Powiedzieli im, że jadą na szkolenie. Ćwiczyli przez trzy
miesiące. Ale i tak orientowali się dobrze, że zostaną rzuceni na front. Nikt
im nie tłumaczył dlaczego, oglądali telewizję, sami wiedzieli po co tam pojadą.
Dwudziestoletni Dorży Batomunkujew jest z pochodzenia Buriatem. Wychował się i
służył w wojsku daleko na wschodzie Rosji, za Bajkałem. Podczas walk o
Debalcewe ukraiński pocisk spalił jego czołg. Ciężko poparzony trafił do
szpitala w Doniecku. Tu odnalazła go jedna z najlepszych reporterek opozycyjnej
„Nowej Gaziety” – Jelena Kostiuczenko. Zawinięty w bandaże, z jego ran sączyła
się krew, nie ukrywał niczego. Jak przemalowywano rosyjskie czołgi, jak wyglądała
ich droga na Ukrainę, co myśli o swych przeciwnikach. Ale teraz już się
nawojował, jeśli wyzdrowieje chciałby wrócić do nauki, znaleźć pracę i wreszcie
zobaczyć ubranych na biało didżejow na festiwalu „Sensation” w St.
Petersburgu.
Z Dorży Batomunkujewem rozmawiała Jelena Kostiuczenko
Znaliśmy prawdę: na co idziemy i co może się stać.
Wywiad z rosyjskim czołgistą, oddelegowanym ze swym batalionem do udziału w walkach pod Debalcewe.
Dorży Batomunkujew, 20 lat, piąta samodzielna brygada pancerna (Ulan-Ude), jednostka wojskowa nr 46108. Żołnierz zasadniczej służby wojskowej, powołany 25 listopada 2013 roku. W czerwcu 2014 roku podpisał trzyletni kontrakt. Numer osobisty 2002220, książeczka wojskowa 2609999.
Ma poparzoną twarz, przewiązaną bandażem, spod niego wystaje brew. Jego dłonie są także zabandażowane. Ma poparzone, wyschnięte uszy.
Ja wiem, skąd się wzięła ta rana odniesiona w Łogwinowo. Wczesnym rankiem 9 lutego tę miejscowość, swego rodzaju gardło debalcewskiego kotła, zdobyła i zaryglowała kompania specnazu Donieckiej Republiki Ludowej (w 90% złożona z Rosjan, „zorganizowanych” ochotników). Kocioł zamknięto tak szybko, że żołnierze ukraińscy znajdujący się w nim, nawet się nie zorientowali. Mijały godziny i wojska samozwańczej DRL bez przeszkód podpalały samochody wyjeżdżające z Debalcewe. W tych okolicznościach zginął zastępca dowódcy Operacji Antyterrorystycznej.
Kiedy specnaz się wycofał, pozycję tę zajęli ochotnicy kozaccy. Artyleria ukraińska zasypała ich gradem pocisków. Równolegle żołnierze ukraińscy zaczęli przygotowania do operacji wyjścia z okrążenia. Dla utrzymania zajętej wcześniej pozycji wysłano batalion rosyjskich czołgów. Od kilku dni znajdował się na terytorium Obwodu Donieckiego.
Rozmawiamy w Doniecku, w Ośrodku Oparzeń należącym do Centralnego Szpitala Klinicznego.
Ze szpitala w Doniecku Dorży przewieziono do Rostowa nad
Donem. Teraz kontakt z nim jest utrudniony. dzwoni tylko do mamy z telefonów pożyczanych przez sąsiadów. |
Dorży Batomunkujew:
Dostałem 19 lutego. O zmierzchu. Według kalendarza
buddyjskiego 19go obchodziliśmy nowy rok. Ten początek roku był dla mnie trudny
(stara się uśmiechnąć, ale z wargi natychmiast zaczyna sączyć się krew). Wczoraj
całą twarz obwiązali mi bandażem. Cała jest poparzona i wysuszona. Na razie nie
robią operacji, boją się, że trudniej będzie mi znieść podróż. Kiedy poruszam
palcami, także cieknie krew. Mam nadzieję, że przewiozą mnie do Rosji jak
najszybciej.
Jelena Kostiuczenko:
Jak odniósł pan rany?
Dorży Batomunkujew:
W czołgu. To była bitwa pancerna. Trafiłem w czołg
przeciwnika. Eksplodował. Wystrzelony przeze mnie pocisk wybuchł też pod innym
czołgiem. Ale on miał pancerz, to go uratowało. Wykręcił, schował się w lesie.
A potem my zaczęliśmy jechać w inne miejsce. Tamten jak w nas nie walnie. Huk
był ogłuszający --- „świst”. Otwieram oczy – widzę ogień, bardzo jasne światło.
Słyszę „trrr, trrr”, zaraz wybuchnie proch w pocisku. Otwieram luk, nie daję
rady. Myślę o jednym: koniec, umieram. Myślę też, no i co, koniec? Przeżyłem 20
lat i koniec? Ale głowa się nie poddaje. Poruszyłem się, mogę się ruszać, więc
wciąż jeszcze żyję. Żyję, więc to znaczy, że trzeba wyłazić.
Jeszcze raz spróbowałem otworzyć luk. Udało się. Sam wylazłem
z czołgu, potem z niego spadłem, na ziemi zacząłem się tarzać, żeby zdusić
ogień. Zobaczyłem trochę śniegu, przeczołgałem się w tym kierunku. Trzeba się
tarzać, wślizgnąć pod śnieg, spieszyć, ale jak to zrobić? Czuję, twarz mi
płonie, hełmofon się pali. Ściągam go rękoma. I już widzę, razem z hełmofonem
zlazła mi skóra z rąk. Potem ugasiłem ręce. Trzeba się ruszać, szukać śniegu.
Potem podjechał BWP (Bojowy Wóz Piechoty - "mediawRosji"), kierowca wybiegł, bracie, krzyczy, bracie, tutaj, tutaj. Już
widzę, w rękach trzyma czerwoną gaśnicę. Ugasił mnie, biegnę w jego kierunku. A
on krzyczy: kładź się, kładź się. Położył się na mnie, ugasił do końca. Dowódca
plutonu wyciągnął promedol, pamiętam dokładnie. od razu potem wepchnęli mnie do BWPu. Strzelając, odjechaliśmy stamtąd. Potem przeniesiono mnie do czołgu,
pojechaliśmy do jakiejś wioski. Jakiś facet robił mi tam zastrzyki, coś do mnie
mówił, rozmawiał ze mną. Potem wjechaliśmy do Gorłowki. Znów robili mi
zastrzyki w nogi, domięśniowo podawali promedol, żebym nie stracił przytomności.
W Gorłowce, jeśli dobrze pamiętam, skierowano mnie na oddział intensywnej
terapii. Następnego dnia, rankiem,
przywieziono mnie tutaj, do Doniecka. Przebudziłem się z głodu. Dwudziestego.
Nakarmili mnie, tak jak umieli.
Podróż
Kostiuczenko:
Jak pan tutaj trafił?
Dorży Batomunkujew:
Trafiłem do wojska 25 listopada 2013 roku. Poszedłem na
ochotnika. Tutaj kierowano tylko żołnierzy z kontraktem, a ja przyjechałem do
Rostowa, będąc żołnierzem służby zasadniczej. Miałem niezłe wyniki z
przygotowania ogniowego, fizycznego. Wcielono mnie do wojska w Czycie, tam
przeszedłem szkolenie początkowe. Jeszcze w jednostce w Ułan-Ude postanowiłem podpisać
kontrakt i zostać w armii. W czerwcu napisałem odpowiedni raport. Trafiłem do
drugiego batalionu. To taki, który na wypadek wojny wyjeżdża jako pierwszy. W
każdej jednostce wojskowej jest taki pododdział. Rzecz jasna, mieliśmy w
batalionie żołnierzy na kontrakcie, ale przeważali ci ze służby zasadniczej. Gdy
nadeszła jesień, gdzieś tak w październiku, ze wszystkich batalionów naszej
jednostki zaczęto ściągać żołnierzy kontraktowych. Podjęto decyzję, by utworzyć
z nich jeden batalion. W naszej jednostce trochę ich zabrakło. Ich liczba nie była
wystarczająca, by stworzyć kompletny batalion pancerny, więc skierowano do nas
uzupełnienia z miasta Kjachta. Zebrali nas do kupy, poznaliśmy się, spędziliśmy
ze sobą cztery dni i dalej w drogę….
Moja służba zasadnicza miała się zakończyć 27go listopada. Do Rostowa przyjechaliśmy jeszcze w
październiku, więc mój kontrakt zaczął obowiązywać dopiero tutaj. Jesteśmy
piątą samodzielną brygadą pancerną.
Kostiuczenko:
Nie chciał pan do cywila?
Dorży Batomunkujew:
Nie.
Kostiuczenko:
Jechał pan na szkolenie?
Dorży Batomunkujew:
Powiedzieli nam, że na szkolenie. Ale my wiedzieliśmy, dokąd
jedziemy. Wszyscy wiedzieliśmy. Byłem już do tego przygotowany, moralnie i
psychicznie, że jedziemy na Ukrainę.
Czołgi pomalowaliśmy jeszcze w Ułan-Ude. Malowaliśmy już na
wagonach. Zamalowywaliśmy numery, także, jeśli u kogoś była na pancerzu odznakę
gwardii. Naszywki, odznaki zdejmowaliśmy już tutaj, po dotarciu na poligon.
Zdejmowaliśmy wszystko, dla zamaskowania. Paszporty zostawiliśmy w jednostce
wojskowej, książeczkę wojskową na poligonie.
Mamy u siebie oblatanych chłopaków. Niektórzy byli na kontrakcie
dopiero od roku, ale inni od 20 lat. Mówili, nie słuchajcie dowódców, jedziemy
bombardować Chochłów. Nawet jeśli szykują nam szkolenie, potem tak, czy inaczej
wyślą nas na Ukrainę.
Transportów jechało wiele. Wszyscy nocowali w naszych
koszarach. Przed nami wysłano specnaz z Chabarowska, z różnych innych miast, po
prostu ze wschodu. Jeden za drugim. Każdego dnia. Rozumie pani? Nasz transport
wyprawiono jako piąty. 25go, albo 27go października.
Rampa wyładunkowa znajdowała się w Matwiejewym Kurganie. Po
drodze z Ułan-Ude widzieliśmy tyle różnych miast. Jechaliśmy przez 10 dni i
nocy. Im bliżej celu podróży, tym więcej witało nas ludzi. Machali rękoma,
błogosławili znakiem krzyża. Choć my przede wszystkim jesteśmy Buriatami. A oni
się żegnali (śmieje się, znów zaczyna się sączyć krew).
Tutaj też, kiedy przejeżdżaliśmy. Babcie, dziadkowie,
miejscowe dzieci, wszyscy żegnają nas znakiem krzyża. Kobiety płaczą.
Kostiuczenko:
Na jaki skierowano was poligon?
Dorży Batomunkujew:
Kuzminskij. Tam jest wiele takich poligonów. Miasteczka
namiotowe. Jedni przyjechali, inni wyjechali. Spotkaliśmy ludzi z poprzednich
transportów. Po nas przyjechała brygada kantemirowska spod Moskwy. Mają przede
wszystkich desantowców i kompanię czołgów, choć nie za silną. Za to nasz
batalion miał aż 31 czołgów. Z tym już można powalczyć na poważnie.
Kostiuczenko:
Mogliście odmówić?
Dorży Batomunkujew:
Jasne. Nikt nikogo nie zmuszał. Byli u nas tacy, którzy
odmówili jeszcze w Ulan-Ude, zrozumieli czym to pachnie. Odmówił jeden z
oficerów.
Kostriuczenko:
Trzeba było napisać raport?
Dorży Batomunkujew:
Nie orientuję się. Ja przecież nie odmówiłem. I w Rostowie
byli tacy, co odmówili. Znam jednego takiego z naszego bataliony. Nazywa się
Wania Romanow. Przechodziliśmy razem szkolenie wstępne, służyliśmy w jednej
kompanii. Ten facet nie miał żadnych priorytetów. Przed nowym rokiem, na
poligon przyjechał generał-pułkownik Surowikin. Do naszej kompanii czołgów.
Wszystkim uścisnął rękę. Iwana zabrał ze sobą, do domu, do Nowosybirska. Co się
dzieje teraz z Romanowem, nie mam pojęcia. Fakt, można było stamtąd wyjechać.
Kostiuczenko:
Czy Surowikin mówił coś o Doniecku, o Ukrainie?
Dorży Batomunkujew:
Niczego nie mówił (śmieje się). Jeszcze w pociągu, kiedy
jechaliśmy przez dziesięć dni, krążyły różne plotki. Ktoś mówił, że to
pudrowanie mózgów, kto inny, że nie, że naprawdę jedziemy na szkolenie. Wyszło
i jedno i drugie. Minął jeden miesiąc na szkoleniu, drugi, trzeci… Więc
myślimy, rzeczywiście, po to tu przyjechaliśmy. Albo żeby pokazać, iż nasz
pododdział znajduje się na granicy. Żeby postraszyć Ukraińców. Zademonstrować
naszą obecność, taki atak psychologiczny. Szkolenie, zgodnie z planem, trwało
trzy miesiące. Pod koniec … liczyliśmy już dni. Mamy w oddziale specjalnych
ludzi, to zastępcy dowódcy do spraw politycznych, do ich obowiązków należy
praca wychowawcza z żołnierzami. Na różnych zebraniach dostają informacje z
góry, potem je nam przekazują. Nasz zastępca mówi: „jeszcze tydzień
cierpliwości i pojedziemy do domu.” Już przywieziono nowa zmianę. Wciąż
słyszymy, koniec, zaraz przyjedzie platforma, ładujemy czołgi, mechanicy i
kierowcy pojadą pociągiem, pozostali, dowódcy i celowniczy z Rostowa do
Ułan-Ude polecą samolotem. 12 godzin w powietrzu i będziemy w domu.
Potem raz, przyszedł sygnał. I koniec. Pojechaliśmy.
Kostiuczenko:
Kiedy?
Dorży Batomunkujew:
Data? 8go lutego. Kapitan naszej grupy wyszedł przed szereg
i powiedział, chłopaki jedziemy, gotowość numer jeden. Gotowość numer jeden, to
wtedy kiedy siedzimy w czołgu, a silnik już pracuje. Kolumna rusza do przodu.
Kostiuczenko:
Szybko wyjeżdżaliście?
Dorży Batomunkujew:
Jesteśmy ludźmi wojska, szybko, szybko, wszystko na raz.
Worek na rzeczy, automat i do czołgu. Wystarczy go zatankować, zapuścić silnik
i jedziemy. Wszystko co mam, noszę ze sobą.
Kostiuczenko:
Dobrze rozumiem, ani zastępca do spraw politycznych, ani inni
dowódcy nie rozmawiali z wami o Ukrainie?
Dorży Batomunkujew:
Nie. I tak wszystko rozumieliśmy. Po co mielibyśmy z nimi
przeżuwać tę kaszę. Nikt też nie mydlił nam oczu patriotycznymi frazesami. Wiedzieliśmy
o wszystkim, jeszcze wtedy, gdy tylko wsiadaliśmy do pociągu.
Kostiuczenko:
Rozumieliście, ze przekraczacie granicę?
Dorży Batomunkujew:
Wszyscy rozumieli, że przekraczamy granicę. A co mielibyśmy
zrobić? Przecież nie można się zatrzymać. Dostaliśmy rozkaz. Przynajmniej
wiedzieliśmy, na co idziemy i co może się stać. Nie czuliśmy strachu. Nasi
dowódcy są OK, wszystko robią spokojnie, profesjonalnie, konkretnie.
Kostiuczenko:
Kiedy dowiedzieliście, że jedziecie do Doniecka?
Dorży Batomunkujew:
Kiedy dowiedzieliśmy się? Kiedy przeczytaliśmy, że to
Donieck. Wjeżdżając do miasta. Tam jest jeszcze znak: Doniecka Republika
Ludowa. Więc jesteśmy na Ukrainie. Było ciemno, jechaliśmy nocą. Głowę wystawiłem
z luku, żeby popatrzeć na miasto. Ładne, spodobało mi się. Na prawo, na lewo,
wszystko ładne. Patrzę z prawej strony, tam wybudowali wielki sobór.
W Doniecku podjechaliśmy pod schron, tam zaparkowaliśmy.
Zaprowadzili nas na kampus, zjedliśmy coś gorącego, potem rozmieścili w
pokojach. Zebraliśmy się w jednym pokoju, jeden z nas miał przy sobie telefon.
Telefony, wszystko-jedno, ktoś zabierał ze sobą. Włączyliśmy radio „Sputnik”. Prowadzono
właśnie dyskusję, zastanawiano się, czy rzeczywiście armia rosyjska walczy na
Ukrainie. Wszyscy goście powtarzali, nie, nie, nie. Całą kompanią leżymy razem,
a tu proszę bardzo. Jednak, kto by powiedział coś głośno? Nasz rząd przecież
rozumie, że trzeba pomóc, ale jeśli wprowadzić wojska oficjalnie, wścieknie się
cała Europa. I NATO. Chociaż pani musi rozumieć, że NATO też bierze w tym
udział, oni tamtym dostarczają uzbrojenie.
Kostiuczenko:
Wytłumaczyli wam, na jak długo przyjechaliście?
Dorży Batomunkujew:
Nie. Wyglądało na to, że tak w ogóle, to do końca wojny.
Kostiuczenko:
Pytaliście?
Dorży Batomunkujew:
Nie. Rozumieliśmy, że od nas zależy przebieg wojny. To
dlatego przez trzy miesiące ganiali nas na szkoleniach jak zające. Mogę
powiedzieć, że przygotowali nas starannie, snajperów, wszystkie rodzaje wojsk.
WOJNA
Kostiuczenko:
Ilu waszych tam pojechało?
Dorży Batomunkujew:
Można policzyć. Batalion liczy 31 czołgów. Wkraczaliśmy
kompaniami. Dziesięć czołgów w każdej. Do każdych dziesięciu czołgów dodawano
po trzy transportery opancerzone, jednym lekkim transporterze medycznym i pięć ciężarówek
Ural z amunicją. Tak wygląda liczbowo skład kompanijnej grupy taktycznej. W
batalionie czołgowym służy 120 ludzi, w jego skład wchodzą trzy kompanie
czołgów, pluton zabezpieczenia, pluton łączności. No i do tego, rzecz jasna,
piechota. W sumie wprowadziliśmy tam mniej więcej 300 ludzi. Wszyscy z
Ułan-Ude. Przeważająca większość to Buriaci. Miejscowi popatrzeli na nas,
słyszeliśmy ich słowa, chłopcy desperaci. Jesteśmy buddystami, więc wierzymy po
swojemu w Najwyższego, trzy żywioły i reinkarnację. Jeśli umrzesz, z pewnością
znowu przyjdziesz na świat.
Kostiuczenko:
Wytłumaczyli wam na miejscu, że będziecie zamykać kocioł?
Dorży Batomunkujew:
Niczego nie tłumaczyli. Tu wasza pozycja, tam pozycje
nieprzyjaciela. Patrzcie tam, nikogo nie przepuszczajcie. Ktoś nadjeżdża –
walcie w niego. Strzelajcie w przeciwnika.
Kostiuczenko:
Dowódcy pojechali z wami?
Dorży Batomunkujew:
Nasi dowódcy są w porządku. Nie mieliśmy takiego, który by
się czegoś wystraszył, przeląkł. W tamtej sytuacji byliśmy sobie równi. Bez
względu, czy pułkownik, czy szeregowiec. Walczyliśmy ramię w ramię. Dowódca
mojego batalionu…. Teraz jest w Rostowie. On podobnie do mnie poparzył się w
czołgu. Mój dowódca batalionu, pułkownik. Miało to miejsce 12-14go, któregoś z
tych dni. Trzeba było wyzwolić jedną z wiosek. Nie pamiętam, jak się nazywa.
Wieś odbiliśmy, wszystko w porządku…
Stosowaliśmy karuzelę. To taka taktyczna metoda strzelania
bojowego z czołgu. Wyjeżdżają trzy, lub cztery, osiągają rubież otwarcia ognia.
Strzelają. Kiedy kończy się amunicja, na zmianę przyjeżdżają trzy, cztery
inne czołgi, a tamte wracają po nowe pociski. Tak się zmienialiśmy.
Ale kombat nie miał szczęścia. Kiedy realizujesz karuzelę,
kiedy strzelasz z czołgu…. Czołg to kapryśna maszyna. Zdarza się, że wystrzał
się spóźnia. Niby strzeliłeś, ale nie wypaliło za cholerę. Czołg nie strzela.
Tępo milczy i już. Pierwszy czołg wystrzelił, bach, drugi, a trzeci nie idzie…
A po nich walą ukropy. I koniec. Kombat wskoczył do swojego czołgu, pojechał,
jeden czołg udało mu się zlikwidować, drugi zlikwidował jego.
Celowniczy czołgu należącego do dowódcy Czipa też się
poparzył. A mechanik…. Mechanicy tak w ogóle mają nieźle…. Siedzisz sobie w
czołgu, masz pancerz jak się patrzy, ogromny, chroni cię przed wszystkim.
Mechanikowi przeżyć jest o wiele łatwiej. Jeśli pocisk trafia w wieżyczkę, dowódca
i celowniczy zwykle łapią ogień, mechanik się nie pali, jeśli jest nie głupi… W
czołgu jest pewien przycisk, uruchamia awaryjny obrót wieżyczki. Ona przekręca
się w odwrotną stronę, Szuch, możesz spokojnie wyleźć. Tak wylazł i mój
mechanik, tak wylazł mechanik kombata.
Patrzę na swojego, on calutki, bez zadraśnięcia. Patrzę na
swojego dowódcę… Spartak – leży na korytarzu. Ale on się mniej poparzył ode
mnie. Jego luk otworzył się od razu, mój był zamknięty. Jestem celowniczym.
Szeregowym. Czołg pali się długo.
Kostiuczenko:
Byli też polegli?
Dorży Batomunkujew:
Nie. Minakow w czołgu stracił nogę. Urwało mu nogę aż do
biodra. Stracił tez palec prawej nogi, też go urwało. Kombat miał poparzenia,
celowniczy Czipa, Spartak…. To tyle, co pamiętam.
Kostiuczenko:
Walczyliście razem z powstańcami? Wykonywaliście wspólne
zadania?
Dorży Batomunkujew:
Nie… Oni po prostu… Zajmą jakiś odcinek, ale kiedy trzeba jechać
dalej, docisnąć przeciwnika, powstańcy zwykle odmawiają. Mówią, że tam
niebezpiecznie, że nie pojadą. A my dostajemy rozkaz, atakować dalej. Im
rozkazać nie możesz. Więc jedziesz dalej. Więc w porządku, ten kocioł został
już prawie domknięty.
Kostiuczenko:
Nie ma więcej kotła. Wszyscy, którzy w nim byli, albo
uciekli, albo zginęli. Debalcewe teraz to DRL.
Dorży Batomunkujew:
To dobrze. Wykonaliśmy postawione przed nami… zadanie.
Kostiuczenko:
Wynika z tego, że pomagaliście w organizacji okrążenia?
Dorży Batomunkujew:
Tak. Zepchnęliśmy wszystkich do kotła, okrążyliśmy ich
całkowicie, obserwowaliśmy, obserwowaliśmy. Próbowali się wyrwać, oddzielne
grupy piechoty, na Uralach, na Bojowych Maszynach Piechoty, czołgami, czym się
dało. Mieliśmy rozkaz strzelania do nich na ostro. Strzelaliśmy. Oni wyrywają
się z okrążenia, chcą przebić sobie drogę, uciec, a nasze zadanie polega na
tym, by ich przycisnąć do ziemi.
Nocą robili wypady. Kiedy tylko ciemnieje, zaczyna się ruch.
Patrzysz i tam i tam, ktoś jedzie na czołgu, ruszyli ludzie i strzelasz na
ostro. Nikt nie oszczędzał amunicji. Mieliśmy dość amunicji. 22 pociski
podawane przez automat ładowania armaty. Wewnątrz czołgu rozłożono jeszcze
dodatkowe 22 pociski. W rezultacie komplet amunicji składał się z 44 pocisków. Ciężarówkami
Ural przywieźliśmy jeszcze jeden komplet amunicji. Miałem świetny czołg. Nie
zwykły T72, a 72 B. Ten model wyróżnia się, ma celownik 1K13 przeznaczony do
strzelania w nocy, nocnej obserwacji i do strzelania rakietami sterowanymi. Na
wyposażeniu miałem 9 takich rakiet z głowicami odłamkowymi i kumulacyjnymi. Najważniejsze,
że nauczono mnie z nich korzystać. Teraz trudno jest nie trafić w cel.
Wszelkiego rodzaju okopy, schrony, spokojnie dawaliśmy sobie radę. Przypuśćmy,
wywiad informuje, że za tylną ścianą budynku rozlokowała się piechota
przeciwnika. Mają jedną BWP (Bojowy Wóz Piechoty - "mediawRosji)i dwa Urale. Takie czołgi mieliśmy tylko dwa, ja i
dowódca plutonu. Wyjeżdżaliśmy na zmianę. Zawsze trafialiśmy. Świetny czołg, super.
Ale teraz się spalił.
Kostiuczenko:
Macie na sumieniu mieszkańców cywilnych?
Dorży Batomunkujew:
Nie. Z samochodami cywilnymi przeciągaliśmy sprawę, ile się
dało. Dopiero, kiedy było jasne, że to ukropy…
Ale zdarzyła się historia, jechał samochód, pickup, mówią do
mnie, strzelaj, strzelaj. A ja na to, zaraz, zaraz. Czego miałbym się bać,
siedzę w czołgu. Do końca spoglądałem w celownik. A tu patrzę, facet ma białą
opaskę, powstaniec. Pomyślałem, walnąłbym wcześniej, a potem okazałoby się, ze trafiłem
swojego.
Jeszcze pamiętam, jak jechał BTR. Powstańcy nas nie informują, jak będą się
przemieszczać. Krzyczę do naszych, to swoi, swoi. Pierwszy raz się
wystraszyłem. Zabić swojego…
Kostiuczenko:
Nie mieliście żadnej koordynacji?
Dorży Batomunkujew:
Nie. Powstańcy są jacyś dziwni. Strzelają, strzelają. Potem przestają.
Jakby chodzili do pracy. Nie są w ogóle zorganizowani. Nie ma szefa, nie ma
dowództwa, wszystko jest jakieś nieprawdziwe.
Kostiuczenko:
W jakiej miejscowości to się wydarzyło?
Dorży Batomunkujew:
Nawet nie wiem. Nie orientuję się, jaka była nazwa tej
miejscowości. Wszystkie wioski są identyczne. Wszędzie zniszczenia, wszędzie
ślady bombardowania.
Kostiuczenko:
Ile przeszliście wiosek?
Wewnątrz czołgu jest najbezpieczniej. Jego potężnemu pancerzowi niewiele może zaszkodzić. |
Dorży Batomunkujew:
Nie powiem dokładnie. Ze cztery wsie. Jedną wieś odbiliśmy
od tamtych, do innych po prostu wkraczaliśmy (milczy). Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem. Że niszczyłem,
zabijałem. To oczywiste, nie ma z czego być dumnym. Ale z drugiej strony,
uspokajam się tym, że to w imię pokoju, dla ludności cywilnej… Patrzysz na nich
– dzieci, starcy, kobiety, mężczyźni. Nie, nie odczuwam dumy. Z tego, ze
strzelałem i trafiałem.
(Milczy długo)
Koszmar. Boisz się. Tak, czy inaczej choćby podświadomie,
rozumiesz, że tamten człowiek jest taki jak ty, siedzi w podobnym czołgu. Albo
piechota, ludzie w innych pojazdach. Tamten człowiek jest taki sam. Z podobnej
krwi i ciała. Jednak z drugiej strony rozumiesz, że to twój wróg, zabijał
niewinnych ludzi. Zwykłych mieszkańców. Zabijali dzieci. Jak teraz taka świnia
czuje się sama, siedzi, trzęsie się, modli, żeby nie zabili jego samego. Zaczyna
prosić o wybaczenie. Niech ci Bóg będzie sędzią.
Kilku zatrzymaliśmy. Wszyscy chcą żyć, kiedy ich przycisnąć.
Taki właśnie jest człowiek. Każdy ma mamę (długo milczy). Każdego czeka swój
los. Czasem smutny. Ale nikt ich do tego nie zmuszał. Z żołnierzami służby
zasadniczej sprawa jest inna. Z tych 8 tysięcy może 2-3 tysiące było z
zasadniczej. Ich zmuszono, żeby pojechali. Sam się zastanawiałem, jakbym
postąpił na ich miejscu. Gdybym to ja był takim 18-letnim chłopakiem. Wydaje mi
się że pojechałbym. Tam wydają rozkazy. Jeśli nie zabijesz, wtedy mówią,
zabijemy ciebie, zabijemy też twoją rodzinę, jeśli na służbie nie będziesz
przestrzegał dyscypliny. Pewien ich chłopaczek opowiadał: „No więc jak, co
mieliśmy robić, trzeba było iść do wojska”. A ja na to: „mieliście takich, co
zabijali mieszkańców?” – „Mieliśmy” – odpowiada. „A ty sam – pytam – zabijałeś”?
„Tak” – odpowiada (milczy). Tych najemników z Polski, różnych Czeczenów, oni
tam idą dla idei, nie potrafią wytrzymać bez wojny, tych właśnie trzeba
likwidować.
Kostiuczenko:
Widział pan najemników z Polski?
Dorży Batomunkujew:
Nie, ale nam mówiono, że tam są.
Mieszkańcy
Kostiuczenko:
Kontaktowaliście się z mieszkańcami?
Dorży Batomunkujew:
Nie. Ludzie do nas podchodzili, często. Ale staraliśmy się z
nimi nie rozmawiać. Dowództwo wydało nam polecenie, by nie nawiązywać
kontaktów. Kiedy byliśmy w Makiejewce, powiedziano nam, iż 70 procent
miejscowej ludności popiera ukropów. „Uważajcie na siebie chłopcy”. Przyjechaliśmy
do Makiejewki, ukryliśmy się w miejskim parku, zamaskowaliśmy technikę, a tu po
godzinie zaczęły w nas walić moździerze. Wszyscy od razy zaczęli się okopywać,
niektórzy się przenieśli. A ja co, wlazłem do czołgu, mnie nie rusza. Moździerz
czołgowi nie zrobi nic. Odłamki… tak nawet mówią – jeśli dostaniesz pociskiem
Strieła, ma aż 4 metry, albo pociskiem z Gradu, czołg też jest bezpieczny. Nie
znajdziesz lepszego schronu od czołgu. Żyliśmy w nim, spaliśmy na siedząco. Trochę
chłodno, ale to nic takiego, jakoś spaliśmy.
Kostiuczenko:
Makiejewska was nie zaniepokoiła? To, że 70% miejscowych
jest po stronie Ukrainy? A może to BYŁA prawda?
Dorży Batomunkujew:
Zaniepokoiła. Oczywiście. Wtedy już z góry, od wszystkich,
spodziewasz się nieprzyjemności. Ktoś może cię kropnąć… Przynosili nam tam jedzenie.
Herbatę, coś do niej … Braliśmy, ale nie piliśmy. A może tam była trucizna. Jak
to się mówi „Rosjanie są niezwyciężeni. Rosjan można tylko przekupić? (śmieje
się).
Kostiuczenko:
Nie mieliście wątpliwości, jeśli tych 70% to prawda, po co
tu przyjeżdżaliśmy?
Dorży Batomunkujew:
Mieliśmy. Ale 70 procent ludności tylko jednej miejscowości,
dla mnie to nie wystarczy. Trzeba szanować wybór dokonany przez ludzi. Jeśli
Donieck domaga się niezależności, trzeba mu ją zapewnić. Rozmawiałem w szpitalu
z siostrami, lekarzami. Od nich słyszę, przydałaby się nam niepodległość i
rząd, takie jak u was, no i Putin.
To może jedyne, co zasługuje na zainteresowanie: czy w końcu
DRL uzyska niepodległość? Daj Boże tak. Co wtedy będą robić? Będą się rozwijać,
jak podczas stalinowskiej pięciolatki? Tu nie ma gospodarki. Kiedy nie ma
gospodarki, nic się nie może udać.
Rodzina
Dorży Batomunkujew:
Jedyne, czego się tu nie spodziewałem, to że spotkam Kobzona
(śmieje się głośno). Po raz drugi w życiu. Przyjechał do szpitala 23go lutego.
A w 2007 przyjeżdżał do mojej szkoły. W 2006 roku została laureatem... Uznano
ją za najlepszą szkołę w Rosji. Szkoła numer dwa we wsi Mogojtuj. Kobzon
przyszedł do szpitala, a ja mówię, „już pana widziałem, spotkaliśmy się”. Otworzył
szeroko oczy, gdzie pyta. „Przyjeżdżał pan do mnie do szkoły. Uścisnęliśmy
sobie nawet ręce. Wszyscy staliśmy w szeregu, wyciągaliśmy je do pana.
Kobzon mówi: jesteś Buriatem? Patrzę na ciebie, widzę
buriackie rysy twarzy. A ja odpowiadam: „tak jestem Buriatem”. A wtedy on: „A
ja 14 marca wybieram się do Aginskoje.” Wtedy ja: „Uczyłem się w Mogojtuj, w szkole numer 2”. On: O tak, znam,
znam dobrze, twoim rodakom przekażę od ciebie pozdrowienia.” Więc wtedy ja:
„Niech pan przekaże”. No i to wszystko.
Do tego pokazali mnie w telewizji. Potem zmontowali ten klip
na Youtube. Siostra go znalazła, pokazała mamie. W domu zobaczyli, że jestem tu,
co się ze mną stało.
Kostiuczenko:
Wiedzieli, gdzie pan jest?
Dorży Batomunkujew:
Tak. Ojciec umarł, kiedy byłem jeszcze bardzo mały. Tak jak
i wy, mamy swoich popów, mnichów, lamy. Kiedy lama modlił się za ojca,
popatrzył na mnie i powiedział: on będzie żyć długo, zna swój los. Mami mi to
opowiedziała, kiedy ja wspomniałem, że jadę tu na Ukrainę. Oczywiście, jak
każda matka, trochę się sprzeciwiała, ale potem, jakoś tam znaleźliśmy wspólny
język.
Kiedy tylko wyjechałem z Ulan-Ude… Już wcześniej wszystkiego
się domyślaliśmy… Mamie powiedziałem, żeby się za mnie pomodliła, prosiła by nic
mi się nie stało. Lama powiedział, że będę żyć długo, powiedział, chyba nie
skłamał. Kiedy paliłem się w czołgu, wydawało mi się, że lama nie miał racji. A
to się w końcu tak skończyło…
Kiedy zostałem ranny, miałem poparzenia na całym ciele,
położyli mnie do karetki, przedtem porobili zastrzyki, bólu nie czuję. Tam
leżał facet, powstaniec. „Zadzwonić” – mówię. „Do Rosji?” Masz, dzwoń. Był tam
jeszcze jakiś chłopak z oddziału sanitarnego.
Wykręciłem numer mamy. Dzwonię i mówię: Szczęśliwego Nowego
Roku ! Tego dnia świętowaliśmy nowy rok. Mama była wesoła, też złożyła mi
życzenia. Mówię: co tam, jak u ciebie? Goście przyszli – odpowiedziała. A ty
jak tam? Na to ja: ze mną wszystko w porządku, trochę się poparzyłem w czołgu…
Mamie zmienił się głos.
Rozłączyłem się. Chłopak z plutonu sanitarnego, też
Buriacina, namawiał mnie, żebym z nią jeszcze porozmawiał, uspokoił ją.
Teraz tam w domu obejrzeli cały klip. Modlimy się za ciebie,
mówi mama. A co innego mogą zrobić.
Kostiuczenko:
Czy pana rodzina dostanie jakąś zapomogę?
Dorży Batomunkujew:
Nie wiem. Tak to jest u nas w Rosji, kiedy mowa o
pieniądzach nikt niczego już nie wie (uśmiecha się). Może coś wypłacą, a może
powiedzą po prostu, dawno już się zwolniłeś. Byłoby dobrze, gdyby nie wyszło
tak, przyjechałem tutaj, a zarejestrowany jestem tam. Moja służba zasadnicza
skończyła się 27go listopada. Więc jak ? zasadnicza skończona, a ja tutaj
okazałem się na występach gościnnych? Tak to jest. Trochę się boję.
Kontrakt podpisałem w czerwcu. Wtedy przeszedłem szkolenie
wstępne. Pytają, kto gotów jest podpisać kontrakt? Podniosłem rękę. Pierwszy
kontrakt podpisuje się na trzy lata. Tak było w moim wypadku. Życie na
kontrakcie – nic specjalnego nie robisz, wykonujesz rozkazy dowódcy i to
wszystko. Latem, kiedy stawiałem swój
podpis, nie myślałem, że pojadę na Ukrainę. Nawet o tym nie myślałem (milczy). Nie zastanawiałem się. Jednak
na Ukrainę od nas jest bardzo daleko. Są przecież inne okręgi wojskowe, stamtąd
o wiele bliżej, południowy, zachodni, centralny. Potem kombat nam powtórzył, co
powiedziano mu na zebraniu, wy z Syberii będziecie silniejsi, was więc wyślemy.
Przyszłość
Kostiuczenko:
Żałuje pan?
Dorży Batomunkujew:
A czego teraz żałować? Nie czuję się skrzywdzony. Dobrze
wiem, że walczyłem o słuszną sprawę. Oglądasz przez cały czas wiadomości z
Ukrainy – wybory, wybory, wybory, potem poszła ta rewolucja pomarańczowa,
zaczęło się, Odessa, Mariupol. Kiedy jeszcze byłem w Piesczance, na szkoleniu
wstępnym, w Czycie, włączyli nam telewizję. Dziennik. Tam opowiadali jak w
Odessie spalono ludzi. Zrobiło się nam niedobrze. Nawet nie z powodu emocji,
tak po prostu nie wolno. To nieludzkie, niesprawiedliwe. A to, że mnie… Że w
istocie nie powinno się tu przywozić żołnierzy służby zasadniczej... Ogólnie
rzecz biorąc, nie wolno było. Tym niemniej, pojechałem, wszystko jedno. Z
poczuciem długu wobec… Raczej nie wobec zasady sprawiedliwości. Tutaj
naoglądałem się, jak zabijają ludzi. Wyprawia się tu co niemiara. Znów męczy
mnie poczucie sprawiedliwości. Kiedy jedziemy czołgami, bywa, że naszą falę
radiową przejmują ukropy. Zapamiętałem dokładnie glos pewnego mężczyzny:
„Słuchajcie uważnie, wy wszyscy, wyrodki z Moskwy, Pitra, Rostowa. Wszystkich
was pozabijamy. Najpierw zabijemy was, wasze żony, dzieci, dobierzemy się do
waszych rodziców. My faszyści. Nic nas nie zatrzyma. Będziemy was zabijać, jak
nasi bracia Czeczeńcy, odrąbywać wam głowy. Zapamiętajcie to. Wyślemy was do
domu w ocynkowanych trumnach, w kawałkach.
Kostiuczenko:
No i co pan myśli o życiu w przyszłości? Jak pan będzie żył?
Dorży Batomunkujew:
Starczy mi wojny. Swoje odsłużyłem. Walczyłem za DRL. Teraz
chcę pożyć w pokoju. Uczyć się i pracować. Organizm się odbuduje, walczy.
Myślę, że tak do końca wyzdrowieję dopiero w Rostowie. Ale i
tak pojadę do Ułan-Ude jako ładunek 300 (tak umownie określa się w Rosji transport rannych żołnierzy - "mediawRosji").
Jedyne, co chciałbym
jeszcze zobaczyć, to Festiwal "Sensation". Organizują go co roku w Pitrze.
Wszyscy ubierają się zgodnie z dress kodem, na biało. Przyjeżdżają najlepsi didżeje.
Moja siostra tam była.
Tak po świecie już trochę pojeździłem. Byłem w Nepalu, w
Tybecie. W Tybecie jest bardzo pięknie. Miasto piękne, klasztory. Byłem w
Chinach, w Mandżurii i w Pekinie, widziałem wszystko i Zakazane Miasto i Pałac
Cesarski, stałem na Wielkim Murze. Dotarłem do Dolian i Guangzhou. Tam rośnie
najlepsza herbata. Trafiłem też do Indii. Byłem na wykładach naszego Dalaj
Lamy. Odwiedziłem Mongolię. Na federalnej trasie stoi ogromny pomnik Dżingis-Chana.
Jedziesz schodami ruchomymi, docierasz do jego głowy. Obleciałem pół planety,
byłem nad Morzem Czarnym w Soczi. Kąpaliśmy się. Ale co z tego, że byłem nad
Morzem Żółtym i Czarnym, skoro i tak niczego lepszego i piękniejszego od
Bajkału się nie znajdzie. Tam mam daczę. Ryba, która pływa w jeziorze bywa kapryśna.
Omul, foki. Jakim by nie było morze, Bajkał tak, czy inaczej jest piękniejszy i
czystszy.
(Milczy)
Nie jestem wcale zły na naszych. Nikt nie może mieć
gwarancji, że coś podobnego mu się nie przytrafi. Nie da
się przewidzieć, tego co zdarzy się w boju. Być może ty, być może ciebie. Może zostaniesz tam na zawsze.
Ale może jak ja, przeżyjesz.
Dorży przed wojną zdążył objechać pół świata. Był w Chinach, w Mongolii wjechał na szczyt pomnika Dżingis-chana, w Indiach słuchał wykladu Dalaj Lamy |
Kostiuczenko:
- Nie ma pan pytań do Putina?
Dorży Batomunkujew:
Nic do niego nie mam (śmieje się). Interesujący, oczywiście,
człowiek. Jaki chytry, „wprowadzimy – nie wprowadzimy”. „Nie ma żadnych wojskę –
mówi całemu światu. A nas tylko pospiesza, dawaj, dawaj. Ale z drugiej strony,
warto zwrócić uwagę na coś jeszcze… Jeśli Ukraina wstąpi do Unii Europejskiej,
do ONZ, ta ONZ może na jej terytorium zainstalować rakiety, uzbrojenie, wszystko
może. I wtedy będziemy na celowniku. Będą znacznie bliżej nas, już nie za
oceanem. Całkiem blisko, za kawałkiem ziemi. Sama rozumiesz, że to także bieda, to że nie
liczą się z naszym stanowiskiem, naszymi poglądami. Nie biorą tego pod uwagę, że obawiamy się, iż mogą nam zaszkodzić, jeśli już. Taka sama była zimna wojna, jeśli
pani pamięta. Oni czegoś tam chcieli, my zainstalowaliśmy swoje rakiety na
Kubie, oni od razu „koniec-koniec-koniec, na to się nie zgadzamy”. Jeśli się zastanowić,
Rosja ma się czego lękać. Z tego, co czytałem i uczyłem się na historii -
dopiero w ostatnich kilku latach zaczęto znów liczyć się ze zdaniem Rosji. Tego
przez czas jakiś nie było. Związek Radziecki i Ameryka – to były dwie potęgi
geopolityczne. Potem się rozpadliśmy. Teraz się podnosimy. A oni znów zaczynają
nas kopać. Jednak teraz nas nie rozwalą. Zabiorą Donbas, dokonają zwrotu,
dostarczą tam rakiety, one dolecą do Rosji jeśli coś się stanie.
Kostiuczenko:
Rozmawialiście o tym z zastępcą dowódcy do spraw
politycznych?
Dorży Batomunkujew:
Nie. To wszystko tkwi w mojej podświadomości, rozumiesz? Nie
jestem głupcem. Czasem z kimś rozmawiam, kto nie rozumie, o czym mówię. Ale
dyskutowałem też z oficerami, mówią, że taki bieg wydarzeń jest możliwy. Więc
my w tej wojnie walczymy także o swoje prawa.
W piątek wieczorem Dorży i dwóch innych rannych żołnierzy
przewieziono z Doniecka do okręgowego szpitala wojskowego 1602 (Rostów nad
Donem, rejon Wojenwied). Znajdują się tam, choć nie wpisano ich do rejestru na
izbie przyjęć. Nikt z macierzystej jednostki wojskowej, ani z Ministerstwa Obrony nie skontaktował się z Dorży, ani z jego rodziną. Dziś mama pojechała do
jednostki wojskowej Nr 461 08, tam powiedzieli jej, iż nazwisko syna
rzeczywiście znajduje się na liście żołnierzy wysłanych na Ukrainę. Ich
zdaniem, to oznacza, iż Ministerstwo Obrony wywiąże się ze swych obowiązków wobec
rannego żołnierza, opłaci jego leczenie. „Powiedzieli, że „nie odwracają się od
niego plecami” – mówi mama. Dorży utrzymuje kontakt z rodziną tylko dzięki
sąsiadom z sąsiednich pokojów, którzy pożyczają mu swoje telefony.
Tłumaczenie: Zygmunt
Dzięciołowski
Oryginał wywiadu można znaleźć na portalu „Nowej Gaziety””
http://www.novayagazeta.ru/society/67490.html
*Jelena Kostiuczenko (ur. 1987), od 2005 r. wyróżniająca się dziennikarka „Nowej Gaziety”, działaczka rosyjskiego ruchu LGBT. Pisała o sprawie „Pussy Riot”, a także o zabójstwie w Stanicy Kuszczewskiej. Jest laureatką rosyjskich i międzynarodowych nagród dziennikarskich.
Inne
opublikowane przez ważne teksty poświęcone wojnie na Ukrainie:
Na Ukrainę pojechał z Uralu. Choć początkowo wierzył, iż bojownicy Majdanu
walczą w słusznej sprawie, przejął się także losem Donbasu. Nikołaj Mokrousow
spędził tam kilka tygodni. Pracował w sztabie Donieckiej Republiki Ludowej,
kontaktował się z jej przywódcami. Jednak krytycznie obserwował otaczającą go
rzeczywistość. Być może ta właśnie postawa zaprowadziła go do piwnicy w
siedzibie donieckiego kontrwywiadu. Udało mu się szybko odzyskać wolność, był
jednak świadkiem przerażających tortur, jakim poddano młodych Ukraińcow
podejrzanych o związki z Prawym Sektorem.
Sensacyjna relacja Nikołaja Mokrousowa pozwala lepiej zrozumieć
rzeczywistość Donieckiej Republiki Ludowej, bezsens i tragedię donbaskiego
rozlewu krwi.
Artykuł ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu portalu znak.com
Od pięciu miesięcy na terenie lotniska w Doniecku toczą się krwawe walki.
Oddziałom separatystów w żaden sposób nie udaje się stamtąd odrzucić jego
ukraińskich obrońców . Ze zmodernizowanego z okazji EURO 2012 nowoczesnego
portu lotniczego imienia Siergieja Prokofiewa pozostały dymiące ruiny.
Korespondentowi gazety „Los Angeles Times” Siergiejowi Łojko udało się dotrzeć
do bronionego przez ukraińskich żołnierzy starego terminalu lotniska. Timur
Olewski od samego początku obserwuje wydarzenia na Ukrainie dla radia „Echo
Moskwy” i telewizji „DOŻD’”.
Na antenie „Echa Moskwy” nie oszczędzili słuchaczom najdrastyczniejszych szczegółów toczącej się wojny.
Federalna Agencja ROSKOMNADZOR sprawująca kontrolę nad rosyjskimi mediami
wykorzystała audycję jako pretekst, by pod adresem ocenianego krytycznie za
niezależna politykę redakcyjną „Echa Moskwy” skierować oficjalne ostrzeżenie.
Według niej radio nadało informacje pochwalające zbrodnie wojenne. Choć „Echo
Moskwy” zapowiedziało, iż odwoła się do sądu, audycja i jej zapis zostały
usunięte z jego strony internetowej. Społeczność internetowa nie pozwoliła, by
pozostały niedostępne. Niemal natychmiast zapis odnalazł się na dziesiątkach
ukraińskich i rosyjskich stron.
Kompania Psycha i bitwa o
Awdiejewkę
http://goo.gl/v2YuWT
Kompania Psycha ma za sobą długi szlak
bojowy. Walczyli w Pieskach i w Marince. Teraz rzucono ich pod Awdiejewkę. Ważą
się losy przyczółka pod Debalcewo. Artyleria grzmi tu od miesiąca. Nie ocalała
w oknie żadna szyba, wszędzie obecne są ślady po pociskach i wybuchach. Psych
codziennie telefonuje do syna. Obiecuje mu, że wróci cały i zdrowy. Jego
żołnierze nie rozumieją jednego, jak ich przyjaciele i rodzina w Rosji mogli
uwierzyć w to, że są faszystami. Kompanię Psycha odwiedził na froncie
dziennikarz moskiewskiej „Nowej Gaziety” Siergiej Sokołow. Rosyjskie media
niezależne starają się jak najdokładniej opisywać wojnę na Ukrainie.
Autor: Siergiej Sokołow
Z położonej po sąsiedzku z Alaską dalekowschodniej Czukotki do Donbasu jest
blisko 10 tys. kilometrów. Denis Kłoss, chirurg z Anadyru, uznał jednak, iż
może się donbaskim separatystom przydać, jako lekarz. Był uczestnikiem krwawych
wydarzeń na lotnisku w Doniecku. Obserwował bierność miejscowej ludności. Był
świadkiem chaosu organizacyjnego w szeregach separatystów. O swoich przeżyciach
w Donbasie opowiedział dziennikarce Annie Bykowej.
Rozmowę przeprowadziła Anna Bykowa
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Ech...
OdpowiedzUsuńWyprano tym ludziom mózgi.
Wmówiono, że na Ukrainie banderowcy, faszyści i co tam najgorszego.
Zrobiono ochotników, walczących z przekonaniem o sprawę, która jest polityczno-wojskową ustawką, zaplanowaną w kremlowskich gabinetach i realizowaną rękami tych ochotników.
Przerażające.
A dlaczego nie wracach na Ukrainę?
UsuńNieprawdopodobna wręcz łatwowierność. Całkowity brak samodzielnego myślenia - właściwie to niechęć do samodzielnego myślenia (robią to za niego "mądrzejsi" przełożeni). Ot , ideał "prostego rosyjskiego człowieka"".
OdpowiedzUsuńJedzie "wyzwalać" i "walczyć dla ludzi" a jednocześnie wie, że 70% tych "wyzwalanych" go tam nie chce. Boi się otrucia przez tych , których rzekomo "broni". Widzi unikających walki "separatystów" i zbytnio go to nie dziwi , że nie przejawiają entuzjazmu do walki o swoja "wolność".
I nawet się nad tym wszystkim nie zastanowi.
Przypuszczam, że gdyby kazali mu rozstrzeliwać cywilów to by to zrobił bez zmrużenia oka : "bo tak trzeba". I dodałby też jakieś wzniosłe uzasadnienie ("dla ludzi", "o wolność i pokój"). To tacy jak on mordowali w Katyniu, Ostaszkowie. Posłuszni wykonawcy rozkazów przełożonych. W sumie to więcej niż posłuszeństwo - ten człowiek starał się usprawiedliwić te bezprawne (i zbrodnicze) działania.
Putin może spać spokojnie tak długo, jak długo w Rosji bedą tacy ludzie.
na wojnie nie ma bohaterów .......i nie ma nic gorszego od wojny...
OdpowiedzUsuńJeśli chcemy dobrze rozumieć fakty, ogarniajmy je krytycznym okiem. Obok nas trwa wojna. Ostatnio trochę przycichła, ale krew leje się dalej. Armaty strzelają, pociski niszczą domy, ludzie giną. A Polska dostarcza stronie ukraińskiej kamizelki kuloodporne i hełmy, pewnie i broń! Jedna część Ukrainy walczy z drugą częścią Ukrainy. Wiem, że zaraz odezwą się głosy sprzeciwu , iż mówię nieprawdę, ponieważ z jednej strony walczy w obronie integralności terytorialnej armia suwerennego państwa, a z drugiej promoskiewscy najemnicy, nazywani zresztą różnymi pojęciami. Zatrzymajmy się przy tej sprawie. Kto z kim walczy? Przypomnijmy fakty, jaki był początek konfliktu. Po obaleniu legalnego rządu, w kilku regionach wschodniej i południowej Ukrainy doszło do buntu przeciwko nowej nacjonalistycznej władzy która zadeklarowała że rosyjskojęzyczni nie będą mieli żadnych praw, mimo że stanowią połowe ludnośco. Było tak? Było. Czy te bunty były podsycane z zewnątrz? Były. Przez kogo? Przez siły rosyjskie, które wspierały ukraińskich Rosjan. Przypomnijmy, że w chwili powstania wolnej Ukrainy, Rosjan na Ukrainie było blisko 10 milionów. Czy znaczna część tamtej społeczność żądała autonomii? Żądała. Odbyły się plebiscyty? Odbyły. W wyniku tych plebiscytów dwa regiony postanowiły usamodzielnić się? Postanowiły. Co w takiej sytuacji zrobiła centralna władza? Próbowała się dogadać z rebeliantami i pójść na jakieś ustępstwa, kompromisy? A może poprosiła zaufanych rozjemców, by pomogli konflikt zażegnać? Nie, nic nie zrobiła z tych rzeczy. Władza w Kijowie zaatakowała buntowników i dokonała masakry. W Odessie napastnicy z Prawego Sektora spalili kilkudziesięciu ludzi. Była to porażająca zbrodnia. No, a potem już trwały ciągłe walki. I trwają, z przerwami, do dzisiaj. Ofiarami w dużej mierze stawali się i nadal stają się dzieci, kobiety i starcy. Oni nie walczą, a giną. Czy stronie rządowej Ukrainy ktoś z zewnątrz pomaga? Naturalnie, że pomaga. To są doradcy zagraniczni, głównie amerykańscy, wywiad, ale też ochotnicy z kilku zachodnich krajów. Z kolei Ukrainę na wschodzie wspomaga Rosja. Żołnierzami i bronią. To są fakty. Na ten dramat nałożyła się straszna tragedia z zestrzelonym samolotem malazyjskim. Uświadommy sobie jedno, rewolucja ukraińska nie była rewolują demokratyczną, to znaczy była przez chwilę, na początku, potem górę wzieli nacjonaliści. Powtarzam tam są dwie strony konfliktu, dlaczego popieramy tylko jedną?
OdpowiedzUsuń"Powtarzam tam są dwie strony konfliktu, dlaczego popieramy tylko jedną"
UsuńZgadza się - są dwie strony. Zawsze są dwie - jednostronne konflikty nie istnieją. Tutaj też jest agresor, czyli Rosja i napadnięty czyli Ukraina. Ja wolę popierać napadniętego.
Poczytaj sobie wywiad ze zrozumieniem i przemyśl go (myślenie nie boli).
1. "Separatyści" nie walczą - robią to za nich wojska rosyjskie.
2. "Separatyści" nie cieszą się powszechnym poparciem (max 30%)
A rosyjscy "wybawiciele" boją się otrucia przez miejscową ludność którą rzekomo "wyzwalają".
3. Nie ma żadnych dowodów na to, że są tam w znaczącej liczbie ochotnicy z zachodnich krajów i zachodnia broń. Jakby coś takiego było, to putinowskie media trąbiły by o tym tak, że na księżycu było by słychać.
A więc - z jednej strony mamy twarde fakty pokazujące, że jest to de facto rosyjska interwencja (żołnierze i broń!) a z drugiej strony pogłoski i plotki nie poparte żadnymi dowodami , że Ukraina jest realnie wspomagana wojskowo przez Zachód.
Moim zdaniem zachód powinien dostarczyć Ukrainie broń defensywną : radary artyleryjskie, wyrzutnie przeciwpancerne i środki rozpoznania, aby mogła się ona skutecznie bronić przez pełzającą rosyjską agresją. Pogorszyć to sytuacji nie może - putinowskie media trąbią już od dawno o tym "zachodnim wsparciu" , więc niech ono stanie się faktem. Przynajmniej rosyjski najeźdźcy przestaną czuć się bezkarnie.
A co do "niedemokratyczności" przewrotu : Janukowycza nikt nie wyganiał , sam uciekł. No i odbyły się demokratyczne wybory. Tak więc aktualne Ukraińskie władze mają większe prawo do miana demokratycznie wybranych niż rosyjskie -bo te wygrały wybory dzięki oszustwom, przemocy i przekupstwom.
Dzięki za ten komentarz (tzn. wpis "Anonimowego" z godz. 14.00).
UsuńPoprzedni wpis (z godz. 9.20) to jakiś stek bzdur, nieudolnej propagandy i kremlowskich pobożnych życzeń. Do tego ten styl... "Było tak? Było. Mam rację? Mam."
Na pytanie: "tam są dwie strony konfliktu, dlaczego popieramy tylko jedną?" odpowiedź jest prosta. Tam jest agresor (Rosja) i strona zaatakowana (Ukraina), a nie dwie równorzędne strony. Do tego ten agresor od roku nieustannie wygraża pięściami nie tylko swoim najbliższym sąsiadom, ale i całemu światu. Kremlowska propaganda łże na całego i nawet się nie zarumieni. To dlatego popieramy tylko jedną (ukraińską) stronę i nie ufamy drugiej stronie (rosyjskiej).
Mam nadzieję, że taka odpowiedź zadowoli mojego przed-przedmówcę.
Nie zapominajmy kogo mamy za sąsiadów:
OdpowiedzUsuńDla przypomnienia mapa obozów pracy w ZSRR
http://notomapy.pl/2-artykuly/31-mapa-obozow-pracy-w-zsrr
Ukraina nigdy nie powinna przynależeć do NATO bo nie pozwala na to jej położenie geopolityczne, z resztą NATO podpisało z Rosją pakt że nie włączy Ukrainy do swoich struktur . Pamiętamy jaki sprzeciw w USA wzbudził projekt zamontowania na Kubie wyrzutni przez ZSSR ? Tego samego obawiają się Rosjanie i słusznie, mieli by wtedy USA i NATO pod samym nosem co jest w pełni zrozumiałe. Ukrainie te chore aspiracje wyjdą bokiem .... oby nie nam..
OdpowiedzUsuń