Choć wydarzenia z lat 2011-2012 roku wydają nam się dziś, z perspektywy konfliktu wokół Ukrainy zamierzchłą przeszłością, warto przypomnieć sobie krótki okres niebywałej mobilizacji antykremlowskiej opozycji. Przez kilka miesięcy wydawało się, iż Rosja niekoniecznie podążyć musi znanym z historii autorytarnym szlakiem. Angielski dziennikarz Marc Bennetts opowiada o chwilach, gdy hasło „Rossija biez Putina” wydawało się możliwe do urzeczywistnienia.
Dokopać
Kremlowi
Marc
Bennetts
Rozpoczynamy dziś publikację fragmentów polskiego wydania
książki angielskiego dziennikarza Marca Bennettsa. Wydana przez wydawnictwo „Muza” za kilka dni trafi do księgarni.
Publikację fragmentów zakończymy artykułem
Marca Bennettsa napisanym specjalnie dla „Media-w-Rosji”. Opowie nam o losach
antykremlowskiej opozycji obecnie, po wybuchu konfliktu wokół Ukrainy.
Prolog
Pewnego
grudniowego dnia
Rossija
biez Putina!, skandował tłum. Okrzyki stawały się coraz
głośniejsze, jak gdyby dziesiątki tysięcy protestujących po raz pierwszy
w życiu uwierzyło, że ich żądanie mogłoby zostać spełnione. „Rosja bez Putina! Rosja bez Putina!”.
Słowa
unosiły się coraz wyżej pod mroźnym niebem rosyjskiej stolicy. Mówca obiecywał
rozgrzewającym się tupaniem demonstrantom, że ich przesłanie na pewno dobiegnie
do znajdującego się nieopodal Kremla. Szczególnie jeśli tłum zwróci się
w stronę jego kunsztownie udekorowanych wież, których szczyty nadal
ozdobione są ciemnoczerwonymi gwiazdami z epoki sowieckiej, i jeśli
wszyscy razem raz jeszcze wykrzyczą swój apel.
Do tego
momentu Rosja bez Władimira Putina wydawała się czymś równie nieprawdopodobnym jak
moskiewska zima bez śniegu. Lub, być może, jak Rosja bez głęboko zakorzenionej
i sięgającej najwyższych szczebli władzy korupcji, która doprowadziła do
tego, że według Transparency International kraj znalazł się na samym
końcu światowego Indeksu Postrzegania Korupcji i dzielił wraz
z Nigerią 143 miejsce wśród 182 sklasyfikowanych państw.
10 grudnia na Placu Blotnym w Moskwie haslo "Rossija biez Putina" skandowały dziesiątki tysięcy demonstrantów. |
Dziesiątego
grudnia 2011 roku na moskiewskim placu Błotnym, niecały tydzień po niemal
jawnie sfałszowanych wyborach, których wynik zapewnił Jednej Rosji, partii Putina, nieoczekiwaną większość parlamentarną, nic nie
było już jednak nieprawdopodobne. Najbogatsi i najlepiej wykształceni
mieszkańcy Moskwy – tak zwana klasa kreatywna –wyszli nieoczekiwanie na
ulicę, aby w bezprecedensowy sposób wyrazić swoje niezadowolenie.
Funkcjonariusze oddziałów prewencji byli wyraźnie zaskoczeni liczebnością
tłumu. Widziałem grupę milicjantów [z propozycją przywrócenia milicji jej nazwy
z czasów carskich prezydent Miedwiediew wystąpił w sierpniu 2010 roku,
a przemiana milicjantów w policjantów nastąpiła 1 stycznia 2012 roku
– przyp. red.], którzy telefonami komórkowymi fotografowali protestujących,
między innymi pannę młodą w białej sukni ślubnej. (Rzecz jasna, mogła to
być po prostu jedna z metod prowadzenia inwigilacji).
„Walka
o swoje prawa jest łatwa i przyjemna. Nie ma się czego bać”,
oświadczył faktyczny przywódca opozycji Aleksiej Nawalny po osadzeniu w moskiewskim areszcie. „Każdy
z nas jest w posiadaniu najpotężniejszej i jedynej broni, której
potrzebujemy – poczucia własnej prawości”.
Zastanawiałem
się, czy Putin ich słyszał. Czy słyszał wewnętrznie podzielony
tłum, w którym stali obok siebie liberałowie, nacjonaliści
i lewicowcy? Upokarzani i znieważani. A jeśli tak, to co wtedy
czuł? Był przestraszony? Zszokowany? Gardził nimi? Chociaż otwarty sprzeciw
wobec władzy na taką skalę był we współczesnej Rosji czymś nowym, to Putin wciąż cieszył się poparciem społecznym, którego
zachodni przywódcy mogli mu jedynie pozazdrościć. Sprawował również pełną
kontrolę nad państwową telewizją, wciąż stanowiącą główne źródło informacji dla
ogromnej większości Rosjan.
Patrzyłem
na zgromadzone na placu rodziny, emerytów, młode kobiety i mężczyzn,
którzy dostawali wypieków na twarzy na samą myśl, że biorą udział
w historycznym wydarzeniu. „Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego
zobaczę”, zwróciła się do mnie opozycyjna weteranka, wyrzucając z siebie
prawdziwy potok słów. „Kiedyś na wiece protestacyjne przychodziło najwyżej
kilkaset osób. Proszę popatrzeć, ile nas jest teraz. Wielu ludzi bierze udział w takiej
demonstracji po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni”.
*
"Bitwa o Rosję trwa dalej"
Masowe
protesty przeciwko Putinowi, które rozpoczęły się tamtego popołudnia
w Moskwie, wprawiły w zakłopotanie analityków i zainspirowały
krytyków Kremla, sądzących do tej pory, że były agent KGB sprawuje pełną kontrolę nad życiem politycznym
w Rosji i takie demonstracje są po prostu niemożliwe. Tłumy ludzi
z przypiętymi białymi wstążkami, symbolem protestu, wyległy na moskiewskie
ulice. Można wybaczyć przeciwnikom Putina wiarę w to, że dni ich prześladowcy są
policzone. Na początku Kreml wydawał się zagubiony i nie wiedział, jak
zareagować na masowe demonstracje. Władze na przemian groziły i wysuwały
mało przekonujące propozycje reform politycznych. „Wielu ludziom wydawało się
wtedy, że zwycięstwo jest tuż-tuż”, wspomina Siergiej Udalcow, ostrzyżony na zero lewicowiec o wybuchowym
temperamencie, który podczas demonstracji w lutym 2012 roku
w „symbolicznym” geście podarł portret Putina, co spotkało się z entuzjastyczną reakcją
tłumu.
Pozbycie
się samego Putina nie było już jednak takie proste. Wiosną 2012 roku
w południowej dzielnicy Moskwy w ramach kampanii przed wyborami
prezydenckimi odbył się jeden z nielicznych wieców, podczas którego Putin krzyczał: „Czy kochamy Rosję?!”, dźgając palcem
zacinający deszcz ze śniegiem. Gdy umilkło gromkie „da”, kontynuował:
„Oczywiście, że kochamy. W całej Rosji są dziesiątki milionów ludzi
takich jak my”.
„Bitwa
o Rosję trwa dalej!”, oznajmił zgromadzonym ludziom, spośród których wielu
przywieziono na wiec autokarami z konserwatywnych regionów kraju. Gdy
przemówienie dobiegało końca, Putin wyrzucił w górę rękę, a potem szybko ją
opuścił, jakby chciał wyrwać zwycięstwo zimnemu moskiewskiemu powietrzu.
„Będziemy triumfować!”
Jak było
do przewidzenia, gdy w maju 2012 roku Putin wrócił na Kreml, już kilka tygodni później
rozpoczęła się od dawna oczekiwana ostra reakcja władz. „Zepsuli mój wielki
dzień”, powiedział podobno o protestujących, którzy demonstrowali podczas
uroczystości inaugurujących jego trzecią kadencję. „Teraz ja zniszczę ich
życie”.
Władimir Putin powraca na Kreml. Inauguracji towarzyszyły antyputinowskie demonstracje uliczne. "Zepsuli mój dzień" - poskarżył sie prezydent Rosji. |
Pierwszym
krokiem było uchwalenie w przyśpieszonym trybie przez uległy parlament
pakietu ustaw, które sprawiły, że otwarte wyrażanie sprzeciwu stało się
i trudniejsze, i bardziej niebezpieczne. Następnie Putin i jego sojusznicy z coraz potężniejszego Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej – wzorowanego na FBI organu ochrony porządku publicznego, podporządkowanemu
jedynie prezydentowi Rosji – rozpoczęli systematyczne neutralizowanie
liderów opozycji i ich najbardziej oddanych zwolenników. Nie wahali się
przy tym posługiwać oszczerstwami, zarzutami kryminalnymi o podłożu
politycznym oraz przerażająco absurdalnymi procesami pokazowymi.
Gdy
skazano i uwięziono pierwszych opozycjonistów, demonstranci skandowali:
„Nigdy więcej 1937!”, odnosząc się do roku, w którym osiągnęła apogeum
wielka czystka przeprowadzana przez Józefa Stalina. Dla wielu ta analogia była obrazą pamięci
milionów ofiar stalinowskiego terroru – w końcu teraz nikomu nie strzelano
w potylicę i nikogo nie zsyłano na mroźną Północ, aby zmarł od
katorżniczej pracy. Współcześni dysydenci, którzy czekali na proces
w obskurnych aresztach śledczych lub odbywali karę w odległych
koloniach karnych, nie mieli jednak wątpliwości, że Kreml ponownie nabrał
upodobania do represji politycznych.
Nawet
groźba więzienia nie była jednak w stanie całkowicie stłamsić ruchu
protestacyjnego. „Obudź się, Rosjo!”, wzywały ulotki rozdawane podczas
demonstracji na początku 2012 roku. Te wydarzenia zmieniły życie wielu ludzi
i sprawiły, że tysiące zwykłych Rosjan stały się zaciekłymi przeciwnikami
władzy Putina. Nie mogli ustąpić, gdy tylko pojawiły się
trudności – w ogóle nie brali pod uwagę takiego scenariusza.
*
Zachód
przyjął antyputinowskie protesty z niemal jednomyślnym entuzjazmem.
„Śnieżni rewolucjoniści”, rzucający największe do tej pory wyzwanie dyktaturze,
zostali ogłoszeni reprezentantami nowego, wolnego pokolenia Rosjan. Aprobata
była jednak reakcją odruchową: stanowiła wyraz instynktowej sympatii dla
„wrogów mojego wroga”, nie stało za nią głębsze zrozumienie prawdziwej natury
różnych nurtów opozycyjnych. Niewielu poświęciło czas na rzetelną analizę ich
filozofii i poglądów. Nie postawiono też sobie pytania, co stałoby się
z Rosją – oraz z Zachodem – gdyby rzeczywiście doszło do
obalenia Putina.
Przygotowując
tę książkę, zbadałem nowe rosyjskie ruchy opozycyjne w całej ich
zadziwiającej różnorodności, od radykalnej lewicy, której celem jest
przywrócenie w państwie ustroju komunistycznego, do uzbrojonych
w iPady hipsterów, którzy – jak ujął to pewien młody aktywista
–chcą „mieszkać w Europie bez konieczności wyjazdu z Rosji”.
Starałem się dotrzeć nie tylko do powszechnie znanych liderów
i szeregowych działaczy stanowiących trzon każdego ruchu społecznego, lecz
także do ich przeciwników – prokremlowskich urzędników i hierarchów
kościelnych. Moje poszukiwania – tak jak i sam ruch protestacyjny
– skupiły się przede wszystkim, choć nie wyłącznie, na Moskwie. Ogniska
sprzeciwu płonęły również na prowincji, ale to w stolicy imperium zawsze
tworzyła się historia.
Od
czasu pierwszego przemówienia Putina jako prezydenta Rosji minęło prawie piętnaście lat
i trudno przypomnieć sobie czasy, gdy „przywódca narodu” największego
kraju na świecie był nikomu nieznanym urzędnikiem, którego rządy miały być
jedynie epizodem w krótkiej historii postsowieckiej Rosji. Putin dowiódł jednak, że sceptycy nie mieli racji
– udało mu się utrzymać stanowisko, zdobyte tak nieoczekiwanie,
a następnie jeszcze mocniej chwycić za ster władzy. Niewiele wskazuje na
to, by miał ochotę wypuścić go z rąk.
Tłumaczenie: Jan Wąsiński, Paweł Wolak
Książka ukazuje sie nakladem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA AS
*Marc
Bennetts, angielski
dziennikarz od 15 lat zamieszkały w Moskwie. Publikował w najważniejszych gazetach
i magazynach prasowych, takich jak: Guardian, Observer, The Times, New York Times, USA Today and Washington Times. Autor
przewodnika „Lonely Planet” po Syberii oraz książki o rosyjskiej pilce nożnej „Football
Dynamo” (2010).
Pozostałe fragmenty książki Marca Bennettsa na blogu „Media-w-Rosji”:
Pozbawiona dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego. Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik, bloger, stypendysta amerykańskiego uniwersytetu Yale zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz