W położonym po rosyjskiej stronie granicy miasteczku Donieck zorganizowano obóz dla uciekinierów z Ukrainy. Dziennikarze opozycyjnej „Nowej Gaziety” Nikita Girin i Anna Artemiewa spędzili w nim dwa dni, notując rozmowy ze spotkanymi tam ludźmi. Pozbawieni dachu nad głową mieszkańcy Donbasu opisują przebieg wydarzeń swoim językiem, żołnierze oddziałów separatystycznych to dla nich „powstańcy”, ukraińscy gwardziści to „naziołki”. A jednak z tych relacji bije rozpaczliwa prawda o ludzkim losie zniszczonym przez bomby i wojnę. Jak zawsze na wojnie najbardziej cierpią zwykli, prości, bezbronni ludzie.
Doniecki Punkt Tymczasowego Rozlokowania Uciekinierów z
Ukrainy (PTR) funkcjonuje od maja. Po 13.05, gdy zginął jeden z miejscowych
mieszkańców trafiony pociskiem wystrzelonym z terytorium Ukrainy, przeniesiono go
dalej w głąb rosyjskiego terytorium. Ale wystrzały Gradów i haubic słychać tu
dobrze, zwłaszcza każdego ranka. Synowie starają się wspierać przestraszone kobiety:
”Mamo nie denerwuj się, przecież tydzień przemieszkaliśmy w piwnicy.”
W obozie rozstawiono ponad 70 namiotów, to największy punkt
tymczasowego rozlokowania na terytorium obwodu. Przewidziano, iż przyjmie ok.
1000 osób. Na początku sierpnia było ich ok. 3000, mężczyźni spali na dworze (w
polu). Od maja przez ten punkt przewinęło się ponad 50 tys. osób. „nikt z nas
nie spodziewał się takiej ilości ludzi” – mówią w administracji obozu. Jak mówi
jego naczelnik Anatolij Stadnikow, podstawowym problemem jest organizacja
zaopatrzenia. Zajmują się nią ludzie pracujący społecznie. Cały ciężar prac
organizacyjnych spoczywa na miejscowej administracji, jednak ona nie daje sobie
rady.
Uciekinierzy mają do dyspozycji 3 dni, by załatwić
dokumenty, a także wybrać orientacyjne miejsce stałego zamieszkania. Obecnie
wysyłani są na Ural i Daleki Wschód. Osiedlenie nieco bliżej proponuje się
inwalidom. Autobusy do stacji „Lichaja” wyjeżdżają każdego dnia. Kto zapisał
się i nie przyszedł zostaje wydalony z obozu. Tego rodzaju informacja podawana
jest przez megafony na stacji, gdy ludzie wsiadają do pociągu.
Wyżywienie realizowane jest przy pomocy talonów. W
szczególnych wypadkach talony mogą zostać przedłużone. Kasza z mięsem, ciasto z
powidłami, maleńkie pudełko soku. Słodka herbata wydawana jest tylko dzieciom i
ludziom w podeszłym wieku. Praca kucharzy jest bardzo ciężka, w ciągu roku pracują
w miejscowych szkołach. „Wstajemy o czwartej, w pół do piątej jesteśmy na
przystanku, do obozu docieramy o piątej”. – opowiada Olga. Ona sama przyjechała
do Doniecka z Uralu 16 czerwca. Strzelanie zaczęło się 20go. „Wczoraj
wyjechaliśmy stąd prawie o jedenastej wieczorem. Wydawaliśmy jedzenie do w pół
do dziesiątej, stale przyjeżdżali nowi ludzie. A potem trzeba było pozmywać naczynia,
do domu wróciłam po dwunastej w nocy. Pobudka znów o czwartej.”
Kabiny prysznicowe, umywalki, trzydzieści toalet,
plastikowych i skleconych z desek, rozstawiono wzdłuż obozu. Woda do butelek
nalewana jest z kranu. : ”Nigdy nie piliśmy takiej dobrej wody” – można
usłyszeć od niektórych uciekinierów. „Mój pies takiej kaszy nie wziąłby do
pyska” – skarżą się inni. Niektórzy są otwarci i chętnie opowiadają o tym, co
ich spotkało. Inni są rozdrażnieni, zwłaszcza gdy stoją w kolejkach, do kuchni,
do autobusu (do namiotów Komitetu Śledczego i Tymczasowej Cerkwi kolejek nie
widzieliśmy. Jakiś ruch interesantów można było zaobserwować tylko w pobliżu
namiotu Federalnej Służby Migracyjnej).
Zapisaliśmy te historie opowiedziane przez ludzi zmuszonych
do porzucenia swoich domów z powodu wojny. Być może na zawsze.
Niech Putin nogi myje i siwuchę pije
- Wsiadłyśmy do samochodu, a kierowca mówi: „Dziewczyny, do
Samosonowki nie trajkoczcie”. Do naszego „blokpostu”. Potem w porządku, uf,
można już trajkotać. Pędził tak, strasznie pędził… Droga była całkowicie pusta,
żadnego ruchu… Wszystkie korytarze transportowe są zamknięte, ale powstańcy
wiedzą, że wywożą uciekinierów, przepuszczają, wielkie im za to dzięki. Co
zdążyłam wrzuciłam do torby. Na „blok poście” chłopaki dali nam 6 puszek z
tuszonką i dwie ananasów, wszystkie zamknięte. Dostają swoje racje, podzielili
się z nami.
W końcu dojechałyśmy, przeszłyśmy przez kontrolę celną.
Powiedzieli nam, stańcie tam pod drzewem, na przystanku, tam chodzi autobus do
obozu dla uchodźców. Podchodzimy, torby ciężkie, upał straszny, Tamara źle się
czuje, coraz gorzej… Więc wsiadła do czyjegoś samochodu, stał na poboczu. A ja
do niej mówię, Tamara, co się tak przysiadasz? Kto ci pozwolił leźć do cudzego auta?
A ona tam siedzi, cała blada, wygląda jak trup… I zemdlała. Zdążyłyśmy ją
podnieść, tam jakaś rodzina czekała na matkę z Suchodolska. Wielkie im dzięki, szybko
wepchnęli jej do ust tabletkę, dali do popicia wody. I potem pomogli nam
załadować torby, wsiąść do samochodu, przywieźli nas tutaj i nie wzięli nawet kopiejki.
Potem kobieta z tej rodziny pobiegła do obozu, przyprowadziła pielęgniarkę, formalności
załatwiłyśmy bez kolejki. Ludzie potrafią współczuć. Wszystkim im wielkie
dzięki, nawet nie wiem, jak ta rodzina miała na nazwisko, samochód mieli
czerwony….
- Wczoraj przyjechały dwie kobiety, jak się to nazywa? Z
Ministerstwa Pracy. One powiadają, że na razie będą kierować tylko do Tuwy. A
my jesteśmy na emeryturze, ja jestem młodsza, ale ona ma 65 lat. I miesiąc temu
miała wylew. Dzięki Bogu, jakoś doszła do siebie, ale nie wolno jej przegrzewać
się, ruszać gwałtownie, niczego jej nie wolno. Nie dojedziemy do Tuwy. Co mamy
robić? Jesteśmy tu ostatnią dobę, już jutro przestaną nas karmić. Talon mamy do
dziś, już na jutro nie. Nic strasznego, schudniemy troszkę… Nie mamy sił, żeby
tam jechać, tutaj nie możemy zostać. Nie wiemy teraz co robić. Jesteśmy stare,
nikt nas nie potrzebuje. Jesteśmy tylko ciężarem. Nasi bliscy też są emerytami,
może gdybyśmy przyjechały do nich z pieniędzmi, ale tak, po co? Przyjedziemy, a
tu nas trzeba karmić. A do ciężkiej pracy już się nie nadajemy.
Od 16 lipca mieszkałyśmy w piwnicy, a do tego nie było w
niej światła. Linię przerwało, nasi chłopcy pojechali, poreperowali, i do wczoraj
światło było. A potem znów bombardowanie, rano chłopcy tam jadą, znów
naprawiają.
Do naszej wioski przychodzili powstańcy, także Czeczeńcy.
Oni nie opowiadają, że są Czeczeńcami, ale to widać od razu. Porządne chłopaki,
nie przeklinali, nie chamili. „Matko, trzeba wytrzymać, wytrzymać.”
Jeszcze tam u nas jest taki jeden, co opowiada się za
Gwardią Narodową. Kiedy zaczęli ostrzeliwać Nowosietłowku, z odległości siedmiu
kilometrów, wyszedł na dach szopy i zaczął krzyczeć: „nasi przyszli, nasi
przyszli”. Z jaką radością. A tu z góry idzie ich czołg, czołg Gwardii
Narodowej. I on krzyczy: „Czołgi idą. A wy –pokazuje na nas – szykujcie mydło i
sznury”. U nas za Gwardię byli pojedynczy ludzie, przede wszystkim popierano
powstańców. Na żadne wybory tak nie chodziliśmy, jak na referendum. Tyle wtedy
było nadziei.
Zabiło u nas dwóch facetów. Wyszli z piwnicy na papierosa,
kobieta zdążyła uciec do piwnicy, a oni dopalali niedopałki, papierosów
brakuje, deficyt. I tam ich walnęło. Jeden nowoannowskij, drugi przyjechał z
Ługańska do krewnych. Jednego rozerwało na miejscu, ten drugi jeszcze żył z pół
godziny. To się stało na drugim końcu wsi, ale my ich znaliśmy, wieś, to wieś.
Jeden, ten z Ługańska, kiedy był młody chodził za Lidą (wtedy właśnie Lida
wykrzyknęła: „O tym trzeba opowiadać”). Jak miał 45 lat, poszedł na emeryturę,
wyglądał jak staruszek, po piwnicy chodził w tę i we w tę. Nie był całkiem
sprawny, miał po wylewie sparaliżowaną rękę. Jakie to straszne, straszne….
Mam córkę pod Charkowem, tam jest dwoje dzieci, od miesiąca
nie mamy kontaktu, wszystko wyłączyli.
Tutaj wszystko zrobili w porządku. Trzy razy mięso, jest
gdzie się umyć, wszędzie jest oświetlenie. Można zatelefonować. Na każdym
słupie można naładować komórkę. Za to wszystko waszemu Putinowi należą się
podziękowania. Powinniśmy mu nogi myć i siwuchę i pić.
Porwany paszport
- Dziś wywoziłem rodzinę. Raz naziołki nas zatrzymały, raz
powstańcy. Rozdziela ich nie więcej niż tysiąc metrów, tak wojują. Rozmawiają
ze sobą, proszą się nawzajem o papierosy. Naziołki porwały mój paszport. „Dokąd
jedziesz? Chodźmy porozmawiamy.” Zgniótł, rzucił, 20 letni debil. Poczekałem,
kiedy odejdzie, zebrałem te śmiecie do kupy, zakleiłem skoczem. Z takim
poszarpanym paszportem przekroczyłem granicę.
W przejściu podziemnym cała rodzina przesiedziała 11 dni.
Teściowa, pielęgniarka, pracuje w szpitalu nr 2, siedzi tam do tej pory.
Mieliśmy w Gorłowce wszystko. Miałem psa, ważył 100 kilo,
proszę sobie wyobrazić ile kosztowało jego utrzymanie.
Najbardziej żal mi psa, śni mi się co dzień. Julia zwróciła mi
uwagę, lepiej byś się przejął moją mamą.
Wyłączyłem światło na dworze, z lodówki wyjąłem wszystko,
postawiłem w kuchni wiadro z wodą. Nikt nic nie zabierze. Jeśli tylko naziołki kogoś
nie zastrzelą.
Bardzo współczuję powstańcom. Sam się chciałem do nich
przyłączyć, dużo o tym myślałem. Spotkałem naszego dzielnicowego. On także
uciekł, biedny. Pytam go, o to co się dzieje z naszym komisariatem rejonowym. A
on mówi, nikogo nie ma, sami najemnicy, wszystkich ściągnięto z Rosji. Jeśli
zobaczyłbym wśród nich swojego sąsiada, chociażby kogoś znajomego. A tam nikogo
nie ma. Tam są tylko obcy ludzie.
Trudno mówić o sukcesie. Mamy tylko nogi i ręce. Moja mama
ma 60 lat. Jeśli utkniemy tam, dokąd nas wysyłają, już nigdy jej nie zobaczę.
Gorłowka w sierpniu. Zdjęcie: Odnokłasniki.ru |
Idzie wojna, po co rodzić?
Anna z Mołogwardiejska ma 23 lata (na zdjęciu z lewej, z siostrą). Jest w szóstym miesiącu ciąży. Ostatniego dnia w Krasnodonie zrobiła USG: chłopiec. |
- Pierwszy raz wzięliśmy torby, zebraliśmy rzeczy, zeszliśmy
do piwnicy, żeby poczekać, wróciliśmy do domu, powyciągaliśmy rzeczy z toreb,
siedzimy. Po raz drugi pozbieraliśmy rzeczy, do piwnicy, potem znów wydawało
się, że się uspokoiło, znów je powyciągaliśmy. A po raz trzeci, już walnęli
naprawdę, bomba zniosła dach szpitala, w sklepie z okien powypadały szyby,
poprzewracało drzewa…. Na około leżały odłamki, wielkie, po trzysta gram, sam
jeden sfotografowałem trzymając go na dłoni. Jedna z naszych dziewczyn biegła z
roboty do domu, tam szedł ogień z moździerzy. Po drodze upadła, głowę przykryła
rękami, na szczęście cudem została żywa. Wszyscy opowiadali, jak należy padać.
Odłamki latały powyżej 50 centymetrów. W szpitalu, kiedy zniosło dach, zginął
mężczyzna, zabił go odłamek, uderzył go w brzuch. Pytają go, dlaczego siedzi i
uśmiecha się, podchodzą, a on już nie żyje. Pracował jako kierowca pogotowia ratunkowego.
Nasz supermarket nazywa się „Na zdrowie”. Tam też spadł
pocisk, zabił kobietę, gdy wysiadała z autobusu. A nasi bombardowali
miasteczko, dlatego, iż u nas znajdował się sztab powstańców, rozłożyli się u
mnie na podwórku. Ich komendanci chodzą na około, pilnują porządku. Nie ma z
nich żadnego pożytku… Rozdali im automaty, machają nimi przed nosem, dlaczego
machają? Szłam po lekarstwa dla córeczki, a on wrzeszczy, dokąd leziesz? I
jeszcze szturcha mnie automatem. A córeczka płacze. Wcześniej wleciał do domu
nietoperz. Wujek poszedł go przepędzić, a jego nie przepuszczają powstańcy.
Zapomniał paszportu. Krzyczę do nich że poszedł po nietoperza, sufit wysoki,
sami nie damy rady.
Wielki kurnik w Wierchniej Gierasimowce zniszczyli
całkowicie. 120 tys. kurczaków rozbiegło się naokoło. Wszystkie teraz zdechły,
walają się wszędzie.
Mówili mi, zrób aborcję. „Jest wojna. Po co będziesz
rodzić?” Wciąż do nas nie dochodziło, nie wiedzieliśmy, że i tutaj przyjdzie. Kiedy
zaczęło się w Ługańsku, w centrum stali powstańcy, a ja leżałam z Maszą w
szpitalu. Zaczęli wtedy rozpalać ogniska, po to by dym zasłaniał ich przed
samolotami. A w szpitalu dzieci chorują, nie mają czym oddychać. Koło izby
porodowej latały kule. Opowiadali w Izwarino, dziewczyna w ciąży skakała do
piwnicy z wysokości trzech metrów, tam nie było schodów. Urodziła o trzy
tygodnie wcześniej. Jak tylko czuła, że zaczyna się znowu, znów skakała te trzy
metry. A schodów nie ma. Potem ją wyciągali, za ręce, jak, nie mam pojęcia.
Na początku myślałam, dokąd ja z Maszą pojadę, przecież jest
chora, nie ma jednego płuca. I w dodatku będę za trzy miesiące rodzić. Mąż wciąż
pracuje, kto chce stracić 15 lat stażu. Nie będzie stażu, nie będzie emerytury.
I komu tam jestem potrzebna? Nie chcieliśmy, rzecz jasna, jechać.
Tam jest kobieta, ani jej mąż, ani starszy syn nie mogli
wyjechać.
Powstańcy nie wypuszczają. Mój mąż wydostał się inną drogą,
nielegalnie. Mamy w wiosce faceta, wywozi nocami ludzi kutrem. Za dwadzieścia
griwien, dla was to 50 rubli.
Mąż mówi, że kiedy wyjeżdżał nocą, od strony Rosji szły
czołgi, Grady, masa techniki. Samochody z amunicją, było ich ze dwadzieścia,
potem jeszcze dwadzieścia. Jeśli będzie trwała wojna, walki będą bardzo
ciężkie.
Żal mi mężczyzn. W jakiej sprawie wojują? Jaki mają cel?
Wyszliby na boisko, zagrali, a potem się rozjechali. A tak ludzie cierpią.
Wyjeżdżamy jutro do Irkucka. Wszyscy razem, sześć osób.
Tutaj panuje upał nie do wytrzymania. Może więc lepiej tam, choćby na razie.
Tam jest tylko plus 11. Na razie jedziemy na rok, ale planujemy, że zostaniemy
na zawsze. Powiedziano nam, byśmy zbytnio nie zastanawiali się nad wyborem, bo
za chwilę będą kierować wszystkich do Magadanu. Nie mam w ogóle obuwia na zimę,
wzięłam tylko adidasy, przecież nie zamierzaliśmy tam jechać. Szukałam dla
dzieciaka wiatrówki, ale w tym co przychodzi w ramach pomocy humanitarnej,
trudno znaleźć coś odpowiedniego. Mówią, że wczoraj była nowa dostawa, ale nie
niczego takiego nie dostarczono. Gdzie to wszystko się podziało? Tam są
wyłącznie pantofle na obcasach. Niektórzy ludzie wyszarpują po 10 kurtek, po co
im tyle?
Mąż dziewczyny powstańca
Dzieci w obozie czują się wrescie bezpiecznie. Zabawki mogą zrobić ze wszystkiego, patyka, pustej puszki, odłamka bomby. |
Sania przyjechał ze Stachanowa, na oko ma 30 lat. Stoi w
kolejce, by wybrać sobie jeden z dostępnych kierunków. Zmierzcha, nie zdejmuje
ciemnych okularów. Jeszcze o nic nie zapytałem, kiedy zaczął opowiadać.
- Moja żona wstąpiła do powstańczych szeregów. Jest w drugim
miesiącu ciąży. Został mały synek, 3 i pół roku. Pierwszego dnia rozładowywała
transport broni. Synek wracał z nią do domu. Słyszysz? mówię do niej, co ty
wyprawiasz? Popracuję, odpowiada, potem bezpłatnie odwiozą mnie do Charkowa. Ja
jej mówię, w Charkowie stacjonuje Gwardia Narodowa, jacy powstańcy tam się
przedostaną, wetkali ci kit, pomyśl tylko. A teraz jest na pierwszej linii
frontu. Jej mama płacze. Przyjaciółka opowiadała, razem tam polazły, iż
postawiono je przed wyborem, spadajcie, albo idziecie na pierwszą linię.
Przyjaciółka odmówiła, wypędzili ją, żona tam została. Dajcie, mówi, automat.
Ma 25 lat, pomyśl tylko.
Więc poszedłem do ich komendanta. Wypuść, mówię, moją żonę,
popatrz tu mały, w dodatku ona jest w ciąży. Na to on, że to był jej wybór.
Wróci? Pytam. Jeśli nie zginie, wróci. Teraz ty dla małego jesteś mamusią.
Więc tak, mówię, sam go zabierz, wychowaj, jeśli nie chcesz
jej wypuścić. W żaden sposób nie mogę ci pomóc, odpowiedział. I zamknął drzwi
do swojego pokoju.
Przyjechałem z małym i teściową. Tam gdzie mieszkamy, w
Stachanowie, gdzie jest wydział szósty, w hotelu robotniczym jednego z techników
rozmieszczono uciekinierów. Dzieci, rodziny, ok. 400 osób. Karmili bezpłatnie. Wlazłem
do autobusu. Dzieciaka wziąłem na ręce. Przychodzi powstaniec. Wyłaź. A
dzieciaka, gdzie mam zostawić. Dalej, wyłaź, powtarza. Doszedłem do środka
autobusu, odwróciłem się, nie będę nigdzie wyłazić. Wróciłem na swoje miejsce i
usiadłem. I pojechaliśmy, nie wiemy, przejdziemy, czy nie. Wielu zostało.
Kobiety siedzą, płaczą. Jedna z nich chce wrócić z powrotem. Dokąd pojedziesz?
pytam. Oni zajęli miasto, wrócisz do siebie, a nie wiadomo ile to jeszcze
będzie trwać.
Powstańcy pomagają, wywożą ludzi. Rozmawiałem z jednym z
nich. Mówił, że nie mają dość uzbrojenia. Dają im po trzy magazynki. Walczymy,
mówi, przede wszystkim, z tymi w czarnych mundurach, im płacą. Oni nie idą na walkę
wręcz. Walą z Gradów, w walce wręcz my ich bijemy. Ściągamy ich trupy, mówi,
zabieramy broń i dalej walczymy.
Ze Stachanowa wyjechała kupa ludzi. Chodzą tam jakieś podejrzane
typy. Włamują się do mieszkań. Do teściowej ktoś przyszedł w nocy, o w pół do
trzeciej, szarpnął za klamkę. Teściowa leży w łóżku, nie ma pojęcia kto to.
Podeszła do drzwi, otwiera. Tam stoi facet, straszna morda, cały ubrany na
czarno. Pyta go, co ty tu tak stoisz. Odwrócił się i cicho odszedł. Tam łażą
maruderzy.
Ojciec został. Dzwoniłem do niego wczoraj. Zrobił zapasy
jedzenia. Mają maszynkę do pieczenia chleba, zrobili zapas mąki, kupili sporo
kaszy. Ale teraz wyłączyli światło. W tej maszynce chleba piec się nie da. Na
szczęście jeszcze działa telefon.
Powstańcy wyłapali wszystkich: nie ma teraz ani narkomanów,
ani pijaków. Chodzą po nocy, mamy godzinę policyjną od dziesiątej wieczór.
Pewnego razu szedłem po wodę, nocą, z kanistrami. Dwóch wybiegło sprzed domu,
jeszcze dwóch z tyłu. Stój, krzyczą, rzuć je. Chłopaki, tu nie ma żadnych
materiałów wybuchowych. Stawiaj, powtarzają. Pokazałem im wszystko. W porzo,
mówią, przepraszamy. Obok szedł żebrak z workiem, zbierał butelki. Dokąd cię
niesie, krzyczą, wal do domu. Nie pójdę, odpowiada, zbieram butelki. Powaliło
cię, co za butelki, wal do domu. A jak nie pójdziesz, to zabierzemy cię od razu
do piwnicy, do oddziału szóstego, tam
siedzą wszyscy plotkarze, narkomani, alkoholicy. Mamy dla nich terapię przez
pracę. Kopanie okopów, pomagają powstańcom rozciągać zasieki.
Dajcie im kielnie i cegiełki
Górnik Witalik z osady Krasnodon gotuje wodę w elektrycznym
samowarze, ustawił go w pobliżu słupa z wielką Ilością elektrycznych gniazdek.
Jak się okazuje Witalik jest pacyfistą.
- Przejechaliśmy przez Gukowo. Nigdzie nie przepuszczają.
Mobilizacja. Dokąd jedziesz, pytają, kto będzie się bić? A ja na to, kto chciał
już dołączył do powstania. Ja mam dzieci, mam dla kogo żyć.
Co to za wojna: walimy do siebie nawzajem z armat. Ani razu
nie słyszałem serii z automatu. „Grady” srady. Mam dwoje dzieci. Na ch…. nam ta
wojna. Nie ja ją zaczynałem.
Uciekamy, bo… Mieszkaliśmy na terenie fabryki agregatów samochodowych,
tam powstańcy mieli bazę. Już dwa razy przeprowadzono w tym miejscu ataki
bombowe. Do naszego domu – 150 metrów. Więc to jest tak, gdyby powstańcy
myśleli o cywilnych mieszkańcach, nie lokowaliby się w ich pobliżu. Armia też
wie bardzo dobrze, że tam mieszkają zwykli ludzi i mimo to wali bombami. Prosty
wniosek, i ci i tamci mają prostych mieszkańców w nosie.
Tutaj nie mamy rodziny, cała została na Ukrainie. Ale tam nie
chcę, wracać, na Ukrainie czeka nas mobilizacja. Po co mam iść, w powstaniu uczestniczą moi
przyjaciele. Droga na Ukrainę jest dla mnie zamknięta. Ale myślę, że to się
musi kiedyś skończyć. W Czeczenii też była wojna. Popatrz tylko Grozny
odbudowano, jaki jest teraz piękny. Więc może i tutaj zaczną coś robić dla
ludzi? Lepiej tym co się biją dajcie kielnie, łopaty, cegły, niech zrobią coś
dla ludzi. A oni tylko niszczą. Jeśli każdy wmuruje cegłę, to tak można wybudować
całą fabrykę.
Oczywiście utrzymuję kontakty z przyjaciółmi powstańcami.
Ich nastrój nie jest najlepszy. Po cichu ich duszą.
Witalik gotuje wodę, Andriej ze Stachanowa ładuje akumulator w elektrycznym wózku inwalidzkim. |
Ojciec powstańca
- Przyszła od niego wiadomość: „Jesteśmy w kontakcie. Znajdę
was”. Więc, jak możemy stąd wyjechać. Są tam prawie od samego początku. Jest
taki batalion „Zarja”. Wcześniej istniał zespół piłkarski „Ługańsk”, a teraz
zrobili z niego batalion. Nie da się patrzeć na to wszystko, nie da się
rozmawiać. Nie widzieliśmy się już dwa miesiące. Czasem dzwoni. Teściowa też
tam została, w ogóle nie wychodzi na dwór. Nie ma dokąd wyjechać, dziadek leży
sparaliżowany od siedmiu lat, przecież nie może go rzucić.
Wierzę w to, że Rosji uda się jakoś z tego wykręcić. Ale
Putin popełnił wielki błąd, jeden raz ustąpił, od razu wsiedli mu na głowę.
Kiedy znajdowały się tu wojska rosyjskie naziołki się bały. Ale kiedy Ameryka szczeknęła,
Putin wyprowadził wojska, a ci zwariowali. To był jego mały błąd. Moje państwo,
gdzie chcę, tam wprowadzam wojska. W swoim pokoju idziesz dokąd chcesz,
stawiasz krzesło, prawda? Nie trzeba było ich słuchać. Ale może nie mam racji,
czort jeden wie.
Człowiek z karabinem przynosi ból.
Witalik ma 65 lat. Sąsiadom w namiocie pokazuje odłamki,
zebrał je u siebie na podwórku. Do obozu dotarł razem z mamą, ona liczy sobie
88 lat.
Nie chciała jechać. „Zabiją nas, to zabiją”. Syn na siłę
wepchnął ja do samochodu. Na rękach przyniósł. „Ja pójdę się bić”. Młodszy też
tam. Powiedziałem im. „Tyle goryczy. Albo dla nas, albo dla naszych
przeciwników. Zanim podejmiecie decyzję, o tym czy idziecie, czy nie, rodzice
powinni wyrazić zgodę. Człowiek z karabinem to ból dla matki. I dla żon i dla
sióstr.” Pomyśleli i powiedzieli: „Masz rację.” I ja być może, też bym dołączył
do ich szeregów, ale coś mnie powstrzymuje.
Niedoszły powstaniec
Nawet jeśli brakuje wam spostrzegawczości, w obozie i w jego
okolicach nie da się nie zauważyć powstańców. Jedni towarzyszą autobusom z
uciekinierami. Inni w pobliżu obozu (poza jego terytorium) spędzają po kilka
dni, śpią w zaparkowanych samochodach, Abo namiotach turystycznych. Pracownicy
obozu, ci co pracują na stałe, wspierają powstańców. Ale z formalnego punktu
widzenia ich pobyt jest nielegalny. Im nie wolno mieszkać w obozowych
namiotach, nie dostają też na talonów na wyżywienie. Spotkaliśmy tylko jednego
powstańca oficjalnie zamieszkałego w obozie. Już następnego dnia po rozmowie z
nami wyprawiono go razem z innymi za Ural. Przypadkowo spotkał tu swoją
rodzinę. Właściwie, to już ich prawie pochował, kiedy dowiedział się, że bliscy
znaleźli się w okrążeniu pod Ługańskiem.
- Pożegnałem się z żoną, żeby
dołączyć do powstania. Piłem przez trzy dni. Na trzeci dzień zadzwoniłem i
powiedziałem, że jednak tam pójdę. Żona mnie odprowadziła.
U nas tak nie ma, żeby kogoś
przymuszali. Wszyscy idą z dobrej woli. Nie jechałem się bić. Co ze mnie za
żołnierz? Jechałem po prostu, by się bronić. Wyszło tak, że szybko zostałem
ranny, dostałem pociskiem wystrzelonym przez wyrzutnię min. Znajdowałem się
wtedy w komendzie uzupełnień w Ługańsku. Kolo nas spadły dwa pociski. Jednego z
chłopaków z komendanckiej roty zabiło na śmierć. Mnie wyciągnięto odłamek z
płuca. Zebrali do kupy potrzaskaną nogę. Przez półtora miesiąca jeździłem po
szpitalach. Potem uciekłem tutaj.
Kim jest człowiek z komendantury? To żandarm, policjant w
mundurze na czas wojny. Odprowadzałem podejrzanych do komendantury, by
wyjaśniono co z nimi i jak. Cywilni mieszkańcy przynosili nam papierosy,
herbatę, kawę, jedzenie. Ludzie rozumieli, że ich bronimy. Że nie będziemy
niczego robić przeciwko nim. Ale w końcu niektórzy zaczęli myśleć, że ta cala wojna
toczy się przez nas. Ale przecież my nigdzie nie jeździliśmy, nie chcieliśmy nikogo
podbijać.
Nie mieliśmy jakiegoś konkretnego
regulaminu. Sami ustalaliśmy zasady i ich przestrzegaliśmy. Dyscyplina była
niezbędna.
Jeśli ludzie dostają do ręki
broń i nie przestrzegają żadnej dyscypliny, zamieniają się w barbarzyńców.
Trochę się podłamałem,
kiedy Striełkow powiedział, iż do służby zgłosiło się 160 dziewczyny, a gdzie
mężczyźni. Kiedy on powiedział: „Siedzicie przed komputerem i pijecie piwo, a
my walczymy” to poczułem, ze dotknęło mnie to osobiście.
Namiot
W niektórych namiotach
ludzie bez zahamowania dzielą się swoimi przeżyciami, płaczą, a potem dziękują,
za to, że ktoś ich wysłuchał, pomógł
uspokoić duszę. Ze wszystkich stron słychać rozmowy, udawało się zapisywać
tylko ich urywki. W jednym z namiotów panowała prawie domowa atmosfera, to
dzięki kotu Kuzi i psu Skifowi.
- U nas w Dewalcewo
wszystko było jak w zegarku. Bombardują, to znaczy że jest już dziesiąta. To na
dobranoc. O w pół do szóstej rano, to na dzień dobry.
- Kobiety, kiedy słyszą
jak huczy nocą, mówią: „O to haubice, wybuch będzie za 24 sekundy.”
- Moja przyjaciółka
pojechała do Dniepropietrowska, tam mieszka jej ciocia. Nie może znaleźć pracy.
Nie ma napisane na twarzy, że jest z Ługańska. Mówią, „tak, mamy wolne miejsca pracy”. Wtedy zaczyna wypełniać
ankietę, trzeba podać miejsce zameldowania. Odpowiadają jej: „starczy,
wszystko, nie mamy żadnych wolnych miejsc”.
- W sąsiedniej klatce
schodowej mieszka kobieta, dzieci przyjechały do niej z zachodniej Ukrainy: „Przyjechaliśmy
ci na ratunek”. A od kogo? – pyta. No od Rosjan, przecież oni tu was… Co wy,
dzieci, wszystko na odwrót, oni tu nas bronią! Krótko mówiąc pokłócili się na
śmierć. Dzieci wyjechały, a ona została tu, w Krasnodonie.
- Jechałem do kopalni na
rowerze. Po drodze stoją młodziaki z Gwardii Narodowej. Pacany, mówię, dajcie
popić wody. „Masz, trzymaj” – odzywają się po swojemu, po ukraińsku. „Może ci
dać mleka skondensowanego?” Dawaj, mówię. „Może ci dać makaronu?” . Jutro też,
mówię będę tędy przejeżdżać.
Jadę następnego dnia,
nieco wcześniej zaatakowali powstańcy, tam już stoją inni, starsi, po 45 lat.
„Stój Moskaliku!” – mówią. Biorą ode mnie paszport, kiedyś miałem meldunek w
Noworosyjsku. „A to ty jesteś prawdziwym Moskalem” – i wycelowali we mnie
automat. Chłopaki, dajcie spokój mówię, każdego dnia tędy jadę do roboty na
kopalnię. A oni mają spis, kto służył w powstaniu, kto pomagał. Wpadają na
podwórko, wywożą, każą paść na kolana, rozstrzeliwują. Znałem dwóch.
- Tyle czasu tam spędziliśmy.
Tak dużo płakałam, płakałam. Czy coś takiego można było pokazywać choćby w
telewizji?
- Trzeba. Żeby znali
prawdę. U nas w Suchodolsku było wesele. Celowniczy, najwyraźniej poinformował,
gdzie widać zagęszczenie ludzi. Więc oni tu bach. Zabili 20 ludzi. Ponad 60
rannych. Wszędzie pełno krwi.
- Zbieraliśmy się w
pośpiechu, nawet nie zdążyłam zabrać fotografii wnuków. Kotka wsadziłam do
pudełka. Jechał cały zgięty. Potem wszyscy go tu namawiali. Kuzieńka, wyjdź z pudełka.
Kot był w szoku, nie mógł wyjść. Najważniejsze, żeby na świecie był pokój.
Wszyscy chcą pokoju.
- Nie, większość chce
wypędzić tych z zachodu. Trzeba ich pędzić żelazną miotła aż do zwycięstwa. Tak
uważam.
- A ja nie wiem, jakie
będzie teraz to zwycięstwo. Ludzie chcą tylko pokoju, niczego więcej.
- A pokój jaki? Milcz i
będziesz im czyścić buty. Nocą przez rzeczkę przeprawiają Grady. Postrzelali i
z powrotem na drugą stronę. Sensu żadnego. Wczoraj chłopak czytał w Internecie,
że 19 Putin ma ogłosić przyłączenie Noworosji, kaczka, może nie, nie mamy teraz
telewizora, nie da się obejrzeć normalnego programu informacyjnego.
Sześć sekund
Kola ma 35 lat, przyjechał z Perwomajska, jest kontuzjowany. Pocisk spadł na szkołę, w niej jego rodzina chowała się piwnicy. Zginęła jego żona Karina. Kostia został z Maszą (7 lat) i Daszą (4 lata). |
- Wszystko się zaczęło 22
czerwca. Najpierw strzelali na peryferiach, zaczęło znikać światło, potem gaz.
Po dwudniowym obstrzale przenieśliśmy się do schronu na terenie szkoły nr 6.
Spędziliśmy tam 18 dni. Zebrało się razem 120-140 ludzi. Żona biegała, nosiła
lekarstwa, a ja z dziećmi, organizowałem wodę, jedzenie.
Po osiemnastu dniach
zabili mi żonę. Pocisk trafił w szkołę wieczorem. Chowaliśmy się w schronie w
szóstkę: Karina, dwie małe ze mną, ciocia Ola Maksimowa, jeden powstaniec.
Ciotce rozbili głowę, moją na śmierć. Nie rozumiem, w jaki sposób. Przebiło
dach. Zostaliśmy cali, pięć osób, zabiło ją jedną. Potem wyciągali ze mnie małe
odłamki, także z Maszki, kontuzjowało mnie, wciąż nie słyszę na jedno ucho. Z
powstańca też powyciągali małe odłamki. Nie zdążyliśmy na dół, zawalił się cały
dach. Gdybyśmy mieli choć 6 sekund, wszyscy zdążylibyśmy się schować.
Wołam dzieci, nikt nie
idzie. Potem słyszę, mała płacze, starsza płacze. Żona we krwi. One na nią
patrzą. 7 sierpnia Karina miała urodziny, 26 lat. Młoda.
Usiadłem, zapaliłem w
piwnicy. Zacząłem myśleć, co robić. Przynieśli Karinę, okryli pledem. Dotknąłem
pulsu, martwy. Zamknąłem jej oczy, przykryłem. Poszliśmy do powstańców, oni ją
pochowali.
Pamiętam na jakim
cmentarzu, ale miejsca już nie. Grób może był wspólny, może zrobili oddzielny.
Niestety, tego już nie wiem.
Potem wzięli się za mnie,
naleli wódki. Odwieźli do Stachanowa. Nakarmili, wyprali rzeczy. Trzeciego
dnia, 14 sierpnia, wyjechaliśmy. 16go dotarliśmy do Rosji.
Szkoła numer 6 w Pierwomajsku, tu zginęła żona Koli, Karina. |
Udało nam się
skontaktować z siostrą Koli w Sankt-Petersburgu, opowiedzieliśmy jej o tym, co
się stało. Weźmie Kolę z dziewczynkami
do siebie. Kola będzie szukał pracy.
Autorzy: Nikita Girin,
Anna Artemiewa.
Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski
Artykuł ukazał się na
łamach „Nowej Gaziety”:
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Daleki Wschód, Irkuck, Tuwa, Magadan - oto jest prawdziwy cel Putina - zasiedlić tymi ludźmi rejony, gdzie Rosja przegrywa z napływem Chińczyków. Metoda żywczem ściągnięta od Stalina. A ludzie są skołowani i dają się wywozić omamieni, że uciekają przed faszystowską nawałą. Bratobójcza wojna, którą wywołał Putin i jego kłamliwa propaganda! Upiorna postać rządzi dziś na Kremlu.
OdpowiedzUsuń