O tym, że ich synów i mężów wzięto na Ukrainie do niewoli rodziny
w Kostromie dowiedziały się z Internetu. Choć na krewnych wywierana jest
presja, by milczeli i nie kontaktowali się z mediami, nie wszyscy dają się
zastraszyć. Nagle zrozumieli, iż byli i są oszukiwani. Stracili zaufanie do
prezydenta i ministra obrony. Teraz szykują list z żądaniem, by Kreml pomógł im
jak najszybciej uwolnić synów i mężów.
Autorka: Jekatierina Siergackowa
Kostromska dywizja desantowa jest jedną z elitarnych jednostek rosyjskiej armii. |
Dwa dni temu w kilku rosyjskich rodzinach świat przewrócił
się z do góry nogami. Wtedy, gdy dotarła do nich wiadomość, iż rosyjskie siły
zbrojne wysyłają żołnierzy na wojnę na Ukrainie. Nie, oni nie zabłądzili na
granicy, gdzieś w obwodzie rostowskim, tak tłumaczy Rosjanom tę sytuację Ministerstwo
Obrony. W rodzinie Jegora Pocztojewa,
komandosa z 98 –ej dywizji desantowej wszyscy krewni są przekonani, iż Rosja
prowadzi niewypowiedziana wojnę z sąsiadującym z nią państwem. Właśnie stali się
inicjatorami wystąpienia do prezydenta Putina z prośbą, by pomógł w uwolnieniu
10ciu chłopaków wziętych do niewoli w wiosce Zierkalnoje, położonej pod Iłowajskiem,
tam gdzie toczone są obecnie najcięższe walki.
Zebranie w piwnicy
Kilku krewnych żołnierzy z dywizji desantowej zebrało się teraz
w piwnicy o żółtych, odrapanych ścianach. W niej zwykle odbywa swoje spotkania Rada
Matek Żołnierskich obwodu kostromskiego. Do piwnicy, niewiadomo dlaczego
kieruje tabliczka z napisem, „naprawa obuwia”. Samo zebranie sprawia wrażenie,
jakby zorganizowano je w konspiracji, a jego uczestnicy z minuty na minutę
spodziewali się obławy. A jednak zajęci są pisaniem obrazoburczego posłania do
prezydenta, choć w ich oczach jest on teraz zdrajcą.
Wśród zebranych brakuje krewnych kilku żołnierzy. Jeszcze
wczoraj rano, mama jeńca Iwana Milczakowa, sama zamieszkała w Chanty-Mansijsku,
gotowa była błagać stronę ukraińską, by zezwoliła jej synowi choćby
zatelefonować. Jednak po kilku godzinach i po rozmowie z wojskowym dowództwem
jej gotowość do kontaktów z prasą zgasła. Domyślam się, co się stało: podjęto
próbę zastraszenia rodzin, tak by nie przyszło im do głowy zorganizować bunt.
Wielu zgodziło się milczeć. Tak samo w lipcu zachowali milczenie
krewni 14 żołnierzy z 45 pułku specjalnego przeznaczenia wojsk
powietrzno-desantowych, którzy zgodnie z oficjalną wersją ogłoszoną przez
dowództwo, w chwili śmierci znajdowali się „na urlopie”. Milczenie zachowali
także krewni poległych na Ukrainie komandosów z Pskowa, ich ciche pogrzeby,
dopiero co, odbyły się w położonej pod Pskowem wsi Wybuty. Ale krewni
komandosów z Kostromy, nie wiadomo dlaczego uznali, że milczeć nie będą. O tym,
że ich synowie i mężowie znaleźli się na terytorium Ukrainy dowiedzieli się z
Internetu.
- Wszystko wydarzyło się przypadkowo – opowiada Ludmiła
Koczerowa, ciocia jeńca Jegora Pocztojewa. – Dowiedzieliśmy się o wszystkim z
Internetu i sami podnieśliśmy szum. A oni (siły zbrojne Federacji Rosyjskiej)
nie robili niczego. Ciekawe, kiedy mieli zamiar nam o tym wszystkim powiedzieć?
A jeśliby nie było Internetu, jak byśmy dowiedzieli się, o tym co się stało? Na
pewno niczego by nam nie powiedziano?
Dowództwo pokazuje spisy
Rankiem, w poczekalni 331go pułku, należącego do 98ej
dywizji desantowej w Kostromie zgromadziła się kolejka żon i matek żołnierzy
niedawno wysłanych na „ćwiczenia” w obwodzie rostowskim. Szefostwo pokazało im spisy: w nich dwoje
poległych, około 10ciu rannych, jeńcy i jeden zaginiony. „Jeśli kogoś nie ma na
liście, to znaczy, że znajduje się na terytorium Rosji” – powiedział dowódca.
Nic więcej, jak się zdaje, nie miał do dodania. Zadano mu jednak pytanie,
dlaczego czterech żołnierzy „kontraktowych” nie podporządkowało się (w
konsekwencji usunięto ich z wojska), gdy usłyszeli, iż zostaną wysłani na
ćwiczenia na granicy z Ukrainą. Dowódca nie miał na nie odpowiedzi. Ale rodziny
żołnierzy i tak ją znają. Jedna z kobiet spóźniła się na spontanicznie
zorganizowane spotkanie, więc podeszła do wartowników ochraniających jednostkę,
krewni już się rozchodzili. Od dyżurnego dowiedziała się, że jej mąż zginął. Zdaje
się, że dowództwo, nie miało najmniejszego zamiaru przekazywać jej osobiście
informacji o śmierci męża.
- Próbowali nas przekonać, iż to, co odnaleźliśmy w Internecie
jest prowokacją i kłamstwem - opowiada
mama Pocztojewa, Olga Goriewa. – Pokazujemy dowódcom fotografie jeńców, a oni
mówią, że to fotoszop. Wybaczcie, ale ja brwi swojego syna nie pomylę z żadnym fotoskopem.
Olga, mama starszego grupy Władimira Sowosiejewa z trudem powstrzymuje
łzy. Mówi, że na video, na którym jej syn składa zeznania, jest cały nieswój.
Kijowska konferencja prasowa wziętych do niewoli żołnierzy kostromskiej dywizji desantowej. |
- Jesteśmy z mężem gotowi jechać natychmiast, by go odebrać –
mówi Olga. Ale nikt nam nie mówi dokąd. Nikt się z nami nie skontaktował, ani
ze strony ukraińskiej, ani z rosyjskiej.
Mama Jegora Pocztojewa mówi, że niektórym jeńcom udało się
skontaktować z rodzinami. Podobno jej syn zatelefonował do żony nocą. Powiedział
zaledwie kilka słów. Poprosił by im pomóc, jakoś się stamtąd wydostać. Olga
Goriewa uważa, iż krewni, z którymi żołnierze jeńcy nawiązali kontakt wolą
zachować milczenie – ich zastraszono.
Medal „Za powrót Krymu”
Nawiasem mówiąc, Jegora, a także kilku innych żołnierzy,
zaginionych na Ukrainie, nagrodzono wcześniej medalem „Za powrót Krymu.” I
tylko teraz Olga zaczyna rozumieć, iż jeszcze w marcu robiono z niej głupka.
- Gdy miały miejsca wydarzenia na Krymie, Jegora skierowano
podobno na ćwiczenia w Tambowie. Synowa zdaje się tam jeździła – Olga stara się
rozplątać krymską zagadkę syna. A potem dali mu order za Krym. Jak to się mogło
stać? To znaczy, że on też w tym uczestniczył.
Krewni żołnierzy kostromskiej dywizji desantowej zadają
wiele pytań. Nie mają wątpliwości, iż władze starają się ich oszukać i zamieść
sprawę pod dywan. Wcześniej wszyscy radośnie popierali prezydenta, z pewnością,
tak jak i wszyscy nosili georgijewskie wstążki, potępiając wymyślony przez
Kreml ukraiński faszyzm. Teraz jednak przejmują się tylko jednym, tym że ich
mężów i synów zaciągnięto do udziału w operacji wojennej. Tylko że wcześniej wierzyli,
iż żadnej wojny nie ma.
2012 rok. Pożegnanie z Jegorem Pocztojewym, który udaje się do wojska. Zdjęcie z rosyjskiego portalu społecznościowego "Wkontaktie". |
Nie będziemy milczeć
- Przyjaciele nie wierzą, iż nasi żołnierze kontraktowi
mogli okazać się na terytorium Ukrainy - mówi Ludmiła Koczerowa. Tam przecież
nie ma rosyjskiej armii, tak zapewniali nas prezydent i minister obrony, a my
im wierzyliśmy. Przecież kochamy naszego prezydenta. Ja, naiwna, myślałam, że
ich wysłano, by ochraniali granicę. A teraz wierzę, iż oni tam brali udział w
walkach, uczestniczyli w niewypowiedzianej wojnie. Nie dowiedzielibyśmy także i
o żołnierzach z Pskowa, gdyby nie to co stało się z naszymi chłopcami. Teraz
rozumiem, że ich zdradzono, wykorzystano jak ślepe kociaki. Ale nie mamy
zamiaru milczeć.
W ciągu zaledwie dwóch dni kilka rosyjskich rodzin utraciło
wiarę w przywódców swojego kraju. I jeśli, tacy jak oni nie będą milczeć, to tę wiarę,
ani się obejrzymy, utraci cała Rosja.
Tłum.: KW
Artykuł ukazał się na portalu colta.ru:
http://www.colta.ru/articles/society/4416
Jekatierina Siergackowa na blogu Media-w-Rosji:
Doniecka Republika Ludowa jest fikcją, jej władze kontrolują wyłącznie okupowany budynek obwodowej administracji w Doniecku. Mieszkańcy Donbasu niczego nie pragną dziś bardziej, niż pokoju i ładu i dlatego – pisze Jekatierina Siergackowa - głosowali za niepodległością. Ich straszny lęk przed banderowską zarazą przesłonił im tragiczną prawdę o własnym regionie. Dziś stał się on szarą strefą oddzieloną ścianą od reszty kraju.
O chaosie i nienawiści w Donieckiej Republice Ludowej
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz