Wszczynając awanturę wojenną na wschodzie Ukrainy, Rosja
sama ściągnęła na siebie klęskę. Życie w Donbasie nie było usłane różami,
jednak państwo rosyjskie - pisze publicysta Oleg Kaszyn - pomogło przekształcić
wschód Ukrainy w dymiącą ogniem Czeczenię. "Poszliśmy do Doniecka i
Ługańska, bo…." - Rosja w żaden sposób nie potrafiła przedstawić uzasadnienia
dla swych działań. To nie rozpad ZSRR okazał się największą katastrofą. Sama
Rosja w obecnym kształcie jest dla siebie katastrofą i pozostanie nią na długo.
Autor: Oleg Kaszyn
Wszelkie hasła po to są hasłami, by je powtarzano, nie
wymyśla się ich, by o nich debatować, jednak jeśli wziąć pod lupę ulubioną
formułę Putina, iż rozpad ZSRR był "największą geopolityczną katastrofą XX
wieku", można w niej odnaleźć pewne osobliwości.
Największa kastrofa?
Rozpad ZSRR nastąpił, gdy w pewnym momencie 15 republik uznało,
iż wspólne i jedyne państwo nie jest już im potrzebne, i że od tej chwili mają
zamiar funkcjonować samodzielnie, pod własną flagą, z własną walutą, armią i przejściami
granicznymi zainstalowanym tam, gdzie niegdyś biegły granice czysto
administracyjne. Co to za to katastrofa? Żadna. Być może Putin, miał na myśli
kilka lokalnych wojen toczonych w czasach, gdy rozpadał się ZSRR, w Karabachu,
Naddniestrzu, Tadżykistanie, Abchazji? Wojny są czymś złym, ale w XX wieku
stoczono wiele bardziej krwawych konfliktów zbrojnych; z tego punktu widzenia
trudno uznać rozpad ZSRR za katastrofę największą. Nikomu chyba nie przyjdzie
do głowy, by katastrofą geopolityczną nazwać rozpad Jugosławii, choć wojowano
tam zacieklej , niż w Karabachu. Weźmy też dla przykładu rozpad Czechosłowacji. Czy i w tym wypadku mamy do czynienia z katastrofą, choćby na małą skalę? Także
nie. A rozpad Austro-Węgier? Przecież także wydarzył się w XX wieku. Więc którą
z dwóch katastrof geopolitycznych uznać można za większą, naszą, czy
austro-węgierską? I dlaczego?
Naszą. A to dlatego, iż nie należy nadużywać nieprzyjemnego
terminu "geopolityka", stąd bierze się tylko zamieszanie.
Katastroficzny rys 1991 roku nie polega na tym, iż Taszkent, Baku i Kijów stały
się stolicami takimi, jak Moskwa. Z historycznych następstw 1991 roku, jedyne
zasługujące bez naciągania na miano katastrofy, już wówczas, w takich tekstach
jak "Rosja w zapaści", czy "Jak nam odbudować Rosję?"
opisał Sołżenicyn. Pisarz określił Rosjan mianem największego na świecie narodu
rozdzielonego.
Mniejszość narodowa
Ta sytuacja rzeczywiście była katastrofą. W Związku
Radzieckim granice terytoriów zasiedlonych przez Rosjan nigdy nie pokrywały się
z granicami RSFSR. Wprawdzie wszędzie prowadzono kampanie na rzecz rdzennych
mieszkańców, a także walkę z "wielkopaństwowym szowinizmem", w
większych republikach związkowych, przez cały okres istnienia władzy
radzieckiej, istniały czysto rosyjskie enklawy - obwody, miasta, rejony.
Dziesiątki milionów ludzi i całe pokolenia żyły na swej ziemi ojczystej,
pozostając obywatelami państwa, którego stolicą była Moskwa, językiem
państwowym, rosyjski. Ale w grudniu 1991 roku wszystko to się skończyło. Dla tych
Rosjan Moskwa stała się stolicą obcego państwa. Rosja przekształciła się w oddzielne
państwo, a sami Rosjanie w mniejszość narodową. Nawet jeśli ich nie uciskano (choć jest to kwestia
do dyskusji), to brakowało im doświadczenia w roli mniejszości narodowej.
