Od aneksji Krymu upłynęło blisko półtora roku. Wielkie
związane z nią emocje w społeczeństwie rosyjskim zaczęły ugasać. A jednak nieoczekiwanie
dla siebie Kreml znalazł sposób, by wezwanie "Krymnasz" znów nabrało siły
mobilizacyjnej. Jak uważa moskiewski dziennikarz orientacji demokratycznej Andriej
Kolesnikow sprawiła to paradoksalnie zorganizowana przez Tatarów Krymskich i
"Prawy Sektor" blokada żywnościowa półwyspu. O Krymie przypomniano
sobie na świecie. Ale dla władz rosyjskich to cenny podarunek. Kremlowi zależy
przede wszystkim na tym, by utrzymywać na świecie szereg punktów zapalnych
umożliwiających prowadzenie gry z Zachodem. Jednak podkładając na Krymie, w
Donbasie, Arktyce i w Syrii geopolityczne miny władze rosyjskie prowadzą
ryzykowną grę. Na lata podkładają trudną do rozbrojenia minę także pod własnym krajem.
Autor: Andriej Kolesnikow
Od jakiegoś czasu w społeczeństwie rosyjskim zaczęły wygasać emocje związane z aneksją Krymu. Teraz jednak Kremlowi dzięki blokadzie żywnościowej półwyspu udaje się je podgrzać na nowo. |
Gdyby po ukraińskiej stronie nie wprowadzono blokady żywnościowej
Krymu, podobne rozwiązanie powinni byli zaproponować kremlowscy specjaliści w
zakresie technologii politycznych. Zaczęło słabnąć działanie o charakterze
anestetycznym, jakie na Rosjan i mieszkańców Krymu wywierał mitologiczny slogan "Krymnasz". Z ideologicznego punktu widzenia
swą atrakcyjność utracił także Donbas, trzeba więc było do politycznego menu
dodać Syrię, a społeczeństwo zaintrygować wielkim korupcyjnym skandalem w
Republice Komi (jak zażartował jeden z moich kolegów, sprawą KomPartii) (autor wspomina o niedawnym aresztowaniu
gubernatora i niemal całego kierownictwa autonomicznej Republiki Komi -
"mediawRosji")
Regeneracja
Ale okazuje się, iż głupota, albo wybuch emocji
pozwalają dokonać regeneracji wystrzelonego już pocisku. Więc znów do krymskiej
arki z "oleandrów i bugenwilli" (Josif Brodski) powrócił duch żołnierski,
nastrój oblężonej twierdzy i obywatelskiej konfrontacji. Dzięki temu, ponownie,
wydawałoby się w pustej przestrzeni można było wzbudzić falę
"krymnaszyzmu". Wystarczyło pomachać na południowym brzegu koszulkami
z podobizną Chruszczowa ("Krym przekazałem") i Putina ("Krym
przyjąłem").
Nie tak łatwo ocenić rzeczywiste poparcie, jakim na
Krymie cieszy się Rosja i jej przywódca. Nie chodzi nawet o to, iż brak jest
wiarygodnej statystyki wyborczej i danych socjologicznych.
Nie tyle Krym
przejął Rosję, o ile Rosja nie przyjęła Krymu.
Krym:
niewiele da się ukraść
Niechętnie na Krym idzie biznes. Niewiele dzieje się w
handlu nieruchomościami. Wszelkie transakcje przeprowadzane są za gotówkę. Ceny
na Krymie zbliżone są do moskiewskich, tak jak niegdyś do kijowskich. Samoloty latają
tu i tam, ale z logistycznego punktu widzenia jest w tym wielki chaos. `O promie
z Kerczu w ogóle nie warto mówić. Jednym z ważnych sygnałów, jest nieobecność
na Krymie Sbierbanku. Prowadząca przez przełęcz droga z Symferopola do Ałuszty została
rozszerzona do połowy jeszcze w czasach starego reżimu (ostatni prezent Janukowicza),
ale teraz nie udało się jej wyremontować do końca. I tak naprawdę, nie wiele da
się tu ukraść.
Logiczne jest jedno: symbol i świątynię niekoniecznie trzeba wykorzystywać w czysto
bytowym planie, a już tym bardziej wydawać na nie pieniądze, zwłaszcza gdy nie
starcza ich dla samych siebie.
Jednak długie życie w charakterze symbolu nie może być zbyt
wygodne, zwłaszcza dla miejscowych mieszkańców.
Blokada na nowo pobudza emocje mobilizacyjne, które z
obiektywne punktu widzenia powinny dawno wygasnąć. Nawet inflację importowaną z
Moskwy można teraz zrzucić na Ukrainę.
Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, na celowniku znajdują
się władze polityczne, ale obrywają zwykli ludzie i ich wzajemne kontakty.
Gospodarka rynkowa - formalna i nieformalna - pozwala ludziom przeżyć w
dowolnych okolicznościach. Kiedy podejmowana jest próba jej powstrzymania,
zatrzymuje się wszystko.
Rozpad
imperium: kontynuacja
Owe tańce wokół półwyspu są kontynuacją procesu rozpadu
imperium. Przebiega on wolniej niż można się było spodziewać, przeszło ćwierć
wieku, a do finału daleko. Rosja i jej elity wciąż czują się spadkobiercami kontrolującej
imperium metropolii. Stąd ich relatywnie chłodne uczucia wobec Krymu, jest to w
końcu terytorium zaludnione przez ludzi niezbyt zamożnych. Ale uczucia rosyjskich
władz i elit mogą być też rozpalone niczym gorący krymski pieróg "czeburek".
To wtedy, gdy trzeba okazać miłość do Krymu jako symbolu z wymyślonymi staroruskimi
"świątyniami".
Krym i jego mieszkańcy stali się zakładnikami tego przedłużającego
się rozpadu imperium. I co zrozumiałe, zakładnikiem tego procesu stal się także
wybitny działacz ruchu na rzecz praw człowieka Mustafa Dżemilew. Tę rolę
narzuciła mu historia już w 1944 roku, gdy przeprowadzono deportację całego
narodu tatarskiego. Dżemilew jest jednym z organizatorów blokady, jednak z
punktu widzenia historii, nie chcący została ona sprowokowana przez Moskwę.
Dżemilewa i jego współtowarzyszy z czysto ludzkiego
punktu widzenia łatwo zrozumieć. Ale z drugiej strony, nie zdając sobie z tego
sprawy, ofiarowali oni szczodry prezent tak zakazanemu w Rosji "Prawemu Sektorowi",
jak i rosyjskim władzom.
Aktualnie, w rękach prowadzących swoją grę polityków rosyjskich,
znalazło się kilka kart, mają one charakter sytuacyjny, jednak w grze znajdować
się będą długo: są to, na w pół zamrożony Donbas, zamrożona sama z siebie
Arktyka, gorąca Syria i z klimatycznego punktu widzenia "aksamitny"
Krym.
Im więcej istnieje punktów zapalnych, przy pomocy których
można drażnić Zachód i utrzymywać jego mobilizację, tym w oczach ludzi artykułujących
rosyjską politykę wewnętrzną i zewnętrzną lepiej dla samej Rosji, a dokładniej
mówiąc dla jej aktualnych władz. Nie da się o nich zapomnieć, siedząc przy wielkiej
szachownicy, wciąż biorą udział w grze, dyktują jej zasady, przenoszą masy
ludzkie i granice.
Władzom rosyjskim wydaje się, że dyktują budowę nowego światowego
porządku. W rzeczywistości jednak, uczestniczą w konstruowania światowego
chaosu. Taki jest skutek podkładania min geopolitycznych, które pozostaną
czynne przez dziesięciolecia. I taką minę władze rosyjskie podkładają także pod
własnym krajem.
Tłumaczenie: ZDZ
Oryginał został opublikowany na portalu gazeta.ru: http://www.gazeta.ru/comments/column/kolesnikov/7770191.shtml
*Andriej Kolesnikow (ur. 1965), moskiewski dziennikarz orientacji
liberalnej. Obecnie jest szefem programu "Rosyjska polityka wewnętrzna i
instytucje polityczne" prowadzonego przez moskiewskie centrum Fundacji
Carnegie. Jest członkiem Komitetu Inicjatyw Obywatelskich Aleksieja Kudrina.
Publikuje felietony na łamach gazety Wiedomosti i portalu gazeta.ru. Jest
autorem kilku książek, w tym biografii politycznej Anatolija Czubajsa.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz