Muzeum zorganizowano
w połowie lat dziewięćdziesiątych na terytorium dawnego obozu Perm 36. Tutaj w
czasach radzieckich w ciężkich warunkach więziono dysydentów i obrońców praw
człowieka. Ale obecnie szansa, że muzeum przetrwa są coraz mniejsze. Dawni
funkcjonariusze łagrowi wytoczyli mu wojnę. Z muzeum walczą „patroci” i
zwolennicy silnej ręki. Pamięć o represjach z czasów radzieckich utrudnia odbudowę
„wielkiej” Rosji.
Historia konfliktu między najważniejszym w Rosji muzeum represji „Perm-36”
i byłymi funkcjonariuszami łagru
Autorki: Jelena
Raczewa i Anna Artemiewa, „Nowaja Gazieta”
|
Do karceru, w strefie o zaostrzonym regulaminie wysyłano więźniów za najdrobniejsze naruszenia regulaminu. |
– Dosłownie wszystko
się tu sypie i wymaga remontu! – strażnik Iwan Kukuszkin zrzędzi jak gospodarz zatroskany
o swoje włości. Ogrodzenie obiektu wali się jak klocki domina, teren zarósł
trawą, zaparkowany przy bramie „awtozak” [specjalny samochód do przewozu
więźniów] zżera rdza, a obóz, niegdyś pełen ludzi, dziś świeci pustkami.
Był rok
1976, kiedy szeregowy Kukuszkin otrzymał skierowanie do pracy na zonie w
charakterze zwykłego strażnika („Nie strażnika, a kontrolera!” – uściśla z
oburzeniem Kukuszkin. – Tak się nazywała ta funkcja. A myśmy pojęcia nie mieli,
co to znaczy. Myśleliśmy, że nas kierują do jakiejś fabryki wojskowej”).
Konwojował więźniów, pełnił dyżury na zonie, był obecny na widzeniach… Ze
wspomnień więźniów wynika, że np. dla dysydenta Borysa Czernycha był dobry, ale
już estońskiego obrońcę praw człowieka Marta Niklusa dotkliwie pobił. Ale
ogólnie, zdaniem innego obrońcy praw człowieka, Siergieja Kowalowa, był to
„przeciętny, chociaż wyjątkowo leniwy więzienny klawisz”.
W 1988 roku obóz
został zamknięty i Kukuszkin zamieszkał w sąsiedniej wsi. A w 1995 r. wrócił do
pracy, również w charakterze strażnika, ale już muzealnego. Chociaż w zasadzie
on sam nie odczuł jakiejś szczególnej różnicy.
Kukuszkin pokazuje
nam sześć rzędów więziennego ogrodzenia i kanał do naprawy samochodów, który
kiedyś był tak głęboki, że strażnik mógł w nim spacerować w pozycji stojącej i
nie zaczepić o podwozie. Dziś ściany kanału się pozapadały, w szczelinach i
pęknięciach muru rosną żółte drobne kwiaty. Rozbita szybka punktu kontrolnego
przy wejściu została troskliwie zastąpiona kawałkiem firanki.
- Kiedyś przyjechały
tu baby i wrzeszczały „Otwieraj bramę! Chcemy zobaczyć, gdzie tu naszych przodków
rozstrzeliwali?” – ni z tego, ni z owego wspomina Kukuszkin.
– Jakie
baby?
- No, normalne. Usłyszały, że
był tu łagier, wsiadły do autobusu i przyjechały. Krążyły różne plotki. O, na przykład
tu u nas korytarz między „zoną” pracy i „zoną” mieszkalną nazywa się prostriełocznyj [przelotowy]. A wszyscy powtarzają bujdę, że rasstriełocznyj [przeznaczony
do egzekucji]. Albo mówią, że w GUŁAG-u umierano z głodu. A za moich czasów
to jeden z przeżarcia umarł. Tak jadł i jadł, że dostał skrętu kiszek…
Porachunki Gangsterskie
Dwadzieścia lat
temu grupa historyków, w większości członków permskiego oddziału stowarzyszenia
„Memoriał”, wydzierżawiła kawałek lasu w pobliżu dawnego obozu. Wyremontowali
porzucony tartak obozowy i przez następny rok sprzedawali drewno, zarabiając w
ten sposób na odbudowę starych, zdewastowanych i rozszabrowanych baraków. W
październiku 1995 roku w zrekonstruowanym baraku, przeznaczonym dla więźniów
będących pod surowym nadzorem, zorganizowano pierwszą wystawę. W ten sposób unikalne
muzeum „Perm-36”, zorganizowane w dawnym łagrze, rozpoczęło swoją działalność.
Od tego
momentu muzeum działało jako niezwykły przykład współpracy między państwem
(właścicielem 24 ha obozowej ziemi i baraków, odrestaurowanych przez
wolontariuszy) oraz niezależną organizacją niekomercyjną ANO „Perm-36”.
|
Mikroskopijny spacerniak w obozie "Perm 36". Od zwykłej celi różnił się siatką zamiast sufitu. |
Muzeum stało
się słynne na cały Ural. Dziennie przyjmowano nawet po 10 autobusów ze zwiedzającymi,
zorganizowano forum obywatelskie „Piłorama”, spotkania z twórczością pisarza Wiktora Astafiewa,
seminaria dla wykładowców i pracowników muzealnych, międzynarodowe szkolenia
dla wolontariuszy.
Do 2008 r.
kosztami utrzymania muzeum dzielono się po połowie: około 5 mln rubli
pochodziło z budżetu obwodu, drugie tyle dawała ANO, wspierana przez sponsorów
i granty. Po przejęciu władzy przez gubernatora Olega Czirkunowa (w Kraju Permskim – „mediawRosji”) kwota
dofinansowania znacznie wzrosła – obwodowy budżet dawał 21 mln, a ANO 11 mln
rubli.
I nagle w czerwcu
2013 r. Igor Gładniew, minister kultury Kraju Permskiego, na posiedzeniu
ustawodawczym z deputowanymi oświadczył niespodziewanie, że od września muzeum
„Perm-36” stanie się placówką państwową. Wiktor Szmyrow dowiedział się o tym z
prasy. A o rozporządzeniu władz Kraju Permskiego z dnia 30 lipca, zatytułowanym
„O stworzeniu budżetowej jednostki kulturalnej „Perm-36”, twórców muzeum
powiadomiono dopiero dwa miesiące po jego uchwaleniu.
Nie byłoby w
tej historii nic szczególnego, gdyby dotyczyła jakiejś fabryki. Wtedy wszystko
byłoby jasne: grupa bandziorów przemocą przejęła władzę nad placówką,
przegoniła dotychczasowych właścicieli i zaczęła zgarniać zyski. Tyle że w
przypadku dawnego łagru od początku było oczywiste, że o „zysku” można tu
jedynie mówić w sensie ideologicznym.
W styczniu
zakończył się proces oficjalnej rejestracji jednostki budżetowej „Perm-36” i
muzeum przeszło na własność państwa. Jego twórcy dowiedzieli się o wszystkim od
dziennikarzy.
Dyrektorem nowego
muzeum państwowego została mianowana Tatiana Kursina - żona dyrektora ANO Wiktora
Szmyrowa. Wydawało się, że zagwarantuje to muzeum niezależność. Ale już trzy
miesiące później Kursina została zwolniona bez podania przyczyn. Nowym
dyrektorem została mianowana Natalia Siemakowa, wcześniej pełniąca funkcję
zastępcy ministra kultury Kraju Permskiego.
Sam Szmyrow,
człowiek 67-letni, rozchorował się na serce i całą wiosnę spędził w szpitalu.
Przeszedł już dwie operacje, a czekają go jeszcze dwie kolejne. Wszyscy
pracownicy muzeum są przekonani, że zmianę kierownictwa przeprowadzono w bardzo
dogodnym momencie: Szmyrow był w szpitalu, a Kursina musiała godzić obowiązki
dyrektora podupadającego muzeum z opieką nad chorym mężem.
A tymczasem
zapowiadane wcześniej dofinansowanie dla muzeum pozostawało jedynie czczą
obietnicą.
Dostawcy mediów za niepłacenie rachunków odcięli gaz i prąd. A pracownicy,
którzy nie otrzymywali wynagrodzenia, zaczęli się zwalniać.
Po przejściu
pod „opiekę” państwa, muzeum przestało istnieć.
„Pomnik rosyjskiego totalitaryzmu”
- Widzi pan,
jaki mały ten „judasz” w drzwiach? Żeby przez niego można było niczym dźgnąć
strażnika. Bo bywało, że konwojent zajrzał, a więzień mu szpikulcem w oko…
Kukuszkin
prowadzi nas do baraku o zaostrzonym rygorze. Długi ciemny korytarz z niebiesko-burymi
ścianami, nieskończony szereg cel-klitek z żelaznymi taboretami, drewnianymi
rozkładanymi pryczami podwieszonymi na ścianach i „szubą”, czyli grubymi
kawałami cementu zastępującymi tynk – żeby nie można było opierać się o ścianę…
Cement, żelazo, beton. Na zewnątrz jest upał, a tutaj zimno jak w psiarni, i
kroki strażnika głucho dudnią w korytarzu.
Za barakiem ciągną
się szeregi spacerniaków: w rzeczywistości to również są izolatki, tyle że zamiast
dachu mają siatkę z drutu kolczastego. Nad pobiałkowanymi ścianami widać
jedynie kawałek nieba, przesłonięty lśniącymi drutami. Kukuszkin ponuro patrzy
na mnie z góry, ze stanowiska dla strażników. Robi mi się nieswojo i szybko
wychodzę.
Eksponatów jako
takich jest w muzeum niewiele: pasiasty więzienny drelich podarowany przez byłego
zeka „Permu-36”, dysydenta i pisarza Leonida Borodina. Z kolei obozowe miski, piły
i tzw. „zatoczki” [nielegalne ostre narzędzia,
wytwarzane przez zeków] zostały przywiezione z ekspedycji na Kołymę. Tatiana
Kursina tłumaczy: „Bogaty w narzędzia był neolit. Na jego tle epoka GUŁAG-u
wygląda nader skromnie”.
Liczne
przedmioty z wyposażenia muzeum pochodzą z wysypiska w pobliskim lesie. Po
zamknięciu łagru wszystko, co w nim było, zostało wywiezione ciężarówkami do
lasu. Resztę, łącznie z pryczami i deskami, rozszabrowali mieszkańcy pobliskiej
wsi Kuczino.
Stosunki muzealników
z miejscową ludnością początkowo były dość skomplikowane. W połowie lat 90-tych
ktoś podpalił barak o zaostrzonym rygorze. Kukuszkin jest przekonany, że
zrobili to miejscowi. W Kuczinie mieszkali przede wszystkim dawni obozowi
strażnicy. Robert Łatypow, przewodniczący permskiego „Memoriału” pamięta, że
początkowo przez kilka lat samochody muzealników były obrzucane kamieniami.
Sąsiedzi gardzili Kukuszkinem, mówiąc, że „sprzedał się” nowej władzy.
- Powiedzieli,
że wychwalam muzeum. A ja go wcale nie wychwalam, – mruczy. – Ja i
teraz powtarzam, że represje były i trzeba, że ludzie to wiedzieli,
przyjeżdżali, oglądali. Bo to jest pomnik tego, no… naszego totalitaryzmu.
Teraz w Kuczinie
mieszkają głównie letnicy. Wykorzystując fakt likwidacji muzeum, pobudowali
dacze na terenie muzealnej strefy ochronnej, niemal pod samym płotem. Wokół Permu
wszędzie są jakieś pozostałości łagrów, kto by się tym przejmował. Mieszkańcy
sąsiedniego miasta Czusowoj do dziś wspominają, że w Kuczinie kiedyś było
ładniej, niż u nich: oficerowie chodzili w mundurach, ich żony w pantofelkach,
w łaźni sprzedawano piwo, a na ulicach było czysto…
Kukuszkin
prowadzi nas do głównego wejścia, trzaska trzema parami okratowanych drzwi.
Przed wjazdem do „zony” wije się srebrzyście rzeka Czusowaja (więźniowie
opowiadali, że aż do wyjścia na wolność nawet nie podejrzewali, że obok łagru
przepływa jakaś rzeka). Słychać brzęczenie komarów, strażnicy od niechcenia coś
do siebie pokrzykują. Za plecami zona, a przede mną widać zielone pagórki. I
nagle dociera do mnie: to właśnie nazywa się „wolność”.
„Piąta kolumna”
Niemal
wszyscy obrońcy praw człowieka, od dawna obserwujący perypetie „Piłoramy” i
„Permu-36”, są zgodni co do jednego: wywieranie presji na muzeum zaczęło się
wraz z dojściem do władzy nowego gubernatora Permskiego Kraju, Wiktora
Basagrina. Najpierw była to presja ideologiczna – nowa władza oczyszczała
powierzony jej obszar z „nieprawomyślności”. Zdaniem przewodniczącego
„Memoriału”, Arsenija Roginskiego, było to zgodne z ogólnopaństwowym trendem do
kontrolowania absolutnie wszystkiego.
Kwota
przewidziana w budżecie na upamiętnienie ofiar represji politycznych została
zmniejszona niemal dwukrotnie. W permskim oddziale „Memoriału” z dziesięciu
pracowników pozostało jedynie dwóch. Maleńkie muzeum, urządzone w dawnym
więzieniu NKWD, zostało zamknięte. Ironia losu: obecnie ma tam siedzibę Permski
Teatr Lalkowy. Przez dwa lata władze teatru tolerowały obecność muzeum i
udostępniały mu część budynku. Ale rok temu oświadczyły, że muzeum NKWD nie
jest mile widziane w sąsiedztwie teatru dla dzieci. „Niewygodne” muzeum zostało więc wyproszone z budynku. Jednocześnie
trwała intensywna kampania propagandowa skierowana przeciwko „Permowi-36”.
Najzacieklej agitowali aktywiści ruchu Siergieja Kurginiana (politolog i działacz polityczny nacjonalistycznej
orientacji – „mediawRosji”) „Sut’ Wriemieni” („Istota Czasu”). Przychodzili do muzeum na wszystkie spotkania i
„zakrzykiwali” innych uczestników dyskusji, pisali skargi do prokuratury,
przywozili pod muzeum grupy staruszek z transparentami „Perm-36 to agent
Gosdepu” (Departamentu Stanu – „mediawRosji) oraz urządzali „Anty-Piłoramę” pod
sztandarami ze Stalinem i Berią.
Jednak pod
koniec zeszłego roku pojawił się jeszcze jeden czynnik: muzeum stało się
uczestnikiem federalnego programu „Upamiętnienie ofiar represji politycznych”.
W związku z tym na lata 2014-2018 zaplanowano na ten cel wydatki w wysokości 560
mln rubli, w tym 400 mln z budżetu federalnego i 160 z regionalnego. Zdaniem
Roginskiego do zamknięcia muzeum przyczyniły się takie okoliczności, jak
„oczekiwanie na dotację z nieistniejącej jeszcze instytucji, plus niesamowita
presja ze strony zwolenników Kurginiana, a do tego kompletne niezrozumienie, bo
«komu niby
potrzebna ta ich organizacja społeczna?»”.
Muzeum było
atakowane z kilku stron jednocześnie. 7 czerwca w programie telewizji NTV
„Zawód – reporter” wyemitowano film pt. „Piąta kolumna”. Widzów zachęcano do oglądania
następującymi hasłami: „Jak zmanipulować pamięć całego pokolenia? Gdzie
młodzież szkolna może usłyszeć o dzielnych banderowcach? I na czyj koszt
działają ci, którym własna ojczyzna nie w smak?”.
W skrócie:
film informował widzów, że w muzeum „Perm-36” wiszą portrety Bandery i jego
zwolenników, na wycieczce (sfilmowanej ukrytą kamerą) przewodnik usprawiedliwia
faszyzm, a na festiwalu „Piłorama” rozbrzmiewają wezwania do obalenia
istniejącego ustroju (jako przykład podano videoclip punkowego zespołu „Barto”: Jestem gotowa, a czy ty jesteś gotów?
Podpalać nocą milicyjne „suki”?. W 2010 r. zespół został oskarżony o
ekstremizm, ale postępowanie nie zostało wszczęte).
W roli
komentatorów w filmie wystąpili: anonimowy funkcjonariusz rosyjskiego MSW,
nikomu nieznany historyk, dwaj dawni funkcjonariusze łagrowi i minister kultury
Kraju Permskiego na dokładkę.
W muzeum
panuje przekonanie, że to właśnie ministerstwo zamówiło nagranie programu przez
telewizję NTV. W każdym razie, pozwolenie na wpuszczenie ekipy filmowej na teren
muzeum wydała właśnie jego nowa dyrektorka Natalia Siemakowa. Tuż po tym, jak poprzednia
dyrektorka Tatiana Kursina zabroniła ochroniarzom wpuszczania dziennikarzy tej
stacji.
A potem – co
za niespodzianka… 26 czerwca Ministerstwo Kultury FR odwołało realizację
programu „Upamiętnienia ofiar represji”. Wszystkie dotychczasowe starania
muzealników o pozyskanie federalnej dotacji spaliły na panewce.
Zgodnie z prawem, a nie ideologią
Zwolennicy muzeum
różnie oceniają zaistniałą sytuację. Robert Łatypow, szef permskiego
„Memoriału” i jeden z założycieli „Permu-36” uważa, że: „Widocznie decyzja o
zamknięciu muzeum jako projektu społecznego została już podjęta. Nowa władza
niszczy wszystko, co stworzono przed jej panowaniem. Co prawda, nie mają nic
przeciwko, żeby ludzie przyjeżdżali do „Permu-36” i rozmawiali o przeszłości.
Ale wyłącznie o przeszłości. Wszystkie inne dyskusje trzeba dusić w zarodku”.
|
Tatiana Kursina, była dyrektor Muzeum "Perm 36". Zdjęcie zrobiono w ciemnoś- ciach, juz dawno wyłączono w nim prąd. |
Tatiana
Kursina podkreśla: „Zawsze uważaliśmy, że wpisujemy się w propaństwowe trendy.
Muzeum stanowi część federalnego programu pamięci o ofiarach represji
politycznych, prezydent i premier wyrażają się o nas w superlatywach, były gubernator
Czirkunow i lokalni ministrowie przyjeżdżali na „Piłoramę”… Aż tu nagle ni z
tego, ni z owego oświadczają nam, że prowadzimy działalność antypaństwową”.
„Nadszedł czas by społeczeństwo jasno
zadeklarowało, jaki jest jego stosunek do uczestników ruchów
narodowo-wyzwoleńczych, którzy odsiadywali wyroki w łagrze „Perm-36” – mówi
Arsenij Roginskij.
Do niedawna, przez całe lata, przedstawiano ich jako
bojowników o wolność. Ale teraz Putin nazwał upadek ZSRR „największą katastrofą
geopolityczną stulecia”, w związku z tym każdy, kto się do tej „katastrofy” przyczynił,
okazuje się być wrogiem Rosji. W kontekście obecnych stosunków z Ukrainą, to
idealny materiał propagandowy”.
- „Wszystkie obwodowe programy kulturalne, do
tej pory bezczelnie nie odwołane, uległy „przytemperowaniu” - mówi Iwan
Kozłow, rzecznik prasowy permskiego Muzeum Sztuki Współczesnej PERM. Rok temu, ze stanowiska dyrektora tego muzeum został odwołany Marat Gelman, główny
ideolog permskiej „rewolucji kulturalnej”. Pisano na niego całe góry donosów,
że niby stworzone przez niego muzeum: „niszczy kulturę i pod płaszczykiem działalności muzealnej
miesza się do polityki”. – Wszystkie nasze rzeźby i obiekty artystyczne już
usunięto z ulic. Niedawno Aleksiej Frołow (szef
administracji Kraju Permskiego – "Nowaja Gazeta") oświadczył, że miasto nie potrzebuje tego chłamu i powraca do wartości
tradycyjnych”.
Wśród
oficjeli, tylko jeden człowiek otwarcie broni muzeum „Perm-36”. To Tatiana
Margolina, pełnomocnik ds. praw człowieka Kraju Permskiego. Walczy o muzeum, staje
w obronie permskich organizacji pozarządowych zagrożonych wpisem do rejestracji
jako „zagraniczni agenci” (nawiasem mówiąc, wszystkie te sprawy znalazły finał
w sądach). Margolina, zasłużony rzecznik praw dziecka, obecnie stała się celem
ataków ze strony obskurantów i zwolenników Kurginiana. Na ich blogach toczą się
dyskusje o tym, jak można by usunąć ją z zajmowanego stanowiska i jak
zorganizować nakręcenie przez NTV kolejnego „demaskatorskiego” reportażu – tym
razem właśnie o Margolinie.
Pytam ją,
czy sytuację, w jakiej znalazło się muzeum, można uznać za część nowego trendu w
polityce państwa.
– Polityka
opiera się na aktach normatywnych, a nie na trendach – słyszę w odpowiedzi. –
Oficjalnej oceny represji dawno już dokonano. Jej podstawą był wyrok Sądu
Konstytucyjnego, wydany jeszcze w latach 90-tych. Na poziomie ustawodawstwa,
ofiary represji politycznych zostały uznane za osobną i szczególną kategorię. I
właśnie tą logiką prawną się kierujemy.
– Więc może zmieniła
się obowiązująca ideologia państwowa?
– Jaka znowu ideologia? Obowiązuje nas Konstytucja, – mówi Margolina, a ja
zaczynam rozumieć, dlaczego w żaden sposób nie potrafią jej usunąć ze
stanowiska. – Tam jest wyraźnie napisane, że mamy obowiązek troszczyć się o
swoją przeszłość. Owszem, istnieje u nas partia, która podejmuje działania
skierowane przeciwko muzeum, i ona może mieć swoich ideologów, swój
ideologiczny stosunek do sprawy. Ale nikt nie może podważać tego, na co zezwala
Konstytucja.
– Czy los
muzeum będzie papierkiem lakmusowym, wskazującym, jaki kierunek przybrała
polityka realizowana w Kraju Permskim?
– Niewątpliwie.
Możliwość ingerowania w sferę historii i kultury to znak, że odradza się
cenzura.
Wspominam o
tym, że w jednym z artykułów o „Permie-36”, drukowanych w solidnych
moskiewskich czasopismach, spotkałam się z określeniem „tak zwane ofiary
represji politycznych”, na co Margolina natychmiast dodaje:
– Ofiary
represji również dostrzegają zmianę w stosunku państwa do tej kwestii. Nie
tylko do problemu upamiętniania, ale i do nich osobiście. Kiedy spotkałam się z
nimi 30 października, niektórzy mówili mi: „Tak, ja również ucierpiałem, ale
nie mam statusu osoby represjonowanej. Nie dają mi go, bo po co? To przecież mogłoby
stać się potencjalnie groźne”. W głębi ducha ludzie boją się, jak za minionej
epoki.
Na wojnie
- No cóż,
fotografii Bandery ja też w muzeum nie widziałem. Może NTV sfilmowało ją gdzie
indziej. W napisach podali, że jestem historykiem i nazywam się Paweł Kuprianow.
A ja się przecież nazywam Gurianow i wykładam w permskiej Akademii
Farmaceutycznej. No, trochę przesadzili, ale ogólnie to mają rację w tym
filmie…
Biuro
permskiego oddziału organizacji Siergieja Kurginiana „Sut’ Wriemieni” to mały
pokoik w skromnym biurowcu na peryferiach Permu. Na buro-brunatnej ścianie wisi
rząd portretów: Dzierżyński, Lenin, Mołotow, Mao, Fidel i dwa ze Stalinem (en
face i z profilu). Dziś są dni otwarte, ale na spotkanie oprócz nas przyszedł
jedynie Paweł – aktywista „Suti Wriemini” i jeden z bohaterów filmu telewizji NTV,
oraz jakiś starszy pan.
Z organizacją
„Sut’ Wreimieni” stacja NTV sama się skontaktowała. Paweł mówi z dumą, że to właśnie on kręcił zdjęcia ukrytą kamerą, a część komentatorów to równocześnie członkowie jego organizacji. Paweł nie wie, kto zamówił film, ale jest przekonany,
że „NTV to zbyt poważna stacja telewizyjna, żeby ktoś ot tak mógł sobie zamówić
ich przyjazd do Permu. Decyzję o nakręceniu reportażu musiał podjąć ktoś z
politycznego świecznika”.
|
Paweł Gurianow z permskiego oddziału
organizacji "Sut' Wremieni" |
„Sut’ Wriemieni” ma cały szereg zastrzeżeń
odnośnie do muzeum. Najważniejsze z nich: na wczesnych edycjach „Piłoramy” zupełnie
poważnie dyskutowano, czy Rosji grozi rozpad; w 2011 r. panele dyskusyjne i
pokazy filmowe dotyczyły arabskich rewolucji i „szykowały grunt pod wojnę
informacyjną, propagowały nastroje i działania buntownicze oraz retorykę
„majdanową”; na wycieczkach w muzeum „propaguje się światopogląd liberalny i
wybiela faszystów”, świadomie działając tym samym na szkodę Rosji.
Ale
najbardziej Pawła oburzyło to, że Wiktor Szmyrow publicznie oświadczył, iż
„konsekwentnie i świadomie” zajmuje się działalnością antyradziecką (wypowiedź ta pojawia się w filmie NTV – „Nowaja
Gazieta”). Zwolennicy Kurginiana odbierają takie słowa identycznie, jak
odbierali je śledczy w 1937 roku.
- To
skandal, że od 20 lat oczernia się oficerów, z takim poświęceniem i zaangażowaniem
pracujących wśród więźniów - mówi Paweł. – A dziś wmawia się im, że są krwawymi
katami…
Aktywiści „Suti
Wriemieni” przeprowadzili kilkanaście wywiadów ze strażnikami, niegdyś zatrudnionymi
w łagrze. Weterani służby więziennej zapewniają, że warunki w obozie były
komfortowe, a wyżywienie i opieka medyczna stały na najwyższym poziomie. Ich
zdaniem do łagrów wsadzano głównie SS-manów i zbrodniarzy wojennych, oni sami opowiadali nawet strażnikom o krwawej pianie, jaka wydobywa się spod ziemi,
jeśli zakopać w niej ludzi żywcem. Prycz w łagrze rzekomo nie było (i nie ma
sensu przekonywać ich, że prycze stojące w muzeum to historyczna rekonstrukcja,
pokazująca jak wyglądał obóz w latach 40-tych i 50-tych XX w.). Tortury to oczywiście
kolejny wymysł. A porozwieszane w muzeum „durne” obrazki przedstawiające
upiorną rzeczywistość GUŁAG-u (tj.
rysunki Jewfrosiny Kiernowskiej, która 10 lat spędziła w łagrze w Norylsku – „Nowaja
Gazieta”) też nikogo z nich nie przekonują.
Pytamy Pawła,
dlaczego wojna o muzeum zaogniła się właśnie teraz. Jego odpowiedź jest
zaskakująco rzeczowa i bezpośrednia:
– Kiedy trwa
wojna, nie można mieć za plecami „piątej kolumny”. Mówimy głośno o tym, że
obecnie trwa wojna z faszystami, jak za czasów naszych dziadków. A „Perm-36”
propaguje wersję, że to właśnie ci nasi dziadkowie byli katami, a faszyści
mieli jakieś tam swoje racje. Nie da się wygrać wojny, jeśli społeczeństwo
nadal będzie zatruwane takimi ideami. Wraz z rozwojem działań wojennych będzie
się zaostrzać walka z „piątą kolumną”. A logika procesu politycznego nie
przewiduje cofania się w przeszłość.
Oponujemy, tłumacząc,
że przecież żadna „piąta kolumna” nie istnieje. Paweł tylko macha ręką, a
starszy pan po raz pierwszy tego wieczoru zabiera głos: „Kupiłem dziś dwie
gazety. I w każdej piszą o „piątej kolumnie”.
Socjalistyczna sprawiedliwość
Gdzieś na
początku lat 90-tych pułkownik służb wewnętrznych i szef obozowego szpitala,
Władysław Maksymowicz Kowalow, jechał pociągiem. Obok niego siedziała jakaś
kobieta. Jak się później okazało, była to matka jednego z więźniów. „Oj, -
powiedziała. – Przecież tam u was pracują same dranie”.
- Czemu
wszystkim wmawiano, że w więzieniach siedzą pod kluczem same uduchowione
niewiniątka, a ich nadzorcami są jakieś potwory? – Kowalow denerwuje się nawet
teraz, po upływie 20 lat. – Mam troje dzieci, sześcioro wnuków. I żeby oni
musieli się wstydzić za dziadka, bo tam pracował?! Nie mogę na to pozwolić.
W kampanii
przeciwko „Permowi-36” jest jeszcze jeden, pozornie zaskakujący aspekt - dawni
pracownicy łagrów. Teraz się zjednoczyli i piszą petycje przeciwko muzeum,
udzielają wywiadów organizacji „Sut’ Wriemieni”, a dwaj z nich – Anatolij
Terentiew i Aleksandr Sorokin – wystąpili w rolach przewodników w reportażu
telewizji NTV.
- Oni sami się
z nami skontaktowali, – mówi emerytowany pułkownik Aleksandr Iljicz Sorokin, którego
z samego rana odwiedzamy w domu. W pokoju gra telewizor, na ekranie widać
prezydenta Poroszenkę. Sorokin z wesołą miną wskazuje na niego palcem. – A
wiecie, jak on ma naprawdę na nazwisko? Waltzman! Zaraz wam podam nazwę strony
internetowej, gdzie codziennie demaskowane są nazwiska ich wszystkich…
Oprócz ekipy
z NTV Sorokin dwukrotnie spotykał się z prezenterem stacji TVC, Aleksandrem
Puszkowem. – „Niedługo pokażą jego program o „Permie-36”. Przekazaliśmy mu całą
grubą teczkę materiałów. A Puszkow powiedział: „W politykę się nie będę wdawać,
ale jeśli chodzi o pieniądze, to muzeum ich nie dostanie”.
Naczelnik wydziału
operacyjnego (w łagrowej gwarze: „kum”) Sorokin przepracował w UFCIN-ie „niemal
40 lat, bez dwóch miesięcy”. – „Ja też byłem jak zesłaniec, tyle że dobrowolny.
Płacili nam przecież grosze, a my pracowaliśmy ze szczerym oddaniem”. Ze swojej
służby jest dumny: „Pracowaliśmy w czasach, kiedy naprawdę panowała
praworządność. Służba w imię socjalistycznej sprawiedliwości była naszą gwiazdą
przewodnią. I słowo daję – te czasy jeszcze wrócą”.
|
Aleksander Sorokin przepracował w Służbie Więziennej blisko 40 lat. "W tamtych czasach - uważa - panowała prawdziwa praworządność" |
W represje
Sorokin nie wierzy.
– Wbijcie
sobie do głowy, – mówi – że my, weterani, chcemy od muzeum tylko jednego: prawdy.
Jestem przekonany, że przez całą epokę poczynając od 1917 r. nie było bardziej
humanitarnego i ludzkiego okresu niż ten, w którym przyszło mi pracować.
Dopiero potem zaczęła się ta cała rehabilitacja, powypuszczali na wolność tych
wszystkich Pristawkinów (pisarz, autor
powieści o czasach represji – „mediawRosji”) i Czonkinów (bohater powieści Wladimira Wojnowicza- „mediawRosji”). Po prostu
wrogów Rosji.
– Ale przecież wtedy Rosja jeszcze nie
istniała – oponuję.
– A jednak walka
przeciwko Rosji toczyła się już wtedy.
Ładna i wesoła
czarnowłosa żona Sorokina (mąż mówi o niej: „To Żydóweczka! No, żartuję
przecież! Ona jest Chochłuszka z Ukrainy”) krząta się i bezskutecznie próbuje
namówić nas, żebyśmy zostali na obiad.
– Sasza, no weź
ich zmuś! – zrozpaczona naszą odmową aż klaszcze w dłonie.
– A niby jak? Nie są moimi podwładnymi… - w odpowiedzi obozowy „kum”
jedynie wzrusza ramionami.
W
przeciwieństwie do Sorokina, doktor Kowaliow wierzy w represje: „A co, istniało
kiedyś państwo bez represji?” – pyta. Za jego plecami, nad stołem, wiszą dwa
portrety: Stalina i ojca Kowalowa. – „No powiedzcie, a dziś to nie ma represji?
Chabarow siedzi, Kwaczkow siedzi… Złe było to, że w latach 90-tych wszystkim
wmawiano, że wszelkie represje są złe. I zaczęło się dyskredytowanie całego
[poprzedniego] systemu. Dochodziło do tego, że poza godzinami pracy funkcjonariusz
bał się wyjść na ulicę w mundurze!”.
Wydaje się,
że w ciągu ostatnich 20 lat emerytowani funkcjonariusze żyli z poczuciem, że
depcze się ich godność, że są bezbronni wobec zainicjowanego przez
pieriestrojkę procesu demaskowania grzechów poprzedniego systemu. Pieriestrojka
miażdżyła stary świat jak walec i nikt nie był w stanie uchronić się przed
konsekwencjami tego procesu. „Kombatanci” służby więziennej musieli na długo
przycichnąć, ale cierpliwie czekali na moment, kiedy będą mogli wziąć odwet za
swoje upokorzenie. Dyrekcję ANO „Perm-36” uważają za swojego osobistego wroga,
a walkę z muzeum za wojnę. – „A na wojnie nie ma zmiłuj się” – mówi Kowaliow.
Pod koniec maja
z weteranami UFSIN-u (Zarząd Służby Więziennej) spotkał się gubernator Basargin.
Kowaliow twierdzi, że gubernator uważnie ich wysłuchał i powiedział, że rozumie
ich ból, i że od teraz muzeum będzie placówką państwową. I że jest gotów pójść
im na rękę. Weterani wyszli ze spotkania usatysfakcjonowani.
– Oni po prostu zrozumieli, że czasy się zmieniają. Na ich korzyść” –
ponuro komentuje ich postawę Kursin.
Toast za Putina
- Po prostu muzeum
wybrało złą strategię. Gdyby nie nazwali się „Perm-36”, tylko jakoś bardziej
abstrakcyjnie, gdyby nie zapraszali ludzi odpowiedzialnych za rozpad ZSRR,
gdyby w miejscu żałoby nie pozwalali sobie na śpiewanie piosenek i tańce na
grobach… Bo cała ta „Piłorama”, tańce, wygibasy i zabawa – to jest to, co
najbardziej oburza starszych ludzi.
– Przecież to
jest najprawdziwsza rozpusta!
|
Obozowe muzeum "Perm 36" wymaga remontu, wszystko tu sypie się i wali. |
Z byłymi
pracownikami permskiego UFSIN-u (Zarządu Służby Więziennej) spotykamy się w
siedzibie związku weteranów. O ile Sorokin, Kowalow i inni autorzy listów do
Ministerstwa Kultury stanowią bojowe skrzydło organizacji, o tyle pozostali
weterani nie krytykują publicznie muzeum i „Piłoramy”.
Jednak zgadzają się z
opinią, że na takie imprezy przyjeżdżają „ludzie o poglądach antyrosyjskich”
żeby prowadzić „dywersyjną działalność antypaństwową”.
Tu wszyscy
świetnie wiedzą, jak doszło do skandalu z muzeum w roli głównej: „Pewni konkretni
ludzie bywali na takich imprezach jak „Piłorama” dyskretnie ją obserwując. To właśnie
oni dostarczyli potrzebnych informacji ludziom w rodzaju Władysławowa Kowalowa.
A ci z kolei nagłośnili sprawę”.
Długo
dyskutujemy o losach Rosji, o ukraińskich banderowcach, o „leśnych braciach”
osadzonych w „Permie-36”, o „socjalistycznej sprawiedliwości” i o tym, że „taki
na przykład Gieorgij Żżonow (radziecki
aktor – „Nowaja Gazieta”)
odsiedział 25 lat, a w życiu złego słowa nie powiedział o systemie” (w rzeczywistości Żżonow opublikował kilka
wyjątkowo antyłagrowych opowiadań autobiograficznych – „Nowaja Gazieta”).
- Po ukazaniu
się książek Sołżenicyna zaczęto nas pogardliwie nazywać „wiertuchajami” i „tiuriemszczikami”
[klawiszami]… To wpływa na samopoczucie ludzi, na ich psychikę, a jest nas przecież
300 tysięcy, - skarży się przewodniczący regionalnego oddziału organizacji
weteranów FSIN Witalij Złobin.
Weterani są
zgodni co do tego, że każdy człowiek ma potrzebę w coś wierzyć. Wcześniej wierzono
w represje i złego Stalina, ale te czasy już minęły.
– A pani, na
przykład, wywiesza co rano flagę rosyjską, jak tylko wstanie pani z łóżka? –
pyta niespodziewanie Złobin. – Nie? A Amerykańce wywieszają! Bo ludzie
potrzebują czegoś, wokół czego mogą się jednoczyć: flagi, idei albo człowieka…
Wszyscy
milczą w zadumie.
- Za to za
Putina już wznoszą toasty, - odzywa się niespodziewanie były łagrowy naczelnik
ds. dyscypliny i obecny przewodniczący rady weteranów, Wiktor Szewczenko. –
Wczoraj pokazywali w telewizji, jak na zakończenie roku w akademii wojskowej
przyjechał minister obrony Szojgu. W mundurze generalskim, wszystko jak trzeba…
Pierwszy toast wzniósł za Władimira Władimirowicza Putina. I wszyscy wypili! Bo
człowiek nie może istnieć bez idei…
Weterani z
szacunkiem potakują.
Architektura drewniana
Nie udało mi
się porozmawiać z permskim ministrem kultury Igorem Gładniewem. Za to szef
administracji gubernatora Kraju Permskiego Aleksiej Frołow zapewnił mnie, że
„Perm-36” nie zostanie zamknięty: „Były tam pewne problemy, ale teraz sprawa
zadłużenia została rozwiązana, zawarto nowe umowy na dostawę węgla, załatwiono
kwestię ochrony i już rozpoczęło się przyjmowanie zgłoszeń na wycieczki na
lipiec. O ile wcześniej ANO zmuszona była szukać grantów i sponsorów, to teraz
w budżecie lokalnym zapisano oddzielną pozycję dotyczącą kosztów utrzymania
muzeum. Między nami i ANO istnieje więcej płaszczyzn porozumienia, niż punktów
spornych.
Zdaniem
Frołowa, po przejściu pod opiekę państwa muzeum niewątpliwie się zmieni,
chociaż „nie ma mowy o cenzurze”. Za ekspozycję będzie odpowiedzialna specjalna
rada naukowa złożona z ekspertów, która niewątpliwie „dokona pewnego
przewartościowania priorytetów”.
– „W muzeum
jest na przykład wystawa poświęcona Siergiejowi Kowaliowowi (jeden z czołowych rosyjskich działaczy na
rzecz praw człowieka, w czasach radzieckich więzień polityczny – „mediawRosji”).
W „Radiu Swoboda” kilka tygodni temu wyemitowano wywiad, w nim Kowaliow mówi,
że „leśni bracia” i banderowcy byli porządnymi ludźmi, walczyli w imię
interesów swojej ojczyzny. Oczywiście, że budzi to moje zaniepokojenie. Powiedziałem
o tym kolegom z ANO „Perm-36”. Zareagowali na moje słowa ze zrozumieniem,
chociaż nie podzielają moich poglądów”.
Oprócz rady
ekspertów, UFSIN zaproponował Kursinej stworzenie przy Muzeum Represji rady
złożonej z weteranów, którzy obserwowaliby działalność placówki. Złobin, jeden
z członków UFSIN-u, „ma już na oku” odpowiednich kandydatów do takiej rady
Emerytowani
funkcjonariusze łagru są gotowi samodzielnie stworzyć w „Permie-36” zupełnie
nowe muzeum. Również organizacja „Sut’ Wriemieni” deklaruje chęć pomocy w
realizacji tego planu. Istnieje przecież muzeum zorganizowane przez UFSIN w
zonie 35 – „i to porządne muzeum, wycieczki szkolne tam przywożą autobusami”.
Tyle, że poświęcone jest nie więźniom, a funkcjonariuszom.
Złobin uważa
jednak, że muzeum powinno być dostępne dla zwiedzających, a przecież „Perm-36”
leży 120 kilometrów za miastem. Dlatego większy sens miałoby przeniesienie
kilku baraków do muzeum etnograficznego pod gołym niebem „Chochłowka”. Wtedy
cała architektura drewniana byłaby zebrana w jednym miejscu: i młyn, i
warzelnia soli, i stodoła, i barak obozowy.
– A w samym
Permie w ogóle niczego takiego nie powinno być, - ucina dyskusję weteran Wiktor
Szewczenko. – Tu naprzeciwko nas jest pomnik funkcjonariuszy UFSIN-u. To nie jakiś
tam „Perm-36”. To Pomnik Funkcjonariuszy. Musicie sobie tam zrobić z nami
pamiątkowe zdjęcie.
Stanie na głowie
Z byłym
więźniem „Permu-36”, a obecnie profesorem uniwersytetu w Strassburgu,
filologiem Michaiłem Mejłachem spotykamy się w hotelu „Ural”.
W 1983 r. podczas
rewizji u czterdziestoletniego specjalisty w zakresie literatur romańskich i literatury
rosyjskiej znaleziono emigracyjne wydania Achmatowej, Mandelsztama i Nabokova. Dostał 7 lat z zaostrzonym rygorem. Odsiedział 3 lata w „Permie-36” i wyszedł na wolność dzięki pieriestrojce. W rozmowach ze wszystkimi byłymi
funkcjonariuszami zony podajemy przykład profesora filologii jako człowieka, co
do którego nie ma wątpliwości, że siedział dosłownie za nic. Strażnicy jedynie
machają ręką: „Za książki nikogo u nas nie wsadzali za kraty”. W rozmowie z
Mejłachem cytujemy opowieści o „surowym przestrzeganiu socjalistycznego
prawodawstwa”. On też w odpowiedzi jedynie macha ręką:
|
Michaił Mejłach odsiedział w "Permie 36" 5 lat za to, iż znaleziono u niego w domu emigracyjne wydania książek Achmatowej i Nabokowa. |
– W
„Permie-36” przestrzegano nie prawa, a nakazów z KGB. Zasada była prosta: kto
nie współpracował z KGB, tego „przyciskali”, zawsze stosując przy tym jeden i
ten sam prymitywny chwyt. Najpierw pozbawiano więźnia możliwości kupowania w
obozowym sklepiku (więźniowie mieli prawo
dokupować jedzenie za zarobione przez siebie pieniądze –„Nowaja Gazieta”). Potem pozbawiali prawa
do korespondencji. Następnie wysyłali do aresztu, a panowało tam zimno i obowiązywały
zmniejszone racje żywnościowe. W razie potrzeby dochodził karcer i pobyt w
murowanym więzieniu… Jeden Ormianin, młody chłopak, nie wytrzymał i powiesił się
w karcerze. Inny, leciwy już i schorowany człowiek, zmarł w karcerze, bo nie
udzielano mu niezbędnej pomocy medycznej. Był jeszcze Lonia Łubman, cierpiał na
straszliwe bóle głowy. Ja sam też mało nie umarłem – miałem zapalenie wyrostka,
ale nie wzięli mnie do szpitala. Po co, skoro jeszcze nie zdychałem? Przez
tydzień byłem na granicy życia i śmierci.
Siedzimy w
hotelowym holu, hotelowi goście kręcą się i mijają nas obojętnie, a Mejłach ze
spokojem opowiada, jak woził do kotłowni zmarznięty węgiel, jak rozbijał go na
mniejsze kawałki, a potem wywoził taczką dymiący jeszcze żużel. A mimo to zimą
temperatura w barakach i tak nie przekraczała +6 stopni. Cała gorąca woda szła
rurami do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie siedzieli strażnicy.
W celi
Mejłach uprawiał jogę:
- Stawałem na
głowie, więc początkowo strażnicy patrzyli na mnie po prostu, jak na idiotę. Ale
potem postanowili mi zakazać ćwiczeń. A ponieważ kodeksy nie przewidują kary za
stanie na głowie, to postanowili ukarać mnie za to, że nie staję na baczność gdy
pojawia się „naczalstwo”. Wyjaśniłem, że prawo nie przewiduje, z jakiej pozycji
powinienem podnosić się do pionu. Ten argument ich nie przekonał i nadal byłem
karany.
Banderowców i
faszystów, o których mówią wszyscy przeciwnicy muzeum, Mejłach rzeczywiście spotkał.
W łagrze nazywano ich „stariki” [staruszkowie]. W czasie wojny byli młodymi
chłopakami i żyli na terenach okupowanych. Niektórzy służyli Niemcom, pilnowali magazynów, pichcili kaszę. Pierwsze wyroki, po 15-25 lat, wlepiono im tuż po wojnie. A potem, kiedy już w Niemczech zaczęto wypuszczać na wolność
przestępców nazistowskich, radzieckich skazańców ponownie wzywano na rozprawy
przed sądem. Wiktor Szmyrow dostrzegł pewną prawidłowość: daty aresztowań
zbiegają się ze świętami radzieckimi – ot, taki prezent dla ludu pracującego.
Zdaniem Mejłacha wszyscy oni byli ludźmi zupełnie złamanymi, prawie wszyscy zajmowali
się donosicielstwem. Prawdziwych „leśnych braci” pamięta trzech. Natomiast
ogromna większość z nich dostała wyroki z art. 70 i 190 (propaganda i agitacja
antyradziecka).
– Większość
„najgroźniejszych” dysydentów została już wtedy deportowana z kraju, - opowiada
Mejłach. – Więc nowych „przestępców politycznych” wsadzano za kraty za kompletne
bzdury. Jeden chłopak zadzwonił do ambasady amerykańskiej i poprosił, by
pomogli mu wyjechać ze Związku Radzieckiego. Na spotkanie umówił się z nim
człowiek udający Amerykanina, wypytał o wszystko, a potem zabrał chłopaka wprost
na Łubiankę. Inny więzień odbywał wcześniej służbę w armii, na terenie NRD.
Jakiś kolega z jego jednostki postanowił zwiać na Zachód. Dotarł do Berlina,
kupił puszkę piwa i siadł pod jakimś murem. I na tym się jego ucieczka skończyła.
Zgarnęli go. Tyle, że postanowiono zrobić z tego incydentu „działanie w zmowie”
i aresztowano wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób pomogli dezerterowi w
ucieczce. Ten chłopak, z którym siedziałem, dał uciekinierowi swój zegarek – i tylko
za to poszedł siedzieć na 3 lata.
Do Permu Mejłach przyjechał na festiwal twórczości Diagilewa. Spotykamy go w hotelowym barze, tu zatrzymali się festiwalowi
goście, naokoło słychać wielojęzyczny gwar młodzieży z różnych krajów. Pod wpływem tej atmosfery
opowieści o „piątej kolumnie”, tak wiele słyszeliśmy o niej wcześniej od naszych
rozmówców, zaczynają sprawiać wrażenie jeszcze bardziej absurdalnych.
- Tegoroczny
festiwal jest jakiś taki… - Mejłach popada w zadumę. – Nazwałbym go
makabrycznym. Mrok, beznadzieja, groteska…
– Może to
duch naszych czasów? – pytam żartobliwie.
– Tak, to duch
naszych czasów, - z pełną powagą odpowiada Mejłach.
Tłumaczenie:
K.K.
Artykuł
ukazał się na łamach moskiewskiej „Nowej Gaziety”:
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.