Powinienem podkreślić, iż Federacja Rosyjska nie ma żadnego
prawa moralnego, by domagać się monopolu na język rosyjski, lub ujmując tę kwestię
szerzej, by być ojczyzną dla Rosjan z całego świata. Federacja Rosyjska jest zaledwie jednym z
kilkunastu odłamków pozostałych po rozpadzie ZSRR. Potem zadecydował przypadek,
a może podejmowano świadome decyzje o charakterze politycznym - oprócz Rosji, żadne
inne państwo poradzieckie, nie zapragnęło stać się ojczyzną także dla własnych Rosjan.
W poradzieckim słowniku politycznym zabrakło terminu
"naród obywatelski". Wszystkie poradzieckie państwa, oprócz Rosji,
zaczęły budować u siebie etniczne państwa narodowe. By podzielić się ojczyzną z
Rosjanami, nie przyszło do głowy ani Kazachom, ani Ukraińcom, ani nikomu
innemu. Sami Rosjanie także tego nie chcieli. Ale by funkcjonować w roli
mniejszości również potrzebny jest swoisty "know-how". Tak z
powietrza wziąć go się nie da.
Dwadzieścia trzy lata - dziwna cyfra, niczym od roku 1918 do
1941, dla kogoś całe życie, dla kogoś innego tymczasowa gmatwanina, każde
podejście będzie uzasadnione. Rosjanie zamieszkali w Federacji Rosyjskiej
przeżyli ten okres… wiadomo jak. Bolesne wejście w kapitalizm, potem rok 1993,
potem dwie wojny czeczeńskie, potem zamiast Jelcyna Putin, potem trochę
zapomniany, jednak wyjątkowo bolesny dla społeczeństwa okres terroryzmu czeczeńskiego,
potem przysłowiowa stabilizacja, uwzględniając tu czteroletni okres dziwnego
pseudopanowania Dmitrija Miedwiediewa. Tak to wyglądało u nas. Ale Rosjanie, po
tamtej stronie granicy z Rosją, mieli swoje, inne życie, bez Czeczenii, bez
Putina, bez niczego. Być może oglądali tylko rosyjskie stacje telewizyjne, na
ich antenie nierosyjscy Rosjanie przegrywali konkurencję życiową ze współmieszkańcami
urodzonymi od razu jako przedstawiciele narodu rdzennego. Wystarczyłaby zmiana
kilku pokoleń i na naszych oczach powstałyby ostre podziały - z jednej strony
zdegradowani alkoholicy bez wykształcenia, mieszkają czort wie gdzie, gryzą
pestki słonecznika, z drugiej ci, którym
udało się zasymilować, potrafią na pamięć recytować Szewczenkę (albo Abaja i
Jakuba Kołasa), posługują się miejscowym językiem nawet w rozmowach z własnymi dziećmi,
robią karierę, kochają ojczyznę. W tym ostatnim przypadku trudno nawet
rozróżnić, czy pozostali Rosjanami, czy bardziej pasuje do nich określenie
"rdzenni mieszkańcy". Taki jest nieunikniony los diaspory, gdy metropolia
niczego od niej się nie domaga.
Żądania coraz skromniejsze
Ale nagle, w zeszłym roku, metropolia zainteresowała się
Rosjanami mieszkającymi na Ukrainie. Możemy się spierać, czy aneksja Krymu była
częścią wielkiej "wojny hybrydowej", czy też może Krym i Donbas, to
kwestie oddzielne. Tak, czy inaczej, słuchaliśmy przecież w marcu i kwietniu
zeszłego roku przemówień wygłaszanych przez Putina. Rok temu, Moskwa zajmowała
radykalne stanowisko: "istnieje "russkij mir", jego granice są
znacząco szersze od granic Federacji Rosyjskiej, Rosja gotowa była wziąć na
siebie odpowiedzialność za jego los. Podkreślano, iż istnieje ogromna, rozciągnięta
aż do Odessy (z nią razem) Noworosja, i że historyczna część Rosji znalazła się
w składzie Ukrainy na skutek szaleństwa bolszewików. Zwracano uwagę na
doświadczenie Krymu, w trudnej chwili udało mu się bezboleśnie stać częścią
Rosji. Wprost nie mówiono już nic więcej. Jednak cala oficjalna retoryka rosyjska
zawierała przejrzystą aluzję, iż pragnienie Rosji, by odzyskać Donbas, jest równie uzasadnione co i wobec Krymu.
Jednak przez cały następny rok stanowisko Rosji ewoluowało,
robiło się coraz skromniejsze. Od żądania wielkiej Noworosji przeszliśmy do
żądania korytarza wiodącego do Naddniestrza, lub na Krym. Obecnie domagamy się
już tylko budzącego politowanie "szczególnego statusu dla wydzielonych
rejonów obwodów Donieckiego i Ługańskiego" Obecnie, po roku "russkij
mir" nie jest już taki rosyjski i Noworosja nie jest Noworosją. Jednym z
najciekawszych rezultatów roku jest radykalne zmniejszenie rosyjskich apetytów.
Można byłoby wytłumaczyć to sukcesami ukraińskich sil
zbrojnych, talentem politycznym Pietra Poroszenki, lub twardą pozycją Zachodu.
Jednak żaden z tych momentów, jeśli przyjrzeć się bliżej, nie pozwala
wytłumaczyć, dlaczego w tej wojnie porażka Rosji jest nieunikniona (kiedy mówię
o uczestnictwie Rosji, mam na myśli nie tylko udowodnione fakty udziału
oddziałów armii rosyjskiej w walkach po stronie separatystów, lecz także udział
w tej wojnie obywateli rosyjskich i to w każdej roli. Mam tu na myśli także
wsparcie ze strony rosyjskich stacji telewizyjnych, ich działalność także była
częścią tej wojny). Klęska Rosji jest przede wszystkim uwarunkowana dwuznaczną
sytuacją samej Rosji.
Russkij mir i jego krach
Na naszych oczach, na przestrzeni roku, rozwaliła się koncepcja
"russkiego miru". Równocześnie straciło znaczenie pojęcia
"katastrofy geopolitycznej". Jak się okazało, Federacja Rosyjska nie
jest w stanie być ojczyzną wszystkich Rosjan zamieszkałych poza jej granicami. Żaden
z rosyjskich polityków nie zająknął się nawet, iż w konflikcie ukraińskim Rosja
broni interesów Rosjan. Jak to wytłumaczyć? Podobna deklaracja zalegalizowałaby
znajdujące się do tej pory w sferze tabu pytanie, o to jaka jest sytuacja
Rosjan wewnątrz samej Rosji, w jej składzie bowiem, funkcjonują całkowicie
legalne państwa narodowe, takie jak Czeczenia, Tatarstan, czy Jakucja. W żadnym
z nich nie sformalizowano statusu rosyjskiej ludności, z resztą w obwodach
"rosyjskich" nie jest inaczej. Jakim cudem mogłaby Rosja walczyć w
obronie Rosjan na Ukrainie, jeśli aż w takim stopniu pozostaje niejasna sytuacja
samych Rosjan zamieszkałych w Rosji.
Zapewne przez lata ludność na Wschodzie Ukrainy wegetowała.
Jednak Rosja nie potrafiła przedstawić jej żadnej konstruktywnej alternatywy. Nikt
chyba nie będzie się kłócił, wschód Ukrainy rzeczywiście wegetował. Do wybuchu
wojny trudno życie w Doniecku i Ługańsku opisać jako komfortowe i wesołe. Ale tamto
życie, w porównaniu z rzeczywistością "republik ludowych" wydaje się dziś nieosiągalnym ideałem. Przy
wydatnej pomocy rosyjskiej stworzono tu pozbawioną wszelkich perspektyw
Czeczenię. Rosja zniszczyła stare obwody, doniecki, ługański. Równocześnie
zademonstrowała niezdolność do zbudowania na tych terenach ładu lepszego od starego.
Rosję można tu porównać do rozpoczynające pracę w zawodzie zegarmistrza. Już się
nauczył rozkładać mechanizm na części, wciąż jednak nie orientuje się co trzeba
zrobić, by go złożyć z powrotem.
Wyszywanka lepsza od batalionu "Somali"
Zapewne zabrzmi to niepoprawnie z punktu widzenia
poprawności politycznej, ale wydaje mi się, iż ludzie zamieszkali na należącej
do nich i ich przodków ziemi, gdzie od pokoleń mówi się po rosyjsku, mają prawo,
by nie uczyć się niepotrzebnego im ukraińskiego. Mają też prawo, by nie studiować
w szkole wierszy niepotrzebnego im poety Szewczenki, nie przebierać się w niepotrzebne
im wyszywanki oraz nie składać przysięgi niepotrzebnemu im żółto-błękitnemu
sztandarowi. Tylko że podejmując próbę zagwarantowania im tego prawa, Rosja
przyniosła ze sobą wojnę, śmierć i zniszczenia. Dzisiaj, na wiosnę 2015 roku,
widać wyraźnie, iż Szewczenko i wyszywanki są lepsze od batalionu
"Somali" i zrujnowanego lotniska imienia Prokofiewa. Rosja poniosła
na Ukrainie klęskę wojskową i polityczną (widać to świetnie na przykładzie zgłoszonego
w Mińsku żądania, by zaledwie "wydzielonym rejonom zagwarantować
szczególny status). Ta klęska jest konsekwencją przegranej na polu wartości i
sensów. Poniesiono ją już wiosną zeszłego roku. Państwo nie zaczyna się od sił
zbrojnych, lub aparatu administracyjnego, lecz od idei i słów.
"Przybyliśmy do Doniecko, po to, by…." - dalej jednak brzmi cisza,
nie ma się nic do powiedzenia. I w rezultacie słyszymy brednie o juncie i banderowcach.
Nawiasem mówiąc i te brednie dochodzą do nas teraz znacznie ciszej, lub nie
dochodzą w ogóle.
Ten rok pokazał nam jak przedstawia się los Rosji. Z jednej
strony skazana jest ja wieczne przeżywanie na nowo radzieckiego zwycięstwa z
1945 roku, z drugiej na radość z pokoju zaprowadzonego w Czeczenii przez Kadyrowa.
Każda dodatkowa i nowa idea zniszczy Federację Rosyjską. Właśnie dlatego wojna
za Noworosję szybko stała się wojną o nic. Nie wiadomo, po co ja wszczęto. Nie
da się jej wygrać, zwłaszcza w sytuacji, gdy przeciwnik walczy w obronie
ojczyzny. Nadszedł czas, by na nowo przepisać brudnopisy przyszłych przemówień
prezydenta. To nie rozpad ZSRR okazał się największą katastrofą geopolityczną -
Bóg z nim. Rok wojny toczonej na Ukrainie udowodnił, że to sama Rosja stała się
sama dla siebie największą katastrofą geopolityczną. Taką, co pozostanie z nami
na zawsze.
Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski
Oryginał ukazał się na portalu slon.ru: https://slon.ru/posts/50459
*Oleg Kaszyn (1980), znany moskiewski dziennikarz związany w przeszłości z dziennikiem „Kommersant”. W 2010 stał się ofiarą brutalnego pobicia, wiązanego powszechnie z jego działalnością publicystyczną. Publikuje obecnie na portalach slon.ru, colta.ru. Założył własny portal kashin.guru. W październiku 2012 roku wybrano go do Rady Koordynacyjnej Opozycji. Obecnie mieszka poza Rosją, w Genewie.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
hhmmm .. to jest TEN problem - Rosjanie "budzą" się w 1991 i nagle dziwią się że jest ich "wielu" w danym miejscu, są " w domu" a okazuje się ze ich "tutaj" nie chcą ...
OdpowiedzUsuń... szczególnie widoczne jest to teraz w tzw Dombasie ... są Rosjanie którzy są "u siebie" i nale dziwią się że są na Ukrainie ... twierdza że są tutaj "od zawsze" ... a to od zawsze to lata 30-40te 20go wieku, gdy po Wielkim G.łodzie na Ukrainie zasiedlano te tereny ludźmi z Rosji ... jeszcze bardziej irytujące jest "zdziwienie" Rosjan na Łotwie i Estonii ...
oczywiście podobny problem jest z etnicznymi "Polakami" - sam nim jestem- którzy bajdurzą o polskim Lwowie i Wilnie, nie mają refleksji na temat polskich prześladowań Ukraińców na Ukrainie - np ..nikt nie pisze skąd Polacy wzięli się na Wołyniu - czyli kilkaset km od terenów tradycyjnie etnicznie polskich ...
OdpowiedzUsuń