wtorek, 3 czerwca 2014

Ludmiła Ulicka: Przekonują nas, że naprzód znaczy wstecz


Jeszcze do niedawna, w czasach Borysa Jelcyna, uzasadnione były nadzieje na europejską, cywilizowaną transformację Rosji. Niewiele po nich zostało. Rosjanom wmawia się obecnie, że wartości europejskie są dla nich szkodliwe, że powinni żyć w kraju azjatyckim, czerpiąc z tego dumę. Krytyków rzeczywistości oskarża się o zdradę narodową. O rosyjskim przeznaczeniu, słabościach ruchu obywatelskiego, swojej twórczości i chorobie Ludmiła Ulicka opowiada w rozmowie z Jewgienijem Lewkowiczem.

Rozmowa z Ludmiłą Ulicką ukazała się na stronie internetowej opozycyjnej dziennikarki Olgi Romanowej, kandydującej w jesiennych wyborach do moskiewskiej Rady Miejskiej. Zamieszczona w rozdziale „Przyjaciele” jest wyrazem poparcia Ulickiej dla kandydatury Romanowej. 



Olga Romanowa: 
„Poznałam Ulicką w Permie na festiwalu „Piłorama”. Przypadkiem obie jednocześnie wyszłyśmy z hotelu na papierosa, i akurat w tym momencie z więzienia zadzwonił do mnie mąż. Mówię do niego: „Słuchaj, stoję obok Ludmiły Jewgieniewny Ulickiej”. Ona to usłyszała i poprosiła, żeby dać jej telefon. Powiedziała Loszy kilka słów otuchy, a on z kolei zasypał ją pytaniami o książkę o Danielu Steinie. Przeczytał ją na zonie. W sumie przegadali ze dwadzieścia minut. Po czym Ulicka, oddając mi telefon, powiedziała: „Olu, no jaka ze mnie Ludmiła Jewgieniewna? Dla pani jestem po prostu Lusia…”.




Zdaniem Borysa Akunina, Ludmiła Ulicka zasługuje na literacką
nagrodę Nobla


Jewgienij Lewkowicz:
Ludmiło Jewgieniewno, ostatnio częściej słychać o pani w związku z różnymi wydarzeniami z naszego życia społeczno-politycznego, niż w związku z literaturą. Sama jest pani temu „winna”?

Ludmiła Ulicka:
Zapewne tak. To taka prawidłowość, bo jedna z tych działalności jest w zasadzie nie do pogodzenia z drugą. Obecnie znowu jesteśmy świadkami radykalizacji naszego życia społecznego. Fala wydarzeń porwała i mnie. I od razu zaczęły się problemy z pracą twórczą. Po prostu, na nic nie mam czasu, całkowicie poświęcam go na spotkania, rozmowy, pisanie listów. Problemem jest nie tylko jego fizyczny brak. Po prostu na literaturę nie starcza mi już sił duchowych. Powiem szczerze: nigdy wcześniej nie czułam się tak przybita z powodu tego, co dzieje się w kraju.

Lewkowicz:
Nawet w czasach radzieckich?

Ulicka:
Oczywiście. To kwestia zawiedzionych nadziei. Pod rządami radzieckiej władzy na nic nie liczyliśmy; było dla nas jasne, że jest ona i jesteśmy my. I każda ze stron żyje sobie własnym odrębnym życiem. Ale potem nastąpił okres, kiedy wydawało się, że kraj, jak gdyby wybrał bardziej „ogólnoludzki” kurs, że wreszcie staniemy się częścią światowych procesów i skończy się ta nieznośna jałowa wegetacja. To były czasy wielkich nadziei. Dlatego teraz, kiedy władza znów cofa nas do etapu kompletnej izolacji politycznej i kulturalnej, przy czym robi to konsekwentnie i świadomie wybierając taki, a nie inny kierunek rozwoju (o ile w ogóle można to nazwać rozwojem), jest to szczególnie bolesne. Nigdy dotąd nie żyliśmy w takiej orwellowskiej rzeczywistości, jak teraz. Przekonują nas, że „naprzód” znaczy „wstecz” i odwrotnie. Akurat niedawno czytałam projekt ministerstwa kultury dotyczący rozwoju naszego kraju. Jest tak okropny, że nawet w malignie nie wymyśliłabym czegoś takiego. Nie dość, że jest po prostu bełkotliwy i napisany nie wiadomo w jakim języku, z wykorzystaniem agresywno-patriotycznych zwrotów niemal żywcem wyjętych z radzieckich czasów, to jeszcze cały naszpikowany jest cytatami. Nie ma w nim ani jednej żywej myśli. Każdy niemal akapit tego dokumentu podparty jest cytatem z naszego prezydenta. A ogólny sens sprowadza się do tego, że z definicji nie jesteśmy Europą. I chociaż nazwisko Aleksandra Dugina tam nie pada, to dokument bazuje właśnie na jego ideologii. Dla kraju to prawdziwa tragedia, równoznaczna z dobrowolną samoizolacją, zmierzającą do pełnej katastrofy kulturalnej.

Lewkowicz
A wcześniej groźba takiej katastrofy nie istniała?

Ulicka:
Istniało co najmniej złudzenie, że jesteśmy częścią światowej społeczności i światowej kultury, że stanowimy ich integralny element. Oczywiście, od dawna nie mamy już Dostojewskich i Tołstojów, ale nadal istnieje kultura muzyczna na wysokim poziomie, mamy też literaturę – może i nie wybitną (moim zdaniem na przykład współczesna literatura angielska jest o wiele ciekawsza), ale mimo wszystko mamy autorów tłumaczonych na różne języki. Jakoś tam zaistnieli w świecie. Natomiast obecnie proponuje się nam całkowite odrzucenie idei o przynależności Rosji do wspólnoty ogólnoświatowej. Wmawiają nam, że wysiłki Piotra I, który „wyrąbał” Rosji okno do Europy, były błędem; że wartości europejskie są dla nas szkodliwe, powinniśmy żyć w kraju azjatyckim i być z tego dumni. Wie pani, w 1900 r. filozof Władimir Sołowjow napisał świetny artykuł o nacjonalizmie. Podzielił w nim ewolucję świadomości narodowej na trzy fazy: pierwsza to „samoutwierdzenie” [nabranie pewności siebie], kiedy to poniżony naród próbuje wypracować w sobie poczucie własnej godności; druga to poczucie samozadowolenia, pewność, że nie jesteśmy gorsi od innych, że jesteśmy im równi; trzecia faza to samouwielbienie, kiedy dochodzimy do wniosku, że lepszych od nas nie ma, że mamy prawo narzucać innym swoje normy moralne, bo to najsłuszniejsze normy na świecie. Nie ja to wymyśliłam, a Władimir Sołowjow, 114 lat temu. I teraz ten jego teoretyczny model staje się rzeczywistością. Jesteśmy w fazie trzeciej, oficjalnie głosimy, że nasze wartości są najlepsze, że my lepiej niż inni rozumiemy, jak trzeba żyć. A wszyscy, którzy się z nami nie zgadzają to niegodziwcy i wrogowie, przy czym ci „obcy” nie tylko okrążają nas z zewnątrz, ale i skrywają się pomiędzy nami. Dlatego musimy być czujni i otoczyć się szczelnym murem obronnym. Tyle że jutro ta obrona zmieni się w agresję. Pewne jej symptomy zauważalne są już teraz. Oczywiście, wszystko to niezwykle mnie przygnębia. Moich przyjaciół już piętnują jako „piątą kolumnę” i wrogów państwa. Nie zdziwię się, jeśli wkrótce do obiegu wróci termin „wróg ludu”. A póki co, słyszymy oficjalne ostrzeżenia, że na Zachód lepiej nie jeździć, że tam niebezpiecznie, że człowieka z Rosji mogą tam capnąć zupełnie za nic. W związku z tym przytaczane były nawet dwa przykłady, bardzo „udane” moim zdaniem: aresztowanie dwóch rosyjskich przedsiębiorców, jeden z nich handlował bronią, a drugi narkotykami. I na takich przykładach poucza się nas, że za granicę lepiej nie jeździć.

Lewkowicz:
Mówiąc o okresie, kiedy istniało choćby złudzenie pozytywnej zmiany kierunku rozwoju, jakie konkretnie czasy ma pani na myśli?

Ulicka:
Oczywiście czasy Jelcyna. Można go przeklinać, i niewątpliwie jest za co. Ale mimo wszystko pewne fundamentalne wartości, typowe dla społeczeństwa cywilizowanego – wolność wyboru, wolność słowa, wolność osobista – jako tako wtedy funkcjonowały. Nawet, jeśli były dopiero w fazie embrionalnej, to było to nieporównanie więcej, niż mamy dziś. Pamiętam, jak w 1996 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Kozyriew występował na jakimś światowym forum i wypowiedział takie mniej więcej słowa: „Wojska Federacji Rosyjskiej stoją u granic Europy Wschodniej. Krzywdzicie naszych sojuszników, więc nasze rakiety są już wycelowane w Paryż, Londyn i Berlin”. Tu zrobił pauzę, odczekał, aż wszyscy obecni na sali zbledną ze strachu, po czym dodał: „Za jakiś czas usłyszycie te same słowa wygłoszone już nie w formie żartu, a zupełnie serio. Dlatego jeśli dziś nie wesprzecie Jelcyna, to następny minister spraw zagranicznych złoży takie właśnie oświadczenie”. I oto dziś te właśnie słowa, lekko skorygowane, słyszymy z ust najwyższych urzędników państwowych. To już nie są żarty. Przegraliśmy w jakiejś wielkiej grze.

Lewkowicz:
Zadziwiające, że na akcjach protestacyjnych pojawia się masa ludzi, w ostatnim „Marszu Pokoju” uczestniczyło co najmniej 50 tysięcy osób. Rzadko kiedy prorządowa masówka gromadzi takie tłumy. A jednocześnie wyraźnie odczuwalne jest poczucie klęski. Nie potrafimy przekształcić się w jakąś zorganizowaną siłę. Z czego to wynika? Czy nasze pojedyncze zrywy nie są szczere? A może jesteśmy leniami lub słabeuszami?



Ludmila Ulicka wspiera aktywnie działaność charytatywną Fundacji
Pomocy Hospicjom "Wiara"

Ulicka:
Sprawa jest prostsza. Chodzi o to, że każdy inteligentny człowiek przywykł do samodzielnego, niezależnego myślenia. Takim ludziom o wiele trudniej zebrać się w stado. Pamięta pani, obaj bracia Aksakowowie (Iwan i Konstantin- „mediawRosji) byli słowianofilami. Ich koncepcje różniły się między sobą w zaledwie kilku kwestiach, ale mimo to dawały podstawę do twierdzenia, że każdy z braci ma odmienną wizję ideologii słowianofilskiej. Z tego powodu, obaj tak byli ze sobą skłóceni, że podzielili swoje domy w Moskwie i Petersburgu, a nawet chodzili po różnych stronach ulicy, żeby się przypadkiem nie spotkać. To świetny przykład na potwierdzenie tego, o czym mówię. Ludzie myślący szukają odpowiedzi samodzielnie, więc trudniej im znaleźć płaszczyzny porozumienia. Natomiast ci bez własnego zdania nie otrzymali „szczepionki” w postaci wykształcenia i kultury, oni o wiele częściej będą zwyciężać. Tak było zawsze. Kiedy spada na nich lawina masowego terroru, łatwo mu ulegają i szybko znajdują wspólny język. A właściwie takim ludziom narzucają go inni. Ale ci „niezaszczepieni” z radością się godzą i nie wnikają w szczegóły.

Lewkowicz
A ta pierwsza myśląca część społeczeństwa nie jest w stanie wypracować jakiegoś wspólnego języka? Jedyne, co ich łączy, to gotowość pójścia za kraty lub do piachu?

Ulicka:
Nie wiem. Być może płaszczyzną porozumienia stanie się pragnienie zmian. Bo to, do czego przywykliśmy, ten obrazek z tradycyjnym rosyjskim urzędasem, jest już nie do zniesienia. Nie da się bez końca patrzeć na tych prostaków pod krawatem i w mercedesach, z nieruchomymi maskami zamiast twarzy, pozbawionych jakiejkolwiek inicjatywy. Chciałoby się choć trochę ożywić to towarzystwo, zobaczyć w ich szeregach ludzi energicznych i mniej zależnych od władzy. Osobiście nie mam nic przeciwko takim panom, jak Żyrinowski czy Ziuganow. Ale oni reprezentują pewne idee, wyjątkowo mi obce i trudne do zaakceptowania. Przecież istnieją  ludzie o takich poglądach, więc i ci politycy mają prawo do istnienia. Jeśli jednak władza musi upowszechniać podobne ideologie, niech przynajmniej ich reprezentantów wymieni na polityków młodszych, sympatyczniejszych, używających innej retoryki. Wątpię, czy po takiej wymianie Rosja zaczęłaby rozkwitać, ale przynajmniej zmieniłby się ten obrzydły niemal nam wszystkim „obrazek”. Nawiasem mówiąc, ja osobiście popieram Olgę Romanową. To uosobienie zupełnie innej wizji polityki i oczywiście zupełnie innych idei. Bardzo bym chciała, żeby udało się jej wejść do kręgów władzy.

Lewkowicz:
Wracając do pytania o przyczyny naszych powtarzających się niepowodzeń – jest pani jednym z założycieli „Ligi Wyborców”. Początki waszej działalności były głośne, podjęliście wiele pożytecznych inicjatyw, a obecnie coś o was cicho. Zarzuciliście swój pomysł?

Ulicka:
Uczestniczyłam w tym, póki w ich działalności widziałam sens.

Lewkowicz
Dlaczego w pewnym momencie ten sens zniknął?

Ulicka:
Przegraliśmy na całej linii, nic nam się nie udało osiągnąć.

Lewkowicz:
Nie udało? Zachęciliście tysiące ludzi do obserwowania wyborów. Jakieś dziesięć lat temu nikt nawet nie znał słowa „obserwatorzy”.

Ulicka:
Więc zapewne w czasie kolejnych wyborów znów się skrzykniemy i weźmiemy do roboty. Tylko że wyborów już prawie nie będzie, przecież coraz częściej zaczynają je odwoływać. Co ja mogę zrobić w tej sytuacji? Tylko to, na co pozwalają mi moje skromne siły. Ostatnio na przykład razem z Katią Gienijewą napisałyśmy list otwarty w sprawie wspomnianego już projektu ministerstwa kultury. Poświęciłyśmy dwie godziny, rozmieściłyśmy list na wszelkich możliwych, jeszcze nie zlikwidowanych  stronach internetowych. Nie mogę powiedzieć, że niczego nie robimy. Robimy to, co w naszych siłach. Mam świetne koleżanki – jedna współpracuje z koloniami poprawczymi dla nieletnich, inna z hospicjami, kilka innych, bliskich mi osób poświęca się bardzo pożytecznej pracy społecznej. To oni wykonują zadania, choć w zasadzie powinno realizować je państwo. Zastępują tym samym nieistniejące struktury państwowe. A co poza tym możemy zrobić? Przecież nie weźmiemy w ręce karabinów. Nie na tym polega nasza rola. Co więcej, ja sama jestem z natury osobą praworządną w każdym znaczeniu tego słowa. Nie chcę łamać jakichkolwiek przepisów, uczciwie, co do kopiejki, płacę podatki i przechodzę przez ulicę wyłącznie na zielonym świetle. W zamian, pragnę tylko jednego – żeby władza przestrzegała uchwalonego przez siebie prawa. Nikt przecież nie odwołał jeszcze konstytucji, prawda? A w niej zagwarantowane jest prawo do zebrań i do wolności słowa. Dziś jednak przepisy naszej konstytucji są z premedytacją i konsekwentnie łamane. A najsmutniejsze jest to, że ludzi, którzy aktywnie protestowali przeciwko temu procesowi, władza także „złamała”. Sprawdziła się technologia wypracowana podczas „sprawy placu Bołotnego”, kiedy to na przykładzie kilku osób wszystkim innym zademonstrowano, że zwykłe wyjście na plac może pociągnąć za sobą zupełnie konkretne represje. Nawet ci młodzi ludzie, sprawiający wtedy wrażenie nieugiętych, dziś siedzą cicho jak mysz pod miotłą.

Lewkowicz:
Nie dostrzega pani żadnych zjawisk pozytywnych?

Ulicka:
Tego nie twierdzę. Mimo wszystkich minusów obecnej sytuacji, nasz kraj ma jedną ogromną zaletę: w żadnych okolicznościach nie grozi nam nuda. Co rusz stawia się przed nami kolejne nietuzinkowe zadania.

Lewkowicz:
Czy talent literacki może w jakimkolwiek stopniu pomóc w rozwiązywaniu tych łamigłówek?

Ulicka:
W żaden sposób. Mniej więcej rok zaczęłam pisać książkę. Kiedy już miałam napisane ileś tam stron, zmarła moja bliska przyjaciółka Natasza Gorbaniewska, znałyśmy się z nią od młodości. Poczułam wewnętrzny przymus odłożenia rozpoczętej pracy i napisania książki upamiętniającej Nataszę. Miała to być antologia złożona z jej tekstów oraz ze wspomnień ludzi, którzy ją znali. Zajęłam się tym projektem, częściowo go zrealizowałam. A teraz nie mam możliwości solidnie przysiąść do zakończenia choćby jednej z tych rozpoczętych książek. Jak już wspomniałam, cały swój czas poświęcam na wyjazdy, spotkania i tego typu sprawy.

Lewkowicz:
Proszę opowiedzieć bardziej szczegółowo, z kim są te spotkania i czego dotyczą?

Ulicka:
Jestem na przykład wiceprzewodniczącą rosyjskiego oddziału PEN Clubu. Do niedawna działaliśmy dość anemicznie. Pięć lat temu zmarł Aleksandr Tkaczenko, dyrektor wykonawczy związku; sam był aktywnym obrońcą praw człowieka, pomagał pisarzom z obszaru byłego ZSRR. Wspierał prześladowanych w Azji Środkowej, jeździł na rozprawy sądowe i w ogóle bardzo intensywnie pracował. Po jego śmierci nasz oddział PEN Clubu zaczął podupadać. Obecnie podejmujemy wysiłki zmierzające do jego reanimacji, odwiedzamy różne miasta. W czasach, gdy margines swobody skurczył się do minimum, jest to zadanie niezwykle ważne i potrzebne. Ale i czasochłonne.

Lewkowicz:
A czy zdradzi pani, nad jaką książką teraz pani pracuje? Mam na myśli własną twórczość.

Ulicka:
Nie będę teraz o tym mówić, bo nie mam pewności, czy uda mi się ten utwór ukończyć. Przed śmiercią chciałabym napisać jeszcze jedną powieść. Mam bardzo interesujące materiały, nie wiem jednak, czy zdążę ten pomysł zrealizować.

Lewkowicz:
„Jeszcze jedna” powieść? To brzmi jak „ostatnia”...


Głos Ulickiej zabrzmial donośnie w związku
z kryzysem ukraińskim. Pisarka była wspól-
organizatorem Kongresu Rosyjskiej
i Ukraińskiej Inteligencji. 
Ulicka:
Mam 71 lat. Nie jest mi obce poczucie, że zbliżam się do mety.    

Lewkowicz:
Chodzi jedynie o wiek?

Ulicka:
Nie tylko. Chorowałam na raka, a to osłabia organizm. Chociaż muszę zaznaczyć, że choroba była dla mnie bardzo ważnym etapem. Jesteśmy śmiertelni, to oczywiste, i na Ziemi przebywamy tylko tymczasowo, na co dzień jednak człowiek o tym nie myśli. Gdy zachorowałam, zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na świat. Z jednej strony czułam, że koniec jest blisko, tym bardziej, że wszyscy członkowie mojej rodziny zmarli na jakiś nowotwór. A z drugiej, życie nabrało niesamowitej intensywności. Nigdy wcześniej nie cieszyłam się tak bardzo z ładnej pogody, nie patrzyłam z taką radością na słońce i drzewa. Nauczyłam się rozkoszować każdą minutą i wszystkim tym, czego wcześniej nie dostrzegałam. W najcięższym okresie, gdy już nie mogłam ani pisać, ani czytać, a mój stan był naprawdę kiepski, słuchałam muzyki klasycznej. Po raz pierwszy sprawiało mi to aż tak ogromną przyjemność. Wcześniej nie dostrzegałam w utworach muzycznych takiej niesamowitej głębi. Zaczęłam uważniej przyglądać się wszystkiemu, co mnie otacza i cenić każdą sekundę radości.

Lewkowicz:
Przepraszam za nietaktowne pytanie, ale czy bała się pani?

Ulicka:
Chyba nie.

Lewkowicz
Czyli jest pani przygotowana na śmierć?

Ulicka:
O wiele bardziej przeraża mnie myśl o fizycznym bólu i o tym, że będę go z trudem znosić, a tym samym, stanę się ciężarem dla otoczenia. Godne zachowanie jest dla mnie niezwykle ważne. Widziałam wiele ludzkich śmierci, wiele sposobów umierania. Dlatego sama chciałabym odejść, nie przysparzając nikomu przykrości. Śmierć to chyba najcięższy egzamin w życiu, i mam nadzieję, że go zdam.

Lewkowicz:
Pomijając chorobę i obecny brak czasu, czy pisze pani powoli?

Ulicka:
Bardzo. I im dalej, tym wolniej.

Lewkowicz:
Dlaczego?

Ulicka:
Po pierwsze – bo lubię i z przyjemnością rozciągam to zajęcie w czasie. Po drugie, żeby móc normalnie pracować, powinnam wyjechać z Moskwy. Tutaj ciągle coś się dzieje, co chwila jakaś nowa przykra niespodzianka. To powoduje u mnie psychiczny paraliż. Ale nie zawsze mam możliwość zostawić wszystko i wyjechać. A poza tym sam proces twórczy to ciężka praca.

Lewkowicz:
Szlifuje pani każde słowo?

Ulicka:
Moja redaktor, a jednocześnie bliska przyjaciółka, twierdzi, że nie do końca sobie z tym radzę. W każdym razie staram się, żeby tekst idealnie oddawał to, co chcę przekazać, żeby nie było w nim niczego zbędnego czy przypadkowego. Realizacja tak sformułowanego zadania wymaga wielkiego skupienia i wewnętrznego ascetyzmu.

Lewkowicz:
Moja ulubiona pani powieść to „Szczerze oddany Szurik”. Kiedy skończyłem ją czytać, byłem przekonany, że – jak to się mówi – kibicuje pani swojemu bohaterowi. Pół roku później obejrzałem wywiad, w nim bezlitośnie rozprawiła się pani z Szurikiem, stwierdzając, że to niemal archetyp współczesnego rosyjskiego mężczyzny, jest niezdolny do podejmowania decyzji, nie ponosi za nie odpowiedzialności, nie sprzeciwia się presji otoczenia. Po wysłuchaniu tego wywiadu czułem się zdezorientowany i rozbity. Czyżbym zupełnie nie zrozumiał tej powieści?

Ulicka:
Polskie wydanie ksiązki
ukazało sie w 2007 r. 
Tak naprawdę, ja bardzo lubię Szurika. To wspaniały człowiek. Ale z naszym społeczeństwem dzieje się teraz coś dziwnego, mężczyźni tracą pewne cechy, typowe dla ich płci. Właśnie o tym mówiłam w tamtym wywiadzie. Co się stało z Szurikiem? On nie potrafi naprawdę pokochać, nieustannie staje się bierną ofiarą okoliczności i nie jest zdolny do dokonywania życiowych wyborów. To dlatego nic mu się w życiu nie udaje.

Lewkowicz:
W finale powieści główna bohaterka zapisuje w swoim pamiętniku: „Szurik to k**tas”. Czy to zdanie wyraża również pani własny stosunek do tej postaci? Skąd się wzięło takie właśnie zakończenie utworu?

Ulicka:
Z życiowych obserwacji. To jest po prostu kobiecy punkt widzenia. Prototypem Szurika był do pewnego stopnia mój przyjaciel, darzyłam go szczerą sympatią. Za każdym razem, gdy przychodził do mnie w gości, a potem wychodził w towarzystwie jakiejś nieszczęsnej dziewczyny, spragnionej uwagi i miłości, co zawsze kończyło się burzliwym i krótkotrwałym romansem, mówiłam mu: „Napiszę o tobie książkę”. Obserwowałam, z jakich dramatycznych epizodów składa się jego życie, jak bardzo się męczy i miota między kilkoma równoległymi związkami. Już zdążył zakochać się w nowej kobiecie, a przecież ma jeszcze zobowiązania wobec poprzedniej. I dlatego nigdy nie jest zupełnie niezależny. Jednej obiecał kupić ziemniaki, inna prosiła, żeby Szurik odebrał z przedszkola dziecko (i to nie jego dziecko, a czyjeś), jeszcze inna chce, żeby pomógł jej ze zorganizowaniem pogrzebu, i tak dalej. Bohater dwoi się i troi, ale żadnej kobiecie nie może dać wszystkiego. A kobieta tego właśnie oczekuje. Szurik jest przekonany, że wszystkim pomaga, i że za to wszystkie powinny go kochać. A one tego nie wytrzymują albo po prostu uznają go za szajbusa.

Lewkowicz:
A czy to takie niezwykłe, że Szurik się „miota” między kobietami?

Ulicka:
Nie wiem. W końcu przecież nie założył rodziny, nie miał dziecka – czy to jest normalność? Nic dobrego z tego jego życia nie wyszło. Cały czas pomagał nieszczęśliwym kobietom, w naszym kraju jest ich naprawdę mnóstwo i trzeba to głośno powiedzieć. Dodam, że pisanie powieści kończyłam akurat wtedy, gdy ten mój znajomy zmarł. Tak więc nie zdążył jej przeczytać. Może to i lepiej, bo w gruncie rzeczy to przecież smutna historia, między innymi o naszych rosyjskich mężczyznach. Znam wiele osób, które po przeczytaniu „Szurika” mówiły: „Boże, przecież to o mnie”. I było to dla nich niezbyt przyjemne odkrycie.

Lewkowicz:
W takim razie nie rozumiem, czego potrzebują kobiety, jeśli nie podoba im się mężczyzna gotowy wziąć na swoje ramiona wszystkie obowiązki?

Ulicka:
Każda kobieta potrzebuje tylko jednego, swojego mężczyzny. Taka nasza natura. Jeśli mężczyzna nie może w pełni należeć do kobiety, zostaje sam jak palec.

Lewkowicz:
Kobiety to straszne istoty…

Ulicka:
Ależ oczywiście!


 Tłumaczenie: K.K.


Ludmila Ulicka (ur. 1943), wybitna pisarka rosyjska, autorka powieści przetłumaczonych na blisko 20 różnych języków. Karierę rozpoczynała jako autorka publikowanych w radzieckich czasopismach opowiadań oraz scenarzystka filmowa. Jest laureatką wielu rosyjskich i międzynarodowych nagród literackich.  Po polsku ukazały się takie powieści Ulickiej jak „Przypadek doktora Kukockiego”, „Daniel Stein, tłumacz”, „Sonieczka”, Szczerze oddany Szurik”.


Olga Romanowa  (ur. 1966), popularna dziennikarka związana z ruchem praw obywatelskich. Prowadziła programy  w telewizjach NTV i RenTV (w czasach, gdy były jeszcze niezależne). Felietonistka opozycyjnej „Nowej Gaziety”. W 2008 roku męża Romanowej, biznesmena Aleksieja Kozłowa aresztowano pod sfabrykowanymi zarzutami. W odpowiedzi założyła organizację „Rosja za kratami” udzielającą pomocy prawnej ofiarom rosyjskiego systemu wymiaru sprawiedliwości. Kandyduje w jesiennych wyborach do moskiewskiej rady miejskiej.

Jewgienij Lewkowicz (ur. 1978), moskiewski dziennikarz związany z ruchem praw obywatelskich, aktywny w sieciach społecznościowych (Facebook). Aktywnie uczestniczy w kampanii wyborczej, niezależnej kandydatki do moskiewskiej rady miejskiej, Olgi Romanowej. 






Oryginal znajduje się pod adresem:




Obserwuj i polub nas na Facebooku: 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz