Kiedy rozpadł
się Związek Radziecki, w nowej Rosji Gennadij Burbulis zajmował kluczowe
stanowiska. Był wicepremierem i sekretarzem stanu. Odegrał istotną rolę podczas
negocjacji w Białowieży, gdzie zdecydowano o rozwiązaniu ZSRR. Przekonał Borysa
Jelcyna, by powołał do rządu młodego ekonomistę Jegora Gajdara dla wprowadzenia
radykalnych reform gospodarczych. Mówił cicho, jakby lekko przez nos. Odszedł z
polityki po cichu, bez skandalu. Dopiero teraz, kiedy nadeszła wiadomość o jego
śmierci zrozumiano, iż odszedł jeden z najważniejszych autorów historycznych
wydarzeń 1991 roku.
Z Gennadijem Burbulisem, jednym z
sygnatariuszy umowy o rozwiązaniu Związku Radzieckiego w 10ą rocznice tego
wydarzenia rozmawia Zygmunt Dzięciołowski.
Pieriestrojka miała na celu odnowienie
radzieckiego komunizmu, jednak bardzo szybko okazało się, że postawiła Związek
Radziecki wobec problemów o historycznej skali. Kiedy pana zdaniem podłożono
minę, która rozsadziła imperium?
Gennadij Burbulis:
Na początku 1990 roku zebraliśmy się na
posiedzeniu opozycyjnej Międzyregionalnej Grupy Deputowanych, żeby podsumować
wyniki dotychczasowej pracy. Wtedy uświadomiliśmy, iż nadeszła pora, by zabrać
się za politykę na poziomie republikańskim, a nie jak do tej pory
ogólnoradzieckim. To wtedy wyznaczono cel, jakim było zdobycie przez Borysa Jelcyna
pozycji głowy jednej z republik. Na pewno historia potoczyłaby się inaczej,
gdybyśmy wówczas nie postanowili, że w wyborach do parlamentu Rosji zgłosimy w
Swierdłowsku kandydaturę Jelcyna, a później postaramy się o jego wybór na
stanowisko Rady Najwyższej. Można jednak na wydarzenia z początku lat
dziewięćdziesiątych spojrzeć szerzej. Wtedy uświadomimy sobie, że impuls
rozpadu obecny był w strukturze państwa radzieckiego od początku. Przez 70 lat
realizowano utopijną ideologię o zgubnych skutkach dla setek milionów ludzi.
Pojawił się wówczas termin
"defilady suwerenności". Wszystkie republiki, po kolei ogłaszały
swoją niezależność. Gruzja, Litwa, Uzbekistan, "ciągnęli z nas latami ile wlezie, wszystko co mają zawdzięczają nam,
a teraz pokazują, że mają nas w
nosie" - tak reagowano w rosyjskich środowiskach nacjonalistycznych.
Pamięta Pan jakie zdumienie wywołało wezwanie pisarza Walentyna Rasputina, by
to Rosja plunęła na wszystko i wystąpiła ze Związku? Przecież to nie był glos
przedstawiciela demokratycznej opozycji....
Na pewno było ono świadectwem powagi
sytuacji. Wtedy mogło się to wydawać taktyczną zagrywką ze strony
nacjonalistów. Ale Rasputin, nie związany z moskiewską elitą władzy dobrze
wyczuwał co dzieje się w rzeczywistości. Parlament Rosji przyjął decyzję o jej
suwerenności w czerwcu 1991 roku. Wśród deputowanych komuniści byli w
większości. Ale w uroczystym uniesieniu, przez 15 minut klaskali wszyscy razem.
Trudno w to dziś uwierzyć, ale w porównaniu z innymi republikami Rosja w
największym stopniu pozbawiona była samodzielności. Kiedy wybraliśmy rząd
rosyjski okazało się, że zgodnie z radzieckim prawem będzie on odpowiadał za 7%
rozlokowanej w Rosji gospodarki. Pozostałą częścią administrowały organy
centralne.
Także inny pisarz, Aleksander
Sołżenicyn zgłosił swoją propozycję reorganizacji państwa. Według niej narody
Azji środkowej, Zakaukazia miały pójść swoją drogą, obowiązkiem zaś Rosji było
zjednoczenie terytoriów zamieszkałych przez narody słowiańskie, Białorusi,
Ukrainy, północnego Kazachstanu.
Ta propozycja opierała się na
fałszywych przesłankach. W końcu XX wieku świat poszedł inną drogą. Integracja
narodów słowiańskich, sztuczna aktualizacja jakichś mesjanistycznych wątków z
ich historii byłaby absurdem. Znacznie ważniejsze jest dla nas przezwyciężenie
imperialnego dziedzictwa zrozumienie, że
rzeczywistość wirtualna nie zna granic, a możliwości rozwoju są związane
z doskonaleniem technik komunikacyjnych. Właśnie znów spotkaliśmy się z niektórymi
uczestnikami spotkania w Białowieży. Dla Stanisława Szuszkiewicza, ówczesnego
szefa białoruskiej Rady Najwyższej, na szczególną krytykę zasługuje wspieranie
przez Rosję białoruskiego neokomunizmu. Jaki sens ma dla Białorusi
eksploatowanie anachronicznej tradycji wielowiekowych związków z Rosja, zamiast
poszukiwania realnej, strategii europejskiej? Jednoczyć możemy się w oparciu o
nowy system wartości, nie w oparciu o fundamentalistyczne idee słowiańskie
zakorzenione w prawosławiu.
Rozmawiam z przyjaciółmi w Moskwie i
słyszę od nich, a jednak to był cud, to się mogło nie zdarzyć... Im nie trudno
sobie wyobrazić, że do dziś mieszkają w Związku Radzieckim...
Nie zgadzam się. Po zamachu z sierpnia
1991 roku, rozpad ZSRR był nieuchronny, a my podejmując decyzję o jego
rozwiązaniu nie mieliśmy innego wyjścia. Dziś nawet rozumiemy lepiej, iż w
żadnym wypadku nie wolno nam było się od niej uchylić. To co zrobiliśmy w
grudniu w Białowieży zapobiegło kataklizmowi na ogromna skalę. Groziła nam
okrutna wojna domowa z tragicznymi skutkami da pokoju światowego.
Były prezydent Ukrainy Krawczuk
utrzymuje, że w Białowieży do końca namawialiście go do utrzymania w jakiejś
formie wspólnego państwa.
To prawda. Najbardziej domagał się tego
Jelcyn. Do tej pory krąży wersja, iż to on zniszczył państwo, by pozbawić
stanowiska Gorbaczowa. To nonsens, bo Jelcyn w Białowieży bardziej od innych,
przejmując się możliwymi skutkami likwidacji starego państwa, chciał np.
zawiązania konfederacji. Wreszcie przekonaliśmy go, że to niemożliwe i dalsze
rozmowy z Gorbaczowem nie mają żadnego sensu. To Krawczuk zapytał dramatycznie,
to co wierzycie mu, wierzycie choć w jedno jego słowo? Zamilkliśmy, nikt z nas
nie ufał Gorbaczowowi, czuliśmy, że będzie kręcił jak zwykle. W rezultacie
wymyślono formułę Wspólnoty Niepodleglych Państw. W aktualnej wówczas sytuacji
była prawidłowa. Konstatowała rozpad, umożliwiała jednak utrzymanie calego
procesu pod kontrolą, zapobiegała całkowitemu chaosowi.
To pan wymyślił nazwę Wspólnota
Niepodległych Państw?
Nie.
W Rosji do dziś panuje przekonanie, iż
wówczas nie zdawaliście sobie sprawy z tego co zmajstrowaliście.
6 listopada 1991 roku podjął pracę nowy
rząd Rosji. Jego szefem był prezydent Jelcyn, wicepremierami m.in. Jegor Gajdar
i ja. Formowaliśmy go w warunkach całkowitej katastrofy gospodarczej. Przez
miesiąc biliśmy głową o ścianę poszukując skutecznych mechanizmów prawnych,
administracyjnych, nawet siłowych, dzięki którym moglibyśmy rozwiązać bodaj
jeden problem otrzymany w spadku po poprzedniej epoce. Nawet sam się dziwię,
kiedy przypominam sobie do jakiego stopnia nasze działania były wówczas
podyktowane pragmatyką. Lecąc na Białoruś czuliśmy, że związek się rozpadł,
jednak wyjątkowo trudno nam było pogodzić się z myślą o utracie Ukrainy. Nie
potrafiliśmy sobie wyobrazić dokąd miałaby odejść najbliższa nam republika.
Oczywiście zadawałem sobie pytanie, jakie będą konsekwencje naszej decyzji dla
ludzi, tu jednak nie wszystko można było przewidzieć. Dopiero teraz widać jakie
to było trzęsienie ziemi, jak bardzo wpłynęliśmy na losy milionów rodzin i
obywateli. Ale pamiętam też podczas powrotu z Białowieży uczucie, iż
zapisaliśmy nową kartę w historii świata. Gigantyczne imperium, groźne dla
całej kuli ziemskiej przestało istnieć.
Odczuwał pan radość?
Pamiętam wewnętrzną sprzeczność w
swoich emocjach. Związek Radziecki był moją ojczyzną, a ja przyłożyłem ręki do
jego zniszczenia. Z drugiej strony ja i miliony ludzi odczuwały wobec niej
uzasadnione pretensje. Ale moją ojczyzna jest także Rosja, więc odczuwałem
pewnego rodzaju uniesienie. Byliśmy wyzwolicielami. Białowieża oddała w nasze
ręce odpowiedzialność za dzień jutrzejszy. Pojawiła się perspektywa
przezwyciężenia chaosu. Otworzyły się nowe możliwości.
Zastanawiał się pan dlaczego Michaił
Gorbaczow nie podjął aktywnych kroków, by przekreślić wasze decyzje? Przecież
jako prezydent Związku Radzieckiego wciąż dysponował odpowiednimi
pełnomocnictwami, by ukarać garstkę spiskowców.
Niedawno podobne pytanie zadano w
telewizji innemu bliskiemu współpracownikowi Borysa Jelcyna z tamtych czasów.
Michaił Połtoranin, wówczas minister do spraw prasy i informacji powiedział, iż
sam się dziwi, że nas wszystkich wówczas nie aresztowano. Moja odpowiedź jest
inna. Gorbaczow sam najlepiej rozumiał rzeczywistość i wiedział w jakim stanie
zostawia państwo. Dobrze orientował się, co dzieje się w gospodarce. Kiedy
bolszewicy przejęli władzę w 1917 znaleźli w skarbcu 1300 ton złota, my 280.
Chaos sparaliżował możliwość zarządzania gigantycznym terytorium. Żeby
kogokolwiek aresztować potrzebne jest oparcie w strukturach siłowych, choć by
jeden oddany i wierny pułk. Przydałoby się dobrze chronione więzienie, albo
posłuszny sąd. U Gorbaczowa nie było ani jednego ani drugiego. Już po Białowieży spotkał się z marszałkiem Szaposznikowem i zapytał go o nastroje w
armii. Usłyszał, że nie ma na co liczyć, i że siły zbrojne z wielką nadzieją
obserwują bieg wydarzeń. Gorbaczow nic by nie osiągnął, nawet gdyby okazał się zdolny
do jakiegoś dramatycznego gestu. I co z
tego, gdyby ten pozbawiony wówczas autorytetu polityk przemówił w telewizji,
apelując o ratowanie państwa? To by tylko dało skutek odwrotny od zamierzonego.
Gorbaczowowi nie mogła pomóc także społeczność międzynarodowa, tak bardzo
zakochany w nim zachód. Przecież już porozumieliśmy się z Bushem, nie przypadkowo
zostaliśmy przez niego uznani. Świat na pewno obawiał się rozpadu imperium
komunistycznego, ale jeszcze bardziej lękał się o los jego arsenału atomowego.
Konieczny był wybór, z jednej strony istniała groźba niekontrolowanego rozpadu,
nasilenie konfliktów etnicznych, pretensji terytorialnych, z drugiej pojawiła
się możliwość zapanowania nad chaosem. Wzięliśmy na siebie odpowiedzialność,
daliśmy gwarancje. Uzyskaliśmy powszechnie uznanie. Więc Gorbaczow nie
protestował, bo rozumiał, iż de facto przestał już być głową państwa. I samo
państwo odchodziło do historii.
Historia opuściła kurtynę w niecałe
trzy tygodnie później, gdy wyprowadził
się z Kremla...
Przyznawałem się już do tego nieraz.
Dla mnie najbardziej wzruszający był moment, gdy 25 grudnia na Kremlu zamiast
radzieckiego sztandaru z sierpem i młotem załopotała trójkolorowa flaga Rosji.
Zanim do tego doszło musieliśmy przekonać deputowanych Rady Najwyższej, by
ratyfikowali nasze postanowienia. Trzeba było nadać im odpowiednią moc prawną.
Z jednej strony jako sekretarz stanu odpowiadałem wówczas za wypracowanie
strategii nowej poradzieckiej Rosji tak w polityce zagranicznej, jak i
wewnętrznej, z drugiej byłem także I wicepremierem rządu i musiałem zajmować
się bieżącymi sprawami. W zastępstwie Borysa Jelcyna podpisywałem najważniejsze
dokumenty. Codziennie punktualnie o północy kładziono mi na stół raport o
stanie zapasów państwowych. Z każdym dniem zmniejszała się w magazynach ilość
cukru, soli, mazutu, ziarna, metalu. Rano po przyjściu do biura sprawdzaliśmy
dokąd dotarły wagony z niezbędnymi towarami. Musieliśmy karmić i poić 150
milionów ludzi pozostałych na terytorium Rosji. To w pamięci utkwiło mi chyba
niemniej, niż emocje związane ze znaczeniem historycznym tamtego okresu.
O spotkaniu w Białowieży opowiedziano
już bardzo wiele. O saunie w jakiej spotkali się prezydenci i morzu wypitego
alkoholu. O próbach nawiązaniu kontaktu z nieprzybyłym na spotkanie prezydentem
Kazachstanu Nazarbajewem. Poznaliśmy już wszystkie istotne szczegóły?
Tak. Na pewno tak. W odniesieniu do
naszego spotkania trudno mówić o jakichś zakulisowych sekretach. Pozostały
zagadki historiozoficzne. W 1991 roku przestało istnieć wielkie mocarstwo,
jednak ludzie do tej pory nie są świadomi co to takiego zniszczona machina
państwowa. Jak w takiej sytuacji zarządzać masą spadkową? Oskarżano mnie
później wiele razy, iż to ja podsunąłem Jelcynowi formułę jaką zaproponował on
później byłym republikom radzieckim i podmiotom Federacji Rosyjskiej: "bierzcie tyle suwerenności ile jesteście w
stanie udźwignąć". Jednak to nie mój język, nie mogę wystąpić o ochronę
praw autorskich. Ale pytanie jak kierować takim pełnym wewnętrznych
sprzeczności organizmem było wówczas szczególnie aktualne. Przy pomocy strachu,
przekupstw? Pozostawało jedno wyjście. Dać ludziom szansę samodzielnej walki o
przeżycie. Albo kwestia spadku po komunizmie. Jak z tym dać sobie radę? Jak
przezwyciężyć pustkę w duszach i umysłach? Czy ktoś wówczas wynalazł specjalne mydło, rozpuszczalnik, którymi można
by się obmyć jak z pyłu i brudu po dniu pracy? Przez 70 lat był komunizm, a
teraz nagle zniknął. Co z tym zrobić?
Jak się panu wydaje, historia zapamięta
was jako ludzi, którzy zniszczyli ZSRR, czy położyli fundament pod nowa Rosję?
Od tam tej pory brałem kilka razy w
różnych kampaniach wyborczych, więc nauczyłem się odpowiadać na zarzuty jakie
spotykają mnie stale. Mam wrażenie, że po to by dobrze rozumieć teraźniejszość
trzeba dobrze pojmować przeszłość i przewidywać przyszłość. Rosji potrzebna
jest strategia europejska. Już dość wiecznego przekonania o naszej wyjątkowości,
wiecznego zadawania sobie pytania kim jesteśmy. Gdy ta przemiana się urzeczywistni,
będziemy na pewno mogli powiedzieć, iż zbudowaliśmy nową Rosję.
Ma pan przeczucie, kiedy przestaniemy
mówić o Rosji z dodatkiem, "nowa", albo "poradziecka".
Jest taka anegdota, iż Rosjanie zamiast
budowania dróg produkują "wiezdiechody" pojazdy terenowe, zdolne do
poruszania się w każdych warunkach. Rosja stanie się normalną, nie poradziecką Rosją,
kiedy odwrócimy tę logikę i zamiast za wytwarzanie "wiezdiechodów"
zabierzemy się za drogi.
Rozmawiał w Moskwie ZDZ
Gennadij Burbulis (ur.1945), najbliższy współpracownik Borysa Jelcyna w pierwszym
okresie jego rządów (do 1993 r.) Nazywany rosyjskim szarym kardynałem był I
wicepremierem. Równolegle piastował specjalnie dla niego utworzone stanowisko
sekretarza stanu. W czasach radzieckich wykładowca marksizmu-leninizmu w
Swierdłowsku (dziś Jekaterynburg). Od samego początku z entuzjazmem wsparł
pieriestrojkę, wybrany do parlamentu rosyjskiego wstąpił do opozycyjnej
Międzyregionalnej Grupy Deputowanych. Wówczas znalazł się w gronie sojuszników
walczącego z Gorbaczowem Borysa Jelcyna. W swoich wspomnieniach, były szef
ochrony Jelcyna, gen. Korżakow, zalicza Burbulisa do inicjatorów porozumienia w Białowieży. Obecnie jest szefem fundacji "Strategia" i deputowanym do
Rady Federacji, wyższej Izby Parlamentu Rosyjskiego z obwodu nowogrodzkiego.