Mało gdzie na wschodzie Ukrainy toczyły się równie zacięte walki. Nie
przerwano ich nawet po podpisaniu porozumienia w Mińsku. W końcu separatyści
przejęli kontrolę nad ważnym ze strategicznego punktu widzenia miastem
Debalcewe. Bomby zamieniły je w ruiny, 80 % domów legło w gruzach. Wadim
Babenko uciekł z Debalcewe po wkroczeniu separatystów. Czuje się Ukraińcem, od
samego początku opowiedział się po stronie Majdanu, nie rozumie dlaczego
Ukraina miałaby się podzielić. W rozmowie z radiem "Swoboda" opowiedział, jak żyło
się w Donbasie przed Majdanem, jakie zmiany przyniosły rządy separatystów i
dlaczego napisał list do prezydenta Putina.
Rozmawiał Dmitrij Wołczek
Jak na każdej wojnie najbardziej tragiczny los spotkał ludność cywilną |
Za co Rosjanie nas zabijają? Co zrobiliśmy wam złego?
Przedsiębiorca z miasta Debalcewe, opuszczonego przez armię
ukraińską po
ciężkich walkach, napisał list do Władimira Putina
List do Putina
„Chciałbym pana zapytać, czy pan w
ogóle ma pojęcie, co wyrabiają wasi „powstańcy” w naszym spokojnym niegdyś miasteczku?
– pisze do prezydenta Rosji Wadim Babenko
– Docierają do pana informacje o grabieżach, zabójstwach i rozbojach,
dokonywanych przez „bojowników o Noworosję”? Chyba jako prezydent Rosji
powinien pan wiedzieć o tych zajściach. To niech mi pan odpowie, za co w tej
chwili Rosjanie tak bardzo nienawidzą nas, Ukraińców?
Za co Rosjanie nas zabijają? Co zrobiliśmy wam złego? Żyliśmy spokojnie,
pracowaliśmy, wychowywaliśmy dzieci, aż tu ni stąd, ni zowąd przyszli Rosjanie
i zaczęli zrównywać z ziemią nasze miasta i wsie, zabijać naszych starców i
dzieci.
Czy panu jako prezydentowi, i po prostu jako człowiekowi, naprawdę nas
nie szkoda? Przecież jeszcze niedawno szczerze wierzyliśmy w ideę braterstwa
naszych narodów. Po co nas pan skłócił z naszymi rosyjskimi braćmi? Jak ja,
ojciec trojga dzieci, mam im teraz powiedzieć, że zabijają nas rosyjscy
żołnierze?
Co mam powiedzieć swojemu zapłakanemu dwuletniemu synowi, kiedy wyrzutnie
„Huragan” ostrzeliwują nasze miasto z obszarów kontrolowanych przez pańskie
wojska? Dlaczego moje sklepy spożywcze zostały ograbione przez kozaków
Kozicyna? Czy panu, tak zwyczajnie po ludzku, nie żal nas i naszych dzieci?"
Po tym, jak władzę w Debalcewem zagarnęli separatyści, Wadim Babenko zmuszony był opuścić
rodzinne miasto. O swoich losach opowiedział Radiu Swoboda:
Wadim Babenko:
Od 2002 roku prowadzę własny biznes. W Debalcewem miałem dwa sklepy spożywcze.
Aktywnie popierałem Ukrainę, byłem na Majdanie. Kiedy w
mieście przebywały wojska ukraińskie, pomagałem naszym żołnierzom, czym tylko
mogłem. W moim domu mieszkali oficerowie batalionów „Połtawa” i „Ruś Kijowska”.
Teraz mam za swoje… Kiedy do miasta weszli separatyści, miejscowe sprzedawczyki
od razu pokazały mnie komu trzeba: „O, ten to jest za Ukrainą”. Przyszli jacyś faceci
z komendantury wojskowej i wynieśli mi ze sklepu wszystko. Cenniejsze rzeczy
zabrali sobie, a resztę, - kaszę, ryż, - rozdali ludziom. W jednym z tych
sklepów rozdawana jest teraz z ramienia DRL pomoc humanitarna. Maksyma zwolenników
„Donbabwe” i „Ługandy” brzmi: jeśli można ci coś odebrać, to na pewno odbierzemy.
Skrzywdzili w ten sposób wielu ludzi, nawet spośród własnych zwolenników. Choćby
jedną z kobiet, która zajmowała się biznesem. Nie mogła doczekać się ich przyjścia,
popierała ich. Przyszli i zrobili u niej to samo, co u mnie: wynieśli z domu
wszystko, co się dało, załadowali do jej własnego autobusu i wywieźli.
Dmitrij Wołczek:
A pański dom?
Babenko:
W domu stacjonuje 15 brygada międzynarodowa wraz z adiutantem komendanta
brygady, niejakim „Abchazem”. Są tak bezczelni, że wydzwaniają do mnie na
prywatny telefon. Numer dostali od miejscowych zdrajców. Dzwonią i pytają,
gdzie mają szukać łyżek albo widelców. A teraz nawet piszą w sieciach
społecznościowych: „dziękujemy za dom, warunki nam bardzo odpowiadają”.
Były pracownik
Wołczek:
A kto na pana doniósł? Sąsiedzi?
Babenko:
Były pracownik mojego sklepu. Przepracował u mnie 10 lat. To starszy gość, alkoholik. Jak tylko
separatyści weszli do miasta, od razu założył sobie białą opaskę, jak policaj z
czasów Wielkiej Wojny Ojczyżnianej, i poleciał kablować: „A Wadik to się kumplował
z ukraińskimi żołnierzami”. Udało im się nawet podrzucić mi do sklepu broń,
żeby potem przy ludziach wynieść ją z piwnicy i twierdzić, że „wykryli” u mnie
cztery automaty i granat. Nie miałem w domu niczego takiego, ale im potrzebny
był pretekst. Kiedyś hobbystycznie zajmowałem się renowacją militariów, więc
oczywiście znaleźli u mnie mundur majora wojsk wewnętrznych z czasów Wojny Ojczyźnianej
i jakieś polskie sztandary. No i zrobili ze mnie faszystę, powiedzieli, że to flagi
faszystowskie. Jak z takimi dyskutować, jeśli oni nawet flagi Polski nie
potrafią rozpoznać?
Wołczek:
Był pan w domu, kiedy przejęli budynek?
Babenko:
Nie miałem z nimi bezpośredniego kontaktu. Ostatnie 20 dni spędziłem w piwnicy,
bo na dwór po prostu nie dało się wyjść, tak strzelali. Moje dwuletnie dziecko
biegało po domu i krzyczało: „Tata, pan robi pif-paf!”. I pokazywało na niebo. Wywiozłem
stamtąd całą rodzinę, a sam zostałem. Separatyści wcale nie ostrzeliwali
pozycji armii ukraińskiej, tylko miasto. To „grady”, to „smiercze” leciały nad
naszymi głowami. Gdzieś koło domu tak gruchnęło, że nie tylko szyby popękały, ale
i brama się zawaliła. Trafili też w garaż, rozbili mi autobus. Po tym zdarzeniu
postanowiłem wywieźć rodzinę.
Wołczek:
Marzenia o raju
Babenko:
Praktycznie w 80%. Słowiańsk to pestka w porównaniu z Debalcewem. Debalcewe
jest bardzo zniszczone. Miejscowi entuzjaści „republiki donieckiej” cały czas
liczyli na to, że nowa władza zapewni im raj na ziemi. Wykrzykiwali coś o
fińskich domkach, które dostaną w prezencie od Rosji. Ale obiecywany raj nie nastąpił. Debalcewe
to jedyne miasto w obwodzie donieckim, gdzie nie ma gazu, więc w piecach od
zawsze paliliśmy węglem. Miejscowi naiwniacy czekali na gwiazdkę z nieba, a
okazało się, że ani fińskich domków nie dostaną, ani gazu im nikt nie podłączy,
ani wypłat się nie doczekają. Figę z makiem dostali.
Wołczek
Czy w Debalcewem było wielu ukraińskich patriotów,
zwolenników Majdanu? Czy też raczej czuł się pan mniejszością w agresywnym
otoczeniu?
Babenko:
Nas, zwolenników Ukrainy, było z 10 procent. Pozostali, w większości ludzie
słabo wykształceni i zahukani, wykrzykiwali: „DRL! DRL!”. No to mają, co chcieli.
Teraz takich jak ja jest znacznie więcej.
Widziałem nawet, że na VKontakte utworzyła się grupa „Debalcewe”. Wielu
ludzi przejrzało na oczy i mówią głośno, że nie chcą żadnej donieckiej
„republiki”, chociaż wcześniej byli jej zwolennikami. Dotarło do nich w końcu, przekonali
się na własnej skórze. Tyle że teraz to ich otrzeźwienie to musztarda po
obiedzie.
Wołczek:
A ci ludzie, którzy zajęli pański dom? Po co do
pana dzwonią? Chyba nie tylko po to, żeby spytać o łyżki?
Babenko:
Najpierw dzwonili z pogróżkami. Odpowiadałem spokojnie: „Słuchaj, porozmawiajmy.
Powiedz mi coś o sobie. Ja mam skończone dwa fakultety, jestem ojcem trójki
dzieci, kocham swoją ojczyznę. To moja ziemia, tu się urodziłem”. Wtedy mój rozmówca zaczyna opowiadać: „Jestem z Krasnojarska”.–
„A gdzie się uczyłeś, jaką szkołę skończyłeś?” – „Jestem spawaczem”. - „A gdzie
pracowałeś?”. Z naszej rozmowy wynikało, że to jakiś bezrobotny, nikomu nie
potrzebny człowiek. Tyle, że z bronią w ręku. Nie ukrywał, że jest z Krasnojarska. Mówię do niego:
„A jak ty trafiłeś do mojego kraju? Przyszedłeś tutaj i wygoniłeś mnie z własnego
domu. Z czego ja mam dzieci wykarmić?”. Wie pan, tam mieszkają ludzie słabo
wykształceni, nigdy niczego nie mieli. Tu zobaczyli nagle, że można wszystko
zabrać za darmochę, nawet samochód czy autobus. Mi też zabrali autobus, wywieźli
z domu wszystkie sprzęty. Z Debalcewego wyjechałem osobówką, zabrałem tylko
rzeczy dla trójki dzieci. W DRL jestem poszukiwany listem gończym, na posterunkach
milicji wisi mój portret. Niby że taki groźny ze mnie ukraiński terrorysta. Aż przykro
patrzeć, jacy u nas idioci mieszkają. Sami chcieli tej swojej „republiki”, a
jak ją w końcu dostali, to rozkładają ręce i nie wiedzą, co dalej robić. Wszystko zniszczone, nie ma infrastruktury,
nie ma fabryk i przedsiębiorstw. A oni nie chcą kiwnąć nawet palcem. Sami przed sobą nie potrafią przyznać, że są
zwykłymi durniami. Komendant naszej milicji był kiedyś moim przyjacielem. W głowie
mu się coś poprzestawiało, ale ogólnie facet jest w porządku. Jest samotny, stracił rodzinę. Kiedyś zadzwonił
do mnie po pijanemu, płakał w słuchawkę i opowiadał, że żona odeszła.
Powiedziałem mu: „Widzisz, Andriej, ani rodziny nie masz, ani flagi, ani
ojczyzny”. Nawet rodzona matka z nim nie rozmawia przez to, że poparł „republikę”
doniecką. A przecież to normalny facet, i nie łapówkarz, jak to zwykle bywa z
naszą milicją. Po prostu coś mu się tam w głowie uroiło.
Decyzje zapadły w Mińsku
Wołczek:
Bitwa za Debalcewe rozpoczęłą się od razu po
podpisaniu porozumienia w Mińsku. Dlaczego miasto się poddało?
Babenko:
Sądzę, że w Mińsku los Debalcewego został przesądzony. Debalcewe to najwyższy
punkt na Wyżynie Donieckiej, w dodatku mieści się tu węzeł kolejowy. Z punktu widzenia
sztuki wojennej wysokość na poziomem morza jest bardzo istotna. Wygrywa ten,
kto rozmieścił artylerię na jakimś wzniesieniu. Wcześniej Debalcewe oddzielało
„republikę” ługańską od „republiki” donieckiej. Po zajęciu miasta rebeliantom
udało się połączyć. Nasi mogli chociaż uprzedzić, powiedzieć: „Patrioci,
Ukraińcy, wyjeżdżajcie z miasta, zamierzamy się poddać”. Wtedy zdążylibyśmy wywieźć choćby cokolwiek. A
tak – zdołaliśmy spakować jedynie podręczny bagaż. Armię ukraińską wypierała z miasta
armia rosyjska, regularne wojska. Rozmawiałem z wieloma chłopakami z naszych
sił zbrojnych; walczyli bezpośrednio na pierwszej linii. Opowiadali, że wróg
zaczął wysyłać przeciwko nim małe grupy dywersyjne, atakowały ich znienacka w
zupełnie niespodziewanych miejscach. My zaczynamy w to miejsce przerzucać rezerwy,
a oni już atakują z innej strony. Nasze siły były zupełnie nieskoordynowane.
Bataliony milicyjne miały swoje odrębne dowództwo, a siły zbrojne podlegały
komuś zupełnie innemu. Gdyby te jednostki stanowiły spójną całość, nikt by im nie
dał rady. Niestety, zabrakło tego spoiwa i wszystko skończyło się tak, a nie
inaczej.
Przepełnia mnie nienawiść do Rosjan, a przecież jeszcze rok temu
wydawało mi się, że co za różnica, czy uważam się za Ukraińca czy za Rosjanina?
Teraz myślę już inaczej. Myślę o sobie „jestem Ukraińcem”. Natomiast Rosjanie
zwolennicy wojny na Ukrainie, to nasi wrogowie. Byłem gotów iść na front, ale
przecież mam troje dzieci. Zostaliśmy bez dachu nad głową. Jeden mój bliski kolega, major milicji, służy w
batalionie „Złote Wrota”. Też stracił swój dom. Chociaż muszę przyznać, że większość
moich dawnych znajomych walczy po stronie DRL. Nazywam ich wyrzutkami społecznymi.
Wiem, nie powinienem tak o nich mówić, ale przecież ja ich znam jak własną
kieszeń.
Wcześniej byli nikim, teraz nagle dostali do rąk broń i od razu
poczuli się jak paniska. Zachciało im się samochodu – poszli i wzięli sobie
cudze auto. Zachciało się wódki – idą do sklepu i po prostu ją biorą. Jestem zszokowany, jak Putin mógł pozwolić,
żeby aż do tego doszło? W tej chwili w mieście grasuje sześć band. Te wszystkie
DRL, ŁRL, kozacy - po prostu włosy się jeżą na głowie. A miejscowe
sprzedawczyki pozakładały sobie białe opaski i teraz jeżdżą po domach,
opuszczonych przez ukraińskich patriotów, i grabią wszystko jak leci.
80% miasta legło w gruzach. Debalcewe ostrzeliwano z obu stron z najcięższych rodzajów broni. |
Wolczek:
Wojska rosyjskie nadal są w mieście czy
wycofały się już w lutym?
Strzelanina na punkcie kontrolnym
Babenko:
Teraz trudno powiedzieć, bo nie mają jakichś specjalnych znaków
rozpoznawczych. Po mieście włóczą się kozacy. Podzielili między siebie strefy
wpływów, kilka dni temu doszło nawet do strzelaniny na punkcie kontrolnym. W rezultacie zginął jeden z „Noworosjan”. Początkowo
myśleliśmy, że to może nasza grupa dywersyjno-rozpoznawcza, ale okazało się, że
to kozacy po pijanemu poprztykali się z tymi od „Republiki Donieckiej”. Zaczęła
się strzelanina, jednego z nich trafiła kula. Zdaje się, że regularnych wojsk rosyjskich
tu nie ma. Na nowo uruchomili węzeł kolejowy i przywrócili połączenie między Ługańskiem
i Donieckiem, tak więc teraz składy towarowe docierają do Debalcewego i tu są
rozładowywane. Na obrzeżach miasta zgromadzono naprawdę mnóstwo sprzętu. Mamy jednocześnie
trzy komendantury, bo miasto zostało podzielone na strefy.
Jakaś część podlega pod
„Republikę Ługańską”, inna pod „Republikę Doniecką”. Chociaż tak naprawdę te przedmieścia
podległe „donieckim” kiedyś uważane były za część Debalcewego. Bochenek chleba wydają
tam co dwa dni, po bochenku na łebka. Początkowo po prostu rozdzielali rosyjską
pomoc humanitarną oraz to, co zrabowali ze sklepów. A teraz już nie, teraz
musisz najpierw odpracować dzienną normę i dopiero wtedy dojesz przydział,
czyli pół bochenka chleba plus jakaś tam kasza w mizernych ilościach. Bida z
nędzą.
Wołczek:
Jak pan sądzi, czy ta awantura z „Republiką
Doniecką” wkrótce się skończy? A może przeciwnie – potrwa jeszcze bardzo długo?
Babenko:
Skończy się wtedy, kiedy zabraknie wsparcia ze strony Rosji. Wielu moich
znajomych z Debalcewego mówi: „już nam wszystko jedno, kto będzie rządził”. To złe
podejście. Tu powinna być Ukraina, nasza ojczyzna. Przecież to tu się kształciliśmy,
tu wychowywaliśmy dzieci. Separatyści niczego nam nie dadzą. Tyle, że trudno to
wytłumaczyć ludziom, jeśli ich filozofia życiowa sprowadza się do: „niech rządzi,
kto chce, byle nie strzelali”. Przecież właśnie dlatego to wszystko teraz się
dzieje – bo wychowywaliśmy się na „błatnych” piosenkach, popularnych wśród
kryminalistów; bo w młodości zachwycaliśmy się serialem „Brygada”. Zanim zaczął
się konflikt zbrojny, rządzili u nas ludzie z przestępczego półświatka. Dla
miejscowych przedsiębiorców wymuszenia i haracze były codziennością.
Wołczek:
To dlatego postanowił pan jechać na Majdan?
Babenko:
Tak, 30 listopada pobito studentów, 1 grudnia już byłem na Majdanie.
Pierwszy raz w życiu zobaczyłem taką masę ludzi. Podobno tego dnia było nas tam
niemal milion. Wszyscy się ze sobą bratali. Ja miałem
chorą nogę i lekko utykałem. Obcy ludzie podchodzili do mnie i pytali, czy
potrzebuję pomocy. Wielokrotnie proponowano mi nocleg. Wszystkich ogarnął entuzjazm, w końcu udało nam się
obalić Janukowycza. I gdyby wtedy nie wmieszał się Putin, gdyby nie udzielił
wsparcia marginesowi z Donbasu…!
Z okazji Dnia Zwycięstwa 9go maja nowe władze miasta zorganizowały obchody na wielką skalę. |
Kiedyś byłem dumny, że pochodzę właśnie z Donbasu. Kiedy służyłem w armii
i ktoś pytał mnie albo moich ziomków, skąd jesteśmy, zawsze odpowiadaliśmy: „Z
Donbasu”. A dziś wstyd mi się do tego przyznać. Wstydzę się, że
półanalfabeci z moich rodzinnych stron krzyczeli: „To my utrzymujemy całą
Ukrainę”. Teraz wiadomo, że Donbas funkcjonował wyłącznie dzięki dotacjom z budżetu.
A nasi ludzie… Powiem bez owijania w bawełnę, jacy są: obudził się taki o 6.00
rano, szedł do pracy, w południe już był podpity, a pod koniec dnia pracy - po
prostu pijany w sztok. Potem powrót do domu, awantura, seria solidnych
kuksańców dla żony i dzieci. Żona płacze, dzieci płaczą, a nasz „bohater” nareszcie kładzie się spać.
Rano pobudka o 6.00, i wszystko od początku. Tak właśnie wygląda ich
codzienność, tacy oni są.
Potem zaczęło się straszenie banderowcami. Rozpowszechniano niestworzone
historie, np. że banderowcy gotują dzieci w wielkich kotłach. Jak można coś takiego
wymyśleć? Tłumaczyłem znajomym, przecież nigdy nie byliście w zachodniej części
Ukrainy. A ja tam odsłużyłem wojsko, potem wielokrotnie jeździłem kupować
samochody. Wiem z doświadczenia, że mieszkają tam życzliwi, normalni ludzie, tacy
sami Ukraińcy jak my. Tyle tylko, że oni rozmawiają po ukraińsku, a my po
rosyjsku. Ale przecież i oni, i my jesteśmy Ukraińcami. Mnóstwo
razy jeździłem do Łucka czy do Równego, żeby kupować tam samochody. Ledwie
zdążysz przyjechać, a już cię serdecznie witają. Choć widzą cię pierwszy raz, od
razu zapraszają do siebie, do domu. Człowieka, który miał mi sprzedać samochód,
znałem wyłącznie z rozmów telefonicznych, a jednak od razu zaprosił mnie pod
swój dach, przedstawił rodzinie. Nas początkowo taka otwartość dziwiła: „A skąd
oni wiedzą, czy nie jesteśmy jakimiś bandytami?”. Ta serdeczność miło nas zaskoczyła.
Ale naszym idiotom ze wschodu, tej masie alkoholików z marginesu społecznego,
bez trudu udało się wmówić, że ci z zachodniej części kraju to jacyś mordercy.
Ot, na przykład, całkiem niedawno spuszczono wodę ze sztucznego jeziora, żeby odnaleźć
w nim zwłoki dziewczyn, rzekomo zgwałconych przez ukraińskich żołnierzy.
Rozumie pan? To przecież świadczy o mentalności tutejszych ludzi. Kto normalny
uwierzy, że ukraińska armia mogła gwałcić i mordować, a potem wrzucać obciążone
kamieniami trupy do jeziora? Wstydzę się, że kiedyś tutaj mieszkałem, że byłem
ich sąsiadem. Wstyd mi za tych ludzi.
Postawimy ich przed sądem
Wołczek:
Jakie ma pan plany na przyszłość? Zamierza pan wrócić do Debalcewego?
Babenko:
Nie chcę tam wracać. Trudno mi żyć obok tych ludzi. Myślę, że jak tylko Rosjanie
się wycofają, cała ta awantura od razu się skończy, a separatyści najzwyczajniej
w świecie zwieją. Pamięta pan, jak jeszcze nawet pod koniec lat 80-tych w ZSRR sądzono
policajów z czasów II wojny światowej? Jeden taki przypadek zdarzył się nawet w
naszym mieście. Pamiętam, chociaż byłem wtedy dzieciakiem. Oskarżony był już naprawdę
starym człowiekiem, a jednak KGB zdołało go wytropić. I to samo będzie z separatystami.
Sądzę, że kiedyś w przyszłości wszyscy oni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
Wolczek:
Dlaczego postanowił pan napisać do Putina?
Babenko:
Pisałem też do Poroszenki, do Jaceniuka. Prosiłem, żeby zapewniono
bezpieczeństwo mojej rodzinie. Wtedy ja sam mógłbym wstąpić do armii, walczyć o
swój kraj. Nie otrzymałem odpowiedzi. Natomiast do Putina napisałem prosto z mostu:
„Władimirze Władimirowiczu, nazywam się tak i tak, chciałbym spytać, za co nas pan
tak nienawidzi? Co myśmy Rosjanom zrobili? Kiedyś uważałem was za braci, a
teraz co mam o was myśleć?”. I niech pan sobie wyobrazi, że dostałem list podpisany
przez sekretarza Putina: „Pańskie pismo zostało zarejestrowane i w trybie
przewidzianym odpowiednimi przepisami otrzyma pan odpowiedź w terminie dwóch
miesięcy”. Ale póki co obiecanej odpowiedzi jeszcze nie otrzymałem.
Tłumaczenie: K.K.
Oryginał
ukazał się na portalu svoboda.org:
http://www.svoboda.org/content/article/26972620.html*Dmitrij Wołczek (ur. 1964), od 1988 roku dziennikarz rosyjskiej redakcji Radio Swoboda. Redaktor naczelny portalu svoboda.org. Poeta, tłumacz literatury anglojęzycznej.
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz