Dla Kremla pod rządami Władimira Putina, 70ta rocznica
zakończenia II wojny światowej to okazja do wielkiej fety wpisującej się w
strategię odbudowy geopolitycznej potęgi Rosji. Nie jest ważna prawda o
tragicznej wojnie, bardziej liczy się rozmach defilady na Placu Czerwonym. Dla
kremlowskich propagandystów ważna także jest rehabilitacja stalinowskiego
Związku Radzieckiego. Był niezwyciężony i dał światu pokój. Sędziwy historyk i
politolog Georgij Mirski inaczej patrzy na wydarzenia sprzed lat. Kraj nie był przygotowany
do wojny, dla dowództwa życie własnych żołnierzy nie miało znaczenia, w wojsku
panował strach nie przed Niemcami, a własnymi organami bezpieczeństwa. Za swoje
zwycięstwo Związek Radziecki zapłacił gigantyczną cenę.
Autor: Georgij Mirski
W maju 1942, w kotle pod Charkowem do niewoli dostało się ok. 250 tys. radzieckich żołnierzy. W pierwszych latach wojny straty radzieckie były gigantyczne. |
Co mogę powiedzieć o wojnie? Na ten temat wszystko już
zostało napisane, powiedziane. A przy okazji pojawiła się taka masa przekręceń
i falsyfikacji, że zaczynam odczuwać pragnienie, by dokąd jeszcze żyję,
dopowiedzieć coś od siebie i narysować choćby w miniaturze prawdziwy obraz
wojny. Przede wszystkim chciałbym zdemaskować podwójne kłamstwo plewiące się z
niewiarygodną szybkością z roku na rok: z jednej strony mówią nam, że Stalin i
jego rząd przygotowali kraj na wypadek wojny, i że przed napaścią ze strony Hitlera
udało się umocnić zdolności obronne Związku Radzieckiego, z drugiej, że to
zaskoczenie wywołane inwazją było na początku przyczyną wielkich strat. Wróg
miał wówczas ogromną przewagę, niewiele brakowało, by lawina niemieckich
czołgów i samolotów zadała nam ostateczny cios.
Kraj był nieprzygotowany
Obie te opinie pozbawione są podstaw. Moja teza jest
następująca: kraj był nieprzygotowany do wojny z powodu szkodliwej (by posłużyć
się sformułowaniem z tamtych lat), wręcz zgubnej polityki Stalina - tuż przed
jej wybuchem Armia Czerwona została pozbawiona kadry dowódczej. Mieliśmy więcej
od Niemców czołgów i samolotów, ich jakość była nie gorsza, wręcz lepsza,
trudno też mówić o jakimś wielkim zaskoczeniu. Absolutnie wszyscy, poza
Stalinem, nie mieli wątpliwości, że wojna wybuchnie lada dzień, ale strach
przed zwierzchnością (skutek represji), lęk paraliżujący inicjatywę własną,
niski poziom kadry dowódczej, brak profesjonalizmu, bezmyślność, bałagan,
wszystko to doprowadziło do katastrofy.
Więc w jaki sposób szykowaliśmy się do wojny"? Piosenka
"Jeśli jutro wybuchnie wojna" pochodziła z filmu, na podstawie którego
my chłopcy z tamtych lat, wyobrażaliśmy sobie przyszłą wojnę. W refrenie padały
słowa: "Małą krwią, uderzeniem potężnym", w końcu jednej ze zwrotek
śpiewano: "I ruszą do przodu dziarskie wozy". Wydawało się, że tak
jak w 1919 i w tej wojnie będzie się używać wozów ciągniętych przez konie. Nie
przypadkowo, na początku wojny, Stalin mianował na stanowiska dowódcze w trzech
rodzajach wojsk swoich starych kumpli, "dowódców-kawalerzystów",
Budionnego, Timoszenkę, Woroszyłowa. Niemieccy generałowie natychmiast starli
ich na miazgę.
Nieszczęście polegało i na tym, iż wszystkich nauczono całkowicie
wierzyć w każde słowo pochodzące z góry: tak właśnie będzie, już za kilka
tygodni odniesiemy zwycięstwo. Przez pierwszych 10 dni, po wybuchu wojny 22
czerwca, stale wymienialiśmy się wiadomościami: wkroczyli do Prus Wschodnich i
Polski, lada dzień zajmiemy Warszawę i Koenigsberg.
Dopiero co ukończyłem 15 lat. Pełniąc dyżury na dachu domu,
w składzie ochotniczej drużyny pionierskiej, z przykrością myślałem o tym, iż na
tę wojnę nijak zdążyć mi się nie uda. Ale ona się przeciągnęła. Trzy lata
później, gdy dobiłem osiemnastki, uwierzyłem, że jednak powalczę. Miałem za
sobą szkolenie, nauczyłem się strzelać z moździerzy, w końcu przyszła
wiadomość, iż do wojska biorą mój rocznik - 1926. Zgłosiłem się do wojenkomatu
w dzielnicy "Sowietskaja" z prośbą, by mnie powołano, dostałem jednak
odpowiedź odmowną: "Prośbę odrzucić. Służy w oddziałach obrony przeciwlotniczej.
Przyznano mu odroczenie". Pracowałem wtedy w firmie "Tiepłosieti
Mosenergo", jako zatrudnionego w niej robotnika przyjęto mnie do oddziału
"Moskiewskiej Obrony Przeciwlotniczej". Do końca wojny pracowałem w
sieciach ciepłowniczych. Kiedy nastąpił ten dzień, 9 maja, śpiewałem i
tańczyłem na Placu Czerwonym. Widziałem szczęśliwe twarze, podrzucałem do góry
z innymi nielicznych obecnych tam żołnierzy frontowych, a także oficerów
amerykańskiej misji wojskowej; czyż można było od razu zapomnieć, iż tylko
dostawy amerykańskiej żywności jesienią 1942 roku uratowały nas od śmierci
głodowej?
Żołnierz radziecki wysłany na pierwszą linię frontu ginął po kilku dniach. Jeszcze mniejsze szanse na przeżycie mieli wcieleni do batalionów karnych |
7 godzin
Ale czym była ta wojna, dowiedziałem się od jej ofiar, gdy w
roku 1942 pracowałem jako sanitariusz w szpitalu dla ewakuowanych rannych na
ulicy Razgulaj. Pamiętam długie prowadzone z nimi rozmowy, przybyli przede
wszystkim spod Rżewa, gdzie przez półtora roku Armia Czerwona usiłowała zająć
niemieckie pozycje. Potem policzono, iż liczba ofiar wyniosła 700 tysięcy.
Wszyscy opowiadali to samo, jakby się umówili: "Rzucają nas z lasu na
otwarte pole, śnieg, niemieckie miny rozstawione jak na szachownicy, jeśli
kogoś ranią - koniec. Sanitariusz przed nocą nie dopełznie, mróz minus 20". Żaden
z tych rannych nie spędził na froncie więcej, niż 5 dni. Ale bywało i gorzej. W
mieszkaniu miałem sąsiada, nazywał się Marlen Popow, został ranny w
Stalingradzie, opowiadał, iż u niego w szpitalu, żaden z żołnierzy walczących
na pierwszej linii frontu nie przetrwał więcej, niż 2 dni. Potem obliczono, iż
w okresie najbardziej zajadłych ataków niemieckich w Stalingradzie, średni czas
życia żołnierza na pierwszej linii wynosił 7 godzin.
W wierszu Borysa Kunajewa "Desant pancerny"
opublikowanym w czasopiśmie "Drużba Narodow" (sam autor był
żołnierzem, jednym z tych rozmieszczanych z automatem na czołgu wysłanym do ataku)
są i takie słowa:
"I kiedy ryczą hordy stalowe,
rzucając desant na tyły wroga,
dowódca żyje godziny połowę,
żołnierza krótsza ku śmierci droga."
A na koniec:
"Atak trwał mniej niż godzinę,
Żywych w oddziale zostało dwóch
Obydwaj odnieśli rany…."
Co wieczór oglądam w stacji "Kultura" program
"Moja wielka wojna". W każdym wydaniu żołnierze frontowi mówią to
samo: "po kilku dniach mieliśmy w dywizji jedną trzecią składu" albo "rano
łączność zabezpieczało 45 ludzi, pod wieczór zostało ich dwóch", itd.
Na przestrzeni pierwszych trzech lat proporcje strat
wynosiły średnio 1:5 na korzyść Niemiec. W najgorszych miejscach (Mga,
Siniawino, Miasnoj Bor, Pyrzyczółek Newski - (pola boju podczas bitwy o Leningrad - "mediawRosji"))
1:10. Dopiero w połowie 1944 roku sytuacja zaczęła się odwracać, straty
niemieckie rosły w katastrofalnym tempie, coraz bardziej przewyższając nasze. Pola
pod Berlinem i Koenigsbergiem pokryły niemieckie trupy. Ale to był już koniec
wojny. Jej ostateczny bilans dla nas pozostał straszny.
Niemcy były silne
Jak można kwestionować oczywistą prawdę: im wróg był
silniejszy, tym zwycięstwo nad nim było cenniejsze. Niemcy były silne, jak
nigdy. W październiku 1939 roku, po zwycięstwie nad Polską, występując na
zjeździe partyjnym, Hitler oświadczył (jego słowa cytuję z pamięci, czytałem je
w gazecie "Prawda", Hitler był wtedy sojusznikiem Stalina, jego
przemówienie opublikowano prawie w całości): "stworzyliśmy armię, która -
mogę to powiedzieć otwarcie - nie ma sobie w świecie równych". Hitler miał
rację. Armii podobnej do Wermachtu, z którym zderzyliśmy się w 1941 roku nie
było nigdy wcześniej. Słynny generał Guderian, dowódca armii pancernej, doszedł
z nią do Tuły (choć nie udało mu się jej zdobyć) pisał, iż w pierwszych latach
wojny, każda dywizja niemiecka była w stanie pokonać przeciwnika
przewyższającego ją liczebnie trzy razy.
Tego rodzaju konstatacja nie oznacza, iż rzucamy oszczerstwa
na naszych żołnierzy i poniżamy
ich. Wręcz na odwrót, cześć i chwała
naszym żołnierzom, za to iż w końcu pokonali takiego wroga. Tutaj nie rozmawiamy o ich bohaterstwie. Nikt nie
będzie go kwestionować. Tutaj zwracamy raczej uwagę na poziom wyszkolenia,
profesjonalizm, umiejętność kierowania różnymi rodzajami wojsk. Interesuje nas
kwestia precyzji i dokładności działań podejmowanych przez wszystkie tryby radzieckiej
machiny wojennej. Pod tym względem Niemcy przewyższali nas zdecydowanie. Co
więcej, lotnicy niemieccy mieli za sobą o wiele więcej wylatanych w ramach
szkolenia godzin, więc nawet jeśli nasze samoloty były lepsze, nie zapobiegło
to naszym gigantycznym stratom. Akademik Jurij Ryżow napisał w "Nowej
Gazietie" (15.04.2015), iż straty naszego lotnictwa były 3 razy większe,
niż niemieckiego. Także doświadczenie niemieckich czołgistów było o wiele bogatsze,
potrafili lepiej manewrować, a ich celowniczy, częściej trafiali w czołgi
przeciwnika. W ten sposób, udawało im się kompensować niższą od naszego jakość
niemieckiego pancerza.
Nasi demagodzy, generałowie, doktorzy nauk, literaci wręcz
wściekają się, gdy im tłumaczyć, iż nasze straty były większe, niż niemieckie.
To przecież rzuca cień na Stalina, a im zależy na restauracji stalinizmu.
Najważniejsze, by udowodnić, iż stalinowska elita władzy sprawdziła się.
Dowódcom nie zależało na żołnierzach
Jednak musimy odróżniać, to co obiektywne, nieuniknione, od
tego, co wynikało ze słabości systemu. Nie powinniśmy się dziwić, gdy słyszymy
o rozmiarach strat poniesionych w pierwszych latach wojny. Wręcz na odwrót,
mamy też podstawy do dumy i zachwytu. Tak, wielu żołnierzy poddało się panice,
uciekło, zdezerterowało. Ale przeważyły ponadludzkie wysiłki, upór,
poświęcenie, bohaterstwo żołnierzy Armii Czerwonej i ich dowódców. Niemiecki
generał Halder, szef sztabu niemieckich wojsk lądowych, już we wrześniu 1941
roku odnotował w swoim dzienniku: "każdego dnia, podczas kampanii
wschodniej, tracimy średnio 196 oficerów". W czerwcu 1942 roku Halder
zauważył, iż w ciągu roku Wermacht stracił 1 milion 300 tys. ludzi, czyli
40,62% wszystkich sil rzuconych na front wschodni: "na niektórych
odcinkach, załogi czołgów przeciwnika porzucają swoje pojazdy, jednak w
większości przypadków, zamykają się w nich i wolą spłonąć razem z
czołgiem".
W ciągu pierwszego, strasznego roku wojny Armia Czerwona
dokonała więcej, niż mogłaby osiągnąć jakakolwiek inna. Jestem o tym
przekonany. Wytrzymaliśmy. Ale cena mogła być o wiele mniejsza. Halder pisał o
rosyjskiej taktyce ataku, nawet w tych wypadkach, gdy inicjowano go z
oddalonych pozycji i brakowało odpowiedniego wsparcia artyleryjskiego:
"atakuje piechota z okrzykiem "hura". Rzucana jest w określonym
porządku bojowym (do 12 fal), stąd niewiarygodnie wielkie straty
przeciwnika". Autorzy wszystkich niemieckich wspomnień bardzo się dziwią:
"Nasze karabiny maszynowe zabijają jedną falę Iwanów za drugą, a jednak
wciąż rzucają ich do przodu, po trupach, na śmierć. Radzieckim dowódcom w ogóle
nie zależy na życiu swoich żołnierzy."
Rozstrzygnięta w styczniu 1943 roku bitwa pod Stalingradem odwróciła losy wojny. |
Chaos i bałagan
Wspomniałem tu już program telewizyjny "Moja wielka
wojna". Kombatanci mówią w nim nie tylko o stratach. Wciąż wspominają
bałagan, chaos, bezsensowne rozkazy. Dowódcy bez namysłu rzucali całe pułki i
dywizję na pewną śmierć. Należało zdobyć wioskę, albo wzniesienie, przed
określoną datą, nawet jeśli nie było odpowiedniego przygotowania
artyleryjskiego. Majorzy i pułkownicy bardziej, niż wroga bali się, że ich
zdejmą, lub rozstrzelają, taka mogła być reakcja dowództwa, jeśli w określonym
terminie nie zdobyli wyznaczonego punktu. W tym celu można było posłać na
śmierć połowę własnych ludzi. Pilnował ich SMIERSZ, organy bezpieczeństwa,
wystarczyły najmniejsze podejrzenia, by rozstrzeliwać żołnierzy i ich dowódców.
Tak właśnie działał system stalinowski. Był okrutny i pozbawiony uczuć, nie cenił
życia ludzkiego. Były w nim obecne strach przed ludźmi, podejrzliwość, działanie
na pokaz, obłuda, autoreklama i uniżoność. W chwilach krytycznych górę brały
dezorganizacja i zagubienie, byliśmy świadkami upokarzającej ucieczki kierownictwa
partyjnego i wojskowego z Moskwy 16 października 1941 roku (do dziś mam przed
oczami widok czarnych "emek" wyładowanych rodzinami z walizkami, mknęły
po Twerskiej w kierunku Szosy Entuzjastów).
Ze stu wróciło trzech
Nie, kraj nie był gotowy do wojny. W większości chłopskie społeczeństwo
nie chciało bronić Stalina z jego znienawidzonymi kołchozami. Czy nie to było
przyczyną, iż w ciągu pół roku od początku wojny, poddało się około 3 milionów żołnierzy
radzieckich i ich dowódców. Jak bardzo władzy Stalina musieli nienawidzić pochodzący
ze wsi robotnicy… Zarządzona przez niego kolektywizacja złamała im życie. Jak
wiele przekleństw rzucanych pod adresem rządu słyszałem w latach wojny... Jak
często ludzie dzielili się nadzieją, iż sojusznicy zmuszą Stalina do likwidacji
kołchozów i wprowadzenia wolności handlu i zatrudnienia. Jak to tak, daj
ludziom odetchnąć….
Dopiero wtedy, gdy ludzie uświadomili sobie, że los Rosji wisi
na włosku, wojna nabrała ojczyźnianego, patriotycznego charakteru. Osiągnięcia
narodu rosyjskiego i innych nie mają sobie równych w historii. Odniesiono
zwycięstwo nad diabelskim złem, największym jakiekolwiek zrodziło się z
ludzkiej podłości i słabości. Ale okazało się to możliwe, tylko dzięki
przezwyciężeniu wad i potworności systemu stalinowskiego. Zwycięstwo zostało
odniesione nie dzięki systemowi, tylko na przekór.
Opowiadając o wojnie studentom, zawsze kończę w ten sam
sposób:
- "Ze wszystkiego, co powiedziałem, zapamiętajcie jedno, z każdych stu młodych ludzi urodzonych w 1921, 1922 i 1923 roku i wysłanych na front, po zakończeniu wojny do domu wróciło trzech. To pomoże wam zrozumieć jaka to była wojna".
Tłumaczenie: K.W.
Oryginał ukazał się na portalu radia "Echo
Moskwy": http://www.echo.msk.ru/blog/georgy_mirsky/1541468-echo/
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Autor jako historyk powinien częściej sięgać po inne źródła niż radzieckie. Nie do końca jest prawdą, że Rosja nie była przygotowana do wojny w 1941 r. Stali miał zamiar zaatakować Hitlera. Tak twierdzi znaczna część źródeł i to znajduje potwierdzenie w początku działań wojennych. Duże siły były zgromadzone niedaleko granicy przez to już w początkowym okresie zostały zniszczone (m.in lotnictwo, sprzęt pancerny itd). Gdyby ta teza nie była by prawdziwa to a) oddziały powinny być przygotowane do obrony chociażby poprzez umocnienia, rozkazy na wypadek W itp. b) gdyby nie były przygotowywane do obrony, to nie powinno ich być aż tylu przy granicy.
OdpowiedzUsuńDlatego zrozumiałe jest, ze Rosjanie mają problem z ustaleniem wersji, czy byli przygotowani na atak, czy nie byli. Niemożliwe jest przecież przyznanie, iż szykowali sie do ataku na Hitlera, ale zostali uprzedzeni.
Wielka Wojna Ojczyźniana jest dla Rosjan szczególna ze względu na liczbę zabitych, poświecenie a przede wszystkim zwycięstwo.
Autor mówiąc o poddawaniu się nie poszedł dalej. Przecież olbrzymia ilość Rosjan przeszła na stronę Niemców (np. własowcy), i nie piszę tego, aby w jakiś sposób "piętnować" Rosjan, broń Boże.
Rosjanie nakręcili świetny serial o IIWŚ "Shtrafbat" (Karny Batalion), który jest według mnie jednym z najlepszych seriali, jaki kiedykolwiek powstał o II Wojnie światowej i nie tylko w Rosji. Ten film powinien być "lekturą obowiązkową" nie tylko dla Rosjan, ale i dla wszystkich młodych ludzi, żeby zrozumieli co to była za wojna. A on pokazuje to lepiej niż wszystkie krwawe filmy typu Szeregowiec Ryan.
Szkoda, że dzień zwycięstwa, zamiast poprzez pamięć o poległych, ich poświęceniu oraz tym czego dokonali, poprzez defilady wojskowe i gadające głowy pełni zupełnie inną rolę. zamiast oddawać cześć i przypominać co się zdarzyło, żeby już nigdy więcej do tego nie doszło, wręcz przeciwnie - zachęca, podżega i namawia do konfrontacji.
Chciałbym doprecyzować tę kwestię. Wojska ZSRR były przygotowane do ofensywy. Natomiast nie do obrony. Armia była przygotowana do wymarszu, a nie do walki na miejscu, w okrążeniu. Nie budowano umocnień przeciwczołgowych, bombowce stały przy granicy i na ziemi czekały na zniszczenie. Artylerii wydano tylko mapy Niemiec, w związku z czym strzelanie na terenie ZSRR odbywało się na oko, z dużym błędem. Wydano rozmówki rosyjsko-niemieckie, gdzie przewidziano takie rozmowy: "co to za miasto", "gdzie się ukrywa burmistrz".
UsuńMyślę, że obie strony popełniły w tej wojnie błędy. Autor pisze: "Jak często ludzie dzielili się nadzieją, iż sojusznicy zmuszą Stalina do likwidacji kołchozów". Czyli de facto Hitler i Stalin to była dla Rosjan jedna swołocz, ale Stalin był lepszy bo mówił po rosyjsku. A gdyby to Hitler, a nie sojusznicy Stalina, powiedział, że zlikwiduje kołchozy i rozda ziemię? Pewnie wtedy wojsko radzieckie powiesiłoby Stalina i resztę czerwonych na drzewach zamiast liści i wojny by nie było.
"Wojska ZSRR były przygotowane do ofensywy. Natomiast nie do obrony."
OdpowiedzUsuńPrzecież właśnie to napisałem.