Od lat jest stale w drodze. Na Kaukazie i na Syberii. W
rosyjskiej rzeczywistości odnajduje dramatyczne tematy i tragicznych bohaterów.
Są często okrutnie pokrzywdzeni przez los. Narkomani, wielodzietne, samotne
matki żyjące w nędzy, zaplątani w politykę i opętani przez fanatyczną religię młodzi
ludzie na Kaukazie. Marina Achmedowa, pisarka i dziennikarka moskiewskiego
magazynu "Russkij Reportior" pozwala mówić swoim bohaterom, a czytelnikom obserwować ich zachowania i gesty. Nie ocenia wprost. Pokazuje
mechanizm, jaki doprowadził ludzi do katastrofy.
Polski czytelnik ma po raz pierwszy okazję do zapoznania się
z twórczością Mariny Achmedowej. Właśnie ukazała się jej powieść "Musiałam
umrzeć". Opowiada o młodej dziewczynie z Dagestanu podejmującej się samobójczej
misji terrorystycznej.
Refleksje Mariny Achmedowej na temat Kaukazu i jej twórczości
zanotował Zygmunt Dzięciołowski
Marina Achmedowa. Pisarka i reporterka obdarzona wyjątkowym słuchem i intuicją . |
O snach:
Pewnego razu we śnie zobaczyłam młodego mężczyznę z rudą
brodą. Od razu wiedziałam, że to żołnierz. Gotowy był do boju, do walki. Na
równinie czekała armia, dziadek czekał na górze. Zapytałam go, jest was zaledwie
piętnastu, garstka w porównaniu z nimi, w odpowiedzi usłyszałam we śnie jednio
słowo: honor.
Ruszyli do bitwy. Zginął w niej. Potem przyśniła mi się
kobieta, siedziała w wiejskim domu na glinianej podłodze. Tkała dywan. Od razu
zrozumiałam, że to moja prababcia i że jest żoną poległego wojownika.
Powtórzyła po kilka razy: wszystko zabrali, wszystko zabrali. Nie rozumiałam, o
co jej chodzi. Potem we śnie do domu wszedł huzar, babcia dała mi nóż i kazała
go zabić. Jestem radykalną pacyfistką,
wegetarianką, na co dzień jestem osobą zrównoważoną, ale wtedy we śnie dźgnęłam
go całkiem spokojnie.
Ja mam zawsze dużo różnych snów. Chociaż teraz mniej. Ten, o którym opowiadam, przyśnił mi się 5-7
lat temu. Nie wszystkie sny zapamiętuję, ale bywają takie, że po przebudzeniu
przechodzą mnie dreszcze. Takich nie zapominam, każdy ważniejszy utrwala mi się
w pamięci. Na całe życie. Nie muszę ich zapisywać.
Powieść Mariny Achmedowej "Musiałam umrzeć" znalazła się w wąskim finale Rosyjskiego Bookera" konkursu na jedną z ważniejszych w Rosji nagród literackich |
Wtedy, kiedy ten sen mi się przyśnił, nie miałam pojęcia, że stanie się jednym z impulsów do napisania powieści. Kiedy się obudziłam, opowiedziałam go mamie. Ona mi wszystko wytłumaczyła. Mój pradziadek rzeczywiście poszedł na wojnę, po nim wrócił jego biały koń. Ludzie opowiadali, że płakał. Wszyscy wiedzieli, że pradziadek zginął, ale nie wiedzieli jak. Według tamtejszych obyczajów wdowie należało odebrać wszystko, także dzieci, ją samą zaś odesłać z powrotem do rodziców. By wyszła za mąż po raz drugi. Dlatego mojej prababci zabrali syna i córkę. Syna zabrał stryj, brat ojca. Tego chłopca potem otruli, stryj był bogaty i nie chciał, by jego majątek odziedziczyło nie jego dziecko.
Gdyby nie ten sen, nie wiadomo, czy zainteresowałabym się
historią rodziny, starała dowiedzieć się jak żyli moi przodkowie. Ten sen mi
pomógł, stal się jednym z fragmentów narracji. Bohaterce książki podarowałam
historię swojej rodziny. Z dywanem, prababcią, otrutym chłopcem.
Operacja specjalna:
Jeszcze jeden zbieg okoliczności. Od ponad dziesięciu lat jestem
dziennikarką. Regularnie jeżdżę w delegacje. Na Kaukaz, do Dagestanu, do
Czeczenii. Jeden temat pociąga za sobą następny. Pewnego razu przyleciałam do
Machaczkały, stolicy Dagestanu. Natychmiast po wylądowaniu pasażerowie zaczęli
włączać komórki, tak dowiedzieliśmy się, że w mieście prowadzona jest operacja
specjalna. Nikogo to nie zaskoczyło. Do takich sytuacji zdążyliśmy się
przyzwyczaić, zdarzają się regularnie. To trwa tam do dziś, choć teraz słyszymy
o nich rzadziej. Od czasów Olimpiady w Soczi wiadomości na ten temat w mediach
są blokowane przez władze. Kiedy wybuchł kryzys na Ukrainie, całe
zainteresowanie skupiło się na nim, ludzie jakby zapomnieli o Kaukazie. Ale tam
wojna trwa dalej, nikt jej nie zatrzymał.
Prosto z lotniska spróbowałam dotrzeć na miejsce operacji.
Oczywiście, nie udało się, teren był zablokowany przez policję. Pojechałam do
hotelu rozczarowana. Potem miałam trochę szczęścia, pomógł mi człowiek, który
nie zdołał zorganizować innego projektu. Przyszedł do hotelu, żeby się
usprawiedliwić. Mieliśmy wspólnie pojechać do położonej w górach wioski, jej
mieszkańcy świetnie wspinają się po linach. Poskarżyłam się na prześladującego
mnie pecha. Z wioski nici, godzinę wcześniej przegoniła mnie policja… Coś da
się zrobić - pocieszył mnie. Kolegą znajomego był szef zakładu transportowego
zajmującego się przewozem zwłok. Wróciłam na miejsce operacji. Przeprowadzili
mnie przez kordon policyjny. Znalazłam się na podwórku, w samym centrum akcji. Mogłam
wszystko obejrzeć na własne oczy. W jednym z mieszkań zabarykadowali się
uzbrojeni bojownicy. W pewnym momencie przyprowadzono matkę jednego z nich. Pozwolono
jej na rozmowę z synem, obiecała, iż spróbuje go namówić, by się poddał. Ale sytuacja
tych chłopaków była już bez wyjścia.
Kapitulacja w podobnych przypadkach jest wykluczona. Z
jednej strony bojownicy boją się tortur stosowanych przez policję. Tam
torturują nieludzko. Ważny jest też strach przed towarzyszami z lasu. Oni mogą
się zemścić na rodzinie, za to że się poddali. W rezultacie dobrowolne wyjście
z zasadzki zdarza się wyjątkowo rzadko.
A poza tym, przecież oni wierzą w to, że pójdą do raju.
Na tamtym podwórku słyszałam, jak matka mówiła, synku wyjdź,
błagam cię. Wyjrzeli przez okno jeden raz, wtedy spostrzegłam, że to są młodzi
ludzie. Najwyżej 18 lat. Gdy giną chłopcy po 17 i 18, lat wszystko się we mnie
burzy. To są dzieciaki, w ich wieku jest się maksymalistą. Gdyby żyli dłużej,
kiedyś zapewne zrewidowaliby swoje stanowisko. Dlatego najważniejsze jest
ratowanie życia, ci chłopcy powinni dostać jeszcze jedną szansę.
Nie wszyscy młodzi ludzie tak się zachowają. Pranie mózgu nie jest skuteczne w każdym
wypadku. Nie jest łatwo zdecydować się na ofiarę z życia. Bojownikom za wiarę łatwiej
rekrutować młodych ludzi ze specyficzną,
depresyjną psychiką. Pewni ludzie częściej myślą o śmierci, niż inni. Szansa, iż uda się na nich wywrzeć wpływ jest większa.
O sobie:
Urodziłam się na Syberii, w Tomsku. Mieszkaliśmy w
drewnianym, rosyjskim domu, na drugim piętrze. W Tomsku do dziś istnieją ulice
takich drewnianych domów. Całe drugie piętro, gdzie mieszkała nasza rodzina, zajęte
było przez kobiety w sędziwym wieku. Jedna z nich baba Jura straciła męża
podczas wielkiej wojny ojczyźnianej. Byli małżeństwem zaledwie przez rok, po
jego śmierci już nie wyszła za mąż. Baba Kapa stale siedziała na łóżku, była
mała, sucha, wyszywała ogromny portret Stalina. Stale coś uzupełniała, oczy,
wąsy. Moi rodzice pochodzą z Kaukazu, ale tamten świat z moimi przodkami, w dzieciństwie w ogóle mnie nie interesował. Czułam
się wyłącznie Rosjanką.
W dzieciństwie nie marzyłam o zawodzie dziennikarza, nie
myślałam, że zostanę pisarką. Chciałam być raczej piękną kobietą, marzyły mi
się stroje, jachty, przystojni mężczyźni. Trochę wyszło nie tak.
Trafiłam do Moskwy na studia. Jednocześnie znalazłam pracą
sekretarki w niewielkim wydawnictwie. Wydawaliśmy między innymi gazetę dla lekarzy
i pacjentów. Któregoś razu jej redaktor naczelna poskarżyła się, że dziennikarze
się rozjechali i nie ma kogo wysłać ma jakąś imprezę medyczną. Padło na mnie. Krótkie
sprawozdanie z niej pisałam w mękach, zdanie, po zdaniu. Ale szefowej się spodobało,
uznała, że mam talent. 8 lat temu powstał magazyn "Russkij Reportior",
w nim pracuję do tej pory.
Czuję, że mam dar słowa. Może jestem nie skromna. Chyba
jednak potrafię poskładać zdania tak, by dotrzeć do czytelników, by wywołać ich
emocje. Moja proza oparta jest na faktach. Zbierając materiał do książki, pracuję
jak reporterka. Potem wybraną przez siebie historię zaludniam innymi prawdziwymi
ludźmi, dopracowuję ją, uzupełniam. Często najpierw piszę reportaż dla
magazynu, potem na jego podstawie powstaje powieść. Kiedy pisze się tekst dla
gazety, zwykle zostaje masa niewykorzystanego materiału. Ale potrafię też
napisać powieść całkiem z głowy.
Jest wegetarianką. Marina kocha zwierzęta, nie rozumie, jak można zadawać im ból. |
W reportażu pozwalam więcej mówić bohaterom, fakty
muszą się zgadzać, jeśli piszę, że bohater się zaniepokoił, nie mogło być
inaczej. Nie mogę pozwolić na to, by któryś z nich zarzucił mi, że skłamałam.
Dzisiaj zrobić to bardzo łatwo, wystarczy na stronie internetowej zostawić
komentarz. Kiedy piszę powieść mam więcej swobody. Czy bohaterowie będą się niepokoić,
płakać, czy śmiać zależy już tylko ode mnie.
Napisałam o Kaukazie trzy książki, wiele reportaży. Zaczęłam
się trochę wstydzić swoich wywiadów, jakby gdyby były o jednym i tym samym. Ale
moje utwory o Kaukazie są nie tylko o nim samym. Najważniejsi są ludzie i ich
losy. Kaukaz dla mnie jest mini Rosją, tam odnaleźć można wszystkie minusy i
wady rosyjskiego życia. Na małej przestrzeni widać je niczym w grotesce, w skoncentrowanej,
hipertroficznej formie.
Chadidża:
Nikt nie zaglądał do serca kobiety podejmującej samobójczą
misję terrorystyczną. Spróbowałam. Moja bohaterka podjęła się swojej misji po śmierci
męża. Jednak chęć zemsty nie była głównym motywem jej działania. Ważniejsza była
cala logika jej życia, okoliczności, które ją ulepiły. W najważniejszym
momencie przestała już być człowiekiem, zamieniła się w odpowiednio
zaprogramowaną maszynę. Często pytano mnie, dlaczego tak nie lubię swojej
bohaterki. Nie polubiłam jej, to prawda, z góry wiedziałam, że dokona samobójczego
zamachu terrorystycznego. Jak mogłabym polubić kogoś takiego? Napisałam tę książkę w
pierwszej osobie, jednak ani przez moment nie widziałam się na miejscu tej
dziewczyny.
Podczas podróży do Dagestanu,
na Kaukaz, spotykałam różnych ludzi, wśród nich dziewczyny należące do tej
szczególnej grupy ryzyka. W końcu historia sama ułożyła mi się w głowie. Dokąd jej
nie zapisałam, nie mogłam się od niej uwolnić. Moja bohaterka jest prostą
dziewczyną z dagestańskiej wioski. W żaden sposób nie mogła przewidzieć, w jaki
sposób jej życie dobiegnie kresu. Jeszcze przed wydaniem książki prosiłam
znajomych krytyków w Dagestanie, by przeczytali rękopis. Ich reakcja dodała mi
pewności siebie, ich zdaniem dobrze odtworzyłam mechanizm przekształcający zwykłego
młodego człowieka w bojownika i terrorystę.
Dla czytelników moja książka była sporą porcją wiedzy o
Kaukazie. Wcześniej, Kaukaz, Czeczenia, Dagestan były dla wielu z nich obcym, dzikim
światem. Ludzie przyjeżdżali stamtąd do Moskwy, by na Placu Czerwonym zatańczyć
lezginkę. Albo wysadzić się w metrze. W mediach często pojawiają się informacje
o przeprowadzonych przez służby specjalne operacjach. Zlikwidowano tylu i tylu terrorystów. Taki
news brzmi sucho, nikt nie domyśla się nawet, że chodzi o ludzi, że taka
informacja oznacza morze tragedii, krwi i bólu.
Dla mieszkańców Moskwy, czy Petersburga, Dagestan i
Czeczenia to z jednej strony egzotyka, z drugiej część samej Rosji, żyjemy
razem w jednym kraju. Taki paradoks. W oczach przeciętnego obywatela ludzie
Kaukazu cieszą się niedobrą reputacją, ale dzieje się tak przede wszystkim pod
wpływem telewizji. W każdym serialu przestępcą obowiązkowo będzie Czeczeniec. W
Rosji nie brakuje emocji o czysto nacjonalistycznym charakterze.
W najmniejszym stopniu nie usprawiedliwiam terroryzmu, ja go
się panicznie boję. Ale jak mi się wydaje, żeby z czymś zwyciężyć, nawet jeśli
to coś jest czarne, złe i wrogie, musisz to poznać. Inaczej nie da się odnieść
zwycięstwa. Ludzie skarżyli się, że po lekturze nie mogli usnąć. Przyznawali,
że zetknęli się z rzeczywistością do tej pory im nie znaną.
Korupcja:
Tam panuje niewiarygodne rozwarstwienie społeczne. Tyle się
mówi o korupcji urzędników w Rosji. Ale tego się nie da porównać z tym, co
wyprawiają urzędnicy na Kaukazie. Do nich należy władza, oni są miejscowymi
carami, kacykami. Ludzie na Kaukazie zawsze lubili zachowywać się na pokaz,
demonstracyjnie. Ważne są atrybuty bogactwa.
Super drogi samochód, telefon, ubrania markowe są ważniejsze od
wszystkiego… Trudno się dziwić, bo system oświaty na Kaukazie jest w opłakanym
stanie. W oczach młodzieży z biedniejszych rodzin, zachowanie bogatszych
kolegów jest skrajnie niesprawiedliwe. Rozjeżdżają drogimi samochodami, mają
wszystko czego zapragną, bez żadnego wysiłku. Na wyższą uczelnię, na wybrany
wydział można się dostać tylko za pieniądze. Widziałam wszystko na własne oczy,
na przykład jak sprzedawane i kupowane są egzaminy. Moja znajoma w Machaczkale
jest właścicielką kawiarni położonej w pobliżu Akademii Medycznej. Kiedy tam
przyjeżdżam, siadam przy stoliku i obserwuję jak bawi się młodzież w czasie,
kiedy powinna znajdować się na wykładach, seminariach. Ale oni nie chodzą na
zajęcia, siedzą w kawiarni, palą kaljan, coś tam jedzą. Kiedy zaczyna się
sesja, starosta każdej grupy przychodzi z kartką papieru, na niej są zapisane
nazwiska, zbierają pieniądze za egzamin, celująco kosztuje tyle, bardzo dobrze
trochę mniej, starosta zbiera indeksy i z nimi wędruje do wykładowcy.
Korupcja w Dagestanie osiągnęła katastrofalne rozmiary. Za pieniądze można kupić każdy wyrok sądowy, także wydawany przez Sąd Najwyższy w Machaczkale (foto: Władimir Warofołomiejew, flickr.com). |
Ci z pieniędzmi są świadomi, iż u miejscowych lekarzy leczyć
się nie wolno. Na leczenie jeżdżą do Moskwy, za granicę, kogo gdzie stać. Młody
człowiek z biednej rodziny, bez żadnego zaplecza, nie dostanie się na uczelnię,
nie znajdzie upragnionej pracy. Zwykle wtedy pojawia się jakiś kaznodzieja, opowiada,
iż przed Najwyższym wszyscy są równi, biedni i bogaci. I jak się okazuje dusza młodego człowieka jest
żyzną glebą dla zasianego przez kaznodzieję ziarna.
W Dagestanie panuje ogromne bezrobocie. Nie ma odpowiedniego
systemu oświatowego. Drogi awansu są zablokowane. Teraz republika ma nowego
prezydenta Ramazana Abdułatipowa. Kiedy objął stanowisko, przyznał, iż jednym z
najważniejszych problemów jest klanowość, obiecał, że władza będzie z nią
walczyć. Zapowiedział, że ludzie będą oceniani na podstawie umiejętności,
przestanie się liczyć przynależność do rodziny, klanu. W rzeczywistości nic w
tej sprawie nie udało się zrobić. Spotkałam lekarza, na wezwanie nowego
prezydenta wrócił niedawno do Dagestanu. Od razu dowiedział się, ile kosztuje w
szpitalu stanowisko głównego lekarza.
Okrutne państwo:
Państwo jest okrutne i bezduszne. Gdyby zachowywało się
inaczej, procent młodzieży idącej do lasu byłby znacząco mniejszy. Wystarczy najmniejsze wykroczenie, podejrzany z punktu
widzenia władz gest. Pójdą do meczetu, zapuszczą brodę. Najmniejsze podejrzenia,
iż młody człowiek jest wahabitą, sprawi, iż zabiorą go i wlepią mu tak, że mu się
odechce żyć. Taka ofiara czuje się poniżona. Dla człowieka z Kaukazu, mężczyzny,
poniżenie, jest nie do zniesienia. Musi je pomścić. Dla zemsty można poświęcić życie.
Wystarczy, że człowiek znajdzie się na liście policji. Gdy coś
się wydarzy, wybuch, zamach, akt terroru, organy śledcze sprawdzają, kto z listy
mieszkał w pobliżu. Idą wtedy po niego do domu. Zabierają. Biją bez litości.
Ofiara pozbawiona jest praw. Mogą chłopaka poniżyć, zgwałcić. Wyjdzie na
wolność z pragnieniem zemsty. Skorzysta z pierwszej okazji, by pójść do lasu.
Państwo nie ma miłosierdzia i nie wybacza. Dziesięć lat temu
dotarłam w góry do obozu dagestańskich partyzantów, sami mnie zaprosili, zrobiłam
wtedy wywiad z ich emirem. Po latach spotkaliśmy się jeszcze raz. Tym razem na
drodze biegnącej przez położoną w górach wieś, nie w lesie. Ich dowódca powiedział, że on sam i jego grupa
chcieli skorzystać amnestii. Podjęli rozmowy z FSB, byli gotowi do złożenia broni,
mieli dość lasu, wyprowadził z niego kilkadziesiąt osób. Dostali gwarancje
bezpieczeństwa, ale już po kilku dniach dwóch ludzi zostało zatrzymanych,
torturowano ich, pozostali strasznie się przestraszyli, uciekli z powrotem do
lasu. Z amnestii nic nie wyszło. A przecież gdyby się udało, to mógłby być
precedens, przykład dla innych. Życie w lesie jest trudne. Ale co zobaczyli?
przekonali się, tylko, że ludziom z resortów siłowych nie można wierzyć. Ten przykład pokazuje wyraźnie, radykalny
islam, nie byłby tak atrakcyjny, gdyby nie bezduszność i okrucieństwo ze strony
państwa. To ono ponosi odpowiedzialność za taki a nie inny klimat społeczny, za
nastroje wśród młodych ludzi.
Islam:
W czasach radzieckich islam narodów Dagestanu, także chyba
Czeczenii (chociaż ja Czeczenię znam gorzej) był nominalny. Można się było uważać za muzułmanina, ale zachowywać sprzecznie z nakazami religii.
Alkohol był na porządku dziennym, nikt nie przychodził do sklepu, żeby
rozstrzelać sprzedawcę wódki. Ludzi dyscyplinowały prawa i ustawy świeckiego,
ateistycznego państwa wymieszane ze starymi tradycjami i wartościami. Kiedy rozpadł
się Związek Radziecki, przyszedł inny islam. Nietypowy dla Dagestanu. Starą
ideologię zastąpił autentyczny islam arabski. Zgodnie z ideologią czasów
radzieckich ludzie byli równi. Ta idea równości musi widocznie być ludziom potrzebna, bo
dla islamu też jest ważna. Choć tym razem są równi w obliczu Najwyższego. Islam
w Tatarstanie na przykład jest inny, łagodniejszy. W jednym z meczetów widziałam cyfrowy
Koran. W szkołach dzieci posługują się tabletami. W Tatarstanie działa system
oświatowy, to republika o wiele bogatsza od Dagestanu.
Co będzie dalej?
Tam w Dagestanie wszystko będzie się toczyć tak samo. No bo
skąd miałoby się wziąć nowe życie, nowe wzory, zachowania, wartości. Nikt nic w tej sprawie nie robi. Na odwrót, jak gdyby wszyscy chcieli, by zapanował
w nim jeszcze większy chaos. Władze Rosji zamknęły oczy na to, co dzieje się na
Kaukazie. Nie chcą nic widzieć. Najważniejsze, żeby panował spokój. To że jest
on pozorny, nikomu nie spędza snu z powiek. Nie jest też ważne, jakich używa się
metod. Najważniejsze, by nie powtarzały się akty terrorystyczne, by nie
docierali do nas terroryści samobójcy… A to co wy tam robicie z ludźmi, to nas
nie interesuje. Możecie wydawać nasze dotacje, jak wam się żywnie podoba. Wystarczyłoby,
gdyby władze trochę bardziej zainteresowały się kaukaską rzeczywistością, od
razu pojawiłaby się szansa na poprawę sytuacji. Trzeba młodych ludzi zachęcić
do kształcenia, stworzyć im pod tym względem jakieś możliwości. Ta drogą można
będzie podnieść poziom życia. Jeśli mężczyźni będą zarabiać dość na utrzymanie
rodziny, to po co mieliby iść do lasu?
*Marina Achmedowa, rosyjska pisarka i dziennikarka. Jej reportaże ukazują się regularnie na łamach magazynu "Russkij Reportior". Najwięcej uwagi poświęca zagadnieniom Północnego Kaukazu, konfliktowi na Ukrainie, problematyce socjalnej. Ma na koncie liczne podróże dziennikarskie do najbardziej niebezpiecznych zakątków Dagestanu, Czeczenii, Ukrainy. Jest autorką kilku powieści przyjętych entuzjastycznie przez krytykę rosyjską. Jej proza wolna jest od rozbudowanej metaforyki, Achmedowa oszczędnym stylem potrafi pokazać opisywane przez siebie sytuacje z fotograficzną dokładnością. Jej książki ukazują się coraz częściej w tłumaczeniu na inne języki.
"Musiałam umrzeć"
Autor: Marina Achmedowa
Tłumaczenie: Aleksandra Stronka
Społeczny Instytut Wydawniczy "ZNAK"
Fragmenty powieści Mariny Achmedowej
"Musiałam umrzeć" na "Media-w-Rosji"
Dagestan na
niespokojnym, północnym Kaukazie. Rodzinna wioska. Wyjazd do miasta. Wstępny
egzamin na studia kupiony za pieniądze. Świat jest niesprawiedliwy. Meczet.
Nowi znajomi. Wieczorny namaz. Koraliki sznura modlitewnego przywiezionego z
Mekki. Allach. Narzędzie zemsty. Człowiek jest stworzony z wody i z gliny.
Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej
bohaterki Chadidży. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę
złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety,
samobójczynie i terrorystki.
Autobusem
jadą przeważnie handlarki. Są w drodze po nową partię towaru. Między nimi
łatwiej się ukryć. W chwili wyjazdu z Machaczkały świeciło słońce. Po drodze
niebo nabiera szarej, a drzewa czarnej barwy. Po stracie ukochanego, Chadidża
jedzie do Moskwy. Najwyższy chce, by stała się narzędziem zemsty.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz