać, że dyskutanci kolejny raz
dowiedli słuszności „naszego” punktu widzenia. Przy czym będzie on absolutnie
przekonany, że doszedł do takiego wniosku samodzielnie, na podstawie porównania
z racjami oponentów.
Sokołowska wchodzi na antenę w
drugiej części programu. Jej wystąpienie również idealnie wpisuje się w
zaplanowany zawczasu scenariusz. Kiedy Janina oświadcza, że władze w Kijowie
powinny porozumieć się z „DRL” i „ŁRL”, zamiast wyzywać jej działaczy od
„terrorystów”, pochwałę dla tych słów wyraża sama Ołena Bondarenko: „Brawo! Słusznie! Zuch dziewczyna!”. Ale
kiedy Sokołowska usiłuje powiedzieć, że czołgi użyte pod Marjinką były
przysłane z Rosji, bo niby skąd jeszcze? – za jej edukację zabiera się sam
Sołowiow. Prowadzący poucza ją, że Ukraina sprzedawała swoje czołgi wszędzie,
gdzie można. Więc nic dziwnego, że jakieś z nich znalazły się również i u
„powstańców”. A tak w ogóle to w rosyjskich jednostkach wszystkie czołgi są
ponumerowane i póki Sokołowska nie poda mu numeru czołgu biorącego udział w
potyczce pod Marjinką, to Sołowiow w ogóle nie ma o czym z nią rozmawiać.
Janinie udaje się również wtrącić
kilka słów o „nazizmie” - mówi, że od powtarzania tego słowa pokoju w świecie
nie przybędzie. Tyle, że kieruje ten komentarz nie do Nikonowa, głównego
propagatora poglądów o „ukraińskim nazizmie”, lecz do Dejneki, przedstawiciela
ługańskiej „republiki”. Sęk w tym, że sam Dejneka nic o nazizmie nie wspominał,
co – słusznie zresztą – natychmiast jej wypomina. Krótko mówiąc, Janinie Sokołowskiej
udało się przedstawić rosyjskiej widowni nieco więcej faktów, niż innym gościom
z Ukrainy. Ale mimo wszystko panujący w studiu harmider zapewne uniemożliwił
widzom zrozumienie większości jej wypowiedzi. Wątpliwe jest zresztą, że
rosyjscy telewidzowie jakoś specjalnie starali się ją zrozumieć i wyłowić jej
słowa z ogólnego jazgotu. Natomiast
słowa innych dyskutantów o ukraińskim nazizmie było słychać wyraźnie i bez
trudu trafiały one do odbiorców.
Z drugiej strony, moją koleżankę po
fachu pozytywnie nastraja fakt, iż po zakończeniu programu jego uczestnicy
potrafili prowadzić zupełnie konstruktywny dialog. Ja sama również słyszałam od
uczestnika show „Polityka”, emitowanego na Kanale Pierwszym, że na wizji
wszyscy mieszali z błotem pewną dziewczynę z Ukrainy (przypuszczam, że była to
Ołesia Jachno), natomiast już po audycji na wszelkie sposoby starali się
wyrazić swoje wsparcie i solidarność z nią. Ale oczywiście tego już
telewidzowie nie zobaczyli. Tym nie mniej Janina uważa, że udział w takich
programach jest nie tylko możliwy, ale i niezbędny. Swoje argumenty przedstawiła w poniższym tekście.
Janina Sokołowska:
Janina Sokołowska uznała,iż jej obecność we flagowym propagandowym programie telewizji rosyjskiej może przynieść jakiś pożytek. |
Im częściej w programach telewizyjnych słychać słowa „nazizm” i „faszyzm”, tym bardziej zmniejsza się szansa na osiągnięcie porozumienia w sprawie Donbasu. To jest najistotniejszy wniosek, jaki wyciągnęłam z udziału w programie Władimira Sołowiowa, a także na podstawie wielu innych programów emitowanych w rosyjskiej telewizji.
Spojrzenie od kuchni
Udział w programie dał mi możliwość
obejrzenia programu „od kuchni”. Koledzy dziennikarze odradzali mi uczestnictwo
w talk-show Władimira Sołowiowa. Przekonywali, że prowadzący nie dopuści mnie
do głosu, że będzie uparcie eksponować swój punkt widzenia. Krótko mówiąc –
Ukraińcy służą w jego programie za „chłopców do bicia”.
Przytaczano również inne argumenty:
„Będą cię przekonywać, że Rosjanie są naszymi braćmi. A między nami i Rosjanami
jest takie pokrewieństwo, jak między wilkami i psami. Podobieństwo istnieje, a
jednak obyczaje mają różne” – powiedział pewien bardzo szanowany przeze mnie dziennikarz
ukraiński, od dawna zamieszkały w Moskwie.
Mimo wszystko wzięłam udział w tym
talk-show. Nie tylko z ciekawości, ale i z przekonaniem, że ludziom trzeba
mówić nie o wojnie, a o pokoju; nie o konfliktach, a o sposobach wypracowywania
kompromisów. Trzeba im wyjaśnić, dlaczego łatwiej nam było znaleźć wspólny
język z Niemcami, którzy do dziś przepraszają za swoją faszystowską przeszłość,
niż z Rosjanami oskarżającymi o faszyzm Ukraińców.
Już wchodząc do studia usłyszałam,
jak dość znany ekspert wykrzykuje słowo „nazizm!”. „Faszyzm!” - zawtórował mu
nie mniej znany polityk. Odniosłam wrażenie, że obaj mówili szczerze, obaj
wierzyli, że mają słuszność. A krwawe wydarzenia na Donbasie jeden i drugi
konsekwentnie nazywali „wojną domową”.
Naprzeciwko mnie stał pełnomocnik
„Ługańskiej Republiki Ludowej” pan Dejnega. Z uwagi na skomplikowaną sytuację w
regionie starał się mówić w sposób wyważony. Dopóki elektrociepłownia w mieście
Szczastia znajduje się pod kontrolą Ukrainy, przedstawiciel „ŁRL” nie może zbyt ostro
wypowiadać się o ukraińskiej władzy. Również słowo „Moskal” wymawiał bez
ironii, bo tak przecież brzmi nazwisko gubernatora Obwodu Ługańskiego. I to
właśnie z Henndijem Moskalem pan Dejnega zmuszony jest obecnie prowadzić
negocjacje.
Po programie
Mimo, że podczas programu uczestnicy
zaciekle się spierali, po jego zakończeniu nie rozeszli się, lecz zaczęli ze
sobą rozmawiać i zastanawiać się nad jakimś kompromisowym rozwiązaniem
konfliktu na Donbasie. Dyskutowali, co można zrobić, by zapobiec kolejnym
ofiarom śmiertelnym. Niestety, telewidzowie nie mieli okazji posłuchać
propozycji rozwiązania całego szeregu problemów, takich jak: legalizacja
dyplomów ługańskich wyższych uczelni (obecnie nie są nigdzie honorowane, bo
sama „ŁRL” nie jest uznana przez żadne państwo), stworzenie miejsc pracy dla
uciekinierów z tego obszaru, problemy z dostarczaniem pomocy humanitarnej (konwoje
ze strony ukraińskiej docierają tam bez problemu, natomiast ze strony
rosyjskiej mają z tym kłopoty; i nie chodzi tu o kolumny sformowane przez
Ministerstwo ds. Nadzwyczajnych).
W programach telewizyjnych na te
tematy się nie rozmawia, albo w najlepszym razie komentuje się je bardzo
powierzchownie. A na podstawie komentarzy moich internetowych czytelników
sądzę, że sprawa konwojów humanitarnych, praktycznie zignorowana w programie,
jest dla telewidzów najbardziej bolesnym tematem. I to zarówno dla zamieszkałych
w epicentrum donbaskich wydarzeń, jak i dla obserwatorów z zewnątrz.
Czy z punktu widzenia uczestników
takie programy mają jeszcze jakieś zalety?
Owszem, dają im możliwość spotkania się oko w oko z oponentami oraz
pozwalają przemówić do Ukraińców, z których wielu mieszka poza granicami
swojego kraju. A ponieważ mieszkają daleko od ojczyzny, i to nie tylko w Rosji,
ludzie ci narzekają na ukraińską władzę, piętnując ją etykietkami „nazistów,
junty i faszystów”. Te terminy stały się dla nich kluczowe i to właśnie one
wywołują burzliwą reakcję i oklaski widowni.
Ci, którzy mieszkają na Ukrainie,
nie klaszczą, słysząc takie słowa. Dla nich udział w programie jest szansą, a
prowadzący – katalizatorem dyskusji. A najważniejsze jest to, co usłyszałam w
kuluarach: że udało nam się przynajmniej zainicjować sklejanie rozbitego lustra.
Oczywiście, sklejone zwierciadło
nigdy już nie będzie jednolite. I nigdy już nie będzie odbijać rzeczywistości
tak dokładnie, jak kiedyś. Ale mimo wszystko nie będzie też jej deformować tak,
jak obecnie deformują ją tysiące pojedynczych ułamków.
Nasz dialog z przeciwnikami się
zmieni, nie będziemy już tacy, jak kiedyś. Ale będziemy mogli stać się lepsi
niż jesteśmy w tej chwili. Takie właśnie wnioski wyciągam po zajrzeniu do rosyjskiej
telewizji „od kuchni”. I mniejsza z tym, że w rosyjskich talk-show udziela się
głosu także i rozmaitym Żyrinowskim.
Tłumaczenie: Katarzyna Kuc
Oryginał
tekstu został opublikowany na portalu svoboda.org:
http://www.svoboda.org/content/article/27077537.html
*Jelena
Rykowcewa (ur. 1962), rosyjska dziennikarka, autorka programów publicystycznych
Radia Swoboda. W moskiewskim biurze radia pracuje od 2001 roku.
Kto
jest kim w tekście Jeleny Rykowcewej?
Wiaczesław
Nikonow (ur. 1956), historyk,
politolog, polityk. Deputowany Dumy Państwowej. Jest wnukiem jednego z
najbliższych współpracowników Stalina, Wiaczesława Mołotowa. Jest autorem
jego biografii.
Olena
Bondarenko (ur. 1974), ukraińska
dziennikarka, polityk, działaczka Partii Regionów. Przez kilka kadencji była deputowaną Wierchownej Rady. Jej zdaniem władze nie zastosowały odpowiednich środków dla
zaprowadzenia porządku na kijowskim Majdanie.
Władimir
Skaczko, dziennikarz kijowski,
w latach 2000-2011 redaktor naczelny gazety "KIjewski Telegraf".
Dmitrij
Kulikow, rosyjski politolog
zajmujący się problematyką ukraińską, doradca Dumy Państwowej.
Dmitrij
Puszylin (ur. 1981), jeden z
liderów nie uznanej, separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej. Jest
przedstawicielem jej władz na rozmowach w Mińsku.
Olesia
Jachno (ur. 1978) znany ukraiński
politolog, autorka popularnego bloga, prywatnie żona moskiewskiego politologa
Stanisława Biełkowskiego.
Borys
Nadieżdin, rosyjski polityk
orientacji liberalnej
Leonid
Gozman, rosyjski polityk liberalnej
orientacji, publicysta
Siergiej
Parchomienko, dziennikarz,
wydawca, były redaktor naczelny tygodnika Itogi, autor audycji w radiostacji
"Echa Moskwy", działacz rosyjskiej opozycji demokratycznej.
Dmitrij
Muratow, redaktor naczelny
opozycyjnej "Nowej Gaziety"
|
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
"na wizji wszyscy mieszali z błotem pewną dziewczynę z Ukrainy (przypuszczam, że była to Ołesia Jachno), natomiast już po audycji na wszelkie sposoby starali się wyrazić swoje wsparcie i solidarność z nią"
OdpowiedzUsuńInnymi słowy : bez wahania na rozkaz czy też dlla chleba rozstrzelają kogo każą, a poźniej będą "współczuć". Nieprawdopodobny wręcz stopień zakłąmania. Tak jakby żyli w 2 równoległych światach.
To jakies jaja są.O czym ta kobieta pisze?Kolejne klamstwo przez duze K!
OdpowiedzUsuńTo jedyny program,gdzie oponenci z Ukrainy i Rosji moga swobodnie wyrazac swoje opinie.Nie ma takiego programu w banderowskiej Ukrainie,gdzie opozycjonistów po prostu sie likwiduje