Pozbawiona
dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska
opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego
poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego.
Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik,
bloger, stypendysta amerykańskiego
uniwersytetu Yale zwrócił na siebie
uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej
antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.
Dokopać Kremlowi
Marc Bennetts
Dziś kolejny fragment polskiego wydania książki angielskiego
dziennikarza Marca Bennettsa. Wydana przez wydawnictwo „Muza” za kilka dni
trafi do księgarni.
Publikację fragmentów zakończymy artykułem Marca Bennettsa napisanym
specjalnie dla „Media-w-Rosji”. Opowie nam o losach antykremlowskiej opozycji
obecnie, po wybuchu konfliktu wokół Ukrainy.
Chociaż
mogło się wydawać, że Nawalny jest człowiekiem znikąd, który nagle
rzucił wyzwanie Putinowi, zaczął wygłaszać płomienne przemówienia
i wysuwać zarzuty korupcji na niewiarygodną skalę, to
w rzeczywistości był osobą zaangażowaną w ruch opozycyjny od początku
pierwszej dekady XXI wieku. Był stosunkowo znaną twarzą w kręgach zarówno
liberalnych, jak i nacjonalistycznych, lecz nigdy wcześniej nie udało mu
się przebić. Przełomem była dopiero internetowa wojna z korupcją władzy.
Nawalny wyciągnął wiele wniosków z obserwacji
Czirikowej i jej walki o las
w Chimkach. Aktywiści biorący udział w kampanii przeciwko budowie
autostrady zwrócili się do niego o pomoc, ponieważ był przewodniczącym
komitetu walki o prawa mieszkańców Moskwy, działającego przy liberalnej
partii Jabłoko. Jednak Nawalny im odmówił. „Byłem jednym z tych,
którzy uważali, że nie ma sensu się w to angażować”, powiedział później.
„Poradziłem im, żeby dali sobie spokój. Okazało się jednak, że osiągnęli
więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Pobudziło mnie to do działania”.
Aleksiej Nawalny został postawiony przez władze przed sądem w oparciu o sfabrykowane zarzuty natury kryminalnej. |
Obserwując
z dystansu burzę wywołaną przez Czirikową i jej sojuszników
walczących z projektem budowy autostrady, Nawalny doszedł do wniosku, że polityka, partyjne
politykierstwo i tradycyjne formy działalności opozycyjnej to ślepa
uliczka. Skandowanie „Rosja bez Putina!” w gronie kilkudziesięciu
najzagorzalszych aktywistów w oczekiwaniu, aż policjanci wywleką cię
z tłumu i zaciągną do czekającej już furgonetki, było
z pewnością bardzo szlachetne, ale raczej ciężko w ten sposób zyskać
nowych zwolenników. Równie bezcelowe było pokonywanie biurokratycznych
przeszkód stawianych przez Kreml, aby móc założyć niewielką partyjkę, skazaną
na wewnętrzne spory i nieunikniony rozpad. Ludzie potrzebowali prostego
przekazu, wokół którego mogliby się zjednoczyć zarówno w internecie, jak
i poza nim. Co było łatwiejsze do zrozumienia niż korupcja? Doświadczył
jej przecież każdy Rosjanin.
Bierze każdy, kto sprawuje władzę
Po
rozpadzie Związku Radzieckiego i triumfie bandyckiego kapitalizmu korupcja
stała się w Rosji smutną rzeczywistością. Bez łapówki nie dało się ani
załatwić dziecku miejsca w dobrej szkole, ani założyć własnej firmy.
Czasami można było odnieść wrażenie, że bierze każdy, kto sprawuje jakąkolwiek
władzę.
W latach
dziewięćdziesiątych i pierwszej dekadzie XXI wieku moskiewska milicja
regularnie legitymowała przechodniów pod pretekstem rzeczywistych lub
wyimaginowanych naruszeń przepisów meldunkowych. Od carskich urzędników
oczekiwano, że będą brali łapówki, aby dorobić do na dobrą sprawę
nieistniejących pensji – rosyjscy milicjanci również nie ukrywali
rzeczywistych powodów tak częstego sprawdzania dokumentów. Pewnego popołudnia przekonałem
się o tym na własnej skórze, gdy zatrzymała mnie grupa żądnych gotówki
funkcjonariuszy. „Jak mam wiązać koniec z końcem?”, zareagował
z oburzeniem jeden z nich, gdy zacząłem narzekać na jego zachowanie.
„Czy pan wie, że mam rodzinę? Czy da się przeżyć za dziesięć tysięcy rubli
miesięcznie [około trzystu dolarów]?”.
Jego
kolega roześmiał się: „Dali nam broń i powiedzieli: »Róbcie, co chcecie«”.
Przynajmniej
byli szczerzy.
Milicjanci,
którzy wyłudzili wtedy ode mnie łapówkę, po prostu płynęli z prądem. W listopadzie
2010 roku Miedwiediew przyznał, że z powodu korupcji
przy samych tylko zamówieniach publicznych Rosja każdego roku traci nawet
trzydzieści trzy miliardy dolarów – czyli 3 proc. swojego PKB. Według
niezależnego raportu suma ta wynosiła trzysta miliardów dolarów rocznie.
Łapownictwo urzędników państwowych doprowadzało Rosję do ruiny. Zastępca
prokuratora generalnego powiedział kiedyś w zadziwiająco szczerym
wywiadzie, że nawet „skorumpowany biurokrata średniego szczebla”
z miesięczną pensją poniżej tysiąca pięciuset dolarów może „w ciągu
roku” dorobić się mieszkania w Moskwie wartego sześćset tysięcy dolarów.
Przygotowania
do zimowych igrzysk olimpijskich, które miały się odbyć w 2014 roku
w czarnomorskim kurorcie Soczi, dostarczyły kolejnych okazji do skandali.
Koszt organizacji szacowany był na przynajmniej pięćdziesiąt miliardów dolarów,
co oznaczało, że będą to najdroższe igrzyska w historii, droższe niż
poprzednich dwadzieścia jeden zimowych igrzysk razem wziętych. Według danych
opozycji przynajmniej trzydzieści miliardów dolarów z całej sumy
przeznaczonej na organizację zawodów wyparowało w formie „łapówek
i malwersacji”, ich beneficjentami mieli być przyjaciele i znajomi
Putina. Jedną z głośniejszych afer było wybudowanie specjalnie na igrzyska
drogi, która kosztowała 9 miliardów dolarów –czterokrotnie więcej niż NASA
przeznaczyła na wysłanie na Marsa łazika Curiosity. Dziennikarze rosyjskiego
wydania magazynu „Esquire” policzyli, że za te pieniądze można było pokryć
pięćdziesięciokilometrową drogę sześciocentymetrową warstwą trufli lub grubą na
jeden centymetr warstwą kawioru.
Wszechobecna
korupcja oznacza, że choć Rosja pławi się w petrodolarach, to
infrastruktura poza największymi miastami popada w coraz większą ruinę.
Wystarczy kilka godzin jazdy poza Moskwę, by zorientować się, że codzienne
życie w wielu ubogich i zaniedbanych rejonach kraju ma niewiele
wspólnego z życiem w bogatej stolicy. Dziurawe i ledwie
przejezdne drogi przypominają strefę działań wojennych, ośrodki pomocy
społecznej płoną z niepokojącą regularnością, a tysiące Rosjan są
często odcięte od prądu w wyniku awarii będących w złym stanie
podstacji.
Głęboko
zakorzeniona korupcja stanowi również zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
Przekupność milicjantów i pracowników ochrony znacznie ułatwia terrorystom
wniesienie bomby na pokład samolotu lub przewożenie broni na terytorium Rosji.
W sierpniu 2004 roku osiemdziesiąt dziewięć osób zginęło, gdy terrorystki
samobójczynie przekupiły personel naziemny za mniej niż dwieście dolarów,
weszły na pokład dwóch samolotów i prawie równocześnie wysadziły je
w powietrze. Miesiąc później ciężko uzbrojone czeczeńskie komando
przedostało się dzięki łapówkom przez kilkadziesiąt punktów kontrolnych i przeprowadziło
w północnokaukaskim miasteczku Biesłan najtragiczniejszy atak
terrorystyczny w historii Rosji.
*
Rękawica rzucona „żulikom i złodziejom”.
Nawalny nie był, rzecz jasna, jedynym aktywistą
politycznym walczącym z korupcją, jednak jako pierwszy porwał za sobą
tłumy. Nawalny nie ograniczał się do potępiania korupcji
–chciał również udowodnić, „co zostało ukradzione, kto to zrobił, gdzie
podziały się pieniądze i który z członków rządu jest za to
odpowiedzialny”. Wyniki wszystkich śledztw publikował na swoim coraz
popularniejszym blogu „Ostateczna bitwa między dobrem a neutralnością”.
Pisał prostym językiem, zgrabnie łącząc
oburzenie z frustracją. Dzięki swoim wysiłkom stał się prawdziwym
bohaterem w oczach równie niezadowolonych trzydziesto-
i czterdziestolatków. Cieszył się również szacunkiem zwykłych ludzi
– w odróżnieniu od wielu polityków opozycyjnych nigdy nie piastował
żadnego oficjalnego stanowiska. Nie był też bogatym celebrytą jak mistrz
szachowy Kasparow. Był zwykłym facetem, mieszkającym
w średniej wielkości mieszkaniu w niemodnej dzielnicy oddalonej
o godzinę jazdy samochodem od placu Czerwonego. Pewnego dnia rzucił
rękawicę Putinowi oraz jego „żulikom i złodziejom”.
Założony przez Nawalnego portal "RosPił" pomógl upowszechnić w Rosji prawdę o "żulikach i zlodziejach" obecnych w elicie wladzy. |
Taktyka
obrana przez Nawalnego, by uzyskać dostęp do tajemnic rosyjskich
przedsiębiorstw, była bardzo prosta: kupował niewielkie pakiety akcji (na
przykład 0,00000326proc. akcji koncernu petrochemicznego Rosnieft), a potem „myszkował”
w poszukiwaniu ewentualnych nieprawidłowości. Gdy natrafił na coś
podejrzanego, prosił o wyjaśnienia. Jedno z pierwszych śledztw
dotyczyło Transnieftu, krajowego monopolisty transportu
naftowego. To państwowe przedsiębiorstwo, w jego radzie nadzorczej
zasiadał minister energetyki, kontrolowało około 90 proc. transportu rosyjskiej
ropy. Nie można więc było zarzucić Nawalnemu, że wybierał łatwe cele.
Darowizny Transnieftu
„Oczywistym
przykładem [podejrzanych transakcji] były darowizny przekazywane przez Transnieft na cele charytatywne”, wyjaśniał
później. „Koncern nie tylko miał monopol na transport ropy, lecz był także
największym darczyńcą w Rosji i jednym z największych na
świecie. W latach 2007–2008 przeznaczył na działalność charytatywną pół
miliarda dolarów. Nikt nie wiedział jednak, na co konkretnie została wydana ta
astronomiczna suma”.
Według
oficjalnych danych Transnieft wydawał rocznie tyle samo na cele
dobroczynne, co na utrzymanie rozległej sieci ropociągów. Nawalny podejrzewał, że był to sposób na
wyprowadzanie pieniędzy. Zwrócił się więc z prośbą o wgląd
w dokumenty koncernu. „Chodzi o działalność charytatywną, nie
o tajemnice handlowe”, argumentował.
Władze
przedsiębiorstwa podważyły prawo Nawalnego do występowania jako akcjonariusz
mniejszościowy i na tej podstawie odrzuciły wniosek. Nawalny nie dał jednak za wygraną i złożył
zażalenie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które skierowało sprawę do sądu.
Jak można się było spodziewać, śledztwo utknęło w martwym punkcie, ale
oskarżenia wywołały prawdziwą burzę i zainspirowały Nawalnego do dalszego działania. Wkrótce postawił
zarzuty malwersacji na ogromną skalę między innymi Gazpromowi, krajowemu monopoliście gazowemu, oraz
kontrolowanemu przez państwo bankowi VTB. Pod koniec 2010 roku, podczas pobytu na
półrocznym stypendium na Uniwersytecie Yale, Nawalny ujawnił szczegóły największego do tej pory
skandalu. Celem był ponownie Transnieft, ale ciężar nowych oskarżeń przyćmił
poprzednią aferę. Nawalny uzyskał dostęp do oficjalnych dokumentów
firmy, sporządzonych na wniosek Izby Obrachunkowej Federacji Rosyjskiej, organu kontrolnego
podlegającego parlamentowi. Zdaniem Nawalnego z dokumentów wynikało, że podczas
budowy rurociągu łączącego Ocean Spokojny ze wschodnią Syberią ukradziono
z kasy państwowej cztery miliardy dolarów. Budowa była największym
przedsięwzięciem tego typu w postsowieckiej Rosji – rurociąg miał
służyć do transportu ropy do Stanów Zjednoczonych i krajów leżących nad
Pacyfikiem.
W opublikowanym
w internecie krótkim, lecz zjadliwym klipie zatytułowanym „Zjadacze rury” Nawalny, wskazując na cienką niebieską teczkę,
podkreślał: „To nie jest mój raport”. Z zamieszczonych w filmie
napisów, niczym w horrorze, spływała krew, co było typowym przykładem
niekonwencjonalnego poczucia humoru autora. „To nie jest opinia analityków lub
ekspertów. To są oficjalne materiały Transnieftu, przygotowane i podpisane przez
kilkunastu pracowników tej firmy. […] Gdy czytaliśmy ten raport, włosy stanęły
nam dęba. Dowiedzieliśmy się, że podczas realizacji tego wspaniałego projektu
ukradziono – tak, po prostu ukradziono – miliardy dolarów”. Nawalny porównał również domniemany przekręt do
sytuacji, w której władze wyjęłyby z kieszeni każdego rosyjskiego
podatnika około dziesięciu tysięcy rubli (trzydzieści dolarów). „Mamy powody
przypuszczać, że polityczną ochronę tym aktom korupcji i zwykłego
złodziejstwa zapewnił Putin”, oświadczył Nawalny, stukając palcem w stół, aby
podkreślić wagę swoich słów. „Masz dość złodziei? Wyślij ten klip znajomym!”,
zachęcał widzów napis umieszczony na końcu filmu.
Transnieft nie podważył autentyczności dokumentu,
chociaż zakwestionowana została wielkość poniesionych strat.
Gdy
wybuchł skandal, Putin skorzystał z okazji, by pochwalić Transnieft za „efektywną” pracę. Nawalny kontratakował: „Wcześniej czy później
wszyscy trafią do więzienia. Wszyscy zostaną ukarani”. Nazwał również Putina „ropuchą siedzącą na ropociągu”.
Pół
roku po ujawnieniu skandalu Nawalny został oskarżony o rzekome
malwersacje, co przypominało prześladowanie prawnika Siergieja Magnickiego, w odwecie za poinformowanie
opinii publicznej o defraudacjach podatkowych dokonywanych przez
urzędników państwowych. Śledztwo Nawalnego wywołało reakcję władz – walczący
z korupcją bloger został napiętnowany. „Nie chcę, by mój syn stał się
męczennikiem”, oznajmiła ze łzami w oczach jego matka Ludmiła, gdy przeciw Nawalnemu wniesiono
oskarżenie.
RosPił
Pod
koniec 2010 roku, niedługo po upublicznieniu oskarżeń wobec Transnieftu, Nawalny założył RosPił, stronę internetową przeznaczoną do
publikowania informacji o podejrzanych przetargach organizowanych przez
przedsiębiorstwa państwowe. Nazwa strony pochodzi od rosyjskiego słowa pilit’ oznaczającego nielegalne
„odpiłowywanie” funduszy z kontraktów handlowych. Duże wrażenie robił też
symbol witryny – rosyjski dwugłowy orzeł, dzierżący w szponach dwie
piły.
RosPił szybko zyskał popularność, informując
czytelników o spektakularnych sprzeniewierzeniach pieniędzy publicznych.
Na przykład władze Petersburga twierdziły, że warte sześćdziesiąt tysięcy
dolarów futra z norek przeznaczone były dla pacjentów zakładu
psychiatrycznego. Gubernator pewnego okręgu federalnego zamówił natomiast
trzydzieści złotych zegarków wysadzanych brylantami jako „prezent dla
miejscowych nauczycieli”. Minister finansów jednej z północnokaukaskich
republik kupił do celów służbowych warte dwieście siedemdziesiąt sześć tysięcy
dolarów audi. („Dlaczego mamy płacić za limuzyny dla miejscowych kacyków?”,
pytał zezłoszczony Nawalny. „Większość prezydentów państw korzysta ze
skromniejszych samochodów”).
Nawalny znajduje się dziś pod aresztem domowym. Od czasu do czasu przez okno pozdrawia swoich zwolenników. |
Wszystkie
wyżej wymienione przetargi oraz wiele, wiele innych zostało unieważnionych po
tym, jak czytelnicy bloga Nawalnego zalali skargami Federalną Służbę Antymonopolową.
Nawalny potrafił w prosty i rzeczowy
sposób wyjaśnić szczegóły działań o charakterze korupcyjnym, które były
głęboko zakorzenione w rosyjskiej kulturze i dotyczyły najwyższych
szczebli władzy. Zaskarbił tym sobie zaufanie dziesiątków tysięcy zwykłych
ludzi. Było to wyjątkowe osiągnięcie, ponieważ Rosjanie już dawno stracili
zaufanie do współobywateli utrzymujących, że działają w interesie ogółu. Gdy
Nawalny zaapelował do czytelników o pomoc
w zebraniu funduszy na honoraria dla prawników współpracujących z RosPiłem,
w ciągu zaledwie tygodnia anonimowi darczyńcy przekazali mu sto
dwadzieścia tysięcy dolarów. Według sondaży blisko 70 proc. Rosjan było
gotowych przyznać, że oskarżenia Nawalnego są przynajmniej w jakiejś części
prawdziwe. Żaden opozycjonista nie cieszył się do tej pory tak ogromnym
zaufaniem społeczeństwa.
Nawalny starał się również zwrócić uwagę opinii
publicznej na powiązania Putina z wieloma bardzo bogatymi
przedsiębiorcami.
Klub judo i miliardy sparingpartnerów
Jeszcze
w czasach petersburskich Arkady i Borys Rotenbergowie uprawiali judo razem z Putinem; teraz obaj są miliarderami, a ich
firmy dostarczają stalowe rury i świadczą usługi budowlane dla Gazpromu, gigantycznej korporacji gazowej kontrolowanej
przez państwo. Arkady znał się z Putinem od czasów szkolnych – jego
przedsiębiorstwo podpisało również ogromne, warte wiele miliardów dolarów
kontrakty na budowę infrastruktury potrzebnej do przeprowadzenia zimowych
igrzysk olimpijskich w Soczi.
Innym
biznesmenem mającym korzystać ze znajomości z Putinem, której – jak sam to wyznał
– daleko było jednak do przyjaźni, jest Giennadij Timczenko, współwłaściciel Gunvor Group, jednej z największych na
świecie firm handlujących ropą naftową. On również należał kiedyś do tego
samego klubu judo w St. Petersburgu; w nim odbywali sparingi Putin i bracia Rotenbergowie. Od czasu, gdy Putin doszedł do władzy, majątek Timczenki uległ
cudownemu pomnożeniu i wynosi ponad czternaście miliardów dolarów. Gunvor Group ma siedzibę w Szwajcarii, co
oznacza, że rosyjscy podatnicy nie odnoszą żadnych korzyści z eksportu
surowców naturalnych przez państwowe przedsiębiorstwa.
Nie
istnieją dowody, że któryś z wyżej wymienionych przedsiębiorców popełnił
jakieś przestępstwo, lub że zgromadzone przez nich gigantyczne majątki są
w jakikolwiek sposób powiązane z tym, iż łączy ich osobista znajomość
z wieloletnim przywódcą Rosji. Timczenko zaprzecza, jakoby w związku
z dojściem Putina do władzy odniósł jakieś korzyści,
i nazywa tego rodzaju oskarżenia teoriami spiskowymi. Dla Nawalnego i innych krytyków Kremla było
jednak podejrzane, że tak wielu byłych przyjaciół i znajomych Putina wzbogaciło się tak szybko.
Spółdzielnia „Oziero”
Inną
grupą ludzi powiązanych z Putinem, którzy od początku pierwszej dekady XXI
wieku systematycznie powiększali swoje majątki, było ośmiu członków tajemniczej
spółdzielni „Oziero dacza” założonej w 1998 roku na wsi pod St. Petersburgiem.
Sam Putin należał do grona założycieli. Wśród spółdzielców znajdowali się Władimir Jakunin, były oficer KGB mianowany w 2005 roku prezesem ogromnego
przedsiębiorstwa państwowego Koleje Rosyjskie, oraz miliarder Jurij Kowalczuk, główny udziałowiec Banku Rossija.
Kolejny członek „Oziera” to Nikołaj Szamałow – multimilioner
i współwłaściciel Banku Rossija. Pod koniec 2010 roku pojawiły się
doniesienia, że Szamałow jest nominalnym właścicielem ogromnego pałacu
wybudowanego dla Putina na południu Rosji, niedaleko
czarnomorskiego kurortu Soczi. Źródłem tych oskarżeń był Siergiej Kolesnikow, były wspólnik Szamałowa. Twierdził
on, że z kasy państwa wyprowadzono miliard dolarów na budowę pałacu. Kreml
zaprzeczył, jakoby Putin był właścicielem posiadłości, nie podano
jednak żadnego wyjaśnienia, dlaczego budynek ma
ochronę rządową. W sierpniu 2013 roku czterech działaczy
ekologicznych, którzy przyczynili się do upublicznienia informacji
o istnieniu pałacu, zostało skazanych za wymuszenia na kary pozbawienia
wolności od ośmiu do trzynastu lat. Aktywiści uznali zarzuty za bezpodstawne
i utrzymywali, że byli torturowani w areszcie policyjnym. Putin nie tylko chciał rządzić jak car, twierdzili
opozycjoniści, lecz także chciał mieszkać jak car.
*
Nawalny jedzie na Uniwersytet Yale
Na campusie uniwersytetu Yale. |
Jak
było do przewidzenia, w pewnym momencie pojawiły się pogłoski, że Nawalny, orędownik walki z łapownictwem,
stanowiący potencjalne zagrożenie dla Kremla, jest amerykańskim szpiegiem, a
jego celem jest zniszczenie Rosji. „Amerykańscy podatnicy zapłacili za jego
szkolenie na Uniwersytecie Yale. Na nim kształci się przywódców tak zwanego
Trzeciego Świata”, powiedział dyrektor Transnieftu Nikołaj Tokariew, były oficer KGB, który najprawdopodobniej pracował razem
z Putinem w NRD. „Wszyscy wiemy, jakiego
rodzaju przywódców się tam wychowuje. Tacy ludzie są tam bardzo cenieni
i Departament Stanu wykorzystuje ich, aby działali w interesie Stanów
Zjednoczonych”.
Nawalny odpowiedział ciosem na cios, nazywając
Tokariewa „tępakiem” i sugerując, że to z powodu takich oficerów KGB jak on Rosja „przegrała zimną wojnę”. „Głównym
powodem mojego pobytu na Uniwersytecie Yale była chęć nauczenia się, jak można
dobrać się do skóry rosyjskim złodziejom za granicą”, wyjaśniał później. „Nie
jest przecież możliwe postawienie Gazpromu i Rosnieftu przed rosyjskim sądem”.
Niezależnie
od tego, co sądzili krytycy, przyznanie stypendium w Yale – Nawalny brał udział w kursie mającym na celu
„rozwijanie umiejętności przywódczych i nawiązanie kontaktów z innymi
młodymi liderami” – było oznaką, że opozycyjny bloger cieszy się poparciem
wpływowych Rosjan zaniepokojonych głęboko zakorzenioną korupcją
i bezprawiem panującymi w świecie biznesu. „Poparłem kandydaturę Nawalnego do udziału w tym programie”, usłyszałem
od Siergieja Guriewa, znanego ekonomisty
i doradcy rządowego blisko związanego z Miedwiediewem. „Napisałem: »Ten facet robi
niezwykle ważną rzecz dla Rosji – tropi korupcję w przedsiębiorstwach
państwowych. Takich ludzi trzeba wspierać i kształcić, itd.«. Myślę, że
było to dla niego pożyteczne doświadczenie i wiele się nauczył”. Guriew
został później zmuszony do wyjazdu z Rosji – była to kara za
wspieranie walczącego z łapownictwem blogera.
Tłumaczenie: Jan Wąsiński, Paweł Wolak
Książka ukazuje sie nakladem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA AS
*Marc Bennetts, angielski dziennikarz od 15 lat zamieszkały w Moskwie. Publikował w najważniejszych gazetach i magazynach prasowych, takich jak: Guardian, Observer, The Times, New York Times, USA Today and Washington Times. Autor przewodnika „Lonely Planet” po Syberii oraz książki o rosyjskiej pilce nożnej „Football Dynamo” (2010).
Pozostałe fragmenty książki Marca Bennettsa na blogu „Media-w-Rosji”:
Choć wydarzenia z lat 2011-2012 roku wydają nam się dziś, z perspektywy konfliktu wokół Ukrainy zamierzchłą przeszłością, warto przypomnieć sobie krótki okres niebywałej mobilizacji antykremlowskiej opozycji. Przez kilka miesięcy wydawało się, iż Rosja niekoniecznie podążyć musi znanym z historii autorytarnym szlakiem. Angielski dziennikarz Marc Bennetts opowiada o chwilach, gdy hasło „Rossija biez Putina” wydawało się możliwe do urzeczywistnienia.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz