W pułapce znalazły się setki
tysięcy ludzi. Rosyjska agresja i wojna na Ukrainie skazała ich na życie w
nieuznawanej republice. Ludzie w Donieckiej Republice Ludowej stoją w kolejce
po żebracze zasiłki, po odbiór paczek z pomocą humanitarną. Nauczyli się żyć
pod ostrzałem. Korzystając z rosyjskiej pomocy władze starają się stworzyć
wrażenie, iż do regionu wróciło normalne życie. Ale w Doniecku nie brak też
ludzi świadomych, iż znaleźli się w ślepym zaułku. Opisując życie w DRL Nigina
Bierojewa autorka publikowanego na Łotwie rosyjskojęzycznego portalu "Meduza"
stara się zachować obiektywność, rejestruje fakty, dosłownie cytuje swoich
rozmówców. Choć konflikt
ukraińsko-rosyjskich w ostatnich dniach uległ zaostrzeniu reportaż
"Meduzy" nie stracił aktualności.
Autorka: Nigina Bierojewa
Aktywna faza konfliktu
zbrojnego na południowym wschodzie Ukrainy zakończyła się trochę ponad rok
temu. Jednak sytuacja w regionie pozostaje nieokreślona, Doniecka i Ługańska
Republiki Ludowe wciąż istnieją jako "niezależne" państwa, choć
niemal nikt nie uznał ich niepodległości. Na linii frontu wciąż słychać
strzały. Specjalnie dla "Meduzy" fotoreporter i dziennikarka Nigina
Bierojewa pojechała do Doniecka Tam
zebrała wiele cennych informacji, jak w Doniecku ułożyło się życie w warunkach
pokoju, skąd jego mieszkańcy czerpią fundusze na utrzymanie, w jaki sposób nowe
państwo przeprowadza nacjonalizację, przebudowę i reformę sil zbrojnych, jak
wygląda tam praca i odpoczynek. I skąd się tam wziął pewien całkiem nowy
rosyjski bank….
Tak bywa zawsze, ucichają działania wojenne i ludzie szukają sposobu na odbudowę swojego życia. Nie inaczej jest w Doniecku, stolicy nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej. |
Boeing. Dwa lata później….
Boeing 777 należący do
Malezyjskich Linii Lotniczych zestrzelono nad Obwodem Donieckim 17 lipca 2014
roku. Jego szczątki rozleciały się na terenie o długości 17 kilometrów, jednak
za oficjalne miejsce upadku samolotu uznano wioskę Grabowo. Tutaj odsłonięto
pomnik, granitowy kamień z napisem : "W hołdzie niewinnym ofiarom wojny
domowej". W dwa lata później, na ceremonię upamiętniającą pamięć o pasażerach
Boeinga przyjechali przywódca Donieckiej Republiki Ludowej Aleksander
Zacharczenko i szef miejscowego parlamentu Denis Puszylin. Pojawili się w
Grabowie 15 lipca, na dwa dni przed formalną datą tej rocznicy. Zapewne
zależało im na tym, by w ciągu jednego dnia wziąć udział w dwóch uroczystościach.
Dwa lata temu, w lipcu tego samego 2014 roku, w położonej po sąsiedzku wsi Snieżnoje
bomby zrzucone z powietrza zabiły 13 miejscowych mieszkańców. Teraz w Grabowie,
nie zwracając uwagi na palący upał, na ustawione tu maszty młodzi ludzie wciągają
flagi 10 krajów - to ich obywatele zginęli w katastrofie. Zacharczenko występuje
z przemówieniem, obiecując współpracę ze śledztwem i wieczną pamięć o tragedii.
Ale w okolicy, w leżących po
sąsiedzku wioskach, ludzie i tak wiedzą, kto jest winny.
- Szykowałem jedzenie na
dworze - wspomina dzień katastrofy Boeinga jeden z mieszkańców wioski
Rassylnoje. Ma na imię Aleksander (wielu mieszkańców gotowało wówczas na
dworze, w ich domach, na skutek bombardowania nie działały gas, wodą, prąd).
Patrzę, a tu krążą w powietrzu dwa samoloty wojskowe. Potem jeden z nich
gwałtownie podniósł się w górę. Można było usłyszeć wybuch. W naszym kierunku
poleciała część samolotu, z niej wysypali się ludzie. Padali na domy, do
ogrodów, zawisali na drzewach….
- Buk winien był zostawić w
powietrzu ślad - swoją wiedzą z dziedziny wojskowości chwali się Ludmiła, też
jest mieszkanką Rassylnego. Ale my go nie widzieliśmy. Żadnego. Nasi ochotnicy
nie mieli ani jednego Buka. To była prowokacja, chcieli żeby samolot spadł nad
Rosją, żeby zaczęła się trzecia światowa.
Ale we wstępnym raporcie
Rady Bezpieczeństwa Holandii można przeczytać, iż samolot został zestrzelony właśnie
z wyrzutni rakietowej Buk. Nie udało się tylko potwierdzić na 100 procent do
kogo należała, ta z której strzelano.
Portrety Zacharczenki zamiast apelu do czołgistów
Półtora roku temu, przed
wjazdem do Doniecka wisiały ogromne plakaty wzywające do udziału w walkach.
Dziś zamieniły je portrety Aleksandra Zacharczenki. W rękach, głowa republiki trzyma jej bordowy paszport ("Zostań
obywatelem państwa ludowego"). Pojawiły się też plakaty wzywające do
terminowego opłacania usług komunalnych i do walki z korupcją. Do miasta
prowadzi także inny wjazd, oznaczony jest zniszczoną odłamkami tablicą z nazwą
"Donieck". Obok można zobaczyć fragment wysadzonego mostu Putiłowskiego.
Pod nim, do tej pory, leży czołg z niepochowanymi ciałami żołnierzy. W tym
miejscu zatrzymywanie się jest zabronione, mieszkańcy przejeżdżają je z
maksymalną szybkością. Za to w centrum miasta, w zasadzie, nic już nie przypomina o
niedawnych działaniach bojowych. Ludzi widać niewielu, ale na ulicach jest
czysto i schludnie. Miejscowi mówią, że o ulice nie dbano tak nawet przed
wojną. Oklejone reklamami trolejbusy pełzną po szerokich prospektach, mijając
ogromne klomby z kwiatami, często widać jak kopią w nich pracownicy służb
komunalnych. Przed fontannami, na ławkach, siedzą kobiety w starszym wieku,
przed słońcem chronią je koronkowe lub słomiane czapki i kapelusze. Można z
nimi porozmawiać o wojnie…
Przed wjazdem do Doniecka wielki plakat z portretem przywódcy Republiki zachęca ludzi, by stali się jej obywatelami |
- Dziecinko! Wczoraj słyszałam, jak przyleciały trzy pociski
i jak wystrzelono dwa. Takie tu mamy zawieszenie broni. Szkoda, że nie
przyjechała pani podczas naszego sezonu teatralnego. Wystawiają u nas
fantastyczne spektakle.
Podczas wojny porządek w DRL
pomagały utrzymywać więzienie i kara śmierci. W ten sposób walczono z korupcją
i narkomanią (potwierdziło to kilku moich rozmówców, wszyscy prosili, by nie ujawniać
ich nazwisk: dilerów narkotykowych po prostu rozstrzeliwano). Obecnie, z bronią
po ulicach mogą się przemieszczać tylko milicjanci. Na głównym bulwarze miasta pełno
modnych kawiarni. W jednej z nich, sącząc szampana urokliwa blondynka opowiada,
że w ich rodzinie są teraz trzy samochody, jedna z tablicami rosyjskimi, druga
z ukraińskimi, trzeci z rejestracją w DRL.
- Nie wiadomo, jak się to
skończy. Jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz.
Roman jest biznesmenem. Też
nie chce podać nazwiska (większość rozmówców "Meduzy" unika
przedstawiania się, tłumacząc się troską o krewnych zamieszkałych na Ukrainie).
Od Romana dowiaduję się, że władze zaczęły zwracać ludności skonfiskowane dwa
lata temu samochody.
- Sądy są zawalone pozwami,
ale pewne wyroki zapadają, potem podlegają wykonaniu - dodaje. Mojemu sąsiadowi
zwrócono Lexusa. Ze śladami kul i czyjejś krwi, ale oddali. - choć pojawiła się
szczątkowa praworządność, ta sytuacja ma jego zdaniem swoje minusy. U was w
Rosji, proszę bardzo, naruszyłeś przepisy, można zapłacić łapówkę policji
drogowej i pojechać dalej. A nasi boją się teraz brać w łapę. Wypisują mandat.
Nie da się pracować.
Zmieniła się także intonacja
oficjalnych środków przekazu DRL. Z telewizyjnych ekranów zniknęła reklama
Ministerstwa Obrony zapraszająca do pracy wyszkolonych czołgistów. Teraz główna
miejscowa stacja telewizyjna nadaje program zatytułowany "Dobre wieści ".
Opowiada się w nim o młodzieżowych festiwalach, o nowo narodzonych w zoo
zwierzętach i rykszach rowerowych podwożących ludzi do posterunków w wiosce
Marinka. Za to z programów informacyjnych nie zniknęły wiadomości o podstępnych
planach Kijowa, naruszeniach porozumień mińskich i stopniowej degradacji
Zachodu.
Część mieszkańców, spośród
tych którzy uciekli przed wojną, wraca teraz do domu. Rodzina Marii, studentki
trzeciego roku donieckiego uniwersytetu uznała, że tak będzie lepiej. Kiedy
działania bojowe były szczególnie intensywne, schronili się u krewnych w
Kijowie. Ojciec, zdaje się, pozostał w domu i poszedł na wojnę.
- Starałam się zachować
cierpliwość, kiedy wyzywali mnie od separatystek - jednak spotkały ich nie
tylko wyzwiska, zdarzały się też nieprzyjemności o wiele gorsze. Brata Marii pobito w szkole, twój tato strzela
do naszych. Zdaję sobie sprawę, nie wszyscy są tacy, niektórzy z moich
przyjaciół zdołali ułożyć sobie normalne życie. Nam się nie udało. Więc
pojechaliśmy do Rosji. Ale i tam nie wszędzie jest tylko mleko i miód. Całą
rodziną pracowaliśmy, tylko po to żeby wynajmować mieszkanie. W końcu plunęliśmy
na wszystko i wróciliśmy do domu. Teraz mamy tu normalne życie, w naszej
dzielnicy prawie w ogóle nie słychać bomb.
Nocami życie w mieście cichnie.
O jedenastej wieczorem zaczyna się godzina policyjna.
- Egzekwowana jest
rygorystycznie - opowiada miejscowy barman. Rygory zaostrzono po nieudanej
próbie wysadzenia pomnika Lenina. Jeśli kogoś nocą zatrzymają na ulicy, trafia
do pudła na 15 dni. To z resztą jeszcze nie najgorsze wyjście. Niedawno w
Szachtior Plaza (popularny miejscowy klub nocny) nocą zorganizowano nielegalna
imprezę. Nie udało się jej dokończyć, przerwali ją ludzie w maskach. Wszystkich
wywieziono niemal na pierwszą linie frontu, tam naszą bananową młodzież
zmuszono do kopania okopów.
Życie na zasiłku
W okresie przejściowym w DRL
przyjmowano każdą walutę, dolary, euro, griwny, ruble. Nawet w sklepach
wywieszano ceny w nich wszystkich. Teraz
obowiązują rosyjskie ruble, chociaż w wielkich przedsiębiorstwach prowadzących
interesy z Kijowem i płacących ukraińskie podatki (na przykład w fabrykach
oligarchy Rinata Achmietowa), tak jak dawniej, wynagrodzenia wypłacane są w
griwnach.
W 2015 roku powstał Bank
Centralny DRL. Obsługuje płatności komunalne, na jego rachunki przekazywane są
podatki. Pojawiły się nawet bankomaty, można z nich wypłacić gotówkę tylko przy
pomocy kart wydanych w DRL.
Większość mieszkańców i tak
nie ma kart płatniczych. W południe, przed wejściem do oddziału Banku
Centralnego w Dzielnicy Pietrowskiej do kas ustawia się gigantyczna kolejka,
ludzie stoją na ulicy. Grupa ok. pięćdziesięciu ludzi szuka cienia pod trzema
rosnącymi w pobliżu drzewami i pod zamontowanym nad wejściem do banku daszkiem.
Wszyscy rozumieją, iż na załatwienia sprawy trzeba będzie czekać do wieczora.
Swietłana przyszła do banku, żeby odebrać zasiłek na dziecko.
- Zasiłek - kiedy rozmawiamy, poprawia daszek
wózka - wynosi 2 tysiące rubli. Mama Swietłany w tym samym czasie stoi w innej
kolejce, tam rozdzielana jest pomoc humanitarna.
- Mamy też własną działkę.
Przeżyjemy.
Z formalnego punktu widzenia,
wielu mieszkańcom należą się wypłaty socjalne od władz ukraińskich. Do niedawna,
by otrzymać pieniądze, trzeba było pojechać na tereny kontrolowane przez władze
w Kijowie. Wraz z wprowadzeniem blokady handlowej i finansowej pojawiły się
najróżniejsze chytre sposoby wypłaty gotówki. Obecnie jednak, władze ukraińskie
zaostrzyły kryteria, przykładem może być wypłata emerytur. Żeby ją dostać,
trzeba po prostu mieszkać na stałe na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę.
Dla donieckich emerytów oznacza to, iż muszą przeżyć za 2-3 tysiące rubli (30-40
euro) na miesiąc (bochenek chleba można kupić za 12 rubli, litr mleka za 30,
bilet miesięczny na komunikację miejską kosztuje 150-200 rubli).
Pomoc humanitarna ma dla
wielu mieszkańców ogromne znaczenie. Jednym z jej głównych dostawców jest oligarcha
Rinat Achmietow, od czasu wybuchu wojny w regionie rozdano niemal 9 milionów t.
zw. "pakietów przeżycia".
- Do niedawno czułem wstyd,
kiedy stałem w kolejce po pomoc. - Andriej Witaliewicz dzieli się swoim
doświadczeniem. Jestem w końcu docentem wyższej uczelni. Przez lata nie byłem
tu człowiekiem zbędnym. Ale potrafimy się przyzwyczaić do wszystkiego.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Do Donbasu dociera także
rosyjska pomoc humanitarna. Od wybuchu konfliktu do regionu skierowano 54
"białe konwoje" (tak są tu nazywane). Ale wydatki na ten cel zostały
zmniejszone. W Centrum Zarządzania
Odbudową DRL poinformowano nas, iż w oparciu o zarządzenie przywódcy republiki,
Aleksandra Zacharczenki, dokonano zmian w dystrybucji pomocy humanitarnej.
Przede wszystkim, zestawy pomocowe docierają do inwalidów, emerytów i rencistów
(otrzymujących minimalne świadczenie w wysokości 2100 rubli - 30 euro) oraz
rodzin wielodzietnych. Konwoje przyjeżdżają teraz rzadziej, mniej więcej raz w
miesiącu, w czerwcu z nieokreślonych bliżej powodów technicznych kolumna Kamazów
do Doniecka nie dotarła w ogóle. Pomoc dostarczono tylko do Ługańska. Za to
lipcowa dostawa jest już w Doniecku.
Mięso z Ukrainy
Powrót do normalnego życia
oznacza, iż w Doniecku i Ługańsku odrodziło się w niewielkiej skali życie
biznesowe. Przedsiębiorcy stopniowo adaptują się do działania w warunkach
blokady.
- Tam gdzie jest blokada,
musi być i przemyt. Idzie od nas na Ukrainę i do Rosji… - tłumaczy właściciel
niewielkiej firmy Wasilij. On sam handluje z Ukrainą i z Rosją… Na posterunku
trzeba zapłacić 12 griwien za kilogram, można potem wieźć ile się chce… Już od
dwóch lat zarabiają na tym wojskowi. Ale teraz, po stronie DRL zrobiło się pod pewnym
względem trudniej. Na Ukrainie w łapę biorą wszyscy, u nas nie. Proszę sobie
wyobrazić, cały tutejszy kombinat produkcji mięsnej korzysta z surowca
przemyconego z Ukrainy.
- Tak właśnie jest rzeczywistość
- potwierdza jeszcze jeden spotkany przeze mnie biznesmen. Roman bez kłopotu
wysyła swoje towary na Ukrainę, korzysta z transportu kolejowego (choć
transport kolejowy ze względu na ostrzał, bombardowania i strajki wstrzymywano
wielokrotnie, linie kolejowe, w odróżnieniu od tras samochodowych, nie zostały
zablokowane,). W taki sam sposób transportowany jest węgiel z przedsiębiorstw i
kopalń należących do Achmietowa.
- Walczą z nami, ale wciąż kupują
nasz węgiel. Taka jest ta wojna - konstatuje Roman.
Między republikami Doniecką
i Ługańską funkcjonuje prawdziwa służba celna. Igor pochodzi z Jenakijewa,
teraz usiłuje uruchomić na nowo swoją firmę budowlaną. Złości się nie na żarty.
- Żeby odwieźć towar do
Ługańska, albo przywieźć go stamtąd, muszę przez cło przejść tu i tam. Dwa
razy. Władze starają się z każdego wycisnąć pieniądze. Pozwólcie nam odbudować
swoje firmy, zlikwidujcie wszystkie podatki….
Biznesmeni z Doniecka z
wielką chęcią skupiliby się na interesach z Rosją. A jednak nie jest to takie
proste. Rosja do tej pory nie uznała samozwańczych republik. Na terytorium obu
republik, poza własnym bankiem centralnym nie ma innych banków.
Nie bankowe organizacje
kredytowe
Banki Centralne w Ługańsku i
Doniecku realizują wszystkie wypłaty socjalne, przez nie wypłacane są
wynagrodzenia. Ludzie korzystają z nich, płacąc za usługi komunalne i podatki. W
nich swoje konta zakładają także biznesmeni, wewnątrz systemu mogą przekazywać
pieniądze bez przeszkód. Oznacza to, że przelewy mogą być wysyłane wyłącznie do
innych klientów banków. Rachunek w nich
jest także potrzebny, by otrzymać zezwolenie na prowadzenie działalności poza
granicami republik. Ale jak przyznają przedsiębiorcy, nikt z nich nie trzyma
wszystkich pieniędzy na kontach w bankach centralnych, na nich znajdują się
tylko sumy niezbędne dla opłacenia złożonych przez nich zamówień. Część zysku
biznesmeni pozostawiają na rachunkach w bankach na Ukrainie i w Rosji.
W kolejce po żebracze zasiłki do kas Centralnego Banku Republiki mieszkańcy Doniecka stoją godzinami. |
Legalnie handel zagraniczny
prowadzić można za pośrednictwem instytucji finansowych Osetii Południowej.
Rosja uznała jej status państwa niepodległego, z kolei Osetia Południowa uznała
DRL i ŁRL. Jednak transakcje prowadzone w ten sposób są zbiurokratyzowane i trwają
długo. Nie jest to odpowiedni sposób dla prowadzenia handlu. Łatwiejszy proponują
wielkie reklamy zainstalowane na ulicach Doniecka: "Import. Eksport.
Organizacje niekomercyjne. NKO".
W Doniecku wszyscy są
przekonani, iż skrót NKO odnosi się do "organizacji nie
komercyjnych", to jest niezorientowanych na osiąganie zysku. Handel z Rosją
prowadzony jest za pośrednictwem mającego status niekomercyjny "Centrum
Rozrachunków Międzynarodowych". Początkowo jego misja, rzeczywiście nie
miała charakteru komercyjnego. Jednak skrót NKO może oznaczać też coś innego,
"nie bankową organizację kredytową". Umożliwia to Centrum prowadzenie
niektórych operacji bankowych. Nie wolno im otwierać rachunków dla klientów
indywidualnych. Centrum Rozrachunków Międzynarodowych założono w Moskwie w 2015
roku, rok później udało mu się w Rosji zdobyć pełną licencję bankową.
Informacje uzyskane z
Federalnej Służby Podatkowej mówią o tym, iż jedynym udziałowcem Centrum jest Spółka
Akcyjna "Forward". Jako jej założyciele w rejestrach figurują firmy
"RBK-TV" i "RBK-TV Moskwa". Jednak latem 2014 roku holding
RBK należące doń akcje "Forward" sprzedał swojej własnej, zarejestrowanej
w jednym z rajów podatkowych, kompanii Gattico Holding Ltd.. W grudniu tego
roku Gattico Holding wyszedł ze składu grupy kompanii zależnych RBK (rzecznik
prasowy RBK Jegor Timofiejew potwierdził , iż w ramach ogólnej restrukturyzacji
holdingu obie kompanie z niego wyszły).
Jak wynika z dokumentów, od
1 kwietnia 2015 roku stanowisko dyrektora generalnego spółki
"Forward" piastuje Wiaczesław Mazurin. On sam, w tydzień później
zarejestrował "Centrum Rozrachunków Międzynarodowych" i objął w nim
stanowisko przewodniczącego rady dyrektorów. Mazurin jest prawnikiem, w 1981
roku ukończył Wyższą Szkołę KGB ZSRR im. Dzierżyńskiego, przed objęciem
stanowisk w Forward i w Centrum pracował na stanowisku zastępcy dyrektora
krymskiej kompanii "Jużnyj Komfort". Odpowiadał w niej za
bezpieczeństwo.
Dwaj inni członkowie rady
dyrektorów CRM byli zatrudnieni w Rosyjskim Narodowym Banku Komercyjnym. W nim także
pracowała połowa członków zarządu Centrum. RNKB to jeden z najważniejszych
banków funkcjonujących na Krymie. Początkowo należał do Banku Moskwy, jednak po
referendum w sprawie przyłączenia Krymu do Rosji został sprzedany. Obawiano się
ryzyka związanego z nałożonymi przez Zachód sankcjami. W styczniu 2016 roku
bank przejęło państwo, obecnie 100 % akcji należy do "Rosimuszczestwa"
(Komitet Skarbu Państwa).
Transport gotówki
Oddziały kasowe Centrum
Rozliczeń Międzynarodowych znajdują się w miejscowościach położonych wzdłuż
granic nieuznawanych republik, w Nowoszachtyńsku, Gudkowie, Doniecku (w
obwodzie rostowskim) i Taganrogu. Siedzibą oddziału głównego jest Moskwa.
Zadzwoniłam do oddziału w Nowoszachtyńsku, przedstawiłam się jako
przedsiębiorca z Rosji. Zapytałam, czy możliwe będzie przeprowadzenie operacji
finansowych z partnerami z Doniecka i Ługańska. Okazało się, że tak. Warunkiem
było otwarcie rachunku w jednym z ich oddziałów, po to by można było przekazywać
pieniądze z Banku Centralnego DRL. Odwiedziłam także firmę "Zielionyj
koridor", jej zadaniem jest ułatwianie handlu między Rosją, a nie uznawanymi
republikami. W niej ,w podobny sposób opisano mechanizm transakcji finansowych zawieranych
przez firmy z Rosji i firmy z nieuznawanych republik. Rolę pośrednika gra
Centrum Rozliczeń Międzynarodowych. Jeśli firma rosyjska nie chce handlować
bezpośrednio z partnerem z Doniecka, czy Ługańska może odprzedać swój towar
kompanii "Zielionyj Koridor, ona znajdzie dla niego nabywcę.
W jaki sposób pieniądze
przekazywane z Banków Centralnych nieuznawanych republik trafiają na rachunek w
CRM nie jest do końca jasne. Zadaliśmy Centrum stosowne pytanie. Nie
odpowiedziano nam. Poinformowano nas, że nasze pytanie jest rozpatrywane, i że
kierownictwo skontaktuje się z nami, jeśli dojdzie do wniosku, że jest to
potrzebne. Poproszono nas, byśmy więcej już nie telefonowali.
Rosyjscy eksperci,
audytorzy, prawnicy nie chcą także rozmawiać na ten temat, przynajmniej pod
własnym nazwiskiem.
- Jedyna możliwość to
transport gotówki - usłyszeliśmy od jednego z ekspertów. Dawniej przedsiębiorcy
sami wozili w walizkach cash przez granicę. Teraz zapewne robi się to na sposób
zorganizowany, pod ochroną.
Maria Jemieljancewa,
prawniczka z biura "Diełowoj Farwater" przypuszcza, iż stosowany jest
taki właśnie mechanizm.
- Żaden rosyjski bank nie
zaryzykuje i nie otworzy rachunku w Banku Centralnym DRL. Jednak chętnie
otworzą rachunki pochodzącym stamtąd przedsiębiorcom. Jednak przekazy z
rachunków w Doniecku na rachunki w Rosji możliwe są tylko przy użyciu gotówki.
Pieniądze trzeba wypłacić w jednym banku i odwieźć do innego.
W sprawozdaniu finansowym
Centrum Rozliczeń Międzynarodowych za 8 miesięcy 2015 roku można odnaleźć dane
na temat aktywów firmy. Wówczas miała ona charakter wyłącznie nie bankowej
organizacji kredytowej. Mogła pochwalić się aktywami w wyrskości 11 miliardów
rubli. Znajomy analityk portalu bankir.ru podkreśla, iż bank funkcjonuje w
oparciu o kredyty międzybankowe. Jednak od kogo je otrzymuje - nie wiadomo.
- Wszystkie swoje środki
Centrum otrzymuje od banków nie rezydentów, jednak kto jest tu partnerem
końcowym sprawozdanie nie ujawnia.
Jak wynika z informacji
udostępnionej przez firmę "Interkom-Audyt BKR", w końcu 2015 roku Centrum
nie posiadało jeszcze pełnej licencji na świadczenie usług bankowych. W jego przypadku
ryzyko szacowane na jednego kredytobiorcę (wg. normatywu N6) wynosiło 227%.
Zgodnie z zasadami Banku Centralnego Rosji wskaźnik ten nie powinien przewyższać
10%, jednak nie rozciągają się one na nie bankowe organizacje kredytowe.
Nacjonalizacja
Mimo określonych trudności,
towarów na półkach sklepowych w Doniecku
nie brakuje. Asortyment jest stosunkowo ubogi, ale kupić można wszystko, co
potrzebne. Alkohol sprzedawany jest z podatkiem akcyzowym DRL. W Ługańsku część
towarów oznaczona jest etykietką "Wyprodukowane w ŁRL". Papierosy
przywożone są z Rosji, Ukrainy i Bułgarii (bułgarskie są najtańsze). W mieście
pojawiły się sklepy państwowe, na przykład sieć "Pierwszy republikański
supermarket". Administracja przejęła też porzucone pomieszczenia
międzynarodowej sieci hurtowej "Metro". Odpowiednie postanowienie
Zacharczenko podpisał 31 maja. Teraz zacznie w nich działać państwowa sieć
"Most".
Choć miejscowy biznes stara się
jak może, obecnie stanął w obliczu nowego zagrożenia. Może ono także wpłynąć na
realizację porozumień z Mińska. Istnieje spore prawdopodobieństwo, iż w
Doniecku wejdzie w życie ustawa o nacjonalizacji. Została ona już przyjęta
przez Radę Ludową DRL, jednak na razie nie podpisał jej Aleksander
Zacharczenko.
Teoretycznie, ustawa winna
regulować mechanizm nacjonalizacji majątku i przedsiębiorstw należących przed
wojną tak do państwa, jak i do przedsiębiorców prywatnych. Co konkretnie
zawiera ustawa, nie wiadomo, na portalu parlamentu do tej pory nie wyłożono jej
tekstu, choć został on już przegłosowany przez deputowanych.
- Ta ustawa jest w rękach
Zacharczenki silną bronią - tłumaczy znajomy były członek Partii Regionów z
Doniecka. I on prosi, by nie podawać jego nazwiska. - Władze Ukrainy winny
rozumieć, iż jeśli nie zdobędą się na ustępstwa, to broń ta może wystrzelić.
Nacjonalizowane będą przedsiębiorstwa należące do oligarchów, przedsiębiorcy z
kolei swoje pretensje zgłaszać będą pod adresem Kijowa.
Obecnie prowadzona nacjonalizacja
nazywana jest "wprowadzeniem zarządu tymczasowego". Procedura ta
dotyczy przedsiębiorstw należących do właścicieli, którzy wyjechali z
republiki. Taki los spotkał wielko powierzchniowe sklepy Metro, trzy fabryki,
dwa dworce autobusowe, trzy punkty dyspozytorskie, jedną klinikę
stomatologiczną i 21 warsztatów samochodowych. Akcja prowadzona jest od maja
2016 roku. Władze zamierzają narzucić tymczasową administrację w Gorłowskiej
Fabryce Budowy Maszyn (wcześniej należała ona do struktur oligarchy Rinata
Achmietowa) oraz w Donieckiej Fabryce Elektrometalowej (własność rosyjskiej
korporacji Mieczeł). Na portalu tej ostatniej korporacji można przeczytać
informację, iż podejmie ona wszystkie możliwe, przewidziane prawem, kroki dla
obrony swoich praw oraz interesów.
Rynki i bazary
Równocześnie w republice
prowadzona jest akcja nacjonalizacji rynków i bazarów. Tę kwestię uregulowano,
przyjmując ustawę o działalności rynkowej i bazarowej. Przed wojną w Doniecku
handlowano na przeszło dwudziestu bazarach. Część z nich została już
upaństwowiona, wszystkie opłaty za arendę będą przekazywane do budżetu. W Radzie
Ludowej istnieje nawet specjalna komisja zajmująca się tym zagadnieniem.
Obecnie czeka ją praca nad pakietem przepisów regulujących rozwiązywanie kwestii
spornych.
- Ta historia z bazarami
trwa już ponad rok - Wiktor Stiepanow, dyrektor rynka Majak ma już jej dość.
Upaństwowione bazary przejmuje przedsiębiorstwo państwowe "Rynki
Donbasu". Przede wszystkim zabierano rynki porzucone podczas wojny przez
właścicieli. Z nami było im trudniej, bo od nas nikt nie wyjechał, handlowaliśmy
pod bombami. Do niedawna mieliśmy pewne kontakty w aparacie władzy, kiedy
pojawiały się trudności, dawaliśmy sobie radę.
W Doniecku prace remontowe prowadzone są w dużym tempie. Rosja przysyła materiały budowlane, udziela pomocy finansowej. |
Obecnie komisja parlamentarna wzięła się za rynek Stiepanowa, rozpatruje kwestię jego nacjonalizacji. Właściciela nie wpuszczono na poświęcone tej kwestii zebranie. Stiepanow jest przekonany, że rynek mu zabiorą, nic nie pomogą zgromadzone przez niego dokumenty. Wszystkie są w idealnym porządku.
- Obiecują nam rekompensatę
- skarży się. A kto dokona wyceny? Na jakiej podstawie?
Pułkownik Siergiej
Zawdowiejew, pseudonim Francuz, kieruje pracami komisji bazarowej. Obiecuje, iż
wypłaty rekompensacyjne będą na odpowiednim poziomie.
- Toczymy teraz wojnę -
tłumaczy Zawdowiejew. Organizuje się nowe, młode państwo. Będziemy mogli funkcjonować,
jeśli zaczną pracować przedsiębiorstwa. 80% właścicieli wyjechało na Ukrainę i
finansuje ATO (Operację
Antyterrorystyczną - "mediawRosji"). Przedsiębiorstwa zostały
porzucone. Rozpadają się, rabują je maruderzy. Ludzie jakoś żyją dzięki pomocy
humanitarnej. Te pieniądze mogą się szybko skończyć. Nie możemy być
darmozjadami i żyć na czyimś utrzymaniu.
Remontują z zewnątrz
Za odbudowę zniszczonego
przez wojnę regionu odpowiada Siergiej Naumiec. Do Doniecka wrócił z Soczi,
gdzie jak się dowiaduję, zajmował się budową obiektów olimpijskich. Jego rodzina
do tej pory mieszka w Rosji.
W DRL Naumiec stanął na
czele ministerstwa budownictwa. Resort odpowiada za powojenną odbudowę regionu.
Najpierw trzeba było się wziąć za infrastrukturę, kanalizację, telefony, sieć
elektryczną, a także za obiekty o znaczeniu socjalnym. Teraz zaczął się drugi etap
odbudowy, pracami zostanie objętych 1500 obiektów. Materiały budowlane także
docierają w charakterze pomocy humanitarnej z Rosji. Naumiec nie chce
powiedzieć, ile to wszystko będzie kosztować, dowiaduję się tylko od niego, iż
koszt budowy metra kwadratowego w domu prywatnym kosztuje tu 30 tys. rubli (400
euro). O finansach w Doniecku rozmawiają szczególnie niechętnie. Na zadane na
piśmie pytanie adresowane do ministerstwa finansów o wysokość tutejszego
budżetu przyszła szczególna odpowiedź: "budżet jest zorientowany na
realizację celów socjalnych".
Miejscowi przedsiębiorcy
przyznają, iż udział w odbudowie poszczególnych obiektów to w Doniecku jeden z
najlepszych sposobów, by zarobić. Za budownictwo odpowiada generalny wykonawca
"Donbassstroj" i jego podwykonawcy. Pracuje się tu szybko, poważnie
zniszczoną szkołę numer 50 wyremontowano w ciągu miesiąca.
- Staramy się. Po pierwsze
trzeba miasto doprowadzić do porządku. Po drugie, obserwują nas kuratorzy z
Rosji. I może potem zaproponują nam pracę u siebie - rozmarza się dyrektor
jednej z firm budowlanych. - Kombinat budowlany ma siedzibę w Doniecku, nad nim
znajduje się jakaś rosyjską organizacja, do niej należy zarządzanie. Przecież
rozumiemy, że na jakiś rozwój tutaj nie ma co liczyć… Wszystko budowane jest z materiałów
rosyjskich, za pieniądze z Rosji. Zarabiają rosyjskie kompanie, nasza
gospodarka nie ma z tego prawie nic. Zakończy się odbudowa, na nowe projekty
długo będziemy czekać. Trzeba wyjeżdżać. Mam małego syna. Będzie obywatelem
jakiego państwa? Przez nikogo nieuznawanego?
W dzielnicy Oktiabrskiej ruiny
zarastają trawą
Choć odbudowa prowadzona
jest w szybkim tempie, w Doniecku powrót do normalnego życia potrwa jeszcze
długo. W dzielnicy Oktiabrskiej, położonej po sąsiedzku z donieckim lotniskiem
prawie nie ma domów bez śladów po bombardowaniach. Kiedy władze zabiorą się to
do prac remontowych, trudno powiedzieć. Ruiny zarastają trawą i kwiatami, nikt
nie reperuje dziur w asfalcie. Kiedy oceniam rozmiary zniszczeń, podchodzą do mnie młodzi ludzie w mundurach
wojskowych, będą teraz chodzić ze mną krok w krok. Przede wszystkim zwracają
uwagę na to, co fotografuję, w żadnym wypadku nie chcą się zgodzić bym zrobiła
zdjęcie słynnego dziewięciopiętrowego budynku położonego w bezpośrednim
sąsiedztwie lotniska. To najwyższy obiekt w okolicy, świetnie nadaje się do
zajęcia pozycji bojowej. Witalij, jeden z żołnierzy, przyznaje, iż dotarł do
Doniecka z Czelabińska. Zaczęło się od romansu z dziewczyną z Gorłowki,
przyjechał do Donbasu popatrzeć, zorientować się co i jak, no i został….
Z ulicy Stratonawtow
wyprowadzili się prawie wszyscy mieszkańcy, pozostały zaledwie dwie rodziny,
dwie babcie bliźniaczki oraz brat z siostrą. Wcześniej, gdzieś tutaj pochowali ojca.
Ale ludzie tu przyjeżdżają, grzebią w ruinach, niektórzy założyli w okolicy
ogórki działkowe i sadzą w nich warzywa. Wygląda to zadziwiająco, brodzisz
między rozwalinami, a tu i ówdzie natrafiasz na równe i zadbane grządki.
Specjaliści Donieckiej
Dyrekcji Budownictwa Kapitalnego (podlega Ministerstwu Budownictwa) już od
dwóch lat prowadzą inspekcje w zniszczonych dzielnicach. W dokumentach opisują
ruiny, szacują ilość materiałów budowlanych niezbędnych do remontu. Łarysa
Pulina pracuje w dyrekcji na stanowisku starszego specjalisty.
- Kiedy zostanie wydana
decyzja o odbudowie, w zasadzie władze remontują dom z zewnątrz, łatają dach,
reperują ściany, wstawiają okna. O wszystko inne mieszkańcy musza zadbać sami.
Porządek w wojsku
Regularna armia nosi tu
nazwę Milicji Ludowej. Zaczęto ją formować jeszcze w końcu 2014 roku, ale podporządkowanie
wszystkich oddziałów ochotniczych nowym strukturom władzy zabrało sporo czasu.
Ostatecznie siły zbrojne zorganizowano w 2016r. Z żołnierzami porozmawiać nie
łatwo, jednak niektórzy zgadzają się podzielić doświadczeniem. Włączenie
ochotniczych batalionów do regularnej armii nie zawsze odbywało się bez
przeszkód, wielu dowódców podniosło bunt. Zmieniły się także przepisy
obowiązujące dziennikarzy. Na początku można było tu przyjechać samodzielnie, przedostać
na pierwszą linię frontu, porozmawiać z dowódcą. Te czasy odeszły jednak do
przeszłości. Kilka miesięcy temu wydano rozkaz, by nie dopuszczać dziennikarzy
na pierwszą linię bez specjalnego zezwolenia. Ograniczono możliwość wjazdu na
teren republiki przedstawicielom prasy niezależnej. Coraz częściej dziennikarze
i reporterzy spotykają się z odmową akredytacji.
- Zaprowadzenie porządku w
wojsku było konieczne - reformę w tej
dziedzinie komentuje porucznik Granica, to jego pseudonim. Przed wojną był
biznesmenem. Pomogli nam Rosjanie. Przysyłają specjalistów. Uczą nas. Wielu
naszych żołnierzy nie ma żadnego przygotowania. Nie orientują się w parametrach
różnych rodzajów uzbrojenia. Nie mają pojęcia o taktyce walki. Teraz ćwiczymy
to wszystko na poligonach. Filmujemy, przygotowujemy odpowiednie tablice.
Pracujemy ze swymi podkomendnymi.
Rozmawiam z Granicą w domu
prywatnym, położonym w pobliżu donieckiego lotniska. Tutaj rozlokował się jego
oddział. Kiedyś była ta zasobna, wygodna dacza, teraz w środku salonu stoi
zasmolony piecyk burżujka, w kącie składowane są automaty. Odległość do
pierwszej linii frontu wynosi 2 kilometry. W ciągu dnia nie strzela nikt, na
dworze upał, na słońcu 50 stopni.
- Na czołgu można usmażyć
jajecznicę. - śmieją się żołnierze. Artyleria budzi się w nocy. Słychać także w
centrum miasta. Miejscowi potrafią rozpoznawać po dźwięku kto strzela swoi, czy
tamci, bombardowane jest lotnisko, czy Staromichajłowka. Na pojedyncze, rzadkie
wybuchy ludzie nie zwracają uwagi, jednak ostatnio noce coraz częściej bywają
niespokojne, nieprzerwana kanonada nie pozwala usnąć. I mieszkańcy dzielnicy
Oktiabrskiej i żołnierze potwierdzają, latem 2016 strzelają coraz częściej.
Jeszcze bliżej linii frontu
rozlokował się oddział lejtnanta Pietrowicza. Potem już tylko pierwsza linia, od
niej do pozycji ukraińskich - 400 metrów. W pobliżu okopów dojrzewają pomidory
i ogórki. W najbliższym czasie nikt z tej pozycji wycofywać się nie zamierza.
- Proszę bardzo, w Anglii
ludzie przegłosowali Brexit. - Pietrowicz analizuje sytuację. Cały świat uznał
tę decyzję. Nikt nie zamierza interweniować przy pomocy sił zbrojnych. Szkoci
zorganizowali referendum, wszystko także pozostało w najlepszym porządku. Za to
naszego referendum nikt uznać nie chce. Dlaczego?
Nadzieja na zjednoczenie
Walczące ze sobą strony nie
mogą się nawet dogadać jak winna się nazywać toczona obecnie wojna. W DRL i ŁRL
mówi się o wojnie domowej, dla Kijowa to wojna wyzwoleńcza, ojczyźniana. W
Doniecku żołnierze na froncie, kobiety na ławkach i politycy podkreślają, iż
konflikt rozpoczął się wówczas, gdy po Euromajdanie władze kijowskie postanowiły
tu zaprowadzić swoje porządki. Za to w Kijowie Donbas uważany jest za
terytorium okupowane przez Rosję.
Dla ludzi w Donbasie
najważniejsze pytanie, to dlaczego Rosja nie przyłączyła regionu do siebie.
Wiosną 2014 roku uczestnicy wieców za niepodległość byli przekonani, iż
historia w Donbasie potoczy się tak, jak na Krymie. Nawet dziś, taksówkarz w
Doniecku powtarza plotkę, iż w Rosji wyprodukowano już tablice samochodowe dla
nowego regionu. Ale nadzieja na scenariusz krymski robi się coraz słabsza.
Denis Puszylin pełni funkcję
przewodniczącego Rady Ludowej DRL. Do tematu zjednoczenia z Rosją podchodzi
dyplomatycznie.
- Tak, w 2014 roku, wielu
ludzi liczyło na zjednoczenie z Rosją. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Ale
Rosja nie chce naruszać przepisów prawa międzynarodowego. W odniesieniu do
Krymu wybrano słuszną drogę. Nasza historia jest nieco inna. Nasze referendum
nie dotyczyło przyłączenia się do Rosji, a statusu suwerennego terytorium. W
dalszym ciągu istnieje możliwość, że pozostaniemy częścią Ukrainy. Jednak
bardziej wyobrażam sobie format konfederacji, niż federacji. Ważny cel jaki
stawiamy przed sobą to całościowa reforma państwa ukraińskiego. A na razie
organizujemy własne życie, chcemy by nasza republika była przykładem dla
innych.
Oficjalni przedstawiciele
DRL czekają na przyjęcie przez Kijów ustawy o szczególnym statusie Donbasu i co
jeszcze ważniejsze, na uchwalenie obejmującej wszystkich amnestii. Nawet jednak,
gdyby te ustawy zostały przyjęty, mało kto pewien jest osobistego
bezpieczeństwa.
- Jeśli władzę w Doniecku
znów obejmą ludzie z Kijowa, to nad nami zawiśnie śmiertelne niebezpieczeństwo-
alarmuje Puszylin. Mam na myśli ludność cywilną. Z nami, urzędnikami z aparatu władzy
nikt ceremonić się nie będzie.
Andriej Purgin jest
założycielem ruchu "Republika Doniecka", ze swą inicjatywą wystąpił
jeszcze przed wydarzeniami 2014 roku. Jest jednym z dawnych przywódców
"Rosyjskiej wiosny", teraz można go chyba zaliczyć do miejscowej
opozycji. Jego zdaniem sytuacja w Donbasie przypomina cywilizacyjny "ślepy
zaułek", uważa także iż region nie powinien rezygnować z "marzenia o
zjednoczeniu z Rosją".
- Istnieje pojęcia
współczynnika oceniającego związki międzyregionalne. Jego wartość w odniesieniu
do Krymu i Rosji była o 8-10 razy mniejsza, niż średnia w całej Ukrainie. Ten
współczynnik w Donbasie był o wiele większy, niż gdzie indziej. A jednak w
Donbasie scenariusz krymski był niemożliwy. Sam podpisywałem dokument apelujący
do władz Rosji o zjednoczenie, ale to była wyłącznie nasza deklaracja.
Purgin uważa, iż republika
ugrzęzła w sprzeczności, nie wie co wybrać, czy to, czy tamto. Władze republiki
opowiadają się za scentralizowanym modelem rządzenia, ale doprowadzi to
paraliżu biurokratycznego.
- Ministerstwa odbierają
pełnomocnictwa organom samorządowym, same zaś nie robią nic. Mamy tylko paraliż -
złości się Purgin. Nie potrafię nawet powiedzieć, czy któryś z ministrów jest
dobry, czy zły. Cały system jest zły. Z jednej strony prowadzimy wojnę, z
drugiej demonstrujemy, iż jesteśmy zdolni do budowy pokojowego życia. Ludzie
nie rozumieją tej sprzeczności. Dlaczego pozwalamy na działalność klubów
nocnych, przecież tu trwa wojna. Dlaczego Donieck od Ługańska oddziela granica
celna i dlaczego w podroży z jednego miasta do drugiego dwa razy sprawdzane są
paszporty i bagaż. Kiedy ludzie wychodzili na demonstracje, chcieli czegoś
innego. Nasze władze budują aparat państwowy, kopiując wzory rosyjskie. Starają
się to zrobić na mikroskopijnym terytorium ogarniętym przez wojnę.
Purgin bierze często udział w
różnego rodzaju spotkaniach i forach organizowanych w Rosji. Wszędzie wypowiada
się na temat "paradygmatu dalszego rozwoju". I tylko w niewielkim stopniu podtrzymuje
kontakty z kierownictwem DRL.
Jedziemy na wczasy
Od osady Siedowo Donieck
dzieli odległość 130 kilometrów, ale podróż samochodem zajmuje 3 godziny. Szosa
jest mocno zniszczona. W takim stanie była jeszcze przed wojną. Tylko przed nią
mało kto tędy jeździł. Ludzie z Doniecka wypoczywali za granica, w Bierdiańsku,
albo na Krymie.
Miasteczko Siedowa z dostępem do Morza Azowskiego cieszy się szalona popularnością wśród mieszkańców nieuznawanych republik jako miejsce letniego wypoczynku |
Teraz Siedowo stało się głównym i jedyny kurortem dla obu nieuznawanych republik. Siedowo położone jest nad Morzem Azowskim. Niemal na każdej furtce i drzwiach wisi kartka z napisem: miejsc nie ma. Oglądam jeden z wynajmowanych dwuosobowych pokojów, mieści się w starej stodole. Łóżko na jedną noc kosztuje 200 rubli, całe pomieszczenie wynajmowane jest za 400. Toaleta mieści się na dworze. Tutaj wszystkie zabudowania przystosowano do przyjmowania gości, strychy, kurniki, garaże. W Siedowo nie ma żadnej pracy, sezon letni dla miejscowych okazuje się zbawieniem.
W Siedowo znajdują się też
sanatoria. Skierowanie na 10 dni do "Metalurga", najlepszego z nich,
kosztuje 12 tysięcy rubli. Dla ludzi z Doniecka i Ługańska to spore pieniądze.
Można wynająć pokój w pensjonacie na niższym poziomie. Przez lata stały puste, teraz
w pośpiechu przygotowano je na przyjęcie gości. Dwuosobowy pokój kosztuje 600
rubli, prysznic wspólny, woda tylko w określonych godzinach.
Dzieci radośnie skaczą do
morza z pordzewiałych pomostów. Ludzie wypoczywają w cieniu starych,
przegniłych lodzi rybackich. Na każdej plaży uruchomiono stragany z lodami,
sokiem i piwem.
- Po raz pierwszy od dwóch
lat wyjechaliśmy z dziećmi na urlop - opowiada Swietłana z Jenakijewa. Wynajęliśmy
pokój prywatnie. Kiedy tu przyjechaliśmy, dzieci nie mogły spać. Skarżyły się,
że jest zbyt cicho. Tu nie ma żadnych bomb.
W Siedowie w pośpiechu
przygotowano rożnego rodzaju rozrywki, atrakcje dla dzieci i dorosłych. Na
strzelnicy można postrzelać do portretów Jaceniuka, Poroszenki, Tymoszenko,
Obamy.
- Widzicie, ilu tu ludzi. -
śmieje się gospodarz strzelnicy. Chociaż niedawno przyszedł do nas klient,
powieście portret Putina zażądał, do niego miał zamiar strzelać.
Byli ochotnicy, dziś milicjanci
ludowi, też wypoczywają w Siedowie. Kurort dwa razy odwiedzał przywódca
republiki, Aleksander Zacharczenko, mówiono tym w miejscowej telewizji.
- Dawniej, żołnierze
wyprawiali tu różne rzeczy, upijali się, strzelali - wspomina kelnerka z
jednego z barów. Ale dziś wszyscy się uspokoili. Ludzie chodzą bez broni. Bywa,
iż przyjeżdżają jacyś dowódcy, wtedy towarzyszy im uzbrojono ochrona.
Tak jak w Doniecku, także w
Siedowie obowiązuje godzina policyjna. Gdy kogoś złapią, odwożą go na
posterunek do Nowoazowska, rano wypuszczają. Dlatego życie rozrywkowe zaczyna
się wcześnie.
Nadchodzi zachód słońca.
Ludzie opuszczają plażę. Wychodzą na ulicy, na niej, jeden obok drugie powstały
liczne bary. Dzieci z przyjemnością żują różnokolorową watę.
Wejście do klubu nocnego
Miami kosztuje 50 rubli dla kobiet, 100 dla mężczyzn. Od wejścia słychać
ogłuszającą muzykę. Błyszczą dyskotekowe światła. Wśród gości kobiety w różnym
wieku, młode dziewczyny w mini, mężczyźni tylko po cywilnemu, zamawiają w barze
koktajle i piwo. Na parkiecie tłum, ktoś próbuje wdrapać się na estradę… Didżej
puszcza nowy kawałek, Bon Jovi śpiewa "It's my life". Didżej jednak przekrzykuje
muzykę. DRL ! Siedowo! Wszyscy podnosimy ręce w górę!
Mężczyzna w mundurze tańczy
oddzielnie. Otaczają go uzbrojeni ochroniarze. Refren pobudza jego energię.
W rytm muzyki zaczyna skandować: De Er
El….!
Tłumaczenie: Zygmunt
Dzięciołowski
Artykuł ukazał się na portalu meduza.io:
https://meduza.io/feature/2016/08/05/dnr-svoi-kurorty-svoi-teleperedachi-no-valyuta-rossiyskaya*Nigina Bierojewa, młoda rosyjska dziennikarka i fotoreporterka. Pracowała w "Komsomolskiej Prawdzie". Współpracuje z portalem "Meduza". Kontynuuje studia w Moskiewskiej Szkole Fotograii i Multimediów im. Rodczenki.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz