sobota, 23 sierpnia 2014

Bombardują, to znaczy, że jest dziesiąta




W położonym po rosyjskiej stronie granicy miasteczku Donieck zorganizowano obóz dla uciekinierów z Ukrainy. Dziennikarze opozycyjnej „Nowej Gaziety” Nikita Girin i Anna Artemiewa spędzili w nim dwa dni, notując rozmowy ze spotkanymi tam ludźmi. Pozbawieni dachu nad głową mieszkańcy Donbasu opisują przebieg wydarzeń swoim językiem, żołnierze oddziałów separatystycznych to dla nich „powstańcy”, ukraińscy gwardziści to „naziołki”. A jednak z tych relacji bije rozpaczliwa prawda o ludzkim losie zniszczonym przez bomby i wojnę. Jak zawsze na wojnie najbardziej cierpią zwykli, prości, bezbronni ludzie.





Doniecki Punkt Tymczasowego Rozlokowania Uciekinierów z Ukrainy (PTR) funkcjonuje od maja. Po 13.05, gdy zginął jeden z miejscowych mieszkańców trafiony pociskiem wystrzelonym z terytorium Ukrainy, przeniesiono go dalej w głąb rosyjskiego terytorium. Ale wystrzały Gradów i haubic słychać tu dobrze, zwłaszcza każdego ranka. Synowie starają się wspierać przestraszone kobiety: ”Mamo nie denerwuj się, przecież tydzień przemieszkaliśmy w piwnicy.”






W obozie rozstawiono ponad 70 namiotów, to największy punkt tymczasowego rozlokowania na terytorium obwodu. Przewidziano, iż przyjmie ok. 1000 osób. Na początku sierpnia było ich ok. 3000, mężczyźni spali na dworze (w polu). Od maja przez ten punkt przewinęło się ponad 50 tys. osób. „nikt z nas nie spodziewał się takiej ilości ludzi” – mówią w administracji obozu. Jak mówi jego naczelnik Anatolij Stadnikow, podstawowym problemem jest organizacja zaopatrzenia. Zajmują się nią ludzie pracujący społecznie. Cały ciężar prac organizacyjnych spoczywa na miejscowej administracji, jednak ona nie daje sobie rady.

Uciekinierzy mają do dyspozycji 3 dni, by załatwić dokumenty, a także wybrać orientacyjne miejsce stałego zamieszkania. Obecnie wysyłani są na Ural i Daleki Wschód. Osiedlenie nieco bliżej proponuje się inwalidom. Autobusy do stacji „Lichaja” wyjeżdżają każdego dnia. Kto zapisał się i nie przyszedł zostaje wydalony z obozu. Tego rodzaju informacja podawana jest przez megafony na stacji, gdy ludzie wsiadają do pociągu.

Wyżywienie realizowane jest przy pomocy talonów. W szczególnych wypadkach talony mogą zostać przedłużone. Kasza z mięsem, ciasto z powidłami, maleńkie pudełko soku. Słodka herbata wydawana jest tylko dzieciom i ludziom w podeszłym wieku. Praca kucharzy jest bardzo ciężka, w ciągu roku pracują w miejscowych szkołach. „Wstajemy o czwartej, w pół do piątej jesteśmy na przystanku, do obozu docieramy o piątej”. – opowiada Olga. Ona sama przyjechała do Doniecka z Uralu 16 czerwca. Strzelanie zaczęło się 20go. „Wczoraj wyjechaliśmy stąd prawie o jedenastej wieczorem. Wydawaliśmy jedzenie do w pół do dziesiątej, stale przyjeżdżali nowi ludzie. A potem trzeba było pozmywać naczynia, do domu wróciłam po dwunastej w nocy. Pobudka znów o czwartej.”

Kabiny prysznicowe, umywalki, trzydzieści toalet, plastikowych i skleconych z desek, rozstawiono wzdłuż obozu. Woda do butelek nalewana jest z kranu. : ”Nigdy nie piliśmy takiej dobrej wody” – można usłyszeć od niektórych uciekinierów. „Mój pies takiej kaszy nie wziąłby do pyska” – skarżą się inni. Niektórzy są otwarci i chętnie opowiadają o tym, co ich spotkało. Inni są rozdrażnieni, zwłaszcza gdy stoją w kolejkach, do kuchni, do autobusu (do namiotów Komitetu Śledczego i Tymczasowej Cerkwi kolejek nie widzieliśmy. Jakiś ruch interesantów można było zaobserwować tylko w pobliżu namiotu Federalnej Służby Migracyjnej).

Zapisaliśmy te historie opowiedziane przez ludzi zmuszonych do porzucenia swoich domów z powodu wojny. Być może na zawsze.


Niech Putin nogi myje i siwuchę pije




Tamara i Lida ze wsi Nowoannowka są siostrami, obie już na emeryturze. Obie założyły na siebie pstrokate fartuchy. Widać, że lubią żartować, ale teraz do oczu napływają im łzy. Śpią obok siebie na rozkładanych łóżkach. Mówią miejscowym dialektem.



- Wsiadłyśmy do samochodu, a kierowca mówi: „Dziewczyny, do Samosonowki nie trajkoczcie”. Do naszego „blokpostu”. Potem w porządku, uf, można już trajkotać. Pędził tak, strasznie pędził… Droga była całkowicie pusta, żadnego ruchu… Wszystkie korytarze transportowe są zamknięte, ale powstańcy wiedzą, że wywożą uciekinierów, przepuszczają, wielkie im za to dzięki. Co zdążyłam wrzuciłam do torby. Na „blok poście” chłopaki dali nam 6 puszek z tuszonką i dwie ananasów, wszystkie zamknięte. Dostają swoje racje, podzielili się z nami.

W końcu dojechałyśmy, przeszłyśmy przez kontrolę celną. Powiedzieli nam, stańcie tam pod drzewem, na przystanku, tam chodzi autobus do obozu dla uchodźców. Podchodzimy, torby ciężkie, upał straszny, Tamara źle się czuje, coraz gorzej… Więc wsiadła do czyjegoś samochodu, stał na poboczu. A ja do niej mówię, Tamara, co się tak przysiadasz? Kto ci pozwolił leźć do cudzego auta? A ona tam siedzi, cała blada, wygląda jak trup… I zemdlała. Zdążyłyśmy ją podnieść, tam jakaś rodzina czekała na matkę z Suchodolska. Wielkie im dzięki, szybko wepchnęli jej do ust tabletkę, dali do popicia wody. I potem pomogli nam załadować torby, wsiąść do samochodu, przywieźli nas tutaj i nie wzięli nawet kopiejki. Potem kobieta z tej rodziny pobiegła do obozu, przyprowadziła pielęgniarkę, formalności załatwiłyśmy bez kolejki. Ludzie potrafią współczuć. Wszystkim im wielkie dzięki, nawet nie wiem, jak ta rodzina miała na nazwisko, samochód mieli czerwony….

- Wczoraj przyjechały dwie kobiety, jak się to nazywa? Z Ministerstwa Pracy. One powiadają, że na razie będą kierować tylko do Tuwy. A my jesteśmy na emeryturze, ja jestem młodsza, ale ona ma 65 lat. I miesiąc temu miała wylew. Dzięki Bogu, jakoś doszła do siebie, ale nie wolno jej przegrzewać się, ruszać gwałtownie, niczego jej nie wolno. Nie dojedziemy do Tuwy. Co mamy robić? Jesteśmy tu ostatnią dobę, już jutro przestaną nas karmić. Talon mamy do dziś, już na jutro nie. Nic strasznego, schudniemy troszkę… Nie mamy sił, żeby tam jechać, tutaj nie możemy zostać. Nie wiemy teraz co robić. Jesteśmy stare, nikt nas nie potrzebuje. Jesteśmy tylko ciężarem. Nasi bliscy też są emerytami, może gdybyśmy przyjechały do nich z pieniędzmi, ale tak, po co? Przyjedziemy, a tu nas trzeba karmić. A do ciężkiej pracy już się nie nadajemy.

Od 16 lipca mieszkałyśmy w piwnicy, a do tego nie było w niej światła. Linię przerwało, nasi chłopcy pojechali, poreperowali, i do wczoraj światło było. A potem znów bombardowanie, rano chłopcy tam jadą, znów naprawiają.

Do naszej wioski przychodzili powstańcy, także Czeczeńcy. Oni nie opowiadają, że są Czeczeńcami, ale to widać od razu. Porządne chłopaki, nie przeklinali, nie chamili. „Matko, trzeba wytrzymać, wytrzymać.”

Jeszcze tam u nas jest taki jeden, co opowiada się za Gwardią Narodową. Kiedy zaczęli ostrzeliwać Nowosietłowku, z odległości siedmiu kilometrów, wyszedł na dach szopy i zaczął krzyczeć: „nasi przyszli, nasi przyszli”. Z jaką radością. A tu z góry idzie ich czołg, czołg Gwardii Narodowej. I on krzyczy: „Czołgi idą. A wy –pokazuje na nas – szykujcie mydło i sznury”. U nas za Gwardię byli pojedynczy ludzie, przede wszystkim popierano powstańców. Na żadne wybory tak nie chodziliśmy, jak na referendum. Tyle wtedy było nadziei.

Zabiło u nas dwóch facetów. Wyszli z piwnicy na papierosa, kobieta zdążyła uciec do piwnicy, a oni dopalali niedopałki, papierosów brakuje, deficyt. I tam ich walnęło. Jeden nowoannowskij, drugi przyjechał z Ługańska do krewnych. Jednego rozerwało na miejscu, ten drugi jeszcze żył z pół godziny. To się stało na drugim końcu wsi, ale my ich znaliśmy, wieś, to wieś. Jeden, ten z Ługańska, kiedy był młody chodził za Lidą (wtedy właśnie Lida wykrzyknęła: „O tym trzeba opowiadać”). Jak miał 45 lat, poszedł na emeryturę, wyglądał jak staruszek, po piwnicy chodził w tę i we w tę. Nie był całkiem sprawny, miał po wylewie sparaliżowaną rękę. Jakie to straszne, straszne….

Mam córkę pod Charkowem, tam jest dwoje dzieci, od miesiąca nie mamy kontaktu, wszystko wyłączyli.

Tutaj wszystko zrobili w porządku. Trzy razy mięso, jest gdzie się umyć, wszędzie jest oświetlenie. Można zatelefonować. Na każdym słupie można naładować komórkę. Za to wszystko waszemu Putinowi należą się podziękowania. Powinniśmy mu nogi myć i siwuchę i pić.


Porwany paszport




Żenia przyjechał z Gorłowki. Ma 35 lat. Dotarł do obozu w poniedziałek 18 sierpnia. Ogłoszono już porę nocną, Żenia pali w ciszy, siedząc na pieńku drzewa przed namiotem. W środku śpią żona i troje dzieci. Najmłodsze ma 6 miesięcy. Rano pojadą do Władywostoku, siedem dni i nocy w pociągu. Tam Żenia chce „rozpocząć nowe życie, nie ma przecież nic do stracenia”.


- Dziś wywoziłem rodzinę. Raz naziołki nas zatrzymały, raz powstańcy. Rozdziela ich nie więcej niż tysiąc metrów, tak wojują. Rozmawiają ze sobą, proszą się nawzajem o papierosy. Naziołki porwały mój paszport. „Dokąd jedziesz? Chodźmy porozmawiamy.” Zgniótł, rzucił, 20 letni debil. Poczekałem, kiedy odejdzie, zebrałem te śmiecie do kupy, zakleiłem skoczem. Z takim poszarpanym paszportem przekroczyłem granicę.

W przejściu podziemnym cała rodzina przesiedziała 11 dni. Teściowa, pielęgniarka, pracuje w szpitalu nr 2, siedzi tam do tej pory.

Mieliśmy w Gorłowce wszystko. Miałem psa, ważył 100 kilo, proszę sobie wyobrazić ile kosztowało jego utrzymanie.

Najbardziej żal mi psa, śni mi się co dzień. Julia zwróciła mi uwagę, lepiej byś się przejął moją mamą.

Wyłączyłem światło na dworze, z lodówki wyjąłem wszystko, postawiłem w kuchni wiadro z wodą. Nikt nic nie zabierze. Jeśli tylko naziołki kogoś nie zastrzelą.

Bardzo współczuję powstańcom. Sam się chciałem do nich przyłączyć, dużo o tym myślałem. Spotkałem naszego dzielnicowego. On także uciekł, biedny. Pytam go, o to co się dzieje z naszym komisariatem rejonowym. A on mówi, nikogo nie ma, sami najemnicy, wszystkich ściągnięto z Rosji. Jeśli zobaczyłbym wśród nich swojego sąsiada, chociażby kogoś znajomego. A tam nikogo nie ma. Tam są tylko obcy ludzie.

Trudno mówić o sukcesie. Mamy tylko nogi i ręce. Moja mama ma 60 lat. Jeśli utkniemy tam, dokąd nas wysyłają, już nigdy jej nie zobaczę.


Gorłowka w sierpniu. Zdjęcie: Odnokłasniki.ru



Idzie wojna, po co rodzić?




Anna z Mołogwardiejska ma 23 lata (na zdjęciu z lewej, z siostrą). Jest w szóstym miesiącu ciąży. Ostatniego dnia w Krasnodonie zrobiła USG: chłopiec.


- Pierwszy raz wzięliśmy torby, zebraliśmy rzeczy, zeszliśmy do piwnicy, żeby poczekać, wróciliśmy do domu, powyciągaliśmy rzeczy z toreb, siedzimy. Po raz drugi pozbieraliśmy rzeczy, do piwnicy, potem znów wydawało się, że się uspokoiło, znów je powyciągaliśmy. A po raz trzeci, już walnęli naprawdę, bomba zniosła dach szpitala, w sklepie z okien powypadały szyby, poprzewracało drzewa…. Na około leżały odłamki, wielkie, po trzysta gram, sam jeden sfotografowałem trzymając go na dłoni. Jedna z naszych dziewczyn biegła z roboty do domu, tam szedł ogień z moździerzy. Po drodze upadła, głowę przykryła rękami, na szczęście cudem została żywa. Wszyscy opowiadali, jak należy padać. Odłamki latały powyżej 50 centymetrów. W szpitalu, kiedy zniosło dach, zginął mężczyzna, zabił go odłamek, uderzył go w brzuch. Pytają go, dlaczego siedzi i uśmiecha się, podchodzą, a on już nie żyje. Pracował jako kierowca pogotowia ratunkowego.

Nasz supermarket nazywa się „Na zdrowie”. Tam też spadł pocisk, zabił kobietę, gdy wysiadała z autobusu. A nasi bombardowali miasteczko, dlatego, iż u nas znajdował się sztab powstańców, rozłożyli się u mnie na podwórku. Ich komendanci chodzą na około, pilnują porządku. Nie ma z nich żadnego pożytku… Rozdali im automaty, machają nimi przed nosem, dlaczego machają? Szłam po lekarstwa dla córeczki, a on wrzeszczy, dokąd leziesz? I jeszcze szturcha mnie automatem. A córeczka płacze. Wcześniej wleciał do domu nietoperz. Wujek poszedł go przepędzić, a jego nie przepuszczają powstańcy. Zapomniał paszportu. Krzyczę do nich że poszedł po nietoperza, sufit wysoki, sami nie damy rady.

Wielki kurnik w Wierchniej Gierasimowce zniszczyli całkowicie. 120 tys. kurczaków rozbiegło się naokoło. Wszystkie teraz zdechły, walają się wszędzie.

Mówili mi, zrób aborcję. „Jest wojna. Po co będziesz rodzić?” Wciąż do nas nie dochodziło, nie wiedzieliśmy, że i tutaj przyjdzie. Kiedy zaczęło się w Ługańsku, w centrum stali powstańcy, a ja leżałam z Maszą w szpitalu. Zaczęli wtedy rozpalać ogniska, po to by dym zasłaniał ich przed samolotami. A w szpitalu dzieci chorują, nie mają czym oddychać. Koło izby porodowej latały kule. Opowiadali w Izwarino, dziewczyna w ciąży skakała do piwnicy z wysokości trzech metrów, tam nie było schodów. Urodziła o trzy tygodnie wcześniej. Jak tylko czuła, że zaczyna się znowu, znów skakała te trzy metry. A schodów nie ma. Potem ją wyciągali, za ręce, jak, nie mam pojęcia.

Na początku myślałam, dokąd ja z Maszą pojadę, przecież jest chora, nie ma jednego płuca. I w dodatku będę za trzy miesiące rodzić. Mąż wciąż pracuje, kto chce stracić 15 lat stażu. Nie będzie stażu, nie będzie emerytury. I komu tam jestem potrzebna? Nie chcieliśmy, rzecz jasna, jechać.

Tam jest kobieta, ani jej mąż, ani starszy syn nie mogli wyjechać.

Powstańcy nie wypuszczają. Mój mąż wydostał się inną drogą, nielegalnie. Mamy w wiosce faceta, wywozi nocami ludzi kutrem. Za dwadzieścia griwien, dla was to 50 rubli.

Mąż mówi, że kiedy wyjeżdżał nocą, od strony Rosji szły czołgi, Grady, masa techniki. Samochody z amunicją, było ich ze dwadzieścia, potem jeszcze dwadzieścia. Jeśli będzie trwała wojna, walki będą bardzo ciężkie.

Żal mi mężczyzn. W jakiej sprawie wojują? Jaki mają cel? Wyszliby na boisko, zagrali, a potem się rozjechali. A tak ludzie cierpią.

Wyjeżdżamy jutro do Irkucka. Wszyscy razem, sześć osób. Tutaj panuje upał nie do wytrzymania. Może więc lepiej tam, choćby na razie. Tam jest tylko plus 11. Na razie jedziemy na rok, ale planujemy, że zostaniemy na zawsze. Powiedziano nam, byśmy zbytnio nie zastanawiali się nad wyborem, bo za chwilę będą kierować wszystkich do Magadanu. Nie mam w ogóle obuwia na zimę, wzięłam tylko adidasy, przecież nie zamierzaliśmy tam jechać. Szukałam dla dzieciaka wiatrówki, ale w tym co przychodzi w ramach pomocy humanitarnej, trudno znaleźć coś odpowiedniego. Mówią, że wczoraj była nowa dostawa, ale nie niczego takiego nie dostarczono. Gdzie to wszystko się podziało? Tam są wyłącznie pantofle na obcasach. Niektórzy ludzie wyszarpują po 10 kurtek, po co im tyle?

Mąż dziewczyny powstańca




Dzieci w obozie czują się wrescie bezpiecznie. Zabawki mogą zrobić ze wszystkiego, patyka, pustej puszki, odłamka bomby. 



Sania przyjechał ze Stachanowa, na oko ma 30 lat. Stoi w kolejce, by wybrać sobie jeden z dostępnych kierunków. Zmierzcha, nie zdejmuje ciemnych okularów. Jeszcze o nic nie zapytałem, kiedy zaczął opowiadać.

- Moja żona wstąpiła do powstańczych szeregów. Jest w drugim miesiącu ciąży. Został mały synek, 3 i pół roku. Pierwszego dnia rozładowywała transport broni. Synek wracał z nią do domu. Słyszysz? mówię do niej, co ty wyprawiasz? Popracuję, odpowiada, potem bezpłatnie odwiozą mnie do Charkowa. Ja jej mówię, w Charkowie stacjonuje Gwardia Narodowa, jacy powstańcy tam się przedostaną, wetkali ci kit, pomyśl tylko. A teraz jest na pierwszej linii frontu. Jej mama płacze. Przyjaciółka opowiadała, razem tam polazły, iż postawiono je przed wyborem, spadajcie, albo idziecie na pierwszą linię. Przyjaciółka odmówiła, wypędzili ją, żona tam została. Dajcie, mówi, automat. Ma 25 lat, pomyśl tylko.

Więc poszedłem do ich komendanta. Wypuść, mówię, moją żonę, popatrz tu mały, w dodatku ona jest w ciąży. Na to on, że to był jej wybór. Wróci? Pytam. Jeśli nie zginie, wróci. Teraz ty dla małego jesteś mamusią.

Więc tak, mówię, sam go zabierz, wychowaj, jeśli nie chcesz jej wypuścić. W żaden sposób nie mogę ci pomóc, odpowiedział. I zamknął drzwi do swojego pokoju.

Przyjechałem z małym i teściową. Tam gdzie mieszkamy, w Stachanowie, gdzie jest wydział szósty, w hotelu robotniczym jednego z techników rozmieszczono uciekinierów. Dzieci, rodziny, ok. 400 osób. Karmili bezpłatnie. Wlazłem do autobusu. Dzieciaka wziąłem na ręce. Przychodzi powstaniec. Wyłaź. A dzieciaka, gdzie mam zostawić. Dalej, wyłaź, powtarza. Doszedłem do środka autobusu, odwróciłem się, nie będę nigdzie wyłazić. Wróciłem na swoje miejsce i usiadłem. I pojechaliśmy, nie wiemy, przejdziemy, czy nie. Wielu zostało. Kobiety siedzą, płaczą. Jedna z nich chce wrócić z powrotem. Dokąd pojedziesz? pytam. Oni zajęli miasto, wrócisz do siebie, a nie wiadomo ile to jeszcze będzie trwać.

Powstańcy pomagają, wywożą ludzi. Rozmawiałem z jednym z nich. Mówił, że nie mają dość uzbrojenia. Dają im po trzy magazynki. Walczymy, mówi, przede wszystkim, z tymi w czarnych mundurach, im płacą. Oni nie idą na walkę wręcz. Walą z Gradów, w walce wręcz my ich bijemy. Ściągamy ich trupy, mówi, zabieramy broń i dalej walczymy.

Ze Stachanowa wyjechała kupa ludzi. Chodzą tam jakieś podejrzane typy. Włamują się do mieszkań. Do teściowej ktoś przyszedł w nocy, o w pół do trzeciej, szarpnął za klamkę. Teściowa leży w łóżku, nie ma pojęcia kto to. Podeszła do drzwi, otwiera. Tam stoi facet, straszna morda, cały ubrany na czarno. Pyta go, co ty tu tak stoisz. Odwrócił się i cicho odszedł. Tam łażą maruderzy.

Ojciec został. Dzwoniłem do niego wczoraj. Zrobił zapasy jedzenia. Mają maszynkę do pieczenia chleba, zrobili zapas mąki, kupili sporo kaszy. Ale teraz wyłączyli światło. W tej maszynce chleba piec się nie da. Na szczęście jeszcze działa telefon.

Powstańcy wyłapali wszystkich: nie ma teraz ani narkomanów, ani pijaków. Chodzą po nocy, mamy godzinę policyjną od dziesiątej wieczór. Pewnego razu szedłem po wodę, nocą, z kanistrami. Dwóch wybiegło sprzed domu, jeszcze dwóch z tyłu. Stój, krzyczą, rzuć je. Chłopaki, tu nie ma żadnych materiałów wybuchowych. Stawiaj, powtarzają. Pokazałem im wszystko. W porzo, mówią, przepraszamy. Obok szedł żebrak z workiem, zbierał butelki. Dokąd cię niesie, krzyczą, wal do domu. Nie pójdę, odpowiada, zbieram butelki. Powaliło cię, co za butelki, wal do domu. A jak nie pójdziesz, to zabierzemy cię od razu do piwnicy, do oddziału szóstego,  tam siedzą wszyscy plotkarze, narkomani, alkoholicy. Mamy dla nich terapię przez pracę. Kopanie okopów, pomagają powstańcom rozciągać zasieki.

Dajcie im kielnie i cegiełki


Górnik Witalik z osady Krasnodon gotuje wodę w elektrycznym samowarze, ustawił go w pobliżu słupa z wielką Ilością elektrycznych gniazdek. Jak się okazuje Witalik jest pacyfistą.

- Przejechaliśmy przez Gukowo. Nigdzie nie przepuszczają. Mobilizacja. Dokąd jedziesz, pytają, kto będzie się bić? A ja na to, kto chciał już dołączył do powstania. Ja mam dzieci, mam dla kogo żyć.

Co to za wojna: walimy do siebie nawzajem z armat. Ani razu nie słyszałem serii z automatu. „Grady” srady. Mam dwoje dzieci. Na ch…. nam ta wojna. Nie ja ją zaczynałem.

Uciekamy, bo… Mieszkaliśmy na terenie fabryki agregatów samochodowych, tam powstańcy mieli bazę. Już dwa razy przeprowadzono w tym miejscu ataki bombowe. Do naszego domu – 150 metrów. Więc to jest tak, gdyby powstańcy myśleli o cywilnych mieszkańcach, nie lokowaliby się w ich pobliżu. Armia też wie bardzo dobrze, że tam mieszkają zwykli ludzi i mimo to wali bombami. Prosty wniosek, i ci i tamci mają prostych mieszkańców w nosie.

Tutaj nie mamy rodziny, cała została na Ukrainie. Ale tam nie chcę, wracać, na Ukrainie czeka nas mobilizacja.  Po co mam iść, w powstaniu uczestniczą moi przyjaciele. Droga na Ukrainę jest dla mnie zamknięta. Ale myślę, że to się musi kiedyś skończyć. W Czeczenii też była wojna. Popatrz tylko Grozny odbudowano, jaki jest teraz piękny. Więc może i tutaj zaczną coś robić dla ludzi? Lepiej tym co się biją dajcie kielnie, łopaty, cegły, niech zrobią coś dla ludzi. A oni tylko niszczą. Jeśli każdy wmuruje cegłę, to tak można wybudować całą fabrykę.

Oczywiście utrzymuję kontakty z przyjaciółmi powstańcami. Ich nastrój nie jest najlepszy. Po cichu ich duszą.



Witalik gotuje wodę, Andriej ze Stachanowa ładuje akumulator w elektrycznym wózku inwalidzkim.


Ojciec powstańca


- Przyszła od niego wiadomość: „Jesteśmy w kontakcie. Znajdę was”. Więc, jak możemy stąd wyjechać. Są tam prawie od samego początku. Jest taki batalion „Zarja”. Wcześniej istniał zespół piłkarski „Ługańsk”, a teraz zrobili z niego batalion. Nie da się patrzeć na to wszystko, nie da się rozmawiać. Nie widzieliśmy się już dwa miesiące. Czasem dzwoni. Teściowa też tam została, w ogóle nie wychodzi na dwór. Nie ma dokąd wyjechać, dziadek leży sparaliżowany od siedmiu lat, przecież nie może go rzucić.

Wierzę w to, że Rosji uda się jakoś z tego wykręcić. Ale Putin popełnił wielki błąd, jeden raz ustąpił, od razu wsiedli mu na głowę. Kiedy znajdowały się tu wojska rosyjskie naziołki się bały. Ale kiedy Ameryka szczeknęła, Putin wyprowadził wojska, a ci zwariowali. To był jego mały błąd. Moje państwo, gdzie chcę, tam wprowadzam wojska. W swoim pokoju idziesz dokąd chcesz, stawiasz krzesło, prawda? Nie trzeba było ich słuchać. Ale może nie mam racji, czort jeden wie.

Człowiek z karabinem przynosi ból.


Witalik ma 65 lat. Sąsiadom w namiocie pokazuje odłamki, zebrał je u siebie na podwórku. Do obozu dotarł razem z mamą, ona liczy sobie 88 lat.

Nie chciała jechać. „Zabiją nas, to zabiją”. Syn na siłę wepchnął ja do samochodu. Na rękach przyniósł. „Ja pójdę się bić”. Młodszy też tam. Powiedziałem im. „Tyle goryczy. Albo dla nas, albo dla naszych przeciwników. Zanim podejmiecie decyzję, o tym czy idziecie, czy nie, rodzice powinni wyrazić zgodę. Człowiek z karabinem to ból dla matki. I dla żon i dla sióstr.” Pomyśleli i powiedzieli: „Masz rację.” I ja być może, też bym dołączył do ich szeregów, ale coś mnie powstrzymuje.

Niedoszły powstaniec


Nawet jeśli brakuje wam spostrzegawczości, w obozie i w jego okolicach nie da się nie zauważyć powstańców. Jedni towarzyszą autobusom z uciekinierami. Inni w pobliżu obozu (poza jego terytorium) spędzają po kilka dni, śpią w zaparkowanych samochodach, Abo namiotach turystycznych. Pracownicy obozu, ci co pracują na stałe, wspierają powstańców. Ale z formalnego punktu widzenia ich pobyt jest nielegalny. Im nie wolno mieszkać w obozowych namiotach, nie dostają też na talonów na wyżywienie. Spotkaliśmy tylko jednego powstańca oficjalnie zamieszkałego w obozie. Już następnego dnia po rozmowie z nami wyprawiono go razem z innymi za Ural. Przypadkowo spotkał tu swoją rodzinę. Właściwie, to już ich prawie pochował, kiedy dowiedział się, że bliscy znaleźli się w okrążeniu pod Ługańskiem.

- Pożegnałem się z żoną, żeby dołączyć do powstania. Piłem przez trzy dni. Na trzeci dzień zadzwoniłem i powiedziałem, że jednak tam pójdę. Żona mnie odprowadziła.

U nas tak nie ma, żeby kogoś przymuszali. Wszyscy idą z dobrej woli. Nie jechałem się bić. Co ze mnie za żołnierz? Jechałem po prostu, by się bronić. Wyszło tak, że szybko zostałem ranny, dostałem pociskiem wystrzelonym przez wyrzutnię min. Znajdowałem się wtedy w komendzie uzupełnień w Ługańsku. Kolo nas spadły dwa pociski. Jednego z chłopaków z komendanckiej roty zabiło na śmierć. Mnie wyciągnięto odłamek z płuca. Zebrali do kupy potrzaskaną nogę. Przez półtora miesiąca jeździłem po szpitalach. Potem uciekłem tutaj.

Kim jest człowiek z  komendantury? To żandarm, policjant w mundurze na czas wojny. Odprowadzałem podejrzanych do komendantury, by wyjaśniono co z nimi i jak. Cywilni mieszkańcy przynosili nam papierosy, herbatę, kawę, jedzenie. Ludzie rozumieli, że ich bronimy. Że nie będziemy niczego robić przeciwko nim. Ale w końcu niektórzy zaczęli myśleć, że ta cala wojna toczy się przez nas. Ale przecież my nigdzie nie jeździliśmy, nie chcieliśmy nikogo podbijać.

Nie mieliśmy jakiegoś konkretnego regulaminu. Sami ustalaliśmy zasady i ich przestrzegaliśmy. Dyscyplina była niezbędna.

Jeśli ludzie dostają do ręki broń i nie przestrzegają żadnej dyscypliny, zamieniają się w barbarzyńców.

Trochę się podłamałem, kiedy Striełkow powiedział, iż do służby zgłosiło się 160 dziewczyny, a gdzie mężczyźni. Kiedy on powiedział: „Siedzicie przed komputerem i pijecie piwo, a my walczymy” to poczułem, ze dotknęło mnie to osobiście.

Namiot



W niektórych namiotach ludzie bez zahamowania dzielą się swoimi przeżyciami, płaczą, a potem dziękują, za to, że ktoś ich wysłuchał,  pomógł uspokoić duszę. Ze wszystkich stron słychać rozmowy, udawało się zapisywać tylko ich urywki. W jednym z namiotów panowała prawie domowa atmosfera, to dzięki kotu Kuzi i psu Skifowi.


W niektórych namiotach ludzie bez zahamowania dzielą się swoimi przeżyciami, płaczą, a potem dziękują, za to, że ktoś ich wysłuchał,  pomógł uspokoić duszę. Ze wszystkich stron słychać rozmowy, udawało się zapisywać tylko ich urywki. W jednym z namiotów panowała prawie domowa atmosfera, to dzięki kotu Kuzi i psu Skifowi.

- U nas w Dewalcewo wszystko było jak w zegarku. Bombardują, to znaczy że jest już dziesiąta. To na dobranoc. O w pół do szóstej rano, to na dzień dobry.

- Kobiety, kiedy słyszą jak huczy nocą, mówią: „O to haubice, wybuch będzie za 24 sekundy.”

- Moja przyjaciółka pojechała do Dniepropietrowska, tam mieszka jej ciocia. Nie może znaleźć pracy. Nie ma napisane na twarzy, że jest z Ługańska. Mówią, „tak,  mamy wolne miejsca pracy”. Wtedy zaczyna wypełniać ankietę, trzeba podać miejsce zameldowania. Odpowiadają jej: „starczy, wszystko, nie mamy żadnych wolnych miejsc”.

- W sąsiedniej klatce schodowej mieszka kobieta, dzieci przyjechały do niej z zachodniej Ukrainy: „Przyjechaliśmy ci na ratunek”. A od kogo? – pyta. No od Rosjan, przecież oni tu was… Co wy, dzieci, wszystko na odwrót, oni tu nas bronią! Krótko mówiąc pokłócili się na śmierć. Dzieci wyjechały, a ona została tu, w Krasnodonie.

- Jechałem do kopalni na rowerze. Po drodze stoją młodziaki z Gwardii Narodowej. Pacany, mówię, dajcie popić wody. „Masz, trzymaj” – odzywają się po swojemu, po ukraińsku. „Może ci dać mleka skondensowanego?” Dawaj, mówię. „Może ci dać makaronu?” . Jutro też, mówię będę tędy przejeżdżać.

Jadę następnego dnia, nieco wcześniej zaatakowali powstańcy, tam już stoją inni, starsi, po 45 lat. „Stój Moskaliku!” – mówią. Biorą ode mnie paszport, kiedyś miałem meldunek w Noworosyjsku. „A to ty jesteś prawdziwym Moskalem” – i wycelowali we mnie automat. Chłopaki, dajcie spokój mówię, każdego dnia tędy jadę do roboty na kopalnię. A oni mają spis, kto służył w powstaniu, kto pomagał. Wpadają na podwórko, wywożą, każą paść na kolana, rozstrzeliwują. Znałem dwóch.

- Tyle czasu tam spędziliśmy. Tak dużo płakałam, płakałam. Czy coś takiego można było pokazywać choćby w telewizji?

- Trzeba. Żeby znali prawdę. U nas w Suchodolsku było wesele. Celowniczy, najwyraźniej poinformował, gdzie widać zagęszczenie ludzi. Więc oni tu bach. Zabili 20 ludzi. Ponad 60 rannych. Wszędzie pełno krwi.

- Zbieraliśmy się w pośpiechu, nawet nie zdążyłam zabrać fotografii wnuków. Kotka wsadziłam do pudełka. Jechał cały zgięty. Potem wszyscy go tu namawiali. Kuzieńka, wyjdź z pudełka. Kot był w szoku, nie mógł wyjść. Najważniejsze, żeby na świecie był pokój. Wszyscy chcą pokoju.

- Nie, większość chce wypędzić tych z zachodu. Trzeba ich pędzić żelazną miotła aż do zwycięstwa. Tak uważam.

- A ja nie wiem, jakie będzie teraz to zwycięstwo. Ludzie chcą tylko pokoju, niczego więcej.

- A pokój jaki? Milcz i będziesz im czyścić buty. Nocą przez rzeczkę przeprawiają Grady. Postrzelali i z powrotem na drugą stronę. Sensu żadnego. Wczoraj chłopak czytał w Internecie, że 19 Putin ma ogłosić przyłączenie Noworosji, kaczka, może nie, nie mamy teraz telewizora, nie da się obejrzeć normalnego programu informacyjnego.


Sześć sekund




Kola ma 35 lat, przyjechał z Perwomajska, jest kontuzjowany. Pocisk spadł na szkołę, w niej jego rodzina chowała się piwnicy. Zginęła jego żona Karina. Kostia został z Maszą (7 lat) i Daszą (4 lata).

- Wszystko się zaczęło 22 czerwca. Najpierw strzelali na peryferiach, zaczęło znikać światło, potem gaz. Po dwudniowym obstrzale przenieśliśmy się do schronu na terenie szkoły nr 6. Spędziliśmy tam 18 dni. Zebrało się razem 120-140 ludzi. Żona biegała, nosiła lekarstwa, a ja z dziećmi, organizowałem wodę, jedzenie.

Po osiemnastu dniach zabili mi żonę. Pocisk trafił w szkołę wieczorem. Chowaliśmy się w schronie w szóstkę: Karina, dwie małe ze mną, ciocia Ola Maksimowa, jeden powstaniec. Ciotce rozbili głowę, moją na śmierć. Nie rozumiem, w jaki sposób. Przebiło dach. Zostaliśmy cali, pięć osób, zabiło ją jedną. Potem wyciągali ze mnie małe odłamki, także z Maszki, kontuzjowało mnie, wciąż nie słyszę na jedno ucho. Z powstańca też powyciągali małe odłamki. Nie zdążyliśmy na dół, zawalił się cały dach. Gdybyśmy mieli choć 6 sekund, wszyscy zdążylibyśmy się schować.

Wołam dzieci, nikt nie idzie. Potem słyszę, mała płacze, starsza płacze. Żona we krwi. One na nią patrzą. 7 sierpnia Karina miała urodziny, 26 lat. Młoda.

Usiadłem, zapaliłem w piwnicy. Zacząłem myśleć, co robić. Przynieśli Karinę, okryli pledem. Dotknąłem pulsu, martwy. Zamknąłem jej oczy, przykryłem. Poszliśmy do powstańców, oni ją pochowali.

Pamiętam na jakim cmentarzu, ale miejsca już nie. Grób może był wspólny, może zrobili oddzielny. Niestety, tego już nie wiem.

Potem wzięli się za mnie, naleli wódki. Odwieźli do Stachanowa. Nakarmili, wyprali rzeczy. Trzeciego dnia, 14 sierpnia, wyjechaliśmy. 16go dotarliśmy do Rosji.



Szkoła  numer 6 w Pierwomajsku, tu zginęła żona Koli, Karina. 


Udało nam się skontaktować z siostrą Koli w Sankt-Petersburgu, opowiedzieliśmy jej o tym, co się stało.  Weźmie Kolę z dziewczynkami do siebie. Kola będzie szukał pracy.




Autorzy: Nikita Girin, Anna Artemiewa.


Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski



Artykuł ukazał się na łamach „Nowej Gaziety”:







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







1 komentarz:

  1. Daleki Wschód, Irkuck, Tuwa, Magadan - oto jest prawdziwy cel Putina - zasiedlić tymi ludźmi rejony, gdzie Rosja przegrywa z napływem Chińczyków. Metoda żywczem ściągnięta od Stalina. A ludzie są skołowani i dają się wywozić omamieni, że uciekają przed faszystowską nawałą. Bratobójcza wojna, którą wywołał Putin i jego kłamliwa propaganda! Upiorna postać rządzi dziś na Kremlu.

    OdpowiedzUsuń