Strony

poniedziałek, 8 września 2014

Wolność słowa nie mniej ważna, od rolnictwa



Kryzys ukraiński pogłębił sprzeczności w rosyjskim środowisku artystycznym i intelektualnym. Kremlowscy propagandyści pisarzy takich, jak Ludmiła Ulicka, Borys Akunin, Dmitirj Bykow nazywają bezwstydnie „piątą kolumną”. Wtórują im lojalni pisarze i artyści, reżyser Nikita Michałkow, piosenkarz Josif Kobzon, pisarz Siergiej Łukjanienko, czy dyrygent Walery Giergijew. Jednak związani z opozycją intelektualiści potrafią się odgryźć, demaskując sprzedajność i koniunkturalizm zwolenników Kremla.


Publikujemy dziś list opozycyjnej dziennikarki Kseni Sobczak adresowany do reżysera Nikity Michałkowa. Dlaczego pan nie chce zwrócić przebrzydłym Amerykanom swojego Oscara w odwet za ich krwawą politykę? – pyta Sobczak, w odpowiedzi na postulat Michałkowa, by krytycy Kremla, tacy jak muzyk Andriej Makarewicz zwrócili przyznane im wcześniej rosyjskie nagrody państwowe.
 







Uwaga:
List Kseni Sobczak zawiera szereg odniesień do sytuacji,  faktów i osób szerzej w Polsce nie znanych. By ułatwić lekturę i jej zrozumienie, w niektórych wypadkach, w nawiasie dodaliśmy odpowiedni przypis, w innych zlinkowaliśmy fragment tekstu z odpowiednim materiałem dostępnym w Internecie, umożliwiającym jego lepsze zrozumienie. Z tego samego powodu, inaczej niż w wypadku wcześniejszych publikacji na blogu, krótkie biografie bohaterów tekstu zamieściliśmy nie w końcu materiału, a na początku.






Nikita Michałkow (ur. 1945) jest jednym z najbardziej znanych rosyjskich reżyserów filmowych i aktorów. Jest laureatem wielu nagród międzynarodowych, w tym przyznanego mu za film „Spaleni słońcem” Oscara. Jak sam o sobie mówi jest artystą propaństwowym, energicznie wspiera politykę Władimira Putina. Z entuzjazmem zareagował na aneksję Krymu. Krytyków Kremla miesza z błotem. Władza hojnie rewanżuje się reżyserowi, przyznając wielomilionowe dotacje na jego produkcje filmowe, wspierając jego działania biznesowe. Przeciwnikom Kremla Michałkow nie szczędzi ostrej krytyki, w jednym z niedawnych programów telewizyjnych zmieszał z błotem krytycznych wobec Kremla muzyka Andrieja Makarewicza i dziennikarkę Ksenię Sobczak.





Ksenia Sobczak (ur. 1981) jest popularną w Rosji dziennikarką. Sobczak nie ukrywa swoich krytycznych poglądów wobec polityki Władimira Putina. Jest córką wybitnego polityka okresu pieriestrojki, późniejszego mera St. Petersburga, Anatola Sobczaka. Wówczas dobrze poznała swego „wujka”, Władimira Putina, piastującego stanowisko pierwszego zastępcy ojca w ratuszu petersburskim. Zaczynała karierę jako typowa celebrytka, uczestniczyła w rozrywkowych widowiskach telewizyjnych, była popularną bohaterką prasy kolorowej. Jednak w ostatnich latach Ksenia Sobczak zdecydowanie zmieniła swoje emploi. Energicznie zaangażowała się w ruch protestu przeciw fałszerstwom wyborczym w Rosji z lat 2011-2012, na antenie opozycyjnej stacji telewizyjnej „DOŻD’” zaczęły ukazywać się prowadzone przez nią znakomite wywiady z politykami, działaczami opozycji, artystami. Jest dziś obdarzoną ostrym językiem publicystką nie szczędzącą krytyki reżimowi Władimira Putina.




List otwarty do Nikity Michałkowa



Drogi Nikito Siergiejewiczu!


Niestety, nie mam możliwości, by odpowiedzieć Panu na antenie telewizji „Rossija 24” z tej prostej przyczyny, że ludzi z moimi poglądami takie stacje telewizyjne nie zapraszają. W ich programach goszczą wyłącznie ci, którzy podzielają pański punkt widzenia. Zapewne właśnie dlatego zmuszony jest Pan wygłaszać monologi przed kamerą zamiast podjąć na antenie bezpośredni dialog z Makarewiczem, Sobczak czy jeszcze kimś spośród pańskich oponentów.
Korzystając z okazji ponawiam zaproszenie do wzięcia udziału w moim programie «Sobczak na żywo». Wiem, że potrafi Pan twardo bronić swoich przekonań, więc zamiast wygłaszać monologi aktorskie, mógłby Pan przecież wziąć udział w bezpośredniej dyskusji. Ale póki co zamieszczam swoją odpowiedź właśnie tutaj.

Nie zamierzam komentować fragmentu pańskiej wypowiedzi, dotyczącej Andrieja Makarewicza. Znam go jako człowieka mądrego i odważnego. Jeśli uzna to za konieczne, sam Panu odpowie. Tym niemniej chciałabym odnieść się do jednej kwestii, będącej przykładem naruszenia elementarnych zasad logiki.


Dlaczego nie odda Pan nagród przebrzydłym Amerykanom?


Apeluje Pan do Makarewicza, żeby oddał swoje nagrody: „Po co odbierasz nagrody od tych, których tak traktujesz? Dlaczego korzystasz z tych wszystkich przywilejów, owszem zasłużyłeś na nie, ale dostałeś je od ludzi, których nie darzysz szacunkiem?”. Zanim usłyszałam tę wypowiedź, naiwnie sądziłam, że tacy zasłużeni działacze kultury, jak Makarewicz i - bez wątpienia - Pan sam, otrzymują nagrody OD PAŃSTWA. Natomiast prezydent, minister kultury czy jakikolwiek inny wysoko postawiony urzędnik, przypinający wam odznaczenie do klapy marynarki lub wręczający dyplom uznania, pełni jedynie rolę reprezentanta państwa. Niezależnie od tego, czy prezydentowi albo ministrowi kultury osobiście podoba się twórczość danego artysty, który wniósł istotny wkład w rosyjską kulturę, dygnitarz taki jest zobowiązany do wręczenia przyznanej nagrody.
Ale najwidoczniej Pan już dawno zrozumiał to, co nie dociera jeszcze do innych: że nagrody w naszym kraju, niestety, przyznają i wręczają konkretni ludzie, przekonani, iż to właśnie oni i tylko oni są państwem. Przypomina to postawę Ludwika XIV, króla-słońca, autora słynnego powiedzenia: „Państwo to ja!”. Jako zagorzały monarchista ma Pan pełne prawo do podzielania tego nieco egzotycznego jak na XXI wiek punktu widzenia.

Ale w takim razie, Nikito Siergiejewiczu, apeluję, aby był Pan konsekwentny. Niech pan zwróci swojego Oskara przebrzydłym Amerykanom, „bombardującym Irak i Libię” i „nękającym” przywódców innych krajów! Przecież Pan ich nie szanuje, prawda? A przy okazji niech pan zwróci „Gejropie” (Europie Gejów – „mediawRosji”) statuetki otrzymane w Hiszpanii, Francji czy Włoszech. Oczywiście w ramach protestu wobec ustanowionych przez te państwa sankcji.
Ale przede wszystkim - (stosuję tu pańską logikę i retorykę) – proszę sprecyzować, jakich konkretnie członków rządów Rosji i ZSRR Pan szanuje, a którym gotów jest Pan zwrócić przyznane kiedyś przez nich wyróżnienia. Po dokładnym przestudiowaniu długiej listy Pańskich nagród łatwo zauważyć, że był Pan ulubieńcem wszystkich władz we wszystkich okresach swojej działalności. Co prawda można by założyć, że urzędnicy państwowi po prostu wypełniali swoje obowiązki, a w rzeczywistości wyrazy uznania składali Panu zwykli ludzie, naród. Ale przecież Pan sam podkreśla, że ostatecznie decyzje w takich kwestiach podejmują konkretne osoby, a nie „naród”. Proszę zatem jasno powiedzieć, które nagrody i przez kogo przyznane Pan sobie zostawi, a których się zrzeknie! Tych z czasów RFSRR? Z czasów ZSRR? Bo z tych z epoki jelcynowskiej zapewne Pan zrezygnuje, zostawiając sobie jedynie nagrody z okresu putinowskiego? Niech Pan da Makarewiczowi przykład prawdziwej konsekwencji i wierności głoszonym przez siebie zasadom!

Kolejna ważna kwestia: o sytuacji związanej z Krymem mówi Pan: „Czy nasza flota powinna była się wycofać, bo w 1954 roku przywódca z butem w dłoni podarował Krym swoim rodakom, swoim - że tak powiem – współplemieńcom? Przecież nic się nie stało! Półwysep po prostu „przeprowadził się” z jednego pokoju do drugiego, ale wciąż pozostawał częścią ZSRR. No, porobili jakieś przetasowania, coś przyłączyli, coś odłączyli, coś pożyczyli albo wydzierżawili sąsiadom – no i co z tego? Przecież i tak nie było wiz i granic. Ale kiedy ZSRR się rozpadł, trzeba było zabrać Krym z powrotem, odzyskać, przywrócić na łono [rosyjskiej] ojczyzny.

Nikito Siergiejewiczu, zgadzam się z Panem: „trzeba było odzyskać”. Świetnie Pan to ujął. Tyle że Rosja NIE ODZYSKAŁA Krymu. Przeciwnie, Jelcyn podpisał Porozumienie Białowieskie, na mocy którego Krym pozostał częścią Ukrainy już nie w charakterze „prezentu” od Chruszczowa, a jako konsekwencja konkretnych negocjacji. Jakiś czas później, w związku z warunkami Memorandum Budapesztańskiego, Ukraina przekazała Rosji cały swój potencjał nuklearny i stała się krajem wolnym od broni jądrowej. (Boże, wyobraża Pan sobie co by było, gdyby obecnie Ukraina dysponowała taką bronią?)

Długo można by dyskutować, czy należało te dokumenty ratyfikować, czy nie. Ale TAK USTALONO w Porozumieniu Białowieskim. A prezydent Władimir Władimirowicz Putin, ośmielę się Panu przypomnieć, został następcą człowieka, który to porozumienie podpisał w imieniu naszej ojczyzny.  I żadna z jego kampanii wyborczych nigdy nie była oparta na tezie, że powyższe umowy międzynarodowe należało by unieważnić.

Pamięta Pan dramat Ostrowskiego „Panna bez posagu”? Pamięta Pan, ile jest warte „uczciwe, kupieckie słowo”? Co prawda, w sztuce te słowa wypowiada [wyrachowany „okcydentalista”] Wasia Bożewatow, a nie [pozujący na szlachetnego ziemianina] Paratow… Wie Pan, ja też uważam, że Krym POWINIEN BYŁ stać się częścią Rosji, a nie przedmiotem przetargów prowadzonych z Ukrainą i Amerykanami, którzy w negocjacjach odegrali bardzo istotną rolę. Tyle, że tę historyczną niesprawiedliwość trzeba było rozwiązać na drodze wieloletnich rozmów z Ukrainą, poprzez budowanie wzajemnych stosunków i z wykorzystaniem środków dyplomatycznych. Zamiast tego ukradliśmy kandelabr z płonącego domu sąsiada, usprawiedliwiając się, że mamy do tego prawo, bo go mu kiedyś podarowaliśmy po pijanemu.

A prawda jest taka, że wieloletnia rosyjska polityka zagraniczna związana z Ukrainą poniosła całkowitą klęskę. Zamiast dyplomacji zaczęliśmy stosować polityczne maruderstwo. Można by nawet zapomnieć o „aspekcie moralnym” – w polityce każdego państwa moralność zawsze przegrywa z wyrachowaniem. Ale przecież te skutki gospodarcze, których przyjdzie nam doświadczyć w ciągu najbliższych lat, będą odczuwalne dla każdego Rosjanina. Wychodzi więc na to, że nasze państwo dopuściło się bezprecedensowego aktu politycznego, w jego wyniku naraziliśmy się na potępienie ze strony społeczności międzynarodowej, a na dodatek nie będziemy czerpać z tego żadnych korzyści. Przeciwnie, gospodarka naszego kraju poważnie na tym ucierpi.
Ale to tylko uwagi na marginesie. A teraz do rzeczy. Obiecał pan telewidzom, że kiedyś przy okazji opowie im pan o „technikach oswajania z podłością”. Ja napiszę o nich już teraz i zrobię na przykładzie Pańskich komentarzy do mojego poprzedniego artykułu.


Na czym zarabiam pieniądze?


1. Pyta Pan: „Ksiusza, a pani na czym zarabia pieniądze? Zdaje się, że na wspieraniu dążenia do spadku PKB? Czy nie tym czasem zajmujecie się wy wszyscy?

Tym pytaniem po mistrzowsku wpisuje się Pan w styl „demaskatorskich” filmów z cyklu „Anatomia protestu” (propagandowy film telewizji „NTV”, wymierzony w demokratyczną opozycję – „mediawRosji”). Kim są ci tajemniczy „wszyscy”? I jaki związek widzi Pan pomiędzy moją działalnością zawodową i spadkiem PKB?

Ciekawi Pana, jak zarabiam? Już tłumaczę. Swego czasu inwestowałam w akcje „Jewrosieti” (rosyjska korporacja działająca na rynku telefonów komórkowych – „mediawRosji”), poza tym jestem założycielką i akcjonariuszem sieci restauracji „Bublik” oraz redaktorem naczelnym założonego przeze mnie nowego czasopisma SNC Magazine. Jeżdżę po całym kraju i prowadzę szkolenia z zakresu motywacji i sukcesu pod hasłem „Sobczak na żywo”. Prowadzę też imprezy korporacyjne i okolicznościowe w licznych rosyjskich miastach, otrzymuję pensję jako prezenterka radiowa i telewizyjna. Od wszystkich tych dochodów regularnie odprowadzam podatki. Wartość wszystkich sprzedanych numerów czasopisma, wszystkich prowadzonych przeze mnie imprez, wszystkich deserów zamówionych w restauracjach „Bublik” stanowi jakiś tam ułamek procenta PKB, rozumianego w ścisłym znaczeniu tego słowa. W wyniku mojej działalności PKB się nie zmniejsza, lecz wrasta.

Natomiast stymulowanie wzrostu PKB w skali kraju to już zadanie nie dla dziennikarzy i redaktorów naczelnych, a dla urzędników i ministrów. Dziwne, że mając tylu wysoko postawionych znajomych, swoje pretensje kieruje Pan właśnie pod mój adres.


Wolność słowa, a rolnictwo


2. Czy chociaż raz powiedzieliście coś o tragicznej sytuacji naszego rolnictwa, czy zabiliście na trwogę? Zrobiliście to chociaż raz, nowobogaccy miłośnicy gęsich wątróbek? W tym swoim malutkim światku Rublowki i ul. Twierskoj, w tym hermetycznym środowisku celebrytów i „kreatywnej mniejszości” pomyśleliście choć raz o tych ludziach, którzy całe życie uczyli się produkować maszyny fabryczne, albo samochody, albo samoloty czy rakiety, a potem zostali zmuszeni dosłownie do żebraniny? Wy też jesteście temu winni!

Cóż, po pierwsze, panie Michałkow, jak PANU nie wstyd? Zapomniał Pan, sam Pan mieszka na Rublowce, na Nikolinej Górze, we wspaniałej willi? Zapomniał Pan, że jest właścicielem posiadłości nad Oką o powierzchni 50 hektarów (według niektórych źródeł - nawet 150 ha)!
I czemuż to zalicza mnie Pan do „kreatywnej mniejszości”? Przecież oboje należymy do tej samej kategorii, jesteśmy reprezentantami zawodów humanistycznych. No, chyba że siebie samego zalicza Pan do „niekreatywnej większości”?

Nie pojmuję, z jakiej racji Pan – człowiek otrzymujący ogromne dotacje państwowe, możliwe przecież jedynie dzięki podatkom zbieranym od przeciętnych obywateli, - nagle stawia się w roli trybuna „zwykłych ludzi”. Ale jeśli tak dobrze Pan zna tych zwykłych ludzi, to proszę przekazać pracownikom fabryki „Kalibr” zaproszenie do mojego mieszkania na Twerskiej (zna je już każdy OMON-owiec w kraju). Niech ludzie przyjdą i zobaczą, jak mieszkam. A potem niech ich Pan zawiezie do swojej posiadłości, gdzie dwa lata temu gościł Pan ministra kultury Miedińskiego i szefa moskiewskiego departamentu kultury Kapkowa.

Jeden z tych dwóch panów z wypiekami na twarzy opowiadał mi potem o pełnej przepychu, ogromnej posiadłości, o dwóch specjalnych domach dla gości, osobnych budynkach dla służby, o stajni, o terenach łowieckich i łaźni zbudowanej na pontonach dosłownie na powierzchni jeziora (z niej jest Pan szczególnie dumny). Mój rozmówca opowiadał też o stole uginającym się pod ciężarem półmisków, i o licznej służbie, jak u prawdziwego ziemianina. I Pan mnie próbuje zawstydzić „gęsimi wątróbkami”?

Różnica między nami polega na tym, że ja uważam, iż reżyser pańskiej klasy ma prawo żyć w ten sposób, o ile oczywiście sam na to wszystko zarobił.

Oskarża mnie Pan, że mam czelność nie pisać o rolnictwie i że „nie biję w dzwony”? Ależ ja biję na alarm codziennie. Tylko że mój „dzwon” jest inny. Walczę o wolność słowa ze wszystkich sił, przeprowadzam wywiady, które nie mają szans na wyemitowanie w rosyjskich telewizjach państwowych. I moim zdaniem kwestia wolności słowa jest nie mniej ważna, niż rolnictwo. W Rosji po prostu nie istnieje takie zjawisko jak śledztwo dziennikarskie, a o mediach jako czwartej władzy nie ma nawet co marzyć. O to właśnie walczę i takie problemy nagłaśniam.

Mam jeszcze takie pytanie: jak rozumieć słowa, że „brałam w tym udział”? Udział w czym? Na czym polega moja wina? Jakie fabryki zostały zamknięte przeze mnie? A może narozrabiałam nie sama, a do spółki z Makarewiczem?

Zresztą, może Pan nie odpowiadać na to pytanie. Rozumiem, że kiedy pisał Pan te słowa, górę wzięły emocje. A artysta oczywiście ma prawo do emocjonalnych wypowiedzi.

3. „To właśnie pani proponuje, że tak powiem, kapitulację Leningradu w imię zmniejszenia liczby ofiar”.

Moim zdaniem powinien Pan za takie słowa albo przeprosić, albo przytoczyć dokładny cytat, w którym wyrażam tego rodzaju propozycję. Nie mogę odpowiadać za cały zespół redakcyjny zatrudniającej mnie telewizji. Ale we własny imieniu mogę powiedzieć, że wątpliwości, pytania i refleksje są dla myślącego człowieka czymś naturalnym i niezbędnym. A prawdy absolutne od tego nie ucierpią. I jeśli nawet ja osobiście uważam, że zadawanie tego pytania w Dniu Pamięci jest niestosowne, to sądzę, że dziennikarz ma prawo je zadać. Pan jako człowiek wykształcony powinien wiedzieć, iż w ten właśnie sposób, jako jeden z pierwszych, pytanie to sformułował wielki rosyjski pisarz Wiktor Astafiew, a nie stacja telewizyjna „Dożd’.

4. Nie proponuję pani pracy przy obrabiarce albo dojenia krów, skądże. Pani nie może się tym zajmować. Pani jest utalentowana”.

Jak to rozumieć? Czyżby Pan, Nikito Siergiejwiczu, dość niespodziewanie przystroiwszy się w piórka obrońcy chłopów i robotników, uznał, że praca w fabryce, albo dojenie krów to zajęcie wyłącznie dla nieutalentowanych? Czy też wielki aktor na sekundę wyszedł z roli? Czyżby wyrwało się Panu to, co Pan naprawdę myśli?

A propos „dojenia” – zabawne, że wybrał Pan właśnie ten przykład. Na dojeniu faktycznie trzeba się znać. Wie Pan, „dojenie” i „kręcenie lodów” wymagają odmiennych talentów.


Gościnne występy na fermie, lub w fabryce


5. Nie ma pani ochoty wystąpić - no, powiedzmy, - w fabryce „Kalibr”? Albo może na fermie, gdzie ludzie pracują od 600 rano do północy?

Cóż, propozycję wystąpienia przed ludźmi pracy przyjmuję z radością. Problem w tym, że w Rosji, zwanej przez Pana „wolnym krajem”, z jakiegoś powodu decydenci praktycznie uniemożliwiają występy, czy to w fabryce, czy to w telewizji, że o staniu na ulicy z transparentem nie wspomnę.

Dziwne, prawda? Jeśli wstawi się Pan za mną u organizatorów takiej masowej imprezy, to z przyjemnością odczytam przed publicznością i niniejszy artykuł, i wiele innych. Przecież w swoich tekstach nie piszę o ostrygach i gęsich wątróbkach (Pan o tym doskonale wie i na tym właśnie polega obrzydliwość pańskich zarzutów). Moje artykuły są o tym, że marzenia każdego człowieka, nieważne – bogatego czy biednego, jego pragnienie spokojnego, pozbawionego agresji, swobodnego i bezpiecznego życia, w naszym kraju zawsze były mniej istotne, niż czyjeś tam imperialistyczne ambicje…

6. Boi się pani, że wstrzymają wizy i nie zdąży pani wskoczyć do ostatniego pociągu relacji Moskwa – Ryga. To jest szczyt pani marzeń, co? Teraz wszystko jasne…

Pytanie, jakie w jednym ze swoich ostatnich artykułów, zadaję na temat połączenia między Moskwą i Rygą nadal pozostaje otwarte. Proszę zauważyć, że nie daję na nie odpowiedzi. To Pan za mnie odpowiedział, i pańska odpowiedź wiele mówi nie tyle o mnie, co właśnie o Panu.
Była taka anegdota: Rabinowicz jedzie służbowo do Ameryki. W dniu, kiedy powinien był wrócić, nadchodzi telegram: „Przyjaciele, to była trudna decyzja, ale wybrałem wolność”. Natychmiast zbiera się plenum partii, zostaje wszczęta procedura wykluczenia odszczepieńca z jej szeregów. Wszyscy pomstują na Rabinowicza. Aż tu nagle wchodzi on sam i mówi: „Wybrałem wolność, czyli ZSRR. A wyście co pomyśleli?”

Widzi Pan, Nikito Siergiejewiczu, ja się w Rosji urodziłam i kocham mój kraj. Nie polityków czy urzędników, a właśnie kraj. I nigdzie nie zamierzam stąd emigrować.


Grzechy dziesięcioletniej dziewczynki


7. Bardzo dziękuję za przypomnienie historyjki z mojego dzieciństwa. Sama, szczerze mówiąc, zupełnie o niej zapomniałam. „Weszła mała dziewczynka, w wieku 10-11 lat, z ochroniarzem. Usiadła dosłownie naprzeciwko mnie, przywitaliśmy się. Podłubała widelcem w talerzu, pokaprysiła trochę i wyszła z pokoju. Kiedy już drzwi za dziewczynką się zamknęły, jej mama, siedząca  obok mnie pani Narusowa, powiedziała: „Wiecie, czemu już sobie poszła?” Odpowiadam: „Nie wiem”. – „Bo się obraziła …”. To po prostu ordynarne! Właśnie tak. Kiedy mała dziewczynka obraża się, bo mężczyźni nie wstali, kiedy weszła do pokoju, to jest to po prostu pospolite i banalne bezguście”.

Nie wiem jak Panu, ale mi jeszcze nigdy nie zdarzyło się tłumaczyć z występków popełnionych w wieku 10 lat. A propos: jaki był Pan sam w tym okresie swojego życia?

Szczerze mówiąc, w opowiedzianej przez pana historyjce nie widzę niczego strasznego. Zgodzi się Pan chyba, że w każdej rodzinie są jakieś normy obyczajowe: u jednych kobiety padają plackiem, kiedy do pokoju wchodzi mężczyzna, a u innych odwrotnie: to mężczyźni wstają na widok wchodzącej kobiety… Chodzi jednak o to, że opisane przez Pana wydarzenie miało swój początek nieco wcześniej, i to akurat doskonale pamiętam. Przed pańską wizytą w Smolnym gościli u nas Mścisław Rostropowicz (wybitny wirtuoz wiolonczeli i dyrygent, krytyk systemu radzieckiego – „mediawRosji”) i Jewgienij Lebiediew (słynny radziecki aktor – „mediawRosji”). Kiedy weszłam do kuchni, obaj wstali. Nieźle mnie to speszyło, a Rostropowicz chwycił mnie za ramiona i powiedział ze śmiechem: „Zapamiętaj, dziecinko: kiedy wchodzi dama, mężczyźni powinni wstawać”. Taką właśnie lekcję dobrych manier wtedy usłyszałam.

A tu jak na złość następnego dnia Pan nas odwiedził. Proszę wybaczyć, byłam wrażliwym dzieckiem i chłonęłam nową wiedzę jak gąbka.

Wstyd się przyznać, ale mimo upływu lat wciąż darzę większą sympatią mężczyzn, którzy wstają na widok wchodzącej kobiety.

A jeśli chodzi o bezguście i banalność – cóż, niezręcznie mi o tym mówić, ale dam Panu przykład. Wystarczy wziąć przepiękną muzykę Artiemiewa (kompozytor, autor muzyki do wielu filmów Michałkowa – „mediawRosji”), zilustrować ją czarno-białymi fotografiami robotników i górników, a do tego dramatycznym głosem odczytać naciągnięty za uszy komentarz… O, na przykład w ten sposób:



 



[Tłumaczenie komentarza do filmu:] „Nikito Siergiejewiczu, niech pan opowie tym ludziom, że wydał pan 40 milionów na film, na który potem zaganiano wycieczki szkolne, żeby chociaż trochę zwiększyć jego oglądalność. Niech im pan opowie, po co panu tysiące hektarów ziemi, dwa osobne domy dla gości i własne stajnie, podczas gdy oni gnieżdżą się w maleńkich mieszkaniach. Niech pan odpowie weteranom kinematografii na pytanie, gdzie się podział ich fundusz emerytalny?


Taki właśnie chwyt, jak ten powyższy, uważam za szczyt prostactwa i banału. Za coś takiego swoich studentów zapewne surowo by Pan skarcił. Jestem pewna, że doskonale Pan dostrzegł i zrozumiał, co chciałam poprzez ten przykład wyrazić. I być może właśnie świadomość, jak bardzo płytki jest ten filmik, będzie najbardziej dotkliwą karą dla Pana – artysty, który zaczynając od takich dzieł, jak „Swój wśród obcych, obcy wśród swoich”, „Pięć wieczorów”, „Niedokończony utwór na pianolę”, „Niewolnica miłości” czy „Kilka dni z życia Obłomowa”, reprezentuje dziś poziom „Spalonych słońcem 2” i filmowej laurki z okazji urodzin prezydenta pod tytułem „55”.

Cóż, wybaczy Pan, ale ja w Pana ślady nie pójdę.

Na zakończenie nie zacytuję ludowego przysłowia, jak zrobił to Pan – znany obrońca i miłośnik mas chłopsko-robotniczych. Za to przytoczę taki oto cytat:

„Wartości moralne nie są towarem. Można je zniszczyć, ale nie da się nimi kupczyć. Każda konkretna wartość moralna użyteczna jest wyłącznie dla jednej ze stron, więc jej kupowanie czy kradzież nie mają sensu. Pan Prezydent uważa, że kupił artystę malarza Kwadrygę. Błędne założenie. On kupił jedynie pacykarza Kwadrygę, natomiast artysta przesączył mu się gdzieś przez palce i umarł” (bracia Strugaccy, „Brzydkie łabędzie”).


Tłum.: K.K.



Oryginał listy Kseni Sobczak do Nikity Michałkowa ukazał się na portalu snob.ru:







Ksenia Sobczak na blogu „Media-w-Rosji”:

Walczymy o rosyjskie państwo narodowe


Obecna Rosja w niewielkim stopniu podobna jest do tej zniszczonej przez rewolucję bolszewicką. Wojna domowa w Donbasie jest w istocie fragmentem batalii o odbudowę historycznej Rosji. – w rozmowie z Ksenią Sobczak, dziennikarką stacji telewizyjnej „DOŻD’ ”, Jegor Proswirnin, redaktor popularnego portalu internetowego „Sputnik&Pogrom” tłumaczy jakie cele stoją przed odradzającym się w Rosji ruchem nacjonalistycznym.

Spotkanie na antenie „TV DOŻD’” Kseni Sobczak i Jegora Proswirnina jest świetną ilustracją kolejnej odsłony charakterystycznej dla Rosji konfrontacji między zwolennikami mocarstwowej tradycji narodowej z rzecznikami oświeconej orientacji liberalnej.  





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






1 komentarz: