czwartek, 14 maja 2015

Chadidża ! Na studiach łatwiej o męża !




Dagestan na niespokojnym, północnym Kaukazie. Rodzinna wioska. Wyjazd do miasta. Wstępny egzamin na studia kupiony za pieniądze. Świat jest niesprawiedliwy. Meczet. Nowi znajomi. Wieczorny namaz. Koraliki sznura modlitewnego przywiezionego z Mekki. Allach. Narzędzie zemsty. Człowiek jest stworzony z wody i z gliny. Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki Chadidży. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety samobójczynie i terrorystki.



Fragment powieści "Musiałam umrzeć"



Autorka: Marina Achmedowa







Minęło tyle lat i oto znowu otwieram dziennik. Dobrze go ukrywałam przez te wszystkie lata, więc nikt nie przeczytał ani słowa. Teraz sama wstydzę się czytać, tak wydoroślałam. Wyjeżdżając, schowałam go pod rzeczami na dnie walizki. Tej samej żółtej walizki, z którą mój wujek dziesięć lat temu wrócił z wojska.

Myślałam, że będę musiała spędzić całe życie na wsi, ale wyjechałam stamtąd. Teraz mieszkam w mieście, tak jak marzyłam. Niedawno zdarzyło się coś, czego się w ogóle nie spodziewałam. Przyjechała siostra babci, ciocia Zuchra, i zabrała mnie ze sobą do miasta, żebym się uczyła. Babcia okropnie kręciła nosem. Uważała, że powinnam wyjść za mąż za syna Salihy. Podejrzewała, że na uczelni będę się zadawać z chłopcami i zejdę na złą drogę.

– Po co ma się uczyć? – Babcia się opierała. – Czy nauka przyniosła komuś jakąś korzyść? Weź choćby córkę Zumki.

Miała dwadzieścia pięć lat, nikt nie chciał się z nią ożenić. Dobrze, że została drugą żoną. Nikt nie potrzebuje wykształconej dziewczyny. Wykształcona ma za dużo wymagań.

– Wykształcenie to jedno, a dyplom to drugie – powiedziała ciocia Zuchra.

Jeszcze bardziej się roztyła i ledwie się poruszała. Przyjechała z mężem – wujkiem Wagabem – nowym, zagranicznym samochodem. Odkąd ostatnio ich widziałam, wujek zmalał, a łysina przesunęła mu się aż na tył głowy. Ciocia miała miękkie, obszyte futerkiem kapcie, z których wylewały się spuchnięte nogi. Kiedy szła, bałam się, że ziemia popęka.

Ciocia Zuchra siedziała obok babci na poduszkach.

Do naszego domu dobudowaliśmy dużą przybudówkę z czerwonej cegły, ponieważ wszyscy we wsi zaczęli używać cegły. Wstyd już było stawiać dom z gliny i słomy. Dawniej domy były do siebie podobne. Teraz na ich podstawie można było stwierdzić, która rodzina jest biedna, a która bogata. Najbogatsi byli ci mieszkańcy, których krewni pracowali w mieście. My zaś prócz cioci Zuchry nie mieliśmy w mieście bliskiej rodziny.

Rozesłaliśmy w przybudówce dywany, w oknie powiesiliśmy wykrochmalony, sięgający podłogi tiul, na dywanach ułożyliśmy poduszki, a w dwóch rogach ustawiliśmy wazony ze sztucznymi kwiatami. Na ścianie wisiał pozłacany zegar, zdjęcie Mekki i sura z Koranu wytłoczona na tabliczce złotymi literami. W przybudówce było bardzo ładnie, więc babcia przyjmowała tam wszystkich gości.

– Po co jej dyplom? – pytała. – Dyplomu nie włoży rodzinie męża do kieszeni. Im zależy na dobrym posagu.

– I tu się mylisz! Mówię ci, jeszcze jak się mylisz! Nie wiesz, że teraz w mieście wszyscy chcą, żeby narzeczona miała dyplom. Gdy wyjdzie za mąż, i tak nie będzie pracować, ale wykształcona narzeczona to prestiż.

– Wielkie mi mecyje z jakimś tam prestiżem, nawet nie wiem, co to takiego – powiedziała babcia i kichnęła. Teraz kichała, nawet kiedy nie wąchała tytoniu.

– Mówię ci, lepiej żeby miała dyplom. Na trzecim roku wyjdzie za mąż i jak mąż zechce, to będzie studiować, a jak nie zechce – on sam zapłaci za sesje, a ona będzie siedzieć w domu. Albo ja nie wiem, jak się to robi?! Przecież mój Rusik skończył prawo, ożenił się i wyjechał do Moskwy. Pracuje tam w firmie. Żona też ma dyplom – uczelni medycznej. Ale siedzi w domu.

– E tam. – Babcia nie dawała się przekonać. – Ta nauka to jakiś wymysł. Profesorem przecież nie zostanie, będą tam tylko gębę sobie wycierać moim nazwiskiem. Wydam ją za mąż i wtedy spokojnie umrę – wreszcie zrzucę z siebie ciężar.

– Sama będę się nią opiekować! Nie wierzysz mi czy jak?! Mnie nie wierzysz?! Obiecałam Ajszy i dotrzymam obietnicy.



W październiku 2013 roku Naida wysadziła autobus numer 29 w Wołgogradzie. Zginęło 6 osób, 47 odniosło rany. 


Słysząc imię mojej matki, babcia się rozpłakała. Parę łez stoczyło jej się po twarzy. Wytarła je, po czym się uspokoiła.


– To droga sprawa – powiedziała. – Powiadają, że trzeba zapłacić dziesięć albo dwadzieścia tysięcy dolarów, żeby się dostać na uniwersytet. Skąd wziąć takie pieniądze? Hadżi-Murat jeszcze nie wrócił z Rosji. Jak przywiezie pieniądze, to wystarczą na rok. Musimy postawić nową bramę. Wszyscy mają nowe bramy. To dla nas mus.

– Wagab już się dogadał na uczelni, ma tam dojścia. Zapłacimy z pięć tysięcy i to wszystko. Daj mi swoją zgodę i przyjmij, że Chadidża już zdała wstępne egzaminy. I że dyplom ma w kieszeni.

– Astaghfi rullah, jakie pieniądze!

– Obiecałam Ajszy, to zapłacę. Pieniądze mamy, na cudze nie liczymy.

– Odpowiadasz za nią. – Babcia westchnęła.

– Przecież ci powiedziałam, że nie spuszczę jej z oczu. Jeszcze zobaczysz, jak korzystnie wyjdzie za mąż. Może za prokuratorskiego syna. Sąsiadów mamy nie byle jakich. Jeden to zastępca naczelnika wydziału administracji, drugi to naczelnik. Jest jeszcze sędzia, MSW, FSB, Szósty Wydział – do wyboru, do koloru.

– Ale jeśli się dowiem, że dziewczyna nosi spodnie, od razu przyjadę, spuszczę jej lanie i zabiorę z powrotem na wieś – powiedziała babcia. Po jej minie można się było domyślić, że już sobie wyobrażała, jak wydaje mnie za mąż za prokuratorskiego syna.

– Komu nie wierzysz? Mnie nie wierzysz? Należy przecież do rodziny. Co, może nie jestem jej ciocią?


Siedziały obok siebie – babcia i ciocia Zuchra. Babcia mała jak świerszczyk, ciocia Zuchra duża jak słonica. Babcia była jak stara gruszka, którą zapomniano zerwać z gałęzi – z czasem wyschła i się pomarszczyła. A ciocia Zuchra, na odwrót, rosła jak ciasto na drożdżach. Przyglądałam jej się zza zasłony i myślałam: zaraz, dosłownie na moich oczach, rozedmie się jeszcze bardziej, na brzuchu pęknie jej spódnica, a na nogach kapcie. Babcia i ciocia wiedziały, że słucham, o czym rozmawiają.



*                          *                         *


Czyż mogłam marzyć o mieście, o uniwersytecie? O mieście jeszcze w dzieciństwie marzyłam, ale o studiowaniu na uniwersytecie nigdy. Wiedziałam, że babcia za nic się nie zgodzi, żebym pojechała się uczyć. A gdyby nawet się zgodziła, to i tak nie mieliśmy pieniędzy, żeby zapłacić za przyjęcie na uczelnię.

Z naszej wsi tylko parę dziewcząt i paru chłopców pojechało do miasta, żeby się uczyć. Pochodzili z najbogatszych, murowanych domów. A u nas murowana była tylko przybudówka.

Przez dziesięć lat, które minęły od śmierci mamy, ciocia Zuchra odwiedziła nas ledwie kilka razy. Właściwie o niej zapomniałam; jedynie wspominając mamę, wydawało mi się, że znowu słyszę, jak jęczą schody pod nogami cioci Zuchry.

Przez te wszystkie lata każdy dzień mojego życia był podobny do następnego. Nic nigdy się nie zmieniało. Wstawałam rano z materaca rozesłanego na podłodze i wiedziałam, co się dzisiaj wydarzy. Zasypiałam, leżąc na materacu pod kocem, i wiedziałam, co się wydarzy nazajutrz. Ale teraz otworzyłam swój dziennik i zrozumiałam, że chociaż wszystkie dni były jednakowe, wiele się zmieniło przez te dziesięć lat. Dlaczego tak się stało? Dlaczego nie zauważyłam zmian i dopiero, gdy czytam słowa napisane dziesięć lat temu, widzę, że one nastąpiły? Mimo wszystko życie jest bardzo dziwne.


– Chadidża! – zawołała mnie ciocia Zuchra.

Wyjrzałam zza zasłony.


– Ta dziewczyna to wykapana ty w młodości! – oznajmiła babci, a ta roześmiała się zadowolona.

– Na jakim wydziale chcesz studiować? – zapytała ciocia.

– Nie wiem – odparłam. – A jakie są?

– No więc, proszę ciebie, jeśli chodzi o prawo, to od razu mówię nie. – Ciocia Zuchra przyłożyła rękę do czoła, jakby mówienie sprawiało jej trudność.

Złote pierścionki wpijały się cioci w palce. Chyba już nigdy nie zdoła ich ściągnąć. Pewnie najpierw je włożyła, a później przytyła.



Centralny meczet w stolicy Dagestanu Machaczkale należy do największych w Europie. Może się w nim
modlić do 15 tysięcy wiernych. 


– To droga sprawa – rzekła. – Trzeba zapłacić czterdzieści tysięcy i nic się nie załatwi po znajomości. Mówią, że jest osiem osób na jedno miejsce.

– Astaghfi rullah! – wykrzyknęła babcia.

– To jeszcze nic. Studiują tam sami chłopcy. Nie masz tam czego szukać. Teraz wszyscy wybierają ekonomię albo języki obce.

– A co się robi na wydziale języków obcych? – zapytałam.

– Jak to co? Studiuje się języki obce. Angielski, francuski, arabski.

– Litości! – powiedziała babcia. – Po co jej języki?

– Nie domyślasz się czy co? O narzeczoną ze znajomością angielskiego wszyscy się zabijają!

– Masz ci los… Ta miastowa moda, te porządki! Słowo daję, że w ogóle nie można się połapać. Co? Będzie rozmawiać z mężem po angielsku? Dobra narzeczona jest skromna, dba o teściów, gotuje, pierze, sprząta, rodzi dzieci. Ty mi powiedz, kto wymyślił te języki?

– Tak teraz jest i już! – odparła ciocia Zuchra. – Jak chcesz wydać córkę za mąż, musisz umieć się zakręcić.

– Dobrze, niech idzie na te języki. To lepiej, niż miałaby się plątać między chłopcami. – Babcia wreszcie się zgodziła. Nie rozumiała życia w mieście, ale nie chciała od razu się zgodzić, żeby ciocia Zuchra nie pomyślała, że to ona jest tu najważniejsza.

– A co się robi na ekonomii? – zapytałam.

– Już wszystko postanowione! – Babcia się rozzłościła. – Po co ci ekonomia? Idziesz się uczyć języków! Spróbuj mi później nie wyjść za mąż.

– Wydział języków obcych nazywają nawet wydziałem narzeczonych – powiedziała ciocia Zuchra. – Studiują tam same dziewczęta.

– No i dobrze. – Babcia pokiwała głową. – Tak właśnie powinno być. Żeby nie razem z chłopcami. Tylko uważaj, niech no tylko ktoś cię zobaczy z chłopcami! Jak tylko odezwiesz się do któregoś słowem, natychmiast złoję ci skórę.

– Babciu, przecież ja w ogóle nie zamierzam z nimi rozmawiać. Po co?

– Kawiarnie, piwiarnie – tego też, żeby mi nie było!

– Na co mi to?

– A skąd ja mam wiedzieć na co? Zumka ma wykształconą córkę. Ostatnio przyjechała w spodniach. Co to był za skandal, Allachu! Jak przechodziła koło godekanu, mężczyznom mało papachy z głów nie pospadały ze wstydu.

– To były spódnico-spodnie. Spodni nie było widać.

– Jak to nie było widać?! Co ty mi tu opowiadasz?!

Wszystko było widać! Kto miał zobaczyć, ten wszystko zobaczył! Abidatka specjalnie poszła za nią aż do źródła, żeby się przyjrzeć. Widziała, że to nie spódnica! Dam sobie rękę uciąć, jeśli było inaczej! A ty co, sprzeczasz się ze mną? Patrzcie no ją – nie zapomina słowa w gębie!

– Mówi się „języka”, babciu.

– Kiedyś cię zamorduję! Przysięgam! Jaka pyskata. Ciągle mnie poprawia. Powiedz jej, Zuchra, jak rozmawiałyśmy z naszą babcią – bałyśmy się oczy podnieść, usta otworzyć. A ta mnie jeszcze poprawia. Co się stało z tą młodzieżą? Myśmy były inne – skromne, szanowałyśmy starszych, nie mieliłyśmy jęzorami. A teraz wszyscy mają języki długie na trzy kilometry! Ooo takie! – Babcia uniosła rękę, przyłożyła do łokcia dłoń na sztorc, jakby chciała odrąbać sobie rękę i potrząsnęła nią w powietrzu.

– Takimi językami tylko podłogi zamiatać! Mówię ci, takie długie jak od naszej wsi do następnej!


Ciocia Zuchra chwyciła się grubymi palcami za boki. Policzki jej poczerwieniały jak jabłka. Zadrżały. Oczy zwęziły się w szparki.


– Oj, nie mogę… – wyjęczała. – Ty sama masz taki język…


Ciocia Zuchra parsknęła śmiechem. Odrzucała głowę do tyłu, żeby nabrać powietrza, przyciskała dłońmi boki, jak gdyby wyduszała z siebie bulgotanie. Babcia też się śmiała z otwartymi ustami, pokazując dwa długie żółte zęby, innych z przodu nie miała. Babcia, chociaż była mała, rechotała na cały dom. A ciocia Zuchra tylko bulgotała. Ona śmiała się w środku, a babcia na zewnątrz. Później obie się uspokoiły, tylko jęczały, trzymając się za boki.


– Połknęłam śmieszka – powiedziała ciocia Zuchra.

– Nic już nie mów – odrzekła babcia, ciężko dysząc. Wyjęła z kapciucha tytoń i powąchała. – A psik!

Ciocia Zuchra przesunęła dłonią z góry na dół po twarzy.


– Chadidża… – zawołała takim urywanym głosem, jakby dopiero co zeszła z góry. – Zostawiłam reklamówki w bagażniku. Idź, przynieś i przymierz. To wszystko dla ciebie.

















"Musiałam umrzeć"

Autor: Marina Achmedowa
Tłumaczenie: Aleksandra Stronka
Społeczny Instytut Wydawniczy "ZNAK"
2015

Książkę można zamówić w sklepie internetowym "Znak"





*Marina Achmedowa (ur. 1977), rosyjska pisarka i dziennikarka. Jej reportaże ukazują się regularnie na łamach magazynu "Russkij Reportior". Najwięcej uwagi poświęca zagadnieniom Północnego Kaukazu, konfliktowi na Ukrainie, problematyce socjalnej. Ma na koncie liczne podróże dziennikarskie do najbardziej niebezpiecznych zakątków Dagestanu, Czeczenii, Ukrainy. Jest autorką kilku powieści przyjętych entuzjastycznie przez krytykę rosyjską. Jej proza wolna jest od rozbudowanej metaforyki, Achmedowa oszczędnym stylem potrafi pokazać opisywane przez siebie sytuacje z fotograficzną dokładnością. Jej książki ukazują się coraz częściej w tłumaczeniu na inne języki.






Jeszcze jeden fragment powieści Mariny Achmedowej na blogu "Media-w-Rosji":




Autobusem jadą przeważnie handlarki. Są w drodze po nową partię towaru. Między nimi łatwiej się ukryć. W chwili wyjazdu z Machaczkały świeciło słońce. Po drodze niebo nabiera szarej, a drzewa czarnej barwy. Po stracie ukochanego, Chadidża jedzie do Moskwy. Najwyższy chce, by stała się narzędziem zemsty.










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







1 komentarz:

  1. Książka jest znakomita. Przeżycia dziewczynki, podlotka i młodej kobiety oddane autentycznie i wiarygodnie. Problemy życia na wsi, w mieście, w muzułmańskiej kulturze, zapis codziennego życia, świat wyobrażeń, nieustanne odwołanie do Boga. Wydaje się, że takie "dziewczyńskie" dylematy będą zrozumiałe tylko dla czytelnika nie mężczyzny ale jest to literatura dla każdego.

    OdpowiedzUsuń