środa, 2 lipca 2014

Do Słowiańska na ochotnika


O bojownikach walczących w oddziałach separatystycznych na wschodzie Ukrainy wiadomo niewiele, zwłaszcza o tych pochodzących z Rosji. Niezależne rosyjskie media podejmują spore wysiłki, by dotrzeć do ludzi gotowych do walki za Donbas i poznać ich motywację. Petersburski dziennikarz Anton Szyrokich zapisał monolog Siergieja, petersburskiego biznesmena wybierającego się na front. Materiał opublikował magazyn internetowy colta.ru



O rosyjskich ochotnikach walczących po w obronie Donieckiej Republiki Ludowej wiadomo niewiele. Z drugiej strony, informacje na ich temat w sieciach społecznościowych są ogólnodostępne. W serwisie „Wkontaktie” powstała grupa „Pospolite Ruszenie Donbasu”, do chwili obecnej zapisało się do niej ok. 71 tys. internautów. Na tej stronie opisano szczegółowo, jak można wstąpić do Ludowej Armii Striełkowa. Zapis ten pojawił się w sieci 13 marca, obecnie znajduje się pod nim ponad 3000 komentarzy. Wiele z nich to po prostu prośba o przyjęcie w szeregi ochotnicze wraz z dokładnym opisem własnego doświadczenia bojowego. Tam też odnalazłem Siergieja. On sam szukał potencjalnych towarzyszy broni z Petersburga, razem mieliby dojechać do Rostowa nad Donem i wspólnie przekroczyć granicę. Napisałem do niego z prośbą o spotkanie. Odpowiedział mi po dwóch dniach, oświadczył, że chętnie się spotka i pogada. Musieliśmy zorganizować spotkanie w ciągu najbliższych czterech dni, bo już 28 czerwca Siergiej miał przekroczyć granicę. Umówiliśmy się następnego dnia w jednej z petersburskich kawiarni. Przede mną siedział powściągliwy, dobrze ubrany mężczyzna.



Ochotnicy do walki w Donbasie werbowani są w Rosji także poprzez internetowe
sieci społecznościowe. 


- Ostateczną decyzję podjąłem, kiedy w telewizji zobaczyłem kadry z rannym chłopcem hospitalizowanym w szpitalu w Słowiańsku. Pokazywano je wielokrotnie. Ja rzecz jasna, rozumiem, iż dziennikarzom nie jest łatwo zarobić  na chleb. W tej historii z chłopcem udało im się po mistrzowsku pokazać jego cierpienie, jego wyraz twarzy. To wszystko mną wstrząsnęło. Powiem uczciwie, już wcześniej miałem ochotę, by po prostu pojechać w gości do znajomych na Ukrainie i zobaczyć na własne oczy, co tam się dzieje. Ale po obejrzeniu tego reportażu, zrozumiałem, że nie interesuje mnie już Ukraina środkowa i że pojadę na wschód. I że wybiorę się tam w określonym celu.

Nikt tego nie reklamuje…


Zacząłem szukać możliwości. Najpierw szukałem w sieci, telefonowałem do przyjaciół, pytałem, czy nie mają jakichś znajomych, którzy się orientują… Przecież tego nikt nie reklamuje.  Przynajmniej na razie. Znalezienie odpowiednich kontaktów zajęło mi cztery dni. Kiedy dotarły do mnie pierwsze informacje i spróbowałem skontaktować się z odpowiednimi ludźmi, to co usłyszałem, wydało mi się co najmniej podejrzane. Mówiono o tym, iż niektórzy ochotnicy, zwłaszcza ci wysyłani w małych grupach, trafiają, nie tam gdzie trzeba. Dziś to już nie jest tajemnicą, w Rosji są ludzie zbierający o nas informacje i przekazujący je Ukraińcom. W końcu znalazłem całkowicie bezpieczny wariant. Szukałem nie tylko w ogólnie dostępnych źródłach informacyjnych, ale także za pośrednictwem znajomych. Po jakimś czasie skontaktował się ze mną człowiek z Rostowa. Wytłumaczył, od kogo dotarła do niego informacja o mnie. Jak to odkryłem później, była to już odpowiedź na moją inicjatywę. I w końcu skontaktowano mnie z człowiekiem z bliskiego otoczenia Strielkowa (dowódca separatystów w Słowiańsku -"mediawRosji").

W Rosji werbunkiem ochotników zajmują się tylko Rosjanie. Zaczynając od Rostowa, w stronę Ukrainy, tam już wszystko jest zorganizowane. Funkcjonuje stała łączność. Ludzie zajmują się tylko tym. Jak rozumiem, ochotnicy przerzucani są raz na dwa, trzy dni. Odbywa się to ze sporą częstotliwością, przerzucane grupy nie są liczne. Przedwczoraj dowiedziałem się, że naszą z jakiegoś powodu połączono z innymi ludźmi, dlatego w sumie przez granicę zostanie przerzuconych 12 osób.

Po przekroczeniu granicy niczego nam już nie będzie potrzeba, wszystko zabierzemy ze sobą. Będą nam tylko wydawać amunicję.

Do kiedy istniała możliwość bezpiecznego przekraczania określonych przejść granicznych, ludzi wysyłano nie w grupach, a pojedynczo i bez specjalnego wyposażenia. Pozostałych przerzucano mniej więcej w odległości 10 kilometrów od przejścia granicznego. Nasza grupa przekroczy granicę w podobny sposób. Będziemy wyposażeni w środki łączności, system identyfikacji celów, będziemy częściowo uzbrojeni. Dopiero co kontaktowałem się z naszym przewodnikiem, z nim będziemy przekraczać granicę, dowiedziałem się od niego, iż FSB zawraca z drogi wielu naszych ochotników. Uzbrojenie zostanie nam dostarczone na granicy, jeszcze po stronie rosyjskiej. Muszę powiedzieć od razu, że to nasze własne uzbrojenie. Niektórzy w grupie mają za sobą udział w prawie wszystkich konfliktach zbrojnych, jakie miały miejsce w byłym ZSRR, służyli w różnych oddziałach specjalnych. To są ich kanały. To one są teraz wykorzystywane. Po przekroczeniu granicy, nic nam już nie będzie potrzebne, mamy ze sobą wszystko. Będą nam wydawać tylko amunicję.

Potrzebni są ludzie z doświadczeniem bojowym


Ludzie organizują się sami. Między nami mówiąc, dołączyć do oddziałów ochotniczych nie jest łatwo. Na kilku ogólnie dostępnych stronach dokonywana jest wstępna selekcja spośród tych, którzy zgłosili gotowość do wyjazdu. Powstały odpowiednie bazy danych. Można więc prawie zawsze zorientować się, czy człowiek mówi prawdę, czy kłamie.  Choć baza danych Ministerstwa Obrony jest dość stara, to pozostaje w zasadzie dostępna. Chłopaki ze sztabu mówili mi, iż odrzuca się mniej więcej do 70% zgłaszających się. Kryteria wyboru są surowe, choć nie wszystkie są dla mnie zrozumiałe. Powiedziano mi, iż przyjmuje się ochotników tylko w wieku powyżej 20 lat. Największa ich część to ludzie po trzydziestce. W mojej grupie najmłodszy liczy sobie 34 lata. Ja sam jestem najstarszy, mam już 43. Przede wszystkim, potrzebni są ludzie z doświadczenie wojskowym, trzeba umieć posługiwać się wszystkim tym, co będzie tam potrzebne. O tym nawet nie ma co gadać. Dla przykładu, pisze chłopak, liczy sobie 25 lat, nie służył w wojsku. Tutaj wszystko jest jasne. Jego nie wezmą.

Być może, taką decyzję podjęto, by zminimalizować straty. Potrzebni są profesjonaliści, albo ludzie z doświadczeniem wojennym, dołączą do oddziału i w ciągu 1-2 dwóch dni przypomną sobie, co i jak. Kiedy człowiek po raz pierwszy trafi pod obstrzał, naprawdę może się wystraszyć. Ludzie bez przygotowania mogą popełnić błąd niemożliwy później do naprawienia. Nie jeden raz strzelali do mnie swoi, widziałem często jak nieostrzelani chłopcy ginęli z głupoty. Nieprawidłowy ruch, seria. Koniec. 
Człowieka już nie ma.

Sam przez 7 lat służyłem w Legii Cudzoziemskiej. Do tego zasadnicza służba wojskowa. Potem na półtora roku dostałem kontrakt w OMONie (oddziały specjalne milicji – „mediawRosji”). Z Legią przeszedłem Iran, Syrię. W tych krajach zawsze jest niespokojnie. Poszczególne plemiona walczą między sobą. Nie ma żadnej władzy. Odpowiadaliśmy za elementarny porządek. Swego czasu chciałem zostać w OMONie, ale potem zrozumiałem, że to zupełnie nie dla mnie. Kiedy przyjęto mnie w latach dziewięćdziesiątych, wtedy właśnie zaczęto wykorzystywać OMON do rozpędzania demonstracji. Wystarczyły mi dwa-trzy razy, żeby zrozumieć, że ja tak nie mogę. Pamiętam dobrze do dziś: Plac Wosstanija, przede mną stoją dziadek z babcią, u obojga cała klatka piersiowa obwieszona jest medalami. My jesteśmy w pełnym rynsztunku, kamizelki kuloodporne, chełmy, środki specjalne. Dostaliśmy także po kałasznikowie. Wtedy pomyślałem, kogo ja mam rozpędzać? Wyszedłem z kolumny, przystanąłem na chodniku. Potem napisałem raport z prośbą o zwolnienie.

Nie jestem żołnierzem zawodowym


Warto powiedzieć, że ja nie jestem zawodowym wojskowym. Co nieco potrafię, trochę w życiu przeszedłem. Mam doświadczenie bojowe. W zasadzie, dam radę i wytrzymam bezpośrednie ataki, poza tymi z powietrza, przez jakieś pół roku. Kwestia naszej motywacji? Powiem otwarcie, jedziemy do Słowiańska, nie po to by walczyć o niepodległość ludowych republik. Czyjaś niepodległość, albo nie, to nie moja sprawa. Ale to, co słyszę od ludzi, sprawujących w Kijowie władzę…. Powiedzmy to sobie po męsku, jeślibym usłyszał coś podobnego tutaj w barze, człowieka trzeba by było odwieźć do szpitala. Próbowano mnie przekonać, że na Ukrainie nie prześladuje się Rosjan. Ale po Odessie zadajemy sobie jedno pytanie -  i co dalej? Opowiadali, iż tam u nich, po ulicach chodzą tłumy nastolatek w maskach i z pałkami. I że jest im wszystko jedno kogo…. Cały ten tłum odczuwa określone emocje, wystarczy, ze ktoś im się nie spodoba, wtedy koniec. Wystarczy, że się odezwie po rosyjsku, nie po ukraińsku i nie zacznie wykrzykiwać razem z nimi nacjonalistycznych haseł. Bardzo dobrze znam nasz klub Zenit. Mój syn grał w nim, w najmłodszej drużynie. Świetnie rozumiem, kibice napili się piwa, pokrzyczeli, pohulali, rozkwasili komuś nos, zbili kilka wystaw. Jasne. Ale, jeśli trwa to przez prawie pół roku i jeśli taka jest oficjalna polityka władz…. Chciałbym przełamać tę sytuację.

Przynajmniej trochę się postarać. Ja nie jestem w stanie zmienić czegokolwiek w skali globalnej, mogę próbować zmienić coś tylko na miejscu, żeby strzelali mniej. Mam wrażenie, że kiedy tam przyjadę, liczba walczących z nami będzie się zmniejszać.

Trzeba im zadać pierwszą poważną klęskę

Jest tylko jeden sposób. Jeśli nie dać po głowie tak zwanemu zgrupowaniu antyterrorystycznemu, nic się nie zmieni. Trzeba doprowadzić do tego, by oni ponieśli pierwszą poważną klęskę. Niszcząc tylko technikę, niczego nie osiągniemy. Trzeba zniszczyć ich siły ludzkie. Wystarczy, iż jednego dnia zginie od 500 do tysiąca, wszystko od razu się uspokoi. Będziemy mieli Chasawjurt (31.08 1996 r. podpisano tu porozumienie kończące pierwszą wojnę czeczeńską – „mediawRosji”), lub coś innego w tym rodzaju, tym razem na terytorium Ukrainy. Wojna musi być powstrzymana przy pomocy wszelkich dostępnych środków. Rosja oficjalnie nie będzie interweniować. To było jasne od początku. Tylko własnymi silami. Ale w chwili obecnej, niestety, sił nie starcza. Tu nie chodzi nawet o liczebność oddziałów. Dokąd niebo pozostaje ukraińskie, nasze zwycięstwo nie jest możliwe. I ja rozumiem, że w czyichś oczach, decyzja by tam pojechać, może w jakimś sensie wydać się absurdalna. Ale trzeba podjąć wysiłek, i nie dać im wejść, zachować kontrolę przynajmniej nad miastami.


Ochotnicy do walki w Donbasie przerzucani są przez granicę w niewielkich grupach
z własnym uzbrojeniem.
 

Jedziemy tam jako ochotnicy


Ludzie mają zamiar zostać tam aż do zwycięstwa, ale jak w każdej armii można zrezygnować w związku z okolicznościami rodzinnymi. Dogadać się, albo napisać raport, o tym że człowiekowi potrzebne są dwa-trzy dni wolnego. Tam panuje zwykła dyscyplina wojskowa. Bywa, że ktoś mówi, dość, więcej nie mogę, wtedy przesuwa się go do jakichś zajęć technicznych. Jednak na początku trzeba przez kilka dni wykonać swoje. Niech pan zrozumie, wielu z nas chce dowodzić, nie jadą dokądkolwiek, po to by sobie postrzelać… Ja sam jadę jako szeregowiec, ale potem zobaczymy jak to będzie. Jeśli dowództwo uzna, że warto mnie awansować – to dostanę awans. A tak w ogóle, moja wojskowa specjalność – snajper.

Chce podkreślić, jedziemy tam jako ochotnicy. Ja sam dla przykładu jestem stosunkowo zamożnym człowiekiem. W mojej grupie, co najmniej, jeszcze dwóch ma się równie dobrze. Pozostali są zwykłymi pracownikami, ale oni nie jadą tam, by zarobić. Pieniądze bierzemy z sobą. Oczywiście, dadzą nam wyżywienie, ten kto pali, dostanie papierosy. Ale nie ma żadnego alkoholu – obowiązuje całkowita trzeźwość, pod groźbą oddania pod sąd. Tam nikt nie będzie bawił się ze swoimi. Nikomu tam nie płacą. Obecnie podejmowane są starania, by w jakimś stopniu pomóc materialnie miejscowym ochotnikom, nie mogą przecież chodzić do pracy. Dotyczy to obarczonych rodziną. Jeszcze raz podkreślam, sprzęt, wszystko co niezbędne, kupujemy za własne pieniądze. Ja sam jestem właścicielem firmy budowlanej. Mam dziecko. Mam wnuka. Choć rozwiodłem się z żoną, utrzymuję ją. Oddałem jej stare mieszkanie, sobie kupiłem nowe. W naszej grupie wszyscy mają rodziny. Jeden z nas jest zamożniejszy ode mnie.

Rzecz jasna, można się dziwić, skąd wzięła się ta wojna. Mówiłem już o wielu rzeczach, ale dla mnie ważny był jeszcze jeden powód, zrozumienie go pomogło mi w podjęciu decyzji. Mam teraz 43 lata. Za dwa lata, będę miał 45, zestarzeję się, stracę szybkość, ruchliwość, celność, choć być może przybędzie mi doświadczenia bojowego. I na polu bitwy przestanę być pełnowartościowym żołnierzem. Wygląda na to, że to moja ostatnia szansa by w życiu zrobić coś dobrego dla innych ludzi. Nie mam na myśli kwestii materialnych. Nawiasem mówiąc, w mojej firmie pracują ludzie z zachodniej Ukrainy. Od pięciu lat przyjeżdżają do mnie całe dwie wsie. Wynajmuję dla nich mieszkania. Pracują u mnie. Wyjeżdżają, kiedy przychodzi pora siewów, albo świąt. Wielkanoc, albo św. Trojca. Może się to panu wydać dziwne, ale nasze stosunki są znakomite. Nie wykluczone, że kiedy wracają do siebie, to ich także, tak jak wszystkich dookoła, przenika bies nacjonalizmu. Ale tutaj tego nie ma. Przyjeżdżają do mnie nie tylko starsi, z pięćdziesiątką na karku, także młodsi, po dwadzieścia lat. Na zachodzie Ukrainy nie ma żadnej pracy. Cale wsie siedzą bez roboty. Zebrali plony. Koniec.

Jestem rosyjskim patriotą

Ostateczną decyzję podjąłem także z powodów patriotycznych. Ale moje uczucia patriotyczne w żadnym wypadku nie są związane z postacią Wladimira Putina. Mam tu na myśli coś większego. Jeszcze w czasach komunistycznych, mówiłem swojej mamie, była członkiem partii, iż szczerze nienawidzę komunizmu. Wydarzenia w Odessie były dla mnie szokiem. Prawdziwym szokiem. Nie mogłem też zrozumieć, dlaczego ludzie nie wyszli na ulicę. Miasto z milionową ludnością. Po prostu wyjść na ulice. Bez strzelania i niszczenia. Pomyślałem sobie wtedy, że sam nie dałbym się aż tak zastraszyć, by stłumić wewnętrzne poczucie złości.

Można porównać mnie do głównego bohatera filmu „Zaburzenie częściowe”. Ale w moim wypadku nie da się powiedzieć, iż marzą mi się znów te same mocne wrażenia, jakie kiedyś przeżywałem na polu bitwy. Może w jakimś stopniu… Ale to tylko mała część mojej motywacji. Bralem udział na polu bitwy w pięciu konfliktach zbrojnych. W dwóch uczestniczyłem wspólnie z tymi samymi ludźmi. W pozostałych z różnymi. Już po tygodniu, stawaliśmy się jedną rodziną. Tylko patrzenie na śmierć było okrutne.


Igor Strielkow (prawdziwe nazwisko Girkin) dowodzi siłami
separatystycznymi w Słowiańsku. 


Rodzina wie o mojej decyzji. Wszystkie swoje sprawy zdążyłem uporządkować, biznes, rachunki, nieruchomości, byłem nawet u notariusza. Zwróciłem długi. Z żoną rozstaliśmy się już dawno temu, ale na wszelki wypadek zawiadomiłem i ją. Na początku powiedziała, że jestem głupcem, ale potem pogodziła się z moją decyzją. Syn mnie wsparł. Tylko jednemu człowiekowi nie powiedziałem o moim wyborze – matce. Dla niej wyjeżdżam w interesach do innego miasta. Brat też się orientuje. Siostrom nie mówiłem, żeby nie powtórzyły mamie. Rozstanie z rodziną jest bolesne, ale moja rodzina jest dorosła. Gdybym miał małe dziecko, to na pewno bym nie pojechał. U jednego z ludzi z naszej grupy niedawno urodziła się córka, nie bardzo pojmuję, jak on zdecydował się jechać. Na ten temat jednak zwykle nie zadaje się pytań. Będzie miał ochotę - opowie sam. A moi bliscy – wszyscy są dorośli. 

Tylko wnuk za chwilę skończy trzy latka.

Po naszym spotkaniu, pojadę go zobaczyć.


Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciolowski


Materiał ukazał się w internetowym magazynie społeczno-kulturalnym colta.ru:



*Colta.ru – stojący na wysokim poziomie magazyn społeczno-kulturalny publikowany w Internecie. Ukazuje się od lipca 2012 roku. Redaguje go zespół związany wcześniej z portalem openspace.ru . Redaktorem naczelnym jest poetka Maria Stiepanowa, jednym z jej zastępców Michaił Ratgauz. Magazyn finansowany jest metodą crowdfoundingu przez czytelników i przyjaciół. Colta.ru jest jedną z najciekawszych publikacji w świecie współczesnych rosyjskich mediów.


*Anton Szyrokich, dziennikarz z St. Petersburga. Współpracuje także z magazynem „Russkij Rieportior”.  


Obserwuj i polub nas na Facebooku: 





3 komentarze:

  1. Tak mówi człowiek z głową sformatowaną przez oficjalne media rosyjskie. Straszne, indoktrynacja, aż do rozlewu krwi - to sobie może Putin zapisać na swój rachunek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gosc ktory ma kompleksy...niedowartosciowany.......from propaganda to primitivism..jego wybor....good luck.....

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyrzutnie Grad, zestawy przeciwpancerne Fagot, zestawy przeciwlotnicze Strieła, działa, BTRy -podkreśla że koloradzi kupują za własne pieniądze!!!. Werbują tylko Kacapów? - to skąd w Donbasie tysiące ciurków z Kaukazu?. Jedna wielka ściema!!

    OdpowiedzUsuń