Konflikt zbrojny między Ukrainą i Rosją wybuchł rok temu.
Dla rosyjskich mediów niezależnych to okazja, by zastanowić się, jaki był jego
przebieg. Na ile zmieniły się w ciągu roku ukraińskie państwo i ukraińskie siły
zbrojne. Jaka rolę odegrali ochotnicy i ich bataliony? Czy mamy do czynienia z
wojną domową, czy prowadzoną przez Rosję wojną okupacyjną? Znany publicysta, Arkadij
Babczenko uczestniczył w wojnach prowadzonych na terenie Czeczenii. W ciągu
ostatniego roku na Ukrainie był wiele razy. Jego zdaniem, wojnę rozpętano przy pomocy
propagandy telewizyjnej. Ukraina podąży teraz w kierunku Europy, ale w
przyszłości możliwa jest także odbudowa sąsiedzkich stosunków z Rosją.
Z Arkadijem Babczenko rozmawiał: Roman Popkow
Arkadij Babczenko: „Bez wsparcia
rosyjskiej telewizji tej wojny by nie było”
Rozmowa z Arkadijem Babczenką, korespondentem wojennym,
weteranem dwóch kampanii czeczeńskich, o procesie tworzenia nowej armii
ukraińskiej i nowego ukraińskiego państwa.
W kwietniu 2014 roku trudno przewidzieć, iż na południowym wschodzie Ukrainy dojdzie do regularnej wojny z użyciem najcięższych rodzajów uzbrojenia. |
Roman Popkow:
Czy wojnę na Ukrainie można nazwać wojną domową?
Arkadij Babczenko:
Owszem, są tam obecne pewne elementy wojny domowej. Ale do
tego konfliktu nie pasuje określenie „wojna domowa”. W ogóle uważam, że jest to
pierwsza wojna w historii rozpętana wyłącznie dzięki „goebbelsowszczynie”,
wyłącznie za pomocą propagandy. Gdyby nie rosyjska telewizja, jej by w ogóle
nie było. Tak, istniał tam jakiś ruch prorosyjski, ale wszystko mogło się
skończyć się na poziomie demonstracji i mordobicia, największą tragedią mogły
pozostać wydarzenia z Odessy. Na południowym wschodzie Ukrainy istniały przesłanki
do wojny domowej, ale gdyby nie Rosja, nie doszłoby do wybuchu konfliktu
zbrojnego.
Popkow:
W odniesieniu do sytuacji w Donbasie często można usłyszeć różne
pokrętne określenia: „wojna hybrydowa”, „wojna zastępcza”…
Babczenko:
„Wojna hybrydowa” to
modny termin. I chyba ta wojna taka jest w rzeczywistości. Ale dla Rosji i ZSRR
to zasadniczo nie jest nowe zjawisko. Naprawdę, braliśmy udział wielu wojnach,
w których niby to nie uczestniczyliśmy. Weźmy Angolę, tam formalnie nasze
wojska nie były obecne, a w rzeczywistości działały tam bardzo aktywnie. Albo
wojna w Wietnamie, w niej brali udział co najmniej nasi piloci wojskowi. Tutaj,
trudno mówić o czymś dla nas nowym.
Rosja jest agresorem
Popkow:
W rozmowach z Rosjanami wielu Ukraińców nalega, byśmy otwarcie
używali określenia „wojna Rosji z Ukrainą”. Mówią: „Przyznajcie, że to jest
wojna rosyjsko-ukraińska, przyznajcie, że takie są fakty”. Mają rację?
Babczenko:
Moim zdaniem, Rosja prowadzi wojnę okupacyjną. Między Rosją
i Ukrainą, na terenie Krymu, doszło do wojny, to nie podlega dyskusji.
Szczególnie teraz, gdy potwierdził to sam Putin. Mieliśmy do czynienia z aneksją
części terytorium suwerennego państwa. Donbas miał być kontynuacją wydarzeń na
Krymie, tam planowano realizację tego samego scenariusza.
Rosja okupuje część terytorium ukraińskiego, w działaniach
bojowych uczestniczą między innymi nieregularne formacje utworzone z miejscowej
ludności, współdziałające z regularną armią. Przyjrzyjmy się tej wojnie w
oparciu o prawo międzynarodowe. Można tu wyróżnić zarówno agresję bezpośrednią
(wyłącznie z udziałem jednostek regularnych), jak i agresję prowadzoną przez formacje
nieregularne. Takim nieregularnym formacjom udzielana jest szeroka pomoc –
między innymi poprzez wysyłanie ochotników do strefy działań wojennych. Bez
cienia wątpliwości, w oparciu o prawo międzynarodowe, można uznać Rosję za
agresora,.
Popkow:
Kiedy w konflikcie ukraińskim, twoim zdaniem, rozpoczęło się
bezpośrednie i na dużą skalę wykorzystywanie regularnych wojsk rosyjskich?
Proponuję, byśmy nie brali pod uwagę Krymu, w tym wypadku wszystko jest jasne, a
Donbas?
Babczenko:
W czasie walk o Iłowajsk, w sierpniu 2014 r.
"Popieramy Putina, popieramy Striełkowa?
Popkow:
Przypomnijmy, co działo się przed „kotłem iłowajskim”. Od
kwietnia armia ukraińska atakowała z mniejszym lub większym powodzeniem. Na początku
sierpnia Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa znalazły się w
bardzo trudnym położeniu. Gdyby rosyjskie bataliony taktyczne nie wkroczyły na
terytorium Donbasu, czy Ukraina mogłaby zwyciężyć?
Babczenko:
Zapewne tak. Oddziały ukraińskie dotarłyby do granicy w ciągu
około 3 miesięcy. Ważną rolę odegrała tu nie tylko operacja rosyjskich batalionów
taktycznych, ale i rozpoczęte wówczas masowe dostawy broni. Bez nich, Ukraina odniosłaby
zwycięstwo.
Popkow:
Kiedy w kwietniu zostały podjęte pierwsze próby wyzwolenia
Słowiańska i Kramatorska, wszystko wyglądało dość żałośnie – kiepsko wyposażeni
chłopcy wyruszyli w przestarzałych wozach bojowych BMD, w starych mundurach i
kierzowych butach. Przeciwnik odbierał im te BMD bez jednego wystrzału… Dziś
armia ukraińska jest zupełnie inna, inaczej się prezentuje, inaczej walczy.
Bywałeś na tej wojnie w różnych jej okresach. Jak byś ocenił zmiany zachodzące
w armii ukraińskiej, jak była ich dynamika?
Babczenko:
Ukraińskie siły zbrojne przeobraziły się dosłownie w ciągu
miesiąca. Kiedy konflikt nabierał przyspieszenia, Ukraina nie miała armii. W
ciągu 23 lat potrafiono w niej tylko kraść. Ludzie szli do wojska nie po to, by
służyć, lecz choć gdziekolwiek zaczepić się do pracy. Ale to nie armia była
największym problemem. Wtedy, wiosną 2014 r., nie istniało także państwo, jako
takie. Stare instytucje państwowe uległy całkowitej degradacji, nowych jeszcze
nie powołano do życia. Pod wieloma względami Ukraina była wtedy "failed state". Na posterunkach na
wschodzie kraju pełnili służbę milicjanci, którzy jeszcze wczoraj rozganiali
Majdan. Ci ludzie po prostu bezmyślnie
sabotowali wszystko, co można. Rozmawiałem z nimi na posterunkach, słyszałem od
nich: „Popieramy Putina, popieramy Striełkowa”.
Striełkow opisał sytuację bez ogródek: „Gdyby nie ja, nie
doszło by tam do wojny”. Ma absolutną rację. I to w zasadzie on przyczynił się
do stworzenia armii ukraińskiej. Kiedy wojsko, milicja oraz dawny „Berkut”
zobaczyli, jakie mogą być konsekwencje, przeszli na pozycje proukraińskie.
Gdy konflikt przeszedł w aktywna fazę, znajdowałem się właśnie
w mieście Izium, w Obwodzie Charkowskim (40 km od Słowiańska). Dzień wcześniej
Striełkow i jego ludzie wkroczyli do Słowiańska. W Iziumie było naprawdę
strasznie – tam wszyscy na niego czekali, tam Doniecka Republika Ludowa cieszyła
się pełnym poparciem. Ponownie przyjechałem tam miesiąc później, już po
rozpoczęciu walk w Obwodzie Donieckim. Sytuacja w Iziumie zmieniła się radykalnie:
„dość, żadnej DRL nie potrzebujemy, chcemy być częścią Ukrainy”.
Bataliony ochotnicze ratują kraj
Popkow:
Jeśli dobrze pamiętam, pierwsze sukcesy w tej wojnie Ukraina
zawdzięcza batalionom złożonym z ochotników. Batalion „Donbas”, wtedy jeszcze
na wpół partyzancki, rozpoczął działania w Obwodzie Donieckim, batalion „Azow”
zajął centrum Mariupola. Czy to prawda, że wtedy, na wiosnę, właśnie dzięki
ochotnikom udawało się jako tako kontrolować sytuację i nie dopuścić do pełnego
krachu?
Babczenko:
Gdyby nie ochotnicy, separatyści chapnęliby obszar co
najmniej aż do Charkowa. Oddziały ochotnicze stawiły opór, zaczęły bronić się
przed okupacją. Oczywiście, nie można nie wspomnieć o Dniepropietrowsku i
Kołomojskim. Życie pisze przedziwne scenariusze. Zdarza się, że oligarcha z
szemraną biografią ratuje swój kraj.
Początkowo sytuacja nie ulegała pogorszeniu właśnie dzięki
ochotnikom. Wprost z Majdanu poszli do Gwardii Narodowej i stawili się na
posterunkach pod Słowiańskiem. Ukraińska armia była niezdolna do walki i
zdemoralizowana, nie miała pojęcia o prowadzeniu działań wojennych.
Przyjeżdżasz na posterunek wojskowy i widzisz, że to nie posterunek, a klub
samobójców. Tak się nie organizuje pozycji bojowych.
Ten moralny fundament – „będziemy walczyć, bo to nasza
ziemia” – w najwcześniejszym okresie budowany był w znacznej mierze przez
ochotników.
Popkow:
Armia rosyjska dwa razy walczyła w Czeczenii. Za każdym
razem była to inna armia, różnice były widoczne gołym okiem. Czy można
powiedzieć, że Ukraińcy w ciągu roku przeszli podobną drogę? Czy zmiany w armii
ukraińskiej podobne były do zmian w armii rosyjskiej?
Wojny czeczeńskie: nieodrobiona lekcja
Babczenko
Chyba nie, nie aż tak bardzo. Między pierwszą i drugą wojną
w Czeczenii upłynęły trzy lata. Wykorzystano ten okres, by zorganizować dla
wojskowych zmasowane szkolenia ideologiczne. Z telewizorów zaczęły się wylewać
potoki propagandy.
Ogólnie rzecz biorąc, w armii ukraińskiej realizowany jest
podobny scenariusz. Rosja zaangażowała się w wojnę czeczeńską w 1994 r., kiedy
państwo w zasadzie nie istniało, armia była zdemoralizowana i nie rozumiała, o
co walczy. Zdolność bojowa była niska, wojsko ponosiło wielkie straty. Przed
rozpoczęciem drugiej wojny w Czeczenii jednostki rosyjskie były w znacznie
lepszej kondycji. Armia bardzo się zmieniła.
Ukraina również zaangażowała się w wojnę w czasie, kiedy
państwo i armia praktycznie nie istniały. Popełniano podobne infantylne błędy,
zdarzały się akty sabotażu, generałowie pili na umór. Od tego czasu minął rok i
widać, że teraz to zupełnie inna armia. Teraz potrafi walczyć, chce walczyć, ma
motywację.
Ukraińcy mówią: „Nie interesowaliśmy się waszą wojną czeczeńską,
bo to nie była nasza wojna”. A szkoda, warto było się zainteresować. Gdyby obserwowali
wydarzenia w Czeczenii, nie popełniliby aż tylu straszliwych błędów, nie
straciliby takiej ogromny liczby ludzi.
Obecnie Ukraina zamiast na cudzych, uczy się na własnych błędach. Z jednym wyjątkiem: tu mamy jednak do czynienia z innym tłem ideologicznym. Dla Ukraińców ich wojna jest wojną obiektywnie sprawiedliwą. Podczas drugiej wojny czeczeńskiej nasza armia również miała silną motywację, ale mimo wszystko była to wojna kolonialna, metropolia walczyła ze zbuntowaną kolonią.
Według oficjalnych danych w wojnie na Ukrainie zginęło ok. 6 tys. ofiar. Jednak w rzeczywistości statystyki te mogą być znacząco wyższe. |
Obecnie Ukraina zamiast na cudzych, uczy się na własnych błędach. Z jednym wyjątkiem: tu mamy jednak do czynienia z innym tłem ideologicznym. Dla Ukraińców ich wojna jest wojną obiektywnie sprawiedliwą. Podczas drugiej wojny czeczeńskiej nasza armia również miała silną motywację, ale mimo wszystko była to wojna kolonialna, metropolia walczyła ze zbuntowaną kolonią.
W moim batalionie w Czeczenii było dwóch mieszkańców Moskwy
– ja i jeszcze jeden chłopak. On poległ, ja wróciłem. W pułku byłem chyba
jedynym żołnierzem z wyższym wykształceniem. Owszem, armia miała motywację,
umiała walczyć, ale mimo wszystko była robotniczo-chłopska, przeważali w niej ludzie
z prowincji. Chłopaków ze stolicy było w niej niewielu, brakowało
przedstawicieli klasy średniej. Pod tym względem sytuacja na Ukrainie jest
obecnie inna. W ich wojsku odnajdziemy społeczeństwo w przekroju. Dla
przykładu: rok temu na jednym z posterunków spotkałem dwóch Ukraińców
rozmawiających po angielsku. Jeden był informatykiem, drugi miał własną firmę.
Kiedy przyjeżdża do nich CNN, ci ludzie swobodnie rozmawiają z dziennikarzami
po angielsku.
Ogromną rolę odgrywają wolontariusze, to cały potężny ruch. Tak właśnie powinno być w normalnym państwie.
Normalnym, czyli takim, które nie jest tworzone odgórnie, na rozkaz
„cara-batiuszki”, a przeciwnie – budowane jest dzięki oddolnym inicjatywom społecznym.
Dwa typy armii
Popkow:
Można odnieść wrażenie, że armia rosyjska w Donbasie nie
walczy źle, nawet lepiej, niż podczas drugiej kampanii czeczeńskiej. Putinowi
udało się odrodzić i odbudować armię?
Babczenko:
Na własny użytek stworzyłem taką teorię: istnieją dwa typy
armii. Jedne opierają się na technologiach. Najlepszym przykładem jest armia
USA, jej zdolności bojowe są niezwykle wysokie. Ale istnieją też armie
zbudowane na zasadzie ordy. Nie ma w nich elektroniki czy dronów, jest tylko
automat Kałasznikowa i pięćdziesięcioletnie BTR-y. Życie pojedynczego żołnierza
się nie liczy. Także niektóre armie tego typu posiadają wysokie zdolności
bojowe. Afganistanu nikomu nie udało się podbić, mimo że podstawową bronią jest
tam karabin Kałasznikowa w ręku brodatego faceta w turbanie. Po dziesięciu
latach wojny armie zachodnie zmuszone są do wycofywania się, bo nie mogą pozwolić
sobie na straty w ludziach w takiej skali.
Rosyjskie siły zbrojne są w pełni gotowe do walki. Tym
bardziej, że dysponujemy nie tylko kałasznikowami. Nasz poziom technologiczny,
póki co pozwala nam utrzymywać się na powierzchni. Nasza armia zbudowana jest
na zasadzie ordy, ale wciąż jeszcze dysponuje całkiem niezłym sprzętem. Jeśli dojdzie do regularnej wojny pomiędzy
armią ukraińską i rosyjską, to ukraińska Rosji oprzeć się nie zdoła.
Popkow:
Czy to prawda, że ta wojna wciąż jeszcze nie rozpaliła się
na dobre i dlatego za wcześnie mówić o jej gaszeniu? W tej sytuacji rozejm długi
i stabilny jest niemożliwy, bo obie strony chcą walczyć, wierząc, że możliwe
jest pełne zwycięstwo na drodze wojennej?
Babczenko:
To kwestia psychologii. Z jednej strony można odczuć zmęczenie
– dostrzegam je po obu stronach. Aktywna walka nie może trwać długo. Zwykle, po
dwóch-trzech miesiącach, potrzebna jest przerwa, by najzwyczajniej w świecie
wyspać się, zregenerować siły i przygotować do kolejnych walk. Właśnie teraz
nastał moment potrzebny dla odsapnięcia. Ale w Pieskach na przykład już wczoraj
trwały działania bojowe, czyli wszystko zaczyna się na nowo.
Nie spodziewałbym się też takiego wyczerpania sił
rosyjskich, by możliwe stało się zamrożenia konfliktu. Strona rosyjska dokonuje
regularnej rotacji oddziałów, przysyła nowych ludzi, w pełni sił. Z kolei po
stronie ukraińskiej wyczerpanie rekompensowane jest poprzez silną motywację.
Popkow:
Niektórzy dowódcy
jednostek ochotniczych już zostali deputowanymi do Rady Najwyższej Ukrainy. Czy
twoim zdaniem to prawda, że obecnie na froncie formuje się nowa ukraińska klasa
polityczna?
Dowódcy wojskowi w parlamencie?
Babczenko:
Chyba jako obywatel innego państwa nie powinienem wypowiadać
się o tym, jaki system polityczny powinien zostać wprowadzony w Ukrainie. Ale
gdybym miał prawo głosu, to do parlamentu wybierałbym profesorów, prawników,
ekonomistów, a nie dowódców wojskowych. Dowódca jest potrzebny, gdy dowodzi
batalionem. Ale nie powinien w parlamencie decydować w kwestiach dotyczących
ustroju państwa.
Popkow:
Porozmawiajmy o „rosyjskich ochotnikach” w Donbasie. Ukraińskie
media zgodnie uznają ich albo za przebierańców z rosyjskiej armii, albo za
skończonych bandytów i najemników. Ilu, twoim zdaniem, jest wśród nich
prawdziwych idealistów, oszukanych idealistów, którzy wciąż jeszcze walczą o
„russkij mir”?
Babczenko:
Oczywiście, nie wszyscy z nich to bydlaki i zbóje.
Ukraińskie media w tej kwestii mocno przesadzają. Tam naprawdę jest wielu
idealistów. W Czeczenii wśród żołnierzy kontraktowych też było ich wielu,
siedziałem z nimi w jednym okopie.
Tu nie chodzi nawet o to, że ci ludzie ponoszą
odpowiedzialność, że pojechali na kompletnie bezsensowną wojnę, by walczyć nie
wiadomo w imię czego. Kiedy traktorzyście, górnikowi czy robotnikowi
fabrycznemu zaczynają pchać do głowy cały ten syf o „faszystach zabijających
dzieci”, ich reakcja jest zrozumiała: jesteśmy normalnymi ludźmi, mamy
obowiązek jechać tam i bronić dzieci. Jednak z czasem, do wielu z nich, w końcu
dociera prawda i opuszczają rejony walk. Tak właśnie to wygląda!
Na pewno nie wszyscy z nich są draniami. Trzeba o tym
pamiętać, zwłaszcza iż jest to brudna wojna. Mamy do czynienia z ogromnym odsetkiem
otumanionych i zdegradowanych społecznie ochotników. Nasz kraj wysyła ich tam w
pełni świadomie, tego jeszcze dotąd nie było.
Popkow:
Czy odtąd będziemy żyć z Ukraińcami, jak Serbowie z
Chorwatami albo Ormianie z Azerami? Czy zrodzona w tej wojnie nienawiść
przetrwa dziesięciolecia?
Babczenko:
Rozdzieliła nas teraz zaciekła, aktywna nienawiść. Podobna
wybuchła między Gruzinami i Abchazami czy Serbami i Chorwatami. Te emocje
przechodzą po kilku latach, nie trwają długo. Mija pięć, dziesięć, piętnaście
lat i mimo wszystko ludzie zaczynają ze sobą handlować, nawiązują jakieś
kontakty. Przecież mieszkają po sąsiedzku, przez granicę, i nie mają innego
wyboru.
Wystarczy przypomnieć, jak okrutną wojnę stoczyły ze sobą
Niemcy i Rosja. A przecież na Placu Czerwonym nikt nie zarzyna i nie bije niemieckich
turystów (w każdym razie, póki co), natomiast turystów z Rosji nikt nie wiesza
koło Bramy Brandenburskiej.
Aktywna nienawiść z czasem minie. Ale o przyszłości Ukrainy
zadecyduje dokonany przez nią obecnie wybór na rzecz Europy. Ukraina coraz
bardziej będzie się do niej zbliżać, czynniki prorosyjskie będą odgrywać coraz
mniejszą rolę. Ta tendencja zwycięży na trwale.
Tłumaczenie: K.K.
Oryginał ukazał się na portalu
openrussia.org:
https://openrussia.org/post/view/4225/
* Arkadij Babczenko (ur.1977), rosyjski dziennikarz i prozaik. Autor tłumaczonej na wiele języków, wydanej także w Polsce książki „Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii”. Laureat licznych nagród rosyjskich i międzynarodowych.
Inne teksty Arkadija Babczenko na blogu "Media-w-Rosji":
17 Wrz 2014
Nieoczekiwanie, do Arkadija Babczenki zgłosili się starzy koledzy, poprosili o wywiad i komentarz. W latach dziewięćdziesiątych pracowali wspólnie w prawdziwie wówczas niezależnej telewizji NTV. Dziś stacja jest tubą propagandową Kremla, a starzy koledzy znów znaleźli w niej zatrudnienie. Zaufał im. Oszukali go. Wywiad wykorzystali w propagandowym filmie dyskredytującym rosyjskich przeciwników wojny z Ukrainą. Nawet nie umiecie porządnie rozprawić się z przeciwnikami, chałturzycie, wstyd wam pracować pod własnym nazwiskiem – Babczenko grzmi i wyśmiewa metody kremlowskiej propagandy.
17 Kwi 2014
Jego ojciec budował rakiety
kosmiczne. Cioteczny brat zginął w Afganistanie. Dziadek był czołgistą, mama
pracowała w wytwórni jodoformu. Sam Arkadij Babczenko, nim został
dziennikarzem, wstąpił na ochotnika do wojska, brał udział w kampanii
czeczeńskiej. Jego rodzina i on sam służyli Rosji jak mogli najlepiej. Dlatego
trudno mu się pogodzić z tym, iż w odwet za jego obecność na Majdanie, w Rosji
nazywa się go teraz banderowcem, piątą kolumną i zdrajcą narodu.
21 Lip 2014
Warto
zaglądać na blog niezależnego dziennikarza Arkadija Babczenko. Pisze wprost,
prawdę, nawet gdy bywa szczególnie bolesna. Po katastrofie malezyjskiego
Boeinga, Babczenko przestrzega przed iluzjami i nadmiernym optymizmem. By
przewidywać co zrobi Putin, trzeba znać jego polityczną biografię. Zawsze
zachowywał się tak samo: nie ustępował i potrafił wyczekiwać.
04 Maj 2014
Wydaliście wojnę Ukraińcom, nie
dziwcie się, że was zabijają – pisze na swoim blogu znany autor antywojennych
publikacji w rosyjskiej prasie, Arkadij Babczenko.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Propaganda to narzędzie - nie wińmy młotka za rozbicie głowy. Tak jak za rozbicie głowy odpowiada ręka trzymająca młotek, tak za rozpętaną propagandę odpowiada Kreml.
OdpowiedzUsuńBabczenko albo boi się to powiedzieć, albo reprezentuje typowo rosyjskie podejście do winy (to nie my, to Marsjanie lub Krasnoludki, my przecież jesteśmy tacy wspaniali…).
Jeśli się boi, to oznacza, że nie ma nadziei na jakiekolwiek zmiany w Rosji. Druga możliwość oznacza, że nawet wydawało by się "postępowi" Rosjanie nie dojrzeli do tego aby uczciwie spojrzeć na swój kraj i swoją historię. Dopóki Rosja nie rozliczy się z ciemnymi kartami swojej dalszej i najbliższej historii, dopóty różne ciemne typy będą tworzyć i wykorzystywać różnego rodzaju legendy (jak wielka ojczyźniana) zarówno do ciemiężenia i wykorzystywania samych Rosjan jak i do nakłaniania ich do narzucania swojego chorego systemu innym.