Strony

piątek, 29 sierpnia 2014

Teraz rozumiem, że ich zdradzono



O tym, że ich synów i mężów wzięto na Ukrainie do niewoli rodziny w Kostromie dowiedziały się z Internetu. Choć na krewnych wywierana jest presja, by milczeli i nie kontaktowali się z mediami, nie wszyscy dają się zastraszyć. Nagle zrozumieli, iż byli i są oszukiwani. Stracili zaufanie do prezydenta i ministra obrony. Teraz szykują list z żądaniem, by Kreml pomógł im jak najszybciej uwolnić synów i mężów.
 



Autorka: Jekatierina Siergackowa






Kostromska  dywizja desantowa jest jedną z elitarnych jednostek rosyjskiej armii. 




Dwa dni temu w kilku rosyjskich rodzinach świat przewrócił się z do góry nogami. Wtedy, gdy dotarła do nich wiadomość, iż rosyjskie siły zbrojne wysyłają żołnierzy na wojnę na Ukrainie. Nie, oni nie zabłądzili na granicy, gdzieś w obwodzie rostowskim, tak tłumaczy Rosjanom tę sytuację Ministerstwo Obrony.  W rodzinie Jegora Pocztojewa, komandosa z 98 –ej dywizji desantowej wszyscy krewni są przekonani, iż Rosja prowadzi niewypowiedziana wojnę z sąsiadującym z nią państwem. Właśnie stali się inicjatorami wystąpienia do prezydenta Putina z prośbą, by pomógł w uwolnieniu 10ciu chłopaków wziętych do niewoli w wiosce Zierkalnoje, położonej pod Iłowajskiem, tam gdzie toczone są obecnie najcięższe walki.


Zebranie w piwnicy


Kilku krewnych żołnierzy z dywizji desantowej zebrało się teraz w piwnicy o żółtych, odrapanych ścianach. W niej zwykle odbywa swoje spotkania Rada Matek Żołnierskich obwodu kostromskiego. Do piwnicy, niewiadomo dlaczego kieruje tabliczka z napisem, „naprawa obuwia”. Samo zebranie sprawia wrażenie, jakby zorganizowano je w konspiracji, a jego uczestnicy z minuty na minutę spodziewali się obławy. A jednak zajęci są pisaniem obrazoburczego posłania do prezydenta, choć w ich oczach jest on teraz zdrajcą.

Wśród zebranych brakuje krewnych kilku żołnierzy. Jeszcze wczoraj rano, mama jeńca Iwana Milczakowa, sama zamieszkała w Chanty-Mansijsku, gotowa była błagać stronę ukraińską, by zezwoliła jej synowi choćby zatelefonować. Jednak po kilku godzinach i po rozmowie z wojskowym dowództwem jej gotowość do kontaktów z prasą zgasła. Domyślam się, co się stało: podjęto próbę zastraszenia rodzin, tak by nie przyszło im do głowy zorganizować bunt.

Wielu zgodziło się milczeć. Tak samo w lipcu zachowali milczenie krewni 14 żołnierzy z 45 pułku specjalnego przeznaczenia wojsk powietrzno-desantowych, którzy zgodnie z oficjalną wersją ogłoszoną przez dowództwo, w chwili śmierci znajdowali się „na urlopie”. Milczenie zachowali także krewni poległych na Ukrainie komandosów z Pskowa, ich ciche pogrzeby, dopiero co, odbyły się w położonej pod Pskowem wsi Wybuty. Ale krewni komandosów z Kostromy, nie wiadomo dlaczego uznali, że milczeć nie będą. O tym, że ich synowie i mężowie znaleźli się na terytorium Ukrainy dowiedzieli się z Internetu.

- Wszystko wydarzyło się przypadkowo – opowiada Ludmiła Koczerowa, ciocia jeńca Jegora Pocztojewa. – Dowiedzieliśmy się o wszystkim z Internetu i sami podnieśliśmy szum. A oni (siły zbrojne Federacji Rosyjskiej) nie robili niczego. Ciekawe, kiedy mieli zamiar nam o tym wszystkim powiedzieć? A jeśliby nie było Internetu, jak byśmy dowiedzieli się, o tym co się stało? Na pewno niczego by nam nie powiedziano?


Dowództwo pokazuje spisy


Rankiem, w poczekalni 331go pułku, należącego do 98ej dywizji desantowej w Kostromie zgromadziła się kolejka żon i matek żołnierzy niedawno wysłanych na „ćwiczenia” w obwodzie rostowskim.  Szefostwo pokazało im spisy: w nich dwoje poległych, około 10ciu rannych, jeńcy i jeden zaginiony. „Jeśli kogoś nie ma na liście, to znaczy, że znajduje się na terytorium Rosji” – powiedział dowódca. Nic więcej, jak się zdaje, nie miał do dodania. Zadano mu jednak pytanie, dlaczego czterech żołnierzy „kontraktowych” nie podporządkowało się (w konsekwencji usunięto ich z wojska), gdy usłyszeli, iż zostaną wysłani na ćwiczenia na granicy z Ukrainą. Dowódca nie miał na nie odpowiedzi. Ale rodziny żołnierzy i tak ją znają. Jedna z kobiet spóźniła się na spontanicznie zorganizowane spotkanie, więc podeszła do wartowników ochraniających jednostkę, krewni już się rozchodzili. Od dyżurnego dowiedziała się, że jej mąż zginął. Zdaje się, że dowództwo, nie miało najmniejszego zamiaru przekazywać jej osobiście informacji o śmierci męża.

- Próbowali nas przekonać, iż to, co odnaleźliśmy w Internecie jest prowokacją i kłamstwem  - opowiada mama Pocztojewa, Olga Goriewa. – Pokazujemy dowódcom fotografie jeńców, a oni mówią, że to fotoszop. Wybaczcie, ale ja brwi swojego syna nie pomylę z żadnym fotoskopem.

Olga, mama starszego grupy  Władimira Sowosiejewa z trudem powstrzymuje łzy. Mówi, że na video, na którym jej syn składa zeznania, jest cały nieswój.





Kijowska konferencja prasowa wziętych do niewoli żołnierzy kostromskiej
dywizji desantowej. 



- Jesteśmy z mężem gotowi jechać natychmiast, by go odebrać – mówi Olga. Ale nikt nam nie mówi dokąd. Nikt się z nami nie skontaktował, ani ze strony ukraińskiej, ani z rosyjskiej.

Mama Jegora Pocztojewa mówi, że niektórym jeńcom udało się skontaktować z rodzinami. Podobno jej syn zatelefonował do żony nocą. Powiedział zaledwie kilka słów. Poprosił by im pomóc, jakoś się stamtąd wydostać. Olga Goriewa uważa, iż krewni, z którymi żołnierze jeńcy nawiązali kontakt wolą zachować milczenie – ich zastraszono.


Medal „Za powrót Krymu”


Nawiasem mówiąc, Jegora, a także kilku innych żołnierzy, zaginionych na Ukrainie, nagrodzono wcześniej medalem „Za powrót Krymu.” I tylko teraz Olga zaczyna rozumieć, iż jeszcze w marcu robiono z niej głupka.

- Gdy miały miejsca wydarzenia na Krymie, Jegora skierowano podobno na ćwiczenia w Tambowie. Synowa zdaje się tam jeździła – Olga stara się rozplątać krymską zagadkę syna. A potem dali mu order za Krym. Jak to się mogło stać? To znaczy, że on też w tym uczestniczył.

Krewni żołnierzy kostromskiej dywizji desantowej zadają wiele pytań. Nie mają wątpliwości, iż władze starają się ich oszukać i zamieść sprawę pod dywan. Wcześniej wszyscy radośnie popierali prezydenta, z pewnością, tak jak i wszyscy nosili georgijewskie wstążki, potępiając wymyślony przez Kreml ukraiński faszyzm. Teraz jednak przejmują się tylko jednym, tym że ich mężów i synów zaciągnięto do udziału w operacji wojennej. Tylko że wcześniej wierzyli, iż żadnej wojny nie ma.




2012 rok. Pożegnanie z Jegorem Pocztojewym, który udaje się do wojska.
Zdjęcie z rosyjskiego portalu społecznościowego "Wkontaktie". 




Nie będziemy milczeć


- Przyjaciele nie wierzą, iż nasi żołnierze kontraktowi mogli okazać się na terytorium Ukrainy - mówi Ludmiła Koczerowa. Tam przecież nie ma rosyjskiej armii, tak zapewniali nas prezydent i minister obrony, a my im wierzyliśmy. Przecież kochamy naszego prezydenta. Ja, naiwna, myślałam, że ich wysłano, by ochraniali granicę. A teraz wierzę, iż oni tam brali udział w walkach, uczestniczyli w niewypowiedzianej wojnie. Nie dowiedzielibyśmy także i o żołnierzach z Pskowa, gdyby nie to co stało się z naszymi chłopcami. Teraz rozumiem, że ich zdradzono, wykorzystano jak ślepe kociaki. Ale nie mamy zamiaru milczeć.


W ciągu zaledwie dwóch dni kilka rosyjskich rodzin utraciło wiarę w przywódców swojego kraju. I jeśli,  tacy jak oni nie będą milczeć, to tę wiarę, ani się obejrzymy, utraci cała Rosja. 



Tłum.: KW



Artykuł ukazał się na portalu colta.ru:
http://www.colta.ru/articles/society/4416





Jekatierina Siergackowa na blogu Media-w-Rosji:

Doniecka Republika Ludowa jest fikcją, jej władze kontrolują wyłącznie okupowany budynek obwodowej administracji w Doniecku. Mieszkańcy Donbasu niczego nie pragną dziś bardziej, niż pokoju i ładu i dlatego – pisze Jekatierina Siergackowa - głosowali za niepodległością. Ich straszny lęk przed banderowską zarazą przesłonił im tragiczną prawdę o własnym regionie. Dziś stał się on szarą strefą oddzieloną ścianą od reszty kraju.


O chaosie i nienawiści w Donieckiej Republice Ludowej






Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz