Strony

sobota, 30 sierpnia 2014

Wysłano ich na ćwiczenia batalionowe. Trafili na wojnę.



Byli przyzwyczajeni do tego, iż często wysyła się ich na ćwiczenia. Więc nie zdziwił ich nowy rozkaz do wyjazdu. Zapowiedziano batalionowe ćwiczenia taktyczne w obwodzie rostowskim. Nagle na ich czołg spadł pocisk. Strzelały do nich karabiny maszynowe. Wtedy zrozumieli, że ich oszukano i że trafili na prawdziwą wojnę. By ratować rannego kolegę, kierowcę czołgu, poddali się napotkanemu po drodze oddziałowi żołnierzy umundurowanych inaczej, niż rosyjscy. Wtedy dowiedzieli się, że są na Ukrainie.



Sensacyjny wywiad z grupą wziętych do niewoli żołnierzy kostromskiej dywizji desantowej przeprowadził w Kijowie, korespondent stacji telewizyjnej TV DOŻD’, Timur Olewski.
 



W Rosji każde dziecko wie, że w niebieskich czapkach wojskowych chodzą
żołnierze wojsk powietrzno-desantowych. To elitarna część rosyjskich sił
zbrojnych






Timur Olewski:
Dzień dobry. Nazywam się Timur Olewski, jestem dziennikarzem rosyjskiej stacji telewizyjnej „DOŻD’”. Pozwolono mi porozmawiać z wami. Jeśli ktoś z Was nie zechce odpowiedzieć na któreś z pytań, proszę nie odpowiadać. Zapisujemy was na video.

Sawostiejew:
Na pierwszym video mnie nie ma.

Olewski:
A kto z Was jest ? Proszę opowiedzieć, jak to się odbyło?


Skąd się wzięły nagrania video?


Pocztojew:
Rzeczywiście zapisaliśmy video. Nie wiemy w jakim konkretnie miejscu. W każdym razie nam tego nie powiedziano. Video zapisano bez wywierania na nas nacisku. Kiedy wszystko opowiedzieliśmy sobie, przemyśleliśmy, jak to wszystko się stało, zarejestrowaliśmy materiał video, tak, jak tego chcieliśmy sami. Drugie z kolei video zarejestrowano w SBU Charkowa, także bez presji.

Najpierw nas nakarmiono, potem przesłuchano, wreszcie wyszliśmy na ulicę, wtedy poproszono nas, żebyśmy się przedstawili, żeby nasi rodzice mogli zobaczyć, że jesteśmy żywi i zdrowi.

Olewski:
Jeden z was występował na tym video w ubraniu cywilnym. Dlaczego? Pana mama, rozmawiałem z nią w Kostromie, od razu mnie o to spytała. Nie rozumiała dlaczego. Jej się zdawało, że w związku z tym, musiał mieć pan przykrości.

Sawostiejew:
Nie, wszystko odbyło się jak trzeba. Po wybuchu mój mundur był już bardzo porwany. Zostałem w nim, ale w nocy, żebym mógł się trochę ogrzać, ludzie dali mi sweter.

Olewski:
Kiedy zrozumieliście, że was zatrzymano?

Sawostiejew:
Kiedy dostaliśmy się do niewoli, wytłumaczono nam, że znajdujemy się na terytorium Ukrainy, że nas zatrzymano. Nikt z nas wcześniej nie wiedział, że jesteśmy na Ukrainie.

Olewski:
W ogóle nie rozumiemy, jak to się stało? Mamy różne podejrzenia, Opowiedzcie proszę, jeśli zechcecie.

Sawostiejew:
Wszyscy tu obecni należeli do mojego plutonu. Dostaliśmy zadanie, wyruszyć razem z kolumną, zabezpieczyć ochronę jej tyłów. To znaczy, mieliśmy osłaniać Krym, doprowadzić kolumnę na ćwiczenia.

Olewski:
Jak tu was traktują, jak aresztantów, czy jak jeńców wojennych?


Traktują nas dobrze


Gienierałow:
Traktują nas bardzo dobrze. Mamy świetne jedzenie.

Olewski:
Dowiedzieliście się , jaki jest wasz status prawny?

Gienierałow:
Nie.

Olewski:
Do tej pory nie wiecie, w jakim jesteście tu charakterze?

Gienierałow:
Nie, ale przesłuchano nas w charakterze świadków. Przesłuchania odbyły się tu, w Kijowie. Mój śledczy mówił: „Chcę Pana przesłuchać w charakterze świadka”. Wszystkich przesłuchano w ten sam sposób.

Olewski:
Jeśli to nie jest tajemnica, kogoś z was na przesłuchaniach pytano o wydarzenia na Krymie?

Pocztojew:
Zadawano nam pytanie wprost, o to, czy byliśmy na Krymie. Jak mogliby nas wypytywać o następstwa, jeśli nas, na przykład, tam nie było. Więc pytali, czy tam byliśmy. W odpowiedzi usłyszeli, „nie, tam nas nie było”. Więc, jak możemy choć cokolwiek powiedzieć o Krymie?




Powiedziano im, że jadą na ćwiczenia taktyczne. Nagle okazali się na wojnie. Sensacyjny
wywiad stacji telewizyjnej TV DOŻD' pokazuje, jakimi sposobami Kreml prowadzi
swą ukraińską awanturę wojenną. 


Sawostiejew:
Jak nam powiedziano, zostaniemy przekazani rodzicom. Rodzice będą tu przyjeżdżać i zabierać nas.

Gienierałow:
Rozmawiałem właśnie ze śledczym, to zostanie wykonane, dopiero wtedy, gdy zgodę wyrazi armia rosyjska. Władze ukraińskie są gotowe, zostaniemy uwolnieni w geście dobrej woli, adresowanym konkretnie do naszych rodziców. Dla tych, co się tu znaleźli, a przedtem byli w tej kotłowaninie, to jest zrozumiałe, o co tu chodzi…. Mówiąc najogólniej, uwięziono ukraińskiego lotnika-kobietę, będą ją teraz sądzić, ale nas tu nikt sądzić nie będzie, chociaż w zasadzie…

Olewski:
Wybaczcie mi to pytanie. Kiedy mieliście zajęcia w Kostromie, z resztą to nieważne gdzie, tłumaczono wam na pewno, jaka jest sytuacja polityczna. Co wam mówiono o wydarzeniach na Ukrainie? Jeśli to rzecz jasna, nie jest tajemnica wojskowa.

Pocztojew:
Powtarzali to, co widzieliśmy w programach informacyjnych.

Olewski:
Kiedy je oglądaliście, nie ogarniały was wątpliwości?

Pocztojew:
Nie mieliśmy możliwości. Nie wiedzieliśmy, co tu się dzieje. Więc wierzyliśmy w to, co pokazywano w programach informacyjnych.

Batalionowe ćwiczenia taktyczne


Olewski:
Rozumieliście, że jedziecie na Ukrainę?

Pocztojew:
Nie. Jechaliśmy na taktyczne ćwiczenia batalionu w obwodzie rostowskim.

Sawostiejew:
Powiedziano nam, że jedziemy na ćwiczenia taktyczne batalionu. Wszyscy myśleli, że to będą rzeczywiście ćwiczenia. Dopiero co, kilka dni wcześniej , inni żołnierze wyjechali w podobnym celu, tylko że do Czebakuli. Stale odbywały się zajęcia, na kilka dni przed wyjazdem, wróciliśmy z innych. To  były zajęcia w polu, zgodnie z planem mieliśmy wziąć udział w kolejnych ćwiczeniach. Prowadzono je jedne za drugimi. W tym wypadku miały się one odbyć w Rostowie, tak nam powiedziano.

Olewski:
Tym niemniej czterech waszych kolegów wystąpiło z szeregu, kiedy usłyszeli, że wysyła się ich do Rostowa.

Pocztojew:
To byli żołnierze kontraktowi, dopiero co rozpoczęli służbę. Byli w jednostce krócej, niż tydzień.

Sawostiejew:
Ich wciąż obowiązywał okres próbny. Niech pan zrozumie,  to jeszcze do połowy byli cywile, nie każdy ma ochotę wyjeżdżać dokądś na trzy miesiące.

Pocztojew:
Inny przykład. Wyjechaliśmy do Tambowa, wtedy ogłoszono alarm, wyjazd trwał 3 miesiące. Lataliśmy także na ćwiczenia do Pskowa, to też były zajęcia taktyczne dla całego batalionu. Dla nas ten ostatni wyjazd nie był niczym nowym, ta sama musztra, takie same przygotowania i przejazdy.

Sawostiejew:
Wszystko odbyło się tak, jak zwykle. Zabraliśmy nasze zwykłe skrzynki z podstawowymi rzeczami: noże, topory, piły, zapałki. Tak wyglądał nasz dzień powszedni. Nie szykowaliśmy się na wojnę.

Olewski:
Wśród waszej grupy, która tu dotarła, były ofiary śmiertelne?

Pocztojew:
Nie możemy odpowiedzieć na to pytanie. Mamy jednego rannego, poparzyło go w czołgu. Teraz znajduje się w najlepszym szpitalu chirurgicznym na Ukrainie.





Kijowska konferencja prasowa zatrzymanych kostromskich komandosów przede
wszystkim uspokoila ich rodziców. Zanim się odbyła bali się, że ich synów
nie ma juz wśród żywych. 



Sawostiejew:
Powiedziano nam, że on znajduje się już w Federacji Rosyjskiej, gdzie skierowano go na leczenie. I że z nim wszystko w porządku.

Olewski:
Od czasu, kiedy tu się znajdujecie, albo po drodze do aresztu, spotykaliście jakichś innych, zatrzymanych rosyjskich żołnierzy?

Pocztojew:
Nie.

Olewski:
Wasi dowódcy usiłowali się z wami skontaktować?

Sawostiejew:
Nie.

Olewski:
A wy z nimi kontaktowaliście się?

Sawostiejew:
Nie.

Olewski:
Można rozumieć to tak, że oficjalne kanały komunikacji na razie nie funkcjonują?

Pocztojew, Sawostiejew:
Nie działają.

Olewski:
Czy ktoś z was ma teraz obawy, iż ze strony kierownictwa Federacji Rosyjskiej, albo waszego dowództwa, mogą paść jakieś zarzuty? Z tego powodu, że okazaliście się w niewoli… Tego rodzaju opinię można niekiedy usłyszeć w niektórych rosyjskich stacjach telewizyjnych.


Pocztojew:
Pożyjemy, zobaczymy.

Olewski:
Kiedy wrócicie do domu, wrócicie też do swojej jednostki?

Pocztojew:
Nie.

Olewski:
Dlaczego nie?

Pocztojew:
Trzeba się będzie tam zgłosić i odebrać nasze książeczki wojskowe, telefony, sim karty, rzeczy. Ale po tym co się wydarzyło, jak się wydaje, mało kto będzie miał ochotę na dalszą służbę. Ćwiczenia- niećwiczenia. Od kiedy wpadłem w takie zawirowania, nie mam ochoty, by to, co się ze mną dzieje, było źródłem napięcia dla moich rodziców. Wyjeżdżam na ćwiczenia, nieważne. Piesocznoje znajduje się w obwodzie jarosławskim, to 30 kilometrów od Kostromy, od siedziby pułku, rodzice stale w stresie, co się dzieje, gdzie ja, jak to wygląda. Ale przynajmniej tam mieliśmy łączność. A tutaj, od kiedy tu przyjechaliśmy, straciliśmy łączność, wyobrażam sobie, co się dzieje z rodzicami, tam w Rosji.

Olewski:
Po waszym telefonie, im zrobiło się lżej, naprawdę…

Pocztojew:
Zrobiło się lżej. Ale i tak z tego powodu wszyscy rodzice są w nerwach. Nie chcę, żeby dalej się niepokoili….

Olewski:
Chodzi ci przede wszystkim o rodziców?

Pocztojew:

No tak, chodzi głównie o rodziców. No i samemu nie chce się po raz kolejny wpaść w podobne kłopoty, a jeszcze do tego, gdy nie wiemy, kto jest za nie winny.


Uratowaliśmy się cudem


Mitrofanow:
Uratowaliśmy się cudem. Wtedy, gdy fala uderzeniowa wyrzuciła nas z czołgu. Potem zaczął się ostrzał.

Olewski:
Orientujecie się, kto do was strzelał, z której strony?

Mitrofanow:
Nie bardzo, trudno było choćby podnieść głowę.

Pocztojew:
W takiej chwili myślisz tylko o tym, żeby nie trafić pod ostrzał. Skąd strzelają, to nie takie ważne.

Olewski:
Dotarł do was sygnał uprzedzający, dostrzegliście rakietę ostrzegającą?

Pocztojew:
Nie. Po prostu, zatrzymaliśmy się, by naprawić łączność z dowódcą batalionu.

Mitrofanow:
Dowódcy sami nie wiedzieli. Zabłądziliśmy. Na skrzyżowaniu jeździliśmy w tę i we w tę. Pilnowaliśmy, by przechodziły koła gąsienicy. Nie mieliśmy pojęcia, dokąd jechać. Zgubiliśmy się.

Olewski:
W jakim momencie to się stało? Zanim zaczęła się walka? Czy już po? Kiedy zgubiliście się?

Sawostiejew:
Dojechaliśmy do skrzyżowania. Od czego się zaczęło: kolumna zatrzymała się. Dowódca roty wydal rozkaz, by wrócić po maszynę bojową, która została z tyłu. Ja jestem dowódcą maszyny bojowej. Mnie i innemu dowódcy Chodowowi wydano rozkaz, byśmy odnaleźli pozostającą z tyłu maszyną. Wykonałem go. Razem z Chodowem zawróciliśmy dwie maszyny bojowe, wróciliśmy do przejazdu kolejowego, tam właśnie pozostał identyczny BMP razem z załogą. Zabraliśmy ich, dotarliśmy do wyznaczonego punktu, tam gdzie miała czekać kolumna, ale jej już nie było. Odjechali. Przejechaliśmy jakieś 500 metrów, dotarliśmy na szczyt niewielkiego pagórka, dowódca stale usiłował nawiązać łączność, ale bez powodzenia. Staraliśmy się wzrokowo odnaleźć kolumnę, nie udało się. Wiał wiatr, naokoło płonęły pola, niczego nie dało się zobaczyć.

Najpierw zakręciliśmy na lewo, przejechawszy spory kawałek zawróciliśmy. Dowódca cały czas szukał łączności, ale nikt nie odpowiadał. Znów zrobiliśmy zwrot w przeciwnym kierunku, wróciliśmy do tego samego skrzyżowania, zakręciliśmy na prawo, to jest w przeciwnym kierunku, niż ten z którego przyjechaliśmy. Pomyśleliśmy, że kolumna zawróciła i odjechała. Jej jednak tam nie było. Wtedy dowódca dał kolejny rozkaz, byśmy znów zawrócili maszyny. Dojechaliśmy do skrzyżowania, zakręciliśmy na prawo. Przejechaliśmy 200-300 metrów, dowódca wciąż starał się o przywrócenie łączności. Zatrzymaliśmy trzy maszyny, dowódcy przyszło do głowy, iż to być może huk silników jest przyczyną tego, że niczego nie słychać.

W tamtym momencie miał miejsce pierwszy wybuch. Pocisk rozerwał się bardzo blisko. On w nikogo nie trafił, po prostu rozerwał się w pobliżu. Wszyscy zeskoczyliśmy z pojazdów, zajęliśmy pozycje obronne. Połowa naszego oddziału, w tym i ja, zajęliśmy pozycję w pobliżu maszyn bojowych. Ale za chwilę usłyszeliśmy kolejny wybuch. Teraz pocisk trafił w czołg. Gdzie dokładnie, trudno mi powiedzieć, nie udało mi się zorientować. Wszystkich znajdujących się w jego pobliżu rozrzuciło, nie potrafię nawet powiedzieć na jaką odległość. Mnie też odrzuciło od czołgu. Przeleżałem gdzieś, jakieś 10 minut, nie wiem dokładnie ile, kiedy się ocknąłem, zacząłem pełznąć.

Dokąd? Przede wszystkim, jak najdalej od maszyny bojowej, ona jest wyposażona w ładunek wybuchowy i on zaczął już działać. Przeczołgałem się 100-150 metrów, może 200 i zobaczyłem wokół siebie jeszcze kilku ludzi. Zaczęliśmy wydostawać się stamtąd razem. Ale od razu zaczął do nas strzelać karabin maszynowy. Czołgaliśmy się po polu ze słonecznikami, jak tylko podnosiliśmy głowę, od razu była widać, jak lecą serie z karabinu, słoneczniki padały, ich żółte głowy. Przez cały czas strzelała też artyleria. Z jakiej strony strzelała? Proszę zrozumieć, w takiej chwili nie patrzysz, skąd w lecą pociski. Po prostu czujesz, że chcesz przeżyć i czołgasz się po polu.

Tam było też pole do połowy skoszone, na skraju rósł zagajnik. Biegliśmy po nim, wtedy zobaczyliśmy, że skrajem drogi biegną także nasi żołnierze. Ruszyliśmy w kierunku tego skrzyżowania. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy, że tam są okopy. Tam przygotowano także umocnione miejsce dla ukrycia. Od razu powiedzieli mi, że kierowca-mechanik wysadzonej maszyny przeżył, celowniczy też. Celowniczy siedzi tutaj, obydwaj żywi, ale kierowca mechanik jest silnie poparzony. Podbiegłem do niego. Celowniczy zdążył okazać mu pierwszą pomoc medyczną. Obejrzałem go, był w stanie szoku, policzek poparzony, ręce – sam widok był straszny. Wszyscy byli przestraszeni, zagubieni. Co robić, jak postąpić, co się dzieje, nic nie rozumieliśmy. Mieliśmy uczestniczyć w ćwiczeniach, na nich z niczym podobnym nie mieliśmy do czynienia.

Zobaczyłem, że nie ma oficerów, więc objąłem dowodzenie. Rozkazałem, byśmy przemieścili się w głąb na 200 metrów i zajęli dookoła pozycje obronne. Dałem także polecenie by zajęto się rannym. Sam ze starszym sierżantem zostałem na skrzyżowaniu, chcieliśmy doczekać się naszych żołnierzy, może ktoś z nich tam został, przeżył, chcieliśmy żeby do nas wrócili, zabrać ich do siebie. Obok nas w kierunku płonącego czołgu przejechały dwie maszyny bojowe. Wysyłały odpowiedni sygnał, że będą zabierać ludzi, kilka razy się zatrzymały. Zrozumieliśmy, że zbierali tych, którzy zostali tam. Jeśli tam znajdowali się żywi ludzie, to musieli zrozumieć, że muszą dotrzeć w pobliże maszyny.

Krążyli tam jeszcze przez jakiś czas, potem wrócili na skrzyżowanie. Przejechali obok, może nas nie zauważyli, jednak jeden kierowca-mechanik widział nas. W określonym momencie, kiedy przejechał trochę dalej, machnęliśmy ręką w jego kierunku. Daliśmy mu sygnał, że powinien jechać dalej, że w głębi lasu siedzą nasi żołnierze. Być może on mnie nie zrozumiał, najwyraźniej też był wystraszony, wcześniej nikt z nas nie uczestniczył w prawdziwych działaniach bojowych.

Ruszyliśmy z miejsca, z sierżantem wróciliśmy do żołnierzy. Podjęliśmy decyzję, z mechanikiem było coraz gorzej, prosił o wodę, jęczał. Zrozumcie nas, brud, pył, ziemia, trzeba było go ratować. Trzeba się było stamtąd wydostać. Szliśmy tak, jak nas uczyli, w szyku bojowym, niektórzy z nas zaczynali rozumieć, że to nie ma nic wspólnego z ćwiczeniami.

Kiedy doszliśmy do mostu, zobaczyliśmy kilku żołnierzy, ludzi ubranych w mundury, uzbrojonych. Kiedy zobaczyli rannego, od razu zaproponowali pomoc. Zgodziliśmy się. On już zaczynał tracić przytomność, szok mijał, odczuwał trudny do wytrzymania ból. Zapytali, kto u nas dowodzi. Powiedziałem, że ja. Odprowadzili mnie do swojego sztabu, znajdował się w jakiejś szopie. Tam znajdowali się wojskowi z naszywkami, ale one nie były nasze. Tam mi wytłumaczyli, że znajdujemy się na terytorium Ukrainy. Że wzięto nas do niewoli. No a potem, znaleźliśmy się tutaj.



Żołnierze kostromskiej dywizji desantowej regularnie uczestniczą w moskiewskich
defiladach przeprowadzanych z okazji najważniejszych świat państwowych. 

Mamo, tato, ze mną jest wszystko w porządku


Olewski:
Zatrzymując was, użyto siły?

Sawostiejew:
Nie.

Olewski:
Jak się panu wydaje, dlaczego dowództwo nie nawiązało z wami łączności, jak to można wytłumaczyć? To jest podobne do zdrady, jak gdyby porzucili was na pastwę losu.

XXX (żołnierz, nazwisko nie ustalone):
Może po prostu nie było łączności, coś stało się z radiostacją. Mogło się wiele zdarzyć.

Sawostiejew:
Siłą nas nie zatrzymywali. Nikt nam nie wyjaśnił, co będzie się działo. Nikt nam nie mówił, ze idziemy na wojnę. Powiedziano nam, że jesteśmy na ćwiczeniach. Proszę zrozumieć, na ćwiczeniach strzelamy do sylwetek z kartonu, nie do ludzi. To są różne rzeczy. A moment zatrzymania? Niczym się nie wyróżniał. I nawet to, że pomogli rannemu. Jak mi się zdaje, każdy by tak postąpił.

Olewski:
Może ktoś zechce powiedzieć parę słów, od  siebie, bez mojego pytania?

Sawostiejew:
Mamo, tato, nie denerwujcie się. Ze mną wszystko jest w porządku. Wszystko będzie dobrze. Mamo, wszystko będzie w porządku.

Mitrofanow:
Chciałbym przekazać swoim rodzicom, mamie, tacie, mojej dziewczynie Katieńce, bardzo cie kocham, szybko wrócę. Nie martw się. Kto za to wszystko odpowie?

Żołnierze:
Nie wiadomo.  Nikt nie ma pojęcia. Oni tam napisali list do prezydenta, do ministerstwa obrony.

Olewski:
Dostają sporo różnych odpowiedzi. Ale jak mi się zdaje, one dla was nie są teraz ważne. Musicie wrócić, a kiedy wrócicie, przeczytacie wszystko, co o was ciągu tych dni pisano, zorientujecie się, kto co pisał i co obiecywał rodzicom. Waszych mam, jak mi się zdaje, nie da się zastraszyć. Ale jak rozumiem, ich trochę dezinformują. Bardzo wielu krewnych waszych kolegów z pułku, przychodzi teraz do jednostki, by sprawdzić czy znajdują się na liście, z wieloma nie ma łączności.

Pocztojew:
I nie będzie.

Olewski:
Dlaczego?

Pocztojew:
Telefony komórkowe zabrano nam już drugiego dnia, byliśmy już wtedy w drodze. Bez telefonów straciliśmy łączność.

Olewski:
Tam krewni bardzo się denerwują, mówią że część jednostki znajduje się w Rostowie. Ale szczegółów na razie nie zna nikt.

Sawostiejew:
A co mówią o nas?

Olewski:
Nic złego nie mówią.

Sawostiejew:
Pytają, jak się tu znaleźliśmy, jak się tu zjawiliśmy?

Olewski:
Mówią, że zabłądziliście na ćwiczeniach, przypadkowo przekroczyliście granicę.

XXX (żołnierze):
Gdzieś tak na 20 kilometrów.

Olewski:
Jak wam tu jest w Kijowie?

XXX (żołnierz):
Tu mają ładne miasta, chodzą ludzie, jakby nie było wojny.

Olewski:
Kiedy zdążyliście obejrzeć miasta?

Mitrofanow:
Wieźli nas z Charkowa.

Pocztojew:
Jest jedno nagranie video, chodzimy na nim pojedynczo, to jest właśnie SBU w Charkowie. Ale po nagraniu w Charkowie, po 3-4 godzinach odesłano nas tutaj.

Olewski:
Jak to sobie tłumaczycie, dlaczego was wysłano, ludzi bez jakiegoś szczególnego doświadczenia?

Sawostiejew:
Też nie możemy tego zrozumieć. Jeśli musimy prowadzić wojnę, dlaczego wysyła się na nią mięso armatnie? Inaczej nie da się nas określić.

Pocztojew:
Jeśli zaczęto by nam tłumaczyć i mówić, że jedziemy na wojnę, jestem na 90% przekonany, iż większa część pułku wystąpiłaby z szeregów. Gdyby nas ostrzeżono, że za karę będą nas potem skreślać, zwalniać, ludziom i tak byłoby wszystko jedno, powiedzieliby, skreślajcie  nas, „zwalniajcie do cywila, pójdę do domu”. Większa część nigdzie nie zgodziłaby się jechać.

XXX (żołnierz):
Wszyscy są żonaci, mają dzieci.

Pocztojew:
Tak to jest naprawdę.


Tłum. Zygmunt Dzięciołowski






Oryginał ukazał się na portalu moskiewskiej stacji telewizyjnej „TV DOŻD’”:

Na blogu „Media-w-Rosji” o żołnierzach kostromskiej dywizji desantowej:



O tym, że ich synów i mężów wzięto na Ukrainie do niewoli rodziny w Kostromie dowiedziały się z Internetu. Choć na krewnych wywierana jest presja, by milczeli i nie kontaktowali się z mediami, nie wszyscy dają się zastraszyć. Nagle zrozumieli, iż byli i są oszukiwani. Stracili zaufanie do prezydenta i ministra obrony. Teraz szykują list z żądaniem, by Kreml pomógł im jak najszybciej uwolnić synów i mężów.
 



Autorka: Jekatierina Siergackowa





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






piątek, 29 sierpnia 2014

Teraz rozumiem, że ich zdradzono



O tym, że ich synów i mężów wzięto na Ukrainie do niewoli rodziny w Kostromie dowiedziały się z Internetu. Choć na krewnych wywierana jest presja, by milczeli i nie kontaktowali się z mediami, nie wszyscy dają się zastraszyć. Nagle zrozumieli, iż byli i są oszukiwani. Stracili zaufanie do prezydenta i ministra obrony. Teraz szykują list z żądaniem, by Kreml pomógł im jak najszybciej uwolnić synów i mężów.
 



Autorka: Jekatierina Siergackowa






Kostromska  dywizja desantowa jest jedną z elitarnych jednostek rosyjskiej armii. 




Dwa dni temu w kilku rosyjskich rodzinach świat przewrócił się z do góry nogami. Wtedy, gdy dotarła do nich wiadomość, iż rosyjskie siły zbrojne wysyłają żołnierzy na wojnę na Ukrainie. Nie, oni nie zabłądzili na granicy, gdzieś w obwodzie rostowskim, tak tłumaczy Rosjanom tę sytuację Ministerstwo Obrony.  W rodzinie Jegora Pocztojewa, komandosa z 98 –ej dywizji desantowej wszyscy krewni są przekonani, iż Rosja prowadzi niewypowiedziana wojnę z sąsiadującym z nią państwem. Właśnie stali się inicjatorami wystąpienia do prezydenta Putina z prośbą, by pomógł w uwolnieniu 10ciu chłopaków wziętych do niewoli w wiosce Zierkalnoje, położonej pod Iłowajskiem, tam gdzie toczone są obecnie najcięższe walki.


Zebranie w piwnicy


Kilku krewnych żołnierzy z dywizji desantowej zebrało się teraz w piwnicy o żółtych, odrapanych ścianach. W niej zwykle odbywa swoje spotkania Rada Matek Żołnierskich obwodu kostromskiego. Do piwnicy, niewiadomo dlaczego kieruje tabliczka z napisem, „naprawa obuwia”. Samo zebranie sprawia wrażenie, jakby zorganizowano je w konspiracji, a jego uczestnicy z minuty na minutę spodziewali się obławy. A jednak zajęci są pisaniem obrazoburczego posłania do prezydenta, choć w ich oczach jest on teraz zdrajcą.

Wśród zebranych brakuje krewnych kilku żołnierzy. Jeszcze wczoraj rano, mama jeńca Iwana Milczakowa, sama zamieszkała w Chanty-Mansijsku, gotowa była błagać stronę ukraińską, by zezwoliła jej synowi choćby zatelefonować. Jednak po kilku godzinach i po rozmowie z wojskowym dowództwem jej gotowość do kontaktów z prasą zgasła. Domyślam się, co się stało: podjęto próbę zastraszenia rodzin, tak by nie przyszło im do głowy zorganizować bunt.

Wielu zgodziło się milczeć. Tak samo w lipcu zachowali milczenie krewni 14 żołnierzy z 45 pułku specjalnego przeznaczenia wojsk powietrzno-desantowych, którzy zgodnie z oficjalną wersją ogłoszoną przez dowództwo, w chwili śmierci znajdowali się „na urlopie”. Milczenie zachowali także krewni poległych na Ukrainie komandosów z Pskowa, ich ciche pogrzeby, dopiero co, odbyły się w położonej pod Pskowem wsi Wybuty. Ale krewni komandosów z Kostromy, nie wiadomo dlaczego uznali, że milczeć nie będą. O tym, że ich synowie i mężowie znaleźli się na terytorium Ukrainy dowiedzieli się z Internetu.

- Wszystko wydarzyło się przypadkowo – opowiada Ludmiła Koczerowa, ciocia jeńca Jegora Pocztojewa. – Dowiedzieliśmy się o wszystkim z Internetu i sami podnieśliśmy szum. A oni (siły zbrojne Federacji Rosyjskiej) nie robili niczego. Ciekawe, kiedy mieli zamiar nam o tym wszystkim powiedzieć? A jeśliby nie było Internetu, jak byśmy dowiedzieli się, o tym co się stało? Na pewno niczego by nam nie powiedziano?


Dowództwo pokazuje spisy


Rankiem, w poczekalni 331go pułku, należącego do 98ej dywizji desantowej w Kostromie zgromadziła się kolejka żon i matek żołnierzy niedawno wysłanych na „ćwiczenia” w obwodzie rostowskim.  Szefostwo pokazało im spisy: w nich dwoje poległych, około 10ciu rannych, jeńcy i jeden zaginiony. „Jeśli kogoś nie ma na liście, to znaczy, że znajduje się na terytorium Rosji” – powiedział dowódca. Nic więcej, jak się zdaje, nie miał do dodania. Zadano mu jednak pytanie, dlaczego czterech żołnierzy „kontraktowych” nie podporządkowało się (w konsekwencji usunięto ich z wojska), gdy usłyszeli, iż zostaną wysłani na ćwiczenia na granicy z Ukrainą. Dowódca nie miał na nie odpowiedzi. Ale rodziny żołnierzy i tak ją znają. Jedna z kobiet spóźniła się na spontanicznie zorganizowane spotkanie, więc podeszła do wartowników ochraniających jednostkę, krewni już się rozchodzili. Od dyżurnego dowiedziała się, że jej mąż zginął. Zdaje się, że dowództwo, nie miało najmniejszego zamiaru przekazywać jej osobiście informacji o śmierci męża.

- Próbowali nas przekonać, iż to, co odnaleźliśmy w Internecie jest prowokacją i kłamstwem  - opowiada mama Pocztojewa, Olga Goriewa. – Pokazujemy dowódcom fotografie jeńców, a oni mówią, że to fotoszop. Wybaczcie, ale ja brwi swojego syna nie pomylę z żadnym fotoskopem.

Olga, mama starszego grupy  Władimira Sowosiejewa z trudem powstrzymuje łzy. Mówi, że na video, na którym jej syn składa zeznania, jest cały nieswój.





Kijowska konferencja prasowa wziętych do niewoli żołnierzy kostromskiej
dywizji desantowej. 



- Jesteśmy z mężem gotowi jechać natychmiast, by go odebrać – mówi Olga. Ale nikt nam nie mówi dokąd. Nikt się z nami nie skontaktował, ani ze strony ukraińskiej, ani z rosyjskiej.

Mama Jegora Pocztojewa mówi, że niektórym jeńcom udało się skontaktować z rodzinami. Podobno jej syn zatelefonował do żony nocą. Powiedział zaledwie kilka słów. Poprosił by im pomóc, jakoś się stamtąd wydostać. Olga Goriewa uważa, iż krewni, z którymi żołnierze jeńcy nawiązali kontakt wolą zachować milczenie – ich zastraszono.


Medal „Za powrót Krymu”


Nawiasem mówiąc, Jegora, a także kilku innych żołnierzy, zaginionych na Ukrainie, nagrodzono wcześniej medalem „Za powrót Krymu.” I tylko teraz Olga zaczyna rozumieć, iż jeszcze w marcu robiono z niej głupka.

- Gdy miały miejsca wydarzenia na Krymie, Jegora skierowano podobno na ćwiczenia w Tambowie. Synowa zdaje się tam jeździła – Olga stara się rozplątać krymską zagadkę syna. A potem dali mu order za Krym. Jak to się mogło stać? To znaczy, że on też w tym uczestniczył.

Krewni żołnierzy kostromskiej dywizji desantowej zadają wiele pytań. Nie mają wątpliwości, iż władze starają się ich oszukać i zamieść sprawę pod dywan. Wcześniej wszyscy radośnie popierali prezydenta, z pewnością, tak jak i wszyscy nosili georgijewskie wstążki, potępiając wymyślony przez Kreml ukraiński faszyzm. Teraz jednak przejmują się tylko jednym, tym że ich mężów i synów zaciągnięto do udziału w operacji wojennej. Tylko że wcześniej wierzyli, iż żadnej wojny nie ma.




2012 rok. Pożegnanie z Jegorem Pocztojewym, który udaje się do wojska.
Zdjęcie z rosyjskiego portalu społecznościowego "Wkontaktie". 




Nie będziemy milczeć


- Przyjaciele nie wierzą, iż nasi żołnierze kontraktowi mogli okazać się na terytorium Ukrainy - mówi Ludmiła Koczerowa. Tam przecież nie ma rosyjskiej armii, tak zapewniali nas prezydent i minister obrony, a my im wierzyliśmy. Przecież kochamy naszego prezydenta. Ja, naiwna, myślałam, że ich wysłano, by ochraniali granicę. A teraz wierzę, iż oni tam brali udział w walkach, uczestniczyli w niewypowiedzianej wojnie. Nie dowiedzielibyśmy także i o żołnierzach z Pskowa, gdyby nie to co stało się z naszymi chłopcami. Teraz rozumiem, że ich zdradzono, wykorzystano jak ślepe kociaki. Ale nie mamy zamiaru milczeć.


W ciągu zaledwie dwóch dni kilka rosyjskich rodzin utraciło wiarę w przywódców swojego kraju. I jeśli,  tacy jak oni nie będą milczeć, to tę wiarę, ani się obejrzymy, utraci cała Rosja. 



Tłum.: KW



Artykuł ukazał się na portalu colta.ru:
http://www.colta.ru/articles/society/4416





Jekatierina Siergackowa na blogu Media-w-Rosji:

Doniecka Republika Ludowa jest fikcją, jej władze kontrolują wyłącznie okupowany budynek obwodowej administracji w Doniecku. Mieszkańcy Donbasu niczego nie pragną dziś bardziej, niż pokoju i ładu i dlatego – pisze Jekatierina Siergackowa - głosowali za niepodległością. Ich straszny lęk przed banderowską zarazą przesłonił im tragiczną prawdę o własnym regionie. Dziś stał się on szarą strefą oddzieloną ścianą od reszty kraju.


O chaosie i nienawiści w Donieckiej Republice Ludowej






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






czwartek, 28 sierpnia 2014

"Nie będę więcej milczał" – oświadczenie Michaiła Chodorkowskiego


Nie jest tu potrzebny żaden lead, żadne słowo wstępne. Michaił Chodorkowski odsiedział 10 lat uwięziony przez reżim Putina. 

Teraz krzyczy, protestując przeciw ukraińskiej awanturze wojennej.










Walczymy z Ukrainą. To prawdziwa wojna. Wysyłamy tam żołnierzy i technikę. Ukraińcy się bronią dzielnie, ale wycofują się. Siły, rzecz jasna, są nierówne.


A jednocześnie nasza władza bez końca kłamie. Tak, jak kłamała jeszcze w latach osiemdziesiątych na temat Afganistanu. I w latach dziewięćdziesiątych na temat Czeczenii. Dziś – na temat Ukrainy. A my chowamy swoich wczorajszych współtowarzyszy, przyjaciół i bliskich. Mamy ich po obu walczących ze sobą stronach. Zabijają się nawzajem, nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego, że starzejącej się władzy zawsze potrzebna jest krew.


Wszystko to wiemy.  Dlatego władza łże.


Ale dlaczego udajemy, że w to wierzymy? Przestraszyliśmy się? Nawet boimy się myśleć? A nie boicie się tracić własnych dzieci? Strzelać do braci? Jak będziemy później żyć ?


Wiedzcie, mogliśmy to zatrzymać. Wystarczy po prostu wyjść na ulice, zagrozić strajkiem. Władzę od razu zdmuchnie, władza jest tchórzliwa. Ale nie, będziemy udawać, że wierzymy. I będziemy płakać na pogrzebach.


Więc wiedzcie, ja więcej milczeć nie będę !




Oryginał można znaleźć na portalu Centrum Prasowego Michaiła Chodorkowskiego i Platona Lebiediewa:

http://www.khodorkovsky.ru/news/2014/08/28/18894.html






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com





Jesteśmy z wami w waszej sprawiedliwej walce



Ogłuszeni oficjalną kremlowską propagandą, zapominamy niekiedy, iż w Rosji nie brakuje głosów sprzeciwu przeciw ukraińskiej awanturze. Niezależne media ujawniają najbardziej wstydliwe szczegóły prowadzonej przez Rosję na Ukrainie operacji wojskowej. Pisarze, uczeni, obrońcy praw człowieka występują publicznie z krytyką polityki Władimira Putina. 


Poniższe oświadczenie, choć wydane zostało już dość dawno, w kwietniu,  wydaje nam się szczególnie znaczące ze względu na grono podpisanych pod nim osób. Wśród nich są były premier, wybitny, historyk, legendarna działaczka ruchu dysydenckiego, doradca poprzedniego prezydenta, Borysa Jelcyna, uczona politolog, znana na całym świecie.


W obliczu wydarzeń ostatnich dni nabrało nowej, szczególnej aktualności. 

 


Drodzy Bracia i Siostry,



W tej strasznej chwili zwracamy się do Was z bólem serca.


Rządzący w Rosji reżim przekroczył ostatnią granice moralną i bez wypowiedzenia wojny rozpoczął działania bojowe na Ukrainie. Na początku marca rosyjskie siły zbrojne zajęły Krym, teraz usiłują zdobyć wschód i południe waszego kraju. Równocześnie oddziały armii rosyjskiej ukrywają swą tożsamość, zasłaniają twarze, działają, jak „zielone ludziki”, co samo w sobie okryłoby wstydem sily zbrojne każdego kraju. Jest to hańba dla Rosji, jest to hańba dla naszych sil zbrojnych. Armia rosyjska nigdy nie okrywała się hańbą, zasłaniając się cywilnymi mieszkańcami. Żołnierz rosyjski nie postępowałby w ten sposób także i teraz, to reżim przymusił go do popełnienia przestępstwa wobec własnego brata i własnego honoru.

Władze rosyjskie, by uzasadnić okupację ukraińskiego terytorium i oderwanie jego części, posługują się kłamliwymi argumentami, mówią o mającym jakoby miejsce wieloletnim prześladowaniu przez władze kijowskie obywateli posługujących się językiem rosyjskim, a także powtarzają, iż w lutym 2014 roku, władzę na Ukrainie przejęli banderowcy i faszyści. 

Rozumiemy bardzo dobrze, iż rządzący przez ostatnie lata Ukrainą Janukowicz sam pochodził ze wschodu i nigdy nie poszedłby drogą uciskania bliskich mu mieszkańców Donbasu, Charkowa, Krymu, dyskryminowania ich w porównaniu z mieszkańcami zachodnich regionów waszego kraju. On sam i jego poprzednicy uciskali wszystkich obywateli, okradali ich, przekształcając potencjalnie jeden z bogatszych krajów Europy, w państwo żebraków i pozbawionych praw ludzi nierzadko zmuszonych do poszukiwania kawałka chleba za granicą. 

Doskonale rozumiemy także, iż obecne władze Ukrainy, uznane zostały przez prawie całą społeczność międzynarodową i nie mają nic wspólnego ani z faszyzmem, ani z nazizmem. Te władze właśnie zaczęły zarządzać krajem, prowadząc stały dialog z obywatelami i starają się umocnić na Ukrainie jej demokratyczna państwowość.

Jesteśmy w pełni świadomi, iż Ukraina, jeden z krajów powstałych po rozpadzie ZSRR nie zajęła ani kawałka ziemi znajdującego się poza granicami odziedziczonymi w spadku po ZSRR i zatwierdzonymi przez szereg międzynarodowych i międzypaństwowych porozumień. Obecna Federacja Rosyjska w najmniejszym stopniu nie jest jedynym spadkobiercą naszego dawanego wspólnego państwa Rosji. 

Ziemie Sewastopola, Krymu, Donbasu, w tym samym stopniu, co i każda inna część historycznej Rosji jest skąpana we krwi wszystkich narodów naszej byłej wspólnej ojczyzny, wszyscy jej bronili i wszyscy trudzili się ciężko, odczuwali radość i cierpieli. Słowa wypowiedziane przez Pana Putina, o ponownym zjednoczeniu Krymu z Rosją nie są niczym innym, niż kłamliwym materiałem agitacyjnym. W podobny sposób można by ogłosić ponowne zjednoczenie Rosji z Kazachstanu i Kirgizją; oba kraje do 1936 roku stanowiły część Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej. Można by także ogłosić zjednoczenie Rosji z Finlandią i Polską, przecież do 1917 oba te kraje stanowiły część państwa rosyjskiego.

Uważamy, iż wciąż obowiązuje nas Porozumienie o stworzeniu Wspólnoty Niezależnych Państw z dnia 8 grudnia 1991, niemal jednogłośnie ratyfikowane przez Parlament rosyjski. Artykuł 5 tego porozumienia przewiduje, iż „Wysokie Umawiające się Strony uznają i zobowiązują się do przestrzegania integralności terytorialnej uczestników Porozumienia i stabilność oraz nienaruszalność granic wewnątrz Wspólnoty”. Zasada ta została potwierdzona w artykule drugim „Umowy o przyjaźni i współpracy między Federacją Rosyjską i Ukrainą" z dnia 31 maja 1997 roku. Zasada ta jest zgodna z trzecią i czwartą zasadą przyjętą w Końcowym Akcie Konferencji o Współpracy i Bezpieczeństwa w Europie.

Obecnie, wiarołomnie naruszając te i wiele innych umów międzynarodowych, ignorując swój własny złożony pod nimi podpis, Federacja Rosyjska, a raczej reżim, który przechwycił w niej władzę, podjął przeciw wam agresję. Jej obiektem jest naród ukraiński. Jest to nam naród najbliższy, braterski. Obecny reżim rosyjski, traktując was wyniosłe, żąda od Was, byście zaakceptowali określone formy organizacji państwa, nie zwracając uwagi ani na waszą Konstytucję, ani system prawny. Reżim zapomina, iż nawet w Rosji jego władza dysponuje wątpliwą legitymacją do jej sprawowania. W dzisiejszej Rosji nie ma uczciwych i wolnych wyborów na wszystkich poziomach, w tym wyborów prezydenta. Wybory często bywają fałszowane. Tego rodzaju reżim nie ma najmniejszego prawa, by dyktować swoją wolę innemu, suwerennemu państwu.

Ta działania naszej władzy wydają nam się obrzydliwe, hańba jaką z powodu działności obecnego reżimu okrywa się nasza ojczyzna przed pokojowo nastrojoną społecznością międzynarodową sprawia nam ból. Jesteśmy świadomi, iż Rosja stała się krajem wyrzutkiem, i że ta nieszczęsna sytuacja niesie ze sobą poważne ekonomiczne i polityczne następstwa.

W tej sytuacji, chcemy ze szczególną siłą, stojąc przed waszym obliczem ukraińscy siostry i bracia oświadczyć: broniąc swojej wolności, integralności terytorialnej waszego kraju, jednocześnie bronicie integralności Rosji i wolności naszego narodu.

Jesteśmy z Wami w waszej sprawiedliwej walce !



Ludmila Aleksiejewa

Andriej Zubow

Michaił Kasjanow

Georgij Satarow

Lilia Szewcowa


Oryginał ukazał się na portalu internetowym grani.ru jeszcze w kwietniu 2014.
Obecnie ten tekst wydaje nam się szczególnie aktualny.
http://mirror32.graniru.info/blogs/free/entries/228032.html





Ludmiła Aleksiejewa (ur. 1927), w czasach radzieckich aktywna uczestniczka ruchu dysydenckiego, w latach osiemdziesiątych na emigracji. Wróciła do Rosji w 1993 roku. Obecnie przewodnicząca Moskiewskiej Grupy Helsińskiej.









Andriej Zubow (ur.1952), historyk, religioznawca. Pracował w Akademii Nauk i Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO)






Michaił Kasjanow (ur.1957), ekonomista, polityk, w latach 200-2004 premier Federacji Rosyjskiej. Po dymisji zaangażował się w działalność opozycyjna przeciw obecnym władzom Rosji.






Georgij Satarow (ur. 1997), działacz polityczny, analityk, politolog, socjolog, prezydent Fundacji INDEM (Informacja dla Demokracji). W latach 1994-1997 doradca prezydenta Rosji, Borysa Jelcyna.






Lilia Szewcowa (ur. 1951), znany na świecie politolog, przez lata związana z moskiewskim Centrum Carnegie, wykładała na czołowych uniwersytetach na całym świecie. 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com








wtorek, 26 sierpnia 2014

Oddajcie mi syna


Pogrzeby w Pskowie żołnierzy wojsk powietrzno-desantowych zaalarmowały niezależną rosyjską opinię publiczną. W jej oczach są najlepszym dowodem na przestępcze zaangażowanie w wojnie na Ukrainie rosyjskich sił zbrojnych. Pskowskie pogrzeby natychmiast skojarzono z traumą wojen w Afganistanie i Czeczenii. Dziennikarze niezależnych mediów nie szczędzą wysiłków, by dotrzeć do krewnych zaginionych, lub poległych żołnierzy. „Znak.com”, niezależny portal z uralskiego Jekaterynburga opublikował krótką rozmowę z mamą zaginionego w podejrzanych okolicznościach żołnierza pskowskiej dywizji powietrzno-desantowej.
 


Rozmawiała: Jekatierina Winokurowa






Ilja Maksimow, 20 lat, żołnierz pskowskiej dywizji powietrzbo-desantowej.
Zaginął, prawdopodobnie, podczas walk na Ukrainie. 



Mama komandosa z Dywizji Pskowskiej – o nieznanym losie syna.


Przez ostatnich kilka dni dziennikarze rosyjscy i obserwatorzy zastanawiają się nad losem komandosów pskowskich, zwłaszcza tych, którzy jak się wydaje, zapadli się pod ziemię na Ukrainie. Niektórzy mówią wprost o śmierci całej grupy komandosów, w sieci pojawiły się fotografie świeżych grobów w Pskowie. Z Ukrainy przychodzą wiadomości o wzięciu do niewoli rosyjskich żołnierzy sił desantowo-powietrznych. Oficjalnie Ministerstwo Obrony nie potwierdza, iż oddziały rosyjskie uczestniczą w operacji na Ukrainie. Nauczycielka z Saratowa Lubow Maksimowa jest matką Ilji MAksimowa, komandosa z dywizji pskowskiej. To jego dokumenty ukraińscy żołnierze znaleźli w przechwyconej rosyjskiej amfibii BMD-2. Lubow Maksimowa opowiedziała portalowi znak.com, w jakich okolicznościach kilka dni temu zniknął jej syn, nie pozostawiając po sobie śladu.

Jekatierina Winokurowa:
Proszę opowiedzieć o swoim synu.

Lubow Maksimowa:
Mój syn ma 20 lat. Jest wysoki, wysportowany, bardzo lubi skoki ze spadochronem. Do wojska poszedł w wieku 18 lat. Kiedy skończyła się jego służba zasadnicza, zrozumiał, że chciałby w przyszłości zostać zawodowym wojskowym, w tym zawodzie będzie miał jak wykorzystać swoją energię. Ilja przyjęto do elitarnego rodzaju wojsk powietrzno-desantowych, dlatego pojechał do Pskowa. Kontrakt podpisał w lutym 2014 roku. 9 maja brał udział w defiladzie na Placu Czerwonym. Był zadowolony ze służby. Telefonował do mnie stale i mówił o niej tylko dobrze. Chwalił dowódców, chwalił się, iż jest ceniony….

Winokurowa:
Kiedy urwała się wasza łączność?

Maksimowa:
Rozmawialiśmy przez telefon 15-go sierpnia, 16-go zadzwonił do siostry, 17-go przysłał esemeskę, że wszystko jest w porządku. I od tamtej chwili cisza… No i potem zobaczyłam fotografie jego dokumentów w Internecie.

Winokurowa:
To na pewno jego dokumenty, żadna fałszywka…?

Maksimowa:
To jego papiery. To było skierowanie do oddziału i prawo jazdy. To nie były fałszywe dokumenty.

Winokurowa:
Próbowała się pani skontaktować z jego kolegami, z dowódcą?

Maksimowa:
Nie znam jego kolegów z oddziału. Dzwoniłam do dowództwa, kilka dni temu rozmawiałam z zastępcą dowódcy do spraw politycznych. Odpowiedział, że chłopcy są na ćwiczeniach i że tam nie ma łączności. Zapytałam, jak długo będą trwać, odpowiedział, że 2-3 tygodnie.

Winokurowa:
Kiedy opublikowano dokumenty, nie próbowała pani skontaktować się ze stroną ukraińską?

Maksimowa:
Nie.

Winokurowa:
Czy w jakikolwiek sposób zareagowało Ministerstwo Obrony, kiedy poinformowała pani o zniknięciu syna?

Maksimowa:
Nie, na razie nie… Mam nadzieję, że się odezwą. Na razie zwróciłam się do Komitetu Matek Żołnierskich i do Wojenkomatu. Co jeszcze mogłabym zrobić?

Winokurowa:
Pani najlepiej zna swego syna. Istnieje prawdopodobieństwo, iż pojechał do Donbasu w charakterze ochotnika?

Maksimowa:
Wykluczone. Mój chłopak był niekonfliktowy, o takich mówi się, że nie skrzywdzą muchy. W szkole odpowiednio traktował rówieśników, młodszych kolegów, nauczycieli. Nie brał udziału w drakach, nie przejawiał agresji. Nie sądzę, że chciałby pojechać do Donbasu, lub jakiejkolwiek innej strefy konfliktu. Chyba, że dostałby rozkaz.

Winokurowa:
Co by chciała pani teraz powiedzieć władzom Rosji i Ukrainy?

Maksimowa:
Rosyjskim władzom powiedziałabym coś następującego: moi mili, dobrzy, dowódcy, pomóżcie znaleźć mojego syna, powiedzcie, co z nim się dzieje. A ukraińskim? Powiem tak: szanowna Ukraino, wybaczcie mojemu synowi, jeśli zrobił coś nie tak. Ale on jest wojskowym, z własnej woli niczego by wam nie zrobił. Wybaczcie mu, wybaczcie i mi, nigdy nie myśleliśmy źle o Ukraińcach. Jestem człowiekiem niezależnym i mogę powiedzieć, że Ukraina nie zrobiła nam niczego złego. Uczyłam syna tylko dobrego.

Oddajcie mi syna !



Tłum.: K.Wr.



Rozmowa ukazała się na portalu znak.com:

http://www.znak.com/moscow/articles/26-08-20-43/102832.html




Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com