Strony

poniedziałek, 21 lipca 2014

Do Słowiańska w geście odkupienia za rosyjskie winy



Po raz pierwszy Wiktora Iwlewa, moskiewska fotoreporterka i dziennikarka  pojechała do zajętego przez separatystów Słowiańska, by dopomóc w ewakuacji mieszkańców. Jej misję sfinansowali przyjaciele z Facebooka. Jej kolejna wyprawa do tego miasta, po odbiciu go przez armię ukraińską także nosiła humanitarny charakter. Wiktora i jej przyjaciele, chcą pomóc, by do Słowiańska wróciło normalne życie. To ich gest pokajania za rosyjskie grzechy i winy wobec ukraińskich braci.
 



Z Wiktorią Iwlewą na antenie Radia „Swoboda” rozmawiał Dmitrij Wolczek





Wyjazdy Wiktorii Iwlewej do Słowiańska wspierają jej przyjaciele z Facebooka. 






Dmitrij Wołczek:
Jak się udał Pani wyjazd z misją humanitarną do Słowiańska?

Wiktoria Iwlewa:
Mam powody do zadowolenia, przynajmniej z osobistego punktu widzenia. Słowiańsk już wcześniej stal się częścią mojego życia, pozostanie w mej pamięci na zawsze. Wspólnie z mieszkańcami miasta przeżyłam bardzo dużo, to zostawiło ślady w mojej psychice. Ale równocześnie znalazłam tam potwierdzenie jakichś swoich wyobrażeń o życiu, była to dla mnie wielka szkoła. Chcę też powiedzieć, że mój wyjazd nie byłby możliwy, bez nie znanych mi osobiście przyjaciół z Facebooka, uwierzyli mi, zareagowali na moje wezwanie, informacje o tym, że wybieram się do Słowiańska, po to, by uroczyście to formułując,  wykonać gest odkupienia za nasze rosyjskie winy. Pojechałam tam z wielkim uczuciem wstydu  i winy za swój własny kraj. Ludzie uwierzyli we mnie, do tej pory przekazują pieniądze. Wszystkim chcę gorąco podziękować.

Wołczek:
Ludzie czerpiący informacje z rosyjskich programów telewizyjnych są przekonani, iż Słowiańsk został całkowicie zniszczony. Za zniszczenia odpowiedzialna jest armia ukraińska. Czy tak jest w rzeczywistości?


Na pomoc ludziom w Slowiańsku



Iwlewa:
Nie. Z formalnego punktu widzenia, można powiedzieć, iż operacja wojskowa zakończyła się powodzeniem, także dlatego, że zniszczenia oraz ilość ofiar były minimalne. Jeśli popatrzymy na to, co się zdarzyło z perspektywy jednej rodziny, która straciła kogoś z bliskich, wtedy odczujemy przerażenie. W ostatnich dniach prowadzony był ostrzał dzielnicy Artiom, mieszkałam właśnie tam. W jednym z długich pięciopiętrowych domów ładunek artyleryjski zniszczył jedną klatkę schodową, zburzono wszystkie piętra, od góry do parteru. Przed wejściem, na ławce siedziały trzy staruszki, nie zdążyły się schować.

Jednak w ślad za pomyślnie przeprowadzonymi działaniami wojskowymi, nie uruchomiono w odpowiedniej skali, działań o charakterze humanitarnym. Dlaczego tak się stało, nie wiem. Ukraina jest ciepłym, delikatnym krajem, odczuwam to jeszcze wyraźniej po każdej podróży. Wszystko, co się tam działo, było straszne. W Czeczenii (z Donbasu jest tam bardzo daleko) nikt nikomu nie współczuł, wszyscy ratowali się na własną rękę, w najlepszym wypadku można było liczyć na pomoc jakichś niewielkich organizacji i misji humanitarnych. Czemu to się powtórzyło w Słowiańsku, w stosunku do jego mieszkańców, nie rozumiem. Ci z pieniędzmi, silniejsi, z większą wyobraźnią zdążyli wyjechać, uciec z miasta. Pozostali na miejscu najbardziej potrzebujący pomocy, ludzie w starszym wieku, rodziny wielodzietne, ich pozostawiono własnemu losowi, nie wypłacano im żadnych zapomóg, nie dostarczano jedzenia, nikogo z miasta nie ewakuowano. Muszę wspomnieć o jednym wyjątku, grupie mieszkańców skupionej wokół protestanckiego pastora Piotra Anatoliewicza Dudnika. Udało im się wywieźć z miasta ponad 3,5 tys. mieszkańców, przewożono ich do Swiatłogorska, tam już nie strzelano. 

Ja wywiozłam ze Słowiańska 45 osób. To niewielka liczba, nie mam się czym chwalić. Zastanawiam się jednak nad czymś innym, jeśli nam, zwykłym ludziom udało się wywieźć aż tylu, to z pewnością struktury państwowe dysponowały większymi możliwościami udzielenia pomocy. To jasne, że do miasta nie mogły wejść jednostki Służby ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Ludzie Donieckiej Republiki Ludowej, by ich nie wpuścili. Ale można było organizować wolontariuszy, oni mieliby większe możliwości, to trzeba było zrobić, takiej inicjatywy jednak nie podjęto. To bardzo przykre.

Wołczek:
Mer Słowiańska, Nelli Sztepa została zatrzymana przez separatystów, podczas okupacji miasta była ich „uprzywilejowanym” jeńcem, teraz aresztowano ją pod zarzutem współpracy z nimi. Kto teraz zarządza miastem?

Iwlewa:
Każdego dnia w zarządzie miasta odbywają się zebrania. Niedawno byłam na jednym z nich, prowadził je jeden z wicegubernatorów obwodu Donieckiego. Powstał sztab, teraz tam podejmowane są decyzje. Ja jednak, tego tak bardzo nie śledzę. Kto przetrwał w Słowiańsku najgorsze chwile, nie ma ochoty na bicie piany, dla tych ludzi ważniejsze jest pragnienie życia, jego odbudowy, pragną tego ze wszystkich sił, dla nich nie ma miejsca na pustą gadaninę.

Wołczek:
Jak mieszkańcy wspominają te chwile, gdy miastem rządził Striełkow i jego kompani?


Powrót do wieku kamiennego



Iwlewa:
Starają się o tym nie mówić. Można jednak często usłyszeć od ludzi, iż nie chcieliby nigdy więcej przeżyć czegoś podobnego. W ostatnich dniach ludziom było wszystko jedno, kto będzie rządził, chcieli tylko, by to się skończyło. 1 lipca siedziałam w sklepie, u znajomych, tam działał Internet, kończyłam wpis na Facebook, pozostało mi tylko wcisnać komendę „zapisz” i nagle, rozdał się niewiarygodny huk. 




                      Reportaż filmowy Wiktorii Iwlewej ilustruje dramat mieszkańcow Słowiańska


Zagrzmiał wybuch. Zgasło światło. Tak w Słowiańsku skończyło się światło, miasto pogrążyło się w ciemnoścach, wróciliśmy do wieku kamiennego. Moim ulubionym przedmiotem w życiu codziennym okazała się świeczka, wszystkie inne straciły wartość, komputer, i-pad, aparat fotograficzny, do niczego nie nadawał się telefon komórkowy, bo nie dochodził sygnał. Na szczęście w pobliżu domu znajdowała się pompa, wszyscy chodzili do niej po wodę. Pompę napędzał agregat, potem udało się podłączyć do niego jakieś przewody, staliśmy potem godzinami w kolejce ładując telefony i komputery. Wielkie dzięki takim ludziom- złotym rączkom przetrwaliśmy.

Wołczek:
A teraz? Czy w mieście jest niebezpiecznie? Wciąż trwa wymiana ognia?

Iwlewa:
Pod pewnym względem różniłam się od mieszkańców Słowiańska, w życiu przeżywałam wiele niebezpiecznych momentów. Ich miasto jest częścią cichej, idyllicznej, odległej ukraińskiej prowincji. Na ulicach posadzono ogromną ilość kwiatów, pod oknami rosną rozłożyste drzewa. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by z drzewa zerwać morelę. Zapewne moja odporność na wszelkiego rodzaju horrory była większa, niż mieszkańców. Gdzieś tam jeszcze strzelają. Dziś rozległ się jakiś niewytłumaczalny gruchot. Po mieście krążą dziwne plotki. Ale jest o wiele ciszej. 5 lipca przeżyliśmy interesujące zdarzenie. Była szósta wieczór. Na około cisza, ciepło. Wokół mnie krążyły długie ludzkie cienie. I nagle zza rogu wyskakuje samochód, przybliża się do nas, jego silnik jest jakby niesłyszalny, orientujemy się szybko, to wojskowy łazik. Udekorowany jest flagą Ukrainy. Wszyscy zamarli. Auto podjechało, wysunęła się z niego głowa żołnierza: „Niech Wam Bóg pomoże”. Uśmiechnął się i pojechał dalej. Ludzie obudzili się z letargu, zrozumieliśmy, ze do miasta weszła armia ukraińska. Zaczęliśmy czekać, co będzie dalej. Muszę dodać, że jakaś pomoc humanitarna pojawiła się od razu. Wszystkiego było mało, ilości niewystarczające, ale już tego pierwszego wieczoru, ludzie z protestanckiego kościoła rozdawali świeży, gorący chleb. Do końca życia nie zapomnę, jak ludzie biegli za chlebem, jak go całowali. Co można powiedzieć o ludziach całujących chleb? Że życie im nieźle dało w kość.

Wołczek:
Do rejonów położonych po sąsiedzku też dostarczano pomoc humanitarną?

Iwlewa:
Niewiele mam do powiedzenia na ten temat.  Żyliśmy w próżni informacyjnej, tylko dwa dni temu włączono telewizję. Radio w mieście nie ma, nie działa żaden system rozprzestrzeniania informacji. W ciągu tych dni, nikt niczego nie wiedział. Na świecie mogła zacząć się i skończyć Trzecia Wojna Światowa, w Słowiańsku o tym byśmy i tak się nie dowiedzieli. Teraz można oglądać tylko centralny program telewizji ukraińskiej, nie ma lokalnej stacji, informującej o wydarzeniach mieście, gdzie co zostało otwarte, jaką linię trolejbusową udało się uruchomić, co jeszcze działa. Uruchomione zostały wszystkie linie transportu miejskiego, ale przerwy w ruchu są ogromne. Dowiadujemy się o tym z trudnościami, nikt o niczym nie informuje, to spory problem.

Wołczek:
Co jest najbardziej potrzebne mieszkańcom miasta?



Dzieci w Słowiańsku wiedzą już jak wygląda wojna i bombardowanie. 



Iwlewa:
Wciąż nie ma wody, chodzi się po nią do studni i pomp. Zaczęli wracać ludzie, całkiem sporo, wystarczyło, że ustała strzelanina, na ulicach pojawiły się samochody. Przedtem wszyscy siedzieli w domach, wypełzali na chwilę po wodę, zamienić z kimś dwa słowai z powrotem do ukrycia. Życie się trochę unormowało. Po wodę przychodzi więcej ludzi. Pewna kobieta spytała: „ a czy ta woda nadaje się do picia?” Dla tych, co przeżyli najgorsze, to było dziwne pytanie, wtedy pilibyśmy nawet wodę z brudnej kałuży. Nikt wtedy nie pytał, czy woda nadaje się dopicia. Teraz ci, którzy wrócili przyjeżdżają po wodę samochodami z wielką ilością naczyń, pojemników, tworzą się wielkie kolejki. Z wodą na prawdę są spore problemy, poprzerywało rury, w ziemi wciąż tkwią miny, jest wciąż dużo roboty dla saperów. Wznowiło pracę kilka aptek. Jak tylko włączono światło, otworzyły się sklepy, zaczęto wypłacać emerytury, ale ludzie muszą stać w kolejkach. Ale wszystko ruszyło do przodu, to czuje się od razu.

Wołczek:
Mówiła Pani, że ludzie nie chcą wracać do czasów Striełkowa. Po czyjej jednak opowiadają się stronie? Dalej tak wielką popularnością cieszy się Putin?


Putin w oczach mieszkańców Słowiańska



Iwlewa:
 Mam wrażenie, że wielką rolę odegrała relacjonowana w Rosji historia rzekomo ukrzyżowanego dziecka. Ludziom odpadły szczęki ze zdumienia. Ta brednia otrzeźwiła wielu. Ale oczywiście wciąż wielu ludzi wychwala Putina i traktuje go z podziwem. Nie brakuje zwolenników idei Donieckiej Republiki Ludowej, ich zdaniem to jest sposób na zbudowanie demokratycznego państwa. Odwiedzałam w domu starszych ludzi, przekazywałam im pomoc humanitarną, opowiadali, że dostają paczki od DRL, są za nie wdzięczni, tylko DRL jest w zdanie zbudować nowe, szczęśliwe życie. Mamy tu wiele różnych poglądów i opinii. Niektórzy zachowują się jak kameleon, rozumieją, że wróciła ukraińska armia. Więc będą deklarować poparcie dla Ukrainy, ale tak dla pozoru. Jednak przede wszystkim ludzie są wyczerpani, poharatani przez strach, przez niekończące chowanie się w piwnicach. Wyciągałam ludzi z piwnic. Jeden z nich, sparaliżowany chłopak, kilka dni przemieszkał z ojcem w piwnicy, wywiozłam ich. Więc to zrozumiałe, że wielu jest tam wszystko jedno, poprą kogokolwiek, byle tylko nie wracać do piwnic. Całe miasto to jedna wielka rana psychiczna. Najbardziej potrzeba chyba psychologów i clownów, trefnisiów, zdolnych rozśmieszyć małe dzieci.


Doktor, po prostu jest zmęczony



Wołczek:
Zdarzało się, że nie dowierzano Pani? Była Pani ofiarą sytuacji konfliktowych?

Iwlewa:
Gdy wywoziłam ludzi, przejeżdżałam posterunki i blokady armii ukraińskiej oraz separatystów, na tych ostatnich często dyżurowali moi rodacy (spotkałam 3 mieszkańców Moskwy na blokadach ochranianych przez DRL). Może to dziwne, ale nigdzie nie potkały mnie nieprzyjemności. Traktowano mnie odpowiednio. Ludzie na blokadach DRL zmieniali się, na ukraińskich dyżurowali ci sami żołnierze, po kilku dniach zaczynali mnie poznawać, tak czy inaczej, zawsze dokładnie sprawdzali dokumenty. Rozmawialiśmy na różne tematy.

Raz zdarzyła mi się sytuacja konfliktowa z człowiekiem, który rozwoził chleb, jego zdaniem ja także ponosiłam odpowiedzialność za politykę Putina i zaczął mnie krytykować. Nieźle się wściekłam. Najbardziej zdumiewająca historia przydarzyła mi się na Izbie Porodowej. Tam nie tylko wypadły szyby z okien, co uniemożliwiło jej funkcjonowanie, tam ukradziono także aparaturę wartości kilkuset tysięcy griwien. Komu była potrzebna ta aparatura, nieważne, to już inne pytanie. Poszłam do nich, przedstawiam się, ja z fundacji, moglibyśmy wam pomóc z wyposażeniem. Powiedzcie, co wam jest potrzebne? Ale jeden z lekarzy, składał przecież kiedyś przysięgę Hipokratesa, warknął, niech pani stąd odjedzie, już nam pomogliście, więcej nam od was niczego nie trzeba! Próbowałam zatrzymać go na podwórku, ale o mało nie przejechał mnie swoim samochodem. Potem wyszedł z auta i polecił ochroniarzowi, by mnie aresztowano. Ochroniarz otworzył ze zdziwienia oczy, nie rozumiał niczego. Odezwałam się wtedy, proszę się nie denerwować, „doktór po prostu jest zmęczony”. On też stał się ofiarą syndromu post traumatycznego. Bardzo się tym przejęłam, to oczywiście nie w porządku, kiedy w sercu lekarza górę bierze złość nad klątwą Hipokratesa. 



W pozbawionym elektryczności i wody bieżącej Słowiańsku chleb oznaczał życie. 


A ze strony zwykłych ludzi, woziłam im chleb, ewakuowałam ich z miasta, nigdy nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego, wszyscy chcieliśmy przeżyć, to było o wiele ważniejsze. Przyszłam do nich z wyciągniętą ręką, by im pomóc w trudnej chwili, oni reagowali z wdzięcznością i ja im za nią też jestem wdzięczna. Obawiałam się, że w jakiś sposób naciskam na ludzi, zbierajcie się, wyjeżdżajcie, tu jest strasznie, niebezpiecznie. Ale już spotkałam dwie rodziny, które wróciły, bardzo mi dziękowali, że ich wywiozłam.  Cieszę się, że ich zobaczyłam, dzięki nim mam potwierdzenie, ze postępowałam prawidłowo. Dobrze, że uwolnili się na jakiś czas od słowiańskiego koszmaru.

Wołczek:
Dopiero co była pani w Charkowie. Tam dowiedziała się pani, że został zestrzelony malezyjski Boeing. Z jaką reakcją się Pani zetknęła na wschodzie Ukrainy.

Iwlewa:
Była tam z przyjaciółmi, na otwarciu wystawy „UPA: Hände hoch”. To zabawna ekspozycja artystów z grupy SZIPO – Włada Krasnoszczioka, Siergieja Lebiedinskiego, Wadima Trikoza. Wystawa skłania do refleksji, iż odpowiednia propaganda może sprowokować społeczeństwo do wojny kończącej się śmiercią. Wszyscy obecni opowiadali się za zjednoczoną Ukrainy, więc nie trudno sobie wyobrazić jak zareagowano na zestrzelenie samolotu. Rosja budzi tylko gniew. Rosnący gniew. Wciąż mówiono o rosyjskim okrucieństwie. Z drugiej strony, w tamtej chwili, nie wiadomo było kto jest odpowiedzialny, winny. Wydawało mi się, że wpadamy do czarnej dziury, ze jesteśmy ofiarami czarnego nieszczęścia.




Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciolowski



Oryginał opublikowany na stronie internetowej Radio Swoboda:





*Wiktoria Iwlewa (ur.1956), moskiewska fotoreporterka i dziennikarka. Jej fotografie ukazywały się na łamach prasy rosyjskiej i światowej. W latach 90tych fotografowała wszystkie konflikty zbrojne na terenie byłego ZSRR. Jest laureatką wielu znaczących nagród rosyjskich i międzynarodowych. 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz