czwartek, 29 stycznia 2015

Gospodarka rosyjska: czy nadejdzie Apokalipsa?



W ciągu minionych 20-30 lat gospodarka rosyjska przeżyła kilka kryzysów. Nawet w obliczu szczególnych trudności w roku 1998, ludzie potrafili z nimi walczyć na własną rękę. Umożliwiały to o wiele mniejsza obecność państwa w gospodarce i szerszy pluralizm światopoglądowy. Obecna sytuacja, uważa politolog i publicysta Georgij Bowt, jest poważniejsza. Wszechobecny państwowy Lewiatan paraliżuje inicjatywę indywidualną. Tylko uwolnienie przedsiębiorców z okowów poddaństwa stwarza szansę na sukces w walce z obecnym kryzysem. Inaczej Rosję czeka gospodarcza apokalipsa.




Autor: Georgij Bovt





Na razie obywatele Rosji wciąż są bogatsi, niż wówczas, gdy dotykały ich kryzysy
1998 r. i 2008 r. Jednak państwu przezwycięzyć go będzie o wiele trudniej. 



Chętnie porównuje się obecną sytuację w gospodarce Rosji z kryzysem roku 2008, a nawet 1998. Na razie nie sięgamy dalej w przeszłość, do roku 1991, ale kto wie, jak długo jeszcze.

Na Forum w Davos Igor Szuwałow, pierwszy wicepremier rosyjskiego rządu tłumaczył mętnie: „Na pierwszy rzut oka przejawy kryzysu wydają się dziś łagodniejsze, niż w latach 2008-2009. Ale to tylko pozory… Trudności jakie dotknęły naszą gospodarkę będą spychały ją coraz głębiej… W obecnej sytuacji nie ma nic dobrego, ona jest naprawdę trudna.”

Mała jest szansa, byśmy o „bardzo trudnej sytuacji” usłyszeli od przywódcy naszego państwa. Nie na tym polega jego rola, by przekazywać społeczeństwu nieprzyjemne wiadomości. A Szuwałowów obywatel nie słucha (zapytajcie ludzi na ulicy, kto taki ten Szuwałow, nawet w Moskwie ponad polowa odpytanych, nie będzie wiedziała, jakie zajmuje stanowisko). W swoim odbiorze rzeczywistości obywatel kieruje się intuicją, podpiera wrażeniami wynoszonymi z pracy, ze sklepu i z kontaktów z rodziną.

Spróbujmy porównać odczucia ludzi w 2015 roku z ich odczuciami wcześniej.

Niebo i ziemia.

Jeśli wyciągać wnioski na podstawie wskaźników ekonomicznych, to lata 2015 i 1998 są jak niebo i ziemia. Nawet ropa naftowa spadła wówczas poniżej 10 dolarów za baryłkę (10 grudnia 1998 roku ropa Brent kosztowała 9,81 dolarów), w 1999 roku jej cena wróciła do przedkryzysowego poziomu 15-20 dolarów. Cena ropy zaczęła rosnąć nieprzerwanie dopiero w 2002 roku, tak jak i dochody pieniężne ludności.

Średnie wynagrodzenie w 1998 roku wynosiło nieco ponad 1000 rubli (do sierpniowego bankructwa było to ok. 170 dolarów, do stycznia 1999 roku rubel uległ trzy i półkrotnej dewaluacji). Średnia płaca w 2014 wahała się gdzieś na poziomie 30 tys. rubli, równowartość prawie 900 dolarów przed spadkiem wartości rubla w listopadzie i grudniu. Nawet teraz w przeliczeniu na dolary jesteśmy bogatsi, niż w 1999 roku. Wielokrotnie wyrosły emerytury, wtedy w 1999 roku nie zawsze wypłacano je regularnie. W naszym życiu pojawiły się takie udogodnienia jak kredyt hipoteczny i konsumencki. Jak to się mówi „zaczęliśmy się ubierać jeszcze lepiej”.

Ale dziś ta obserwacja nie umocni naszej wiary w bezpieczne jutro. Im bowiem wespniesz się wyżej, tym bardziej boli późniejszy upadek.

Ludzie nieostrożnie zaczęli się przyzwyczajać do stosunkowego dobrobytu. Zapewne był to jeden z najbardziej dostatnich okresów w naszej historii. Z psychologicznego punktu widzenia odzwyczajanie się będzie trudne. Powrót do początku 1990 wydaje się w ogóle jakimś nierealnym koszmarem. Unikniemy go, jeśli obecny kryzys nie potrwa dłużej, niż rok-półtora. Jeśli.


Super bogaci i reszta


Na przestrzeni minionych dwóch dekad obserwowaliśmy niekontrolowany wzrost różnic majątkowych, między super bogatymi i resztą ludności. Jeśli uwzględnimy współczynnik Giniego (poziom 0 oznacza całkowitą równość dochodów, 100 – całkowitą nierówność, gdy wszystkie dochody osiąga jeden człowiek), współczesna Rosja z jej PKB wielokrotnie niższym od amerykańskiego, ze swymi nierównościami majątkowymi zbliżyła się do USA (ze współczynnikiem Giniego na poziomie od 43 do 46). W światowym rankingu uwzględniającym ten współczynnik Rosja zajmuje miejsce gdzieś w dziewiątej dziesiątce państw (w sumie uwzględniono ich 140). Daleko nam do Lesotho (współczynnik 63), jeszcze dalej do Szwecji (23) i Niemiec (27). Inne obliczenia mówią o tym, iż obecnie 10% najbogatszych Rosjan dysponuje 17 razy większą częścią narodowych bogactw, niż 10% najbiedniejszych ( w Ameryce gdzie proporcje te są mniejsze 15 razy, w Unii Europejskiej mniej niż 8).

Z socjalnego punktu widzenia nasze społeczeństwo stało się mniej sprawiedliwe, niż nawet w 1998 roku, za to wzrósł potencjał możliwych konfliktów.

Nie mam na myśli konfliktów o charakterze jawnie politycznym. Przyjęte w minionych latach ustawy silnie ograniczyły możliwość podejmowania akcji politycznych. Zablokowano szereg „wentyli bezpieczeństwa”, takich jak strajki, działalność partii opozycyjnych, możliwość opowiedzenia się na wyborach za realną alternatywą, aktywność „bliskich polityce” organizacji pozarządowych. Za to w społeczeństwie utrwaliło się poczucie socjalnej niesprawiedliwości. Towarzyszy mu brak zaufania do wielu instytucji państwowych (jak na przykład sądy). Prowadzi to do wzrostu frustracji, erozji norm etycznych i moralnych, nieufności wobec współobywateli.

Takiemu społeczeństwu, ze skrajnie niskim poziomem zaufania, brakiem zdolności do solidarnych działań i horyzontalnym sposobem mobilizacji dla osiągnięcia celów użytecznych społecznie, lub czysto materialnych, kryzys przezwyciężyć znacznie trudniej. I to oczywiste, bo do wyjścia z niego nie wystarczą rozwiązania wyłącznie technokratyczne, lub ekonomiczne. Potrzebne będą instytucjonalne, społeczno-polityczne reformy na wielką skalę.

Wzrost różnic w społeczeństwie dokonywał się w tych latach równolegle do dywersyfikacji dochodów i poziomu dobrobytu między różnymi regionami. Choć kraj scementowała „piramida władzy” (w Rosji nie pachnie nawet nie tylko dawną paradą suwerenności, ale także duchem federalizmu) jego ekonomiczna i socjalna jednorodność uległa znacznej redukcji. Gdy uwzględnić różnice cen na podobne towary, w najbogatszych regionach ludzie zarabiają średnio 75% więcej, niż wynosi średnia dla całej Rosji. W najbiedniejszych regionach zarabiają 40% mniej. W ostatnich kilku latach różnica między Moskwą, a prowincją nieco się zmniejszyła, ale wciąż pozostaje na niebezpiecznym poziomie.

Porównując nastroje społeczne, można powiedzieć, iż kraj zmienił się zasadniczo. Społeczeństwo nie tylko wybrało kierunek konserwatywny i antyzachodni. Zatriumfował w nim duch państwowy.


Więcej państwa


W latach dziewięćdziesiątych, w tym także, podczas kryzysu 1998-1999, gdy za gospodarkę odpowiadał rząd Jewgienija Primakowa-Jurija Masliukowa państwo w gospodarce odgrywało niewielką rolę. Od państwa, uważano wówczas, iż znajduje się w stanie rozkładu, nie oczekiwano niczego. Ludzid liczyli na samych siebie, lub na szczęśliwy los. Lub w ogóle stracili wszelką nadzieję. Dziś wielu ludzi, nawet ci którzy zdają sobie sprawę, iż czasy socjalizmu odeszły bezpowrotnie, rozumie, iż bez państwa nie da się nic.

Ale państwo przestało być dobrym wujkiem rozdającym kasę i przywileje. Zamieniło się w Lewiatana, jego kontrolerzy-niuchacze-biurokraci-funkcjonariusze resortów siłowych lezą we wszystkie szczeliny, w których zachowały się ostatki niekontrolowanego przez państwo życia gospodarczego.

Pod tym względem obecny kryzys najbardziej różni się od roku 1998. 


Gospodarka stała się o wiele mniej elastyczna. Ludzie mają mniej możliwości by zarabiać samodzielnie i w ten sam sposób walczyć z kryzysem (chociaż tak w ogóle stali się zamożniejsi). Proces opanowywania gospodarki przez państwo szedł bez przerwy, poczynając od lat 2002-2003. Uległ intensyfikacji zwłaszcza po kryzysie 2008 roku. Wraz z rozpoczęciem się obecnego, władze federalne i regionalne kontrolowały ponad 50% kapitalizacji rynkowej na rynku papierów wartościowych. Kontrola nieformalna (zaczynając od manipulacji przetargowych aż do bezpośredniego nacisku administracyjnego i wymuszania haraczu) ze strony urzędników dotyczy praktycznie całej gospodarki. 

Do roku 2006 udział sektora państwowego w gospodarce (dane Instytutu Gajdara) wynosił 38%, w 2008 roku przekroczył 40%. Obecnie (dane Ministerstwa Rozwoju Gospodarczego) wynosi już ponad 50% PKB, choć ten wskaźnik na świecie wynosi średnio 30%.

W latach dziewięćdziesiątych mieliśmy do czynienia z rozkwitem szarej strefy, wysokim stopniem „dolaryzacji”, trudnościami w zbieraniu podatków. Jednak obecność tych negatywnych zjawisk dawała milionom szanse na przeżycie. Ówczesna otwartość kraju na świat kreowała różnorodność strumyków finansowych kompensujących katastrofę budżetu państwowego. Wprawdzie rozkradanie i wyprzedaż radzieckiego dziedzictwa przybrały zatrważające rozmiary (odnosiło się to przede wszystkim do tych aktywów, których nie umiano zaadaptować do nowych realiów i zmodernizować) proces ten stworzył rentę korzystną dla szerokich warstw ludności zapewne nie zdolnych do rzeczywistej adaptacji do nowych warunków. Zjawisko to prawdopodobnie uratowało je od klęski głodu.

Takiej renty obecnie nie ma. To jest w porządku. Jednak miliony ludzi nie zaadaptowanych do gospodarki rynkowej nie zniknęły, państwo zaś w żaden sposób nie wspomagało procesu adaptacji, ograniczając się do tworzenia iluzji, iż wszystkich nakarmi i uratuje.


Handlarze i spekulanci


Handlarze i spekulanci lat dziewięćdziesiątych nie płacili wprawdzie podatków, jednak po porzuceniu dawnych zajęć i zawodów karmili rodziny, machnąwszy na państwo ręką. Naukowcy dawali sobie radę dzięki dostępności zagranicznych grantów, dziś już ich nie ma, pozostaje wyłącznie nadzieja na biedniejący budżet. Obecnie wielu spośród dawnych niezależnych biznesmenów znalazło sobie robotę państwową, skusiła ich stabilność, rosnące płace i dostęp do dochodów mających źródło w korupcji.

Tylko z kogo teraz można zdzierać „jak z barana”? Głupców gotowych karmić wujka biurokratę robi się coraz mniej.

Rozmnożono ilość kontrolerów, ich możliwości wzrosły wielokrotnie. Moskwa była dawniej zaśmiecona i pokaleczona obecnością rozmaitych rynków oraz straganów żywnościowych i towarowych (tam też ludzie mogli zarabiać na życie). Dziś władze kolejny raz likwidują kioski i sklepiki, obiecując, iż zbudują nowe, bardziej estetyczne na koszt budżetu (w dzisiejszych czasach, jak się wydaje, trudno o głupszy pomysł, niż budowa sklepików i pawilonów za pieniądze z kasy miasta). Choć trzy lata wcześniej przeprowadzono akcję uniformizacji ich wyglądu zewnętrznego.

Udział małego i średniego biznesu w PKB nie przewyższa 22%. W ciągu ostatnich kilku lat ponad pół miliona drobnych przedsiębiorców wyrejestrowało się z organów podatkowych, nie dawali sobie rady z rosnącym uciskiem fiskalnym i administracyjnym. Udział szarej strefy w gospodarce, tak jak dawniej pozostaje spory, jednak możliwości dla rozwijania różnych elastycznych form aktywności biznesowej w porównaniu z latami dziewięćdziesiątymi uległy ograniczeniu. Chętnych do zajmowania się biznesem prywatnym pod nadzorem organów śledczych nie jest więcej, niż 5%.

Równocześnie presji na przedsiębiorców i przedsiębiorczość, nie tylko gospodarczą towarzyszy rozkwit konserwatywnych protekcjonistycznych, a nawet diabelskich idei i przepisów.

Poziom antyzachodnich emocji przypomina histerię (przyczyny są zrozumiale – konflikt na Ukrainie) i prowadzi do restauracji archaicznych sowieckich poglądów i praktyk gospodarczych. W Dumie, w końcu lat dziewięćdziesiątych, względną przewagę mieli komuniści, wówczas także od czasu do czasu podnoszono stare, skompromitowane hasła. A jednak ogólnie rzecz biorąc przestrzegano wówczas zasad pluralizmu . Teraz, gdy określone inicjatywy rządzącej partii (to jest z definicji nie marginalne) mogą budzić wyłącznie zdumienie, różnica między czasami obecnymi a starymi pozostaje olbrzymia.

Rzecz jasna, nie znaczy to, iż należy wrócić do czasów „dzikiego kapitalizmu” z lat dziewięćdziesiątych. W żadnym wypadku nie wolno nam pójść tą drogą. A jednak, w czasach najróżniejszych wstrząsów, gdy czeka nas rosnące i być może masowe bezrobocie (niech nawet będzie ukryte) należy dać ludziom możliwość zaczerpnięcia powietrza. W obecnej sytuacji pytanie krytyczne dotyczy tego, czy uda się, bez powracania do form dzikiego kapitalizmu, lub spełznięcia co gorsze w objęcia gospodarki o charakterze mobilizacyjnym, osłabić uścisk naszego Lewiatana i choć częściowo naszych przedsiębiorców zwolnić z poddaństwa.

Snując refleksję o naszych odczuciach, należy przyznać, iż w tym stanie, w jakim znajdują się nasze społeczeństwo (także moralnym) oraz instytucje państwowe przezwyciężenie kryzysu może okazać się niemożliwe..

Czy to znaczy, że nie mamy żadnej szansy? Odpowiedź na to pytanie to oddzielna historia. Wtedy potrzebna będzie też rozmowa o kształcie rosyjskiej Apokalipsy.



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski


Oryginał ukazał się na portalu gazeta.ru:
http://www.gazeta.ru/comments/column/bovt/6387665.shtml







 
*Georgij Bowt (ur. 1960), rosyjski politolog i publicysta o poglądach liberalnych. Publikował w gazetach „Kommersant”, „Izwiestia”, był redaktorem naczelnym tygodnika „Profil”. Obecnie komentator portalu gazeta.ru. Prowadzi autorskie audycje w radiostacji Citi FM.








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






1 komentarz:

  1. w każdym normalny kraju, każde myślące społeczeństwo wyszło by na ulice, gdyby: 1.rząd dopłacał ekstra ,,zasiłki'' dla milionerów-miliarderów 2. potajemnie wysyłał obywateli-żołnierzy na wojnę, a później odwracał się od rodzin zabitych. Dramat społeczeństwa rosyjskiego nie polega na sytuacji ekonomicznej, ale na owczej ufności w słowa władzy (tej czy innej). Lud popiera złodziei, którzy rozkradają bogactwa kraju.

    OdpowiedzUsuń