wtorek, 30 grudnia 2014

W Rosji zaczęła się nowa epoka: "post post radziecka"



W latach dziewięćdziesiątych, po upadku w ZSRR, Rosja znalazła się w czarnej dziurze. Pierwsza dekada lat dwutysięcznych przyniosła odbudowę gospodarczą i konsolidację reżimu. Zwycięstwo odnieśli zwolennicy porządku hierarchicznego. Jednak wraz z aneksją Krymu – pisze wybitny rosyjski publicysta i politolog, Kiryl Rogow - postradziecka epoka w historii Rosji dobiegła kresu. Rok 2014 to dla Rosji początek okresu kryzysowego. Fundamenty, na których opierało się zwycięstwo hierarchicznej konsolidacji, zwłaszcza gospodarcze, okazały się kruche. Osłabła wiara, iż źródłem dobrobytu jest państwo, nie rynek. Kryzys w Rosji potrwa kilka lat – ostrzega Rogow – przechodząc z jednego stadium do drugiego.


Autor: Kirył Rogow



Rok 2014 to dla Rosji początek okresu kryzysowego. Zapewne potrwa on kilka lat i przejdzie kilka różnych etapów.



Koniec roku 2014 podważyl w Rosji absolutną wiarę, iż źródłem dobrobytu i szczęścia
jest nie rynek, a państwo. 




Na pierwszy rzut oka, właśnie aneksja Krymu w marcu 2014 roku stała się klamrą zamykającą poprzednią epokę. Oznaczała ona koniec „postradzieckiego” okresu w historii Rosji i początek nowego „postpostradzieckiego”. Jeśli jednak rozszerzyć granice czasu historycznego nieco szerzej, to da się zaobserwować, iż kolejność przechodzenia z jednego okresu do następnego w tym wypadku była odwrotna.


Podobne fundamenty

O ile lata dziewięćdziesiąte były okresem kształtowania się i głębokiego kryzysu związanego z transformacją nowych państw poradzieckich, o tyle lata dwutysięczne okazały się dla nich okresem intensywnej odbudowy gospodarczej i konsolidacji reżimów poradzieckich. Różniły się one między sobą, ale z drugiej strony wiele je łączyło. Przede wszystkim, ich ustrój gospodarczy i społeczny opierał się na podobnych podstawach o hybrydowym charakterze.

System mniej więcej wolnych cen upodabniał nowy ustrój do rynkowego, jednak dostęp do rynku pozostał w znacznym stopniu ograniczony. W konsekwencji dystrybucja dochodów rynkowych i kreowanego przez rynek majątku pozostała skrajnie niesprawiedliwa.

Idźmy dalej. Konsekwencja tej niesprawiedliwości polegała na tym, iż prawo własności w ramach ustroju, nie zakorzenione w umowie społecznej, w zasadniczym stopniu opierało się na przymusie i nagiej sile. Zachowanie kontroli nad własnością przestało być możliwe bez zachowania władzy politycznej dającej dostęp do instrumentów przemocy państwowej. Innymi słowy, typowe dla rynku relacje horyzontalne sąsiadują w tych społeczeństwach z tradycyjnymi strukturami o charakterze hierarchicznym.


Koniec epoki łatwego wzrostu

Okres szybkiej odbudowy gospodarczej, jaki nastąpił po okresie czarnej dziury w latach dziewięćdziesiątych, związane z nim rozwój ekonomiczny i przyrost dochodów ułatwiły proces stabilizacji tej przejściowej, hybrydowej struktury. Ale epoka łatwego wzrostu dobiegła końca na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Odbudowa gospodarek zakończyła się, zgasła także euforia globalizacji w gospodarce światowej. Pojawił się jeszcze jeden czynnik oddziałujący na rzeczywistość, coraz bardziej oczywista perspektywa zmian pokoleniowych. Z jednej strony, przed beneficjentami poprzedniego cyklu z ogromną siłą pojawiło się pytanie, o to jak przekazać zdobytą własność własnym dzieciom, z drugiej, protesty moskiewskie 2011-2012  i kolejny kijowski Majdan pozwoliły ujawnić się ambicjom politycznym zeuropeizowanej części nowego pokolenia, a także jej pragnieniom i przyzwyczajeniom.

Tak, czy inaczej, nowe pokolenie różni się od poprzedniego. Temu starszemu okres odbudowy przyniósł oczekiwane korzyści. Nowe szuka nieokreślonego jeszcze programu odpowiedniego dla okresu „postodbudowy”. Jego zarysy wciąż jednak pozostają niejasne. Pisałem już o tym kiedyś, modele zachowania ludzi, którzy na swoich Toyotach i Skodach wiosną 2014 roku wieszali gorgijewskie wstążki nie bardzo różnią się od wzorów zachowań ludzi wieszających na swych fordach białe wstążki dwa lata wcześniej. Jednym i drugim obcy jest panujący w poprzednim dziesięcioleciu duch, wówczas nikomu nie przychodziło do głowy, iż warto mieć poglądy polityczne i demonstrować je publicznie.

W gruncie rzeczy, od końca 2011 roku do końca 2014 byliśmy świadkami pierwszej odsłony decydującego konfliktu o nową pokoleniową, lub nazwijmy ją „postpostradziecką” agendę. Zaczęła się walka o młode drzewko z wywieszonymi na nim głównymi symbolami nowej epoki. 


Dwa słabe punkty

Na pierwszy rzut oka ta konfrontacja zakończyła się pełnym zwycięstwem zwolenników starego hierarchicznego porządku. Na jakiś czas przekonały nas o tym euforia patriotyczna i zaczarowane wskaźniki popularności Putina. Ale to, na pierwszy rzut oka bezwarunkowe zwycięstwo, ma w rzeczywistości dwa słabe punkty.

Na pierwszym miejscu wymieniłbym ideologiczną niestabilność. W zasadzie, mieszanina imperialnych resentymentów (używając terminologii socjologa, Lwa Gudkowa), pop-patriotyzmu i nowej antyzachodniej fali (ten towar ma z resztą wzięcie w hybrydowych społeczeństwach na całym świecie)  jest całkiem solidna. A jednak osiągnięcie konsolidacji oraz dominującej pozycji dla tego rodzaju propozycji programowej okazało się możliwe, nie tylko dzięki mobilizacji maszyny propagandowej, potrzebne były także prawdziwa wojna i jawne oszustwo. Dlatego posłużono się fałszywą wersją wydarzeń, opowieścią o faszystach-banderowcach i ich domniemanym podbiciu Ukrainy. Ta technologia odniosła oszałamiający sukces, jednak trudno uznać ją za skuteczną w każdych warunkach i na dalszą metę. W rzeczywistości jej skutkiem jest permanentny kryzys, wyplątać się z niego jest niesłychanie trudno.

Drugi fundamentalnie słaby punkt, to wyjątkowa chrupkość fundamentów gospodarczych, na których opiera się odniesione już zwycięstwo. Tak naprawdę, Władimir Putin zademonstrował zdumiewającą szczerość podczas swojej ostatniej konferencji prasowej, zwłaszcza wówczas, gdy na wszystkie pytania odnoszące się do gospodarki odpowiadał, iż jest przekonany, że w przeciągu maksimum 2 lat, ceny ropy naftowej znów zaczną iść w górę. Innego wyjścia zwyczajnie nie ma. Konsolidacja patriotyczna charakterystyczna dla roku 2014 jest najwyraźniej nierozłącznie powiązana z ropą naftową.


Państwo, czy rynek…

Ogólne przychody Rosji z eksportu w latach 2011-2013 plus 10 miesięcy 2014 roku wyniosły bajecznych 2 biliony dolarów. Było one większe, niż całkowite dochody z eksportu osiągnięte podczas dziewięciu przedkryzysowych lat (od 2000r. do 2008r.). Równocześnie tempo wzrostu gospodarczego charakterystyczne dla tych niewiarygodnie „złotych” lat słabło i praktycznie uległo zahamowaniu. Co to oznacza z ekonomicznego punktu widzenia? Można to wytłumaczyć tym, iż system dystrybucji państwowej zapasów i środków przynosił wielkie dochody, rynek zaś o wiele mniejsze. O ile w sferze budżetowej wynagrodzenia rosły w tempie ok. 10% rocznie, to w pozostałych sektorach gospodarki zaledwie o 3-4%. Tutaj widzimy jak powstały ekonomiczne fundamenty „neoimperialnego patriotyzmu” charakterystycznego dla 2014 roku.

Podstawowa kolizja 2014 roku i początkowych lat dekady 2010 w gruncie rzeczy nie przebiega między „patriotyzmem” a „orientacją na zachód”, a między różnymi interpretacjami patriotyzmu, lub by sformułować to lepiej, między różnymi wyobrażeniami o źródłach „wspólnego dobrobytu”. W pierwszym wypadku osiągnąć go można dzięki państwu. Tylko ono jest w stanie odzyskiwać utracone terytoria, „demonstrować siłę”, „przeciwstawić się wrogowi”, dzięki czemu uzyskuje prawo do ekskluzywnej dystrybucji majątku. W takim wypadku georgijewskie wstążki demonstrują nie przywiązanie do Rosji, a przywiązanie do państwa. W drugim wypadku „siła państwa” nie stanowi źródła bogactwa, jest raczej jego owocem, źródłem majątku pozostaje rynek.

Koniec roku 2014, który okazał się nie mniej wyrazisty od jego początku, przyniósł jednak mocny cios idei „rewanżyzmu naftowego”. Ucierpiało także wyobrażenie, iż „jesteśmy nie gorsi, może i nie potrafimy, tak jak oni, ale wcale nie jest to nam potrzebne”. Zachwiała się koalicja żulika, pracownika resortów siłowych, reprezentanta sfery budżetowej. Także zblakła naklejka z napisem „Na Berlin” naklejona na tylną szybę jeepa Range Rover. Taka naklejka (jeśli ktoś w ogóle by ją zauważył) wygląda nieprzekonująco na szybie Łady, lub Nexii. Jej prawdziwy sens można odczytać, gdy ozdabia właśnie luksusowy Range Rover. Koniec roku 2014 podważył bowiem wiarę, iż źródłem dobrobytu i szczęścia jest silne państwo, nie rynek.


Tłum.: ZDZ




Artykuł ukazał się na portalu opozycyjnej „Nowej Gaziety”: http://www.novayagazeta.ru/politics/66698.html




Kirył Rogow (1966), wybitny intelektualista rosyjski średniego pokolenia, publicysta, politolog, analityk Instytutu Gospodarki Okresu Przejściowego im. Jegora Gajdara. 











Artykuły Kiryła Rogowa na „Media-w-Rosji”:

Ukraina znalazła się na progu wojny domowej. Jeszcze kilka lat temu, tego rodzaju rozwój wydarzeń wydawałby się nieprawdopodobny i zmyślony. Dlatego dziś, tak ważne jest, by przyjrzeć się mechanizmowi, który uruchomił taki właśnie scenariusz. Kryzys postsowieckich reżimów nabiera charakteru systemowego. Także obywatele Rosji już niedługo mogą zakwestionować monopol państwa do stosowania przemocy.

W najbliższych dniach sąd w Moskwie ogłosi wyroki w procesie 8 uczestników antyrządowej demonstracji, przeprowadzonej blisko 2 lata temu. W centrum miasta, na Placu Blotnym zebrało się wówczas 80 tysięcy manifestantów.

Na łamach opozycyjnej „Nowej Gaziety”, Kirył Rogow analizuje mechanizm prawny, jaki w Rosji Wladimira Putina pozwala posadzić na lawie oskarżonych niewinnych ludzi. Pokazuje, jak artykuł 318 kodeksu karnego stał się instrumentem bezprawnej przemocy stosowanej wobec obywateli. 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







poniedziałek, 22 grudnia 2014

Zamalowane oczy prezydenta Putina



Obrazek z podmoskiewskiej szkoły. Nauczycielka angielskiego jest żoną dowódcy miejscowego garnizonu. Putin w jej oczach jest zbawcą rosyjskiej armii. Arsenij uczy się w jedenastej klasie, wkrótce będzie się starał o przyjęcia na studia do moskiewskiej szkoły filmowej. Mama wychowuje go w duchu liberalnym, Arsenij jest pacyfistą, kiedy zapuścił dredy chciał podkreślić swoją indywidualność. Kolega zwrócił jego uwagę na dziwny, stalowy wyraz oczu prezydenta Putina na portrecie powieszonym w gabinecie do nauki angielskiego. Obydwaj czuli się dziwnie, gdy padał na nich jego wzrok. Arsenij więc zamalował Putinowi oczy. W szkole wybuchł skandal…
 


 Autor: Darina Szewczenko
 










O tym jak uczeń szkoły średniej zamalował portret Putina i co zdarzyło się potem.



Arsenij jest uczniem 11ej klasy. Chodzi do szkoły we wsi Kotieriewo, to rejon istrinski w obwodzie moskiewskim. Czarny flamaster był Arsenijowi potrzebny, by zamazać portret Władimira Putina, ściślej jego oczy. Portret w formacie A3 wykonany był z twardego kartonu, ozdabiał od lat jeden z kątów w klasie do nauki angielskiego, tu gospodynią była nauczycielka Ludmiła Koszeczkina. Kilka miesięcy temu, jesienią, gdy wojna z Ukraina osiągnęła swoje apogeum nasz pacyfista i przyszły artysta rysownik uznał, że ma już dość.

„Bez względu na to, gdzie się znajdowałem, stale obserwowały mnie oczy Putina. Sąsiad z mojej ławki denerwował się, przenikliwy wzrok prezydenta budził jego niepokój. Doszliśmy do wniosku, iż portrety tego rodzaju w szkołach są oczywistym przejawem totalitaryzmu. Właśnie wtedy dotarło do nas, że rosyjskie siły zbrojne prowadzą działania bojowe na Ukrainie. A ja jestem pacyfistą i uważam, że za przyłączenie Krymu płacimy zbyt wysoką cenę, nałożono na nas sankcje, giną ludzie, skonfliktowaliśmy się z Europą i USA. Więc, gdy dowiedziałem się o śmierci naszych żołnierzy wojsk desantowych, podczas dyżuru klasowego, zamalowałem oczy Putina na czarno. Początkowo myślałem o zamazaniu źrenic, ale potem zamazałem oczy całkowicie." – opowiada Arsenij.

Przez prawie dwa miesiące nauczyciele nie zauważyli zmian w portrecie prezydenta. Ale tydzień temu, uczeń drugiej klasy zapytał Ludmiłę Koszeczkinę, dlaczego Putin ma czarne oczy. W szkole wybuchł skandal.

Milczenie klasy

Nauczycielka zażądała, by ten, kto to zrobił przyznał się do winy. Jej zdaniem, targnięto się na wizerunek jedynego porządnego człowieka w całym kraju. Jedenastą klasę wezwano na specjalne zebranie. Przez kilka godzin uczniów przepytywano, by dowiedzieć się, kto ośmielił się zniszczyć portret.

„Klasa odpowiedziała milczeniem” – relacjonuje Arsenij. Nauczycielka postanowiła przepytać każdego ucznia oddzielnie. Krzyczała. Zamalowanie oczu Putinowi porównywała z dorysowaniem rogów na zdjęciu rodzonej matki, albo wydłubaniem oczu z fotografii własnego ojca. Ludmila Aleksandrowna bardzo się denerwowała, historię z portretem odebrała osobiście, jako atak wymierzony w nią samą. Nie daj Bóg, by dowiedzieli się o niej „na górze”. W końcu dodała, iż do podobnego świętokradztwa zdolny był ktoś, kto nienawidzi swój kraj i myśli tylko o tym, jak z niego wyjechać.





Arsenij postanowił, że się przyzna. Miał dość. Chciał, by przesłuchanie dobiegło końca. Zależało mu też, by zdjąć podejrzenia z kolegów.

- „Kiedy Ludmiła Aleksandrowna dowiedziała się, że to ja, najpierw w szoku wybiegła z klasy. Kiedy wróciła, zażądała bym znalazł sposób, by jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Nawet nie spytała mnie, dlaczego zamalowałem oczy Putina. Ale ja i tak powiedziałem co myślę, że jestem przeciwny kultowi jednostki, i że nie popełniłem żadnego przestępstwa. Przyznałem tylko, iż być może jestem winny za naniesienie szkole szkody materialnej.” – Arsenij dzieli się szczegółami całej historii.

Nauczycielka zrezygnowała z dyskusji z uczniem. Zadzwoniła do jego matki Niny Danilewskiej. Dała jej do zrozumienia, że sytuacja może skończyć się skandalem i że następstwa dla syna mogą być opłakane.

Relacjonuje mama Arsenija, Nina Danilewska:

- „Zaproponowałam, że kupię nowy portret prezydenta. Ale nauczycielki to nie uspokoiło. Arsenij uczy się na piątki, jej nie mogło pomieścić się w głowie, że dopuścił się podobnego czynu. Tłumaczyłam jej, w tym co zrobił, nie było polityki. Odpowiedziała, że czarne oczy bywają tylko u demonów. Nie spierałam się, to nie miało sensu, w szkole w Kotieriewie uczą się przede wszystkim dzieci z rodzin oficerskich. W tym środowisku władza szanowana jest bardziej, od własnych rodziców. Sama wychowawczyni uważa się za przedstawiciela władzy, wydaje jej się, że może pouczać rodziców, jak wychowywać dzieci.

Mam też młodszego czternastoletniego syna. Z tej szkoły wyrzucono go, bo pomalował włosy na niebiesko. Uprzedzili nas, iż dopóki nie odrosną mu włosy o naturalnym kolorze, nie wpuszczą go na zajęcia. A ja uważam, iż dziecko ma prawo samodzielnie podejmować decyzje w sprawie koloru włosów. Więc przeniosłam go do szkoły w Istrze, to od nas 4 kilometry dalej, tam uczą według systemu waldorfskiego. Nim podjęłam decyzję, zapytałam dyrektora szkoły, jak traktują dzieci z przefarbowanymi włosami na niebiesko. Ważne – odpowiedziała co mają w głowie”.

Arsenij uczy się dalej w szkole w Kotieriewie. A jednak wyczuwa, iż jego obecność w niej wywołuje napięcie. Słyszy często wypowiadane pod swoim adresem uwagi: „Staraliśmy się zawsze iść ci na rękę, zwalnialiśmy na kursy przygotowawcze, ale ty zachowałeś się jak zgniły liberał.”

Dredy i bransoletki

Arsenij:
„Już wcześniej nie czułem się w szkole dobrze. Swego czasu zrobiłem sobie dredy, nauczyciele zareagowali od razu, albo je obetniesz, albo będziesz uczył się w innej szkole. Przeprowadziliśmy serię rozmów i w końcu ustaliliśmy, że będę mógł przychodzić na lekcje z dredami upiętymi z tylu w ogon. Na rękach noszę bransoletki z symboliką pacyfistyczną, ale według nauczycieli naruszam regulamin szkolny. Musze więc chować bransoletki pod swetrem, nauczyciele jednak i tak potrafią je zauważyć, żądają wtedy, bym je zdjął. W naszej szkole nikt nie chodzi w mundurku, nie obowiązują nas jakieś surowe zasady odnoszące się do wyglądu zewnętrznego. Jednak czepiają się zawsze, gdy ktoś wyglądem chce zademonstrować swoja indywidualność.”

Arsenij opowiada, iż w ciągu minionego półtora roku nie raz spierał się z nauczycielami na tematy polityczne. Koszeczkina jest żoną dowódcy garnizonu, kilka lat temu wypowiadała się krytycznie pod adresem władz, oskarżała je o zniszczenie rosyjskich sil zbrojnych. Teraz dołączyła do obozu patriotycznego, potępia najdrobniejsze przejawy krytyki wymierzonej w rząd.

Arsenij:
„Niedawno, na lekcji Ludmiła Aleksandrowna powiedziała, iż nawet nie wie jak określić ludzi, którzy poszli na Marsz Pokoju. Wtedy przyznałem się, że tam byłem, a także na demonstracjach na placu Błotnym i Placu Sacharowa. Naszemu nauczycielowi fizyki (jest także wykładowcą BHP) też zdarzyło się powiedzieć coś dziwnego: w czasie Wojny Ojczyźnianej Amerykanie jednocześnie sprzedawali żywność Rosji i Niemcom, dlatego należy uważać ich za zdrajców. Zabrałem głos. Powiedziałem, że taka ocena działań podejmowanych przez Amerykę jest jednostronna. Nasz fizyk miał gotową odpowiedź, on sam wypowiada się jak człowiek radziecki, a ja z pozycji amerykańskich, to budzi uzasadnione podejrzenia.”

Arsenij nie ogląda telewizji. Nie czyta wiadomości politycznych w Internecie, dużo się uczy, zamierza zdawać do Szkoły filmowej WGiK na wydział animacji i  multimediów.



W szkole w Kotieriewo (rejon istrinski, obwód moskiewski) nie lubią dredów,
oryginalnych ubrań, nauczyciele gorąco wspierają władze. 


Mama ma liberalne poglądy

Mama opowiada mu o tym, co dzieje się w Rosji. „Jej poglądy są liberalne, jej zdaniem w stosunku do innych należy zachowywać tolerancję. Działania władz zasługują na krytykę. Mama nie chce kultu jednostki i dyktatury. A ja się z nią zgadzam.

„Uważam, że mam prawdo do wypowiadania swoich poglądów, nawet wówczas, gdy moi koledzy w klasie milczą, zgadzają się z nauczycielami. – dodaje Arsenij. Mamy w klasie nacjonalistów, mamy radykalnych patriotów, ale większości jest wszystko jedno. Mam przyjaciela, to on pierwszy zwrócił uwagę na czujny wzrok Putina na plakacie, jemu do niedawna też było wszystko jedno, nawet bardziej niż innym. Ale widzę jak się zmienia. Nie mam zamiaru, by się usprawiedliwiać, albo przepraszać, za to, że zamazałem portret Putina, ale mam nadzieję, że uda mi się dobrnąć do końca i skończyć jedenastą klasę. Że mnie nie wyrzucą i nie pozbawią złotego medalu za wyniki w nauce.

Lidia Carapkina, zastępca dyrektora szkoły w Kotieriewo obiecała, że Arsenij nie będzie karany. Poprosiła, byśmy nie mieszali się w sprawy szkoły. Podkreśliła, że im nie zależy na wojnie z uczniem. I tylko nie udało nam się porozmawiać z jego nauczycielką angielskiego, Ludmiłą Koszeczkiną.

Tłum. ZDZ



Oryginał ukazał się na portalu Yopolis/Jod:








*Darina Szewczenko, dziennikarka, autorka tekstów w Newsweek Rosja, Forbes, Moscow News, Cityboom. Interesuje się polityką wewnętrzną, problematyką społeczną. 









Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







piątek, 19 grudnia 2014

Nawalny, ostatnie słowo: „Wzięcie zakładników mnie nie powstrzyma !”



Dobiega końca rozprawa sądowa przeciw Aleksiejowi Nawalnemu jednemu z przywódców rosyjskiej opozycji demokratycznej. Razem z nim postawiono przed sądem jego brata Olega. Obu postawiono sfabrykowany zarzut machinacji finansowych na szkodę francuskiej korporacji kosmetycznej Yves Rocher. Od wielu miesięcy Aleksiej Nawalny znajduje się w areszcie domowym. Władze chcą posadzić go z artykułu „kryminalnego”, nie za politykę. Prokurator zażądał drakońskiego wymiaru kary – 10 lat obozu karnego. Wyrok zostanie ogłoszony w połowie stycznia.
 



Poniżej wygłoszone w moskiewskim sądzie dla Dzielnicy Zamoskworieckiej ostatnie słowo Aleksieja Nawalnego.

 



Bracia Oleg (z lewej) i Aleksiej (z prawej) Nawalni przed sądem 




Ile razy w życiu, człowiek, który nie podejmował żadnych działań sprzecznych z prawem może występować z ostatnim słowem.


Moje szóste ostatnie słowo


W ciągu ostatniego półtora roku to moje szóste, a może już dziesiąte ostatnie słowo. Jak gdyby zbliżały się ostatnie dni. Wy wszyscy  – sędziowie, prokuratorzy, poszkodowani – rozmawiając ze mną patrzycie w stół. Od wszystkich słyszę: Aleksieju Anatoliewiczu, przecież pan to wszystko dobrze rozumie. I ja rozumiem wszystko, rozumiem, iż nie podskoczycie, i że przedstawiciel Yver Rocher nie wstanie by powiedzieć, pan nas przekonał. Nie, ja rozumiem, że ludzie skonstruowani są inaczej. Nikt nie powie rodzinie: „Dzisiaj świadomie wysłałem za kraty niewinnego człowieka? I muszę z tym żyć. Ja rozumiem, że usłyszę, „przecież pan wszystko rozumie”, albo „a z jakiej broszki on zamachnął się na Putina…”.

Moje słowa odnoszą się do tych, którzy dopuszczają się podłości, lub ignorują, to co się dzieje. Moje słowa padają po to, byście przyznali, że nie wolno tolerować kłamstwa na każdy temat. Mówią mi, że interesy Rosjan w Turkmenii są nieważne, ale w obronie interesów Rosjan na Ukrainie, trzeba rozpocząć wojnę. Mówią mi, że w Gazpromie nie kradną. Przynoszę dokumenty, w odpowiedzi słyszę, nic takiego się nie zdarzyło. Mówię, że jesteśmy gotowi wziąć udział w wyborach, i że mamy szanse na zwycięstwo, że zakładamy partię. Ale nas nie dopuszczają do udziału w wyborach i mówią : „zwyciężyliśmy”.

Im więcej obnażamy kłamstw, z tym większą ich ilością się spotykamy. Kłamstwo stało się istotą państwa. Wczoraj wystąpił Putin i powiedział’ „nie mamy żadnych pałaców”. A my co miesiąc fotografujemy ze trzy takie sztuki!

Po co znosić to kłamstwo? Po co spoglądać w stół? Życie jest zbyt krótkie, żeby patrzeć w stół. Nie zdążyłem się obejrzeć i mam już czterdziestkę. Zaraz będą wnuki. Nie zdążymy się obejrzeć, leżymy w łóżku, a tu patrzą na nas i myślą: „może by on jak najszybciej zwolnił powierzchnie mieszkaniową.”

Możemy być dumni tylko z tych momentów, kiedy uczciwie możemy spojrzeć innym w oczy, kiedy dokonujemy czegoś szlachetnego.

Cala sytuacja jest dla mnie wystarczająco bolesna. Kreml wybrał nie tylko chytry, podstępny sposób rozprawy ze mną, nie tylko mnie wysyłają za kratki, ale wciągają w to także innych ludzi, na przykład Oficerowa, ojca pięciorga dzieci. A ja mam jego żonie patrzeć w oczy (Piotr Oficerow był współoskarżonym Aleksieja Nawalnego w poprzednim procesie w sprawie kompanii „Kirowlies” – „mediawRosji”). Potwierdzam, tak, to jest dla mnie cios, kiedy ciągnę za sobą w przepaść innych ludzi. Ale nawet wzięcie zakładników mnie nie powstrzyma. Życie nie ma sensu, gdy człowiek godzi się z kłamstwem. Nigdy nie pogodzę się z systemem, jaki zbudowano w naszym kraju. Ten system jest taki, by pozwalał ograbić każdego. Rządzi nami prawdziwa junta.



Z lewej prokurator Rozowa, z prawej prokurator Ignatowa. Dla braci
Nawalnych zażądały drakońskiego wymiaru kary. 



Ani przez chwilę nie żaluję 

Ani przez chwile nie żałuję, iż podjąłem działania, których celem była walka z korupcją.  Kobziew powiedział mi kiedyś: „Aleksiej, posadzą cię jak nic, dajesz im w kość tak, że się odmachną”. Wykrakał. Ale nie da się żyć i wciąż rozmyślać o tym, „że cię posadzą”. Byłem tego świadomy. Ale nie żałuję i będę dalej wzywał ludzi do tego, by korzystali ze swojego prawa choćby do organizowania zgromadzeń.

Ludzie mają legalne prawo do buntu przeciw juncie, która ograbiła ich ze wszystkiego. Pozwoliliśmy im się okraść i przekształcić w bydło. Jak oni się z nami rozliczyli, jak zapłacili wam – patrzącym w stół. Macie dostęp do oświaty? Nie. Systemu ochrony zdrowia? Nie. Zbudowali drogi? Nie. A ile zarabiają stojący tutaj funkcjonariusze sądowi? I nas i was – okradają każdego dnia. Ja się na to nie mogę zgodzić. Będę się przeciwstawiał, tak długo jak trzeba, stojąc w sądowej klatce, lub na zewnątrz.

Mój brat nie miał zamiaru zajmowania się polityką. Nie ma tu co wdawać się w szczegóły. Ale mnie wzięcie zakładników nie powstrzyma. Po co władze miałyby ich zabijać? Przyzywam wszystkich ze całych sił. Może to brzmi naiwnie, często słysząc to, ludzie się krzywią, żyjmy bez kłamstwa.


Dziękuje wszystkim za wsparcie. Wzywam do odrzucenia kłamstwa. Odizolują, posadzą – przyjdzie ktoś inny. Bo przecież nie robiłem niczego wyjątkowego.  






Tekst ostatniego słowa Aleksieja Nawalnego opublikowała moskiewska "Nowaja Gazieta": http://www.novayagazeta.ru/news/1690318.html








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com

środa, 17 grudnia 2014

Za moją głowę dawali 150 tysięcy dolarów



Kto naprawdę uczestniczył w walkach na wschodzie Ukrainy? Miejscowi rebelianci, ochotnicy, Kozacy, Czeczeńcy, rosyjscy żołnierze? Jaka była ich motywacja? Co skłoniło ich do wyjazdu? Media niezależne nie szczędzą wysiłku, by ustalić prawdę. Badają każdy trop, rozmawiają z każdym, kto zechce się wypowiedzieć. Te monologi, wywiady rejestrują w całości, tylko tak można dowiedzieć się, co siedzi w ich głowach. Tylko w ten sposób można odsłonić prawdę o spustoszeniach moralnych i materialnych wywołanych ukraińską awanturą Władimira Putina. 



Rozmowa z Jewgienijem Łaktionowem, uczestnikiem walk w Kotle Izwarińskim, to nie pierwsza tego rodzaju publikacja ukazującego się na Uralu, w Jekaterynburgu, znakomitego portalu „Znak”. Wcześniej na blogu opublikowaliśmy już pochodzące z tego źródła Sceny z życia Donieckiej Republiki”.  



Rozmawiał Igor Puszkariew, znak.com





Jewgienij Łaktionow, 28 lat. Odbył zasadniczą służbę wojskową. Ostatnie miejsce
pracy: serwis samochodowy w Jekaterynburgu. 



Jewgienij Łaktionow pochodzi ze Staroutkinska. Jeszcze wiosną pracował w serwisie samochodowym w Jekaterynburgu, zarabiał 50 tysięcy rubli miesięcznie i był przykładnym mężem. Teraz ma za sobą udział w ługańskiej rebelii. Uczestniczył w niej pod pseudonimem  „Mechanik”, jego głowę, jak sam twierdzi, wyceniono na Ukrainie na 150 tysięcy dolarów. Żona odeszła od niego, gdy walczył na froncie. W połowie grudnia wybiera się jednak z powrotem na południowy wschód Ukrainy.

Na Jewgienija pierwsi natknęli się nasi koledzy z gazety „Szalinskij Wiestnik”, dzięki ich pomocy mogliśmy się z nim skontaktować. Spotkaliśmy się z młodym i chuderlawym mężczyzną,  o ziemistej cerze. Nie ukrywał twarzy. Miejsce spotkania wyznaczył sam – „na kamieniu”. Miał na myśli skałę na brzegu rzeki Czusowa, pośrodku cmentarza. „Mamy bać się martwych? Bać się trzeba żywych, a nie martwych. Ci już leżą sobie spokojnie” – wyjaśnił nasz rozmówca.

Rozmawialiśmy z pewnością około czterdziestu minut. Prawie przez cały czas wiał przenikliwy wiatr, ale można było odnieść wrażenie, iż Jewgienij jakby wcale nie odczuwał chłodu. Ubrany był  jedynie w koszulkę i krótką skórzaną kurtkę. Nie miał nawet czapki. Palił natomiast papierosy, dosłownie jeden za drugim.



Igor Puszkariow:
Ile masz lat?

Jewgienij Łaktionow
Dwadzieścia osiem.

Puszkariow:
Co skłoniło cię do wyjazdu? Pieniądze?

Łaktionow
To w ogóle nie jest kwestia pieniędzy.

Puszkariow:
Czego w takim razie?

Obrzydło mi patrzeć na wszystko

Łaktionow:
Obrzydło mi patrzeć na wszystko. Ktoś poszedł walczyć ze względów rodzinnych, ktoś ze względu na coś jeszcze innego. Można powiedzieć, że ja zgłosiłem się dla idei i żeby się sprawdzić. Pojechałem robić to, czego mnie uczyli. Nie dla pieniędzy. Znalazłem się tam na początku września.

Puszkariow:
Jak dowiedziałeś się o tym dokąd pojechać i jak tam dotrzeć?

Łaktionow:
Przez jakiś tydzień dogadywałem szczegóły na „WKontaktie”. Potem na konto przyszła pensja i postanowiłem pojechać pociągiem, sam. Napisałem do chłopaków, że jeśli ktoś jeszcze się wybiera, to żebyśmy zebrali się któregoś dnia i wyruszyli razem. I to wszystko. Skontaktował się ze mną pewien facet i zaproponował bym pojechał  z nimi samochodem. Zabrałem się z nimi. Tam spisali  nasze dane, kto czym się zajmował…

Puszkariow:
Służyłeś w wojsku?

Łaktionow:
Jako czołgista na Dalekim Wschodzie, przy granicy. Byłem też na misji w Czeczenii.

Puszkariow:
Ilu was się zebrało?

Łaktionow:
Osiem-dziesięć osób. Wszyscy swierdłowscy. Dokładnie nie pamiętam, bo potem zabierali jeszcze kogoś po drodze. Wyjechaliśmy czwartego września.

Puszkariow:
Własnym samochodem?

Łaktionow:
Zabraliśmy się z prywaciarzem. Jeździł za własną kasę, zrobił dwa kursy. Potem żona mu się zbuntowała, że nie zarabia na tym, zabrała klucze od samochodu. Więcej już nie jeździł, ale ogólnie – to porządny facet. Dotarliśmy na miejsce szóstego września. Granicę przechodziliśmy przez „bramkę północną”, w pobliżu Izwarino. Można powiedzieć, że przekroczyliśmy ją nielegalnie. Wtedy nie można się było przez nią przemieszczać. I tyle. Tam po nas wyszli.

Puszkariow:
Podobno przejechaliście razem z konwojem humanitarnym?

Łaktionow:
Tak, z „pomocą”.  Ale zorganizowaliśmy ją sami,  zebraliśmy co się dało, wsparli nas jeszcze inni.

Puszkariow:
Co zabraliście ze sobą?

Łaktionow:
Artykuły spożywcze, środki medyczne, pieniądze, rzeczy, zabawki. Zawaliliśmy tym całą „Gazelę”, coś tam jeszcze wrzuciliśmy do busika. Przekroczyliśmy punkt graniczny „Siewiernyj”, potem przesiedliśmy się do innych samochodów. Przewieźli nas przez kilka wsi, pokazali co się tam wyprawia. Po drodze trafiliśmy do wioski w ogóle zmiecionej z powierzchni ziemi.

Puszkariow:
Pamiętasz jej nazwę?

Łaktionow:
Nie przypomnę sobie, jak się nazywała. Potem trafiliśmy do innej wsi, tam domy już były całe. Ale i tak bez okien, bez drzwi, bez wszystkiego. W końcu ruszyliśmy do bazy. Położona była w obwodzie ługańskim, nie chcę podawać dokładnego miejsca. Sam rozumiesz. W bazie dostaliśmy dobę, żeby się przebrać, wyposażyć.

Puszkariow:
Dali wam ekwipunek, broń?

Łaktionow:
Wszystkie rzeczy były zdobyczne. Co komu wpadło do rąk, zatrzymywał dla siebie. Komuś udało się na przykład złapać ładownicę, komu innemu kamizelkę.

Puszkariow:
A tobie co udało się złapać?

Łaktionow:
W Jekaterynburgu dali mi mundur letni. Pomógł mi też swój, ziomal, tak się składa, że właśnie zginął piętnastego. Przy jego pomocy znalazłem kamizelkę, bandaże, apteczki, nożyki, całą drobnicę. Potem poszliśmy załatwić broń. I to tyle, ogólnie od tego zaczęliśmy przygotowania.

Puszkariow:
Jak nazywał się wasz pododdział?

Łaktionow:
Batalion „Chuligani”. Byliśmy grupą wywiadowczo-dywersyjną (pokazuje naszywkę z napisem „Uralski Korpus Ochotniczy”).

Puszkariow:
A skąd konkretnie byli swierdłowscy ludzie?

Łaktionow:
Z różnych miast: Polewskoj, Aramil, Artiomowsk, kilku chłopaków z Jekaterynburga.

Puszkariow:
Wszyscy służyli w wojsku?

Łaktionow:
Z wyjątkiem jednego. Poręczyli za niego osobiście deputowani.

Puszkariow:
Kto?

Łaktionow:
Nie znam nazwisk, ze Swierdłowska.

Puszkariow:
Kto w ogóle jedzie tam z naszych stron?



Podczas rozmowy nad brzegiem rzeki Czusowa Jewgienij odpala jednego papierosa
za drugim. 


Łaktionow:
Niektórzy przeszli wojnę czeczeńską, inni Afganistan, wielu takich, którzy rozwiedli się z żoną – około 70%. Niektórym z powodu kredytów odebrano dom, inni stracili nadzieję na lepsze życie. Różni tam byli.

Puszkariow:
Ciekawi mnie, czy walczą tam też Czeczeni i jak odnoszą się do nich ci, którzy przeszli wojnę czeczeńską, dogadują się jakoś?

Łaktionow:
U nas Czeczenów nie było. Może gdzieś walczą, ja ich nie widziałem. Mogę mówić tylko o chłopakach walczących razem ze mną.

Puszkariow:
Wyekwipowano was i co dalej?

Strzelaliśmy z moździerzy

Łaktionow:
Kilka razy ćwiczyliśmy strzelanie, potem pojechaliśmy do stanicy. Otoczyły ją ukropy, dostali się do środka. A my strzelaliśmy do nich z moździerzy spod świętego Igora, tam stoi jego pomnik. Jeździliśmy tam na KrAZie, postrzelaliśmy, pojeździliśmy, potem przerwa na papierosa – i ruszyliśmy przejmować punkt kontrolny numer 32 (w pobliżu wsi Smiełyj, 50 kilometrów od Ługańska – przyp. redakcji).

Puszkariow:
To tam, gdzie był kocioł?

Łaktionow:
No tak, kocioł izwariński.

Puszkariow:
Działała tam tylko wasza grupa?

Łaktionow:
Dorzucili jeszcze miejscowych. Byli też kozacy, ale oni prawie nie uczestniczyli w walkach. Działali również miejscowi bojownicy, nie więcej niż dziesięciu,  stali przed punktem kontrolnym „32”. Wszystko co mieli do dyspozycji, to jeden, dwa magazynki. Broni ciężkiej nie mieli w ogóle. Nie mam pojęcia, jak zamierzali walczyć. Dzieliliśmy się z nimi, kto czym mógł - magazynkami, granatami, „muchami” (granatnikami – przyp. redakcji). Trochę poczekaliśmy, aż przyjechał dowódca. Zebrało się nas 11 osób, rzucili nas na transportery i pojechaliśmy okrążać ten punkt kontrolny. O tutaj, trzydziesty drugi (rysuje butem na śniegu), tutaj trzydziesty pierwszy, tu wieś, tu rzeczka. Tamci stąd strzelali w nas z moździerzy, z „Gradów” (szturcha nogą gdzieś koło naszkicowanej rzeki). W tym miejscu zajechaliśmy im drogę i zatrzymaliśmy się z tyłu, odcięliśmy trzydziesty drugi tak, żeby nie wozili im ani picia, ani żarcia, żadnej pomocy humanitarnej. O 6ej rano zajęliśmy pozycję, a już o 9ej ruszyliśmy do boju. Bitwa trwała mniej więcej dziesięć dni, z krótkimi przerwami. Przez te 10 dni szły kolumny, czołgi, wozy bojowe, transportery. Przebił się tylko jeden czołg z najbardziej doświadczoną załogą. Właśnie on położył naszych.

Puszkariow:
Jak to się stało?

Łaktionow:
No jak… Podpaliliśmy go, już płonął, ale przedostał się do swoich na 32, stamtąd od razu ruszył w kierunku naszych pozycji. Szedł do przodu, jego działo stało o tak (pokazuje ręką w dół), tutaj nasze okopy. Wystrzelił z czterech metrów. Od razu zginęło dwóch ludzi.

Puszkariow:
Naszych? Ze Swierdłowska?

Łaktionow:
Jeden z Azbestu, drugi z Nowoutki. Właśnie ten „ziomal” z Nowoutki, który pomagał mi w przygotowaniach. Presli był snajperem, zabiło go. Tak samo Batię z Azbestu, rozwaliło mu pół czaszki. Walczył razem z synem Miszą, pseudonim „Kozak”. Nie wiem, gdzie teraz jest syn, może też wyjechał. Dzwoniłem do niego, ale jest nieosiągalny. Ale te wszystkie ukropskie czołgi już tam zostały.

Puszkariow:
Ile ich spaliliście?

Łaktionow:
22.

Puszkariow:
Wasza grupa dziesięciu ludzi zniszczyła 22 czołgi?


Nasz mały oddzial zniszczył 22 ukraińskie czołgi - przechwala sie Jewgienij. Można mu wierzyć? 


Łaktionow:
W pododdziale było mniej więcej 30 ludzi, ale bojowników praktycznie 20. Pozostali nas wspomagali, nawet kobiety. Z żołnierzy połowa to byli artylerzyści, strzelali z dystansu. Na pierwszej linii walczyło 8-10 ludzi.

Puszkariow:
I to wszystko?

Łaktionow:
No, mieliśmy jeszcze wsparcie. Ale oni zazwyczaj uciekali. Przyjeżdżali wszyscy – i specnazowcy, i kozacy, ale jak tylko zaczynała się walka, to jakoś wszyscy… Uciekali tak, że aż spadały z nich hełmy. Prosiliśmy ich: zostawcie nam chociaż BK (komplety bojowe). Wtedy zdejmowali kamizelki, rzucali w naszym kierunku: „Łapcie chłopaki, walczcie”.  A sami wiali jak najdalej. 

Puszkariow:
Kto udzielał wam wsparcia?

Deputowani nie przyjeżdżają walczyć

Łaktionow:
Byli Osetyjczycy, naprawdę zawzięci. Drugiego dnia przyjechało do nas osiemnastu ludzi. Posiłki. Tego samego dnia wyjechało 17 rannych. Stawali po prostu na baczność i tak rzucali się do szturmu. Tak w ogóle, przyjeżdżał tam do nas z Moskwy nawet przedstawiciel Putina.

Puszkariow:
Do was?

Łaktionow:
Tak, do Ługańska, do bazy.

Puszkariow:
Po co?

Łaktionow:
Nie wiem. Nie było z niego żadnego pożytku. Postrzelał na strzelnicy – i tyle. Krótko mówiąc, chyba chciał się rozerwać. Różni tam byli ludzie. Przyjeżdżali deputowani – z Jekaterynburga, z Moskwy. Przyjadą, posiedzą za stołem, pojadą sobie na strzelnicę, postrzelają dla przyjemności i z powrotem, zabierają się do domu. Tacy przecież nie pójdą na front.

Puszkariow:
Powiedziałeś, że Ukraińcom wysyłano pomoc humanitarną na punkt kontrolny. Skąd nadchodziła ta pomoc?

Łaktionow:
Z naszej strony.

Puszkariow:
Jak to możliwe?

Łaktionow:
Widzisz, zdarza się (uśmiecha się). Taka polityka, wszystko opiera się na pieniądzach. Wiesz ile pieniędzy trzeba zapłacić,  żeby przepuścić jeden samochód z Rosji?

Puszkariow:
Nie mam pojęcia. Trudno mi sobie wyobrazić. Płacą za to?

Łaktionow:
Pewnie. A teraz pomyśl sobie: walczysz przeciwko komuś, a nosisz mu żarcie, wodę. Może jeszcze dołożyć mu BK (komplet bojowy – „mediawRosji”) i gołą babę? Nie ma się z czego śmiać! Dlatego nikogo nie przepuszczaliśmy. Przyjeżdżał sam szef rządu Ługańskiej Republiki Ludowej, domagał się, żeby przepuszczać. Daliśmy mu kopa w dupę i pociągnęliśmy z granatnika, żeby dalej nie jechał. I nie pojechał. A całą tę „humanitarkę”… Sam rozumiesz, wystarczy że przyjedziesz do Ługańska, pójdziesz na rynek i wszystko tam jest. Można wszystko znaleźć.

Puszkariow:
Pomoc nie dociera do mieszkańców?

Łaktionow:
Część idzie dla mieszkańców, część tam. A jeśli chodzi konkretnie o nasz pododdział… Chciałbym chociaż raz popalić rosyjskie papierosy.

Puszkariow:
A jakie paliliście?

Łaktionow:
Zdobyczne.

Puszkariow:
A jak dociera zaopatrzenie?

Puszkariow:
O to starali się dowódcy, załatwiali coś po cichu. Może ktoś ich jakoś sponsorował, nie wiem… My byliśmy prostymi żołnierzami, z nami rozmowa była krótka: umiecie walczyć, to idźcie i walczcie. A w całej tej polityce ja się nie orientuję…

Puszkariow:
No dobrze. Walczyliście tam 10 dni, a potem co?

Łaktionow:
Umówiliśmy się z tymi 150 ludźmi (po stronie ukraińskiej – „mediawRosji”), którzy tam zostali, żeby poddali się.

Puszkariow:
W dziesiątkę okrążyliście 150 Ukraińców?!

Łaktionow:
Nie 150, na początku było ich tam 350. Według ich danych. Plus wszystkie czołgi, wozy bojowe, BTR-y.

Puszkariow:
Wy też mieliście jakąś technikę?

Łaktionow:
Jeden jedyny BTR-80 z lat osiemdziesiątych. Przegrzewał się, kierownica złamana, prawie nie jeździł. Dostałem go ja – w końcu jestem czołgistą. Wyprowadziliśmy go jakoś na pozycję i strzelaliśmy, dopóki nie zacięły się oba karabiny.

Zaproponowaliśmy, żeby się poddali

Puszkariow:
Jak w ogóle byliście w stanie zmusić Ukraińców do poddania się?

Łaktionow:
Nie mieli już czym walczyć, zabrakło wody, żarcia, nie mieli niczego. Zaproponowaliśmy im, żeby się poddali i wyszli. Trzy doby trwały pertraktacje, potem pozwoliliśmy im wyjść. Ale ich ukropskie dowództwo wyjść im nie pozwalało. Jak przymierzali się do tego pierwszy raz, to swoi bili po nich gradami i artylerią. Mówili im: „Bijcie się do końca albo sami was wykończymy”. I tak potem ich wypuściliśmy. Postawiliśmy warunek, żeby pozostawili całą technikę, która nie działała. Właśnie tam trafiliśmy po raz pierwszy w „Bucefała”, BTR-4, wspólny wariant polsko-ukropski. Wzięliśmy dwa „trofea”, właśnie te „Bucefały”. Od razu wysłaliśmy je do Moskwy. Dwie jednostki zabrałem do remontu. Swojego BTRa-80, przegrzewał się i nie mógł już jeździć. I jeszcze zdobyczny wóz bojowy, przeprowadziłem go na remont do Ługańska. Potem pojechałem do domu, tym bardziej że spaliły mi się wszystkie dokumenty.

Puszkariow:
Jak to się stało?

Łaktionow:
Dokumenty zostawiłem w naszej sześćdziesiątce szóstce (samochód GAZ-66 – przyp. redakcji) na punkcie kontrolnym. Po prostu nie wolno było brać ze sobą ani telefonów, ani dokumentów. Nasze telefony śledzili. Celowali tam, gdzie się znajdowały. Ameryka dostarczała im dobre uzbrojenie. Dlatego nie braliśmy ze sobą niczego. Ale tam właśnie przebił się czołg, wystrzelił i wszystko, co było w tej sześćdziesiątce szóstce, spłonęło.

Puszkariow:
Jak szykowałeś się do powrotu?

Powrót

Łaktionow:
Dotarliśmy do Ługańska, tam nam powiedzieli: „Czekajcie na samochód”. Minął tydzień, żaden się nie pojawiał. Wtedy z chłopakiem o pseudonimie „Jożyk”, razem z nim walczyliśmy, zdecydowaliśmy, że zabieramy się stamtąd na własna rękę.  Pożyczyliśmy od znajomego piątkę (pięć tysięcy rubli – przyp. redakcji), dostarcza tam pomoc humanitarną.”. „Jożyk” sprzedał swój automat, ja swój karabin Dragunowa. Oddaliśmy ludziom z oddziału. W końcu o uzbrojenie u nich nie jest łatwo…

Puszkariow:
Ile coś takiego kosztuje?

Łaktionow:
Zapłaciliśmy po 5 kafli (tysięcy rubli – przyp. redakcji). Znowu przekroczyliśmy granicę nielegalnie,  przez „bramkę północną”. Stamtąd wzięliśmy taryfę, kosztowała 8,5 tys. rubli, dojechaliśmy do Saratowa. Tam mieszka siostra mojego kolegi. Wsadzili mnie do pociągu, bez dokumentów, to nie jest takie proste. Tutaj w Jekaterynburgu wyszli po mnie na dworzec.

Puszkariow:
Jak zareagowała twoja rodzina? Na twój wyjazd na Ukrainę?

Łaktionow:
Mama nie wie nic. Myśli, że jeździłem do roboty na Północ. Z żoną rozstałem się. Spędziłem tam ledwie miesiąc, zadzwoniłem do niej, a ona mówi, że jest już z innym. Powiedziałem jej spadaj. Wystarczy.

Puszkariow:
Podobno znowu się tam wybierasz?

Łaktionow:
Oczywiście.

Puszkariow:
Dlaczego?

Łaktionow:
Zostało tam sporo moich chłopaków, wielu poległo, trzeba ich pomścić. Po trzecie – ginie wielu cywilów. W telewizji mówią teraz, że codziennie ginie ich tam dwóch albo trzech. Tak naprawdę od 50 do 200. I tak codziennie.

Puszkariow:
A zawieszenie broni?

Łaktionow:
Kiedy zdobywaliśmy trzydziesty drugi, właśnie obowiązywało zawieszenie broni.

Puszkariow:
Kiedy pojedziesz?

Łaktionow:
15 grudnia. Albo od razu po Nowym Roku. Trzeba załatwić dokumenty.

Puszkariow:
Od nas ludzie wciąż tam jadą?

Łaktionow:
Ostatnia zmiana pojechała 29 listopada. Wyjeżdżają co dwa tygodnie.

Puszkariow:
Byłeś tam, widziałeś wszystko na własne oczy. Jak myślisz, po co to wszystko – tam krew i śmierć, tutaj sankcje i powrót „zimnej wojny”? Jest w tym jakikolwiek sens?

Kijów to wielki sklep

Łaktionow:
A co ja mogę myśleć? Wszystko to polityka. Jaki w ogóle sens może mieć wojna? Tylko taki, żeby ktoś mógł zarobić więcej pieniędzy.

Puszkariow:
Ale ty poszedłeś tam dla idei?

Łaktionow:
Poszedłem ze względu na ludność  cywilną. Miałem patrzeć, jak zarabiają pieniądze kosztem ludzi, brutalnie ich zabijają, gwałcą dzieci? Nie rozumiem takiej wojny.

Puszkariow:
Z takiego punktu widzenia, jak powinien był zachować się Putin? Wprowadzić tam rosyjskie wojsko i zapobiec rzezi?

Łaktionow:
Nie ma do tego prawa.

Puszkariow:
Zajęcie Krymu też było bezprawne, ale weszli i obyło się bez wojny.



W końcu grudnia, albo zaraz po Nowym Roku Jewgienij wybiera się na wschód Ukrainy ponownie.
Chce pomściźć poległych kolegów. 


Łaktionow:
Trzeba odciąć Kijów od wszystkich surowców, gazociągów, całkowicie go zdławić. Już teraz zamarzłby i się poddał. A my zapominamy o jego długach za gaz i dajemy im wszystko.

Puszkariow:
Przecież Ukraińcy to bratni naród.

Łaktionow:
Jacy to niby bracia? Nie rozśmieszaj mnie.

Puszkariow:
Dlaczego tak mówisz?

Łaktionow:
Może ci w wieku 60-70 lat rzeczywiście chcą pokoju. Ale młodzi od 15 do 40 lat nie bardzo…

Puszkariow:
Wiesz o co im chodzi?

Łaktionow:
Dla nich Ukraina jest ich własnym państwem. Ale oni sami są bandytami, w ich oczach Rosjanie są nikim. A Kijów to niby co? Nie ma żadnych surowców, niczego, bez Donbasu od razu zdechnie. Wszystkie surowce i węgiel są z Donbasu. Kijów to tylko wielki sklep. A sklep bez towaru to po prostu budynek. Tylko Ameryka z tego korzysta.

Puszkariow:
Mówisz, że ukraińska młodzież ma inne zasady. Trafiali oni do was jako jeńcy?

Łaktionow:
Tak.

Puszkariow:
Jak się z nimi komunikowaliście, o czym rozmawialiście?

Łaktionow:
Nie rozmawialiśmy z nimi. Pytaliśmy tylko kto kim jest i skąd. Chłopakom odbywającym akurat służbę wojskową współczuliśmy. Trafił do nas dowódca „Ajdaru” (ochotniczy pododdział stworzony w maju 2014 z inicjatywy byłego komendanta „Samoobrony Majdanu” Serhija Melnyczuka przy wsparciu Igora Kołomojskiego – biznesmena i gubernatora obwodu dniepropietrowskiego; bojownicy batalionu oskarżani są przez stronę rosyjską o masowe przestępstwa przeciwko ludności cywilnej – przyp. red.), tego zarżnęliśmy od razu. Trafiali do nas i Murzyni, i Litwini. Jest tam masa najemników, żołnierzy zasadniczej służby jest zapewne jakieś 20%.

Puszkariow:
Ile płacą najemnikom?

Łaktionow:
Nie wiem. Według naszych danych za głowę bojownika z naszego pododdziału płacili po 150 tysięcy dolarów. Mieliśmy także miejscowego, używał pseudonimu „Małysz”, za niego dawali 500 tysięcy. Chociaż z tamtej strony byli też i Rosjanie.

Puszkariow:
Po tamtej stronie?

Łaktionow:
To jest właśnie najlepsze.

Puszkariow:
Natykaliście się na nich?

Łaktiomow:
Tak.

Puszkariow:
I co?

Łaktionow:
Od razu pod ścianę.

Puszkariow:
Może oni też walczyli dla idei?

Łaktionow:
Po tamtej stronie? Tylko dla pieniędzy.

Puszkariow:
A jak odnosiła się do was miejscowa ludność?

Łaktionow:
A jak miałaby się odnosić, jeśli bombardują ją „Gradami”, artylerią? Mówili nam: „Kiedy ich wreszcie pozabijacie?”.

Puszkariow:
Czyli popierają ochotników-separatystów?

Łaktiomow:
Jasne, że popierają. Po zajęciu wsi ukropy sprawdzały każdy dom. Brali, co chcieli. Telewizor, zobaczą konserwy – to zabierają konserwy, widzą młodą dziewczynę – to biorą dziewczynę.

Puszkariow:
Bojownicy-separatyści tak nie robią?

Łaktionow:
Nie. Widziałem, jak szabrownika komendant postawił pod ścianę.

Puszkariow:
Moi koledzy z portalu E1.ru kilka dni temu napisali o 36-letnim Michaile Łaptiewie, fotografie i programiście z Kamyszłowa. Walczyliście ramię w ramię, teraz jest ciężko ranny.

Łaktionow:
Siedział w okopie razem z poległymi „Preslim” i „Batią”. Tyle że na samym dnie. „Bucefał” wystrzelił, przebił betonową płytę i pocisk oderwał mu nogę. Chłopak teraz siedzi i po prostu się rozpił. Był normalnym facetem, 70 kilogramów wagi. A teraz, kiedy go odwiedziłem, podniosłem go jedną ręką, waży ze 30 kilo. Teraz wszystko zależy od jego silnej woli.

Chcę zobaczyć, jaki będzie odzew...

Puszkariow:
A jak zorganizowana jest pomoc medyczna w Ługańsku?

Łaktionow:
Na razie to tylko obiecanki.

Puszkariow:
Łaptiewa przecież uratowali.

Łaktionow:
Uratowali… Jednego chłopaka z Jekaterynburga też… w głowie zostały mu odłamki. Potrzebna jest operacja, nie ma na to pieniędzy. Kto ma to sfinansować, nie wiadomo. Ja też miałem ranę.

Puszkariow:
Jak do tego doszło?

Łaktionow:
Trwała bitwa, strzelali z „Gradów”. KPRF (Partia Komunistyczna – „mediawRosji”) obiecała odszkodowanie za rany. Nieważne. Kilku naszych chłopaków zginęło, nawet na pogrzeb nie dali pieniędzy.

Puszkariow:
Finansowanie powinno iść przez KPRF?

Łaktiomow:
Chzba tak…  KPRF przecież w tym uczestniczy, obiecali…. W Ługańsku mówili, że będzie po 2500 dolarów miesięcznie. I nic.

Puszkariow:
Ale ty przecież nie jechałeś dla pieniędzy.

Łaktionow:
Nie, ja dla idei.

Puszkariow:
Może pomoże jeszcze ktoś inny?

Łaktiomow:
Niby kto? Przecież byliśmy tam nielegalnie, nazywali nas terrorystami.

Puszkariow:
Tutaj was tak nie nazywają.

Łaktionow:
Dlatego udzielam tego wywiadu, chcę zobaczyć, jaki będzie odzew, jaka reakcja.  Może ktoś powie, że nie mam racji i zapyta, co ja tam w ogóle robiłem. Chociaż ogólnie, opinie tego rodzaju są mi obojętne. Chcę wszystko nagłośnić, żeby naród dowiedział się , co się tam naprawdę wyprawia. Na razie mówimy nie więcej, niż 20% prawdy. Dlaczego Putin sprzedaje im teraz i gaz, i towary, po co to wszystko daje ukropom? Byłoby lepiej, gdyby zamarzli i się poddali. Wtedy już dawno zwycięstwo byłoby nasze. Teraz w Donbasie nie ma ani światła, ani gazu, ani ogrzewania. Ludzie siedzą w okrążeniu, marzną, pozbawili ich nawet „pomocy humanitarnej”.  Do Doniecka nie da się już przedrzeć, nawet konwój humanitarny wpadł w okrążenie.


Tłum.: T.Cz.




Oryginał ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu portalu znak.com:



Inne artykuły na naszym blogu o ochotnikach z Rosji walczących 

na wschodzie Ukrainy:




O bojownikach walczących w oddziałach separatystycznych na wschodzie Ukrainy wiadomo niewiele, zwłaszcza o tych pochodzących z Rosji. Niezależne rosyjskie media podejmują spore wysiłki, by dotrzeć do ludzi gotowych do walki za Donbas i poznać ich motywację. Petersburski dziennikarz Anton Szyrokich zapisał monolog Siergieja, petersburskiego biznesmena wybierającego się na front. Materiał opublikował magazyn internetowy colta.ru


Z położonej po sąsiedzku z Alaską dalekowschodniej Czukotki do Donbasu jest blisko 10 tys. kilometrów. Denis Kłoss, chirurg z Anadyru, uznał jednak, iż może się donbaskim separatystom przydać, jako lekarz. Był uczestnikiem krwawych wydarzeń na lotnisku w Doniecku. Obserwował bierność miejscowej ludności. Był świadkiem chaosu organizacyjnego w szeregach separatystów. O swoich przeżyciach w Donbasie opowiedział dziennikarce Annie Bykowej.


Na Ukrainę pojechał z Uralu. Choć początkowo wierzył, iż bojownicy Majdanu walczą w słusznej sprawie, przejął się także losem Donbasu. Nikołaj Mokrousow spędził tam kilka tygodni. Pracował w sztabie Donieckiej Republiki Ludowej, kontaktował się z jej przywódcami. Jednak krytycznie obserwował otaczającą go rzeczywistość. Być może ta właśnie postawa zaprowadziła go do piwnicy w siedzibie donieckiego kontrwywiadu. Udało mu się szybko odzyskać wolność, był jednak świadkiem przerażających tortur, jakim poddano młodych Ukraińcow podejrzanych o związki z Prawym Sektorem.

Sensacyjna relacja Nikołaja Mokrousowa pozwala lepiej zrozumieć rzeczywistość Donieckiej Republiki Ludowej, bezsens i tragedię donbaskiego rozlewu krwi. Artykuł ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu portalu znak.com













Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com