Jeszcze do niedawna, w czasach Borysa Jelcyna, uzasadnione były nadzieje na
europejską, cywilizowaną transformację Rosji. Niewiele po nich zostało. Rosjanom
wmawia się obecnie, że wartości europejskie są dla nich szkodliwe, że powinni żyć
w kraju azjatyckim, czerpiąc z tego dumę. Krytyków rzeczywistości oskarża się o
zdradę narodową. O rosyjskim przeznaczeniu, słabościach ruchu obywatelskiego,
swojej twórczości i chorobie Ludmiła Ulicka opowiada w rozmowie z Jewgienijem
Lewkowiczem.
Rozmowa z Ludmiłą Ulicką ukazała się na stronie internetowej opozycyjnej
dziennikarki Olgi Romanowej, kandydującej w jesiennych wyborach do moskiewskiej
Rady Miejskiej. Zamieszczona w rozdziale „Przyjaciele” jest
wyrazem poparcia Ulickiej dla kandydatury Romanowej.
Olga Romanowa:
„Poznałam Ulicką w Permie na festiwalu „Piłorama”.
Przypadkiem obie jednocześnie wyszłyśmy z hotelu na papierosa, i akurat w tym
momencie z więzienia zadzwonił do mnie mąż. Mówię do niego: „Słuchaj, stoję
obok Ludmiły Jewgieniewny Ulickiej”. Ona to usłyszała i poprosiła, żeby dać jej
telefon. Powiedziała Loszy kilka słów otuchy, a on z kolei zasypał ją pytaniami
o książkę o Danielu Steinie. Przeczytał ją na zonie. W sumie przegadali ze
dwadzieścia minut. Po czym Ulicka, oddając mi telefon, powiedziała: „Olu, no
jaka ze mnie Ludmiła Jewgieniewna? Dla pani jestem po prostu Lusia…”.
Zdaniem Borysa Akunina, Ludmiła Ulicka zasługuje na literacką nagrodę Nobla |
Jewgienij
Lewkowicz:
Ludmiło
Jewgieniewno, ostatnio częściej słychać o pani w związku z różnymi wydarzeniami
z naszego życia społeczno-politycznego, niż w związku z literaturą. Sama jest
pani temu „winna”?
Ludmiła
Ulicka:
Zapewne tak. To taka prawidłowość,
bo jedna z tych działalności jest w zasadzie nie do pogodzenia z drugą. Obecnie
znowu jesteśmy świadkami radykalizacji naszego życia społecznego. Fala wydarzeń
porwała i mnie. I od razu zaczęły się problemy z pracą twórczą. Po prostu, na
nic nie mam czasu, całkowicie poświęcam go na spotkania, rozmowy, pisanie
listów. Problemem jest nie tylko jego fizyczny brak. Po prostu na literaturę
nie starcza mi już sił duchowych. Powiem szczerze: nigdy wcześniej nie czułam
się tak przybita z powodu tego, co dzieje się w kraju.
Lewkowicz:
Nawet w
czasach radzieckich?
Ulicka:
Oczywiście. To kwestia
zawiedzionych nadziei. Pod rządami radzieckiej władzy na nic nie liczyliśmy;
było dla nas jasne, że jest ona i jesteśmy my. I każda ze stron żyje sobie
własnym odrębnym życiem. Ale potem nastąpił okres, kiedy wydawało się, że kraj,
jak gdyby wybrał bardziej „ogólnoludzki” kurs, że wreszcie staniemy się częścią
światowych procesów i skończy się ta nieznośna jałowa wegetacja. To były czasy
wielkich nadziei. Dlatego teraz, kiedy władza znów cofa nas do etapu kompletnej
izolacji politycznej i kulturalnej, przy czym robi to konsekwentnie i świadomie
wybierając taki, a nie inny kierunek rozwoju (o ile w ogóle można to nazwać
rozwojem), jest to szczególnie bolesne. Nigdy dotąd nie żyliśmy w takiej
orwellowskiej rzeczywistości, jak teraz. Przekonują nas, że „naprzód” znaczy
„wstecz” i odwrotnie. Akurat niedawno czytałam projekt ministerstwa kultury
dotyczący rozwoju naszego kraju. Jest tak okropny, że nawet w malignie nie
wymyśliłabym czegoś takiego. Nie dość, że jest po prostu bełkotliwy i napisany
nie wiadomo w jakim języku, z wykorzystaniem agresywno-patriotycznych zwrotów
niemal żywcem wyjętych z radzieckich czasów, to jeszcze cały naszpikowany jest
cytatami. Nie ma w nim ani jednej żywej myśli. Każdy niemal akapit tego
dokumentu podparty jest cytatem z naszego prezydenta. A ogólny sens sprowadza
się do tego, że z definicji nie jesteśmy Europą. I chociaż nazwisko Aleksandra Dugina
tam nie pada, to dokument bazuje właśnie na jego ideologii. Dla kraju to
prawdziwa tragedia, równoznaczna z dobrowolną samoizolacją, zmierzającą do
pełnej katastrofy kulturalnej.
Lewkowicz
A
wcześniej groźba takiej katastrofy nie istniała?
Ulicka:
Istniało co najmniej złudzenie, że
jesteśmy częścią światowej społeczności i światowej kultury, że stanowimy ich
integralny element. Oczywiście, od dawna nie mamy już Dostojewskich i Tołstojów,
ale nadal istnieje kultura muzyczna na wysokim poziomie, mamy też literaturę –
może i nie wybitną (moim zdaniem na przykład współczesna literatura angielska
jest o wiele ciekawsza), ale mimo wszystko mamy autorów tłumaczonych na różne
języki. Jakoś tam zaistnieli w świecie. Natomiast obecnie proponuje się nam
całkowite odrzucenie idei o przynależności Rosji do wspólnoty ogólnoświatowej.
Wmawiają nam, że wysiłki Piotra I, który „wyrąbał” Rosji okno do Europy, były
błędem; że wartości europejskie są dla nas szkodliwe, powinniśmy żyć w kraju
azjatyckim i być z tego dumni. Wie pani, w 1900 r. filozof Władimir Sołowjow
napisał świetny artykuł o nacjonalizmie. Podzielił w nim ewolucję świadomości
narodowej na trzy fazy: pierwsza to „samoutwierdzenie” [nabranie pewności
siebie], kiedy to poniżony naród próbuje wypracować w sobie poczucie własnej
godności; druga to poczucie samozadowolenia, pewność, że nie jesteśmy gorsi od
innych, że jesteśmy im równi; trzecia faza to samouwielbienie, kiedy dochodzimy
do wniosku, że lepszych od nas nie ma, że mamy prawo narzucać innym swoje normy
moralne, bo to najsłuszniejsze normy na świecie. Nie ja to wymyśliłam, a
Władimir Sołowjow, 114 lat temu. I teraz ten jego teoretyczny model staje się
rzeczywistością. Jesteśmy w fazie trzeciej, oficjalnie głosimy, że nasze
wartości są najlepsze, że my lepiej niż inni rozumiemy, jak trzeba żyć. A
wszyscy, którzy się z nami nie zgadzają to niegodziwcy i wrogowie, przy czym ci
„obcy” nie tylko okrążają nas z zewnątrz, ale i skrywają się pomiędzy nami.
Dlatego musimy być czujni i otoczyć się szczelnym murem obronnym. Tyle że jutro
ta obrona zmieni się w agresję. Pewne jej symptomy zauważalne są już teraz. Oczywiście,
wszystko to niezwykle mnie przygnębia. Moich przyjaciół już piętnują jako
„piątą kolumnę” i wrogów państwa. Nie zdziwię się, jeśli wkrótce do obiegu
wróci termin „wróg ludu”. A póki co, słyszymy oficjalne ostrzeżenia, że na
Zachód lepiej nie jeździć, że tam niebezpiecznie, że człowieka z Rosji mogą tam
capnąć zupełnie za nic. W związku z tym przytaczane były nawet dwa przykłady,
bardzo „udane” moim zdaniem: aresztowanie dwóch rosyjskich przedsiębiorców,
jeden z nich handlował bronią, a drugi narkotykami. I na takich przykładach
poucza się nas, że za granicę lepiej nie jeździć.
Lewkowicz:
Mówiąc o
okresie, kiedy istniało choćby złudzenie pozytywnej zmiany kierunku rozwoju,
jakie konkretnie czasy ma pani na myśli?
Ulicka:
Oczywiście czasy Jelcyna. Można go
przeklinać, i niewątpliwie jest za co. Ale mimo wszystko pewne fundamentalne
wartości, typowe dla społeczeństwa cywilizowanego – wolność wyboru, wolność
słowa, wolność osobista – jako tako wtedy funkcjonowały. Nawet, jeśli były
dopiero w fazie embrionalnej, to było to nieporównanie więcej, niż mamy dziś.
Pamiętam, jak w 1996 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Kozyriew
występował na jakimś światowym forum i wypowiedział takie mniej więcej słowa:
„Wojska Federacji Rosyjskiej stoją u granic Europy Wschodniej. Krzywdzicie
naszych sojuszników, więc nasze rakiety są już wycelowane w Paryż, Londyn i
Berlin”. Tu zrobił pauzę, odczekał, aż wszyscy obecni na sali zbledną ze
strachu, po czym dodał: „Za jakiś czas usłyszycie te same słowa wygłoszone już
nie w formie żartu, a zupełnie serio. Dlatego jeśli dziś nie wesprzecie
Jelcyna, to następny minister spraw zagranicznych złoży takie właśnie
oświadczenie”. I oto dziś te właśnie słowa, lekko skorygowane, słyszymy z ust
najwyższych urzędników państwowych. To już nie są żarty. Przegraliśmy w jakiejś
wielkiej grze.
Lewkowicz:
Zadziwiające,
że na akcjach protestacyjnych pojawia się masa ludzi, w ostatnim „Marszu
Pokoju” uczestniczyło co najmniej 50 tysięcy osób. Rzadko kiedy prorządowa
masówka gromadzi takie tłumy. A jednocześnie wyraźnie odczuwalne jest poczucie
klęski. Nie potrafimy przekształcić się w jakąś zorganizowaną siłę. Z czego to
wynika? Czy nasze pojedyncze zrywy nie są szczere? A może jesteśmy leniami lub
słabeuszami?
Ludmila Ulicka wspiera aktywnie działaność charytatywną Fundacji Pomocy Hospicjom "Wiara" |
Ulicka:
Sprawa jest prostsza. Chodzi o to,
że każdy inteligentny człowiek przywykł do samodzielnego, niezależnego myślenia.
Takim ludziom o wiele trudniej zebrać się w stado. Pamięta pani, obaj bracia
Aksakowowie (Iwan i Konstantin- „mediawRosji) byli słowianofilami. Ich
koncepcje różniły się między sobą w zaledwie kilku kwestiach, ale mimo to
dawały podstawę do twierdzenia, że każdy z braci ma odmienną wizję ideologii
słowianofilskiej. Z tego powodu, obaj tak byli ze sobą skłóceni, że podzielili
swoje domy w Moskwie i Petersburgu, a nawet chodzili po różnych stronach ulicy,
żeby się przypadkiem nie spotkać. To świetny przykład na potwierdzenie tego, o
czym mówię. Ludzie myślący szukają odpowiedzi samodzielnie, więc trudniej im
znaleźć płaszczyzny porozumienia. Natomiast ci bez własnego zdania nie
otrzymali „szczepionki” w postaci wykształcenia i kultury, oni o wiele częściej
będą zwyciężać. Tak było zawsze. Kiedy spada na nich lawina masowego terroru,
łatwo mu ulegają i szybko znajdują wspólny język. A właściwie takim ludziom
narzucają go inni. Ale ci „niezaszczepieni” z radością się godzą i nie wnikają
w szczegóły.
Lewkowicz
A ta pierwsza
myśląca część społeczeństwa nie jest w stanie wypracować jakiegoś wspólnego
języka? Jedyne, co ich łączy, to gotowość pójścia za kraty lub do piachu?
Ulicka:
Nie wiem. Być może płaszczyzną
porozumienia stanie się pragnienie zmian. Bo to, do czego przywykliśmy, ten
obrazek z tradycyjnym rosyjskim urzędasem, jest już nie do zniesienia. Nie da
się bez końca patrzeć na tych prostaków pod krawatem i w mercedesach, z
nieruchomymi maskami zamiast twarzy, pozbawionych jakiejkolwiek inicjatywy.
Chciałoby się choć trochę ożywić to towarzystwo, zobaczyć w ich szeregach ludzi
energicznych i mniej zależnych od władzy. Osobiście nie mam nic przeciwko takim
panom, jak Żyrinowski czy Ziuganow. Ale oni reprezentują pewne idee, wyjątkowo mi
obce i trudne do zaakceptowania. Przecież istnieją ludzie o takich poglądach, więc i ci politycy
mają prawo do istnienia. Jeśli jednak władza musi upowszechniać podobne ideologie,
niech przynajmniej ich reprezentantów wymieni na polityków młodszych,
sympatyczniejszych, używających innej retoryki. Wątpię, czy po takiej wymianie
Rosja zaczęłaby rozkwitać, ale przynajmniej zmieniłby się ten obrzydły niemal nam
wszystkim „obrazek”. Nawiasem mówiąc, ja osobiście popieram Olgę Romanową. To
uosobienie zupełnie innej wizji polityki i oczywiście zupełnie innych idei.
Bardzo bym chciała, żeby udało się jej wejść do kręgów władzy.
Lewkowicz:
Wracając
do pytania o przyczyny naszych powtarzających się niepowodzeń – jest pani
jednym z założycieli „Ligi Wyborców”. Początki waszej działalności były głośne,
podjęliście wiele pożytecznych inicjatyw, a obecnie coś o was cicho.
Zarzuciliście swój pomysł?
Ulicka:
Uczestniczyłam w tym, póki w ich
działalności widziałam sens.
Lewkowicz
Dlaczego
w pewnym momencie ten sens zniknął?
Ulicka:
Przegraliśmy na całej linii, nic
nam się nie udało osiągnąć.
Lewkowicz:
Nie
udało? Zachęciliście tysiące ludzi do obserwowania wyborów. Jakieś dziesięć lat
temu nikt nawet nie znał słowa „obserwatorzy”.
Ulicka:
Więc zapewne w czasie kolejnych
wyborów znów się skrzykniemy i weźmiemy do roboty. Tylko że wyborów już prawie
nie będzie, przecież coraz częściej zaczynają je odwoływać. Co ja mogę zrobić w
tej sytuacji? Tylko to, na co pozwalają mi moje skromne siły. Ostatnio na
przykład razem z Katią Gienijewą napisałyśmy list otwarty w sprawie wspomnianego
już projektu ministerstwa kultury. Poświęciłyśmy dwie godziny, rozmieściłyśmy list
na wszelkich możliwych, jeszcze nie zlikwidowanych stronach internetowych. Nie mogę powiedzieć,
że niczego nie robimy. Robimy to, co w naszych siłach. Mam świetne koleżanki –
jedna współpracuje z koloniami poprawczymi dla nieletnich, inna z hospicjami,
kilka innych, bliskich mi osób poświęca się bardzo pożytecznej pracy
społecznej. To oni wykonują zadania, choć w zasadzie powinno realizować je państwo.
Zastępują tym samym nieistniejące struktury państwowe. A co poza tym możemy
zrobić? Przecież nie weźmiemy w ręce karabinów. Nie na tym polega nasza rola. Co
więcej, ja sama jestem z natury osobą praworządną w każdym znaczeniu tego
słowa. Nie chcę łamać jakichkolwiek przepisów, uczciwie, co do kopiejki, płacę
podatki i przechodzę przez ulicę wyłącznie na zielonym świetle. W zamian,
pragnę tylko jednego – żeby władza przestrzegała uchwalonego przez siebie prawa.
Nikt przecież nie odwołał jeszcze konstytucji, prawda? A w niej zagwarantowane
jest prawo do zebrań i do wolności słowa. Dziś jednak przepisy naszej
konstytucji są z premedytacją i konsekwentnie łamane. A najsmutniejsze jest to,
że ludzi, którzy aktywnie protestowali przeciwko temu procesowi, władza także
„złamała”. Sprawdziła się technologia wypracowana podczas „sprawy placu
Bołotnego”, kiedy to na przykładzie kilku osób wszystkim innym zademonstrowano,
że zwykłe wyjście na plac może pociągnąć za sobą zupełnie konkretne represje.
Nawet ci młodzi ludzie, sprawiający wtedy wrażenie nieugiętych, dziś siedzą
cicho jak mysz pod miotłą.
Lewkowicz:
Nie dostrzega
pani żadnych zjawisk pozytywnych?
Ulicka:
Tego nie twierdzę. Mimo wszystkich
minusów obecnej sytuacji, nasz kraj ma jedną ogromną zaletę: w żadnych okolicznościach
nie grozi nam nuda. Co rusz stawia się przed nami kolejne nietuzinkowe zadania.
Lewkowicz:
Czy
talent literacki może w jakimkolwiek stopniu pomóc w rozwiązywaniu tych
łamigłówek?
Ulicka:
W żaden sposób. Mniej więcej rok
zaczęłam pisać książkę. Kiedy już miałam napisane ileś tam stron, zmarła moja
bliska przyjaciółka Natasza Gorbaniewska, znałyśmy się z nią od młodości.
Poczułam wewnętrzny przymus odłożenia rozpoczętej pracy i napisania książki
upamiętniającej Nataszę. Miała to być antologia złożona z jej tekstów oraz ze
wspomnień ludzi, którzy ją znali. Zajęłam się tym projektem, częściowo go
zrealizowałam. A teraz nie mam możliwości solidnie przysiąść do zakończenia choćby
jednej z tych rozpoczętych książek. Jak już wspomniałam, cały swój czas
poświęcam na wyjazdy, spotkania i tego typu sprawy.
Lewkowicz:
Proszę
opowiedzieć bardziej szczegółowo, z kim są te spotkania i czego dotyczą?
Ulicka:
Jestem na przykład
wiceprzewodniczącą rosyjskiego oddziału PEN Clubu. Do niedawna działaliśmy dość
anemicznie. Pięć lat temu zmarł Aleksandr Tkaczenko, dyrektor wykonawczy
związku; sam był aktywnym obrońcą praw człowieka, pomagał pisarzom z obszaru
byłego ZSRR. Wspierał prześladowanych w Azji Środkowej, jeździł na rozprawy
sądowe i w ogóle bardzo intensywnie pracował. Po jego śmierci nasz oddział PEN
Clubu zaczął podupadać. Obecnie podejmujemy wysiłki zmierzające do jego
reanimacji, odwiedzamy różne miasta. W czasach, gdy margines swobody skurczył
się do minimum, jest to zadanie niezwykle ważne i potrzebne. Ale i czasochłonne.
Lewkowicz:
A czy
zdradzi pani, nad jaką książką teraz pani pracuje? Mam na myśli własną
twórczość.
Ulicka:
Nie będę teraz o tym mówić, bo nie
mam pewności, czy uda mi się ten utwór ukończyć. Przed śmiercią chciałabym
napisać jeszcze jedną powieść. Mam bardzo interesujące materiały, nie wiem
jednak, czy zdążę ten pomysł zrealizować.
Lewkowicz:
„Jeszcze
jedna” powieść? To brzmi jak „ostatnia”...
Głos Ulickiej zabrzmial donośnie w związku z kryzysem ukraińskim. Pisarka była wspól- organizatorem Kongresu Rosyjskiej i Ukraińskiej Inteligencji. |
Ulicka:
Mam 71 lat. Nie jest mi obce
poczucie, że zbliżam się do mety.
Lewkowicz:
Chodzi
jedynie o wiek?
Ulicka:
Nie tylko. Chorowałam na raka, a
to osłabia organizm. Chociaż muszę zaznaczyć, że choroba była dla mnie bardzo
ważnym etapem. Jesteśmy śmiertelni, to oczywiste, i na Ziemi przebywamy tylko
tymczasowo, na co dzień jednak człowiek o tym nie myśli. Gdy zachorowałam,
zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na świat. Z jednej strony czułam, że koniec
jest blisko, tym bardziej, że wszyscy członkowie mojej rodziny zmarli na jakiś
nowotwór. A z drugiej, życie nabrało niesamowitej intensywności. Nigdy
wcześniej nie cieszyłam się tak bardzo z ładnej pogody, nie patrzyłam z taką
radością na słońce i drzewa. Nauczyłam się rozkoszować każdą minutą i wszystkim
tym, czego wcześniej nie dostrzegałam. W najcięższym okresie, gdy już nie
mogłam ani pisać, ani czytać, a mój stan był naprawdę kiepski, słuchałam muzyki
klasycznej. Po raz pierwszy sprawiało mi to aż tak ogromną przyjemność. Wcześniej
nie dostrzegałam w utworach muzycznych takiej niesamowitej głębi. Zaczęłam
uważniej przyglądać się wszystkiemu, co mnie otacza i cenić każdą sekundę
radości.
Lewkowicz:
Przepraszam
za nietaktowne pytanie, ale czy bała się pani?
Ulicka:
Chyba nie.
Lewkowicz
Czyli
jest pani przygotowana na śmierć?
Ulicka:
O wiele bardziej przeraża mnie
myśl o fizycznym bólu i o tym, że będę go z trudem znosić, a tym samym, stanę
się ciężarem dla otoczenia. Godne zachowanie jest dla mnie niezwykle ważne. Widziałam
wiele ludzkich śmierci, wiele sposobów umierania. Dlatego sama chciałabym
odejść, nie przysparzając nikomu przykrości. Śmierć to chyba najcięższy egzamin
w życiu, i mam nadzieję, że go zdam.
Lewkowicz:
Pomijając
chorobę i obecny brak czasu, czy pisze pani powoli?
Ulicka:
Bardzo. I im dalej, tym wolniej.
Lewkowicz:
Dlaczego?
Ulicka:
Po pierwsze – bo lubię i z
przyjemnością rozciągam to zajęcie w czasie. Po drugie, żeby móc normalnie
pracować, powinnam wyjechać z Moskwy. Tutaj ciągle coś się dzieje, co chwila
jakaś nowa przykra niespodzianka. To powoduje u mnie psychiczny paraliż. Ale
nie zawsze mam możliwość zostawić wszystko i wyjechać. A poza tym sam proces
twórczy to ciężka praca.
Lewkowicz:
Szlifuje
pani każde słowo?
Ulicka:
Moja redaktor, a jednocześnie
bliska przyjaciółka, twierdzi, że nie do końca sobie z tym radzę. W każdym
razie staram się, żeby tekst idealnie oddawał to, co chcę przekazać, żeby nie
było w nim niczego zbędnego czy przypadkowego. Realizacja tak sformułowanego
zadania wymaga wielkiego skupienia i wewnętrznego ascetyzmu.
Lewkowicz:
Moja
ulubiona pani powieść to „Szczerze oddany Szurik”. Kiedy skończyłem ją czytać,
byłem przekonany, że – jak to się mówi – kibicuje pani swojemu bohaterowi. Pół
roku później obejrzałem wywiad, w nim bezlitośnie rozprawiła się pani z
Szurikiem, stwierdzając, że to niemal archetyp współczesnego rosyjskiego mężczyzny,
jest niezdolny do podejmowania decyzji, nie ponosi za nie odpowiedzialności,
nie sprzeciwia się presji otoczenia. Po wysłuchaniu tego wywiadu czułem się
zdezorientowany i rozbity. Czyżbym zupełnie nie zrozumiał tej powieści?
Ulicka:
Polskie wydanie ksiązki ukazało sie w 2007 r. |
Tak naprawdę, ja bardzo lubię
Szurika. To wspaniały człowiek. Ale z naszym społeczeństwem dzieje się teraz
coś dziwnego, mężczyźni tracą pewne cechy, typowe dla ich płci. Właśnie o tym
mówiłam w tamtym wywiadzie. Co się stało z Szurikiem? On nie potrafi naprawdę
pokochać, nieustannie staje się bierną ofiarą okoliczności i nie jest zdolny do
dokonywania życiowych wyborów. To dlatego nic mu się w życiu nie udaje.
Lewkowicz:
W finale
powieści główna bohaterka zapisuje w swoim pamiętniku: „Szurik to k**tas”. Czy
to zdanie wyraża również pani własny stosunek do tej postaci? Skąd się wzięło
takie właśnie zakończenie utworu?
Ulicka:
Z życiowych obserwacji. To jest po
prostu kobiecy punkt widzenia. Prototypem Szurika był do pewnego stopnia mój
przyjaciel, darzyłam go szczerą sympatią. Za każdym razem, gdy przychodził do
mnie w gości, a potem wychodził w towarzystwie jakiejś nieszczęsnej dziewczyny,
spragnionej uwagi i miłości, co zawsze kończyło się burzliwym i krótkotrwałym
romansem, mówiłam mu: „Napiszę o tobie książkę”. Obserwowałam, z jakich dramatycznych
epizodów składa się jego życie, jak bardzo się męczy i miota między kilkoma
równoległymi związkami. Już zdążył zakochać się w nowej kobiecie, a przecież ma
jeszcze zobowiązania wobec poprzedniej. I dlatego nigdy nie jest zupełnie
niezależny. Jednej obiecał kupić ziemniaki, inna prosiła, żeby Szurik odebrał z
przedszkola dziecko (i to nie jego dziecko, a czyjeś), jeszcze inna chce, żeby
pomógł jej ze zorganizowaniem pogrzebu, i tak dalej. Bohater dwoi się i troi,
ale żadnej kobiecie nie może dać wszystkiego. A kobieta tego właśnie oczekuje.
Szurik jest przekonany, że wszystkim pomaga, i że za to wszystkie powinny go
kochać. A one tego nie wytrzymują albo po prostu uznają go za szajbusa.
Lewkowicz:
A czy to
takie niezwykłe, że Szurik się „miota” między kobietami?
Ulicka:
Nie wiem. W końcu przecież nie
założył rodziny, nie miał dziecka – czy to jest normalność? Nic dobrego z tego
jego życia nie wyszło. Cały czas pomagał nieszczęśliwym kobietom, w naszym
kraju jest ich naprawdę mnóstwo i trzeba to głośno powiedzieć. Dodam, że
pisanie powieści kończyłam akurat wtedy, gdy ten mój znajomy zmarł. Tak więc
nie zdążył jej przeczytać. Może to i lepiej, bo w gruncie rzeczy to przecież
smutna historia, między innymi o naszych rosyjskich mężczyznach. Znam wiele
osób, które po przeczytaniu „Szurika” mówiły: „Boże, przecież to o mnie”. I
było to dla nich niezbyt przyjemne odkrycie.
Lewkowicz:
W takim
razie nie rozumiem, czego potrzebują kobiety, jeśli nie podoba im się mężczyzna
gotowy wziąć na swoje ramiona wszystkie obowiązki?
Ulicka:
Każda kobieta potrzebuje tylko
jednego, swojego mężczyzny. Taka nasza natura. Jeśli mężczyzna nie może w pełni
należeć do kobiety, zostaje sam jak palec.
Lewkowicz:
Kobiety
to straszne istoty…
Ulicka:
Ależ oczywiście!
Ludmila Ulicka (ur. 1943), wybitna pisarka rosyjska, autorka
powieści przetłumaczonych na blisko 20 różnych języków. Karierę rozpoczynała
jako autorka publikowanych w radzieckich czasopismach opowiadań oraz
scenarzystka filmowa. Jest laureatką wielu rosyjskich i międzynarodowych nagród
literackich. Po polsku ukazały się takie powieści Ulickiej jak „Przypadek
doktora Kukockiego”, „Daniel Stein, tłumacz”, „Sonieczka”, Szczerze oddany
Szurik”.
Olga Romanowa (ur.
1966), popularna dziennikarka związana z ruchem praw obywatelskich. Prowadziła
programy w telewizjach NTV i RenTV (w czasach,
gdy były jeszcze niezależne). Felietonistka opozycyjnej „Nowej Gaziety”.
W 2008 roku męża Romanowej, biznesmena Aleksieja Kozłowa aresztowano pod sfabrykowanymi
zarzutami. W odpowiedzi założyła organizację „Rosja
za kratami” udzielającą pomocy prawnej ofiarom rosyjskiego systemu wymiaru
sprawiedliwości. Kandyduje w jesiennych wyborach do moskiewskiej rady miejskiej.
Jewgienij Lewkowicz (ur. 1978), moskiewski dziennikarz
związany z ruchem praw obywatelskich, aktywny w sieciach społecznościowych
(Facebook). Aktywnie uczestniczy w kampanii wyborczej, niezależnej kandydatki
do moskiewskiej rady miejskiej, Olgi Romanowej.
Oryginal
znajduje się pod adresem:
Obserwuj i polub nas na Facebooku:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz