Rosyjska elita unika jak ognia krytyki prezydenta Putina,
jednak w swej ocenie prowadzonej przez Kreml polityki pozostaje podzielona. Tatiana
Stanowaja w artykule opublikowanym na portalu Moskiewskiego Centrum Fundacji
Carnegie dzieli rosyjską elitę władzy na trzy grupy: "wojowników",
"handlowców" i "duchownych". Każda z nich ma inne
priorytety, zwłaszcza w odniesieniu do polityki zagranicznej. W oczach
prezydenta Putina ich współistnienie jest harmonijne, jednak i dla niego w
czasach daleko posuniętej izolacji Rosji na arenie międzynarodowej podstawowy
obecnie dylemat to pytanie: wojować, czy handlować?
Autor: Tatiana Stanowaja
Tylko na pozór rosyjska elita władzy sprawia wrażenie jednomyślnej. W rzeczywistości jest podzielona na frakcje, klany i obozy. |
Wewnątrz rosyjskiej elity widzimy kilka grup zwolenników różnych i jasno określonych długoterminowych projektów organizujących stosunki Rosji ze światem zewnętrznym. Do grup tych będą pasowały swego rodzaju umowne nazwy, takie jak "wojownicy", "handlowcy" i "duchowni".
Podziały
i konflikty
Czy rosyjska elita boi się izolacji międzynarodowej? Czy
można zaobserwować w niej podziały i konflikty w związku z obecną linią rosyjskiej
polityki zagranicznej? Dla Kremla strategia już od dawna utraciła znaczenie,
najważniejsze są zadania taktyczne. Za to wśród rosyjskiej elity nie brakuje
różnorodnych projektów o charakterze strategicznym. Konkurujące ze sobą propozycje
o charakterze długoterminowym, jak budować stosunki Rosji ze światem
zewnętrznym mają swoich licznych zwolenników.
Odwiedzając prezydenta Putina, przedstawiciele owych grup
rosyjskiej elity, przekazują mu zawierające odmienne pomysły teczki z dokumentami.
Znaleźć w nich można najróżniejsze rekomendacje i oceny możliwego ryzyka.
Przypomnijmy sobie skandal, jaki wywołało opublikowanie w "Nowej Gazietie"
notatki analitycznej przygotowanej, jak można było domniemywać przez
Konstantina Małofiejewa w styczniu 2014 roku: w niej przedstawiono szczegółowy
scenariusz przyłączenia Krymu do Rosji. Na pozór publikacja ta ułatwiła zadanie
ludziom poszukującym dowodu na to, iż Kreml zawczasu szykował się do aneksji
półwyspu. Z drugiej jednak strony, przeprowadzona tam operacja przypominała
pospieszną improwizację. W jakiejś chwili Putin zdecydował, iż z różnych
złożonych na jego biurku teczek wybierze tę jedną, której zawartość, jego
zdaniem, najlepiej odpowiadała na wyzwania chwili. Od tego momentu zaczyna się wprowadzanie
w życie proponowanych się w niej rozwiązań.
Do prezydenta Putina ze swymi troskami i obawami docierają
różni ludzie, można ich podzielić na trzy szerokie grupy zwolenników tych, lub
innych koncepcji politycznych.
Wojownicy gotowi są używać siły
Grupa pierwsza, i jak się wydaje dziś najbardziej
uprzywilejowana (ze względu na możliwości i rolę odgrywaną w prowadzonej obecnie
polityce) to "wojownicy". Odnajdziemy w niej nie tylko struktury
siłowe (przede wszystkimi Ministerstwo Obrony i FSB). Należą do niej wszyscy, o
których można powiedzieć, iż są zwolennikami stosowania siły. Na szczytach naszej
władzy takich ludzi jest bardzo dużo, choćby spiker parlamentu Siergiej Naryszkin,
ekonomista Siergiej Głaziew, autorzy projektu "Noworosji", wicepremier
Dmitrij Rogozin, lobbyści kompleksu wojskowo-przemysłowego, itd. Wszyscy oni
spodziewają się rozszerzenia swoich wpływów i przywilejów, gdyby doszło do
daleko idącej realizacji scenariusza izolacjonistycznego.
Trudno grupę tę nazwać partią wojny, nic w niej nie jest
podobne do partii. Możemy mówić jedynie o szeregu rozrzuconych po różnych dziedzinach
naszego życia politycznego i gospodarczego działaczach zainteresowanych i
opowiadających się za scenariuszem konfrontacji. Im bardziej nasze stosunki z
Zachodem będą się pogarszać, tym bardziej będą się rozszerzać granice ich
wpływów. Trzeba to zrozumieć, "wojownicy" są całkowicie
zdeterminowani, by wyprzedać swoje zachodnie nieruchomości, zamknąć rachunki
bankowe i doprowadzić do powrotu do kraju swoich dzieci. Po spełnieniu tych
warunków mogą liczyć na jeszcze większą dywidendę, jednak już tylko wewnątrz
samej Rosji.
Handlowcy nie chcą konfrontacji
Druga grupa to "handlowcy". Nie ma w tym nic
dziwnego, im właśnie najbardziej odpowiada realizowana obecnie przez państwo
rosyjskiej linia: ani pokoju, ani wojny. Pozwala ona "handlowcom" w
maksymalnym stopniu zachować swobodę manewru. Putin jest nieprzewidywalny, nie
da się całkowicie wykluczyć, że już jutro Kreml wybierze drogę porozumienia i
rozpocznie promowanie demokracji oraz zachodnich wartości.
"Handlowcy" reprezentują biznes. Jedni ten
stary, uformowany jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, inni zbudowany na
przyjaźni z Putinem w latach dwutysięcznych. Tak państwowy, jak i duży biznes
prywatny gotowe są do wspierania Putina. Pierwszy nie potrafiłby działać
inaczej, drugi, w przeciwnym wypadku mógłby wszystko stracić. Ludzie związani z
biznesem państwowym zostali objęci sankcjami, to jeszcze bardziej zbliżyło ich do
Putina, jest on dla nich monopolistycznym źródłem wszelkich korzyści. Weterani
biznesu z lat dziewięćdziesiątych także ponieśli straty w wyniku obecnego kryzysu
geopolitycznego, jednak nie w każdym wypadku uderzyły w nich bezpośrednio. Starają
się więc minimalizować ryzyko, solidaryzując się z władzą. "Nie lubię,
kiedy nie jestem kochany" - w wywiadzie dla agencji TASS stwierdził
Władimir Potanin (właściciel "Norylskiego
Niklu" - "mediawRosji"). Rosyjski oligarcha wciąż jeszcze
nie utracił wiary w wielbiących Rosję zachodnich biznesmenów. Być może uważa
też, iż politykom demonstrującym wobec Rosji destrukcyjne,
agresywno-emocjonalne stanowisko już nie długo będzie z tego powodu wstyd.
"Handlowcy" nie chcą konfrontacji z Zachodem.
Pragną jak najszybszego zniesienia sankcji. Igor Sieczyn skarży się, iż ucierpiała
kapitalizacja jego firmy. Gennadij Timczenko zrestrukturyzował swoje aktywa, by
zminimalizować straty. Władimir Potanin jest niezadowolony, iż ograniczono mu
dostęp do kredytów. Oleg Deripaska powiedział Ksieni Sobczak, iż "należy starać
się o zmniejszenie eskalacji napięcia w stosunkach z USA i z innymi wpływowymi krajami
opowiadającymi się po ich stronie, a także z Europą".
Ale ani Potanin, ani Deripaska nie ośmielają się krytykować
Władimira Putina. Obecna rzeczywistość z popularnością prezydenta na poziomie
90% jest dla nich czymś oczywistym. Putin w dzisiejszej Rosji pozostaje dla
nich częścią niezniszczalnego wszechświata, trzeba go czcić niczym słońce nad
głową. Z drugiej strony jednak, pod żadnym pozorem nie chcą traktować sankcji
jako oczywistości. Chcą wierzyć, iż za
jakiś czas, zostaną one niechybnie anulowane.
Dla "handlowców" obowiązywanie sankcji przez
dłuższy czas to scenariusz najgorszy z możliwych. Wszystko jakoś się ureguluje,
wypowiadają te słowa pod nosem niczym swoista mantrę. "Po pewnym czasie
piana zniknie. Najbardziej powierzchowne pójdzie w niepamięć. Komuś z pewnością
będzie wstyd za dzisiejsze niepotrzebne emocje i obraźliwe słowa. W żaden
sposób nie damy sobie rady bez Europy i Ameryki. I oni bez nas też. Może nie
będziemy się przyjaźnić, ale trzeba będzie w jakiś sposób uregulować stosunki" - mówił
Potanin. Choć zapewne trudnym, Zachód pozostaje dla niego partnerem.
Konsolidacja wokół figury Putina nie zasypała przepaści,
jaka istnieje w stosunkach między "wojownikami", a
"handlowcami". Różni ich stosunek do niektórych czysto rosyjskich
problemów. Anatoli Czubajs prowadzi dialog z Aleksiejem Nawalnym, choć zdaniem resortów
siłowych opozycjonista dawno winien trafić za kratki i to jako zwykły przestępca.
Potanin charakteryzuje Dmitrija Zimina (założyciela
fundacji "Dynastia", uznanej przez reżim za agenta obcego państwa -
"mediawRosji") jako "prawdziwego rosyjskiego patriotę"
(zupełnie jak Ramzan Kadyrow podejrzanego o zabójstwo Niemcowa Zaura Dadajewa).
Równocześnie dla autorów filmu pokazanego przez telewizję NTV Zimin jest po
prostu agentem Departamentu Stanu. Wspólnie szykują w Rosji kolorową rewolucję
wiodącą ku rozpadowi państwa. Trudno nie zauważyć, iż w ocenie Aleksieja Nawalnego
i Dmitrija Zimina "handlowcy" i "wojownicy" różnią się tak
bardzo, iż można mówić o przepaści.
Duchowni i ich werble
Istnieje jeszcze jedna wpływowa grupa. Jej orkiestra
potrafi grać głośniej od pozostałych. Jednak najwyraźniej jej rzeczywiste
wpływy są o wiele mniejsze. Mam tu na myśli "duchownych" - Rosyjską Cerkiew
Prawosławną, zapalczywych parlamentarzystów, prawosławnych aktywistów i
propagandystów. Ich dziełem jest propaganda wojny. Podgrzewanie agresji
społecznej i nienawiści jest dla nich najważniejszym instrumentem, sensem życia
i działania (dla samego Putina to wyłącznie kwestia pragmatyczna, na ile będą użyteczne
w polityce).
"Duchowni" budują fundamenty reżimu. Na nowym
etapie władzy Putin potrzebuje wsparcia ideologicznego. W proponowanej przez
nich nowej ideologii odnaleźć można wiarę, tradycyjne wartości, potępienie dla
zachodniego stylu życia, przeświadczenie o upadku cywilizacji zachodniej. W
przeszłości na Kremlu za kwestie ideologiczne odpowiadał Wiaczesław Surkow,
teraz walka o czystość ideową odbywa się na zewnątrz kremlowskich ścian. W ten
sposób grupa "duchownych" dała o sobie znać, dowiodła, iż na jej światopogląd
istnieje zapotrzebowanie. W końcu jej przedstawiciele trafili na ekrany
telewizorów, na górze uznano, że ludzie ci zasługują na promocję. Ideologia
konserwatywna jest ich chlebem codziennym i gwarancją pomyślnej przyszłości.
"Duchowni" cieszą się uznaniem, gdy Zachód
wywiera na Rosję presję, kiedy Putinowi wykręcane są ręce i wrogowie depczą
nasze interesy narodowe. Im więcej wrogów, tym bardziej rozszerza się pole
bitwy. W tego rodzaju okolicznościach łatwiej z budżetu ukraść pieniądze,
łatwiej o karierę. Jedna istotna cecha odróżnia "duchownych" od
"wojowników", tym pierwszym zależy na tym, by Zachód był pozostawał
dostępny. Ostrzejsza konfrontacja z Zachodem sprawiłaby, iż ogromna armia
propagandystów przestałaby być potrzebna. Dziś przedmiotem ich zabiegów
propagandowych jest Zachód, wojna prowadzona jest na froncie ideologicznym. Ale
w rzeczywistości, choć formalnie ich działalność skierowana jest na zewnątrz, ich
przesłanie skierowane jest i do władzy i do prostego obywatela.
Putin obserwuje wszystkich z góry. W jego oczach te
policentryczne konglomeraty (nawet używana wcześniej nazwa grupa do nich nie
bardzo pasuje) składają się na zrozumiały dla niego obraz świata.
"Wojownicy" są dla niego istotnym źródłem siły, "handlowcy"
niezbyt skuteczną formacją polityczną. "Duchowni" obecni są w tle i gdy
trzeba biją w werble. Putin żyje w swoim własnym świecie, tam między nimi panuje
harmonia. Jednak zapewne ani "wojownicy", ani "handlowcy"
nie są zadowoleni z podziału ról w tym spektaklu. Im bardziej tworzone przez
partię wojny instrumenty okazują się potrzebne i użyteczne, tym bardziej rosną
jej wpływy w rzeczywistej polityce. W rezultacie, do pewnego stopnia Kreml staje
się zależny od skuteczności ich działań. "Handlowcy" z kolei stają się
ofiarą nowych trendów. Dziś nabierają one trwałego charakteru, przestają być tymczasowe
i koniunkturalne. "Wojować", czy "handlować" - to teraz
główny dylemat przed którym stanął Władimir Putin.
Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski
Oryginał ukazał się na portalu Moskiewskiego Centrum
Fundacji Carnegie: http://carnegie.ru/2015/10/28/ru-61774/ikgx
Wydarzenia na kijowskim Majdanie wybuchły rok temu. Na Ukrainie rewolucja odniosła zwycięstwo. Dla Wladimira Putina taki rozwój wydarzeń był nie do zaakceptowania. Działania podjęte przez Kreml, zajęcie Krymu, sprowokowanie działań zbrojnych na wschodzie Ukrainy pociągnęły za sobą daleko idące następstwa, śmierć ludzi, zniszczenia, zmiany granic.Publicystka i politolog Tatiana Stanowaja zastanawia się, jaki jest dla Rosji bilans strat i zysków związanych z kryzysem na Ukrainie.
*Tatjana Stanowaja, rosyjska publicystka, analityk, politolog, współpracownica Ośrodka Technologii Politycznych kierowanego przez Igora Bunina. Autorka artykułów publikowanych w mediach rosyjskich i międzynarodowych. Regularnie współpracuje z portalem slon.ru. Mieszka we Francji.
Artykuły Tatiany Stanowej na
"Media-w-Rosji":
Wydarzenia na kijowskim Majdanie wybuchły rok temu. Na Ukrainie rewolucja odniosła zwycięstwo. Dla Wladimira Putina taki rozwój wydarzeń był nie do zaakceptowania. Działania podjęte przez Kreml, zajęcie Krymu, sprowokowanie działań zbrojnych na wschodzie Ukrainy pociągnęły za sobą daleko idące następstwa, śmierć ludzi, zniszczenia, zmiany granic.Publicystka i politolog Tatiana Stanowaja zastanawia się, jaki jest dla Rosji bilans strat i zysków związanych z kryzysem na Ukrainie.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.
Rosyjka Cerkiew tak daleko od przesłania cieśli z Nazaretu...
OdpowiedzUsuń