czwartek, 27 lutego 2014

Wojna o Krym, czyli jak zniszczyć Rosję….

Rozpalając pożar na swojej granicy i wspierając krymskich separatystów, Rosja wstąpiła na pole minowe. Wojna z Ukrainą nie będzie przypominać wojny z Gruzją. Próba odzyskania starych rosyjskich terytoriów może się dziś skończyć tylko rozpadem samej Rosji.


Autor: Anton Oriech

Blog publikowany na stronie internetowej Radia Echo Moskwy.


Krym, to od wieków ziemia rosyjska, czyż nie tak? Nie wiadomo dlaczego Chruszczow oddał go Ukrainie i ta dziwnie wyglądająca decyzja do dziś budzi niepokój naszych władz, a może nawet większości naszych obywateli.
Rosyjska flaga nad budynkiem Rady
Najwyższej Krymu. 
Obecnie bardziej jeszcze, niż kiedykolwiek przedtem. Odczuwamy wzniosłe uczucia na widok demonstracji organizowanych pod flagą rosyjską. Nad Radą Najwyższą Krymu powiewa rosyjski sztandar. Zaczynamy wydawanie paszportów rosyjskich i robimy to w taki łatwy sposób, co i kurierzy na ulicach rozdający ulotki i talony zniżkowe na zakup towarów.

No więc jak – będziemy też bić się o Krym? Inaczej, to co robimy teraz nie ma sensu. Wspieranie nastrojów prorosyjskich, rozdawanie obywatelstwa, popychanie rosyjskich liderów na kluczowe stanowiska. Przecież nie jest to robione po to, by Krym uzyskał jeszcze większą autonomię, żeby Ukraina przekształciła się w federację, lub coś innego w tym stylu. I nawet nie po to, by Krym się oddzielił i został niezależnym państwem.

Teoretycznie można byłoby rozegrać znów scenariusz abchazko-osetyński. Niby formalnie powstały dwa oddzielne państwa, ale w rzeczywistości, mamy do czynienia z dwoma kawałkami terytorium zabranymi Gruzji i przyłączonymi do nas.

W wypadku Abchazji i Osetii Południowej taki status odpowiada Moskwie. Ale Ukraina nie jest Gruzją. Gruzja jest niewielka i jej wojsko jest  nieduże. Mała zwycięska wojna okazała się wtedy całkiem możliwa, miejscowa ludność udzielała nam powszechnego wsparcia i gotowa była wziąć w tej wojnie udział po naszej stronie. I wojowała.

Pójdziemy na wojnę z Ukrainą ?


Jednak w przypadku Ukrainy, staniemy do wojny z państwem liczącym 50 milionów ludności. Będziemy bić się z armią licząca 200 tysięcy żołnierzy i potencjalnie setki tysięcy ochotników, którzy z przyjemnością staną do walki z Moskalami. A do tego na Krymie nie wszyscy co do jednego mają ochotę na przyłączenie się do Rosji.

A jeśli zacznie się wojna partyzancka? Wówczas obecne problemy z Kaukazem wydadzą nam się drobnym pryszczem. Nie mówię już o reakcji międzynarodowej, łatwo sobie ją wyobrazić. W dodatku byłaby to wojna z naszym najbliższym i głównym sąsiadem, z narodem, który określamy jako braterski, i z którym łączą nas tysiące więzów.

Zwyczajnie nie rozumiem, jaki to ma sens rozpalać pożar na naszej granicy. Wstyd nam, że Krym nie jest nasz? To w takim razie przypomnijmy sobie, iż szpieg niemiecki Lenin oddał Finlandię. A jeszcze, nie pamiętam już jaki car, oddał Jankesom Alaskę. Także oburzające. Więc proszę bardzo, odbierzmy i te nasze odwiecznie rosyjskie ziemie.

Obawiam się tylko, iż nasze obecne wysiłki, by znów zebrać razem rosyjskie terytoria mogą się skończyć tylko jednym – rozpadem dzisiejszej Rosji.





 Anton Oriech, moskiewski publicysta o liberalnej orientacji. Regularny autor  radiostacji Echo Moskwy. 


2 komentarze:

  1. No, z tą Finlandią i Alaską to lekko nietrafiony przykład; jacyś Rosjanie tam są w większości?

    OdpowiedzUsuń